Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 09.11.15 18:09  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Na norę Tyrella składa się (nie wliczając małej łazienki po prawej) tylko jeden pokój, będący zarówno miejscem pracy, jak i sypialnią. Na lewo od wejścia znajduje się niewielka wnęka zabiegowa, w której jedynymi meblami są: metalowa kozetka z turkusowym obiciem i stojąca niedaleko mała, biała szafka na kółkach. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się czyste i porządne z jednym wyjątkiem: wszędzie panuje mrok. Prymitywne okno umieszczone we wydrążonej w kamiennym murze szparze, tuż nad jego łóżkiem, zasłonięte jest ciemną, bordową zasłoną, co w dużym stopniu ogranicza wpadanie światła do pomieszczenia. Zdarza się, że je odkrywa, jednak trzeba pamiętać, zasada mówi: okno powinno być chociaż w połowie zakryte. W kątach zaczepione są uchwyty na lampy naftowe i świece. Wydaje się, że jedyną przyjemną rzeczą w tym pomieszczeniu są jasno świecące, tańczące płomienie. I zapewne każdy się z tym zgodzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.11.15 18:15  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Tyrell siedział na parapecie. Przyglądał się bezbarwnej, pomarszczonej ziemi rozpościerającej się tuż przed jego oczami. Pomimo, że pochłaniała nawet kilkadziesiąt kilometrów długości, padół zdawał się niknąć nagle niespodziewanie. Gdzieś na końcu wydawało się, że pożera go gęsta, biała, tajemnicza mgła. Dzień upływał spokojnie. Tyrell często wracał myślami do tamtego grudnia. Droga do Desperacji nie należała do najłatwiejszych, zwłaszcza dla takiego amatora. Nie znał przecież  życia poza murami, a jednak podjął decyzje i zaryzykował. Co śmieszniejsze, zrobił to, bo jak sobie tłumaczył, po prostu musiał. Był wręcz pewny, że tak pisał mu los – w postaci tatuażów pochłaniających górną część jego ciała.
Sięgnął ręką do paczki sucharków leżących tuż obok otwartej książki. Chwycił jeden i zrobił solidny kęs. Z M-3 zdołał zabrać ze sobą tylko piętnaście konserw, parę owoców, pieczywo i wodę. Był świadomy, że zapasy powoli zaczną się kończyć i niebawem trzeba będzie pomyśleć o rozwiązaniu tego problemu. Ale jak na razie rozkoszował się widokiem wolności, który teraz dumnie prezentował się na tle zachodzącego słońca.
Poczuł nieprzyjemne mrowienie w okolicy odcinka piersiowego. Przeciągnął się. Było późne popołudnie. Jak zwykle niemal cały dzień przesiedział czytając książki. Janko wiele razy ostrzegała go, że jeśli nadal będzie siedzieć w tej pozycji, to nabawi się dyskopatii, ale Tyrell nie widział potrzeby martwic się na zapas. Zawsze uważał, że opiekunka przesadza i chce go nastraszyć. Chociaż teraz ta rada wydawała mu się znacznie cenniejsza, postanowił wziąć ją do siebie. Zeskoczył ze swojego dotychczas okupowanego miejsca i rozprostował nogi. Musiał zacząć powoli ogarniać chaos, który wokół niego zaczął rządzić własnym prawem. Potoczył wzrokiem po stosie gazet, papierów i książek, które teraz wyglądały jak ściany tworzące ścieżki do poszczególnych kątów jego pokoju. Te góry pism naprawdę były owocem wieloletniego składowania. Gdzieś obok najnowszych leżały nawet takie sprzed kilku lat. To by wiele wyjaśniało, dlaczego z domu na Rosberk zabrał tak mało jedzenia. Tyrell zaczął krążyć po pokoju i wstawiać książki z powrotem na półki. Słysząc pukanie, podniósł głowę. Nie spodziewał się nikogo, a zwłaszcza o takiej godzinie. Nadal zbierał papiery i magazyny. Sporo się ich nazbierało, wiec z rozdrażnieniem zmarszczył brwi.
Proszę — powiedział niechętnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.11.15 20:16  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Shane nienawidził niedźwiedzi. Shane nienawidził tych pieprzonych, zasranych niedźwiedzi.
Poprzysiągł sobie, że dorwie tą parszywą kupę futra i przerobi ją na mielone dla głodujących psów w mieście i tym samym sprawi dla świata chociaż jeden dobry uczynek.  Złość z jaką kroczył korytarzem organizacji niosła się echem po kamiennych murach. Strzepywał z siebie resztki ziemi, liści i brunatnego futra, które przykleiło się do jego skóry niczym magnes na smocznej lodówce. Obdrapany i z krwawiącym przedramieniem szedł do medyka, który chyba jako jedyny siedział w tej zapadłej dziurze, oczekując rannych kolegów. Zirytowany do granic możliwości klął pod nosem, a na wszelkie próby witania się z nim towarzyszy reagował gardłowym warknięciem. Potargane włosy, brudna twarz i dłonie sugerowały, że nie miał najlepszego dnia. A kto ma, kiedy zaatakuje cię głodny niedźwiedź, a jedynym  wyjściem z sytuacji – oczywiście poza ucieczką – jest walka? Przecież nie uciekłby przed przerośniętym miśkiem, który w rzeczywistości okazał się godnym przeciwnikiem, co dla Shane było wielką zadrą. Nie uśmiechało mu się szlajanie po gabinecikach tych  Hydr tylko dlatego, że miał bliskie spotkanie z takim samym drapieżnikiem, jak on sam.
- Żałosne – mruknął do siebie.
Wilcza forma miała wiele plusów, lecz kiedy na nowo przybrał ludzki wygląd, a członkowie dziwnie mu się przyglądali był to dla niego znak, że czas najpierw zahaczyć o własny pokój w celu zarzucenia na siebie odzieży wierzchniej. Dopiero w takim stanie zawędrował do krętego przejęcia, zmierzając do smocznej jamy. Nie znał wszystkich ludzi z Drug-on, praktycznie na palcach jednej ręki mógł zliczyć osoby, z którymi współpracował albo po prostu tolerował. Reszta stanowiła dla niego kolejną cyferkę w statystykach organizacji.
Wszedł do Kamiennej Wieży, zerkając kątem oka na mijające numery pokoi. Trochę tutaj ich było, aż strach pomyśleć, że ktoś spędza w tych zimnych czterech ścianach tyle czasu. On sam ograniczał swój pobyt tutaj do minimum. Krążył zawsze gdzieś blisko organizacji, będąc pod ręką, jednak nigdy nie barykadując się w swoim ciemnym bunkrze. Szczęście w nieszczęściu, że ktoś miał czas opatrzyć go pomimo iż rany wcale nie były głębokie. Chociaż z drugiej strony jakby nie patrząc... niech Hydry poczują się potrzebne.
Stanął pod drzwiami jednego z kilku medyków, mocno pukając. Z włosów właśnie wyciągnął garść zasuszonych, śmierdzących liści. Jak tylko drzwi otwarły się, wzrok wymordowanego powędrował na mniejszą postać stojącą naprzeciw niego. Facet, a raczej chłopak, wyglądał jakby odłączył się od grupy wyrośniętych przedszkolaków, które nagle zachciały być niezależne.
- Tyrell? Medyk? - zapytał, gdyż prawdę mówiąc nie znał ani nie słyszał, abyś ktoś o podobnym imieniu pracował w Drug-on. Wiedział, że to strasznie na fair oceniać przez pryzmat wyglądu, ale, no ludzie, dzieciak twarzą niewiniątka pośród bandy morderców i wykolejeńców? Świat naprawdę się stoczył, upadł bardzo nisko. Bez zaproszenia przekroczył próg anielskiej trumny, zamykając za sobą skrzypiące wieko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.11.15 19:28  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Widok wiwerna, przekraczającego próg jego pokoju, po raz kolejny uprzytomnił Tyrella, że szeregi Drug-onów nie są jednolite. Czasem zdarzało mu się zapominać, że Desperacja to miejsce, które różni się od – do niedawna mu znanej – otoczonej murami cytadeli. W odróżnieniu od tego zimnego pustkowia, w mieście wszyscy byli po prostu... przewidywalni. Cywile, którzy codziennie przemierzali szare chodniki miasta zlewali się w oczach Tyrella w jedną bezkształtną masę o nieokreślonym kolorze. Te same uczesania włosów, powtarzające się barwy twarzy, oczu, a nawet ubrań. Trudno było mu wypatrzeć wzrokiem osobę, różniącą się chociaż jedną cechą się od kanonu, który zdawał się widzieć każdego dnia. A tu? Ciągle nie mógł wyjść z podziwu, że miejsce takie jak Desperacja odkrywa dopiero teraz. W głębi duszy ciągle miał nieodparte wrażenie, że zna to miejsce jak własną kieszeń. Że jest z nią w jakiś sposób związany. Ale to przecież to niemożliwe.
  Gość, za którym zamknęły się skrzypiące drzwi, nie wyglądał ludzko. O ile na początku sprawiał takie wrażenie, wszystko pękło niczym bańka mydlana, gdy przyjrzał się jego oczom. Było w nich coś nieposkromionego, co w jednej chwili zaparło wdech w piersi młodego chłopaka. Rude włosy zgrabnie dodawały kontrastu jego jaśniejszej cerze twarzy. Kolczyki natomiast podkreślały mocne, twarde kształty twarzy. Czy mógł to być wymordowany? Tyrell złapał się na tym, że przez cały czas patrzy na niego z rozdziawioną gębą. To musiało wyglądać naprawdę głupio.
  — Tak. To. Ja — wydusił monosylabami. Był zaskoczony. Przez chwilę poczuł się jak uczniak, którego nauczyciel nakrył na ściąganiu. — Ja... aktualnie... — W jednej chwili mętlik w jego głowie stał się na tyle silny, że nie potrafił poradzić sobie z zebraniem myśli, a o wypowiedzeniu jakiegokolwiek konkretnego, sensownego zdania mógł po prostu zapomnieć.
  Nadal trzymał w rękach stos makulatury. Do tej pory nie zdążył pozbyć się nawet połowy rzeczy zajmujących jego podłogę. Sprzątanie gazet po całym pokoju okazało się jednak naprawdę żmudnym zajęciem. Nic nie leżało na swoim miejscu. Ostatecznie zrezygnował. Postawił stertę kolorowych kartek, na ziemi, w rogu, tak by nie przeszkadzały. Pocieszał się. że przynajmniej zdążył do tego czasu odgarnąć książki walające się w przejściu do jego wnęki zabiegowej.
 — Czytałem. Książki medyczne. — wyjaśnił  próbując wytłumaczyć się z bałaganu. Nie chciał wyjść na brudasa. Rzadko w jego drzwiach pojawiali się goście, dlatego teraz, jak nigdy wcześniej, zależało mu na dobrej opinii. — Zresztą nieważne. Ale nie przeszkadzasz jeśli chciałeś o to zapytać. Co się stało?
  Jego spojrzenie powędrowało w stronę rozciągającej się, czerwonej ranie, pochłaniającej większą cześć ramienia mężczyzny. Ubranie w tym miejscu było rozdarte, a krew sączyła się spod zaciskających palców wywerna, które usilnie próbowały zatamować krwotok.
  — Podejdź tutaj i usiądź.
  Nim rudowłosy mężczyzna zdążył otworzyć usta, Tyrell podjął decyzję za niego. Ruszył do małej wręcz niewidocznej – w panujących teraz ciemnościach – wnęki ukrytej z lewej strony pokoju. Niepocieszająco jej wnętrze wydawało się jeszcze bardziej smoliste niż te w którym go wcześniej zastał.
  Nie można było zaprzeczyć – różnica wysokości jaka ich dzieliła była dość komiczna. Rudowłosego i Tyrella. Anioł wydawał się być naprawdę szczenięciem, w którym krył się ktoś o bardziej dojrzałym umyśle. Miał dopiero dwadzieścia jeden lat. Pierwsze podejrzane zmiany wystąpiły po dziewiętnastym roku życia, kiedy przestał rosnąć. Skóra na jego twarzy przestała się zmieniać, wciąż była gładka i czysta. Ciało wydawało się zatrzymać. Zakończyło proces dojrzewania i pozostawiło go samego sobie. Nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Zastanawiał się, czy tak właśnie się dzieje z aniołami, czy to normalne. Nie znał jednak odpowiedzi, ponieważ nigdy żadnego nie spotkał. Na Desperacji żył dopiero rok.
  Czarnowłosy zaczął grzebać w szafce. Szukał czegoś. Było w niej prawdopodobnie same żelastwo, które teraz wpadało na siebie raz po raz. Ich głośny szczęk było słychać pewnie nawet na korytarzu. Wyciągnął świeczkę i postawił na białym blacie. Po chwili ostentacyjnie zapłonęła czerwonym światłem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.11.15 12:48  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
  Echo skrzypiących drzwi rozniosło się po małym ciemnym pomieszczeniu, w którym znajdowali się tylko oni. Czujnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju Tyrella sprawdzając każdy kąt, jakby oczekiwał, że z szafy wyskoczy na niego zamaskowany napastnik. Rozluźnił się w momencie kiedy uznał, że teren jest czysty i wzrokiem powrócił na gospodarza, który najwidoczniej nadal nie potrafił oderwać od niego spojrzenia. Nie rozumiał podobnego zachowania, dlatego też zignorował je.
- Świetnie – mruknął, wchodząc głębiej. Rozglądał się, chadzając po pokoju i marszcząc nagle nos. - Woda amoniakalna – stwierdził. Shane jako wymordowany miał świetny zmysł węchu, a o słuchu już nawet nie wspominając. Stanął przy łóżku Tyrella, ściągając z siebie górną część odzieży i rzucając ją na posłanie. Spojrzał na swoją krwawiącą ranę, która wcale tak strasznie nie wyglądała. Ślady po pazurach ciągnęły się od obojczyka aż do ramienia sugerując, że zwierze, które go zaatakowało musiało być sporych rozmiarów. W końcu, niedźwiedź do najmniejszych przeciwników nie należał, a agresja z jaką rzucił się na Shane wskazywała, że nie jadł spory kawałek czasu. Dawniej ofiarą padały ryby, jelenie i hodowane bydło, lecz w obecnych czasach każdy walczył o przetrwanie. Nawet natura. Każdy był potencjalnym zagrożeniem, nikt nie mógł czuć się bezpieczny nawet w miejscu, które doskonale znał. Shane wielokrotnie przemierzał tamtejsze lasy i żadne zwierze nie próbowało go zaatakować. Stanowił największe zagrożenie do czasu, aż na zagęszczonych terenów nie zawitał wygłodniały niedźwiedź walczący z nim o terytorium i pożywienie.
- Nie chciałem – odparł, gdyż wcale nie czuł, że przeszkadza. Uważał, że Tyrell miał obowiązek opatrzyć go o każdej godzinie dnia i nocy. Dla mężczyzny uczucia zawstydzenia, poczucia winy czy krępacji były obce. Wyparły je zgorzknienie i nadmierna pewność siebie, które przodowały pośród innych niezbyt przychylnych cech charakteru wilka.
  Rudzielec posłusznie siadł na wskazanym miejscu, niewiele protestując. Nie należał do nadmiernie towarzyskich osób, dlatego też darował sobie jakiekolwiek próby podtrzymywania rozmowy. Nie miał w naturze komunikowania się z pozostałymi ludźmi bez konkretnej przyczyny. Cisza była jedną z tych rzeczy, którą sobie cenił. Nie lubił kiedy ktoś bez przerwy kłapał dziobem zakłócając ją bezsensownymi wywodami na temat pogody. Denerwowali go tacy ludzie, którzy uważali, że rozmowa pomaga łagodzić obyczaje. Chociaż, może faktycznie tak było, ale po prostu tylko Shane z każdym rokiem robił się coraz bardziej obojętny na otaczające go osoby.
- Rób co masz robić i znikam – powiedział zachrypniętym, spokojnym głosem nawet na niego nie spoglądając. Wolną rękę położył na kolanie i dopiero po chwili dostrzegając pod paznokciami zaschniętą krew. Z nikłym uśmiechem przypominał sobie, jak wydrapał niedźwiedziowi oko, pozostawiając mu po sobie niezapomnianą pamiątkę. Tym razem obyło się bez rozlewu krwi, jednak następnym razem nie zamierzał być tak łaskaw. Przegryzie każdemu szyję, a potem wyrwie z klatki serce, a następnie je zje.
  Z zadumy wyrwał go huk żelastwa, które tłukło się po szafie Tyrella. Dźwięk był na tyle wysoki, że czuły słuch rudzielca zawył z bólu. Wymordowany skrzywił się nieznacznie, palcem masując po guzku nadskrawkowym. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą, jednak intuicja podpowiadała mu, że Hydra nie uwinie się w trybie ekspresowym i najbliższą godzinie spędzi zamknięty w czterech ścinach z pierzastym pomocnikiem Pana.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.15 15:24  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Wyciągnął parę potrzebnych narzędzi i położył je na blacie, tuż obok mętnego światła świecy. Krótkie sformowanie jakim poczęstował go gość, utwierdziło Tyrella we wcześniejszych przypuszczeniach, i ostatecznie postawiło wyczekiwaną kropkę nad "i". Wymordowany. Nie dość, że posiadał świetny węch, to wyglądało też na to, że nie miał większych problemów w zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu. Ciasna dziupla anioła, najwidoczniej nie zrobiła na nim większego wrażenia, ponieważ pewnym siebie krokiem przechadzał się po jej wnętrzu. Tyrell przez chwilę zastanawiał się kiedy ostatnio sięgał po wodę utlenioną, że mężczyzna zdołał wyczuć ją bez większych problemów. Z tego co pamiętał wszystkie lekarstwa były dobrze zakręcone i odłożone na swoje miejsce – do szafki z lekami. A może jego pokój zdążył już przesiąknąć farmaceutykami, których sam dobrze nie wyczuwał? Jego rozmyślenia przerwał dźwięk tubalnego głosu wiwerna. Ukradkiem spojrzał przez ramię. Zauważył jak mężczyzna rzuca niedbale koszulkę na jego łóżko. Szybko odwrócił wzrok, nie chciał by Drug-on go na tym przyłapał. Już wystarczająco się na niego napatrzał. Na początku.
  Kiedy usłyszał kroki, a po nich narastający dźwięk gniecionego obicia kozetki, wyprostował się i wychylił kosmatą głowę znad szuflad. Przysunął do siebie krzesło i usiał, nie za blisko. Nie należał do jednostek, które chętnie lgnęły do ciała drugiej osoby. Jego pacjent chyba coś o tym wiedział. Z obserwacji Tyrell miał nieodparte wrażenie, że rudowłosemu zaraz odjedzie ostatni autobus. Nie chętnie utrzymywał kontakt wzrokowy, a jego gesty i słowa ewidentnie popędzały hydre do działania. Dokładnie tak, jakby mu się spieszyło. Wszystko mogłoby do siebie pasować, gdyby na Desperacji były autobusy. Tyrell dotychczas nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przyzwyczaił się przebywać z osobami które zna, wie jak się zachowują i myślą. Zastrzyk świeżej krwi może mu się jednak przydać, by zmienić ten obowiązujący standard.
  Potajemnie przyjrzał się ranie. Z bliska nie wyglądała na taką ciężka, jaka się mogła z początku wydawać. Rozcięcia były głębokie, ale nie na tyle by nazywać je poważnymi. Przed opatrzeniem mógł więc pozwolić sobie zbadać jego stan ogólny.
  — Będę musiał ci zrobić wstępne badania. Na początek zmierzę ci ciśnienie.
  Bez ceregieli sięgnął szczupłymi palcami po ciśnieniomierz, który czekał już na blacie. Obciągnął dyskretnie rękawy swojej bluzy, żeby zakryć tatuaże, które na moment wydobyły się spod materiału. Nie pokazywał ich zbyt chętnie, bardziej traktował jak coś wstydliwego niż coś z czym mógłby obchodzić się z dumą. Obwiązał rękaw do mierzenia ciśnienia wokół zdrowego, silnego ramienia mężczyzny. Przez chwile patrzył na wskaźnik, potem zdjął opaskę.
  — Sto pięćdziesiąt na dziewięćdziesiąt dwa. Ale to normalne u wymordowanych — powiedział raczej sam do siebie. — Teraz cie posłucham.
 Lodowata słuchawka w kontakcie z rozpalonym ciałem mężczyzny wywołała krótkie zadrganie organizmu. Tyrell powiedział surowo:
  — A teraz długi, głęboki oddech, proszę.
 Chwilę nasłuchiwał. Metalowy punkt zmieniał położenia. Tyrell wyjął z uszu słuchawki i spojrzał mężczyźnie w oczy.
  — Wszystko jet w porządku. Ranom potrafią towarzyszyć różne objawy. Wolałem się upewnić, czy ich nie posiadasz — wyjaśnił, odkładając na miejsce ciśnieniomierz i stetoskop. Nie mógł jednak ukryć, że parę tych badań sprawiło mu naprawe wielką przyjemność. Od dawna nikt u niego nie gościł, więc teraz mógł odbębnić wszystkie stracone momenty. Gdzieś w kąciku jego ust czaił się cień uśmiechu.
  Nie tracąc czasu przystąpił do dokładniejszych oględzin rany. Pomimo iż Tyrell cały czas siedział na krześle, nie miał problemu sięgnąć do skaleczeń mężczyzny. Krzesło było wysokie, wspomagane uchwytem regulującym wysokość. Zimne palce chłopaka dotknęły zranionej skóry. Przez chwilę poczuł dziwne wrażenie, że ślady coś mu przypominają. Cięcia wyglądały na zwyczajne, takie które zostawiają dzikie zwierzęta lub bestie, o mocnych, długich pazurach. Oponentowi udało się zręcznie uszkodzić część mięśnia naramiennego mężczyzny, jednak nie wyglądało to tak groźnie, jak mogło brzmieć. Mimo iż z wnętrza sączyło się trochę krwi Tyrell zauważył, że szwy nie muszą być w tym przypadku taką koniecznością, ponieważ tkanki zaczęły się już częściowo zasklepiać. Ale najpierw musi obmyć ranę, by móc ostatecznie podjąć decyzje. Mimo wszystko ciągle coś nie dawało mu spokoju. Coś mu nie pasowało.
  — Przemyje ranę wodą, bo nazbierało się w niej trochę ziemi. Potem bandaż. Możliwe, że obejdzie się bez szwów. Po wszystkim będziesz mógł wracać do siebie. — Anioł zaczął szukać wody utlenionej, którą wcześniej tak dobrze wyczuł wiwern. — Jak się to w ogóle stało? — zapytał nie ukrywając zainteresowania. Oczy mu zabłysły. Nie dało się ukryć, że chłopak chciał podtrzymać rozmowę. Kiedy ktoś siedzi godzinami w samotności czuję potrzebę otwarcia gęby do kogokolwiek, kto nie jest przedmiotem martwym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.15 21:37  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
  Shane nigdy jakoś specjalnie nie przywiązywał się do ludzi, rzeczy i miejsc, uważając to bowiem za spore obciążenie, na które nie mógł sobie pozwolić. Emocjonalne przywłaszczenie stanowiło ślepe oddanie do czegoś, co w końcu i tak ulegnie zniszczeniu. Ludzie odchodzą, pozostawiając po sobie słodko-kwaśny odór wspomnień. Rzeczy psują się, ulegają rozpadowi, a  miejsca... miejsca przestają przypominać miłe chwile, które są wypierane przez te gorsze. Wszystko ulega zniekształceniu i ostatecznemu zapomnieniu.
  Rudzielec jako nadworny hipokryta nie zawsze stosował się do własnych, niechętnie wygłaszanych opinii. W końcu, jego serce i tak dawno umarło, a to co pozwalało mu funkcjonować na pełnym goryczy i lamentu padole, była zemsta. Długo i cierpliwie wyczekiwana na dzień, w którym przyjdzie mu stanąć w oko z przeszłością, aby nareszcie móc zrobić duży krok w stronę przyszłości.  Nie wyrywał się przed szereg, nie starał mierzyć z wiatrakami. Pozwalał kierować sobą losowi, wiedząc, że przeznaczenie w końcu rzuci mu pod pysk wszystkich jego wrogów.
  Ufny i pełen ciekawości wzrok hydry podpowiadał Shane, że powinien o czymś pamiętać, jednak wspomnienia gdzieś zagrzebane pod grubą stertą kurzu, za cholerę, nie chciały wyjść na światło dzienne. Mimo, wysokiej temperatury ciała, wewnątrz czuł pustkę. Zimną, wszechogarniającą zimę, która zagościła w nim na dobre. Bezinteresowna pomoc i oddanie sprawie to rzeczy, na które jego nie było stać. Shane najczęściej siał wokół siebie rozpacz i zniszczenie, traktując pozytywne emocje jako denerwująca wysypkę, której trzeba się szybko pozbyć.
- Skoro musisz – mruknął w odpowiedzi niezadowolony. Miał cichą nadzieję, że Tyrell ma więcej rozumu niż jego dziecięce ciało wskazywało. Jako wymordowany, rudzielec posiadał znacznie wyższe ciśnienie, ale także temperaturę ciała. Przejął zdecydowanie więcej zwierzęcych cech niż by chciał. Wykonał polecenie bez zbędnego szemrania, biorąc w płuca głęboki oddech, aby następnie wypuścić go, trochę dmuchając w anielską grzywkę. Zimny stetoskop, w porównaniu z jego rozpalonym ciałem był średnio przyjemnym kontrastem. Chłodne spojrzenie mężczyzny powędrowało na lekarza, który najwidoczniej pragnął z kimś pogadać.  Domyślił się, że nie ma za wielu  pacjentów, dlatego też próbował sobie odbić rozmowę z najmniej chętną na to osobą. Westchnął przeciągle, starając się zachować względny spokój. Nie chciał zbywać dzieciaka siarczystym stul pysk i rób swoje, dlatego też cierpliwie znosił wszystkie monologi w oczekiwaniu na upragniony koniec. Fakt faktem, gdyby po Desperacji jeździły autobusy Shane należałby do tego grona osób, którym by się na nie niesamowicie spieszyło.
- Domyślam się – zapewnił go, gdyż sam swoim niefachowym okiem stwierdził, że rana na groźną nie wyglądała. Raczej nie miał zamiaru umierać od byle zakażenia, skoro przetrwał wirus x.
- Byłem w lesie. Niedźwiedzie to skurwiele. - Zdał sobie dopiero sprawę z momentem kiedy zerknął na ranę, że po tym incydencie zostanie mu ślad. Nie startował w konkursie piękności, dlatego też przywiązywanie dużej wagi do swojego wyglądu, spychał na dalszy plan. - Zaatakował mnie, uznał za potencjalnego rywala – wyjaśnił. Nie miał zamiaru opowiadać mu historii swojego życia. Za zbędne uważał wszelkie pogaduszki, które ograniczył do prostych i krótkich odpowiedzi. Nie szukał przyjaciół. Nie pragnął wypełniać luki między jednym badaniem, a drugim. Podobne sytuacje trzeba było załatwiać w miarę szybko, jak plastrem. Pociągnąć i zapomnieć.
Na wszystkie nieszczęścia świata ile ten dzieciaka gada.
Jęknął w myślach, zerkając kątem oka na hydrę i zauważając, jak Tyrell stara się za wszelką cenę ukryć przed jego wzrokiem dziwne tatuaże. Zmrużone ślepia jasno wskazywały, że przed bystrym wilczym wzrokiem nic nie jest wstanie umknąć. Nie rozumiał podobnego zachowania. Czyżby się wstydził własnej głupoty i popełnionych przez siebie błędów? Najwidoczniej.
  Shane łatwo potrafił ocenić. Czasem rzucał oskarżeniami na oślep, gorzko żałując podjętych przez siebie osądów. Jednak nigdy się do tego nie przyznałby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.15 19:42  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Tyrell skiną głową. Słuchał wiwierna z niebywałą uwagą. W dni takie jak ten czuł się bardzo dobrze we własnej skórze. Musiał tylko sobie przypomnieć, po co tu jest, i postarać się, by ukrywając zadowolenie przybrać odpowiednią minę. Nigdy nie chciał uchodzić za niekompetentnego w swoim fachu. Dbał o swoją reputację, zwłaszcza, że większość ludzi przykładała większą wagę do jego wyglądu niż wiedzy. Zdarzył wyjąć buteleczkę wody amoniakalnej, gazę i bandaż. Sięgnął palcami do rany by wylać na nią odrobinę przeźroczystego płynu.
  — Niedźwiedź? — zaskoczył się. Odwrócił wzrok od białej buteleczki z roztworem i zatopił spojrzenie w miodowych, hipnotycznych tęczówkach smoka. — Nie wiedziałem, że kręcą się gdzieś w okolicy. Chociaż... Jest już listopad. Z pewnością szukają pożywienia. Dziwie się, że pumy królewskie nie zrobiły jeszcze z nimi porządku.
  Chłopak wydawał się nie zwracać uwagę na krótkie, zniecierpliwione odpowiedzi mężczyzny. Wyglądało to tak, jakby w  ogóle ich nie słyszał. Brnął dalej w rozmowę pomimo widocznej niechęci rozmówcy:
  — Na Desperacji żyje od niedawna. Więc można powiedzieć, że cały czas poznaje jej tereny. To by też tłumaczyło, czemu  się wcześniej nie spotkaliśmy. Zresztą. Miałeś dużo szczęścia, wygłodniała bestia potrafi być dwa razy silniejsza, od swojej najedzonej wersji. — Uśmiechnął się krzywo.  — Uwaga będzie trochę piekło.
  Tyrell przechylił buteleczkę z roztworem. Woda rozlała się po głębokich cięciach mężczyzny. W kontakcie z zanieczyszczoną tkanką przybrała kształt białej, drgającej piany. Jedną ręką podtrzymywał mu ramie, a drugą, wycierał spływające krople. Kiedy skończył przyjrzał się ranie. W kompletnej ciszy przekręcał głowę to w jedną to w drugą stronę, by ostatecznie położyć na oczyszczonej skórze biały gazik.
  — Wszystko wygląda dobrze. Rana zaczyna się zabliźniać, więc nie widzę powodu by specjalnie cię kuć. Gdyby coś się zmieniło i rana zaczęłaby krwawić albo zachodzić ropą wiesz gdzie mnie naleźć. — Poczęstował mężczyznę niepewnym uśmiechem.
  Nie zamierzał go przetrzymywać. Zaczął obwijać ramie smoka bandażem. Kiedy pokonał już cztery okrążenia, pojawił się ból. Na chwilę zamknął oczy i przyłożył sobie zimną dłoń do czoła. Myślał, że to chwilowe. Żelazna obręcz  wokół jego głowy zdawała się jednak zaciskać coraz mocniej. Ból wydawał się nie do zniesienia. Ścisnął mocniej powieki, tak, że aż go zapiekły. Nic nie równało się z rosnącym piekłem w jego czaszce. Piszczało mu w uszach. Z wyraźnym wysiłkiem uchylił powoli powieki. Czuł jakby trwało to godzinami. Obraz przed jego oczami był rozmazany i nie wyraźny. Widział jak przez mgłę górującą czerń i pomarańcz.  Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie cały czas mamrotał coś do siebie. Postanowił to zlekceważyć. Z bólem w skroniach sięgnął ponownie do rudowłosego i dokończył obwiązywać mu ramie. Skrzywił się. Wtedy napadły go nękające myśli. Nie mógł się na niczym skupić. Prześladowała go MYŚL. Rana. Gdyby tylko mógł sobie przypomnieć, co mu przypomina. Blizny. Bestia. Poczuł, ze po czole zaczyna spływać mu strużka zimnego, potu. To było za wiele. Z trudem wygramolił się z krzesła. Oparł się o szafkę, stając tyłem do swojego pacjenta. Pochylił nisko głowę. Zaczerpnął głęboko powietrza. Pokój zdawał się wirować w jego oczach.
  — Na drugi raz bardziej na siebie uważaj. To chyba na tyle — wydyszał z trudem. Tylko na tyle go było teraz stać. Przycisnął palec do czoła, jakby chciał sobie zrobić w nim dziurę i dobrać się do miejsca tego przeraźliwego pisku, który wciąż siedział  w jego głowie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.15 13:58  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
  Siedział na kozetce, zerkając na poczynania anioła z niemałym znudzeniem zauważając, że ten kompletnie nie przejmuje się jego cierpiętniczą miną i dalej ciągnie swój monolog. Zastanawiał się czy ten chłopak po prostu nie zauważa takich rzeczy czy chce specjalnie go wkurzyć.
- Nieważne – mruknął pod nosem, kładąc głowę na oparciu i tępo gapiąc się w sufit. Zamknął oczy, wsłuchując się w jego spokojny głos.  - Zamknij się w końcu. - Uchylił powieki, wbijając spojrzenie w niesamowity turkus. Zdziwienie jakie nagle dostrzegł na twarzy hydry swoim chamskim zachowaniem zreflektowało go do cichego warknięcia.
- Okej, rób dalej – powiedział mniej agresywnie, zdając sobie sprawę, że dawno nie czuł się tak  spiętym. Nie wiedział czym jest to spowodowane, ale nie mógł bez powodu warczeć na wszystkich i wszystko. - Rana najpewniej mi się szybko zasklepi. - zapewnił go. Dał się opatrywać Tyrellowi, ale w pewnym momencie dostrzegł, że hydra dziwnie się zachowuje.  Nagłe dotknięcia czoła i  mamrotanie,  nie wskazywało na nic dobrego.
- Ej, wszystko okej? - Wydawało się, że echo jego pytania odbiło się od ścian pokoju nijak odpowiadając. Tyrell najwidoczniej wyłączył się, bądź był w jakimś dziwnym transie, z którego ciężko było mu się wyrwać. I nagle wszystko ustało. Z lekkim zdziwieniem przyglądał się twarzy anioła, który powrócił do poprzedniego zajęcia. Shane czujnym wzrokiem przyglądał się chłopakowi, jakby oczekiwał ciągu dalszego sytuacji. Hydra podniosła się z krzesła, stając do niego tyłem, przez co rudzielec nie mógł dostrzec co wyprawia.
- Żyjesz? - mruknął, zakładając koszulkę i podnosząc się z kozetki. Podszedł do współtowarzysza stając w bezpiecznej odległości za jego plecami. Wyciągnął rękę, aby położyć ją na ramieniu lekarza, jednak ten w ostatnim momencie potaknął. Shane  cofnął ciepłą dłoń i zrobił krok w tył.
- Odpocznij, albo wyjdź na powietrze, chyba życie w tej trumnie nie wpływa korzystanie na   n i k o go – zasugerował. Ruszył do wyjścia, oglądając się przez ramię dla upewnienia się, że wszystko w porządku.
  Opuścił pokoju Tyrella, a następnie Kamienną Wieże, samemu musząc zaczerpnąć tlenu. Wybiegł z siedziby stając przed jej murami, a następnie przybierając formę wilka pognał przed siebie.


[z tematu]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.11.15 19:49  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Wszystko wokół umilkło. Ból z wolna zaczął ustępować. Wyglądało na to, że postanowił wyjść wraz z postacią rudowłosego mężczyzny i nie zakłócać dłużej spokoju medyka.  Dopiero teraz mógł ostrożnie otworzyć oczy. Jak dobrze, że w pokoju panowała cisza. Odetchnął z ulgą. Rozkoszował się rozluźnieniem, które stopniowo ogarniało jego ciało. To było przyjemne uczucie. Wyprostował się i powoli rozmasował skronie. Pomimo ulgi wciąż odczuwał mały dyskomfort. Chyba powinien odpocząć.
  Spojrzał w stronę drzwi. Miał już otworzyć usta, kiedy zdał sobie sprawę, że wiwiern wyszedł. Rozejrzał się nerwowo, jakby w amoku, poszukując rudej czupryny, która mogła czaić się w każdym kącie. Ale nigdzie jej nie było. Próbował sobie coś przypomnieć. W głowie miał kompletną pustkę. Ból jaki wtedy go ogarnął zdawał się uwięzić jego podświadomość w próżni. Nie pamiętał żadnego słowa, żadnego dźwięku. Nic. Kiedy sobie to uzmysłowił, opuścił wzrok. Miał wrażenie, że w jego żołądku zmaterializowało się coś naprawdę ciężkiego. Czy on to widział? Po jego głowie błądziło tysiące pytań.
  Na zewnątrz wiatr wzmógł się na tyle mocno, że okno na wpół otwarte, otworzyło się na oścież. Tyrell podszedł okiennicy i stanowczym ruchem zamknął je i przekręcił klamką. Przycisnął się do szyby i wyjrzał na zewnątrz. Na wysoka kamienna wieże padały drobne kropelki wody, a po kobaltowym niebie ciągły się pasma ołowianych chmur, które teraz nie przypomina w żaden sposób tych letnich puszystych i miękkich obłoków. W tej jednej chwili zatęsknił za ciepłem. Świat zdawał się szarzeć  się na jego oczach. A on nic nie mógł na to poradzić.
  Kiedy miał już odchodzić, w brudnej, zakurzonej szybie wyłoniła się jakaś postać. Wysoki mężczyzna o ognistych włosach. Zaskoczony, otworzył szerzej oczy. Nie przypominał sobie momentu w którym wyszedł, więc było dla niego dużym zaskoczeniem kiedy zobaczył go pod  kamienną wieżą. To wszystko stało się zbyt szybko. Nie mógł uwierzyć, ze ból jaki wtedy czuł zdołał odciąć go od płynącej wokół niego rzeczywistości. Dopiero teraz uzmysłowił sobie jak dziwnie musiał wyglądać.
  Kiedy lustrował wzrokiem Drug-ona stało się coś więcej. Gdy tylko to zobaczył, mógł jedynie wstrzymać oddech. Ubrania w ułamku sekundy z ciała wiwierna upadły na ziemię jako strzępy niepotrzebnego materiału. Biegnący przed jego oczami wilczur poruszał się z morderczą, cichą gracją. Był ogromny. Chyba nigdy nie widział tak dużego wilka. Podświadomość podpowiadała mu, że jego budowa ciała sprzyja bardziej walce niż bieganiu i to właśnie wtedy ujawnia się jego zabójcze piękno. Zauroczony szybkością i wdziękiem ruchów mógł tylko przyglądać się jak jego sylwetka niknie gdzieś w gęstwinach.
  Powoli siadł na skraju łózka, krążąc niewidomym wzorkiem po podłodze. Miał wrażenie, ze całe jego życie to jeden długi dzień. Dzień, solidnej pracy nad sobą i próby kontaktu z ludźmi. I nie ważne ile energii wkładał. Efekt zawsze był taki sam. Całe jego życie toczyło się w cieniu. Tak długo wydawało mu się w nim tkwić, że mrok stał się jego światem. Nie pozwalał sobie wpuszczać do niego nikogo. Światło, które włączały osoby, przeplatając się w jego życiu było tak jasne, że wydawało się go oślepiać, powodując ponowne wycofanie się do strefy mroku, w której czul się  najbezpieczniej. Przerażało go to. To, że nie potrafi żyć normalnie, wśród ludzi. Rozmawiać z nimi.  
  Położył się na łózku i spojrzał w sufit. Bańka, która go otaczała wydawała się zmniejszać. Wydawała się być już tak mała, że mógł dotknąć jej ścian na wyciągnięcie ręki. Jak się  z niej uwolnić? Czuł, ze się wygłupił. Jedyna szansa, pokazania się od dobrej, w miarę ludzkiej strony zniknęła bezpowrotnie. Chciał zasnąć i zapomnieć. Zamknąć się na nowo w swojej skorupie i poczuć się bezpiecznie. Tak jak wcześniej. Zamknął oczy i okrył się szczelnie kocem.

Oślepiło go światło. Było tak jasne, że zmuszony był otworzyć ciężkie okute snem powieki. Rozejrzał się. To było dziwne. Znajdował się w łazience na Rosberk. Jasna biel kafelek, zdawała wypalać mu spojówki. Przymrużył oczy. Chciał się podnieść, ale nie mógł. Miał wrażenie, że jest przyklejony do podłoża. Spojrzał pod siebie. Leżał w wannie. Ciemność nocy odbijała się na tafli wody napełnionej po samą jego szyję. Coś sprawiło, że włosy na karku stanęły mu dęba. Znieruchomiał i skierował wzrok na ubrudzone dłonie, które wyciągnął spod czarnej tafli słodkiej wody. Krew. Spływała po jego palcach i nadgarstkach. Otworzył usta, ledwie zdusił w sobie krzyk. Szarpnął się i złapał dłońmi brzegów wanny próbując się podnieść, ale nie miał tyle siły.
 — Czy ktoś tu jest? — jego głos się załamał, a reszta słów uwięzła gdzieś w gardle. — POMOCY!
 Był przerażony, chciało mu się płakać. Bezsilność i strach. Nie rozumiał czemu leży w wannie pełnej krwi. Swojej? Czyja ona jest?
 — Postanowił poznać wiedzę, a poznał tylko szaleństwo i głupotę. Pamiętaj, wielka mądrość przynosi utrapienie. A kto przysparza wiedzy, przysparza i cierpień. Taka była JEGO wola.
 Niski, gardłowy głos dochodził do jego uszu, jak odległy sen. Jak dźwięk zmodyfikowanego radia dudnił mu uparcie w uszach. Ponownie spróbował się wyrwać. Usiłował podnieść się na dłoniach, ale jego ciało ani drgnęło. Bał się spojrzeć w ciemną ciecz, w której leżał. Bał się zobaczyć co kryje. Zaczął głośniej oddychać. Słyszał zbliżające się kroki. Zacinał pięści, czuł, że paznokcie wbijają mu się w dłonie.
  — POMO---!
 Coś mocno pociągnęło jego głowę w dól. Zatopił się w ciemnej, organicznej cieczy. Próbował walczyć. Szarpał się i łapał palcami krawędzi wanny. Czuł, że powoli zaczyna brakować mu tlenu. Widział jak bąbelki wydobywające się z jego nosa i ust wypływają na powierzchnie. Przez ciemność ledwie zdoła zobaczyć cień wysokiej postaci, która utrzymywała jego głowę pod wodą. Nie widział jego twarzy. Byłą rozmazana.
  — Od teraz należy do ciebie. Będzie twoją tarczą. Zapamiętaj.
  Tyrell otworzył usta, czuł, że się dusi. Chciał coś powiedzieć, coś zrobić. Ale nic nie dawało efektu. Desperacko szukał stopami korka, ale nigdzie nie umiał go znaleźć. Paznokcie wbił w krawędzie wanny z jeszcze większą siłą. Szarpał się. Przez łzy zdołał dojrzeć dużego psa. Był rudy o przeszywających miodowych oczach. Stał obok cienia o niezidentyfikowanej twarzy, oparty na przednich łapach. Wpatrywał się uważnym wzorkiem w Tyrella. Zastrzygł uszami.
 — A to na znak przynależności, to bedzhiech ludswiud... — głos mężczyzny uderzany zniekształceniem przerodził się w bełkot.
  Tyrell nic nie rozumiał. Powoli rozluźnił palce. Wyglądało na to, że nikt nie zdawał sobie sprawy, ze umiera. Poczuł silny przeszywający ból w klatce piersiowej, po lewej stronie. Obraz przed jego oczami rozmazał się, a on zdawał się osuwać niżej, w głąb szerzących się pod nim głębin.
 HAU! HAU!


  — NIE!
  Oddychając głęboko Tyrell zaczerpnął powietrza. Podniósł się do siadu trzymając z całej siły koc w swoich dłoniach. Pot lał mu się spod grzywki. Serce waliło młotem. Rozejrzał się impulsywnie po pokoju. Wszędzie panowała ciemność. Było słychać jedynie deszcz uderzający o jego brudne szyby i dźwięk warczących na siebie kojotów. Nerwowo, wsunął drżące dłonie w swoje włosy. Pochylił głowę i zamknął oczy. Machinalnie zaczął lekko się kołysać. Musiał odreagować. Czuł, że nie ma na to wszystko sił. To wszystko... było takie realistyczne. Ten głos. Ten pies. Musiał sprawdzić. Przeciągnął przez głowę bluzę i przepoconą koszulkę. Spojrzał na swoją klatkę piersiową. Cały drżał. Pociągnął nosem i stanowczym ruchem otarł oczy z niechcianych łez, które się w nich zebrały. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko działo się w jego głowie. Mimo wszystko, nie zauważył na swoim ciele żadnego śladu uderzenia bądź rany. Jego wzrok przykul jednak jeden znak. Na jego lewej piersi był wytatuowany wilk. Leżał przy stercie liści ze zranioną łapą. Trzy symetryczne cięcia zdobiły mu przedramię. A gdzieś za nim widniał cień bestii.
  — Niedźwiedzica — wyszeptał.
  Zdziwiony otworzył szerzej oczy. Nie mógł w to uwierzyć.

[zt]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.06.16 19:36  •  Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella] Empty Re: Pokój nr 4 [Gabinet Tyrella]
Smocza Góra zdawała się być na wyciągnięcie ręki. Z oddali widział jej kamienne oblicze i nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie cieszyć się z faktu, że wraca w zimne mury siedziby. Był cholernie zmęczony. Wcześniejsza potyczka z bestią, następnie z właścicielką kasyna i podróż powrotna, odcisnęła na nim piętno ogromnego wycieńczenia psychicznego. Pragnął uwalić się we własnym łóżku i po prostu odespać wszystkie pełne napięcia noce. Jednak niestety nie było mu dane zaznanie spokoju, gdyż przez cały ten czas towarzyszył mu Tyrell. Oczywiście nie obyło się bez ciągłego stękania na temat jego stanu zdrowia, który na pierwszy rzut oka wydawał się wątpliwy. Ostatecznie zgodził się na szybką obdukcję przez Hydrę i doprowadzenie się do mniej więcej lepszego wyglądu. Kiedy tylko przekroczyli próg siedziby w powietrzu unosiła się dziwna, napięta atmosfera. Nie miał zielonego pojęcia skąd nagle pojawiało się u niego uczucie niepokoju oraz dyskomfortu. Zmysły podpowiadały mu, że względnie panująca cisza, zwiastuje ciszę przed burzą. Dłonią zaczął macać się po kieszeniach, w których nie potrafił znaleźć swojego telefonu. Najwidoczniej zapomniana cegła musiała pozostać w jego pokoju. Pieprzyć ją. Przeszli przez pierwszy zawias korytarzy, a kiedy doszli do drugiego w końcu minął ich jeden ze Smoków. Rzucił im coś niemrawo na przywitanie, a potem dodał „już wiecie?”.
- Co wiemy? - zapytał rudzielec, nie mając najmniejszej ochoty na żadne durne ploteczki pochodzące z lodowanych ścian siedziby. Wewnętrzne romanse i kto z kim sypiał pod rząd wcale go nie interesowały, dlatego też ze względną obojętnością czekał na odpowiedź.
- Calamity został Pradawnym. Sirion nie żyje. - No faktycznie. Zdziwił się. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Przecież, do cholery, Szalona miała ruszyć z Handlarzem do baru, wypytać o poszukiwanych przez nich DOGS'ów. Czy sprawy mogły się jeszcze bardziej spartolić? Och, jasne. Cal został Pradawnym, co nawet po otrzymaniu tak szokującej wiadomości wydawało mu się nielogiczne i wręcz absurdalne. Cholerna puszka sprzedałaby ich wszystkich na czarnym rynku, a teraz ma im przewodzić?
- W chuja lecisz – wyrzucił z siebie, nie mogąc w pierwszym momencie brać tego na poważnie. Jednak pokazany przez Smoka sms, wysłany przez Siriona do wszystkich członków, uświadomił mu jak mocno sprawy wśród Drug-on się skomplikują. Ruszył bez słowa do pokoju Tyrella chcąc mieć za sobą wszelkie opatrywanie ran. Bez żadnej krępacji wszedł do środka i siadł na łóżku, milcząc. Zastanawiał się, co mogło wydarzyć się w barze w efekcie czego Sirion mógł stracić życie. Nie kontaktowali się ze sobą odnośnie postępu w zleceniu, jednak ich pierwotnym założeniem miało być rozeznanie w terenie, a wyszła śmierć Pradawnego, która została uwieńczona dziwnym, jak na Szaloną sms'em. Rudzielec był w organizacji od początku jej powstanie. Obserwował przez ten cały okres Siriona i miał związku z tym dziwne wątpliwości.
Czy wszyscy już o tym wiedzieli? Czy tylko jedynie oni pozostawali nieświadomi w panującej sytuacji?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach