Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 13.02.16 16:33  •  Laboratorium nr 6 - projekt "Kite" Empty Laboratorium nr 6 - projekt "Kite"
Od wielu lat trwał projekt połączenia wirusa X oraz sekwencji ludzkiego i zwierzęcego DNA. Po wielu nieudanych próbach, obranych błędnie ścieżkach, które w krótszym lub dłuższym czasie wiodły do katastrofy, w końcu my naukowcy, odnieśliśmy pierwsze sukcesy. Jedne hipotezy udało się wykluczyć, kolejne potwierdzić a z każdym eksperymentem poszerzaliśmy naszą wiedzę na temat Wirusa i zaawansowanych manipulacji genetycznych. Ukoronowaniem wszystkiego stał się projekt Kite - syntetyczny, całkowicie przez nas stworzony organizm. Był ogromnym sukcesem, w których zainwestowany tysiące godzin pracy wielu naukowców i sporo pieniędzy. Ale... ale udało się. Prawie. Największym problemem okazał się najbardziej zaawansowana część ludzkiego organizmu, czyli mózg. Obiekt dalej miał problemy ze stabilnością psychiczną, więc po kolejnym incydencie, siłą ubrano go w kaftan bezpieczeństwa, zamknięto w niewielkiej przylaboratoryjnej celi i skierowano do projektu nowego naukowca - Mengela.
(na podstawie historii Kite: https://virus.forumpl.net/t3164-kite-p04#84321)


Zostałem dołączony do nowego projektu - Kite. Wprost nie wierzyłem własnemu szczęściu. Słyszałem o nim sporo... stanowczo zbyt sporo jak na ściśle tajny projekt. Ale był on tak niesamowicie intrygujący, że mimo najwyższych stopni tajności, naukowcy przy rozmowach o kawie, napomykali o nim. Tam usłyszane zdanie, innym razem usłyszana rozmowa... i jakoś wiedza się przesączała od jednego badacza do drugiego, z projektu do projektu. Kto by się tam przejmował jakimiś wojskowymi protokołami bezpieczeństwa? My byliśmy w końcu naukowcami, stworzonymi do wyższych celów. Tak... dlatego trochę o tym całym projekcie wiedziałem i niezmiernie się cieszyłem na możliwość dołączenia do niego. Styczność z najnowszymi wynikami, eksperymentalne technologie... to wszystko niesamowicie mnie ekscytowało, dawało szansę na szybki rozwój. Dlatego szybko i sprawnie udałem się do laboratorium 6 spędzając dwa następne dni na lekturze wszystkich dostępnych informacji, historii eksperymentów, wyników badań. Gdy byłem gotowy, wybrałem się do celi, gdzie znajdował się Obiekt ubrany w kaftan bezpieczeństwa.
- Witaj, jestem Mengele. Od dzisiaj jestem odpowiedzialny za Ciebie. - przedstawiłem się i ujawniłem swoją rolę dość neutralnymi słowami. Brzmiały one na pewnie lepiej niż stwierdzenie, że on będzie moją własnością, albo że będę na nim eksperymentował. Wychodziło w zasadzie na to samo ale... no, lepiej go było nie denerwować, przynajmniej na początku, skoro nie był zbyt stabilny psychicznie.
- Jakieś prośby, życzenia? - spytałem z grzeczności, studiując jego reakcje i zastanawiając się, co on sobie myśli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Budził się powoli, sukcesywnie otwierał oczy, choć środki uspakajające nadal działały, szalały w żyłach; doprowadzały go do zawrotów głowy i odruchów wymiotnych w jednym. Niekoniecznie w tej kolejności. Proces łapczywego nabierania powietrza skończył się w momencie, kiedy się nim zachłysnął. Coś błysnęło jasnym oślepiającym światłem i zmrużył mocno powieki w obronnym geście. Chciał asekurować się dłonią, ale próba poruszania kończyną skończyła się fiaskiem. Znów ograniczono mu przestrzeń osobistą. Otępienie unicestwiło swobodny przepływ informacji, co wpłynęła zarówno na jego mobilność, jak i złączenie faktów, które, niczym układanka, docierały do niego fragmentarycznie. Bez ładu i składu. Nie umiał sprecyzować swojego położenia. Wszystko mknęło zdecydowanie zbyt szybko, a to skutecznie uniemożliwiało wydedukowanie jakiegoś logicznego rozwiązania. Pieprzony galimatias. Jakby był na rolling coasterze. Znów zrobiło mu się niedobrze, a powstrzymanie odruchów wymiotnych przyszło z trudem.
Zmysły nie działały poprawnie. Słuch z opóźnieniem rejestrował dźwięki. Nic nie czuł, a ostrość obrazu, a raczej jej brak, zaczynała go powoli drażnić. Zamrugał parę razy, by przystosować wzrok do nowych, niezbyt korzystnych, ale jakże znanych z autopsji okoliczności. Dopiero po chwili mógł zlustrować mężczyznę w pełnym wydaniu i wykrzywić usta w psychodelicznym uśmiechu w odpowiedzi na jego imię, a raczej nazwisko które zabrzęczało mu w głowie, ale nie mówiło nic. Był młody. Chyba nie przekroczył trzydziestki. Oblizał spierzchnięte wargi. Co prawda powinien być grzecznym chłopcem, ale nie mógł odmówić sobie zabawy, skoro podrzucano mu kogoś mniej doświadczonego w fachu.
Oddaj mi swoje wnętrzności. Konkretnie nerwy. Zagram na nich piękną melodię. Resztę możesz zatrzymać — mruknął, rozbawiony, mimo że jego aktualna sytuacja nie była adekwatna do jego nastroju. Znów został związany i rzucony do jakieś stęchłej dziury, która w praktyce była sterylna. I teraz jeszcze ten gość w kitlu. Niby nowa twarz, więc na horyzoncie pojawiła się perspektywa współpracy. Cudownie.
Na początek mnie uwolnij z tego czegoś. Potem się zastanowię, co z tobą zrobić. — Będąc w pełni siły, mógł z dziecinną łatwością rozerwać krępujące go „kajdany” w postaci kaftana bezpieczeństwa, ale ewidentnie go czymś nafaszerowali, by temu zapobiec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obserwowałem powoli budzący się Obiekt… z dumą i satysfakcją. W końcu to my, naukowcy, stworzyliśmy go. Wiele lat, ogromne środki, wspólna praca wielu badaczy… albo niewyobrażalnie wielu, jeśliby wliczyć tych wszystkich, którzy przez tysiąclecia pozwolili wnieść wiedzę i naukę na obecny poziom. Czy nie byliśmy równi bogom, skoro potrafiliśmy tworzyć życie? Wziąłem do ręki notatnik elektroniczny, z którego odczytałem ostatnie dane o podawanych mu środkach uspokajających a następnie zerknąłem na odświeżane na bieżąco dane dotyczące jego tętna, ciśnienia. Miał oczywiście odpowiednie czujniki pod ubraniem, monitorujące nieprzerwanie jego stan. Tak, rozbudzał się bardzo powoli, ale dalej jego pełnia możliwości była otępiona i farmakologicznie i fizycznie, poprzez kaftan bezpieczeństwa. Cóż, nikt nie chciał powtórki incydentów, które ten miał za sobą. Nie był do końca stabilny psychicznie, ale to kwestia paru poprawek w procesie, które pewnie się uda wkrótce dodać, tworząc coraz to nowsze i lepsze osobniki. A póki co trzeba było jak najwięcej wyciągnąć z tego. Bo to, że ten nie był do końca normalny, potwierdzał mi nawet jego psychodeliczny uśmiech, który nie schodził mu z twarzy. Co nie zmieniało tego, że i tak do zbyt inteligentnych nie należał a ja byłem pewien, że szybko sobie z nim poradzę – dogadam się i skłonię do współpracy. W końcu byłem naukowcem - człowiekiem wykształconym, a nie jakimś przygłupim, skrzywionym obiektem laboratoryjnym.

- Wnętrzności? Jakie wnętrzności? – spytałem, chociaż podejrzewałem, że ten majaczy. Tak, to w sumie wydawało się prawdopodobne. Obiekt został naszprycowany odpowiednimi środkami, aby za bardzo nie utrudniać i nie rozrabiać. W końcu nikt nie przepadał, że niestabilnymi psychicznie, sztucznie wzmacnianymi obiektami, które uwalniały się. Uśmiechnąłem się kpiąco, z pogardą do obiektu, słysząc kolejne słowa. Straszyć to mógł jakichś tępych strażników. Ja się go nie bałem. Za sobą miałem liczne badania, wiedzę i różnorakie teorie, według których ten był w obecnej sytuacji niezdolny do walki. A jakby się uwolnił, to pomieszczenie w 3 sekundy mógł wypełnić gaz, który do organizmu wchłaniał się nie tylko z oddechem, ale również przez skórę, więc nawet przy wstrzymaniu oddechu obiekt byłby nieprzytomny w minutę. Przy szybkim oddechu i przyspieszonym  krążeniu krwi właściwym do stanu zdenerwowania i wzmożonym wysiłku fizycznym właściwym dla prób uwolnienia, czas spadał do 20 sekund – a to według wyliczeń było stanowczo za mało by się uwolnić z kaftana, dorwać mnie i mi coś zrobić. Jak widać nauka była po mojej stronie. Jak zawsze.
- Nie, na razie Cię z tego nie uwolnię. Pamiętasz, co zrobiłeś ostatnio? Chyba musisz trochę popracować nad spokojem i wykonywaniem poleceń. – wyjaśniłem mu. Chociaż nie byłem pewien, czy ten w obecnym stanie jest w stanie logicznie wnioskować.
- Wiesz, że bunt nic Ci nie da. To myśmy Cię stworzyli, daliśmy Ci życie i możemy Ci je odebrać. Masz tego świadomość? W ciągu kilku miesięcy, lat jesteśmy w stanie otrzymać nowszy model, lepszy od Ciebie. Rozumiesz? Wiesz co to śmierć? Zasypiasz… i się już nie budzisz. Tego chcesz? – próbowałem go przestraszyć i skłonić do posłuszeństwa.
- Więc tak… zacznijmy od podstaw. Wiesz kim jesteś? Pamiętasz? I wiesz kogo masz słuchać? Czyich poleceń? – przepytywałem go.
- Dobrze radzę Ci. Bądź grzeczny. Chyba nie chcesz, abyśmy się gniewali? Prawda? – próbowałem go przekonać. Może trochę zbytnio infantylizując swoją wypowiedź... no ale przecież nie mogłem do naćpanego lekami przemawiać z użyciem zbyt wyszukiwanego słownictwa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ochrypły śmiech przedarł się przez jego gardło i potoczył po celi. Zawisł na chwilę w powietrzu w formie echa i w końcu, rozbryzgując się na cztery strony, znikł, czego nie można było powiedzieć o dobrym samopoczuciu sztucznego organizmu. Wyraźne rozbawienie nadal widniało na twarzy Obiektu, jakby chciał zademonstrować, że groźby naukowca mają dla niego jedynie znaczenie sentymentalne, bo wsłuchiwał się w nie wielokrotnie w swoim nadal nie tak długim życiu. Zaś sprecyzowanie ich ilości nie miało racji bytu, bo sam adresat przestał liczyć po pół roku swojej prawnej egzystencji, dostatecznie znudzony ich brzmieniem. Reakcja łańcuchowa jednak trwała w najlepsze i nie omieszkał wypomnieć to młodemu, stojącemu przed nim mężczyźnie, który aż tryskał pewnością siebie. p04 miał ochotę zatrzeć mu ją z twarzy, a co najmniej dwa czynniki zadecydowały o tym, że zrobienie tego wykraczało poza jego kompetencje – jeden to bez wątpienia jego nieprzyjemne wręcz skrępowanie, a drugi to sam fakt przynależności, bo mimo swojej całej sardonicznej postawy, Obiekt posiadał pełną świadomość, że podlega organizacji wojskowej, która decydowała o jego losie i ewentualnym unicestwieniu. Ta druga opcja była niewątpliwie bliska realizacji.  
—  Rozczarowałem się. Myślałem, że świeża krew zafunduje mi ciekawsze groźby — wyznał po chwili, gdy niekontrolowana radość znalazła wreszcie ujście i została usunięta z jego ciała.
Poruszył się nieznacznie, ale pole manewru miał iście ograniczone. Nawet proces oddychania pod pewnymi względami przychodził mu z trudem. Powietrze drapało nieprzyjemnie w gardło, jakby wdychał dym papierosowy. Otępienie mieszało się z mdłościami, które musiały być wynikiem gwałtownego przebudzenia i próbą wykonania jakiegokolwiek ruchu. Zbędnego co prawda, ale reaktory w ciele rejestrowały każdą, nawet najmniej znaczącą zmianę; w końcu sztuczne ciało zostało tak zaprogramowane, by jak najbardziej ułatwić odczyt swoich danych.
Przewrócił oczami w geście irytacji. Mimo iż w teorii powinien przywyknąć do tych procedur, w praktyce nadal były drażniące, a infantylny charakter wypowiedzi Mengele sprawiał, że Kite miał ochotę zafundować mu widowiskowego focha, z racji tego, że w tej sytuacji nie było go stać na nic lepszego, nawet wszelkich starań wymyślenia czegoś imponującego. Może i był naćpany, ale kontaktował całkiem dobrze, a wyostrzone zmysły robiły swoje, oprócz wzroku, bo po przywróceniu ostrości obrazu, nadal widział nieznaczne białe plamki, efekt zbyt szybkiego otwarcia oczu, który występował nawet u pełnoprawnych mieszkańców M-3, a przynajmniej tak podejrzewał sam zainteresowany, mimo rzecz jasna znikomej pewności.  
—  Odzyskałem pełną świadomość — odburknął w końcu, niczym mały dzieciak, któremu zabrano zabawkę, choć w rzeczywistości nigdy nie była jego własnością. Czasem spuszczany z łańcucha, dostawał w pakiecie ulotne, krótkotrwałe chwile wolności, które były raczej zwiastunem kłopotów. Tak było i tym razem, gdy dla odprężenia rozbił głowę przechodnia o twardy, chropowaty, rozgrzany przez słońce asfalt, ale tego człowieczek w kitlu nie musiał wiedzieć. Wina za ten incydent z powodzeniem mogła zostać zrzucona na zaburzenia integracji sensorycznej, które należały do jednych z wielu efektów ubocznych przeprowadzanych na nim sukcesywnie eksperymentów. Udowodnienie, że kłamie było najprawdopodobniej niemożliwie, lecz liczył tu na inwencje twórczą nowo poznanego osobnika. —  Nazywam się p04 bądź, jak kto woli, Kite, znajduję się najprawdopodobniej w laboratoryjnej celi organizacji wojskowej S.SPEC, której podlegam  — zarecytował niemal z pamięci, by zaspokoić jego ciekawość i oczyścić samego z siebie z zarzutów niepoczytalności, bo nawet prośba o wnętrzności nie była wynikiem, jak można mylnie wywnioskować, majaczenia, czy nawet rozpaczliwą próbą zwrócenia na siebie uwagi. Kite po prostu chciał przetestować reakcje naukowca, ale rozczarował się. Mężczyzna był na jego nieszczęście oazą spokoju, którą nie dało się w łatwy i przyjemny sposób pobawić i przy tym też zastraszyć. Musiał obejść się smakiem i pewnego rodzaju niezadowoleniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdziwił mnie nagły wybuch śmiechu, który przetoczył się po celi. Kolejny dowód na to, że mimo naszego geniuszu, który pozwolił stworzyć Obiekt znajdując się przede mną, nie udało mu się zapewnić wystarczająco stabilnej psychiki. Jeszcze nie – bo niesamowicie zaawansowane prace wciąż trwały, dając nadzieję na to, że obecne drobne problemy zostaną szybko rozwiązane. Ja i inni naukowcy z zespołu byliśmy tym święci przekonani. Chociaż może „święcie przekonani” nie było dobrym określeniem na grupę ludzi, którzy robili rzeczy które jeszcze kilkaset lat temu były uznane za zarezerwowane dla boga. Podniosłem brwi zaskoczony jego słowami.
- Ciekawsze groźby? – spytałem, nie całkiem rozumiejąc, co ten ma na myśli. Chciał gróźb? Nie ma sprawy, mogłem mu jeszcze pogrozić. A mogłem część z nich wprawić w życie. Może jak poczuje trochę bólu to zrozumie, że oczekujemy od niego wypełniania rozkazów a nie żałosnych i prymitywnych prób buntu. Nawet jeśli Obiekt był w stanie stawiać w swoim umyśle bariery, które mogły blokować ból, to na pewno istniała taka ilość bólu, która przez te bariery się przebije i go skuteczniej zaboli a przede wszystkim zniechęci do dalszego nieposłuszeństwa.
- Świeża krew? Jestem doświadczonym naukowcem! – dodałem zirytowany jego oceną. Tak, my naukowcy zawsze mieliśmy wysokie ego i poczucie naszej wartości. W końcu uznawaliśmy się za sporo ważniejszych od jakichś prymitywnych ludzi, którym zmartwieniem było tylko znalezienie czegoś na obiad lub partnera do prokreacji. My byliśmy stworzeni do znacznie wyższych celów. Naszymi umysłami przemierzaliśmy całą dostępną ludzkości wiedzę, a także raz za razem wykraczaliśmy poza nią, coś odkrywając. Czego dowodem był właśnie znajdujący się przede mną osobnik.

Po chwili moje pytania chyba wreszcie dotarły do przebudzonej świadomości Obiektu, jak ten sam to określił, bo z jego ust zaczęły się wydobywać odpowiedzi.
- Tak, bardzo dobrze. – pochwaliłem go, zastanawiając się, jaka jest jego psychika. Wizualnie był nastolatkiem, a psychicznie? Z jednej strony do jego mózgu została wtłoczona spora wiedza, ale z drugiej strony nie przeżył za wielu lat. Był więc mentalnie dzieckiem łasym na pochwały? Zastanawiałem się, czy go pogłaskać po głowie, jak kilkuletniego dzieciaka czy zwierzątko domowe – w sumie obiema tymi rzeczami niejako był. No ale z kolei jego program wykrywania zagrożeń mógłby dziwnie zareagować na tego typu gest.
- Jeśli chcemy owocnie współpracować musisz mieć w końcu świadomość, że upór nie ma sensu. Że tylko spełnianie wszelkich rozkazów i poleceń zbliża nam do celu. Bo rozumiesz, jaki jest Twój cel? Zostałeś stworzony jako broń. Broń mająca zabijać w imieniu nas – S.SPEC. Absolutnie posłuszny i podporządkowany. Mam nadzieję, że się rozumiemy? – upewniłem się, biorąc do ręki czytnik elektroniczny i sprawdzając wszelkie odczyty na jego temat. Tak, z jednej strony stworzyliśmy go jako broń, albo tak przynajmniej wojskowa część organizacji myślała. Dla nas naukowców ważniejsze było poszerzanie wiedzy, więc każdy eksperyment musiał mieć wymyślane wojskowe uzasadnienie. A tworzenie nowych broni zwykle było przyjmowane przez zarząd z entuzjazmem co zwykle wiązało się z przyznawaniem wysokich funduszy na wszelkie wydatki.
- Widzę, że parametry biologiczne są w normie, wszystko mocno się poprawia. Gorzej z Twoją psychiką. – wyjaśniłem, zastanawiając się, co z nim zrobić.
- Jakieś prośby, życzenia? Mogę Ci w czymś pomóc? Czegoś ode mnie oczekujesz? – spytałem, starając się być miłym. Przynajmniej na początku naszej współpracy. Chociaż nie udawało mi się ukryć, że traktuję się jako o wiele lepszego, ważniejszego, mądrzejszego od wszelkich innych ludzi, nie parających się nauką, tak jak ja.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bez wątpienia był rozchwiany emocjonalnie i nie było w tym żadnej przesady, ale mając nawet pełną świadomość takiego stanu rzeczy, zmienianie go było poza jego zasięgiem, a nawet szczerymi chęciami, bo po prostu nie lubił zmian. Utrzymywanie takiej postawy było o wiele prostsze, niż nadmierny wysiłek., który w tej sytuacji był po prostu nie wskazany. Między młotem a kowadłem, ot co. Na współpracę jeszcze przyjdzie czas.
Ciekawsze — przytaknął. — Mówię niewyraźnie? A może ktoś tu ma problemy ze słuchem? Jak już coś robisz, to zrób to porządnie, doktorku. Wstrząśnij mną. Wzbudź we mnie wątpliwości. Strach. To jedyna droga do twojego sukcesu i być może nawet awansu. Bo chcesz się wspinać po szczeblach kariery, prawda? Po co o to pytam. Każdy chce. Ale, wiesz, nikomu nie udało się w pełni mnie oswoić. Jeden facet prawie to osiągnął, ale, jak to w życiu bywa, nieoczekiwanie zmarł tuż na moich oczach. Tragiczny wypadek. Osobiście nie polecam, ale co ja tam wiem. Jestem tylko eksperymentem. Na dodatek wadliwym i problematycznym. Podpowiem ci tylko, że doświadczenie i papierek upoważniający cię do wykonywania zawodu możesz schować sobie do kieszeni. Musisz być po prostu mądrzejszy od swoich poprzedników.
Wykrzywił usta w nieodgadnionym grymasie, które mógł być zarówno imitacją uśmiechu, jak i odruchów wymiotnych. Bezsilność. To zazwyczaj towarzyszyło ludziom, z którymi się stykał na jakiekolwiek płaszczyźnie życia, a udawanie względnie stabilnego psychicznie najprawdopodobniej nic nie zmieniłoby w tej kwestii.
Tragiczny wypadek w trzynastym, pechowym laboratorium. Swego czasu było głośno o tym incydencie. Mengele, mimo swojej widocznej znieczulicy, musiał cokolwiek słyszeć na ten temat, choć dowody „zbrodni” zostały trwale usunięte, a sprawę najprościej świecie przemilczano. Nikt nie poniósł za to odpowiedzialności. Nikt, bo w rzeczywistości, nikt nie wiedział, co tak naprawdę się stało. Kite, mimo że był jednym ze świadków, miał wyraźne luki w pamięci i to nie stworzone przez swój kaprys. Mógł jedynie polegać na swoich domysłach, ale dochodzenie budowane na domysłach nie miało racji bytu, i to jeszcze przypuszczeniach królika laboratoryjnego. No proszę. Przecież to kpina. Drwina w biały dzień. Liczyły się żelazne dowody albo znajomości. Tym razem wygrało to pierwsze, choć prawdopodobieństwo, że były w to zamieszane osoby z wyższych sfer było przerażająco wysokie.
Poruszył się niespokojnie, napiął mięśnie w celu uwolnienia z się z kaftana, ale wysiłek okazał się iście bezproduktywny. Nie przyniósł żadnych, nawet minimalnych efektów. Środki zapobiegawcze zdały egzamin. Naukowiec mógł być z siebie dumny.
Pytasz o to drugi raz, od pierwszej próby nie minęła nawet godzina. — Wzdrygnął się, bo już dawno stracił rachubę czasu. Równie dobrze mógł dyskutować z naukowcem już od paru dni, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nadal był otępiały, a opóźniona reakcja tylko dolewała oliwy do ognia. O parę nieznaczących sekund, ktoś mógłby powiedzieć, ale czasem to właśnie one decydowały o wszystkim. Irytowało go to i jednocześnie bawiło. Już sam nie wiedział, które z tych uczuć dominowało, a im bardziej się w to zagłębiał, stawał się coraz bardziej znużony tą drażniącą sytuacją. — Jak sam zauważyłeś, zostałem wyprodukowany po to, by spełniać zachcianki S.SPEC. Należysz do S.SPEC, prawda? Więc przestań mnie drażnić. Ewentualnie możesz przynieść mi coś do jedzenia, ale jeśli rola kelnera ci uwłaszcza, po prostu mnie rozwiąż. Poradzę sobie sam. Znam drogę do wyjścia.
Spojrzał na naukowca wyczekująco, nieco wyzywająco. Musiał zregenerować siły, wygonić „narkotyki” szalejące w organizmie, którymi został nafaszerowany w celu wyeliminowania potencjalnego zagrożenia.
Tak. p04 pod wieloma względami był niebezpiecznym wynalazkiem. Bronią wysokiego rażenia, choć jego całkowity i niezaprzeczalny potencjał nie został jeszcze przetestowany. Sam też się do tego nie kwapił, acz wizja spustoszenia M-3 była iście kusząca, ale wiązała się z ryzykiem. Wolał nie kusić losu i nie włączać zaprogramowanego w nim systemu zabezpieczeń. Jeśli wierzyć słowom stwórców, wystarczyło tylko nacisnąć jeden przycisk, by zaburzyć całkowicie konstrukcje jego ciała i doprowadzić go do destrukcji, przywilej bycia pierwszym w miarę funkcjonalnym ludzkopodobnym stworem, który różnił się od robotów paroma istotnymi szczegółami. Posiadał ludzkie DNA, a także organy, które znaczenie go osłabiały. Chociażby taki mózg. Nadal szwankował. Czasem miał wrażenie, że jego istnienie wykraczało poza pojmowanie nawet tych z reguły pewnych siebie człowieczków w białych kitlach. Zapanowanie nad sztucznie stworzonym umysłem wykraczało poza ich kompetencje, mimo że wielu z nich utrzymywało, że kolejny eksperyment się powiedzie i skutecznie wyeliminują błędy. Kite szczerze w to wątpił. Spieprzą jeszcze z trzysta razy zanim doczekają się pożądanych, preferencyjnych efektów, ale czego nie robi się w imię nauki, prawda? Prychnął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdziwiło mnie przytaknięcie Obiektu. Nie całkiem wiedziałem, co ten rozumie pod hasłem „ciekawsze groźby”. Przecież groźby były z definicji nieciekawe. No ale nie znałem się na grożeniu. Byłem naukowcem i robiłem "naukę". To było moim głównym zadaniem. Groźby były dla pospolitych oprychów, tępych mięśniaków, do których się przecież nie zaliczałem.
- Wstrząsnąć Tobą? Dlaczego? Po co? Chcę współpracować a nie grozić Tobie. A jak już grożę, to chyba powinna to być realna groźba oparta na realnych przesłankach, możliwych do spełnienia, a nie na emocjach. – stwierdziłem. Obiekt może nie był stabilny psychicznie, ale przecież na skutek naszych działań powinien posiadać pewną inteligencję.
- Przecież dobrze wiesz, że jak się nie sprawdzić możesz zostać unicestwiony. – stwierdziłem, bo skoro on nie narodził się, to tak naprawdę nie żył, więc ciężko było o nim mówić, że umrze. – Chyba świadomość tego jest ważniejsza, niż jakieś groźby w stylu… no nie wiem. Obedrę Cię ze skóry i powieszę na haku za żebra. – próbowałem coś wymyślić, ale chyba średnio mi wyszło.
- Zresztą ja nie robię tego dla awansu. – zaprotestowałem – Robię to dla nauki, aby poszerzyć naszą wiedzę, coś odkryć. Uczynić ludzkość lepszą. – zadeklarowałem. No tak, tworzenie broni rzeczywiście rozwijało ludzką rasę. Heh, już twórca karabinu maszynowego wieleset lat temu wierzył, że wojna będzie tak straszna, że ludzie jej zaprzestaną. A może to był twórca dynamitu? Później podobne nadzieje były przy bombie atomowej i przy kilku kolejnych wynalazkach. W każdym razie jak widać coś nie wyszło. Czyżby historia miała się powtarzać w nieskończoność?
- Czyli co? Wolisz być traktowany jak ktoś, kogo należy strachem oswoić i wytresować? Jak dzikie zwierzątko, a nie jak inteligentne stworzenie? – spytałem wprost, nie wierząc w to co słyszę, i w to, co on mi proponuje i sugeruje.
- Ale czy ty mi przypadkiem nie grozisz? – spytałem, zaskoczony jego sugestiami, które niezbyt mi się podobały. Niby słyszałem pewne plotki… ale to były chyba tylko plotki. W końcu przeglądałem oficjalną dokumentację na ten temat i nie było tam napisane nic konkretnego. Chociaż dostrzegłem pewne spore luki… ale czy rzeczywiście ktoś wyciął parę informacji, chcąc coś ukryć? Wolałem się nad tym nie zastanawiać.

Przytaknąłem głową uśmiechając się do niego delikatnie.
- Tak, dokładnie. Cieszy mnie to, że pamiętasz o tym. Bo wydaje się, że zbyt często o tym zdarzało Ci się zapominać. Zostałeś wyprodukowany w konkretnych celach i masz się do nich dopasować. Bo jak nie… to zostaniesz unicestwiony, tak jak mówiłem. Pamiętaj o tym. – rozkazałem mu. Drażniłem go? Ciekawe czym. Przecież tylko mówiłem mu, jak sprawy wyglądają.
- Na razie chyba istnieją przesłanki, aby Cię trzymać w takim stanie, w jakim jesteś. Czyli spętanego i naszprycowanego narkotykami. Uspokoisz się, spokorniejesz, to dostaniesz jedzenie. W ramach nagrody, skoro chcesz być traktowany jak tresowane zwierzątko. Może też zostaniesz uwolniony i wypuszczany na wybieg. – obiecałem mu, traktując go tak, jak to o to prosił. Jak zwierzątko do oswojenia.
- Pewnie chcesz wiedzieć jakie mamy dalsze plany wobec Ciebie? Przede wszystkim zaczniemy od diagnostyki, że tak to określę, czyli szeregu testów, aby upewnić się, że wszystko działa poprawnie: począwszy od testów inteligencji poprzez sprawdziany siłowe, szybkościowe i wytrzymałościowe aż po testy w sytuacjach stresu i niebezpieczeństwa. Jeśli wszystkie przejdziesz, to dopiero będziesz mógł liczyć na więcej swobody i szkolenie poza ściśle kontrolowanym obszarem laboratorium. Misje… misje to odległa przyszłość. Jeśli oczywiście okażesz się do nich zdatny. Oprócz tego dalsze eksperymenty, mające wpłynąć pozytywnie na Twój rozwój: siłę i psychikę.  - wyjaśniałem mu, patrząc mu się ze spokojem w oczy, ignorując jego wyzywające spojrzenie.
- Jakieś pytania? – spytałem, skupiając się ponownie na czytniku elektronicznym, w którym przeglądałem notatki i plan na kolejne dni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kite miał właściwie w głębokim poważaniu to, jak był postrzegany przez naukowca. Zwierzątko? Przejdzie. Maszyna do zabijania? Mów mi jeszcze. Narzędzie? A owszem. Istota rozumna? Dobre żarty. I tak wiedział, że człowieczek w kitlu był trawiony przez własne ego i nie dopuszczał do siebie możliwości, że ktoś może wykazywać się inteligencją na jego poziomie. Kite w założeniu był maszyną bojową, także jego rozum był znaczenie ograniczony, stąd też nie raz był ofiarą złośliwości ze strony „naukowców”. Znał takich jak on po pęczki. Zmieniał ich jak rękawiczki. Jednego po drugim. Strzelał, że ten wytrzyma z nimi miesiąc, no dobra, góra dwa, ale w rezultacie złoży białą, poddańczą flagę i po prosi o przeniesie. Zasmakuje marnego losu kogoś, kto skrzyżował z nim swoje drogi. Było tu już parę takich. Wypełnionych po brzegi ambicją, niczym balonik powietrzem. Pełnych zapału, który się wykruszał, a w efekcie znikał. Przegrańców, którzy pieprzyli ładne farmazony, a efekt ich działań był mierny, by nie powiedzieć, że nie istniał.  Kite obrazowało wypuścił z nich powietrze. Przebił balonik. Rach-ciach. I po krzyku.
Może nie powinien oceniać książki po okładce? Może ten nieznajomy mężczyzna nie był kolejnym naukowcem od siedmiu boleści? Może powinien spróbować współpracować? Uwierzyć w jego wiedze? Ale też po co? By żyło im się lepiej? Komu? Na pewno nie królikowi doświadczalnemu, który nie chciał dostarczać naukowcowi satysfakcji. Z drugiej zaś strony, Kite nie miał zamiaru skończyć swojej egzystencji na widoku więziennych krat, prochów koloru tęczy, zastrzyków i wszelkich sprzętów medycznych, których był właściwie częścią. Przyzwyczaił się do mieszkania w laboratorium, ale ciekawość świata też w nim występowała. Traktował to właściwie jak naturalny odruch, impuls do życia.  Został stworzony po coś, prawda? Sterylne pomieszczenie posiadało swój wątpliwy urok, ale nie było dla niego wystarczające.
Po podarowaniu mu emocji, zaczął postrzegać swoją egzystencje trochę inaczej, mimo że nie zdjął maski szaleńca, psychopaty. Miał wiele defektów natury psychicznej. Czerpał zabawę z droczenia się z nowym znajomym, a jak przestało na osobę przynajmniej pozornie inteligentną, Mengele wysuwał śmiałe wnioski, które były komentowane przez Obiekt mentalnym prychnięciem. Do czasu aż w końcu nie wytrzymał i go nie urzeczywistnił, gdy nieudolna groźba padła z ust naukowca. Także prychnięcie zobaczyło światło dzienne i przeobraziło się w psychodeliczny chichot, który pewnie nie jednego człowieka wprowadziłby w stan strachu.
—  Dobra, daruję ci ten punkt programu. Jesteś w tym wyjątkowo kiepski — ocenił ni to rozczarowany, ni to rozbawiony, bo poniekąd sam nie wiedział, co było dominującym uczuciem. Dobrze jednak, że doktorek miał poczucie humoru. To pozytywnie rokowało na ich przyszłość. Przynajmniej w teorii, praktyka nigdy nie była usłana różami, ale przynajmniej dzięki temu mógł zapomnieć o pierwszym rozczarowaniu, mimo że nadal marudnie podchodził do jego wieku. —  Dla odmiany ustalmy jakieś zasady, bo chyba zależy ci na tym, żeby żyło nam się w miarę przyzwoicie ze sobą, prawda?
Obnażył rząd równych ząbków w szyderczym uśmiechu, demonstracyjnie, choć to pewnie nie pomogło w utrzymaniu wizerunku osoby, która chce iść na kompromis. Właściwie p04 nie miał też żadnych oczekiwań. Nie powstał po to, by mu dogadzano. Miał dogadzać innym, a on skutecznie wmawiał sobie, że na jego drodze nie pojawiła się jeszcze odpowiednia osoba, którą w pakiecie z lojalnością obdarowałby też respektem.
—   I źle interpretujesz moje słowa. Nie, nie grożę ci. Przedstawiam ci tylko sytuacje z mojego punktu widzenia. Nie zabiłem tego człowieka, chyba. Zresztą nie pamiętam. Podobno mój mózg można modyfikować jak dysk twardy, więc ktoś po prostu mógł usnąć te dane, ale osobiście w to nie wierzę. Gdyby tak było, nie marnowałbyś swojego jakże cennego czasu na rozmowę ze mną, a właśnie byłbyś w trakcie przeprowadzania modyfikacji, nieprawdaż? Mnie nie oszukasz. Widzę przecież, że te porządnie wyszorowane do białości łapki prężą się do działania. Muszę cię jednak rozczarować. To nie takie proste, skoro nade mną sterczysz. No ale w ramach rekompensaty mogę zgodzić się na metodę kija i marchewki, ale zastrzegam, że będzie działa w dwie strony.
Wzruszył ramionami, a przynajmniej chciał to zrobić, ale zapomniał o jednym ważnym szczególe. Był związany i ten stan rzeczy miał się utrzymać przez jakiś czas. Tak przynajmniej twierdził naukowiec.
—  Skoro mam tu sterczeć bez ruchu, to może mi coś poczytasz, co? — zaproponował. Ulokował poważny wzrok w twarz doktorka, a niebezpieczny żar iskrzący się w oczach przygasł, zresztą tak samo jak sardoniczny uśmiech. Potrzebował jakiegoś zajęcia, by wskazówki leniwie przesuwające się po tarczy zegara nie ociągały się za bardzo. Wątpił też, że od razu zaczną być przeprowadzone na nim testy. Musiał odczekać swoją dole. —  Łącznie przyjemnego z użytecznym. Poobserwujesz sobie moje reakcje i przy okazji nie skażesz mnie na nudę. Potrafię być grzeczny i miły, uwierz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ktoś oczywiście mógł się zastanawiać, czy Obiekt uznaję za zwierzątko czy maszynę do zabijania. Ale taka była prawda, że był to przede wszystkim dla mnie… no szczur laboratoryjny. Dla mnie i wielu innych badaczy, którzy go stworzyli, rozwijali a przede wszystkim eksperymentowali na nim, powoli poszerzając ludzką wiedzę. Ok, może był czasami niepokorny, ale w końcu był naszym produktem, owocem naszych starań. No i ciągle zdobywaliśmy nowe doświadczenia co nam stale pozwalało podnosić jakość produktów i dawało nadzieje, że przyszłe generacje będą jeszcze lepsze. Ten… nie ukrywałem ani ja ani moi koledzy po fachu, że póki co nie był on do końca normalny, co potwierdzał np. dobrze słyszalny śmiech. No ale to też była tylko i wyłącznie kwestia czasu. Wzruszyłem ramionami, gdy Obiekt nie zadowoliła moja groźba.
- Przecież mówiłem, że nie jestem w grożeniu dobry. – odpowiedziałem mu, ciężko wzdychając.
- ”Ludzie słabi postrzegają groźby jako najwyższy przejaw siły. Tymczasem ci naprawdę potężni widzą w nich jeszcze jeden wyraz słabości.” – zacytowałem mu słowa, które kiedyś przeczytałem w jakiejś książce. Ja się z nimi w pełni zgadzałem. A czy Obiekt potrafił je zrozumieć? Może jak trochę nad nimi pomyśli, to dojdzie do jakichś wniosków.

- Zasady? – zdziwiłem się, nie mając pojęcia, o co mu może chodzić – Co rozumiesz jako zasady? Co chcesz ustalać? – dopytywałem – Wiesz, generalnie to polega na tym, że ja wydaje rozkazy a ty je wykonujesz. Tak jak w wojsku. – wyjaśniłem mu – Chociaż jeśli chcesz o czymś porozmawiać… to ok, możemy się dogadać. – dodałem po chwili, dochodząc do wniosku, że może dogadanie się z nim byłoby łatwiejsze. Po co walczyć o dominację i władze, tracić czas na wykłócanie się, skoro można się było łatwo i spokojnie dogadać? Że on będzie słuchał moich rozkazów a ja pójdę na jakieś nieistotne dla mnie ustępstwa, które jednak mogły być z jakichś powodów istotne dla niego. Zacząłem w tym widzieć szansę na dogadanie się i łatwiejsze i szybsze badania. Chociaż jego uśmiech, wyraz twarzy, pokazywanie zębów… raczej nie rokowały dobrze, jeśli chodzi o szanse na zgodę.

Słuchałem się w jego słowa. Czy zabił kogoś czy nie? Jakoś bardzo mnie nie obchodziło. W końcu wszystko było eksperymentem. Wybicie setki żołnierzy również. Dopóki nie cierpieli na tym naukowcy i prowadzone przez nas badania, to nam to w żaden sposób nie przeszkadzało. Bo i czemu miało? Żołnierze, postronne osoby, władza… wszyscy byli dla nas takimi samymi obiektami jak i Zarażeni. Gardziliśmy po równo wszystkimi.
- W dwie strony? Co masz na myśli? Dobrze Ci radzę, byś lepiej nie zaczynał. Chyba wolisz marchewkę? Zawszę mogę wziąć większy, grubszy i cięższy kij. – zagroziłem mu. Ok, cieńszym pewnie bardziej bolało, ale grubszy wydawał się jakiś taki bardziej przerażający, bardziej obrazowy.

- Poczytam? – zdziwiłem się – Co mam Ci czytać? – prychnąłem lekceważąco – Prasę brukową? Czy wstęp do genetyki? – dopytywałem ironicznym tonem.
- A dlaczego miałbym Ci zaufać? Nie martw się: byś był grzeczny i miły to mogę na Ciebie wymóc. – zagroziłem mu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Proces myślowy Kite'a na krótką chwilę się zatrzymał, niczym akcja serca pełnoprawnego człowieka leżącego na łożu śmierci. Wbił nieprzytomne spojrzenie w postać naukowca i dopiero po paru sekundach, które śmiało mogły rozciągnąć się do minuty lub dwóch, zawieszenia, oprzytomniał. Potrząsnął głową, by odgonić zamroczenie i negatywne skutki  tłumiących zmysły lekarstw. Skrzywił się, czując jak do uszu dobiegła krew, powodując niekomfortowe brzęczenie. Kolejna próba poruszenie się miała finał taki jak jej poprzedniczki, nie przyniosła pożądanego efektu. Odkrzyknął, by odzyskać panowanie nad strunami głosowymi i wznowić rozmowę, która była jedynym świadectwem tego, że odzyskał sprawność umysłu, choć ten fakt nie musiał być koniecznie aprobowany przez społeczeństwo.
Karmiłem się złudną nadzieją, że to przejaw skromności. — Parsknął, w rzeczywistości nie wątpiąc, że stojący przed nim człowiek był esencją próżności, która gromadziła się w nim na przestrzeni lat razem ze spinaniem się na strzeble kariery i zdobywaniem nowych skilli umiejętności, a także potrzebnej wiedzy, by je uzyskać. Aż cud, że nie pochwalił mu się wszystkimi zdobytymi certyfikatami, dyplomami i tytułami, aby podkreślić swoją wyższość i doświadczenie; w końcu osobnicy w kitlach lubili się rozdrabniać i pławić w swoich zaszczytach, nawet jeśli w rzeczywistości byli popychadłami tych na górze, a ich osiągnięcia miały marne odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Włóż sobie mądrości życiowe w tyłek. Jaka jest ich wartość,  jeśli staniesz na przeciwko osoby, która ma nad tobą wyraźną przewagę fizyczną? Żadna, o czym świadczy np. moje skrępowanie i otępienie — rzekł, a w jego głosie zabrzmiało coś na kształt dominacji. Był pewny, że Mengele wyszczekałby to wszystko, gdyby zamienili się rolami, niczym dziecko błądzące we mgle, całkowicie bezbronne, obnażone z argumentów, pozbawione swojej przewagi. Lecz p04 musiał mu przyznać z przykrością rację. Fakt, że to on tu wydawał rozkazy, był niezaprzeczalny, a sprzeciwianie się było bezproduktywne, mógł próbować, chociażby dla sportu. Irytacja była najlepszym wynagrodzeniem jego starań, dlatego też sceptycznie podchodził do osoby, która nie popisywała się paletą dostrzegalnych emocji. Ten typ taki był. Wypruty ze wszystkie, co zasługiwało na spełnienie definicji słowa „ludzki.”
Wykrzywił usta w niezgrabnym grymasie, który w innych okolicznościach mógł uchodzić za uśmiech.
Nie zachowuj się w stosunku do mnie protekcjonalnie, na początek to wystarczy — mruknął i nawet nie wiedział, kiedy nadymał policzki jak chomik, obrażony chłopiec, który nie otrzymał od rodziców wymarzonej zabawki. Nie miał pojęcia też na jakim etapie rozwoju znajduje się jego intelekt - dryfowała między dojrzałością a dojrzewaniem. Czasem potrafił zachować trzeźwy umysł, wykalkulować, co było słuszne i skuteczne, a czasem otrzymywał ujemny skutek swoich działań. Roztrzaskanie przechodniowi głowy o asfalt było właśnie owocem tego. Ot, pchnął go impuls i po prostu to zrobił, nie myśląc na konsekwencjami i o tym, że towarzyszący mu żołnierze S.SPEC, patrzyli mu na ręce, w końcu zaufanie było kwestią sporną, a Kite tego od nich nigdy nie wymagał.
To proste, doktorku. Może i jestem waszym eksperymentem, ale w pakiecie z ciałem i funkcjami życiowymi otrzymałem też emocje i tę durną przepustkę. No i myślałem, że już to ustaliliśmy. Nie groź, bo się do tego nie nadajesz. Twoje umiejętności w tej dziedzinie są porównywalnym z moim w twojej - ocierają się o granice równej zeru. A poczytać możesz mi cokolwiek. Nawet wstęp do genetyki. Im szybciej zasnę, tym szybciej pojawi się perspektywa zrealizowania tych wszystkich testów — podsunął. Testy właściwie były dla niego formalnością. Przerabiał je już tyle razy, że zdążył wyczuć, co ma w danej chwili powiedzieć, by uzyskać zadowalający wynik i uśpić czujność tych wszystkich profesorów od siedmiu boleści.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widziałem, że Obiekt nie zerka na mnie zbyt przytomnym wzrokiem. Czyżby jego mózg, który w końcu stworzyliśmy my-naukowcy, wciąż miał jakieś defekty? Owszem, było to możliwe, a nawet prawdopodobne. W trakcie konstruowania tak skomplikowanego narządu, jakim był niewątpliwie jego ośrodek inteligencji, jakieś błędy, przekłamania mogły się zdarzyć. Każdy kolejny model miał mniej problemów, powoli poprawialiśmy wszystkie szczegóły procesu, usuwaliśmy znane błędy ale jak widać dalej nie doszliśmy do doskonałości. Jeszcze nie. No i Obiekt nie dość, że nie był w pełni stabilny psychicznie, w pełni przewidywalny, to mu się zdarzały takie… "zwiechy", jak to można byłoby określić w przypadku komputerów.

- Skromności? – zdziwiłem się. To słowo było mi obce. Skromność to przecież zachwianie własnej samooceny. Uważanie się za gorszego, niż się jest w rzeczywistości. Mi się tego typu problemy nie zdarzały. Nigdy. Ja znałem swoją wartość, wiedziałem kim jestem, co umiem, co sobą reprezentuję, do czego już doszedłem i wierzyłem, że dokonam wielkich rzeczy, a moje imię zapisze się w historii złotymi zgłoskami. Z każdym kolejnym odkryciem, nowym wnioskiem, genialnym pomysłem umacniałem się w moim przekonaniu. Owszem, niektórzy byli fałszywie skromni, ale to był tylko prymitywny zabieg socjotechniczny, mający odgonić zawistników i chronić wyniki badań przed konkurencją i szpiegostwem przemysłowym. Ale w mojej sytuacji nie musiałem się tym przejmować – w końcu ośrodek, w którym pracowałem, był dobrze chroniony przez S.SPEC, a przynajmniej w to wierzyłem.

Przecząco pokręciłem głową, słysząc jego słowa. Jak on niczego nie rozumiał, jaki był prosty, prymitywny, naiwny.
- No i tutaj się mylisz. Przewaga fizyczna? Nie ma tutaj nic do rzeczy. Wiesz, jesteś prymitywnym Obiektem, który stworzyliśmy. Wlano Ci pewną wiedzę, ale chyba nie jesteś w stanie z niej w pełni korzystać i skutecznie wnioskować na jej podstawie. Nie potrafisz wysuwać pewnych wniosków, nie dajesz rady kojarzyć odpowiednich faktów. – powiedziałem ze smutkiem. W końcu to nie była jego wina… tylko niejako nasza. Z modelu na model było lepiej, ale wciąż jeszcze dużo brakowało do pełnej doskonałości.
- Królowie, cesarze, władcy, carowie, faraonowie, dyktatorzy. Ludzie, którzy władali tysiącami i milionami ludzi. Myślisz, że byli niesamowicie sprawni fizycznie? Nie, nie byli. Byli mądrzy, inteligentni i dzięki temu potrafili zdominować tłumy, wykorzystać je do swoich celów. Nie muszę być sprawny fizycznie. Wystarczy, że mam technikę po swojej stronie. I żołnierzy. Sprawność fizyczna w takim wypadku nic Ci nie da. – tłumaczyłem mu cierpliwie. Chciałbym, by wreszcie zrozumiał swoje położenie i w pełni poddał się mojej woli.

Uśmiechnąłem się do niego złośliwie. Moje zachowanie go irytowało? Naprawdę? Dobrze. W końcu irytacja jest niejako miarą inteligencji. Może więc nie był całkiem głupi?
- Nie zachowywać się protekcjonalnie? Ale wiesz, że biorąc uwagę różnicę w naszej inteligencji, mam do tego pełne prawo? Jest to całkowicie uzasadnione. – zauważyłem, dalej zachowując się protekcjonalnie. Bawiło mnie to. Lubiłem się poczuć lepszym od innych. Tzn. zawsze czułem się znacznie ważniejszy… ale uwielbiałem, gdy tacy tępi troglodyci jak Obiekt to zaczynali dostrzegać. Pogłaskałem go dłonią po główce, jakby był rozkapryszonym dzieckiem… który zresztą w zasadzie był.
- No, już się tak nie denerwuj. Jak będziesz grzeczny to dostaniesz lizaka. – zakpiłem sobie z niego. Słyszałem jego wyrzuty, uwagi… no ale jakoś bardzo się nimi nie przejąłem.
- Dobra, dobra, nie będę Ci już groził. Szkoda mi na to czasu. Jak jesteś dość inteligentny, to sam dobrze rozumiesz, czym mogą się skończyć próby buntu. A jeśli nie jesteś… to wtedy i tak jesteś nam niepotrzebny i marnowanie na Ciebie czasu nie ma sensu. – powiedziałem mu szczerze. Tego oczekiwał? Jeśli tak, to niech to ma. Chwilę brutalnej szczerości. Może dobrze to na niego podziała.
- Tak, że lepiej sobie sam poradź z zaśnięciem. A jeśli nie dasz rady? To zamiast książki prościej będzie użyć środki farmakologiczne. – stwierdziłem, po czym odwróciłem się do niego tyłem.
- Wyśpij się… jutro testy. – rzuciłem mu, po czym po prostu wyszedłem.

z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach