Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

I'll wrap up my bones. And leave then. (Marcelina x Loki) Eb0d0f3bad36c


Cold smoke seeping out of colder throats
Darkness falling leaves nowhere to go


_______

Czas akcji: Pięć lat wcześniej. Godziny późnowieczorne, zbliża się 21:30.  
Miejsce akcji: Miasto-3, centrum miasta.
Ważne: Dwójka bohaterów znała się już wcześniej. Los rozdzielił ich, Ci zaś nigdy nie zaprzestali poszukiwań. Ich rozłąka trwała 15 lat.

Gwar. Tłum. Miasto, pomimo napierającej nocy rozświetlone przez sztuczne światła stworzone przez człowieka. Gatunek ten nigdy się nie zmieni: od zawsze i na zawsze będzie podejmował próby okiełznania i oszukania natury...
Był to wieczór jakich wiele w życiu Marceliny. Wymordowana, rozbuchana przez księżyc, który dzisiejszej nocy dumnie jawił się w postaci pełni, nie potrafiła usiedzieć w czterech ścianach swojego przytulnego mieszkania.  Przez jej rozszerzone źrenice sprawiała wrażenie osoby mającej zbyt bliski kontakt z mocnymi narkotykami. Muzyka, śmiechy, krzyki, z lokali wylewają się wręcz ludzie mniej bądź bardziej pod wpływem, na parkiecie istny ogień roztańczonych obywateli pięknej metropolii. Marcelina poczuła wściekły bulgot w pustym brzuchu. Bestia domagała się antidotum w postaci kebaba z ostrym sosem! Drapieżnik przemykał niezauważony w gęstym tłumie, kierując się ku nieświadomej ofierze, strojącej się w pobliskiej małej budce z kebabami. Rumieniące się, soczyste mięsko otulone najlepszą na świecie tortillą; przystrojoną najlepszą, miękką niczym szlachetny aksamit sałatą, pomidorami smacznymi, acz dalekimi do najświeższych; ogórkiem i innymi, pysznymi rzeczami, bez których kebs nie mógłby się obejść! Ah, ale największy to byłby grzech, gdyby to danie bogów podane było bez najlepszego w okolicach sosu! Łapki Marceliny z niecierpliwością wyciągnęły się ku daniu, którego woń mile łechtała nozdrza wymordowanej. Dziewczyna była w tamtym momencie najszczęśliwszą osobą na świecie.
Ruszyła przed siebie, pochłaniając kebaba z niezwykłą zachłannością. Tak głodna chyba jeszcze nie była! Za miejsce chwilowego wypoczynku wybrała ławkę w zacisznym miejscu w małym parku nieopodal całego zgiełku. Muzykę i tętno żywego miasta słyszała aż tutaj. Uwielbiała ten klimat. Kochała to miasto.  
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gwar. Tłum. Miasto, pomimo napierającej nocy rozświetlone przez sztuczne światła stworzone przez człowieka.
Lokstar zatrzymał się na jednej z głównych ulic M-3. Zewsząd mrugały do niego kolorowe neony, z wielkich telebimów zawieszonych na ścianach największych budynków mrugały do niego skąpo ubrane panny reklamujące a to jakiś cholendarnie drogi gatunek alkoholu, a to biura nieruchomości. Zadziwiające jest to, że wystarczy wepchnąć do klipu półnagą kobietę, doprawić chwytliwą muzyczką i cukierkowym tłem, a całość okrasić słowami w stylu: "promocja", "wyprzedaż", "-50%", aby tłumy rozentuzjazmowanych maszynek do wydawania pieniędzy rzuciło się nawet na papier do dupy wytwarzany z  kaktusa niczym banda hien na zdychającego słonia. Loki od dawna zastanawiał się nad tym, co tak głupie i podatne na manipulacje stworzenia mają w sobie, że potrafią otrząsnąć się po nawet najstraszliwszym kataklizmie. Tutaj, w samym centrum metropolii, życie toczyło się, jakby świat nigdy nie stanął na krawędzi zagłady. Te wszystkie ofiary mody, zachcianek i własnych żądz pędziły tam i z powrotem, swój szczurzy wyścig za pieniądzem urozmaicając wiązaniem się w pary, trójkąty a nawet kolejne figury geometryczne, rodzeniem dzieci, rozbijaniem się luksusowymi samochodami, zdradami, pijackimi burdami, kradzieżami i wszechobecnym krętactwem.
- W sumie nie ma w tym nic dziwnego - dumał nadal Loki - W końcu gdy ma się ledwie kilkadziesiąt lat życia trzeba czerpać z niego pełnymi garściami.
Spojrzał na siebie, tak bardzo upodobnionego do tych gogusiów którymi tak pogardzał. Idealnie skrojony garnitur, złota spinka na krawacie i w mankietach. Skórzane buty. Złoty zegarek. Wszystko to musiało być wartę równowartość kilku miesięcznych wypłat przeciętnego robotnika budowlanego. Mimo tego Kłamca miał dziwną pewność, że człowiek, którego okradł, nawet nie zauważy zniknięcia kilku drobiazgów. W domu, do którego się włamał znalazł garderobę większą niż jego mieszkanie, drugą, z dziesiątkami, jeśli nie setkami par butów, kilka szuflad zegarków i spinek.
Z tych rozmyślań wyrwało go szarpnięcie za ramie. Zanim jednak zdążył otrząsnąć się i zareagować, mały, brudny dzieciak z damską torebką w dłoniach znikał już w tłumie. Lokstar pokontemplował chwilę los dzieci, które rodziły się w slamsach i od najmłodszych lat zmuszone były żyć na bakier z prawem, aby przeżyć. W końcu doszedł jednak do wniosku, że w gruncie rzeczy gówno go to obchodzi, tym bardziej, że pojawiła się kolejna osobliwość. Gówniarz ścigany był przez szarżującą niczym rozwścieczony hipopotam starszą panią. Porównanie do hipopotama było zresztą wielce trafne, gdyż gabaryty starowinki pozwoliłyby wykarmić przez kilka dni głodującą, murzyńską rodzinę. Takie zabawne skojarzenie sprawiło, że na twarzy Lokiego zakwitł jego zawadiacki uśmiech, wolał jednak zachowawczo odsunąć się na bok, aby nie zostać przerobionym na naleśnik. Tym razem żarcik wywołał u Kłamcy cichy chichot.
- Ahh jak ja uwielbiam te gierki słowne - pomyślał. W następnej chwili był już całkowicie poważny. Przypomniał sobie, po co tutaj przybył i dobry humor prysł niczym bańka mydlana.
- Loki, za bardzo filozofujesz na starość - powiedział sam do siebie - Bierz się do roboty!
Wypluł mocno sfatygowaną już wykałaczkę, po czym z pudełka ukrytego w kieszeni spodni wyciągnął nową, wsadził ją do ust. Kawałek drewienka przewędrował z prawego kącika do lewego i z powrotem. Jego twarz przybrała standardowy wyraz mieszanki szyderstwa i pogardy. Po sprawdzeniu, czy sztylet wysuwa się z pochwy bez problemu (zważywszy na okolice, strój jak i charakter zadania miecz pozostał w kryjówce), ubrał swoje lenonki i wolnym krokiem, z cicha pogwizdując ruszył dalej.


Ostatnio zmieniony przez Loki dnia 17.11.16 1:41, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czymże byłaby czynność fizjologiczna zwana konsumpcją bez poczucia bezpieczeństwa w jej trakcie? Niczym! Byłoby to zwykłym zaspokojeniem naturalnej potrzeby. Posiłek Marceliny był ucztą dla wszystkich jej i tak wyostrzonych przecież zmysłów - wspaniały smak łechtał jej podniebienie i wypełniał swą cudownością kubki smakowe, zapach świeżego mięsa, sosu i soczystych warzyw wzmagał rosnący wciąż apetyt, do uszu zaś wpadał zagłuszony dźwięk wgryzania się w chrupkie fragmenty potrawy. Jedynie wzrok, zamglony teraz czy nawet odłączony totalnie od całego tego spektaklu przez zamknięte z ekstazy powieki odpadł, jednak dodało to uroku całej akcji i pozwoliło na skupieniu się na odczuciach pozostałym zmysłom. To trochę jak akt seksualny - zamykając oczy paradoksalnie odczuwasz więcej.
Wracając jednak do rzeczywistości: Marcelina spojrzała na swój brzuch zaraz po przegryzieniu ostatniego kęsa i z zadowoleniem stwierdziło, że dość konkretnie wyjebało jej bęben, co było w jej życiu dość rzadkim zjawiskiem. Szczególnie w dniach, gdy przebywała na desperacji. W mieście-3 znalazła się całkiem niedawno, szukając nowego, lepszego życia. Zapewne zachłysnęła się niesamowitością tego sztucznego miejsca, na tamtej feralny dzień mogła jednak z czystym sercem stwierdzić, że to istna... utopia? Raj? A może złudny azyl?
Zapomniałaś już, o głupia, że to całe miasto stworzone zostało pod dyktando władzy s.spec? Czy to nie oni spalili Twoją wioskę, czy to nie oni zgotowali Ci najgorszy los w całym Twoim żywocie? Czy to nie na widelcu dyktatora i najwyższej jednostki badawczej teraz jesteś?
To oni mogą w każdej chwili pojmać Cię i zburzyć Twoje z pozoru idealne, spokojne życie. O, Harmonio, grecka bogini równowagi i spokoju, czy w końcu spojrzałaś na mnie łaskawszym okiem?  Czy niezłomne Fatum nadal zaplatało sieć by nieuchronnie zaplątać w nią Marcelinę? Czy lęki, które nawiedzają mnie w dzień i noc, w noc i w dzień to zapłata za łaskę zapomnianego już Bożka zemsty i strachu, Bożka o imieniu... Aragot?
Dlaczego mi to robisz? Spłacam swój dług, pozbywszy się już nawet wyrzutów sumienia. Czego jeszcze chcesz? Czy to właśnie fakt braku sumienia sprowadził na mnie Twój gniew?
- To tylko okres, panikaro.
Marcelina wzdrygnęła się, spoglądając na miejsce obok siebie. Aragot, teraz w postaci kłębu czarnego, niemal namacalnego dymu siedział nieruchomo. Wymordowana poczuła chłód i rosnący lęk, nie okazała jednak strachu, a jedynie prychnęła pod nosem: Prowadzisz kalendarzyk mojej menstruacji?
Bożek prychnął, rozpłynąwszy się w powietrzu. Została ona, chłód i... jej myśli. Prychnęła, wstając z ławki i rozciągając się. Jej bluza zrobiona z delikatnego i cienkiego materiału zdawała się być niewystarczająca na panującą porę w mieście, jednakże dziewczyna nie narzekała. Temperatura jej ciała była trochę wyższa od tej panującej w ludzkim organizmie, co było zrozumiałe  ze względu na to, kim była. Pewnym krokiem ruszyła z powrotem ku centrum. Chciała zabić czas. Wiedziała, że nie prześcignie go, ale zajęcie go czymś nie stanowiło problemu. Nie tu, gdzie życie toczyło się swoim szalonym rytmem, rytmem nastawionym na "żyj tu i teraz". Carpie diem!
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaczęło padać. Ulewa to co prawda nie była, a będąc całkiem szczerym, ledwie dostrzegalna mżawka, nie mniej nawet to napawało Lokiego wstrętem. Nienawidził moknąć, a w swoim przebraniu nie miał najmniejszych szans na cudownie kojącą skórzaną ochronę swojego płaszcza, na czas misji wiszącego na wieszaku w szafie.
- Kurwa, jak ja nienawidzę tego miasta, tej pogody, tej roboty! - zaczął mamrotać sam do siebie, co chwila przecierając szkiełka okularów, na których osadzały się drobne kropelki wody - Jak nie urok to sraczka. Najpierw ten idiota spartolił robotę, a teraz nie dosyć, że muszę wyrabiać nadgodziny, to jeszcze będę wyglądał jak jebany kociak wyciągnięty z wanny!
Aby zadość uczynić prawdzie, winno się wspomnieć, że Lokstar wcale nie żywił M-3 tak negatywnym uczuciem, jakie określił w swoich słowach, a przy tak drobnych opadach przemoczenie groziło mu chyba tylko wtedy, gdyby zdecydował się wskoczyć do któreś z miejskich fontann. Z całej wypowiedzi jedynie stwierdzenie dotyczące pracy okazało się prawdziwe. Na samą myśl o tym Kłamca pluł sobie w brodę. Trzecią noc z rzędu włóczył się po mieście tylko dla tego, że jakiś zardzewiały android kalający swoim jestestwem uczciwy zawód Łowcy Głów zakochał się w swoim celu! Wyobrażacie to sobie?! Pieprzona maszyna, która nie jest w stanie odczuwać czegokolwiek uroiła sobie, że luksusowa call girl jest miłością jego życia! Dziewczyna, jako, że wyróżniała się w swoim zawodzenie, zaczęła mieć o sobie zbyt wysokie mniemanie i uroiła sobie, że informacja to władza, więc to, co wyciągnie od klientów może użyć przeciwko nim. Póki skubała na kasę jakiś podrzędnych biznesmenów, managerów czy prezesów, którzy płacili ze strachu przed ujawnieniem zdrady lub tajemnicy firmowej wszystko było ok. Jednak ludzie mają to do siebie, że ich chciwość jest nienasycona, a im więcej mają, tym więcej chcą jeszcze zdobyć. Dziwka posunęła się więc krok za daleko, a próba szantażu niewłaściwych ludzi zakończyła się wydaniem wyroku. Z początku wydawało się, że takie zlecenie nie będzie wymagało angażowania żadnego z artystów morderstw, zatrudniono więc podrzędnego zabijakę. Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Robocik na skutek jakiegoś zwarcia czy może manipulacji oprogramowaniem nagle zaczął się uważać za błędnego rycerza, który musi chronić honoru damy (ahahaha, dziwka z honorem, dacie wiarę?). Zanim sprawa dostała się Lokiemu, android wyeliminował dwóch innych siepaczy, a proste zabójstwo niewygodnej babeczki przerodziło się w podchody ze zbuntowaną śmiercionośną maszyną. Jedynym plusem było to, że dziewczyna mając za ochroniarza robota-zabójce poczuła się nagle królową życia i sporą część zarobionych nieuczciwie pieniędzy przepuszczała na wystawne przyjęcia i w kasynach.
I tak o to Lokstar, zamiast popijać zimne piwko w mieszkaniu i pukać jakąś śliczną laseczkę zmuszony był przemierzać miasto, sprawdzając kasyno po kasynie. Humoru nie poprawiło mu nawet to, że skasował podwójną stawkę za dwa cele plus bonus za pracę wysokiego ryzyka.
- Ehhh, szklaneczka czegoś mocniejszego nie zaszkodzi na skołatane nerwy - rzekł i ruszył w stronę najbliższego baru.


Ostatnio zmieniony przez Loki dnia 15.11.16 20:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Za cel obrała sobie popularny w tych okolicach, przestrzenny i wykreowany z ogromną ekstrawagancją bar połączony z parkietem. Przed małym wejściem stał witający gości wielki, nieprzyjemnie wyglądający pan robiący za wykidajło. Źle mu z jego czarnych, bezdusznych oczu patrzyło, mówię wam.  
Spośród tłumu głupich ludzi jej wzrok można było dostrzec z daleka. Para ślepi o nienaturalnej wręcz, nieludzkiej barwie ukradzionej samemu błękitowi nieba - jasne, a zarazem głębokie i sprawiające wrażenie żeglugi po niespokojnym, dzikim oceanie. Spokój i harmonia koloru jej oczu utrzymał się tylko przez krótką chwilę, bowiem zaraz lewe ślepię zaczęło przybierać inne, równie nienaturalnych odcieni barwę tęczówki; od łagodnej zieleni, po melancholijną szarość, skończywszy na agresywnej czerwieni, źle wróżącej dla otoczenia... - uważaj, jak chodzisz - warknęła, spoglądając na pijaną dziewczynę zataczającą się w towarzystwie dwóch koleżanek. Blondyna zaśmiała się jej w twarz, plując niemal na jej policzek, co jeszcze bardziej podirytowało Marcelinę; ta jednak skrzywiła się, obserwując głupotę i powierzchowność dziewczyny błąkającej się po z pozoru idealnej, nieskazitelnej, młodej twarzy i gubiącej się gdzieś w bezwyrazowych, jasnych oczach... Ludzkość się stacza.
Od kiedy? Od zawsze. Sokrates zadał legendarne pytanie - dokąd ten świat zmierza? To on już stwierdził, że ludzie idą ku nieuchronnej zagładzie swojej rasy.
Czyżby?
Ostatni kataklizm dowiódł, że człowiek to parszywe stworzenie, któremu uda się wyjść cało z każdej opresji. Niczym kanałowy szczur, niczym karaluch paskudny, larwa jakiegoś karaczana. Sam doprowadził do "wielkiego końca świata" - i co? I przeżył! I ma się doskonale, o czym świadczy to miasto, ten bar, ta dziewczyna. Wymordowana prychnęła, omijając chłopa mierzącego dwa metry i szerokiego niczym całkiem pokaźna szafa. Przecisnęła się jakoś, po czym, pod osłoną niezawodnej iluzji wkroczyła do środka. Przepychała się przez tlumy roztańczonych, w większości znacznej wstawionych ludzi i podeszła tym sposobem do baru, zamawiając piwo. Kufel solidnego, porządnego piwa z hukiem postawił przed nią barman, który nie uraczył Marceliny dłuższym zainteresowaniem. Dziewczyna z dredami, kolczykami, dziurami w uszach, heterochromią, dziarami wszędzie wręcz? Żadna nowość. Takich tu mnóstwo.


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 15.11.16 21:17, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby nie to, że lokal, do którego się skierował był najlepszym w okolicy....no dobra, oprócz tego był jedynym w obrębie kilku ulic, Lokstar nigdy nie zdecydowałby się na taki przybytek. Pełen pikselowych kolorów, wymyślnych krzywizn i oryginalnych rozwiązań architektoniczno-technicznych był w dodatku wielki niczym hangar lotniska. Po odstaniu swojego w wężowej kolejce Loki wszedł do baru. Olbrzymi, podobny do bezwłosego goryla drab stojący przy wejściu uraczył go raczej powierzchownym spojrzeniem, a upewniwszy się, że nie stanowi zagrożenia, wpuścił bez zadawania zbędnych pytań. Lokstara aż korciło, żeby wyprowadzić osiłka z błędu, ale ostatecznie opanował się, ten lekki afront nie był wart narażania na powodzenie misji. Tuż po przejściu progu jego uwagę przykuło jakieś zamieszanie które powstało na czele kolejki. Gdy spojrzał przez ramię natychmiast wszelkie myśli o potencjalnych karach, które powinien wymierzyć ochroniarzowi za zlekceważenie go rozwiały się niczym dym, zastąpione przez maksymalną koncentrację. W końcu szczęście się do niego uśmiechnęło! Obserwował rozgrywającą się przed wejściem scenę. Trzy konkretnie już podchmielone, wyzywająco ubrane i ledwie trzymające się na nogach młode kobiety z głośnym chichotem próbowały przekroczyć drzwi obrotowe wejścia VIP, co zważywszy na ich stan przysporzyło im niemało trudności. Loki swoją uwagę skupił na ślicznej blondynce, o wydatnym biuście, krzykliwej, czerwonej sukience z dekoltem aż do pępka i figurze niczym modelka. Szybki rzut oka na fotografie w portfelu upewnił go, że to właśnie jej szukał. Ale zaraz, zaraz.... Skoro ona tu jest, to znaczy, że w pobliżu musi kręcić się ten podły zdrajca, ta kupa złomu, zasrany android. Kłamca lekko się spiął, gdyż nigdzie nie dostrzegł drugiej ofiary. Błogosławiąc w duchu swoją przemyślność, jaką było założenie lustrzanek, obserwował otoczenie bez strachu, że ktokolwiek spostrzeże ścieżki, po których błądził jego wzrok. Nagle coś przykuło jego uwagę. Była to para kocich oczu, zmieniających kolory. Ślepia te należały do chudej, mającej w sobie coś z kota istoty, stojącej w kolejce tuż za blondynką i spoglądającej z odrazą na upodlenie dziewczyn.
- Skąd ja znam te oczy? - zaczął zastanawiać się Loki - Dałbym sobie rękę uciąć, że gdzieś już je widziałem.
Jego umysł galopował w zawrotnym tempie, przetrząsając całe lata wspomnień, zanim jednak jego fotograficzna pamięć zdołała przywołać z zakamarków mózgu odpowiednią twarz, dostrzegł w końcu to, czego szukał. Gdy pijanym w sztos cizią w końcu udało się pokonać zaporę z drzwi obrotowych, podszedł do nich młody mężczyzna. To znaczy świetnie udawał mężczyznę, bo po części dzięki sztywności jego ruchów, a po części dzięki drugiemu ze zdjęć w portfelu Lokstar rozpoznał w nim poszukiwanego androida.
- Mam Cię, sukinkocie! Obie ptaszynki w gniazdku! Ten wieczór nie będzie jednak taki zły! - wymamrotał pod nosem sam do siebie, a gdy czwórka obserwowanych oddaliła się do loży VIP, podążył z wolna za nimi. Nie sądził, żeby go rozpoznali, tym bardziej, że w barze światłą pulsowały w rytm muzyki, a i podłoga była podświetlana na  różne kolory, nie mniej dla bezpieczeństwa nałożył jedną ze swoich iluzorycznych twarzy.


Ostatnio zmieniony przez Loki dnia 17.11.16 1:40, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stukała długimi paznokciami o blat, dźwięk jednak gubił się w muzyce idealnie nadającej się do dzikich pląsów na parkiecie. Muzyka ogłupiająca, wręcz popychająca nieświadomych chyba ludzi w trans, co potęgowały tylko lejące się wszędzie litry alkoholu. Smutna nie była tylko ta niewiedza, ta naiwność, lecz grupa osób doskonale zdająca sobie sprawę z całego tego prymitywnego gówna, korzystająca z jego uroków dla ukojenia wewnętrznej pustki, samotności, bezsensu. Pragnąca je po prostu zapić, stłumić, na chwilę zapomnieć.
A Marcelina? Ona lubiła patrzeć. Uwielbiała przyglądać się tym biednym istotom, czując nad nimi - o ironio i Cronusie, który to uznał wymordowanych za istoty niższej kategorii - wyższość. Oni wszyscy byli słabi, byli tylko ludźmi, większość z nich nie dysponowała nawet jedyną "ludzką" bronią - inteligencją. Zgubili ją gdzieś po drodze w tym wyścigu szczurów. Wymordowani, anioły, łowcy - posiadali nie tylko ową, jakże ludzką inteligencję! Byli też silniejsi, zwinniejsi, posiadali skrzydła, moce, lepsze zdrowie, wyostrzone zmysły - coś, czego wszystkie te parszywe jednostki mogły im zazdrościć. Mają też coś, czego im się zwyczajnie nie wybaczy - wieczna młodość. Owszem, mogą umrzeć, może ich dopaść śmierć i nicość, nie są nieśmiertelni; jednakże nie ulega wątpliwości, że starzeją się tylko ludzie. Tylko ich dopada ta chandra pod postacią pogłębiających się zmarszczek, słabnących zmysłów, chorób coraz bardziej imających się ich coraz gorszej jakości organizmów...
Wróć, dziewczyno. Znowu zagapiła się w jeden punkt, a piwo stało prawie nietknięte. Szybko nadrobiła zaległości robiąc konkretne, pięć łyków. Przez chwilę miała też wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Przymrużyła oczy i spuściła głowę, spoglądając na swój kufel i próbując przywrócić równowagę emocjonalną. Nie chciała zwracać niepotrzebnej uwagi na swoje nienaturalne oczy - ludzie nie zdawali sobie sprawy z istnienia aniołów, wymordowanych czy łowców, a takie oczy zmieniające kolor trudno wytłumaczyć "dzisiejszą technologią" - o ile tatuaże czy wielkie dziury w uszach łatwo wyjaśnić, tak sama wymordowana nie słyszała o alternatywie dotyczącej zmieniających się nagle tęczówkach. Dlatego szybko uspokoiła oddech, siebie i szalejące, lewe oko.
Rozciągnęła się. Pusty kufel odsunęła bliżej barmana, zajętego obecnie rozmową z tajemniczym mężczyzną w czarnym płaszczu. Najpierw wybrała się do WC - łazienka była jednak zajęta przez tłumy ludzi, głównie pustych lasek poprawiających makijaż, wciągających na szybko kreski na umywalce bądź wymiotujące do kosza na śmieci. Skrzywiła się i szybko wycofała. Postanowiła odszukać wygodne miejsce gdzieś w cichszym kącie baru, ruszyła więc w wybranym kierunku i już po chwili siedziała na miękkim fotelu oddalonym trochę od parkietu. Miała jednak doskonały widok na to, co działo się w całym lokalu. Zatarła ręce i zamówiła sobie jeszcze jedno piwo, uśmiechając się krnąbrnie pod nosem.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Śledząc swoje cele, Lokstara dotarł w pobliże loży, usytuowanej na podwyższeniu w jednym z kątów lokalu. Od hałaśliwego wnętrza odgradzała ją gruba, kuloodporna szyba, którą w razie potrzeby można było zamienić w lustro weneckie, aby goście mieli możliwość obserwowania tego, co dzieje się w barze sami pozostając niezauważonymi. Ku uciesze Lokiego obserwowana czwórka była w przypadku dziewczyn zbyt pijana, aby o tym pomyśleć, a w przypadku androida o myśleniu wgl nie mogło być mowy. W następnej chwili na twarzy Kłamcy pojawił się bardzo paskudny uśmiech, który nie mógł wróżyć niczego dobrego. Do loży prowadziło tylko jedno wejście, a więc wystarczyło je zablokować żeby wszyscy tam zgromadzeni znaleźli się w potrzasku.
- No to wpadli jak śliwki w kompot - pomyślał z zadowoleniem - A skoro o płynach mowa, to i ja bym się czegoś chętnie napił.
Podszedł więc do baru, zamówił schłodzone whisky z colą i lodem i usiadł na wygodnym fotelu w zacisznym miejscu, z którego miał swobodny widok na imprezowiczów z VIP roomu. Dzięki swoim lustrzanką mógł prowadzić obserwacje bez zwracania niczyjej uwagi, rozluźnił się więc nieco i sącząc drinka oddał się rozmyślaniu. Kolejny raz tego wieczoru zaczął się zastanawiać, co też stało się z programem tego robota, że się "zakochał". A im dłużej nad tym myślał, tym bardziej był pewny, że blondwłosa manipulantka uwiodła jakiegoś uzdolnionego hakera, który zajął się wprowadzeniem  stosownych zmian. To zadziwiające, jak prosto nawet przeciętna kobieta może sterować geekiem, który do tej pory kobiety widział co najwyżej na ekranie komputera, jedyna nagość, którą mógł się cieszyć to jakieś pornosy, a przyjemność z tego czerpana ograniczała się do samogwałtów. Gdy natomiast w obroty wzięła go specjalistka takiego pokroju, chłopak pewnie spuścił się na sam jej widok i zaczął jeść jej z ręki bez najmniejszych starań z jej strony.
- Ehh, Ci ludzie to tak banalne do sterowania marionetki - pomyslał Loki - Wystarczy pokazać im odrobinę golizny, a tracą głowy.
Czas mijał, a wraz z nim w głowie Lokstara dojrzewał plan. Na początku chciał dziewczynie dosypać do drinka sproszkowany Diabelski Ogon, a androidowi przyczepić małą bombkę magnetyczną, która miała spalić jego obwody. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że o ile w przypadku drugiego celu pomysł jest wyśmienity, o tyle Diabelski Ogon nie zabiłby kobiety, a jedynie ją oślepił. A ślepota połączona z rządzą zemsty i wpływami to wybuchowa mieszanka. Ostatecznie wybór padł na inną roślinę,  Tojad, który zabijał powoli, ale skutecznie i bezobjawowo. Gdy dostał się do jakiegoś organizmu przemieszczał się w raz z krwią do mózgu, gdzie osiadał i powoli wnikał w komórki. Takie miejsce działania sprawiało, że był on w zasadzie niewykrywalny. Po dotarciu do jądra zachodziła reakcja w wyniku której dana komórka po prostu eksplodowała. Cały proces wchłaniania trwał od dwóch do trzech dni, potem ofiara umierała nagle, a lekarza robiący sekcje zamiast mózgu znajdowali krwawą breje. Tak, Tojad  będzie idealnym rozwiązaniem.
Po dwóch godzinach w loży bawiło się już około dwunastu osób, alkohol lał się strumieniami a pomieszczenie wyglądało jak w Bożonarodzeniowy poranek - wszędzie fruwał biały proszek. Stanowiło to małe utrudnienie, bo w takich warunkach odpadało użycie iluzorycznej niewidzialności, ale goście byli w takim stanie, że kolejna maska w zupełmności wystarczy. Gdy zauważył kelnera podążającego w stronę imprezy ofiar, Kłamca uznał, ze czas działać. Ustawił ładunek wybuchowy na trzygodzinny, opóźniony zapłon, aby mieć pewność, że przedwczesna detonacja nie wzmorzy czujności blondynki, wyciągnął z kieszeni dwie tabletki zawierające skondensowany Tojad, które miał zamiar wrzucić do kieliszka dziewczyny, wstał ze swojego miejsca i wślizgnął się do pomieszczania tuż za kelnerem. Pięć minut później siedział już ponownie na fotelu, z tryumfalnym uśmiechem na ustach sącząc kolejnego drinka. Obie ofiary już nie żyły, tylko po prostu jeszcze o tym nie wiedziały. Wszystko poszło jak z płatka!
W tym samym momencie dostrzegł JĄ ponownie, siedzącą kilka miejsc dalej i nagle zrozumienie spłynęło na niego niczym deszcz. Ta drobna, chuda sylwetka, ta postawa gdy siedziała, ale przede wszystkim te oczy - tak mogła wyglądać tylko jedna osoba! Czyżby po tylu latach jego przeznaczenie w końcu się dokonało! Ale to niemożliwe, to nie mogła być ona!


Ostatnio zmieniony przez Loki dnia 18.11.16 11:22, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozciągnęła się i przyjęła wyluzowaną pozycję, splatając dłonie przy karku. Prawą nogę podciągnęła pod siebie, lewa wesoło dyndała w powietrzu - fotele były głębokie, ale zarazem dość wysokie. Wszystko tworzone jest bowiem dla ogółu, a większość ludzi była niezaprzeczalnie wyższa od wymordowanej.
Po kilku minutach oczekiwania przed wymordowaną pojawił się zamówiony alkohol. Sączyła go powoli, delektując się smakiem i, o ironio, spokojem i obserwując rozhulany tłum. Chwila skupienia, namierzenie zbliżającej się niebezpiecznie ofiary i... portfel znalazł się w zwinnych paluszkach Marceliny. Prychnęła, wrzucając zdobycz do głębokiej kieszeni bluzy. Tego typu puby są doskonałym miejscem do zdobywania łupów sporej wartości. Godzina, dwie, łupów przybywało, plecak zapełniał się banknotami, zegarkami, pierścionkami i innymi z pozoru wartościowymi rzeczami...
W pewnym momencie Marcelinę zainteresowała grupka podejrzanych typów zgromadzonych w równie ciemnym, ustronnym miejscu. Wyglądali na ludzi z napisem na czole "Omijać szerokim łukiem jeśliś mądry". Zbiry siedziały w zbitej grupce i żywo o czymś dyskutowały, co chwilę zamawiając kolejne litry trunków. Hiena uśmiechnęła się pod nosem. Tak, na takie coś będzie pisać się tylko osoba prosząca się o solidny wpierdol.
Mężczyźni nie dostrzegli zbliżającej się ku nim wymordowanej, ta zaś zwinnie i powabnie wyciągnęła portfel z kieszeni jednego z dryblasów. Kiedy - pewna zwycięstwa - cofnęła się by wrócić na swój stolik, wpadła prosto na wysokiego, umięśnionego mężczyznę w czarnym płaszczu. Tak, to ten sam rozmawiający wtedy z barmanem. Marcelina, czując nieprzyjemne dreszcze na plecach podjęła próbę wyminięcia osobnika. Z marnym skutkiem - ten złapał ją pewnie za ramię i przybliżył do siebie, przysuwając suche usta do ucha Marceliny. Dziewczyna poczuła odurzający zapach mięty i smakowych papierosów. Z niczym innym nie mogła pomylić tego wspaniałego zapachu... - Co mi dasz w zamian za milczenie? Uwierz mi, dla tych typków nie liczy się płeć, a czyn. A ty zrobiłaś baaaaardzo zły krok. - wyszczerzył się, Marcelina wlepiła spojrzenie w jego obleśną twarz. Szybka, zimna kalkulacja. Plan. Kurwa, zatkało dziewczynę. Kokietką nigdy nie była, nie potrafiła korzystać z kobiecej broni, co zapewne pomogłoby jej w niejednej trudnej sytuacji.
Tyle, że ona zawsze wychodziła z kłopotów.
Nie czekając dłużej na odpowiedź, mężczyzna chwycił wymordowaną za ramię i pociągnął w stronę ubikacji dla personelu. Niby nikt nie miał tam wstępu, ale drzwi zawsze były otwarte. Bzykający się w tłumie ludzie wręcz stanowili zagrożenie, mogli też być przyczyną niepotrzebnych utarć, których i tak nie brakowało. Takie pomieszczenie było wręcz idealne na takie szybkie, niezobowiązujące akty będące przecież podstawą na takich dużych imprezach... po alkoholu i innych używkach ludziom po prostu puszczają hamulce. W dodatku czują się anonimowo. Idealne klimaty na szybkie zaspokojenie popędu...
Mężczyzna w czarnym płaszczu popchnął Marcelinę do środka. I w tym właśnie momencie pożałował swojej decyzji...
Zrobiło się ciemno, jakby - prócz sztucznego światła - umarło tu wszelkie ciepło i życie. Chłód i aura grozy opanowała pomieszczenie w kilka sekund. Zanim jednak pijany już facecik dostrzegł te anomalie, zdążył rozpiąć pasek i zsunąć spodnie. Nie zdołał jednak nawet dotknąć i tak odsuwającej się od niego Marceliny - z ciemnych kątów kabin wychodzić poczęły mary, z początku przypominające jeden wielki cień - nie były jednak jednością, każda stanowiła oddzielny byt. Wszystkie szeptały, zbliżając się powoli do coraz bardziej przerażonego mężczyzny... Nikt nie usłyszał jego krzyków dochodzących z pomieszczenia. Marcelina wyszła szybko, wycierając ręce o ręcznik papierowy. Z obojętnym wyrazem twarzy wróciła na salę, w ręce obracając skórzanym, pełnym po brzegi portfelem należącym jeszcze kilka sekund temu do tajemniczego pana ubranego na czarno i o zapachu mięty i truskawkowych papierosów. Tsa. Ludzie.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Świat się zatrzymał. Lokstar przestał rejestrować dźwięki muzyki i mruganie światła, ludzie wokół stali się tylko rozmazanymi plamami, a jedyną ostrą postacią była Ona. W głowie rozpętała mu się prawdziwa burza. Myśli gnały jak szalone, obrazy przewijały się jak w przyspieszonym filmie, a urywki zdarzeń, strzępki myśli i ułamki dialogów nakładały się jedno na drugie w tempie serii z karabinu maszynowego. Również twarz zdradzała jego emocje. Zmieniająca się jak w kalejdoskopie wyrażała na zmianę zdziwienie, niedowierzanie, zaskoczenie, strach, uwielbienie, radość, smutek, euforia, podejrzliwość, ból, cierpienie. Przewinęła się przez nią cała gama kolorów, od bladości, przez niezdrową czerwień aż po chorą zieleń. Na skórze pojawił się pot. Każdy zmysł Lokiego był maksymalnie skoncentrowany na Niej, nie zauważył więc podchodzącej kelnerki. Nagle, jak przez mgłę zaczęły docierać do niego niewyraźne strzępki słów.
- P...ać .oś j.sz..e? P..ę P.na, c.y ży..y s.bie Pa. j..z.ze cz..oś? Szanowny Panie!
Te ostatnie słowa, prawie że wykrzyczane wyrwały go ze stanu zawieszenia. Spojrzał na stojącą obok młodą kobietę w stroju kelnerki, ale wyraz jego oczu musiał zawierać dawkę szaleństwa, gdyż cofnęła się o krok z wyrazem lęku na ślicznej twarzy.
- Hę? - wymamrotał jak w transie.
- Pytałam, czy życzy sobie pan jeszcze czegoś? - odpowiedziała pracownica baru, ponownie wkładając maskę profesjonalnego spokoju i przyklejając do twarzy sztuczny uśmiech.
Loki jednak już jej nie słuchał. Dziewczyna z jego przeszłości gdzieś zniknęła. Wstał gwałtownie, rozglądając się energicznie na wszystkie strony. Musiał zrobić to zbyt żywiołowo, gdyż pchnięta przez niego kelnerka upadła.
- Przepraszam - rzucił głosem pijaka, i zataczając się, ruszył przed siebie, wybierając kierunek na chybił trafił.
Kobieta podniosła się z podłogi, na której pozostał krwawy ślad z ręki rozciętej przez zbity, szklany stolik. Ze szlochem i wyrazem zgrozy na twarzy pobiegła w stronę wejścia.
Lokstar nie widział tego. Niczym zombie sunął przez parkiet, roztrącając na bok ludzi i meble i nieobecnym wzrokiem wypatrywał Jej. Nagle jak spod ziemi wyrosła przed nim zwalista sylwetka goryla strzegącego drzwi wejściowych. Nim zdążył zareagować, pięść wielkości małego kowadła uderzyła w jego skroń z siłą kopiącego konia.
- Pierdolnął mnie pociąg?! - zdążył jeszcze pomyśleć osuwając się powoli, a gdy jego potylica uderzyła o parkiet, oczy obróciły się białkami na zewnątrz i odpłynął w błogi niebyt.


Ostatnio zmieniony przez Loki dnia 18.11.16 11:23, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mógł żądać wiele. Łupów, pieniędzy, nie wiem, mógł jej sprzedać kopniaka w mostek albo pięść w twarz. A ten głupek wolał jej ciało i szybki numerek w brudnym kiblu "tylko dla personelu". Ha, ha, ha. Jeszcze czego! Niedoczekanie tej ludzkiej, głupiej szumowiny! Rozmyślania jej przerwał widok jakiegoś innego dryblasa celującego w chyba wstawionego mężczyznę o długich, białych włosach. Marcelina nie dostrzegła z początku jego twarzy, z niewiadomych dla niej przyczyn przyjrzała się mężczyźnie i całej sytuacji.
I wtedy stało się coś... niesamowitego. Coś, czego wymordowana nie spodziewała się, coś, co można nazwać jej KAIROSEM w tamtym momencie. Nogi stały się jak z waty, wzrok, słuch, wszystkie zmysły i myśli skupiły się na tym białowłosym, upadającym po celnym ciosie stworzeniu. Nagle wszystko stanęło w mgle, czas zwolnił, Hiena zobaczyła przed oczami wszystko to, co przeżyła w laboratoriach s.spec. Kilkadziesiąt lat spędzonych za kratami. Tyle lat zmarnowanych. Tyle bólu, tyle poniżenia, tyle krzywd i... on. Jedyne światełko w całym tym gównie. Lokstar, upadły anioł, jej stróż... - LOKSTAR! - krzyk Marceliny odbijał się o ściany umysłu Kłamcy. Ocknęła się szybko i ruszyła na pomoc białowłosemu, w tym momencie jednak ktoś złapał ją za kark. - Ty suko! - usłyszała, sycząc z mocnego uścisku jej wrażliwej i delikatnej skóry - myślałaś, że nie wpadniesz z tymi swoimi  sztuczkami, dziwko?
Rzucił nią o podłogę. Jej chude ciało, niczym truchło rozrywane przez padlinożerców na środku desperacji, upadło na zimną glebę. Wystające kości boleśnie poobijały się, ta jednak była na haju mieszanki szoku, niedowierzania, radości i przerażenia zarazem. Jej oko zmieniało barwy tak szybko, że ich barwa była wręcz nie do określenia. Syknęła na zbliżających się zbirów, zapominając totalnie o nałożonej iluzji. Ci zaczęli się śmiać, obrzucając Hienę wyzwiskami i nie cackając się długo, wyciągnęli spluwy. Całkiem ładne, duże spluwy.
Zanim zdążyli jednak policzyć do trzech i ponownie nazwać wymordowaną "głupią dziwką", ta rzuciła się do ucieczki - zjechała efektownie na poręczy, lądując niefortunnie na grupce tańczących nastolatków. Wbiła się w tłum i próbowała nie rzucać się zbirom w oczy. Pruła do przodu, szukając miejsce, gdzie Loki otrzymał dość solidny cios.
Czuła spływającą łzę po policzku. Czy to możliwe? Czy to mógł być on? Czy Fortuna postanowiła w końcu spojrzeć na Marcelinę łaskawszym wzrokiem...?
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach