Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Pisanie 20.10.17 14:43  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Nayden posłusznie wylądował na ręce blondyna, wbijając pazury w skórzaną rękawicę, która zdobiła dłoń niedoszłego weterynarza tylko i wyłącznie dlatego, by właśnie szpony jastrzębia nie mogły go poranić. Z tego samego powodu również nosił grubą bluzę — doskonale pamiętał jak wyglądały pierwsze dni tresury tego nieokiełznanego ptaszyska... w jedno południe dorobił się tak wielu cięć na ciele, że wyglądał jakby jakaś szyba eksplodowała tuż obok niego, wbijając tysiące malutkich, ostrych kawałeczków szkła w jego sylwetkę. Bolało jak diabli, ale opłacało się, bo już po kilku dniach zwierz był na tyle wytresowany, że potrafił reagować na kilka podstawowych gwizdnięć i komend. Od tamtej pory Nayden stał się jedynym, tak bliskim przyjacielem Lockleara — przez jakiś chory sentyment weterynarz stale wracał do tych wspomnień, jakby były jakimś niesamowitym szczęściem w jego życiu, choć w porównaniu do tego co spotkało go na przestrzeni lat to zdobycie ptasiego kompana rzeczywiście mogło być dla niego czymś szczególnie ważnym.
„Potraktuję to jako komplement.”
Posłał biomechowi przyjazny uśmiech, a jego twarz zdawała się mówić potraktuj moje słowa jak chcesz. Bo w sumie to sam nie wiedział jak potraktowałby podobną uwagę, gdyby była skierowana do niego, więc może faktycznie najlepiej było to uznać za komplement. Nie ma co się oszukiwać, w końcu to właśnie Yury wyglądał na tego groźniejszego, a Leitha można było brać za chłopaczka, który był w pobliżu Wiecznego tylko dla towarzystwa, bo nie można go było brać za jednostkę bojową. Zdecydowanie lepiej sprawowałby się jako dyplomata, gdyby tylko mógł normalnie mówić... Nie można mu było jednak odmówić pożyteczności — w końcu był wybitnym weterynarzem i niezwykle dobrym obserwatorem (pomimo braku jednego oka!), a dzięki tym umiejętnościom można go było uznać za użyteczną osobę. Nie był przystosowany do bezpośrednich starć, ale od tego miał przecież tego przyjaznego najemnika, który szedł tuż obok. Zawsze mógł zadbać o jego tyły i być głosem (choć w tym przypadku bardziej charknięciem) rozsądku.
„Jeśli protezy przemoknął na wylot i deszcz dostanie się do przewodów, to jest taka szansa, nawet całkiem spora.”
Nie mogli na to pozwolić, więc nic dziwnego, że nieco przyspieszyli, gdy w końcu zobaczyli większe skupisko chat. Poza tym blondyn również nie miał zamiaru moknąć i nie miał zamiaru pozwolić zmoknąć Naydenowi, bo ciężej mu się latało z mokrymi piórami. Osoby trzecie, przyglądające się weterynarzowi i jego jastrzębiowi mogli czasami odnieść wrażenie, że zwierzęcy medyk bardziej dbał o swojego kompana niż o samego siebie.
Locklear postanowił, że da Yury'emu pełną swobodę w działaniu — nie tylko dlatego, że miał problemy z gardłem, ale również dlatego, że niespecjalnie chciało mu się użerać z wieśniakami. Uważał bowiem, że niezwykle ciężko byłoby mu dojść z nimi do porozumienia mimo dyplomatycznego i spokojnego podejścia. Przepaść intelektualna była zdecydowanie zbyt ogromna i nawet jeden z wybitniejszych mieszkańców wioski nie byłby w stanie jej przeskoczyć.
Wszedł do gospody zaraz po biomechu, delikatnie domykając drzwi. Nie rozglądał się na boki, jego twarz zdradzała, że średnio go interesuje wystrój wnętrza. Wzrok skupił na plecach swojego przełożonego, a Naydenowi kazał przeskoczyć na ramię. Nie odzywał się, bo wciąż nie czuł potrzeby. Poza tym chciał by to właśnie Wieczny się wykazał, głos miał zabrać dopiero w ostatecznej ostateczności. Po przywitaniu stanął zaraz obok najemnika, niemalże stykając się z nim ramieniem.
Nie wiedzieć czemu kilka osób na widok nowo przybyłych uznało, ze ucieczka to najlepsze wyjście z sytuacji. Jednak kilku, może kilkunastu gapiów zostało na swoich miejscach, wpatrując się w Drug-onów niedyskretnie.
Blondyn w skupieniu słuchał słów barmana. Nie był do końca pewny, że Yury poradzi sobie z odparciem zarzutów, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Z jego oblicza zniknęło zrezygnowanie, a usta uformowały delikatny uśmiech, który osadzony na spokojnej twarzy nadał jej przyjaznego wyglądu. Ale chwilę później odchrząknął przeraźliwi, łapiąc się za gardło. Wydał z siebie dźwięk podobny do odgłosu z najgłębszych czeluści piekła.
Nnie pił — zaczął, wskazując dłonią na najemnika. — Dmu-chnij, nie wyczują alk-koholu.Więc będą mieli pewność, że to nie Ty tu chlałeś, dokończył w myślach, bo trudno było mu już mówić. W gardle miał sucho, ale długimi palcami nadal masował okolice grdyki. Twarz miał wciąż tak samo spokojną — nieważne co mówił, jego usposobienie nie zmieniało się. — N-- nie byl-liśmy u Was wcze-śniej — dodał jakby resztkami sił, a następnie złapał Yury'ego za materiał mokrego ubrania, ciągnąc go za nie delikatnie. Taki subtelny sygnał, że przez chwilę będzie musiał radzić sobie sam. Blondyn zaczął szperać w swojej torbie w poszukiwaniu wody. Tylko ona mogła mu w tej chwili pomóc.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.10.17 14:22  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Wieczny nie przepadał za zleceniami, które polegały w głównej mierze na negacjach i wymagały umiejętności oratorskich oraz delikatności, a nie pięści. Nią posługiwał się o wiele wprawnej niż własnym językiem, czy też strunami głosowymi, spod których najczęściej padały przekleństwa, a także przezwiska. Nie był pokojowo nastawiony do świata, zresztą ze swoją aparycją i problemami z utrzymaniem nerwów na wodze, był to wyczyn ponad skale, który sprawiał, że ulatywały z niego wszystkie siły, kiedy tylko próbował się takowego podjąć.
„Dmu-chnij, nie wyczują alk-holu.”
Był w stanie zrozumieć dobre intencje Leitha, ale nie miał racji. Wyczują, choć co prawda trunki, które Yury w ostatni wieczór namiętnie wlewał sobie do gardła nie pochodził z tego miejsca, to jednak uległ urokowi libacji i dał się jej ponieść, skuszony przez kobiece krągłości Smolistej i zawartość jej lodówki na zapleczu warsztatu.
O kant dupy rozbić takie interesy. Niby wiedział, że musiał przynajmniej w stopni zadowalającym udawać miłego, a mimo to, aż krew go zalała, kiedy usłyszał zeznania barmana. Bo, albo miał pierdolonego sobowtóra, albo ktoś z premedytacją się pod niego podszył, rujnując i tak wątpliwą reputację biomecha.
Niech to szlag wszystko trafi, przeleciało mu przez myśl. Zerknął kątem oka na dzieciaka, który powiadomił go niewerbalnie o swojej tymczasowej dysfunkcji. Na razie było dobrze. Nerwy znajdowały się na akceptowalnym poziomie tolerancji, a dobry nastrój nie spierdolił na przerwę świąteczną.
Sięgnął ręką do kieszeni, mając ochotę zapalić, ale wycofał ją, widząc poruszenie i jarzący się w tęczówkach mężczyzny strach, po czym uniósł obie dłonie w poddańczym geście, tym samym sugerując, że nie miał złych zamiarów, że nie ma zamiaru wyciągać pistoletu i powystrzelać ich jak kaczki. Chciał tylko puścić dymka.
Odchrząknął, by pozbyć się tego nieprzyjemnego uścisku w gardle, który utrudniał wysławianie się.
Kolega ma rację. Nie było nas tu wcześniej i nie mamy zamiaru siać demolki. Chcemy uzupełnić nasze zapasy przed zimą — odezwał się w końcu i, aby nie stać jak kretyn i pełnić rolę świecznika, usiadł przy barze. W ramach zachęty położył na niej woreczek, prowizoryczną sakiewkę małych rozmiarów i położył ją na zdezelowanym blacie baru, by zasugerować dobitnie, że nie przychodzą z pustymi rękami. — Masz na zbyciu paczkę fajek? — rzucił w kierunku barmana, dla dobra sprawy rezygnując na razie z alkoholu, choć perspektywa wypicia browaru była niezwykle kusząca. Po jednym mu przecież nie sodówka mu nie uderzy. — Napijesz się czegoś, księżniczko? — zapytał nadal stojącego, próbującego sobie poradzić ze swoim problemem Smoka. — I każ komuś skoczyć po kogoś, z kim moglibyśmy omówić szczegóły naszej współpracy — dodal do właściciela lokalu.
Zawsze w ramach zapłaty mogą skopać dupsko szkodnikowi, który narobił tutaj szkód i podszywał się pod biomecha.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.10.17 19:21  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Barman nie ufał im. Ewidentnie chciał, aby wyszli i nigdy nie pokazywali się w jego karczmie. Spoglądał na nich spode łba, obserwując bacznie próby młokosa.
Jak was nie było jak widziałem twoją gębę! Przedstawiłeś się jako Yury, z Drug-on, skoro to nie ty, to jak się zwiesz?! — rzucił ochrypłym głosem. Spojrzał na Leihta, a potem ponownie na Yury'ego.
Posłuchaj, ptaszyno, nie jestem tutaj od oceniania — Zwrócił się do blondyna — Wiem tylko, że Al zginął z jego ręki, bo wytrącił mu piwo — Skrzywił się, wskazując zawiniętą ręką w ścierkę na Wiecznego. — Nie szukaliśmy guza, zawsze handlowaliśmy z wami, a potem wyjechaliście z jakąś zapłatą, sądzisz, że to brednie?
Właściciel karczmy wcale, a wcale, nie chciał nic dawać Yury'emu. Łypnął na niego wzrokiem, wyciągając spod lady paczkę pomiętych fajek. Podsunął w jego stronę.
Ludzie we wiosce są przerażeni, nie chcą handlować z Drug-on
A kto by chciał? To oznaczało, że Drug-ony mogły na tym sporo ucierpieć. Uzurpator mógł sporo smrodu narobić grupie.
Powtarzam, nikt nie będzie z wami handlował — powiedział kolejny raz. — Musimy mieć dowody, że Drug-on nie zagraża naszej wiosce, rozumiecie? — Przeniósł wzrok na Leitha, jakby ten był bardziej rozważny z tej dwójki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.11.17 21:46  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Cała ta sytuacja wydawała mu się cholernie popieprzona. Początkowo przyszli do wioski jedynie po to, by załatwić jakieś interesy i raczej żaden z nich nie spodziewał się, że to wszystko rozwinie się w ten sposób. Już na starcie zostali postawieni w bardzo niekorzystnym świetle i posądzono ich o coś, czego nie zrobili — a raczej posądzono Yury'ego, bo w stronę blondyna nie poleciał żaden bezpośredni zarzut. Ktoś prawdopodobnie bardzo chciał zaszkodzić Smokom, skoro tak perfidnie podszył się pod jednego z przywódców organizacji, by zepsuć jego już i tak nieco zszarganą reputację — bo biomech raczej nie należał do tych dobrych, choć nazywanie ludźmi dobrymi i złymi w Desperacji przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie, każdy chciał jedynie przeżyć, a czasami trzeba było dokonywać piekielnie trudnych wyborów. Dla Leitha jedno było pewne — przełożony nie zrobił nic, by zaszkodzić najemnikom. Nie miał zamiaru go umoralniać, ale chciał się chociaż za niego wstawić, nawet jeśli mężczyzna miał wiele brudu za paznokciami, to teraz liczył się jedynie honor Drug-onów, którego powinni bronić. Razem.
Chwilę przysłuchiwał się rozmowie biomecha z barmanem, jednocześnie bacznie obserwując pomieszczenie. Nayden również ruszał swoim łebkiem na boki, choć głównie przeszywał barmana swoim dociekliwym spojrzeniem. Ale był grzeczny, nawet specjalnie nie wiercił się, żeby młodego weterynarza nie rozbolała ręka. Kilka razy otworzył dziób, jakby chciał się zacząć kłócić z właścicielem lokalu, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, widział, że nie powinien wtrącać się w ludzkie sprzeczki.
„Napijesz się czegoś, księżniczko?”
Słowa Yury'ego podziałały na jego gardło jak jakiś cudowny lek, jak coś, co momentalnie dało blondynowi siłę, by mógł w miarę swobodnie odpowiedzieć. Zacharczał, zwracając się w stronę swojego szefa, by posłać mu pytające spojrzenie. Zmrużył niebieskie oko, uśmiechając się nikle.
Nnie przesa-dzaj, bo księż-żniczka pokaże Ci jak... — Zrobił krótką przerwę na jakieś niemrawe odkaszlnięcie i przełknięcie śliny. — Jak traktuje swoich służących. — Pozwolił sobie na umniejszenie ważności mężczyzny na potrzeby żartu. Zrobił krok w stronę Wiecznego, a następnie wymierzył mu kuksańca prosto w jego ramię, co było niezwykle poufałym (jak na Leitha) gestem.
Dość szybko okazało się, że barman nie jest skory do podejmowania jakiejkolwiek współpracy z najemnikami. Wciąż był nieco przestraszony, to dało się odczuć — w końcu został w lokalu zupełnie sam, podczas gdy inni uciekali drzwiami i oknami. Ten typ, który podawał się za Aratę musiał nieźle tu narozrabiać skoro reakcja wieśniaków była właśnie taka.
Nie zgin-ął z jego ręki. Ddziś jesteśmy tu pier-wszy raz. — Jego spokojny ton głosu mógł być przekonujący, a raczej weterynarz robił wszystko by właśnie taki był. Bo przecież mówił prawdę. — Po co miał-by wracać? Najpierw zzrobił roz-bój, a teraz uda-wałby, że nic nie pamięta? Bez-sens... Prawda? — Specjalnie postawił nacisk na ostatnie pytanie, jakby wręcz wymagał potwierdzenia. Chciał usłyszeć od barmana, że to faktycznie jest bezsensowne i chyba nikt nie byłby aż tak głupi, by zrobić coś podobnego.
„Musimy mieć dowody, że Drug-on nie zagraża naszej wiosce, rozumiecie?”
Czuł na sobie spojrzenie łysola. Chwilę później napotkał jego wzrok. Z oblicza jasnowłosego bił niewyobrażalny spokój, jakby takie sytuacja były dla niego chlebem powszednim. Potrafił trzymać nerwy na wodzy — bardzo rzadko się denerwował, trzeba było uderzyć w jego czułe punkty, a dopiero wtedy byłby zmuszony pokazać pazur, który gdzieś tam głęboko miał, ale umiejętnie skrywał go za swoim na pozór niegroźnym usposobieniem, którego w tej chwili potrzebował bardziej niż kiedykolwiek.
Musi-my dowiedzieć ssię gdzie posz-edł ten oszust. — Wbił w niego spojrzenie, jakby próbował wydobyć z jego umysłu potrzebne informacje, na przykład w którą stronę udał się ten, który podawał się za Yury'ego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.11.17 22:42  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Parsknął z rozbawieniem, zerkając na Leitha wyzywająco. Ze swoją szczupłą sylwetką, zgrabnym tyłkiem oraz tymi lśniącymi w sztucznym świetle blond włosami i przydługą grzywką opadającą na niemal kobiece rysy twarzy naprawdę mógł ubiegać się o tytuł księżniczki Smoków.
Czekam w takim razie na małą demonstracje twoich ukrytych talentów w tym zakresie — rzucił, oblekając swoją wypowiedź w subtelną, lecz łatwą do wyczucia aluzję, która została zaakcentowana przez demonstracje pożółkłego uzębienia ukształtowanego w drapieżny uśmiechu.
Chwila rozluźnienia, która tymczasowo przerzedziła unoszące się w powietrzu napięcie, gęste niczym mgła podczas zimnych poranków, była krucha jak porcelana i po upływie niecałej minuty trwania została rozbita na kawałeczki. Nie towarzyszył jej jednak charakterystyczny trzask, kiedy ówże naczynie konfrontowało się z twardą nawierzchnią, a potem pełen wyrazu bólu syk, padający z ust podczas konfrontacji ostrego odłamka szkła ze skórą.
Yury, pod wpływem słów mężczyzny, zazgrzytał zębami ze złości i złapał w nie dolną wargę, by przegryźć ją do krwi. Poczuwszy pod językiem jej metaliczny posmak, splunął ją i śliną do stojącej nieopodal niego szklanki wypełnionej do połowy mętną substancją.
Cierpliwości ulatniała się z niego coraz szybciej, a jej ostatnie, minimalne pokłady trzymały się na ostatnim włosku, który w takim tempie nie będzie zdolny utrzymać jej ciężaru i zaraz zostanie przerwany, pobudzając do życia agresje, która płynęła w żyłach biomecha jak resztki spożytych promili po nocnej libacji.
Wypuścił z ust powietrze w ramach uspokojenia, bo aż ręce go świerzbiły, by złapać tego łżącego jak pies barmana za manatki i przemeblować mu twarz w kilku miejscach za pomocą pięści. Oprzytomniał w ostatniej chwili, bo już oparł łokcie o bar, by za ich pomocą się podnieść z twardego jak diabli krzesła, ale Leith wykazał się w tej materii refleksem, uderzając go z wyjątkowym wyczuciem w ramię.
Jestem Yury z Drug-on — rzucił w ramach odpowiedzi, tym samym potwierdzając nie tylko swoją tożsamość, ale zabijając w tubylcach wszelkie wątpliwości, które zalęgły się w nich jak robactwo wraz z dyplomatyczną próbą dojścia do porozumienia w wykonaniu towarzyszącego mu Smoka. Miał w tym pełną słuszność. Załagodzenie konflikty między wieśniakami a najemnikami było ważnym krokiem w kierunku odnowienia współpracy i naprawienia smoczej, w tym momencie kwiczącej jak obcierane ze skóry zwierzę reputacji. Jednakże Wieczny nie był sympatykiem pokojowych rozwiązań i nie miał zamiaru się też przed nikim korzyć, ani tym bardziej coś im udowadniać. Czekała na niego nie cierpiąca zwłoki sprawa, które nie skończy się jedynie wybiciem zębów i przestawieniem czaszki,  bo ówże zlecenie brzmiało: „zapierdolić chuja, który się pode mnie podszywa”.
Zgarnął z blatu paczkę papierosów, po czym otworzył ją i wpakował sobie jedną z fajek do ust ku chwale ojczyzny, by po chwili zapalić i ulżyć swoim napiętym jak struny w gitarze nerwom w cierpieniu.
Mam dość tego pierdolenia — oznajmił z impetem podnosząc cztery litery z barowego krzesła, które zazgrzytało żałośnie i oparło niemalże cały swój ciężar na zdezelowanym, pożartym przez korniki blacie. Kartonowe pudełko wcisnął do kieszeni.  — Wychodźmy, księżniczko — zdecydował, tym samym wydając Leithowi polecenie, lecz nie wymagał od niego bezwzględnego posłuszeństwa. Otóż nie wierzył, że urocza blondyneczka się do niego dostosuje i wykona go bez zająknięcia. Każdy z nich z reguły działał na własną ręką, bez ingerencji drugiej osoby i z reguły nikt nie wymagał współpracy na pełen etat w tej zbieraninie indywidualności. Yury nie był pod tym względem hipokrytą i nie oczekiwał takiego poświęcenia od swojego tymczasowego partnera, który towarzyszył mu aż do teraz. Jednakże, mimo tego, jego mechaniczne ręka zacisnęły się na ramieniu Smoka, najprawdopodobniej pozostawiając na jego skórze ślady po swoich palcach w charakterze czerwonej plamy, która na przestrzeni paru godzin przekształcił się w dorodnego śnica.
Najwyraźniej nie mają nam nic do zaoferowania, a my nie mamy powodu, by cokolwiek im udowadniać — mruknął przez zaciśnięte zęby, wypowiadając te słowa niemalże szeptem, który z tej odległości mógł zostać wychwycony co najwyżej przez Leitha, Naydena i stojącego w niewielkiej odległości mężczyzny, dla którego proces łysienia nie wykazał się wygórowaną łaskawością. — Po drodze do kolejnej wioski urządzimy sobie małe polowanie — dodał, bo jeśli podszywający się pod biomecha przebieraniec był najebany w cztery dupy, to na tych zapijaczonych, chwiejących się jak ręce cierpiącego na Alzheimera starca nóżkach nie mógł ujść daleko, więc najprawdopodobniej znajdował się w najbliższym sąsiedztwie i Yury przy dobrych wiatrach do upust swojej złości w najmniej przyjemny z możliwych sposobów.  
Wypuścił chude ramię z uścisku i ruszył w kierunku wyjścia.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.17 21:22  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Ładna panienka okazała się w tym momencie facetem, którym barman go nie podejrzewał. Jego zdziwienie wyrażało się w oczach niczym pięciozłotówki, a potem zażenowaniem opuścił wyłupiaste oczy na blat. Zacisnął mocniej szmatę, którą wcześniej pucował.
M-masz rację, to nie miało żadnego sensu — przyznał w końcu przenosząc spojrzenie na wkurzonego Yury'ego. Barman zagryzł wargę. Długo bił się z własnymi myślami.
Posłuchaj, Smoku — zwrócił się do Yury'ego. — Udowodnijcie swoją rację, a handlarze z wioski zapewne zaczną handlować. Farba rozniosła się po najbliższej okolicy. Nie tylko w naszej wsi, ktoś kto się pod was podszywa rozrabiał. Nikt w polu kilkunastu kilometrów, nie będzie chciał z wami gadać. — Sprawa była jasna, Smoki wbrew własnej chęci musiały zająć się dziwnym typem, który podawał się za Yury'ego. Barman spojrzał ponownie na Leihta sądząc, że ten jest bardziej dyplomatyczny aniżeli jego kompan.  
Posłuchaj... nam zależy na interesach ze Smokami. Zawsze mieliśmy dobry deal, nam także nie jest na rękę ten haracz. W końcu wielokrotnie dogadywaliśmy się. Zawsze były dobre ceny, weź no,  pogadaj z tym swoim kumplem, bo coś nerwowy jest — Pochylił się w stronę blondyna i szepnął tych parę słów w jego stronę. Odchrząknął nieznacznie, prostując plecy. — Ten typ udał się w kierunku północnym. Niedaleko jest las, może tam ma swoją kryjówkę — powiedział głośniej, aby również biomech mógł to usłyszeć.



___________________________________________________________

Dopisek: Rozejrzyjcie się po okolicy - w puszczy denatów. Piszcie, a ja będę wam dawał wskazówki i odgrywał NPC. Jak to skończycie, to wtedy jedziemy dalej z tym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.11.17 12:26  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
„Czekam w takim razie na małą demonstracje twoich ukrytych talentów w tym zakresie.”
Cwaniacki uśmiech wykrzywił jego wargi, choć zniknął równie szybko co się pojawił, jakby w głowie weterynarza pojawił się jakiś pomysł, którego nie chciał zdradzić przesadną mimiką. Potrafił zaskakiwać, ale zwykle nie czuł potrzeby, by w jakikolwiek sposób ukazywać swoje dawne oblicze, które wciąż siedziało gdzieś głęboko w jego wnętrzu. Bo przecież kiedyś był inny i jakąś cząstkę ludzkiego Leitha miał w sobie, tyle że jej nie pokazywał. Stąpał po świecie nieco ponad tysiąc lat, życie już dawno zaczęło go nudzić i potrzebował coraz więcej impulsów z zewnątrz, by pobudzić swoją bardziej człowieczą stronę, a potem pozwolić jej ujrzeć światło dzienne.
Tym razem obyło się bez słów, bo aluzję Yury'ego skomentował jedynie fuknięciem nosem, które na chwilę uniosło delikatnie jasną grzywę i odsłoniło mechaniczny przyrząd zakrywający chore oko blondyna, który niemalże od razu poprawił włosy, by te w dalszym ciągu zasłaniały to, co powinno być zasłonięte — mechaniczny artefakt.
Momentami zapominał o piekącym bólu gardła — jego myśli krążyły głównie wokół zlecenia, na którym próbował się maksymalnie skupić, gdzieś w międzyczasie próbował w miarę możliwości ciągnąć rozmowę ze swoim przełożonym, a na sam koniec zaczepiał palcami okrytymi materiałem grubej rękawicy swojego ptasiego towarzysza, który o dziwo grzecznie obserwował otoczenie, nie wydając z siebie nawet jednego, drobnego dźwięku, jakby rozumiał powagę całej sytuacji, jakby potrafił ją wyczytać z twarzy swojego właściciela.
Od samego początku planował być tylko obserwatorem, nie chciał niepotrzebnie wysilać swoich skopanych strun głosowych, ale dość szybko okazało się, że sytuacja jest zupełnie inna, dlatego też postanowił stanąć w obronie swojego partnera. Gdyby nie chodziło o Drug-on to nadal udawałby niemowę i nie odezwałby się nawet słowem, zasłaniając się tym swoim nieszczęsnym, cholernie bolącym gardłem. Każde słowo raniło, pozostawiając po sobie niewidzialne cięcie. Z czasem na powierzchni wątpliwie działającego instrumentu zaczęło brakować miejsca na nowe cięcia, dlatego też rany powstawały na ranach. Aż dziwne, że młody lekarz nadal był w stanie prowadzić takie drobne rozmowy i nie zamilkł jeszcze na wieki.
Spojrzał na Wiecznego, niemalże wyczuwając wkurwienie, które siedziało w jego wnętrzu, a które wciąż starał się trzymać na wodzy. Blondas doszedł do wniosku, że jego rola równie dobrze mogła się ograniczać do hamowania ciemnowłosego, miał być dla niego kimś, kto w każdej chwili potrafił zrobić coś, by ten nie próbował załatwiać wszystkiego pięściami, bo mogłoby się wydawać, że właśnie to chciał robić, a dla dobra ogółu czasami lepiej było rozwiązywać problemy słowami. Zabawne, że to właśnie Leith o tym wiedział — ten, który ze słowami zwykle toczył niebezpieczny bój.
„Mam dość tego pierdolenia.”
Wbił w Yury'ego spojrzenie, jednocześnie chwytając go sztywno za nadgarstek.
Po-czczekaj chwilę — wydusił, tym samym dając barmanowi szansę na zrehabilitowanie się. Chciał go spokojnie wysłuchać, choć nie spodziewał się rewelacji. Zresztą... Leith nigdy nie spodziewał się rewelacji, na Desperacji wszystko było tak samo nieciekawe, czarne i brudne.
„Wychodźmy, księżniczko.”
Ja go wy-słucham — odpowiedział, puszczając nadgarstek czterdziestolatka i wydając z siebie kilka cichych chrząknięć. — Może coś jesz-cze z ssiebie wykrzesze. — Może, bo to było bardzo wątpliwe. Chciał na chwilę zignorować najemnika, ale ten dość szybko zwrócił na siebie uwagę, kładąc weterynarzowi na ramieniu swoje silne łapsko. Blondyn nie powiedział nawet słowa, choć wyraźnie się krzywił, bo ręka nieco go zabolała. Ulgę odczuł dopiero, gdy dłoń biomecha go puściła. Wtedy też wydał z siebie pełne ulgi westchnięcie. Potem wysłuchał do końca łysawego barmana.
„(...) weź no, pogadaj z tym swoim kumplem, bo coś nerwowy jest.”
Zdziwienie wymalowało się na twarzy Lockleara.
Nerwowy? Jeszcze jest spokojny — zapewnił, szczerząc się sztucznie. Zaraz po tym dołączył do Yury'ego, który prawdopodobnie już dawno ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, a może i nawet udało mu się już wyjść z karczmy. W każdym razie w chwilę znalazł się tuż obok swojego partnera, któremu tym razem to on położył dłoń na ramieniu. Uścisk nie był wcale taki silny, ale nie można mu było odmówić stanowczości.
Chu-jek poszedł na północ, zahaczmy o pobliski las — Jego słowa brzmiały jakby bez pytania Araty podjął decyzję co do dalszego przebiegu podróży. Nie prosił, a raczej dawał znać, że właśnie tam powinni się udać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.11.17 22:14  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Przytaknął, akceptując decyzje Leitha bez żadnego aktu protestu, zupełnie tak jakby się spodziewał go w takiej o to formie. Mruknął pod nosem, że rozglądnie się po najbliższej okolicy i tym samym poczeka na zewnątrz, chociaż nie miał żadnej gwarancji, że te słowa zostały przechwycone przez narząd słuchowy Smoka.
Skierował swój krok w stronę wyjścia, po drodze do niego wyłapując fragmenty rozmowy blondyna z barmanem, po czym opuścił skromny bar, mając w zasadzie nadzieje, że jego towarzyszowi nie spadnie włos z głowy, kiedy zostawi go samego w otoczeniu tej mającej problem z rozpoznaniem twarzy zgraj.
Biomech szczerze wątpił w istnienie własnego sobowtóra. Chyba, że ktoś był w posiadaniu artefaktu umożliwiającego przybranie wygląd spotkanej wcześniej osoby. Zrobił w głowie szybki rachunek sumienia i poszperał we wspomnieniach, by odnaleźć w nich kogoś, pasującego do tego modelu, ale wrogów miał zdecydowanie za wiele, aby wytypować kogokolwiek. Wzruszył niedbale ramionami i machnął ręką, jakby odganiał latającą wokół ucha upierdliwą muchę, po czym, by nie marnować więcej czasu - w wykonywanych przez nich zawodzie czas to pieniądz - przespacerował się wydłuż głównej ulicy wioski, rozglądając się na różne strony w poszukiwaniu jakieś wskazówki, chociaż szczerze wątpił, że takowa łatwo wpadanie mu w ręce. Nie był szczególnie spostrzegawczy w zakresie szukania poszlak.
Kiedy drzwi pubu na powrót zaskrzypiały, skierował swoje oko w tamtym kierunku i obnażył zęby na widok Leitha, mimo iż krew go zalewała i miał nieodpartą ochotę podpalić swoją ukochaną zapalniczką tę ruderę skonstruowaną z drewna.
Dobra — zgodził się z nim, kręcąc dodatkowo głową na potwierdzenie, że zrozumiał i nie miał zamiaru się przeciwstawiać.
W ramach reanimacji szarganych nerwów sięgnął do kieszeni, aby skonsultować się swoimi nałogiem. Podłożył pudełko pod nos Smoka, bo puszczenie dymka w towarzystwie takiej uroczej blondynki nie było akurat złym pomysłem.
Zapalisz? — zapytał, a potem, niezależnie od odpowiedzi Lockleara, włożył jedną dawkę nikotyny między zęby i zapalił, zaciągając się. Na chwilę podtrzymał dym w płucach, a potem go wypuścił zarówno przez usta, jak i noc, czując zbawienne mrowienie w podniebieniu.
W drodze do wspomnianego przez niebieskookiego losu, zajrzał w parę miejsce w charakterze dwóch ledwo trzymających się na swoich fundamentach stodół w ramach pewności, że ta wywłoka nie zaszyła się w jednej z nich, by wytrzeźwieć, zanim pójdzie znów rozrabiać pod jego adresem i budować złą renomę najemnikom, którzy z reguły nie wchodzili w konflikty z chłopami. Yury akurat był pod wrażeniem ich działalności z dala od cywilizacji i próbą wybudowania społeczeństwa opartego o wspólnym zaufaniu, mimo iż podskórnie traktował to jako mrzonki.
Po paru minutach doszli na skraj lasu. Ścieżka była wydeptana przez wiele stóp różnych rozmiarów, zatem trudno było wywnioskować, czy kroczył nią szukany mężczyzny, a przynajmniej taką opcje zakładał biochem. Rzadko miał przyjemność wzniecać furię u kobiet. Unikał tego, niezbyt zaznajomiony z ich kłopotliwą psychiką, a może główne skrzypce w jego uprzedzeniach grała eks-żona Kido Araty? Kto wie.
Zaciągnął się ostatni raz, zanim wyrzucił peta na ziemię i przygniótł go swoimi ciężkim obuwiem.
W grę w chodzą dwie opcje. Albo faktycznie włazimy do tego buszu i szukamy awanturnika, którego zajebie, gdy tylko go spotkam, albo zaszyjemy się w krzakach i dasz się przelecieć — rzucił do księżniczki.
Żart niskich lotów, ale chciał po prostu przerwać ciszę, która między nimi zapanowała i przerzedzić unoszące się w powietrzu napięcie.
Kolejny papieros wyładował między jego wargami. Zacisnął zęby na filtrze i wszedł do lasu.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.17 22:05  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Nayden zaskrzeczał przeciągle, poruszając skrzydłami na boki i machając delikatnie łbem — manifestował tak swoje zadowolenie, bo w końcu wyszli na zewnątrz. Jastrząb był cholernie rozumnym zwierzęciem i podobnie co najemnicy nie miał ochoty dłużej przebywać w karczmie — zapewne coś nie pasowało mu w tym miejscu i chciał się od niego jak najszybciej oddalić. Poza tym był raczej pupilem, który lubił wiecznie wpatrywać się w niebo i czuć wiatr, smagający pióra, więc zamknięcie go w jakimkolwiek pomieszczeniu często spotykało się ze sporym niezadowoleniem z jego strony, który pokazywał na wiele bardzo dobitnych sposobów.
Blondyn wyciągnął przed siebie rękę, prostując ją i otwierając dłoń, odzianą w rękawicę. Jego ptaszysko powoli przeszło się po ramieniu i przedramieniu weterynarza, by ostatecznie zatrzymać się na wierzchu jego dłoni. Wbił w nią pazury, a następnie spojrzał na swojego właściciela, przekręcając łeb. W tym samym czasie Leith uśmiechnął się nieznacznie i szybkim ruchem podrzucił Naydena, bo ten mógł wzlecieć w powietrze. Pierzasty oczywiście uniósł się, rozpostarłszy skrzydła. Zawisł w powietrzu kilka metrów nad Smokami.
„Zapalisz?”
Od razu spojrzał na biomecha, marszcząc przy tym nos. Gestem dłoni pokazał, że jednak spasuje, ale przyglądał się temu, jak Yury podpala papierosa i zaciąga się nim. Mógł milczeć, ale uznał, że jednak warto byłoby wytłumaczyć się dlaczego odmówił używki, bo powody miał i to dość poważne.
Ddaj spo-kój — zaczął, ale głos dość szybko zaczął mu się łamać, więc odchrząknął dość głośno, w międzyczasie poprawiając pasek torby, którą niósł. — Jes-tem rozpadającym się wrak-kiem. Mój org-anizm jjest wystarczająco wy-niszczony, nnie potrze-buję dodatkowych kkłopot-ów. — Nie kłamał nawet w najmniejszym stopniu — już jako człowiek nie wykazywał się wyśmienitą odpornością, która teraz z powodu braku lekarstw i witamin była jeszcze gorsza. Dużo łatwiej łapał choróbska, a wiek też robił swoje. Po świecie stąpał już więcej niż tysiąc lat, a przez ten czas zdarzyło się tyle rzeczy, że cudem było to, że w ogóle się jeszcze nie rozpadł. Nigdy jednak się nad sobą nie użalał — uparcie brnął do przodu, starając się pokonywać wszelkie przeszkody napotykane na swojej drodze.
Wskazał na swoje zakryte grzywką oko, później na poniszczone paznokcie, następnie na gardło — a to był dopiero początek jego schorzeń, bo lista jego defektów była o wiele dłuższa, o czym bez problemu mógł Wiecznego uświadomić, choć nie chciał też swoją gadką go do siebie zrazić, więc w ogóle nie pociągnął dalej tematu schorzeń, który oczywiście mógł rozwinąć, ale celowo tego nie zrobił.
Oczywiście towarzyszył Yury'emu cały czas, więc gdy ten zaglądał do stodół, to młody weterynarz oczywiście dzielnie szedł za nim jak cień, chowając się za jego plecami i rozglądając się dookoła. Co jakiś czas spoglądał też na niebo, by upewnić się, że Nayden wciąż patroluje teren z góry. Oczywiście, że patrolował i robił to z całkowitym skupieniem, a na dół potrafiło go tylko wezwać gwizdnięcie jedynego, bardzo ważnego dla niego pasjonata ptakopodobnych, którym był oczywiście Leith.
Dość szybko zauważyli też las — ten do którego zmierzali, bo przecież innego do drodze nie było. Wydeptana dróżka ciągnęła się dalej, ale najemnicy zatrzymali się na chwilę, możliwe, że po to, by lepiej przyjrzeć się temu miejscu. Albo po to, by zwyczajnie zamienić ze sobą kilka zdań, w końcu podczas podróży nie byli zbyt rozmowni.
„Albo faktycznie włazimy do tego buszu (...) albo zaszyjemy się w krzakach i dasz się przelecieć.”
Spojrzał na biomecha, przyglądając mu się uważniej — od góry do dołu, kilka razy, choć ostatecznie jednak wbił swoje spojrzenie w jego twarz.
Szefunciu, wsz-ystkim najemnikom ppropo-nujesz szybkie nu-merki cczy mam ssię czuć zasz-czycony? — zapytał, mrużąc błękitne oko. — Krza-ki odpadają, takie zzabawy nie są na mo-je zdr-owie. — Zrobił krótką pauzę. — Poza ttym powi-nieneś zająć się szu-kaniem... siebie. — A raczej swojego sobowtóra, klona czy oszusta — jak zwał, tak zwał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.11.17 2:31  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Z ust Yury'ego uleciało powietrze wraz z dymem nikotynowym. Obserwował przez chwilę jak ten tworzy w powietrzu kształty, a potem zostają one rozszarpane przez wiatr i jego głębokie westchnienie.
Sobowtór. Klon. Oszust. Chuj. Skurwsyn. Jak zwał, tak zwał. Dorwie go i wykastruje. Trupą klejnoty rodowe nie są do szczęścia potrzebne.
Zatrzymał się i obrócił w kierunku swojego niezbyt rozmownego towarzysza. Zaczesał parę kosmyków za jego ucha, ludzką ręką, by nie uszkodzić konstrukcji jego twarzy, czy też samego narządu słuchowego, a w takim stanie był bez wątpienia do pozostawienia na jego wyglądzie zewnętrznym stałych uszczerbków. Kompletnie nie kontrolował siłę swojej protezy.
To propozycja dotyczy tylko wybranych osób — odpowiedział marudnie. Leith nie był zbyt rozrywkową jednostką i umiejętnie tłumił jego zapędy. Zaciągnął się ponownie, przytrzymał na chwilę dym w płucach, zamykając jedno oko, które mu pozostało. Wypuścił go po chwili, odchylając głowę w bok w ramach zmienia lotu oparu tytoniowego. Obrócił się w końcu plecami do niego, by rozejrzeć się po otaczającej ich florze. — Blondynek z niebieskim oczami — sprostował, zerkając przez ramię na Smoka, a na jego wargach pojawił się zalążek uśmiechu. — Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto się zgubił? — zapytał z wyraźnym rozbawieniem, chociaż kwestia oszusta niesamowicie go intrygowała. Chciał poznać jego tożsamość i zatopić swoją mechaniczną pięść w miękkiej skórze na policzku. Patrzeć jak krztusi się własną krwią i zębami, jak je wypluwa, a potem uderza całym ciężarem cielska o jeden z pni drzewa po wyprowadzonym przez biomecha ciosie w żołądek. Zajebie skurwysyna na miejscu i nawet aura spokoju otaczająca jego towarzystwa w żaden sposób nie zakłóci tych agresywnych zapędów. Był już wystarczające przez nie nakręcony do działania. Odpłacenia się.
Jesteś tu chuju? — warknął pod nosem, idąc wzdłuż ściółki leśnej. Uginający się pod ciężarem buta mech był zbawienną odmianą dla zmęczonej, odrętwiałej przez długo godzinną podróż stopy. Yury miał wrażenie, że przez kamieniste podłoże, przez którego szli przynajmniej kilometr, nabawił się odcisku na dużym palcu, którego uwierała ściana buta.
Kolejny niedopałek został rzucony pod nogi.
No chodź tu, skurwysynu, chodź — mamrotał pod nosem, jakby wołał do siebie swojego psa, zanim nie został on oddany żonie Kido, bo też padł ofierze podziału majątkowego, bo szanowny sąd nie wziął pod uwagę tego, że zwierzę ma, kurwa, uczucia. Jak w ogóle śmie je mieć. Zawszony kundel. Biorąc pod uwagę to, jak władza traktuje Wymordowanych, według ich zasad faktycznie ich nie posiadał. Zazgrzytał na zębach ze złości, formując obie dłonie w pięść.
Cierpliwość z niego ulatywała. Powoli. Doszli na skraj lasu, a on już miał dość tych poszukiwań. Zatrzymał się nagle, jakby myślał, że ten chuj sam się przy nich zmaterializuje. Nie do czekanie twoje, cwelu. Ani po śladu po tym uzurpatorze.
Chyba nie wychlał dostatecznie dużo, skoro nie znaleźliśmy jeszcze jego truchła — podzielił się swoją jakże błyskotliwą anegdotką z idącym parę kroków za nim drugim najemnikiem. Wyjął z kieszeni bukłak z wodą, niestety bez palącego gardło dodatku, i skonsultował pitną wodę ze swoim gardłem.
Rozejrzał się tak na wszelki wypadek. W cieniu drzew dostrzegł kontur. Chyba drewniana chatka, czy chuj wie, przeleciało mu przez myśli, kiedy zrobił krok do przodu, by przyjrzeć się temu zjawisku. Albo fatamorgana. Parsknął.
Arata jak zwykle dowcipny. Boki zrywać.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.17 18:48  •  Puszcza Denatów - Page 2 Empty Re: Puszcza Denatów
Teren okazał się być pusty. Nigdzie nie widać było żadnego truchła, o którym mówiły Smoki. Las pozostawał niewzruszoną leśną twierdzą, która ostatnimi siłami broniła się przed apokalipsą i wszelkimi zniszczeniami. Drzewa pochylały głowy ku dołowi, zwracając uwagę na obdarty tułów. Kora na wielkim drzewie, przy którym stał Lei, wydawała się dziwnie nadszarpnięta, a pomiędzy odłamkami ukryły się czerwone ślady. Yury niestety tym razem nie miał farta. Chata okazała się fatamorganą, jednak kiedy patrzył w tamtym kierunku dostrzec mógł ślady obuwia odbite w płocie. Ślady prowadziły dalej, a tuż koło nich spoczywała zaschnięta krew. Wszystko wskazywało na to, że ktoś był ranny i przechodził tamtędy niedawno. Ślady wskazywały na kierunek w głąb w lasu, w odmęty ciemności. Kiedy już podjęli kroki w tamtą stronę, wydawać się mogło, że droga za nimi znika z ich pola widzenia. Ciemność otaczała ich zewsząd, a dobiegające z każdej strony dźwięki wydawały się niesamowicie podejrzane. Ciche śmiechy, pochrząkiwanie. Niedaleko nich. Kapryśna pogoda nie oszczędzała Smoki gdyż na dobre wcześniejsza mżawka przerodziła się w w rzęsisty deszcz.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach