Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Go down

Pisanie 11.10.17 19:12  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] - Page 6 Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Impreza zakończyła się dla niego znacznie szybciej niż sam by przypuszczał. Nie zdążył się nacieszyć towarzystwem Romana, kiedy Tyrell urżnął się w trupa za sprawką Cedny, która kompletnie nie poczuwała się do odpowiedzialności. Zresztą czego od niej oczekiwał? Trochę przyzwoitości? Mógł się domyślić, że Tyrell został zwabiony na imprezę, gdyż strach przed elektrycznością był na tyle silny, że nawet niewinne zabawy rudzielca wyładowaniami, wywoływały gęsią skórkę u medyka.
Shane podrzucił go nieco, poprawiając balast na rękach. Chłopak wydawał się spać, a może jemu się tak wydawało? Może wcale nie spał, a czuwał, słuchał i sprawdzał co może się stać?
Szli długim, lekko oświetlonym korytarzem. Pradawny dopiero teraz mógł ocenić pracę Cedny. Kable upięte pod sufitem wiły się niczym węże nad jego głową. Brudne, zaniedbane ściany uwydatnione światłem dodawały korytarzowi jeszcze więcej mroku i ponurości, niż było to wcześniej za sprawą pochodni. Betonowa, zimna posadzka przeszywała ciało na wskroś, a świszczący przez szczeliny murów wiatr, smagał oddechem po plecach. Było chłodno, a pomimo tego wilgoć unosiła się w powietrzu. Ostry zapach stęchlizny wyznaczał mu drogę do swojego pokoju.
Pokój, miejsce, do którego nigdy nie wracał. Pokój, miejsce, które nagle stało się jego więzieniem.
Nogą uchylił domknięte lekko drzwi. Jęknęły zawiasy, a szerokie ramię otwarło się, zapraszając do środka. Podłoga z drewna litowego ugięła się pod ciężarem jego kroków. Kilka dodatkowych kilogramów, ciążyło na stawach drewna, jednak na krótko. Równo rozkładał ciężar ciała, aż nie dotarł do łóżka. Położył anioła w niewielkiej łódce wyrobionej od jego ciała. Rudzielec przyglądał się wątłemu ciału, chuderlawym rękom i spokojnej twarzy. Wyglądał na spokojnego. Bezpiecznego.
Shane przez chwilę zastanawiał się, skąd bierze się to uczucie, stan kiedy zamykasz oczy, a twoje ciało nagle rozluźnia się. Czyżby Tyrell nie czuł obawy? Nie bał się przebywać z nim? A może tabletka jaką podała mu Cedna na tyle skutecznie zaburzała wszelkie zmysły, że było mu wszystko jedno? Znając zamiłowanie Smolistej, zapewne nie było inaczej. Ile razy sam z nią palił różne świństwo, a potem leżeli oboje spaleni i całkowicie odcięci od świata. Błogie czasy nieodpowiedzialności. Czasy pustej głowy i braku obowiązku na barkach. Teraz na nim spoczywała cała organizacja. Wszystkie pary oczu spoglądały na niego, wszyscy czegoś od niego oczekiwali. Organizacja potrzebowała silnego lidera. Lidera, który nie mógł pozostawać obojętnym i za grosz nieodpowiedzialnym, dlatego też dorósł. Porzucił słodką samowolkę i nieco utemperował się. Częściej wracał do organizacji, częściej spotykał się ze Smokami, którzy zdawali mu raporty, ale pomimo tego nadal był nieuchwytny.
A teraz stał naprzeciw Hydry. Zazdrościł mu spokojnego snu, nie zmąconej myślami głowy. Wyglądał jakby ktoś odebrał mu oddech. A może Tyrell przestał oddychać?
Rudzielec zbliżył się nieco do krawędzi łóżka i wspierając na przedramionach, ulokowanych po obu stronach głowy anioła, pochylił się nad nim. Kilka niesfornych, krwistych kosmyków połaskotało chłopaka w nos. Pradawny wbił spojrzenie w uśpioną twarz stróża, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku.Korzenny zapach lekko go otumanił, jednak nie na tyle, aby w pełni świadomi pocałować go. Krótki, niezobowiązujący pocałunek. Rozmyty sen.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.17 19:14  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] - Page 6 Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Czuł jakby jego ciało zostało przedzielone na dwie części. Jedna znajdowała się w ramionach Pradawnego, niemal mogła poczuć jego sztywne ręce, które unosiły wiotkie ciało, druga... Właśnie. Druga wciąż wydawała się być otumaniona obrazami i emocjami, które dochodziły do niego zewsząd jak dźwięki, których w rzeczywistym świecie było coraz mniej. Ten błogi stan był na tyle relaksujący, że odchylił głowę, a blada szyja pokazała kilka wyraźnie zarysowanych ścięgien. Wzory, które ozdabiały jego górną połowę ciała ciemniały w mroku korytarzy. Nie wyglądał na osobę półnagą, okrytą wyłącznie skurzaną kurtką Wiecznego i ręcznikiem u samego pasa. Tatuaże nigdy nie dawały takiego poczucia; były jak jego permanentne ubranie, które nie mógł ściągnąć przez głowę.
  Zapach puszczy i wolności. Przez moment wydawało mu się, że znajduje się w lesie. Gęstej dziczy  porośniętej wysokimi trawami i karłowatymi drzewami. Gdzieś za rozłożystymi, zielonymi koronami świeciło słońce. Knieje łaskotały go po policzku, a on tylko wyraźniej zadarł łeb, uchylając posiniale powieki i spoglądając poza rosnące liście. Blask słońca. Nigdy takiego nie widział. Tak jasnego i przyjemnie grzejącego skórę. Było w tym świetle coś odległego, co nie potrafił uchwycić wzorkiem. Chciał tu zostać. Chciał rozkoszować się bezpieczeństwem jakie dawało mu to miejsce. Nie zrozumiałą przystanią o kuszącym zapachu tego uczucia, które więzione było w jego ciele. Swoboda.
  Wyciągnął rękę przed siebie nawet nie spodziewając się, że wykonał ten ruch również w rzeczywistości. Kiedy usta Shane'a dotknęły jego uchylił powieki, ale nie całkowicie. Spod przymrużonych oczu zdołał zauważyć rozmazany obraz Pradawnego. Cisza, jaka trwała wokół nich i ten zapach zimnych, stęchłych murów Kamiennej Wieży towarzyszący ciemności spowodował, że nie miał najmniejszej chęci odsunąć się od ciepła bijącego pod nacierającej postaci.
  Dłoń, która wcześniej wyciągnął przed siebie niespodziewanie zacisnęła swoje palce na materiale koszulki Shane'a. Zimne i sztywne palce stróża były wystarczającym kompresem na rozgrzane ciało wilka.
  W głowie nadal mu szumiało. Obraz przesuwał się przed jego oczami. Czy leżał na łóżku?
  Dotyk szorstkich warg uspokoił go na tyle, że nie wyrwał się spod jego ciała jak nieokrzesany zwierz. Dłoń zaciskająca koszulkę zmiętoliła materiał bardziej — nie gwałtownie, a subtelnie, jakby robił to z wyraźnym podstępem.
  Gorący oddech psowatego parzył jego rozgrzane policzka. Zmarszczył brwi. Nie pasowało mu to do scenerii jaką miał w głowie. Przez moment ogłupiał. Trwał tak zaskoczony. Zamrugał. Ciało wbiło się w materac. Odwrócił wzrok. Żyły pulsowały dziwnym rytmem. Był w potrzasku.
  Czy ty mnie…
  — Czemu mnie zabrałeś?
  Nie zdawał sobie sprawy, że jego zachowanie po zaserwowanym specyfiku Cedny tak bardzo zaburzyło  postrzeganie rzeczywistości. Zapewne gdyby to do niego dotarło, nie zadawał by tak idiotycznych pytań. Przecież kto normalny nie przejmuje się swoim aktualnym strojem jeśli składa się tylko z ręcznika (który przez ruch jego nogi odsłonił blade udo) i kurtki biomacha, która teraz opadła na legowisko wilka, tworząc wyłącznie podstawę pod jego plecy.
  Przywarł prawy polik do materaca. Czarne włosy rozsypały się na łóżku. Turkusowy wzrok wbił się w złoty, przez chwile Shane'owi mogło się wydawać, że zauważył w nim rozumny błysk.
  Palce anioła wyraźniej zgniotły materiał jego koszulki. Trzymał się go jak uczepiony zwierzyny.
  — Czego o tobie jeszcze nie wiem? — wymamrotał szeptem. Głos w końcowej fazie zaszedł mu chrypą.
  Obecność Pradawnego tak blisko jego powodowała, że zaczynał odczuwać dziwne ciepło. Nie był pewny, czy uczucie to sprawiało bijące z jego ciała gorąco czy może coś innego. W końcu kiedy pozwolił zbliżyć się komukolwiek tak blisko? Unikał dotyku. Nawet podając rzeczy starał się, nie stykać z ciałem innych. Czemu? Jego chore fanaberie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.17 19:14  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] - Page 6 Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Trwał chwile zanim doszła do jego wiadomość własnych czynów.  Początkowa ciekawość ocuciła Tyrella, jednak nie na tyle, aby drążył temat. Shane nie sprzeciwiał się temu, podobny przebieg był mu na rękę. Poza tym, nie widział sensu w tłumaczeniu się.  
Czemu mnie zabrałeś
Pytanie padało szybciej niż się wystrzelone pociski z karabinu. Opuścił wzrok, jednak nie w akcie kajania się.  Zauważył ruch. Lekki, ciągnący go i dyskretny jakby miał tego wcale nie zauważyć. Palce anioła zacisnęły się nieco mocniej na materiale jego koszulki. Ukradł ją od jednego informatora z miasta, którego pozbawił życia.  Fajne, trochę mroczne logo idealnie wbiło się w jego klimat.  Dodatkowo nie miała zdanych dziur, a to było na wagę złota.
Nie chciałem, abyś się bardziej kompromitował. Płaszczenie się do każdego  nie jest raczej w twoim stylu — A co jest? Przecież go nie znasz, praktycznie nic o nim nie wiesz.
Możliwe. Możliwe ze głos podświadomości miał rację.  Nie zżyli się jakoś wybitnie, a ich rozmowy nie miały charakteru wymian teorii filozoficznych, ale jednego Shane był pewien — Tyrell nie zaliczał się do grona sprzedajnych dziwek. Na Desperacji była to wymarła cecha. Mało zauważalna, sponiewierana, ale on wiedział, że ich u stróża może być pewien.
Pradawnym przeleciał wzrokiem niedbały wygląd anioła, który nieświadomie pragnął go chyba pobudzić. Prawdopodobnie gdyby medyk wiedział o czającej się  w tej sytuacji prowokacji, najpewniej oblałby się krwistym rumieńcem i speszył się niczym zając z lasu. Na jego szczęście, rudzielec pomimo wszelkich pozorów, wydawał się mieć resztki przyzwoitości i okrył jego prawie odkryte krocze ręcznikiem. Resztę zostawił nienaruszoną; blade udo, które niewinnie otarło się o jego biodro oraz wyeksponowaną niczym z magazynu modowego szyję. Wijące się na niej tatuaże przykuły na chwile jego wzrok.  Przyglądał się czarnym mapom, wzrokiem zjeżdżając na pierś.
Czarny wilk.
On.
Zabawne, że los splótł jego ścieżki z kimkolwiek. Nie prosił o to. Nigdy nie prosił o metr siedemdziesiąt przylepy, która pomimo, że widzi w nim zło, nadal uparcie podążała tą samą ciemną drogą.
Wielu rzeczy, ale mamy wiele wspólnego. — Elementy. Niewielkie podobieństwa, które ich łączą. W innym przypadku najpewniej nie będące zauważone, w tym cementowe.
Shane nie widział własnej wyjątkowości w przekroczeniu granicy nietykalności anioła. Zawsze łamał schematy, opór.  Brał kiedy chciał. Dla niego kontakt fizyczny nie  był niezwykły. Po prostu wybierał i decydował o tym sam. Nawet wabiony, często nie reagował na aluzje. Nie należał do osób, które zadowolą się byle czym i w byle jakiej sytuacji.
Prześpij się — polecił. Tyrell nie nadawał się do konwersacji w takim stanie, zresztą, sam Shane miał zaraz wyruszyć w drogę. Rzekome dziecko, które stróż mu wyśnił czekało na niego. Czekała na niego prawdziwa fikcja, bądź rzeczywistość. Musiał na własnej skórze doświadczyć z czym ma do czynienia i zadecydować co ma dalej z tym zrobić.
Fanaberie. Każdy jakieś miał. Tyrell potrzebował bliskości, a Shane wolności. A może im oboje wydawało się, że wiedzą czego chcą, a prawda leżała zupełnie poza zasięgiem ich wzroku?
Pradawny podniósł się wolno z kolan, którymi opierał się na krawędzi łóżka, prostując plecy i tym samym uwalniając koszulkę od palców chłopaka. Spojrzał na niego z góry.
Skąd wiesz, że to nie sen? — zapytał w końcu, a nikły cień wdarł się na jego usta, zdradzając rozbawienie.
Nie drwij z niego. Widzisz, że jest w chujowym stanie.
Widzę. Faktycznie powinienem chociaż raz mu odpuścić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.17 19:18  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] - Page 6 Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Mrok okrywający pokój, pozostawiał na ciele półnagiego anioła długie macki ciemności; wyraźnie wyróżniały się na jego wątłej klatce piersiowej, jak kolejny tatuaż, wpisując się w ich nieregularne, zawiłe kształty.
  Policzek wciąż przyciśnięty miał do materaca. Na jego białym, prawie przeźroczystym licu zaczęły odznaczać się delikatne rumieńce, zapewne spowodowane dobitnym upojeniem, aniżeli powagą sytuacji w której się znalazł. Obraz wirował mu przed oczami. Sufit nad głową Pradawnego był jak wzburzone morze. Płomień jego włosów podgrzewał wodę — a wtedy i ona szalała bardziej. Śmiałość wkradała się w jego ciało jak coś obcego. Coś czego nie znał. Kiedy zdążył przekroczyć granicę?
  „Nie chciałem, abyś się bardziej kompromitował. Płaszczenie się do każdego  nie jest raczej w twoim stylu.”
  Poruszył się.
  Tyrell powoli obrócił łeb w kierunku mężczyzny, a zapadnięte policzki i ciemne cienie pod oczami chłopaka okrył jeszcze większy mrok. Szczupłe palce wciąż zaciskały się na tkaninie ubrania rudzielca, ale to ruch jego dłoni okrywający odsłonięte uda, spowodował, że błyszczące ślepia anioła przymknęły się na chwilę, a wypuszczone ciepłe powietrze musnęło wargi wilka jak letni wiatr.
  — Teraz też to robię?
  Język mu sie plątał. Usta zdołały wydusić kilka tych słów, tak machinalnie i łatwo, że mózg nie zdążył nawet pojąc ich znaczenia. Ale czy faktycznie wiedział co robi? Alkohol mieszał mu w głowie. To nie było jednak ważne, tak jak ból pleców spowodowany wbijającymi się sprężynami. Ta bliskość — kiedyś będąca jego lękiem teraz wydawała się całkowicie na miejscu. Była w porządku.
  Noga Tyrella otarła się o jego biodro, ale ręcznik nie odsłonił już więcej ciała. Wisiał nadal związany na jego biodrach jak strzępek nic nie znaczącego materiału.
  „Wielu rzeczy, ale mamy wiele wspólnego.”
  W ciemnościach pomieszczenia mogło się wydawać, że delikatny uśmiech wykwitł na jego ustach. Prawie niewidoczny, ale odznaczający się lekkim uniesieniem kącika zimnych wargach.
  — Moje życie — zaczął nieskładnie. Nadal trzymał go blisko siebie. Materiał zagiął się pod szczupłymi wytatuowanymi dłońmi. Po chwili dodał z trudem, lekko zniekształconym szeptem, jakby zdradzał mu największy sekret: — od zawsze było nierozwiązaną zagadką. Poszukiwaniem czegoś nieokreślonego. Twoje też?
  Nie spuszczał go z oczu jakby próbował z wielkim wysiłkiem skupić swoją uwagę na tych jasnych, bursztynowych punktach wyłaniających się z czeluści jak dwa ogniki demonicznego ognia. Czy trafił już do piekła? Przez chwilę zdawał się tak myśleć. Twarda, nieruchoma twarz Pradawnego była jak marmurowy posag, niemal tak samo trwały jak jego maska wepchnięta w anielską twarz.
  Czuł, że jego głowa zaczyna przypominać pokój po całonocnej zabawie: rozlane napoje, niedopite szklanki z alkoholem, serpentyny walające się gdzieś po kątach i dudniący głos muzyki, słów których nie potrafił zidentyfikować. Wtedy właśnie materiał koszulki Pradawnego zaczynał wyślizgiwać mu się spod palców. Chciał go zatrzymać, ale nie potrafił, tak jakby umysł odciął prowadzące linie do jego ciała.
  — Wiem, że to sen, bo jaka iluzja miałaby prawo stać się rzeczywistością?
  Kolano opadło na posłanie, a przedramię zasłoniło oczy, kiedy mężczyzna podniósł się aby przyjrzeć się mu w całej okazałości. Zaśmiał się, ale wydało się, że nie było w nim kszty rozbawienia.
  A potem chłopak przewalił się na bok z długim pomrukiem i przyciągnął nogi bliżej wytatuowanego brzucha. Miał wrażenie, że tkwi gdzieś pomiędzy snem, a jawą. Ten uderzający zapach wolności. Nadal tu był. Tuż przed jego nosem pomimo iż wilk już dawno się do niego odsunął. Miał wrażenie, że woń zyskała nagle własną osobowość; była dla jego umysłu niczym rozmaite kolory. Rozmazane, wirujące kolory.
  Objął swoje ramiona. Był zmarznięty i blady. Ale nawet nie zadrżał. Oczy miał zamknięte.
  — Podasz mi wodę? — wymamrotał z ustami przyciśniętymi do posłania.
  Zaczął odczuwać skutki upojenia. Tym razem miał okazję poczuć się jak zwyczajny człowiek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.17 19:19  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] - Page 6 Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Rudzielec wpatrywał się w zamglone oczy Tyrella, starając się wychwycić z nich chociaż źdźbło racjonalnego myślenia. Na nic się zdały jego próby. Anioł całkowicie uległ wpływowi alkoholu, oddając się w jego ramiona znacznie ochoczo niż Wiecznego.  Słuchał uważnie cichego oddechu, jaki umykał spomiędzy lekko rozchylonych, zaróżowionych warg, które zionęły na nim gorącym, alkoholowym, oddechem.
A robisz? Jak sądzisz? Poniżasz się? — zapytał, ciekaw jego odpowiedzi. Rzadko kiedy rozmawiali. Zazwyczaj była to wina samego Pradawnego. Odkąd tylko poznał Tyrella ich relacja była z góry skazana na niepowodzenie. Tyrell na co dzień musiał się zmagać z szorstkością, nieprzychylnością i chłodem Maccoy'a, który uparcia starał się odgrodzić od niego grubym murem. Ciężko było stwierdzić prawdziwe ku temu powody – czy może nie odpowiadał mu stróż, czy może sama obecność anioła? Pojęcie jego pokręconej natury stanowiło układankę na długie, zimowe wieczory.
Shane poczuł lekkie muśnięcie na swoich ustach, podejrzewał, że odruch ten nie należał do inicjatywy, a raczej   mimowolnego bełkotu, jaki coraz chętniej opuszczał usta anioła.
Też. Straciłem wszystko ponad tysiąc lat temu i jeszcze wcześniej. A reszta mojego życia stanowiła drogę. Drogę donikąd, Tyrell. — Do zatracenia. Dodał w myślach. Wątpił, aby jakikolwiek sens dotarł do chłopaka. Podniósł się z niego, pozwalając w końcu na chwilę oddechu i przestrzeni. Gorąc ciała Shane'a nagle zniknął, pozostawiając po sobie przyjemne uczucie ciepła. Pradawny narzucił na pół nagie ciało anioła koc, jednak wzrokiem prześledził całą, dostępną mapę jego tatuaż. Zahaczył o uda, brzuch i klatkę piersiową. Był mizerny i chudy. Musiał nabrać więcej krzepy oraz masy, inaczej przewidywał dla niego ciężki los.
Podał mu proszoną przez niego wodę, a kiedy wypił znaczą część, postawił szklankę z powrotem na jej miejscu.
Iluzja cię nie rozczaruje, rzeczywistość już owszem — dodał jedynie na odchodnym, opuszczając swój pokój. Musiał ruszać dalej, nie miał czasu na gdybanie i filozoficzne dygresje z pijakiem.


[zt]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.18 1:56  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] - Page 6 Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Rosjanin nigdy nie podejrzewał, że skończy w spowitej mrokiem jaskini bez drzwi i to jeszcze na metalowej kozetce z turkusowym obiciem, gdzie w tak skandalicznie mizernych warunkach oświetleniowych ktoś miał go jeszcze opatrywać. To się nie mogło dobrze skończyć, to właśnie wykrzykiwał mu głos rozsądku gdzieś z tyłu czaszki. Nie ulegało nawet najmniejszym wątpliwościom to, że gdyby nie kiepski stan w jakim się znajdował czy równie podłe samopoczucie, a także brak odpowiedniej dozy snu, które w swym całokształcie dawały mu się we znaki, to już dawno opatrzyłby siebie sam. Ilya Antonowicz Morozov nie był jednak cudotwórcą i aż nadto zdawał sobie z tego sprawę. W związku z tym, cho niechętnie musiał oddać się w ręce drugiego medyka na Smoczej Górze, odwiedzając go na jego prywatnych włościach. Przebiegł krytycznym wzrokiem po pomieszczeniu, znajdując się w tej wnęce pełniącej służebną rolę miejsca pracy.
Były lekarz wojskowy nie wyglądał najlepiej, bardziej jak cień swego dawnego ja. Jasne włosy znajdowały się w nieładzie jeszcze większym niż zazwyczaj. Skaleczona nożem ręka wymagała lekarskiej konsultacji, tak samo jak rany po trójzębie w przedramieniu. Ubranie zaś uprania. Przyzwyczajenie do luksusów, które oferowało M-3, a których nie mógł doświadczyć z taką łatwością na Desperacji sprawiały, że każdy jego nerw wykrzykiwał złowrogo o niewygodzie, zwłaszcza po takim czasie. Aż tak długo nie znajdował się poza jakimkolwiek miastem. Przygryzł na krótki moment dolną, wysuszoną wargę, lecz na próżno byłoby doszukiwać się w tym geście czegoś na wzór sentymentu.
Wypadało jednak zwrócić szczególną uwagę na fakt, że Rosjaninowi towarzyszył mały, rozwydrzony psiak, który panoszył się jak u siebie po pokoju ciemnowłosego, obwąchując wszystko, co się dało i zapoznając się z nowym, niezbadanym dotąd terenem. Stanowiło to chwilową, ulotną gwarancję ciszy. Zaraz jednak powrócił do swojego nowego właściciela, szczekając tym małym pyszczkiem, jakby w oczekiwaniu aż ten ruszy się z miejsca, której zajmował.
Ciszej — rozkazał surowym tonem, zerkając na małego psiaka z góry. Ten najwyraźniej miał w głębokim poważaniu słowa swojego właściciela, jak gdyby nigdy nic kontynuował poszczekiwanie na niego. Morozov zmrużył groźnie oczy. Jeszcze tego brakowało, by jakaś mała przybłęda chciała walczyć o dominację w ich oczywistym układzie. — Załatwmy to sprawnie. Liczę, że masz wprawę w zszywaniu w tak słabym świetle. Nie chcę spędzić tu całego dnia. — tym razem skierował te słowa w stronę drugiego medyka. Nie darzył go zbytnim zaufaniem w zakresie medycyny, ale czy do kogokolwiek odczuwał takową wiązkę emocji na Smoczej Górze? Było to co najmniej wątpliwe. Następnie Rosjanin przeniósł wzrok na krzątającego się nieopodal, przygotowującego się do pracy, acz niezbyt chętnego do rozmowy stosunkowo młodego mężczyzny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.18 23:25  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] - Page 6 Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Tyrell zalegał właśnie na łóżku. Ramie osłaniało mu oczy, a ciało leżało prosto niczym wyrzucona kłoda na brzeg złocistego piasku. Chłopak wydawał się w ogóle nie przejąć krokami, które dobiegły jego uszu; nie drgnął, nie poruszył się, nawet kiedy pierwsze obcojęzyczne słowo wymsknęło się z warg Rosjanina i zdominowało szarą martwotę tego miejsca. Brak drzwi mógł stanowić problem, gdyż dźwięki piszczącej klamki nie alarmował właściciela o niespodziewanych gościach, ale słuch musiał już przyzwyczaić się go gwary, którą często można było usłyszeć tu późnymi nocami.
  Ręka czarnowłosego osunęła się z twarzy tak leniwie, jakby aniołowi przerwał ktoś właśnie wieczorny relaks poprzedzający sen. Uniósł się wolno i zrzucił nogi poza posłanie — dopiero wtedy obrócił bladą twarz w kierunku medyka. Nieruchome oblicze Tyrella przypominało beznamiętny posąg, na którym turkusowe oczy stanowiły jedyny żywy organ.
  — Zobaczę co da się zrobić — odpowiedział mechanicznie.  Blizna na jego prawym policzku zajaśniała w słabym oświetleniu pokoju.
  Podniósł się i długą chwile wpatrywał się w Morozova jak na klienta, który nie do końca jest zdecydowany co ma kupić na obiad.
  — Usiądź.
  Po tych słowach ruszył w stronę rozstawionego stołu. Anioł nie określił w jakim miejscu powinien zasiąść Drug-on i z pewnością nie uważał się z tego powodu winny. Blondyn miał do dyspozycji niezaścielone łóżko z zalegającą na wierzchu szorstka, gryzącą kołdra i małym zawiniątkiem szmat, na którym z pewnością kładł głowę tuż przed snem,  albo krzesło, które stało jakoś nieporadnie pod ścianą.
  Kiedy Morozov zagłębił się w pomieszczeniu mógł utwierdzić się tylko w przekonaniu, że nie trafił do luksusowej poradni, w której dezynfekcja wysokobudżetowymi środkami odbywa się tu na początku dziennym. Wszędzie walały się jakieś książki, butelki i opakowania. Przez chwilę można byłoby nawet wziąć gówniarza za narkomana, który nocami musi zakuwać na studia, aby nie przejebać dyplomu.
  Medyk do którego jednak zawitał był wątły i niski. Wyglądał na lekko ponad dwadzieścia lat i z pewnością nikt nie dałby mu więcej niż dwadzieścia pięć. Obrócił się do Rosjanina, a cienie pod jego oczami sugerowały długie, nieprzespane noce. W rękach trzymał parę szmat, gazę i jakieś pudełko — więcej nie był w stanie dojrzeć.
  — Gdzie się tego nabawiłeś? — zaczął, choć ton głosu nie wykazywał zbytniego zainteresowania sprawą, a z pewnością chłopak nie miał tego w planach. Bowiem oschły i obojętny stosunek do rzeczywistości był jego plakietką.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach