Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 12.02.16 0:47  •  Ćpuny w metrze. Empty Ćpuny w metrze.
Ćpuny w metrze. CWYR9x4

Czas i miejsce akcji: Rok 2998 (5 lat temu), Limbo.
Główni bohaterowie dramatu: Blight i Yuu

Mocny wiatr podrywał drobne ziarna piasku do lotu, wciskając je brutalnie w każde zakamarki ubrań, do oczu i uszu, skutecznie ułatwiając jednookiej łowczyni ucieczkę. Tropili ją jednak wyszkoleni żołnierze S.SPEC, znani ze swego uporu. Na nic mogły się zdać sprzyjające warunki pogodowe, bo jeśli żadna interwencja losu nie nastąpi, wojskowe ogary prędzej czy później dopadną swoją ofiarę.
Groza, wisząca nad owianymi złą sławą ruinami miasta, nie pozwalała mundurowym na rozluźnienie dosyć ciasnego szyku. Czterech wojskowych biegło dwójkami wzdłuż ścian budynków, obserwując drogę naprzeciw oraz siebie nawzajem. W tak nieprzyjaznym terenie wymogi bezpieczeństwa rozciągnięte były do maksimum, a i tak pękały w szwach. Trasa, którą podążali, była czysta, lecz tylko z powodu przygrzewającego słońca. Wszelkiej maści bestie czaiły się w chłodnym cieniu, wyczekując tylko na dogodną sposobność do ataku. Uwięzieni pod niewygodnym i ciężkim pancerzem, narzekali w myślach na swój los, otrzymawszy najgorszy z aktualnie możliwych przydział. W ich umysłach, złapanie zwinnej Łowczyni graniczyło z cudem, choć w rzeczywistości nie oddaliła się znacznie. Wszystkiemu winne były kręte uliczki, wijące się bez końca wśród posępnych zgliszczy ludzkiej cywilizacji.
Ikar czuł, że dałby radę dogonić kobietę, gdyby tylko pozwolono mu oddalić się od grupy. Takie zachowanie było niedopuszczalne, więc razem z innymi przemykał tuż pod ścianą, unikając palących promieni słońca, obstawiając swych towarzyszy przed niespodziewanym atakiem z flanki. W spoconych dłoniach kurczowo trzymał przydziałowego Oriona, mięśnie rąk i pleców napięte były do granic. Na każdy podejrzany dźwięk z wnętrza budynków reagował nerwowym zerknięciem w bok, po czym szybko wracał do lustrowania okolicy. A nuż dźwięk odciągnie jego uwagę, za co życiem zapłaci któryś z jego towarzyszy.
Znowu skręcili. Przez ułamek sekundy, Anterio zobaczył swoje odbicie w chyba jedynej ocalałej witrynie sklepowej. Hełm okrywający głowę, gogle ochronne, reszta ciała pokryta szaro-piaskowej barwy mundurem. Wyglądał niczym groteskowy owad, kroczący na dwóch nogach. Ułamane odbicie nie oddawało jego obrazu wiernie, lecz misja to nie czas na przeglądanie się w lustrze.
Na migi padł rozkaz, by przyspieszyć. Szykowała się ostatnia prosta, Łowczyni była już niemalże w ich zasięgu. Ciało Ikara zaprotestowało bezgłośnie. Mięśnie nóg paliły ogniem, płuca zostały wysuszone przez wiatr, krople potu spływały do oczu i zasłaniały widok.
Przyspieszył. Trening wytrzymałościowy zrobił swoje. Wojskowy nawet półsłówkiem nie wyraził niezadowolenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.02.16 14:11  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Drapieżnik który w jeden chwili staje się osaczoną ofiarą... nie istnieje. Wilk pozostanie wilkiem, nawet gdy jego kły używane są do torowania drogi ucieczki, a nie do szarpania mięsa. Tak samo groźny i nieprzewidywalny swoją nową bronią czyni towarzyszącą mu aurę strachu i nawet przyparty do ściany przez gończe psy może w każdej chwili zatrzymać gonitwę, odwrócić się i wzrokiem zmrozić sztucznie pewnych siebie przeciwników.
Czas nie miał czasu zwalniać. Wskazówki goniły się nawzajem jak szalone, niemal tak samo agresywnie jak żołnierze odziani w swe skorupy ścigali oddzieloną od towarzyszy łowczynię. Byli cali? Zginęli? Co stało się z resztą szkarłatnookich bestii, które z tą samą dawką strachu stawiały swe kroki wśród ruin cudownego miasta sukcesu sprzed tysiąca lat? Może ich ciała raz na zawsze połączyły się z ukochanym odcieniem czerwieni, spoglądając ze zbyt bliska na uciekającą z ciała wraz z życiem krew w miejscach pozostawionym beztrosko przez żołnierzy ołowianych kul? Nie doczekają się pochówku, zapomniani i pozostawieni w objęciach natury zniknął z powierzchni ziemi, tak samo jak znika każda sekunda okupiona łapczywym chwytaniem w płuca powietrza.
Odgłosy sporadycznie wystrzeliwanych kul echem niosły się wśród stojących ostatkami sił zrujnowanych ścian wieżowców dodatkowo uszkadzając ich stabilną podstawę trafiając w resztki przybrudzonych elewacji i odłupując kawałki betonu. Łowczyni, dotąd nieuchwytna pojawiała się dla żołnierzy w postaci przemykającego gdzieś w oddali cienia, urywka ciała wychylającego się zza fasady bądź odgłosu szybkich korków kilkanaście metrów przed nimi. Równie dobrze wszystko to mogło być znakiem zmutowanego płodu ludzkich ambicji, który wykształcił się unikając wszelkich poprawności w ewolucji i teraz z fanatyzmem śledził ojców swojego powstania.
W miejscu, gdzie nikt nie był pewny własnej przewagi ich walka wydawała się być grą w berka, w której przegrany pożegna się z życiem, lecz żadne z nich, łowczyni ani ścigający ją wojskowi nie byli tym, który o tym decydował, obie strony uciekały przed czymś znacznie groźniejszym od wzajemnego starcia w tym przeklętym miejscu.
Burza postrzępionych, czarnych kosmyków wiła się za głową kobiety w chaotycznym układzie po wielu dobrach przebywania na Desperacji. Twarz posiadała bardzo niewiele, ze swojej naturalnej barwy, teraz to brud i krew tworzyły jej odcienie komponując się jako dzieło jednego pędzla wraz z całym ubiorem i otoczeniem. Nikt już zdawało się, nie zwracał jednak uwagi na aspekty wizualne całego przedsięwzięcia chcąc jak najszybciej zakończyć dzień, który mógłby świętować sukcesem.
Przekazywane w ciszy komunikaty pomiędzy śledzącymi ją oddziałami były niczym ogłoszona bezsłownie kara natychmiastowej egzekucji, którą to Kami za wszelką cenę chciała odwlec swą szybkością, zwinnością i może odrobiną szczęścia. Fortuna jest jednak kapryśną boginią, a szala zwycięstwa przechyla się na stronę tego, który daje z siebie wszystko i wykorzystuje wszelkie dostępne środki. Innymi słowy, goniący ją oddział w pewnym momencie dostrzegł przed sobą kawałek płaskiego placu, kiedyś zapewne pięknego parku, teraz pozbawionego roślinności i pełnego gruzu po stojących niegdyś dookoła budynkach.
Odgłosy szarpanego oddechu, puls dający o sobie znać nawet we wnętrzach dłoni, nogi potykające się o grube druty wystające z resztek żelbetonowych ścian. Kilka razy straciła równowagę i podpierając się dłonią w trakcie spadania w ostatniej chwili zdołała zmusić się do ponownego biegu.
Ile godzin trwa już ta obława na samotnego wilka?
Pojedyncze piknięcia dochodzące z podłoża zdawały się odliczać każdą sekundę, która teraz zdawała się trwać o wiele dłużej niż powinna, lecz nic i nikt nie był w stanie zatrzymać spadających kostek domina. Uruchomiona przypadkowym krokiem mina zakopana głęboko pod ruinami zasygnalizowała swoją obecność, przepełniając cały plac swym złowieszczym płaczem, jak gdyby mówiła: to ja będę waszym zbawieniem, zabije was, byście mogli zostać osądzeni.
Mięśnie nie były w stanie zahamować z pełnego biegu i nawet moment, w którym wszyscy zdali sobie sprawę, co oznacza zwiększający swoją częstotliwość sygnał, było za późno na reakcję. Wszyscy wzięli głęboki wdech starając się opanować majaczące przed oczami wizje całego życia, które udało im się spędzić na tych ziemiach. Docierająca do krawędzi placu łowczyni zdawała sobie sprawę, co uczynił jeden jej nieostrożny ruch, jeżeli mina nie uruchomi reakcji łańcuchowej, sam jej pojedynczy ładunek powinien zasypać ją pod gruzami. Działalność płyt tektonicznych trwale odznaczyła się także w tej części starej Japonii, bowiem poziomy plac urywał się nagle tworząc potężną przepaść, z krawędzi którego widać była znajdujące się wiele metrów niżej, pod samymi stopami urwiska pozostałości drugiej części niegdysiejszego terenu rekreacyjnego.
Zginie tak czy siak. Otworzone szeroko oczy chwytały łapczywie rozciągający się przed nimi widok. Ruiny miasta oświetlone od frontu zachodzącym słońcem zdawały się płonąć wszelkimi odcieniami czerwieni, pomarańczy i żółcieni. Mocne, długie cienie tworzyły niepokojące kształty na horyzoncie. Nie próbując zatrzymać biegu, Yuu spojrzała na urwisko przed sobą i w ostatnim przebłysku świadomości obróciła się na pięcie balansując na samej krawędzi pozwalając ciału zacząć powoli tracić pion i opadać w dół. Spojrzeniem szkarłatnego oka obdarzyła ścigających ją ludzi i nawet jeżeli Ci oczekiwali zobaczyć na twarzy ściganego wilka strach, zawiedli się. Szeroki uśmiech widniał na twarzy łowczyni, która traciła właśnie kontakt z podłożem, słysząc ostatnie rozpaczliwe odgłosy miny gotowej do wybuchu. Usłyszała huk i masa dumy przesłoniła jej obraz. Zamknęła oczy i pozwoliła rzeczom dziać się samoistnie. Powietrze prześlizgiwało się po jej ciele, a ubrania falowały chaotycznie w trakcie spadania. Była jedna rzecz, której chciała spróbować chociaż raz przed pożegnaniem się z tym światem. Chociaż raz oderwać się od ziemi.
I latać.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.02.16 20:11  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Łowcy. Pieprzeni Łowcy. To zawsze są oni, spotykamy ich, gdziekolwiek byśmy się nie udali. Są jak plaga egipska. Są wszędzie.
To była rzeź. Niebiescy mieli nad nimi dwukrotną przewagę, przytłoczyli mutantów swoją siłą ognia. Rebelianci nie pozostali dłużni, odpłacili najlepiej jak mogli. Przetrwało dziesięciu żołnierzy, połowa rzuciła się w pogoń za jedyną ocalałą Łowczynią, nie wiedząc z kim mają do czynienia. Ich celem było porwanie dla przesłuchania i wydobycia informacji o kryjówce. Pozostali zostali wyznaczeni do rozbicia obozu i ocalenia sprzętu, który ucierpiał na skutek walki.
Zdanie wydawało się łatwe, lecz po pierwszej godzinie nastroje grupy znacznie się pogorszyły. Cel był w zasięgu wzroku, zgubienie tropu nie powiodło się czerwonookiej, mimo usilnych prób, ale zbliżenie się doń zakończone zostało identycznym fiaskiem. Drażniła ich, niczym halucynacja, zwykła fatamorgana, wywołana ruchem rozgrzanego powietrza.
Lecz okolica zaczęła się powoli zmieniać i tylko ten fakt przemawiał za prawdziwością kobiety. Żadna zjawa czy halucynacja nie podążałaby krok w krok razem z nimi. Popękane fasady, przeorane pociskami, naznaczone uderzeniem szrapneli czy pazurami wielkich monstrów przeobrażały się, niszczały, aż w końcu wypierać je zaczął zupełnie inny styl architektury, podobnie zniszczony, w większej mierze jednak przez katastrofy wywołane z woli Boga niż wskutek walk.
Antero tracił oddech - próba zaczerpnięcia choćby łyku świeżego powietrza, spełzała na niczym - przepocone szmaty, chroniące usta żołnierzy od przesuszenia pustynnym pyłem okazały się na dłuższą metę warte tyle, co Brutus czy Kasjusz. Zsunął je ze złością i odetchnął pełną piersią. Zakaszlał, gdy ukłuło go w piersi. Obolałe płuca wyschnięte były na wiór, gardło tudzież krtań piekły przy każdym mocniejszym powiewie powietrza. Uda do spółki z łydkami wyłyby o zmiłowanie, gdyby dyscyplina nie utrzymywała ich w żelaznych ryzach. Jeśli się zatrzyma, będzie dużo gorzej. Biegł więc, wkładając w ruch całą swoją determinację. Jako żołnierz Miasta-3 nie mógł zawieść.
Bliskość celu dawała nadzieję. Uaktywniała te ukryte rezerwy energii, których człowiek nawet nie był świadom. A zatem oddział Ikara zdwoiwszy wysiłki, wybiegł na plac, będący obecnie naturalnym gruzowiskiem. Uwaga wszystkich skupiła się na Łowczyni. Rozwinęli szyk w podkowę i podchodzili coraz bliżej, blokując boczne drogi ucieczki. Osłabieni pościgiem potykali się czasami o wystające pręty zbrojeniowe lub większe bloki betonu, zaburzając układ, lecz cały czas zacieśniali krąg. Ikar ze zdumieniem zdał sobie sprawę ze znajomych odgłosów, dobiegających spod zwału gruzu.
Pik. Pik. Pik pik.
Żołnierz po jego lewej stronie potwierdził domysły strzelca.
- Mina! - zawołał.
Anterio wiedział, że już nie zdążą uciec. Do końca życia zostało im najwyżej kilka sekund, wewnętrzne rezerwy zużyli już dawno. Lada chwila, a zwaliliby się tu niczym lalki pozbawione marionetkarza. Szczęściem, nie dane im będzie tego poczuć. Rozerwie ich eksplozja.
Łowczyni się odwróciła. Jej twarz ozdabiał szeroki uśmiech, nie jak u człowieka pogodzonego z losem. Przywodził na myśl raczej pożegnalną kpinę - "chcieliście mnie zabić, oto giniemy razem". Ikar zacisnął zęby. Umrze w sposób, który sam sobie wybierze. Jeśli zostało mi dziesięć sekund, on w tym czasie dobiegnie do czerwonookiej i zabije na miejscu. Z wściekłości zapomniał o trzymanym w rękach Orionie. Widział jedynie, jak ciało kobiety zaczyna się przechylać - spadała z urwiska.
Warknął resztką powietrza z płuc i nadludzkim wysiłkiem począł gramolić się na gruzowe pagórki. Próbował biec, lecz drżące nogi odmawiały posłuszeństwa. Potykając się i raniąc dłonie zrozumiał, że nie zdąży. Nie doskoczy do niej.
Kiedy mina eksplodowała, zbierał się właśnie do skoku.
Rozległ się przeciągły pisk.
I świat upadł na głowę, grzebiąc pod sobą ludzi.


Ciemność. Lepka, twarda ciemność. Powoli otworzył oczy, jakby bojąc się tego, co może zobaczyć. Nie spodziewał się chórów anielskich, śpiewanie alleluja! Panu nigdy go nie pociągało. Nie był jednak tak zły, by definitywnie trafić w poczet potępionych dusz, skazanych na wieczne wygnanie do krainy ognia i siarki. Inna sprawa, że nie wierzył w takie bajeczki dla dzieci.
Rzeczywistość okazała się zaskakująca. Wciąż żył. Pancerz wojskowy ochronił go przed wieloma obrażeniami, choć kiedy minął pierwszy szok po odzyskaniu przytomności, odczuł potworny ból. Całe ciało miał w ogniu. Płuca desperacko wciągały powietrze, wzmagając cierpienie czarnowłosego, lecz wyłapywały niewiele. Był zasypany odłamkami - w głębi umysłu narodziła się myśl, że umrze przygnieciony toną gruzu, powoli dusząc się i wykrwawiając. Panika dodała mu sił - niemalże bezużyteczne ręce i nogi zaczęły metodycznie przeć naprzód, by wyrwać organizm ze śmiertelnej pułapki.
Wydostawszy się na zewnątrz ściągnął hełm drżącymi palcami. Zdjął plecak, uciskający ramiona i piersi. Położył się na zawale, będącym jego niedoszłym grobem, wdychając zatęchłe powietrze podziemi, pełne pyłu oraz pleśni.
Żył.
Mimowolnie na jego twarzy pojawił się uśmiech. Niezależnie od obecnej sytuacji, przeżył, dostał drugą szansę. Nie drugą. Nawet nie trzecią. Po raz kolejny dopisało mu szczęście. Wydostanie się stąd, gdziekolwiek by się nie znajdował. Po kilku minutach, będących wiecznością, postanowił się rozejrzeć. Sięgnął do plecaka, starając się po omacku natrafić na latarkę. Ta przy hełmie nie działała, wykluczona przez bliskie spotkanie trzeciego stopnia z gruzem. Jest. Zaświecił i omiótł okolicę snopem światła. Uśmiech spełzł z jego twarzy. Znajdował się w tunelu metra. Zbladł i poczuł jak ciarki, wywołane strachem, pełzną po plecach, jak tętno przyspieszyło gwałtownie.
O Limbo krążyło wiele opowieści mrożących krew w żyłach nawet utwardzonych w bojach weteranów. Niewielu cieszyło się, otrzymawszy w obowiązkach wyprawę lub patrol tamtejszych okolic. Do metra zaś nie schodził nikt. A na pewno nikt nie wrócił stamtąd żywy. Legendy mówiły o horrorze podziemnych tuneli, potwornych bestiach i trujących oparach. Nie wierzył w nie... ale jego niewiara wydawała się teraz mniej pewna niż kilka dni temu.
Skierowawszy snop światła w bok, ujrzał leżącą w pobliżu Łowczynię. Zacisnął zęby i w pierwszym odruchu sięgnął po broń. Uświadomiwszy sobie jednak swoje fatalne położenie, nie mógł jej zabić. Tylko współpraca mogła pozwolić im obojgu zobaczyć ponownie światło słoneczne. Oriona trzymał jednak przy sobie. Nigdy nie wiadomo, co czai się w mroku.
Dopiero teraz zaczął delikatnie badać swoje ciało. Lewa połowa twarzy pokryta była zaschniętą i ciągle cieknącą krwią. Rana głowy nie była jednak olbrzymia, hełm spisał się doskonale. Czuł ogromne siniaki na plecach, udach oraz klatce piersiowej.
Parę żeber pękło jak nic.
Prawa nogawka spodni była poszarpana, tak samo jak rany na nodze. Drżącymi rękami sięgnął po nóż - rozciął nogawkę dla lepszego dostępu do rany. Zaczął owijać ją bandażem - profesjonalny zabieg w takich warunkach nie był możliwy. Zalał tylko ranę spirytusem i zasyczał z bólu. Gdy opatrunek był już na miejscu, zabrał się za głowę.
Zajęcie rąk pozwalało mu nie myśleć o przyszłości, rysującej się w barwach ciemniejszych niż włosy Łowczyni.
Spojrzał w jej stronę, wciąż ściskając rolkę bandaża w dłoni. Zawahał się, lecz tylko przez moment. Potrzebował sojusznika. Ustawiwszy latarkę tak, by świeciła na okolicę, podszedł do bezwładnego ciała kobiety. Dotknął nagiej skóry na policzku - była ciepła. Poświęciwszy kilka minut na oczyszczenie okolicy z ostrzejszych kamieni, podjął próbę ułożenia jej na fragmencie większej płyty. Okazało się to zadaniem ponad jego siły. Dysząc ciężko, odwrócił ją na plecy. Próbował pobieżnie ocenić jej stan, by jak najskuteczniej zatamować możliwe krwawienie.
Uważaj, Anterio. Kiedy się obudzi, wbije ci nóż pod żebro.
Na wszelki wypadek odłożył katanę Łowczyni poza jej zasięgiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.02.16 22:49  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Kilka cudownych sekund spędzonych w powietrzu ze zdwojoną siłą przypomniało jej, jak cenne jest życie. Nigdy nie chciała przekreślać swojego, nieważne jak trudne potrafiły być momenty, zawsze istniało coś, co potrafiło wyciągnąć ją nawet z najgorszych myśli, przebłysk szczęścia, który po wielokroć dominował nad ciemnymi chmurami. Nieważne jak gęste i ciemne były obłoki, słońce zawsze świeci ponad nimi.
Głośny śmiech nie był w stanie przebić się prze świst powietrza i huk wybuchającej miny, rozlegał się on jednak, ciepły i szczery, pełen beztroskiego szczęścia, który osobie żegnającej się z życiem odbierał powagi. Nie postradała jednak zmysłów, nie zapomniała o tym, że każda sekunda stała się teraz droższa od złota. Lecz ona, w pełni świadomości, do ostatnich chwil czerpała z życia jak najwięcej, tworząc nowe, wspaniałe wspomnienia.

Rytmiczny oddech tuneli i spadające gdzieś w oddali pojedyncze krople wody przywodziły na myśl dom. Trudne do przełknięcia powietrze drażniło płuca, nie pozwalało organizmowi rozkoszować się swym chłodem, gdyż zmącone przez dryfujące w przestrzeni drobinki pyłu działało jak papier ścierny dla dróg oddechowych. Wspomnienia nie szwankowały, chociaż ich ciągłość przerwały długie momenty czarnej nieświadomości, niczym wycięte fragmenty taśmy filmowej.
Poruszyła palcami. Taki przynajmniej miała zamiar i szczerze liczyła na to, że impuls dotrze do czubków dłoni zmuszając je do drgnięcia, udowodnienia, że nie myli się i na prawdę przeżyła. Odkrycie tego jakoś szczególnie na nią nie wpłynęło, nie dziękowała nikomu, nie czuła żalu ani szczęścia, przyjęła ten fakt do świadomości ze spokojem i bezsilnością. Odrętwienie i błoga niewiedza powoli ustępowały bólowi całego ciała. Szybka analiza zdarzeń... pogoń, mina, upadek... a więc i obrażenia miały swoje uzasadnione istnienie. Będąc niemal jak flagi pojawiające się na nowo odkrytym gruncie kolejne partie ciała dawały o sobie znać. Nie potrafiła jeszcze ocenić, jak rozległe i głębokie są uszkodzenia, wybudzała się jednak powoli ze stanu który dotychczas uniemożliwiał jej pełne korzystanie ze wszystkich swoich zmysłów. Organizm niemal w formie obrony nie chciał przywrócić jej świadomości, lecz z sekundy na sekundę wewnętrzną walkę wygrywała ta strona łowczyni, która pragnęła otworzyć oczy i przekonać się, z czym ma do czynienia.
Mimowolnie szarpnęła się na głębszy oddech krztusząc się natychmiastowo wszystkim, co do gardła wleciało przy okazji. Skurcze mięśni żołądka potęgowały efekt wszechobecnego bólu i tylko gwałtowna obrona organizmu przed pyłem uchroniła ją od wielu niemiłych słów skierowanych w przestrzeń. Nadal jednak leżała, z trudem opanowując oddech z ręką ułożoną na brzuchu podświadomie chwytając się za bok, który został przebity przez jeden ze spadających drutów. Pojedyncze oko w kolorze ciemnej czerwieni wpatrywało się tępo w świat nad nim, nieprzenikniona czerń nie chciała ustąpić, nawet gdyby długo się w nią wpatrywać. Palce powoli zaczynały współpracować, drąc opuszkami po brudnej podłodze zroszonej świeżą krwią. Mimowolnie podniosła kolana nieco wyżej starając się ze wszystkich sił zmusić promieniujący ból do zaprzestania swojej niszczycielskiej działalności. Żelazisty smak w ustach stale zwiększał swą intensywność, pojedyncza stróżka krwi spływała leniwie po podbródku kobiety kończąc swoją podróż w postaci niewielkich kropel opadających na ziemię.
Jeżeli bogowie śmierci istnieli, tym razem postanowili dać jej drugą szansę, lecz niewątpliwie czaili się nad nią obserwując bezradną walkę i uchodzące ze spojrzenia iskry życia. Koniec niejednokrotnie starał się dosięgnąć łowczyni, lecz ona uciekała od niego otwierając sobie nowe ścieżki, nigdy jednak nie było tak, że od niej nie zależało dosłownie nic.
Nie zmusiła się do rozglądania, opuściła wolno powiekę bez dostrzeżenia żadnej różnicy, w tym momencie nie była nawet pewna, czy faktycznie udało jej się wcześniej spojrzeć na świat poprzez własnym wzrokiem. Uspokoiła oddech wsłuchując się leniwie w odgłosy dochodzące z otoczenia, miała wielką ochotę zasnąć.
Niektóre odgłosy nie pozwalały jej jednak pogrążyć się do końca w tym błogim stanie. Głośne szuranie kamieniami przy podłodze i nienależące do niej odgłosy innego żyjącego człowieka zaciekawiły ją na tyle, że ponownie spojrzała ku górze, dostrzegając tym razem ostre cienie padające na sufit. W blasku oddalonej o kilka metrów latarki krzątał się ktoś na tyle sprawny, by poruszać się o własnych siłach i na własnych nogach. Próba ostrożnego przechylenia głowy skończyła się na tym, że nie potrafiła zapanować nad drżeniem karku i pozwoliła sobie na spoglądanie ku ziemi z nieco bliżej perspektywy, niż miała okazję robić to zazwyczaj.
- Dobrze się bawisz? - zapytała słabym głosem z którego sączyła się masa ironii i wewnętrznego żalu do człowieka, który nie chciał strzelić jej w środek głowy widząc w jakim stanie się znajduje. Czy wojsko ścigało ją tak długo tylko dlatego, że potrzebowali jej żywej? Raczej nie. Może więc to była forma zemsty za uruchomioną przez nią minę? Nie dostrzegła bowiem nikogo więcej, żadna twarz nie była jej jednak znajoma, nie umiała przywołać pamięcią ani jednego człowieka, którego życie zakończyło się w wybuchu ładunku.
Kątem oka dostrzegła swoją katanę leżącą zdecydowanie za daleko, by próba dosięgnięcia jej i przyciągnięcia do siebie okazała się skuteczna, czy w ogóle mądra. Z bezsilnością we wzroku wbiła spojrzenie w czerwone zdobienia, które pokrywały saye długiego ostrza, nie była nawet pewna, czy ich intensywna barwa nie jest przypadkiem wywołana przez odrobinę krwi która na nią spadła, jej własnej krwi.
Ponowna fala kaszlu wymuszona przez krew spływającą do gardła oznaczała nową porcję skurczy mięśni brzucha i kolejne starcie z drutem ocierającym się o wnętrze ciała. Mimowolnie zacisnęła pokrytą krwią dłoń na szerokim żelaznym pręcie który wychodził z betonowej płyty leżącej obok. Zimno chwyconego materiału kontrastowało mocno z rozgrzanym chwytem cienkich palców. Z niedowierzaniem dostrzegła kawałek bandaża w dłoni nieznajomego. Może dzięki zwiększonej regeneracji łowcy zdołałaby wyjść z tego cało, problem polegał jednak na tym, że mimowolnie była przybita do jednego miejsca, tracąc co raz więcej krwi i walcząc z mocniejszym odczuciem potrzeby zamknięcia oczu i uśnięcia.
- Pieprzcie się. - rzuciła półgłosem w przestrzeń, nie mając nawet na myśli tego konkretnego oddziału s.specu, który ją ścigał. Niewątpliwie słowa te miały adresata, nie był to jednak człowiek znajdujący się przy jej boku. Zacisnęła natychmiast zęby zmuszając się do krzywego uśmiechu, następnie uniosła dłoń, którą ułożyła w kształt stworzonego z palców pistoletu. Wycelowała go w zagubioną w mrocznych cieniach postać jak gdyby ta dziecięca broń mogła wystrzelić. Zanim jednak wydała z siebie odgłos godny dziecięcych wojennych zabaw obróciła dłoń tak, by lufa wyobrażonej broni celowała w przestrzeń pomiędzy jej własnymi oczami. Wyraźnie więc sygnalizowała swoje intencje.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 0:26  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Zdjął ostrożnie zewnętrzną część pancerze, najbardziej krępującą mobilność. Zajęty swoimi ranami i zabezpieczaniem terenu nie zauważył, że Łowczyni zaczyna się poruszać. W pierwszym odruchu chciał ją powstrzymać, by nie pogarszała swojego stanu, zatrzymał się jednak - ona sama musiała poczuć, jak bardzo jej ciało zostało uszkodzone. Czarnowłosa czuła to instynktownie, Ikar musiał posłużyć się latarką i okiem. Podszedł więc i przyklęknął obok ciała rebeliantki. Przyświecając sobie, badał skrupulatnie każde widoczne z tej pozycji zranienie, ranę, na dłuższą chwilę zatrzymawszy się na żelaznym pręcie, zagłębionym w boku kobiety. Krew w białym blasku lampy wyglądała na prawie czarną.
Drgnął, słysząc jej głos, dziwnie nie pasujący do tych mroczny korytarzy, wypełnionych ciszą. Brzmiał tak... zwyczajnie ludzko. W tych warunkach wyobraźnia podsuwała surrealistyczne obrazy, próbowała przekonać go, że Łowczyni zaraz wstanie, pomimo swoich rani, a później rozpruje mu gardło. Prawdopodobnie stanowiło to efekt anty-rebelianckiej propagandy Miasta. Lecz może w tych przeczuciach tkwiło ziarno prawdy?
- Nie za szczególnie, szczerze powiedziawszy. Utrzymanie cię przy życiu będzie trudniejsze, niż sądziłem. Nie ruszaj się, proszę. - odpowiedział i gestem powstrzymał ją od dalszego zwijania się w kłębęk. Zaklął, widząc jej półprzytomne spojrzenie. Zostało mu zdecydowanie mniej czasu, niż przypuszczał.
Niezwykle szybkim, jak na jego obecny stan, ruchem przyciągnął ku sobie plecak wypełniony sprzętem. Wszystkie rany głośno zaprotestowały w jednej chwili. Cichy jęk wyrwał mu się ust, lecz pracował dalej. Wypakował narzędzia medyczne, a także środki antyseptyczne, po czym półpełny bagaż wsadził pod głowę poszkodowanej, aby się nie zadławiła własną krwią. Zwilżywszy chustę zwiadowczą za pomocą wody z manierki, otarł twarz czarnowłosej z na poły skrzepłej maski krwi oraz błota. Chusta przesiąkła posoką w kilka chwil, lecz to wystarczyło - teraz Anterio mógł bez większych trudności odróżnić skrzepy od świeżych ran. Z zaskoczeniem stwierdził, że kiedy pozbawił ją maski morderczego potwora, dziewczyna była całkiem ładna. I młoda, na oko dałby jej dwadzieścia lat.
Zignorował jej słowa, ale gestu już nie mógł. Westchnąwszy cicho, zabrał się do rozbierania górnej warstwy jej odzieży, rozcinając fragmenty tylko w ostateczności, gdy nie było możliwe w żaden sposób ominąć wbitego pręta zbrojeniowego.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele, - mruknął uspokajająco - postanowiłem za wszelką cenę nie dopuścić do twojej śmierci. - skończył, usuwając ostatnią warstwę materiału, pod która kryło się gołe ciało. Widząc piersi przewiązane i zasłonięte bandażem uniósł brew, jednak Łowczyni nie mogła tego zobaczyć, kiedy światło latarki niemalże zmuszało ją do zamknięcia oka. Użył zwilżonej materiałowej chustki do nosa, by przemyć brzuch razem z okolicami rany. Następnie bezpośrednią okolicę zdezynfekował spirytusem. Mogło zapiec, ale nie bolało gorzej niż teraz.
Teraz czekała go bez mała najtrudniejsza część operacji. Usunięcie pręta zbrojeniowego, tkwiącego w ciele dziewczyny na niebezpiecznej głębokości. Pot wstąpił na zmarszczone ze skupienia czoło Ikara, lecz jego ręce nie drżały. Na tę chwilę, stanowiły najstabilniejszy element zabiegu.
- Jadłaś coś ostatnio? - rzucił niby od niechcenia, jednak dla ran jamy brzusznej, informacja ta miała kolosalne znaczenie. W obu przypadkach postąpiłby praktycznie tak samo, lecz zmieniały się jej szanse na przeżycie. Przemył skrwawione ręce wodą z manierki - dawkował oszczędnie, kto wie, jak długo będą musieli obyć się bez wody - był gotowy do przeprowadzenia zabiegu.
Specjalnymi kleszczami przytrzymał brzegi rany, ułatwiając sobie wyjęcie pręta, następnie świecąc latarką do wnętrza stwierdził, że czerwonooka miała niebywałe szczęście, gdyż pręt nie poharatał żadnych witalnych narządów zbyt mocno.  Oberwało się i nerce, i jelitom, jednak żadna powłoka nie została przerwana, szansa na wyzdrowienie była duża.
Tak duża jak śmierć w tych tunelach.
Otrząsnął się z czarnych myśli, operacja nie była skończona. Uwijał się szybko z igłą i nitką, raz po razie kalecząc jej ciało dla większego dobra. Gdy szew był skończony, zaaplikował zastrzyk przeciwtężcowy, obłożył ranę gazą, na końcu owijając cały brzuch Łowczyni bandażem. Dotykając jej rozgrzanego gorączką ciała zastanawiał się, jak ona to zniesie. Silne ciało połączone ze wzmocnioną regeneracją powinno poradzić sobie z bakteriami, lecz - tu twarz Ikara wyrażała niepokój - mogła stracić zbyt wiele krwi do czasu jego pomocy.
Zakończywszy opatrywanie, okrył ją tymi samymi ubraniami, które wcześniej z niej zdjął. Z przepastnych głębi wojskowego plecaka wydobył cienki, choć dobrze izolujący koc. Owinąwszy nim jednooką, usiadł obok, wyczerpany operacją. Mięśnie wciąż go bolały. Mimo, iż zapomniał o tym na czas działania, przemęczenie nie chciało mu odpuścić. Sprawdził jej czoło, barwiąc je przy tym szkarłatem - temperatura zdecydowanie wzrosła, niemal parzyło mu palce.
- Zrobiłem co mogłem. Reszta zależy od ciebie. - powiedział i położył się metr dalej, na tej samej kupie gruzu, jako poduszkę mając górną warstwę pancerza. Zmęczenie kazało mu zamknąć oczy, jednak niepokój czuwał. Jego oczy były szeroko otwarte - musiał trzymać straż, dopóki Łowczyni nie poczuje się na siłach, by wstać i iść. Mieli prowiant, trochę gorzej było z wodą. Cudem znaleźli się w bocznym tunelu, w przeciwnym wypadku już coś by ich zatakowało.
Nigdy bym nie pomyślał, że będę ratował życie Łowcy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 13:27  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Będąc trochę jak zwierzę, którego noga utknęła w sidłach zastawionych przez myśliwych mogła jedynie obserwować, ze świadomością, że jest zdana na łaskę swojego naturalnego wroga, który z jakiegoś powodu chce oswobodzić jej kaleczoną kończynę. Nieufne spojrzenie wędrowało za specem analizując wszystko, co robił. Innego, równie ciekawego zajęcia nie miała, jej wzrok nie sięgał ku sufitowi pogrążonemu w mroku. Nie była nawet pewna, czy faktycznie nad głową ma betonowe konstrukcje tunelu, bo może to gwiazdy postanowiły raz na zawsze zniknąć z nieba. Trwając w swoistym uśpieniu nie odzywała się przez dłuższy moment, nie reagowała nawet na ból, który bez przeszkód rozchodził się po całym jej ciele. Chwilami zastygała nawet bez mrugnięcia, na kilka sekund zatrzymując własny oddech, w momentach takich jak te po przebudzeniu nie potrafiła nawet powiedzieć, o czym myślała.
"Utrzymanie cię przy życiu będzie trudniejsze, niż sądziłem."
Trawiła w ciszy te słowa, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ktoś miałby ratować swojego wroga. Czy nie z jej powodu tak wiele martwych ciał ugrzęzło między gruzami? To co robił nieznajomy było złe z założenia, łamał większość zasad narzuconych przez rząd, litując się nad rebeliantem, który to dogorywał już na łożu śmierci. Pozostawiona samej sobie już dawno pogrążyłaby się we śnie, wiecznym i nieprzerwanym, ostatnim spoczynku, którego tak bardzo teraz pragnęła. Miała do czynienia z człowiekiem, niewątpliwie, tylko ludzki sposób myślenia mógłby doprowadzić do sytuacji takiej, jaka miała obecnie miejsce. Może to sumienie nie pozwoliłby mężczyźnie zostawić ją w tym stanie, a może to przez strach pozostania samotnym w tych mrocznych tunelach kazał mu zająć się jedyną wykazującą oznaki życia istotą. Na ten moment nic nie zależało od niej. Westchnęła niemal niedosłyszalnie kierując wzrok ku górze i pozwalając nogom ponownie zjechać do pozycji leżącej. Nawet starając się jakoś uzasadnić podjętą przez nieznajomego mężczyznę, nie dochodziła do satysfakcjonującej odpowiedzi, porzuciła więc ten temat raz na zawsze.
Uwolniony z sideł wilk ucieka, chyba że jego obrażenia się zbyt rozległe by mógł. Nigdy jednak nie pozostaje przy człowieku. Pytanie tylko, jak wiele teraz było w niej z wilka, a ile z człowieka.
- Krew i mięso żołnierzy, w końcu to łowcom smakuje najbardziej. - odpowiedziała z kpiną w głosie nie patrząc tym razem na to, co dłonie mężczyzny wyczyniały przy jej ranie. Na wyczucie mogła powiedzieć, nie jest to osoba widząca taki rodzaj rany po raz pierwszy w swoim życiu i ten sam zmysł pozwalał jej nawet bez obserwacji domyślić się, co po kolei ma miejsce. - Nie nie jadłam.
Odpuściła sobie w końcu. To było jednak dosyć łatwe do odgadnięcia, czując na swym ogonie żołnierzy grupa łowców już od pewnego czasu poruszała się na rezerwach własnych sił bez możliwości postojów na odpoczynek czy posiłek, w prowiancie też występowały już spore braki, a ona sama, przez ostatnie kilka godzin zgada już na samotną ucieczkę nie miała przy sobie prawie w ogóle żadnego ekwipunku. Nie myślała o tym, co zdarzyłoby się potem, im dłużej planuje się przyszłość, tym krótsza ona jest.
Czasami wydawało jej się, że słyszy jakieś przeciągłe wycie dochodzące zza ścian, nie ufała jednak własnemu umysłowi za bardzo, gdyż ten potrafił oszukiwać ją w najbardziej zmyślne sposoby, kiedy pozwalała skupieniu rozmyć się na moment. Betonowe ściany ograniczające ją ze wszystkich stron przypominały kryjówkę, przyjemne miejsce, gdy już się do niego przywyknie i chociaż odbiegało mocno od standardów życia, to było pierwsze miejsce, które zaryzykowała się nazwać domem w swoich myślach. Jak na łowcę, była całkiem młoda, chociaż doświadczenie życiowe miała zdecydowanie dłuższe niż na to wyglądała, zależnie od rozwoju sytuacji może jeszcze nie raz przyjdzie jej zmienić miejsce nazywane 'domem'. Wszystko jednak zależało od tych kilku chwil, w których skazana na litość żołnierza mogła jedynie czekać na jego ruchy.
Daleka od swojej zwyczajnej sprawności nie wiedziała nawet, czy i kiedy drut opuścił jej ciało, wcześniej mogła pochwycić go w dłoń, teraz jednak obie ręce leżały płasko przy bokach poruszane lekkimi dreszczami. Drgawki przechodziły jednak wgłąb ciała zmuszając jej płuca do wytężonej pracy, pomimo bardzo płytkich oddechów starała się utrzymać poziom tlenu na odpowiednim poziomie, to jednak był dodatkowy wysiłek i dodatkowy ból. Kilkakrotnie zacisnęła szczęki i powieki nie dając nawet najcichszemu dźwiękowi wydobyć się z gardła. Miała ku temu kilka powodów
- Jak Ci na imię? - zapytała nagle, zastanawiając się, czy od początku za plecami mężczyzny rosły kwiaty w tęczowych kolorach wijące się niemal jak węże po ścianach tunelu. Rosły na bieżąco, przebywając cały proces od pączka poprzez pełne zakwitniecie po rozpad płatków na wszystkie strony. Z pąków niekiedy zamiast kwiatów wyrastały wielkie ludzkie głowy, które krzyczały rozpaczliwie, gdy och skóra ciemniała, aż w końcu przekwitały i opadały ku ziemi znikając, zanim do niej dotrą. Chciała je policzyć, ale wszystko w oczach zaczynało jej się mnożyć. Wzięła głębszy oddech pomimo protestu świeżo szytej rany. Gorączka nie była najlepszą reakcją organizmu na ten moment, ale nie dało się wytłumaczyć ciału, że w tym momencie akurat przydałaby się jej szybsza regeneracja, a nie zwiększone ciepło.
Nie protestowała na nic, co robił z nią nieznajomy, doskonale bowiem wiedziała że dzięki jego działaniom jej stan powinien z czasem zacząć się poprawiać, chociaż niekoniecznie czuła radość kiedy co chwila sprawdzał jej gorączkę, przy okazji pozostawiając krwawe odciski palców na czole. Inna sprawa, że gdyby nie on, do teraz plułaby krwią i zakrztusiła się nią już dawno. Wdzięczność mieszała się z nieufnością nie pozostawiając jej nic, poza trwaniem w postanowieniu, że skoro już zadano sobie tyle trudu, do utrzymania jej przy życiu, zawalczy jeszcze jeden raz o to, by stanąć na nogi.
Może jeszcze nie teraz, nie w tym momencie. Teraz bowiem zwiększająca się gorączka trawiła ją na tyle mocno, że mętny wzrok spoglądający na twarz swojego wybawcy zaczynał powoli się rozmywać, a kwiaty za jego plecami co raz szybciej rozkwitały, zamieniając się teraz w pełne ludzkie sylwetki stojące nad nią w swoistym kręgu. Całe szeregi ciemnych, brązowych i czarnych oczu spoglądały na nią z góry, a ona dokładnie znała te źrenice, sama bowiem wiele lat temu posiadała identyczne.
Jej oddech powoli zwalniał, dostosowując się do rytmu pulsującego bólu. Mimowolnie zamknęła oko wzdychając lekko. Czuła się słabo, ale było jej jednocześnie ciepło i całkiem przyjemnie. Nie widziała więc przeciwwskazań, by na chwilę pozwolić sobie odpocząć. Nie było jednak na tyle źle, by na siłę utrzymywać ją w stanie pełnej świadomości. Nawet przy stanie graniczącym pomiędzy snem a jawą, oddychała rytmicznie pomimo rzucających ciałem dreszczy. Zanim się zorientowała, co było całkiem zrozumiałe, zasnęła.

Jej oczom ukazywały się osobliwe wizje. Czuła własne ciało, pomimo pełnej świadomości, że znajduje się we śnie, we własnej głowie. Powoli badała każdą część ciała, nie ufając własnym oczom, które to w tej osobliwej wizji ukazywały jej ciało jako nietknięte żadnym urazem. Z dziwną satysfakcją odkryła, że po zdjęciu skórzanej opaski zakrywającej oko może ponownie normalnie widzieć. Unosiła się nad ciemną masą, która zmieniała swój kształt tworząc ogród w mocnych odcieniach zieleni pełną drobnych kwiatów, tym razem bez ludzkich skaz. Powoli opadała w jego kierunku, na odkrywającą się przed jej wzrokiem ścieżkę. Niemalże dotykała już czubkami palców delikatnych liści, bojąc się, że jeden kontakt z człowiekiem może je zepsuć. Emanowały lekkim blaskiem, pomimo snu, była pewna, że czuje nawet ich zapach.
Sięgnęła ręką przed sobą starając się musnąć jeden z płatków, lecz w momencie, w którym jej dłoń zetknęła się z tworem natury, otoczenie zaczęło pękać, niczym lustro uderzone ostrym, ale bardzo cienkim narzędziem. Pajęczyna rys na szkle zaczęła rozszerzać się we wszystkich kierunkach, a pojedyncze tafle powoli opadały wokół niej, odbijając pastelowe już barwy w migoczącym tańcu setek malutkich odłamków. A ona unosiła się wśród tego wszystkiego, obserwując jak wizja powoli traci swe kolory i odkrywa czarną pustkę znajdującą się za obrazem wielkiego ogrodu.
Z jakiegoś powodu zaczęła panikować. Szybki oddech natychmiast zaskutkował zwiększonym ciśnieniem krwi. Nie mogła już dłużej powstrzymywać drżenia rąk, z grozą orientując się, że wizja w lewym oku zaczyna się na nowo pogarszać. Mimowolnie przytknęła dłoń do policzka za wszelką cenę starając się zatrzymać ten proces, zanim jednak udało jej się coś zdziałać, ogród zniknął bezpowrotnie. A ona zerwała się ze swojego miejsca, czując jak chłodne powietrze tunelu omiata jej ciało.
Nie wiedziała jak długo spała, godziny, dni, może jedynie minuty bądź sekundy. Zerwała się jednak ze swojego miejsca opierając dłońmi za plecami i oddychając łapczywie ze szeroko otwartym okiem wbijając wzrok w ścianę przed sobą. Z tego stanu odpoczynku wyrwało ją przeciągłe, wysokie wycie rozlegające się gdzieś z głębi wężowych korytarzy. Zapominając o tym, że nie jest sama, odwróciła się gwałtownie sycząc, gdy rana przypomniała o sobie. W jednej chwili bowiem zdała sobie sprawę, co miało miejsce i gdzie się znajduje. Zastygła w jednej pozie spoglądając niepewnie na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu, wedle jej odczucia, znajdował się drut.
Odwróciła ponownie głowę, bojąc się ruszyć jeszcze o chociaż milimetr. Spojrzała pytając na nieznajomego. Nie zadała konkretnego pytania, właściwie pytała o wszystko, o cokolwiek, byle tylko dowiedzieć się czegoś po tym długim okresie trwania w niewiedzy.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 18:45  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Brak czasu na posiłek mógł okazać się zbawienny dla Łowczyni, gdyż w ranach brzucha, to właśnie utrata zawartości często przesądzała o śmierci. Pomimo fortunnych okoliczności, Anterio obawiał się, że długotrwałe wygłodzenie utrudni jej powrót do zdrowia. Wychylenie poza stan równowagi nie było dobre w żadną stronę. Zwłaszcza, że gorączka w wilgotnych i mrocznych korytarzach miała potencjał równie śmiertelny co kły bestii.
- Ikar - odpowiedział, obserwując jak wzrok jednookiej staje się coraz bardziej nieobecny. - Jesteś mądrą dziewczyną, dzięki głodówce masz szansę na przeżycie. - pochwalił ją, wątpiąc czy w ogóle jest w stanie go usłyszeć.
Położył się obok, wyczerpany, pilnując otwartych oczu ze wszystkich sił. Gdyby cokolwiek zdołało ich zaskoczyć, nie zdołaliby odeprzeć ataku. Jego umysł, do tej pory zajęty pracą, podjął próbę racjonalnego posortowania zdarzeń i uczuć. Do pomocy rannej popchnął go instynkt, nieustannie powtarzający jaki finał czeka samotnego człowieka w tych korytarzach. Bogiem a prawdą, skrajnie wyczerpana nie zdałaby się na nic, lecz wkrótce osławiona regeneracja mutantów ruszy - wtedy będą mogli wreszcie zmienić miejsce pobytu - ciągłe przemieszczanie stanowiło jedyną strategię, pozwalającą im przetrwać.
Drugim bodźcem, co Ikar starał się ukryć nawet przed samym sobą, był zwykły odruch ludzkiej empatii. Nie lubił jej, próbował ją nawet zabić. Pomimo tego, w chwili największego dla nich zagrożenia, zdobył się na opatrzenie ran Łowczyni. Być może kiedyś to wspomnienie uratuje mu życie, jednak nie zrobił tego dla korzyści dalszych niż dodatkowe dni męczarni w podziemiach. Nie żywił do niej nienawiści. Seishin stanowił doskonały przykład, że nie wszyscy Łowcy są zimnokrwistymi mordercami. To właśnie wspomnienie przyjaciela pomogło żołnierzowi przełamać wahanie i pospieszyć z pomocą wrogowi.
Przeleżawszy na twardym betonie kilka minut, podniósł się obolały, a następnie przystąpił do powtórnego sprawdzania terenu. Wstał chwiejnie, zraniona noga ćmiła tępym bólem, utrudniając ruch. Postąpił kilka kroków, po czym upadł, wzmagając cierpienie w okrwawionym kolanie. Syknął, lecz nie ustępował - używając Oriona jako laski, podźwignął się z klęczek. Omiatając uważnie teren przed sobą, szedł naprzód, choć serce podchodziło mu do gardła. Czuł niepokój z każdym metrem dzielącym go od Łowczyni, zostawienie jej samej i bezbronnej było ryzykowne, dlatego ze zdwojonym skupieniem wypatrywał niebezpieczeństwa - jeśli jakiekolwiek przybędzie, on stanie się pierwszym celem, zdolnym do samodzielnej obrony.
A zwiad był konieczny. Ikar liczył na odszukanie jakiegoś tunelu funkcyjnego, bocznych drzwi do pomieszczeń technicznych, opuszczonej stacji o małym znaczeniu. Rozpaczliwie potrzebowali względnie bezpiecznego schronienia, czerwonooka w swoim obecnym stanie powinna odpoczywać, najlepiej na równej i płaskiej powierzchni. Także drzwi do zamknięcia ułatwiałyby przetrwanie, można by ugotować posiłek, nie narażając się na wyczucie zapachu lub dostrzeżenie światła. Jeśli którekolwiek z zestawów polowych przetrwały przysypanie gruzem, taka operacja była możliwa. Obiecał sobie, że sprawdzi to po powrocie.
Idąc, potykał się o kawałki gruzu oraz rozmaite śmiecie. Mijając wrak pociągu zwolnił, bo, choć zakrawało to o cud, zauważył ciemną dziurę w ścianie. Mimo nadziei, pchającej go do przodu, czuł podskórne ostrzeżenia o niebezpieczeństwie. Ręce, trzymające Oriona, drżały lekko, mięśnie pleców i nóg były napięte w gotowości do ataku. Próbując odgonić strach, wziął głęboki wdech. Zajrzał do wnętrza wraku przez jedno z rozbitych okien, spodziewając się ujrzeć wielkie plamy krwi lub zmumifikowane zwłoki. W każdym kącie, gdzie nie sięgało światło latarki, mogła czaić się mała, ale mordercza bestia. Nic jednak nie ujrzał, dał więc za wygraną.
Zbliżył się natomiast do wyrwy w ścianie, która okazała się być jakimś pomieszczeniem technicznym. Sugerowała to tabliczka "許可された人のみ" oznaczająca, że jest to pomieszczenie służbowe i nie powinno się wchodzić do środka. Anterio zignorował przestrogę napisaną w poprzednim milenium i przestąpił próg. A raczej spróbował, bo w tej właśnie chwili usłyszał warknięcie. Z ciemnego wnętrza wypadł z pełnym pędzie stwór rodem z koszmaru. Czarna skóra, pochłaniająca światło latarki, paszcza pełna ostrych zębów oraz cztery ręce z pazurami długimi jak ostrze rannej Łowczyni.
Idioto, powinieneś był nie ściągać pancerza.
Zginąłby na miejscu, jeśli spóźniłby się choć o ułamek sekundy. Kolba Oriona uderzyła ramię żołnierza trzykrotnie, tyle bowiem razy nacisnął spust i tyle dziur utworzył w piersi potwora. Laser dezintegracyjny zabił bestię na miejscu. Niepokojąco antropoidalna sylwetka upadła na twardy beton a z ran lala się czarna posoka.
Ikar, w myślach błogosławiąc konstruktora za bezgłośne wystrzały, spróbował odciągnąć stwora, by nie zakrwawić wnętrza. Udało mu się tylko wepchnąć go pod pociąg, na nic innego nie starczyło mu siły. Drżał na całym ciele, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, ręce traciły skoordynowanie. Pomimo tego, wszedł do środka, ostrożnie omiatając sprzęty i meble snopem światła. Były tam dwa pomieszczenia, jedno służące pierwotnemu celowi, drugie przeistoczone zostało w legowisko. Mógł jednak dostrzec w tym wszystkim ludzką rękę, oznaczało to, że świadomy wymordowany zdziczał po tak długim czasie życia w tych podziemiach. A teraz wojskowy wyświadczył mu przysługą i ukrócił jego cierpienia. Choć myśl ta była bezczelna, postanowił w nagrodę za ten ludzki czyn skorzystać z kryjówki przez kilka dni. Tyle, ile potrzeba będzie na wyleczenie kobiety. Wychodząc, starannie zamknął za sobą drzwi. Ruszył w drogę powrotną - już zbyt wiele czasu Łowczyni pozostawała bez opieki.

Do czasu jej wybudzenia Ikar próbował wydostać spod gruzu choćby jedno ciało, choćby jeden plecak, próby te jednak spełzły na niczym. Zmęczony i zniechęcony, oparł się o ścianę i przyglądał się dziewczynie spod półprzymkniętych powiek. Starał się zregenerować nadwątlone siły, korzystając z chwilowego spokoju. Na wszelki wypadek, tuż po powrocie przysunął jej katanę bliżej, by mogła po nią sięgnąć w razie potrzeby.
Echo skowytu, które przetoczyło się ich tunelem zaniepokoiło go. Otworzył szeroko oczy i ujrzał, że Łowczyni próbuje wstać. Chciał zaprotestować a wtedy wychwycił jej spojrzenie. Pytające, ale o co? Nie miał pojęcia. Musiał jednak przełamać ciszę, powstałą po ucichnięciu mrożącego krew w żyłach wrzasku.
- Znalazłem coś, co nada się na kryjówkę. - mruknął, odruchowo zniżając głos do szeptu. Paranoja lub logiczne zachowanie, nie potrafił stwierdzić. - Przeniesiemy się tam, jak tylko będziesz w stanie chodzić.
Podniósł się i zbliżył do jednookiej. Przyklęknąwszy obok, sięgnął po plecak, wciąż znajdującego się pod jej głową. Wyjął go ostrożnie, po czym zaczął w nim przebierać, szukając czegoś. Był na siebie wściekły, że o tym nie pomyślał, na szczęście nie spowodowało to jego śmierci. Choć mogło. Wydobywszy z przepastnych otchłani noktowizor, założył go, podając latarkę łowczyni.
- Jak dobrze widzisz w ciemnościach? - zapytał, wiedziony ciekawością. - Bo będziemy musieli ograniczyć używanie latarki do minimum.
Przypatrywał się kobiecie z pewną dozą ciekawości i niepewności. Zastanawiał się, kim jest osoba, z którą miał wkrótce przebijać się na powierzchnię. Nie znał jej imienia, była rebeliantką, lecz przeczucie mówiło Ikarowi, że nie spróbuje wbić mu noża w plecy. Choć nie miał żadnych ku temu przesłanek.
Usiadł obok, kątem oka wpatrując się w ciemność korytarza, utrzymując jednak kontakt wzrokowy z czerwonooką.
- Czujesz się lepiej? - powinien w końcu zapytać ją o imię, by wiedzieć, jak się do niej zwracać, on jednak ignorował tę część konwenansów, które przecież w takich sytuacjach kompletnie się nie przydawały. W myślach nazywał ją Łowczynią, mówił bezpośrednio do niej - dane personalne nie były konieczne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 20:32  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
W jednej sekundzie pozbyła się wizji nawiedzonego ogrodu sprzed swoich oczu. Nie było już po nim najmniejszego śladu, jakby definitywnie odcięła od siebie chore wyobrażenia wraz ze wszystkimi objawami chwilowej słabości. Wątpliwe jednak, by w tak krótkim czasie jej stan był w stanie tak bardzo się poprawić, zapewne miała do czynienia z chwilowym odczuciem poprawy, które mogło zniknąć tak szybko, jak nadeszło. Nie była jednak pewna, ile czasu minęło, tunele były tak samo ciemne i zimne jak nieco wcześniej, nic nie wskazywało tutaj na upływ czasu, prawie jakby dla tego miejsca położenie wskazówek nie miało żadnego znaczenia. Był w tym specyficzny urok, prawie jakby moment zatrzymał się pewnego razu i trwał wiecznie. Jedynie narastający głód dawał znać łowczyni, że nic z tych rzeczy nie ma miejsca i niewątpliwie gdzieś nad ich głowami trwa teraz zapewne późny wieczór, bądź nawet noc. Brakowało tu światła księżyca, dłoń wyciągnięta przed nos była niewidoczna nawet dla najsprawniejszego oka. Z braku źródła światła można było odczuć niewygodne wrażenie zatracania samego siebie. Pole popisowe dla innych zmysłów.
Szarpnięcie, które wykonała nieświadomie teraz przypominało o sobie z nawiązką. Na dygoczących rękach wyciągniętych za plecami siedziała w lekkim zgięciu bojąc się, że powrót do poprzedniej pozycji byłby znacznie bardziej bolesny, niż to, co odczuwała teraz. Nie mogła winić się, za taką głupotę, wykonała ją bowiem nieświadomie, w stanie w którym trudno było odróżnić sen od jawy. Wiedziała jednak doskonale, jak niemądre było dla osób z raną brzucha wykonywać coś, co ona właśnie zrobiła. Mimowolnie zacisnęła zęby będąc w na tyle dobrym stanie, by w duchu przeklinać na samą siebie. Po raz pierwszy cofnęła się myślami do momentu ucieczki zastanawiając się, dlaczego właściwie nadal może oddychać, spoglądać na świat pojedynczym okiem, czuć piach pod opuszkami palców i przesiąkniętą wilgocią woń tuneli. Było jeszcze gorzej ze względu na to, że pomoc otrzymała od osoby, od której nigdy by się tej nie spodziewała.
To będzie bardzo krótka, destrukcyjna znajomość,
pomyślała zmuszając się do wytrzymania bólu i powrotu do pozycji leżącej, tylko dlatego, że nie miała dłużej siły utrzymywać ciężaru ciała na drżących już rękach. Niewiele więcej mogła zrobić, gdyby od głośnego krzyku jej rana szybciej by się zasklepiła, to ona wyłaby w tych tunelach, dużo głośniej od jej mieszkańców, wystraszając nawet najgroźniejszą bestię mieszkającą w tunelach.
Korzystając z tej chwili, zaczęła rozważać kilka kwestii. Po pierwsze, bardzo nieprawdopodobne było, żeby żywa istota przeżyła tutaj bez wody i jedzenie, także świeże powietrze od czasu do czasu było musem. To oznaczało, że jeżeli będą wiedzieli gdzie szukać, istnieje szansa na posilenie się czymś niekoniecznie smaczny, ale przynajmniej odżywczym. W tunelach powinny być także jakieś wyjścia, zapewne większość zawaliła się i została pogrzebana pod ziemią wiele setek lat wstecz, lecz niewielkich rozmiarów wyloty wpuszczające do środka światło jak i umożliwiające wydostanie się na pewno istniały. Musiały istnieć. Innego myślenia Kami do siebie nie dopuszczała.
Bez drgnięcia głową skierowała wzrok na bok, celując w miejsce, z którego dochodził głos Ikara. Uniosła nieco brwi zastanawiając się, jakiego rodzaju kryjówkę miał na myśli. Szczerze mówiąc nie była w stanie wyobrazić sobie miejsca godnego tego miana znajdującego się w tak dziwacznym miejscu jakim były tunele starego metra. Na myśl przychodził jej tylko obraz swoistego gniazda uwikłanego przez jakieś humanoidalne bestie, zdolne chwytać w swe łapy narzędzia. To jednak wcale nie czyniło jej spokojniejszej, to by oznaczało bowiem, że coś żyje całkiem niedaleko ich obecnego miejsca znajdowania się.
- Mogę chodzić. - odparła natychmiast z niezachwianą pewnością w głosie. Dopiero po chwili faktycznie zaciekawiła się, czy w tym stanie jej nogi dałyby radę utrzymać ciężar ciała i czy świeże szycie rozerwałoby się gdyby zmusiła kończyny do wykonywania czynności odpowiadających ruchowi. Nie musiała wcale stąpać z gracją, mogła nawet pełznąc po ziemi, byle nie czuć tego okropnego wrażenia, że jeżeli jeszcze trochę tu poleży, nigdy więcej nie znajdzie sił na zebranie się i marsz.
Machnęła ręką na bok z niebywałą siłą jak na rozgorączkowaną osobę, pochwyciła w palce pochwę katany, którą to przyciągnęła do siebie natychmiast i ujęła w uścisku obu ramion jakby witając się z dawno niewidzianym przyjacielem. Nie obchodziło ją, co myśli spec, to on podjął decyzję, by utrzymać ją przy życiu, jej nie zależało szczególnie na swoim zdrowiu i robiła to, na co miała ochotę w granicach własnej wytrzymałości. Kilkakrotnie przesunęła palcami po barwionej skórze na rękojeści ciesząc się z uczucia towarzyszącego temu gestowi. Lekkie nierówności wyczuwalne pod opuszkami i ostry zapach upewniały ją, że w dłoniach trzyma swój najukochańszy skarb, jedyna rzecz, do której i z powodu której mogła się teraz szczerze uśmiechnąć. Nawet jeżeli to głupie, nie umiała powstrzymać przypływu pozytywnego myślenia, tylko dzięki pewności, że no-dachi znajduje się obok.
- Dobrze... widzę. - zawahała się na moment. Nie mogła powiedzieć, że większość czasu spędza pod ziemią w podobnych warunkach i to właśnie dzięki temu nie czuje strachu związanego z tonami betonu i ziemi nad swoją głową, ani że tunele w gruncie rzeczy wcale jej nie przerażają. W kanałach także często panowała jednolita ciemność, zdawała się wtedy na inne zmysły, wyostrzone z resztą minimalnie przez utratę oka i pełnej sprawności wzroku. Polegała na słuchu, węchu i dotyku, znajomość terenu się przydawała, lecz jej brak nie wydawał się dla łowczyni przeważającą wadą.
Przy całej tej pewności siebie, pomimo zapewnienia o własnej sprawności, bez powodu nie spróbowała tego udowodnić. Było jej z resztą całkiem wygodnie, gdy już dobrze się rozbudziła, chłód dokuczał zdecydowanie mniej. Prze brak ruchu nadal odczuwała delikatne dreszcze, lecz na tyle znośne, by nie zawracać sobie nimi głowy.
Nie mogła nie spoglądać na mężczyznę, który z resztą siedział tuż obok niej. Jeżeli prowadzili konwersację, nie miała ku temu obiekcji, kiedy jednak cichła, czuła się zdecydowanie dziwnie, obserwowana. Prawie jakby spodziewał się, że w tym stanie jest gotowa wstać i posiekać go na kawałki długim ostrzem. Nie było o tym mowy, szczególnie że uratował jej życie i nadal to robił, pomijając już wszystko, co miało miejsce przed wybuchem. Łowcy, przynajmniej spora ich część, wcale nie była krwiożerczymi bestiami bez sumienia i skrupułów.
- Znośnie. - zaczynała odzyskiwać swój zdrowy ton głosu, a jeszcze bardziej zależało jej na tym, by sama mowa nie zdradziła przypadkiem jakichś słabości. To ważne, by mimo wszystko łowca i ofiara znali swoje miejsca i nawet jeżeli na ten moment można by się kłócić na temat tego, kto jest kim, Yuu była zdecydowana udowodnić, że to ona stoi wyżej w łańcuchu pokarmowym. - Co jest za tymi tunelami?
Zapytała jakby od niechcenia, tylko dlatego, żeby rozmowa mogła ciągnąć się dalej. Nie miała nic przeciwko trwającej ciszy, ale postanowienie milczenia w tej sytuacji byłoby co najmniej niewdzięczności. A ona była wdzięczna, jedynie trochę za mało ożywiona, by móc w jakiś inny sposób to okazać. Kupił sobie jej pomoc, inaczej nie można tego nazwać, mogą współpracować w tunelach, ale jeżeli wyjdą na powierzchnię, to wtedy co nastąpi?
Wycelują do siebie z broni kończąc tymczasowy sojusz? Równie dobrze mogliby pozabijać się nawzajem już teraz. W tym momencie byłoby to nawet korzystniejsze. Za dużo myślenia jak na kilka chwil. Kami więc westchnęła głośno i podciągnęła dłonie na brzuch, by wbić paznokcie w miękką skórę. Nienawidziła swojej bezsilności w tym momencie.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 23:30  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Z zadowoleniem przyjął wiadomość o polepszającym się stanie czarnowłosej. Nie do końca dowierzał jej zapewnieniom, że może już stanąć o własnych siłach, lecz ta determinacja może być potrzebna później. Jeśli w ranę wdało się zakażenie, przyszłe dni zostaną zmienione w nieustającą torturę. Nawet wytrzymali żołnierze umieralni od zakażeń, gdy nie było komu im zapobiegać. W tej chwili, zadaniem Ikara było ocalenie jej od tego losu.
Sam również nie zamierzał ginąć, dlatego wstał, po czym podszedł do miejsca, w którym zostawił górną część pancerza. Ubierał go, nie przerywając rozmowy, skoro zależało mu na pełnym wybudzeniu jednookiej.
- Nie dotarłem do żadnego rozwidlenia, jestem jednak pewny, że znaleźliśmy się w bocznym tunelu. Po drodze zobaczyłem tylko wrak pociągu. - dopiął ostatnie pasy, a następnie zabrał się za pakowanie koca oraz wszystkich medycznych instrumentów, wyciągniętych kilka godzin wcześniej. Obserwując sposób, w jaki położyła ręce na brzuchu, doszedł do wniosku, że wymarsz może być dla niej sporym obciążeniem. Niemniej musieli to zrobić - pozostanie dłużej w tym miejscu groziło poważnymi konsekwencjami. Pochylił się więc, mimo bólu mięśni grzbietu, podał jej rękę. Niezależnie od tego czy ją chwyciła, czy też postanowiła wstać samodzielnie, ujął dłoń Łowczyni, po czym podniósł ją do pionu.
- Nie próbuj protestować, ledwie trzymasz się na nogach - mruknął, zarzucając sobie uchwyconą kończynę dziewczyny na plecy a także podtrzymując ranną drugą ręką. - Zgaś latarkę i spróbuj stawiać kroki razem ze mną. Jeśli cię wypuszczę, za wszelką cenę utrzymaj się na nogach - będzie to oznaczało niebezpieczeństwo, do którego lepiej strzelać bez obciążenia.
To rzekłszy, włączył noktowizor oraz postawił pierwszy krok naprzód. Poruszali się powoli, Ikar nie widział sensu w przeforsowywaniu wyczerpanej Łowczyni, nie mówiąc o stanie, w jakim on się znajdował. Musiał być silny, jednoznacznie dając jej do zrozumienia, że nad wszystkim panuje. Nie ze względu na próbę dominacji nad nią, a z powodu zaufania. Aby jeszcze kiedyś ujrzeć światło słońca, musieli współpracować i sobie zaufać. Osiągnięcie takiego porozumienia bez świadomości, że druga osoba jest w stanie obronić rannego towarzysza, stawało się zwyczajnie syzyfową pracą. Dlatego w tej chwili pozwalał jej na zaciągnięcie u siebie długu, który później będzie spłacać, czując się do tego zobowiązaną. Anterio grał w tej chwili na jej psychice, zdążył bowiem rozpoznać dumę jednookiej, zasłoniętą obecnie zmęczeniem. Ta cecha nie pozwoli dziewczynie zachować się inaczej, niż się tego spodziewał. Choć brał pod uwagę możliwość, że czerwonooka go zaskoczy.
Kroki stawiane powoli i ze skupieniem nie wybijały się głośnością ponad szum tła, nie słały więc echa na wiele metrów w przód, gdzie wataha zgłodniałych bestii właśnie dzieliła się łupem. Ikar zacisnął zęby z wysiłku, oddychając ciężko - sam był ledwie żywy, a mimo to wziął na swoje barki ocalenie pół-trupa. Do tej pory jedynego Łowcę, którego wyciągał z opresji, tytułował przyjacielem, pokładając w nim zaufanie, które nigdy nie zostało zawiedzione. Sprzeciwianie się Władzy, by ocalić własną skórę zaczynało wchodzić mu w nawyk. Jeszcze kilka lat, a dołączy do rebeliantów z własnej woli. Prychnął na tę wizję. Była niedorzeczna.
Widział świat w niepokojącym odcieniu zieleni, wychwytując niewidziane do tej pory szczegóły. Gdzieś pod ścianą przemknął szczur, słyszał kapanie wody, odległe wycie bestii, jednak nic niepokojącego ich do tej pory nie spotkało. Jednak im bliżej podchodzili do wraku pociągu, tym pewniej opanowywało go uczucie, że coś jest nie w porządku. Do jego uszu dobiegało... mlaskanie?
Nie wiedział, jak dać Łowczyni do zrozumienia, że nie powinna wydać z siebie dźwięku, położył więc palec na jej ustach, a następnie zdjął ramię, którym ją podtrzymywał. Ujmując Oriona w obie dłonie, zaczął się skradać, w kierunku źródła dźwięku.
Po kilkunastu uderzeniach serca, gdy każdy krok powodował, że żołądek podchodził mu do gardła, a dusza siedziała na ramieniu, ujrzał parę wilkopodobnych stworzeń, ucztujących na ciele czarnego antropomorfa. Zaklął bezgłośnie i ustawił się na linii czystego strzału. Wówczas jedna z bestii zwęszyła go w zatęchłym powietrzu podziemi, padła jednak zanim zdołała choćby warknąć. Następna kreatura zdążyła spiąć się do skoku, lecz zaatakować nie zdążyła. Ikar, z sercem panicznie tłukącym go w pierś, opuścił lufę. Miał teraz nie lada problem - ciał do kryjówki zaciągnąć nie mógł ani nie był w stanie, wynieść je daleko tym bardziej. Nie mieli innego wyboru, jak zaryzykować. Nim wrócił po ranną, sprawdził dla pewności wnętrze kryjówki. Było czysto.
Wróciwszy się po Łowczynię cieszyła go otaczająca ich ciemność, chyba po raz pierwszy. Dzięki niej, nie widziała bladości jego twarzy ani ogólnego podenerwowania. Złapał ją tak jak uprzednio i poprowadził naprzód. Po dotarciu do tymczasowego schronienia, zamknął za sobą drzwi, a następnie przystawił je meblem, konkretnie regałem z narzędziami.
- Możesz już zaświecić światło. Jesteśmy w środku.
Nie prezentowała się zbyt okazale, była jednak w zadziwiająco dobrym stanie. Pierwsze pomieszczenie mieściło jakiś terminal komputerowy, generator, aktualnie wyłączony z użytku, szafy z narzędziami oraz tysiącletnią apteczkę pierwszej pomocy. W drugim pomieszczeniu znajdowało się coś na kształt łóżka - mata wykonana ze zszytych razem resztek ubrań. Jakiś zabłąkany mebel i małe palenisko. Pod sufitem każdego pomieszczenia widniała kratka wentylacyjna, sugerująca, że użycie ognia może być bezpieczne.
Spojrzał na Łowczynię, oceniając jej stan. Wydawało mu się, że wygląda znacznie lepiej, na wszelki jednak wypadek kazał się jej położyć.
- Najlepiej, jeśli prześpisz głód. Jeszcze przez kilka godzin nie powinnaś nic jeść, a pokusa może być zbyt silna by się jej oprzeć. Mam prowiant na jakiś czas, w ostateczności zawsze znajdziemy tu jakieś jadalne formy życia. W innym wypadku, to metro nie byłoby zamieszkane.
Nie pozwolił jej na protest, a kiedy spełniła jego polecenie, usiadł nieopodal, zdjął plecak, wyłączył noktowizor i wyjął koc.
- Mamy tylko jeden koc, którym będziemu musieli się... podzielić. - Miał nadzieję, że w kiepskim oświetleniu, nie jest w stanie dojrzeć lekkiego rumieńca, który zagościł na twarzy Ikara, choć głos mógł go zdradzić. Mimo wszystkich dotychczasowych przeżyć, te słowa wydawały mu się najbardziej... śmiałe? Rozebrał ją do operacji bez mrugnięcia okiem, ale proponowanie jej by spali pod jednym kocem dla utrzymania ciepła wydało mu się niestosowne, choć całkowicie logiczne. - Zostaniemy tu przez co najmniej dzień, oboje musimy nabrać sił. W takim stanie nie ujdziemy kilometra, nie mówiąc o wydostaniu się. - westchnął i jęknął cicho jednocześnie, gdy obolałe mięśnie postanowiły zwindykować zaciągnięty dług. Ręce mu opadły, plecy wspierające go o szafę zaprotestowały głośno, nogi były niczym z waty. Tylko gardło działało bez zarzutu.
- Jak masz na imię? - zapytał, po krótkiej chwili milczenia.
Skoro już zabrnęli w tunele tak głęboko, że znaleźli bezpieczny przystanek, mógł wreszcie rozluźnić skupioną uwagę i pozwolić sobie myśleć o rzeczach, które nie są bezpośrednio związane z ich przetrwaniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.02.16 13:32  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Sama sobie chciała wmówić, że odrobina snu, chociaż przerywanego, uzupełniła wystarczająco sił, by faktycznie w razie potrzeby zmusiła kręgosłup do utrzymania ciała w pionie. Zbyt wiele jednak czynników miało wpływ na jej obecny stan, by sama dobra kondycja mięśni mogła tu cokolwiek zdziałać. Szybsza regeneracja nie była jednak nawet podobna do cudownego ozdrowienia, może dzięki niemu skutki przebicia drutem będzie odczuwać nieco krócej niż gdyby dotyczyło to zwykłego mieszkańca miasta, lecz nie było mowy o ranie zasklepiającej się w widoczny gołym okiem sposób. Nigdy nie grała w teatrze, lecz teraz mogła swoje swoje zdolności aktorskie, kłamiąc samej sobie jak i do żołnierza. Dłużej po prostu nie mogli tutaj przebywać.
Każde słowo wymagało od dużo wysiłku, po raz pierwszy odczuła, jak mocno wykorzystywane są mięśnie przepony w trakcie zwykłej konwersacji co normalnie było nieprawdopodobne do wyobrażenia. Mówiła zdecydowanie ciszej i z wyraźnym wysiłkiem usilnie ukrywanym za maską niskiego tonu głosu i trzeba przyznać, że udawało jej się to, brzmiała naturalnie.
- A więc to tak... - mruknęła do siebie, unosząc dłoń do twarzy i przeczesując palcami włosy z opadającej na oczy grzywki. Odsłoniła na moment zasłonięte opaską oko, wpatrywała się w ciemność nad sobą nie widząc różnicy w wizji pomiędzy tym zdrowym, jak i brakującym, przez kilka chwil we własnym śnie mogła na nowo widzieć, chociaż teraz nie umiała sobie przypomnieć, jakie to było uczucie. Nie używała latarki, nie potrzebowała jej. Dzięki braku wiązki światła padającej na ściany miało się wrażenie rozległości miejsca w którym się znajdowali, choć tak na prawdę tunel był raczej ciasny, może nawet czysto techniczny, skoro wedle mężczyzny był jedynie odnogą głównego tunelu. Teraz wydawał się dużo krótszy, gdy z jednej strony został zasypany wielkimi betonowymi płytami zwisającymi miejscami z sufitu, które to skutecznie zamykały dalsze przejście. Mieli szczęście, jeżeli upadliby z drugiej strony, możliwe że natrafili by na zakończoną ścianą końcówkę przejazdu. Po raz kolejny tego dnia udało im się uniknąć zgubnego przeznaczenia. Yuu przyjęła to z cichą ulgą, mieszkała w podziemiu, ale jedną z niewielu rzeczy których w jakiś sposób się obawiała, było pogrzebanie żywcem pod ziemią. Teraz, gdy pewna była możliwości kontynuacji wędrówki, stała się zdecydowanie spokojniejsza.
Nie miała nawet zamiaru protestować, była dumną osobą, ale jednocześnie potrafiła ocenić, kiedy obejdzie się bez pomocy, a kiedy zwyczajnie swym uporem stałaby się jeszcze większym ciężarem. Nie przyszło jej to łatwo, lecz chwyciła rękę Ikara i podpierają się na mieczu, co normalnie byłoby wielką obrazą dla ostrza oraz czego unikała jak ognia, podniosła się powoli, dopiero teraz odczuwając, jak zmęczona była po długotrwałym biegu, co teraz czuła niesamowicie w zakwaszonym mięśniach. Piłując końcówkami zębów o siebie nawzajem nie dopuściła do wyrażenia się w sposób niegodny kobiety, lecz tym razem nie dała rady nie warknąć ze złości i nawet nie jeden raz, tylko dlatego, że z trudem była w stanie się wyprostować, czując jakby szwy już na zawsze zmuszały ją do pół-schylonej sylwetki. W ciszy robiła też to, o co ją poproszono, wiedziała bowiem jak działają takie specyficzne okulary i że dla dobra powodzenia tej wyprawy powinna odrzucić na jakiś czas swoją dumę i dać się prowadzić.
"Obciążenie"...
Odebrała to bardzo dwuznacznie, nie wiedząc nawet, czy to jej wyobrażenie, czy tym razem faktycznie zrozumiała idealnie aluzję ukrytą sprawnie w na pierwszy rzut oka normalnym w tej sytuacji zdaniu. Walka i jednoczesne trzymanie jej odpadało na samym początku, ale utrzymanie przy życiu kobiety od początku do końca była jednym, wielkim obciążeniem dla speca. A jednak on zdecydował, że powiększy swoje szanse na przeżycie pomagając jej wyjść z tego stanu. Jeżeli z jakiegoś powodu uznał ją za użyteczną, to to już była forma komplementu, chociaż równie dobrze w razie ataku mógłby ją rzucić na szarżującą bestię jako żywą tarczę.
Na tę myśl skrzywiła się nieznacznie i prychnęła. Jeszcze mu udowodni, że wcale nie jest żywym trupem i nadaje się do czegoś więcej, niż tylko do kupienia sobie czasu w przypadku najścia na gniazdo mutantów z metra. Nie odzywała się jednak, pozwalając myślom być wielokrotnie przetrawianym przez jej umysł, w ciszy i spokoju poruszając się rytmem marszu narzucanego przez Ikara. Jedną ręką podtrzymywała swoją katanę, sporych rozmiarów ostrze w pochwie, dzięki której używała jej niemal jak laski. To jednak pomagało trzymać pion i nie potykać się o gruzowisko pod stopami. Kilkakrotnie wyczuła w ciemnościach stare tory, dziwiąc się, że te partie metra nigdy nie zostały złupione przez desperatów, którzy znani byli przecież z tego, że wszędzie pchali swoje lepkie ręce. Tysiącletnie szyny robiły wrażenie, bo chociaż ich nie widziała, zdawały się być niezwykle solidne i trwałe. Czuła także wielkie kawały drewna, można by ich użyć jako podpałki i zapewnienia sobie lepszego, niewyczerpanego źródła świata.
Połowicznie otumaniona, o zagrożeniu dowiedziała się dopiero, gdy przytknięto do jej ust palec. Uniosła delikatnie głowę, jakby chcąc na własne oczy przekonać się z czym mają do czynienia, dostrzegając jednak tylko ciemność skupiła się na wsłuchiwaniu w mrok. Coś znajdowało się niedaleko nich, po odgłosach mogła odgadnąć, że stworzenie to poruszała paszczą, miało raczej gładką skórę, zamiast okrywy włosowej, mogło być wielkości malamuta o nieco krótszych i elastycznych łapach. Nie widziała nic, a jednak w bardzo barwny sposób wyobrażała sobie, co jest ich przeciwnikiem. W jeden sekundzie przypomniała sobie o wcześniejszym ustaleniu. Opadła katanę o ziemię i na nią przeniosła ciężar ciała. W jednej sekundzie pozostawiona samej sobie odkryła, że kręci jej się w głowie. Mięśnie brzucha zaprotestowały gwałtownie i chcąc nie chcąc przyklękła na jedno kolano czując nową porcję krwi wypływającą jej z ust. Spojrzała pod nogi, żeby nie zakrztusić się, przytknęła dłoń do ust powstrzymując się od kaszlu. Chociaż była pewna, że nie oddalili się od siebie tak bardzo, odgłosy cichych strzałów i pisk trafionych stworzeń wydawały się jej odległe, ciśnienie w jej głowie podskoczyło nagle wywołując narastające uczucie ucisku.
Niedoczekanie...
Palce obu dłoni zacisnęła na ozdobnym wiązaniu nieco niżej jelca i łapiąc równowagę podniosła się z kolan do pionowej pozycji łapiąc oddech zdecydowanie łatwiej, niż gdy była skulona na ziemi i chociaż robiła to dosyć głośno, poruszała się do przodu chwiejnym krokiem z determinacją wypaloną we spojrzeniu i zaciśniętymi zębami. Wieczne oczekiwanie na pomoc nie wchodziło w grę i jeżeli postępowała źle, nie dostrzegała tego, czując jak bardzo musi coś teraz zrobić samodzielnie, by nie oszaleć.
Nie ruszyła się jednak zbyt daleko, wątpiła by to było nawet dostrzegalne dla speca, ona jednak była dumna z samej siebie, nieco pewniejsza, że jest w stanie w razie czego ruszyć o własnych siłach. Tyle, że nie miała dokąd póki co uciekać. Swoje szanse na przeżycie samodzielnie oceniała nieco wyżej, niż z towarzyszem, myślała jednak o sobie w stanie pełnej funkcjonalności, a do tej sporo jej na obecny moment brakowało.
- Drżą Ci ręce. - zauważyła i bez szczególnego powodu powiedziała to na głos kiedy ponownie pomógł jej się poruszać. Nie mówiła tego z wyrzutem czy kpiną, jedynie wyraziła swoje zaciekawienie takim stanem, domyślając się poniekąd, że taka sytuacja dla żołnierza może być swego rodzaju nowością. Po tym znowu zamilkła z satysfakcją zauważając, że chociaż w ustach czuła żelazisty posmak, nie pluła dalej krwią. Rana na brzuchu raczej też się nie otworzyła, nie czuła by ból się zwiększał, a przecież bardzo dokładnie odczuwała każdy milimetr własnego ciała w tamtej okolicy. Te kilka chwil marszu rozbudziło ją do końca, do tego rozruszało ciało i poprawiło samopoczucie. A to było jedynie trochę metrów kulawej wędrówki.
Gdy znaleźli się w środku rzeczonej kryjówki, zaświeciła latarkę, chciała przyjrzeć się wszystkiemu na własne oczy i ocenić stan miejsca, w którym się znaleźli. Jak na warunki podziemnego tunelu, każdy centymetr został tu zagospodarowany z głową i wydawał się niezmiernie użyteczny. Nie pytała, co wcześniej mogło tu mieszkać, ta wiedza nie była jej poprzednia, teraz bez skrupułów przejęli schronienie w starym pociągu. Nie od razu jednak zapragnęła tak ochoczo jak wcześniej wykonywać zalecenia mężczyzny, korzystając z tego, że czuła się całkiem pobudzona, wizja ponownego rzucenia się w wir krzywych wizji rozgorączkowanego ciała nie była kusząca. Kiwnęła jednak głową od niechcenia siadając gdzieś, gdzie znalazła wystarczająco dużo do tego miejsca.
- Schowaj prowiant głęboko, tutejsze stworzenia na pewno polegają na węchu. - odparła, nie wspominając o tym, że pomimo głodu nie ma w ogóle ochoty nawet spoglądać na jedzenie. Wcale nie odkryła w sobie ukrytego wcześniej jadłowstrętu, lecz wyobrażała sobie, jak bardzo bolesne musi być spożywanie czegokolwiek, gdy w brzuchu ma się wielkie dziury. Nie wiedziała jednak jak będzie za kilka godzin, mogłaby rzucić się na cokolwiek, byle tylko dać zajęcie szczękom. Ukrycie więc cenniejszych rzeczy było podwójnie korzystne w tej sytuacji. Póki co, nie chciała nawet pytać, co i ile tego czegoś mają do dyspozycji. Odchyliła głowę do tyłu i rozprostowała nogi dając ciału jak najwięcej luzu i możliwości do zregenerowania się.
- Jasne, trzeba odpocząć. - odpowiedziała tonem, jakby była to najoczywistsza oczywistość. Jeżeli faktycznie mieli tylko jeden koc i spec miał zamiar się nim podzielić, to innego wyjścia nie mieli. Do tej pory to ona korzystała tylko z tego, co on ze sobą zabrał do podziemia, czuła się trochę jak skąpiec korzystający tylko z zapasów innych, ale nie miała czego od siebie zaoferować. Tym razem jednak, jak gdyby w ramach wdzięczności, nie zapytała dlaczego wyczuła w jego głosie zawahanie związane z wysunięciem takiej propozycji. Nie miałaby trudności z wypomnieniem mu tego, ale z drugiej strony nie miała powodu tak na głos wypowiadać każdej przyuważonej u mężczyzny słabości. - Póki jest okazja.
Ze swoją gorączką czuła się trochę jak ludzki grzejnik. Gdyby nie to, że momentami robiła jej się zimno i całe ciało ogarniały dreszcze, odmówiła by korzystania z koca. Mimo wszystko nie potrafiła się skupić na śnie, trzymając cały czas głowę zadartą do góry oparła ją o jakąś wysuniętą w ścianie półkę żeby nie nadwyrężać za mocno szyi. Nie spoglądając na resztę pomieszczenia wbijała wzrok w sufit. Nie było szans, by zmrużyła teraz oko, ale tym nie miała zamiaru dzielić się z Ikarem. A ten jeszcze zapytał ją o imię, chociaż była już pewna, że wzgardził jej wcześniejszym pytaniem o jego własne i uznał, że nie ma zamiaru spoufalać się z łowcą bardziej niż to konieczne.
- Yuu. - odpowiedziała nieco nieobecnym tonem nie spoglądając w jego kierunku. Cały czas spoglądała ponad siebie. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, żaden temat nie przychodził jej na myśl. Skoro jednak mieli odpoczywać, zamilkła, dając się uspokoić myślom. Może on miał zamiar spać, ale wedle niej ktoś musiał czuwać. Nie zgłosiła się w oczywisty sposób, ale po prostu nie zamykała oczu na dłużej niż kilka sekund. Wolała raczej spoglądać w ciemność i nasłuchiwać.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.02.16 19:07  •  Ćpuny w metrze. Empty Re: Ćpuny w metrze.
Siedząc pod szafą, na nowo rozpatrywał własne perspektywy na przyszłość, które nabierały jaśniejszych barw, choć nie malowały się zbyt kolorowo. Wbrew wszystkim przeciwnościom przeżyli wybuch miny przeciwpiechotnej, fakt ten należało niezwłocznie odnotować jako warty zauważenia sukces. Następnie wydostał się spod zwału, choć zadanie to wypompowało z niego większość sił. Przysypało go co prawda ledwie z wierzchu kilkoma cięższymi kamieniami, jednak wysiłek, do jakiego zmusił obolałe mięśnie był względnie większy niż cała pogoń za Łowczynią.
Mimowolnie obrócił głowę w stronę dziewczyny. Najpierw próbował ją zabić, jedynie ze względu na otrzymany rozkaz. Nie znał motywów czerwonookiej, powodu wstąpienia do organizacji rebeliantów ani pobudek kierujących ją w objęcia mutacji. Stanowiła zagrożenie dla stabilności Miasta - brak skrupułów był tutaj wskazany. On jednak uratował ją, opatrzył rany, niemal przemocą wyrywając świeżą ofiarę z kościanych rąk śmierci. Jawniejszego pogwałcenia rozkazów chyba nie mógł w tamtej chwili dokonać. Pomagając Łowczyni w dostaniu się do bezpiecznej kryjówki, dzieląc się z nią wojskowym sprzętem, siedząc na warcie - wszystkim tym zasługiwał sobie powoli na miano zdrajcy stanu.
Ogarnął go smutek, zduszony jednak przez wewnętrznego Anterio, który nigdy nie krył się ze swoimi poglądami.
Co jest dla ciebie ważniejsze, życie czy miasto? Oni nigdy się nie dowiedzą, jaka była prawda, a ty przeżyjesz. A poza tym, nie jest to przecież pierwszy raz, kiedy pomagasz łowcom.
To była prawda, wielokrotnie ratował Seishina, któremu przekazywał czasami zasłyszane rozkazy dotyczące operacji wojska. Może dzięki temu kilku rebeliantów ocaliło swoje życia. No i była też Veylta, znajdująca się na stanowisku prawej ręki, ale genetycznie należącą do czerwonookich. Ona także zeszła z jego stołu operacyjnego w lepszym stanie, niż przed zabiegiem. Sumarycznie rzecz ujmując, już był zdrajcą Władzy, choć nieformalnym, nie opatrzonym czerwoną pieczęcią "zgładzić natychmiast". Nie powinien się więc tym przejmować.
Szczerze, już przygotował się na odrzucenie jego pytania przez jednooką. Wyglądała na osobę dumną i zdeterminowaną. Nawet jeśli wyszłoby na jaw, że w rzeczywistości gardzi swym wybawicielem, choć ten szumny tytuł nie pasował Ikarowi, nie zdziwiłoby go to.
- Yuu - powtórzył szeptem, jakby smakując dźwięk wargami. Chwila ta wydała mu się zbyt nierealistyczna. Żołnierz i rebeliantka siedzą w opuszczonym metrze, współpracując ze sobą, zamiast rzucić się nawzajem do gardeł. Prychnął pod nosem i podał koc dziewczynie. - Biorę pierwszą wartę, spróbuj się wyspać. - nie wiedział, że Łowczyni nie może zmrużyć oka.
Oparł się wygodniej o drewniany mebel, po czym zaczął przeładowywać Oriona, położywszy go sobie na kolanach. Mechaniczny klekot odpinanych i przypinanych klipsów uspokajał Ikara. Zajęcie dla rąk pozwalało odpędzić zmęczenie, skupienie myśli odganiało sen. Mimo ciężaru powiek utrzymywał świadomość, pływającą leniwie na powierzchni jawy, gotową do zanurzenia się w kilkugodzinny niebyt. Głowa pochyliła się do przodu... Nie liczył czasu, wydawało mu się, że siedzi tak wieczność, lecz w rzeczywistości było to kilka godzin. Wtedy właśnie odczuł pierwsze dreszcze, zmuszające go do wyprostowania pleców. Zaklął szpetnie w myślach, przeklinając własną głupotę. Całe podziemia metra przesycone były wilgocią, która w połączeniu z przepoconym przez upał i wysiłek ubraniem zwiastowało idealne preludium do gorączki, poprzedzającej każdą możliwą chorobę.
Zmęczenie prysnęło, pozostał tylko niepokój oraz potrzeba działania. Wziął latarkę i obszedł oba pokoje poszukując czegokolwiek nadającego się na podpałkę. Palenisko już mieli, nawet kilka starych węgielków, jednak to było za mało. Niezbędne było rozpalenie ogniska. Choćby ledwie się żarzyło, odpędziłoby niezdrowy chłód, zalegający w kościach. A także wysuszyłoby ubrania. Szafy! Szafy były drewniane, lecz te deski nie nadawały się. Zbyt twarde, nie mieli w arsenale siekiery, a dziewczyna stanowczo odmówiłaby użycia w tym charakterze katany - Ikar nawet nie śmiał się zapytać. Myślał intensywnie, rozbierając pancerz, zostawiając górną warstwę munduru. Pancerz odłożył w pobliżu łóżka on sam zaś dopadł plecak i począł w nim nerwowo grzebać. Wstrząsany dreszczami zimna oraz nadchodzącej gorączki chciał znaleźć jeden z technicznych cudów, testowanych od pewnego czasu w warunkach polowych. Nie znał zasad działania owego specyfiku, wiedział natomiast, że w sytuacjach nagłych zdawał on egzamin, rozpalając w kilka chwil nawet wilgotne deski. Przysiadł więc nad wygasłymi węglami z zapalniczką w ręku oraz cud-kulkami. Nie miał ich za wiele, a powinien zużyć tylko jedną. Schował zatem niepotrzebne rozpałki do kieszeni, po czym przystąpił do czynienia cudów.
Kilka minut później siedział przy półmetrowym ognisku. Usadowił się z drugiej strony niż Yuu, by ciepłe prądy powietrza owiały także ją. Paradoksalnie, było z nim jeszcze gorzej niż przed kwadransem. Potrzebował legowiska, kilku szmat, drzwi od szafy - byle tylko nie kłaść się na zimnej podłodze. Zakaszlał, potrzymał ręce nad ogniskiem przez kilka sekund, po czym wstał, sięgając po Oriona. Broń ciążyła mu, ciało wymagało uszanowania potrzeb organizmu, wołała o kilka godzin snu. Żołnierz, starając się nie spudłować, przestrzelił zawiasy szafy, następnie otrzymaną w ten sposób deskę ułożył w pobliżu ogniska. Zwalił się nań z gracją marionetki o obciętych sznurkach. Wcisnął sobie jeszcze plecak pod głowę, Oriona umieścił przy boku i rzucił, dbając by jego głos brzmiał tak naturalnie, jak tylko mógł.
- Yuu. Teraz twoja kolej.
Po czym zapadł w wyjątkowo niespokojny sen. Podczas gdy jego organizm walczył z wyziębieniem, wyobraźnia przeniosła go do krainy mrocznych majaków i czarnych kształtów.
Było tam duszno, gorąco i parno. Ciemność roztaczała się dookoła, widok do pięciu metrów był luksusem, choć jednocześnie Ikar potrafił zobaczyć o wiele dalej. Szare widma utkane z mgły stanowiły jedyne jego towarzystwo, mimo że wyczuwał tu inną obecność. Obcą, o wiele bardziej przerażającą. Próbował uciec, biegł przed siebie, z całych sił walcząc z klejącą mu się do kolan czarną masą, spowalniającą wszelkie ruchy. Doszedłszy do wniosku, że to na nic, odwrócił się, chcąc stawić czoła przeciwnikowi. Zobaczył tylko jeszcze gęstszą ścianę czerni, przesuwającą się w jego kierunku. Twarz sennego Ikara zbladła i pokryła się potem. Czuł, że w momencie gdy czerń go pochłonie, zostanie unicestwiony. Uniósł więc Oriona, wycelował, ale sekundę przed naciśnięciem spustu, dojrzał w czerni błyskające czerwienią oko. Zawahał się, a wówczas z mroku wyłoniło się ostrze katany, które rozpłatało gardło, pierś oraz brzuch żołnierza. Umierając, nie umierał. Ból był przeraźliwy, każda rana płonęła żywym ogniem. Wyłby, gdyby wyć potrafił. Nie potrafił, bo bezlitosne ostrze pozbawiło go języka, oczy i uszu. Próbował wypluć krew, zbierającą mu się w ustach, lecz jej wciąż przybywało, aż wreszcie zaczął się topić.
Obudził się, wstrząsany dreszczami, z metalicznym smakiem krwi w ustach. Serce waliło mu jak oszalałe, tętniło mu w uszach. Usiadł na łóżku tak gwałtownie, że poczuł zawroty głowy. W tym momencie do jego uszu dobiegło ciche, lecz coraz głośniejsze skrobanie do drzwi. Dźwięk był niegłośny, choć uporczywy. Ikar spojrzał na Yuu z pytaniem w oczach. Nie wiedział na jak długo stracił przytomność ani co się przez ten czas stało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach