Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down

I don’t try to build a wall around you. [Hope] Tumblr_mat0qm7fJ51r5syyvo1_500

UCZESTNICY: Hope.
CEL: Flet Bogów; Fabularne przebudzenie trzeciej osobowości Hope'a.
POZIOM: Raczej łatwy. Misja będzie na życzenie dość szybka. c:
______

To bezcenne uczucie, gdy budzisz się z potężnym bólem głowy, nie pamiętając nic z poprzedniego wieczoru, zupełnie nie poznając miejsca, w którym się akurat znalazłeś.
W dodatku przywiązany grubym, szorstkim sznurem do równie grubego i szorstkiego drzewa, gdzieś na środku polany, otoczony postaciami w czarnych kapturach. Cholera, może się wymsknąć nawet najbardziej kulturalnym ludziom (chociaż kulturalni ludzie nie budzą się z kacem, przywiązani i w dodatku kompletnie zdezorientowani, pytając samego siebie, gdzie się aktualnie znajdują, prawda?) Trzeba ogarnąć sytuację.
Rozglądnął się impulsywnie, zauważając dziwny znak, na którym aktualnie się znajdował. Stworzony... kredą? Przypominał trójkąt z krzyżem w środku. Czyli miał pewność, że jest w samym środku sekty. Albo mafii. Cholera, zabiją go. Cholera, ale on nie chciał chyba umierać.
Była noc. Gdzieś za chmurami schował się księżyc wraz z gwiazdami. Tchórze.
Nagle jeden z nich zaczął podpalać suche trawy, tworząc krąg ognia wokół Hope'a. Czyli chcieli go lekko... przysmażyć?
____
Masz przy sobie jabłko i sztylet. Krwawisz z nosa.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamrugał oczami, stopniowo odzyskując wizję. Zmysły stopniowo zaczęły wracać do jego ciała. Pierwszym co poczuł był potężny ból głowy, drugim - coś co dość porządnie krępowało mu ruchy. Sznur? Na plecach wyraźnie czuł drzewo. Zaraz potem do akcji powrócił wzrok. Omiótł spojrzeniem miejsce, w którym się znajdował. Polana, zakapturzeni ludzie. To jakiś żart? Hope nie był typem, który kiedykolwiek garnął się do towarzystwa. Tymczasem oni, przymusili go do udziału w jednym ze swoich żałosnych rytuałów, próbując z niego zrobić ofiarę?
Jesteś zły Hope? A może czujesz strach? Wypuść nas. Wypuść nas, my się tym zajmiemy.
Tak, stopniowo zaczęła go ogarniać wściekłość. Próbowała przejąć nad nim kontrolę.
Wziął wdech.
I pohamował ją. Nie umrze.
Czemu jesteś taki uparty, Hope?
Nie gadaj, myśl.
Ciepły strumień krwi spłynął z nosa, barwiąc jego usta. Powstrzymał skrzywienie się, zachowując obojętną mimikę. Wyczuł palcami sztylet i pochylił nieznacznie głowę, by przyjrzeć się więzom w miarę możliwości.
Szkodniki opuszczone przez Boga, gdy nadejdzie czas, wszyscy spłoniecie w płomieniach, które sami rozsiewacie.
Dalej Hope. Nie mamy czasu.
Słysząc ich słowa, podjął próbę sięgnięcia sztyletu. Jeśli mu się uda spróbuje przeciąć krępujące go sznury. Musiał się uwolnić, tym bardziej że suche trawy zapraszały ogień jak odwiecznego przyjaciela, błyskawicznie się rozprzestrzeniając. Hope nienawidził ognia. Nienawidził wysokich temperatur.
Musimy się stąd wydostać, szybko.
Nie popędzaj mnie. Na razie musimy to zrobić tradycyjnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sznur okazał się dość kruchym materiałem. Pozwolił się pokonać ostrzu. Kilkoma szybkimi ruchami Hope przeciął źródło swojego zniewolenia, czując ulgę, gdy grube liany upadły bezdźwięcznie na ziemię.
Jakby specjalnie tak zostały założone.
No tak. Z pewnością ktoś specjalnie je tak założył. To z pewnością te zakapturzone postacie, które nadal stały bezruchu, nie bojąc się nawet ognia. Tworzyły, jak się okazały, półokrąg - gdy mężczyzna odwrócił się, ujrzał potężny, mroczny las, który siał aurę niepokoju na kilometr. Postacie wyraźnie chciały, by ten znalazł się w tamtym lesie. Zaczęły zbliżać się do niego, rozstawiając dłonie niczym Jezus przy stole z apostołami...
Nadzieja nie miał więc wyboru. Dziwne stworzenia wzbudzały w nim spory niepokój, dlatego pobiegł w kierunku lasu. Na jego skraju dojrzał dwie tabliczki, za którymi ciągnęły się dwie ścieżki biegnący w przeciwnych kierunkach. Pierwsza na północny-wschód, druga na północny-zachód.
Pierwsza tabliczka głosiła: "Ta igła w twojej skórze nie przybliży cię do Boga." Zaś druga: "Nic nie da się cofnąć, uczymy się od tych, których boimy się najbardziej."
W głębi czuł, że mimo, że na pierwszy rzut oka było to niewidoczne, to te dwa zdania były sobie zupełnie obce, inne, a co za tym idzie, obydwie drogi znacznie się od siebie różniły. Serce podpowiadało mu, w którą stronę miał iść.
Nie miał dużo czasu do namysłu - po chwili usłyszał warczenie, a gdy odwrócił się, dostrzegł tamte ciemne postacie. Wyglądali niczym dementorzy z serii Harrego Pottera. One również wyglądały, jakby chciały wyssać z chłopaka całe szczęście. Ich puste oczy przeraziły go.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To poszło podejrzanie łatwo.
Zbyt łatwo.
Wszystko w nim krzyczało, że coś jest nie tak. I to dosłownie.
Coś jest nie tak, zastanówmy się!
Naprawdę wydaje ci się, że mamy czas na zastanowienie się?
Przyglądał się dziwnym postaciom, zbliżającym się w jego stronę. Mimo tego, że rozkładały ręce w jego stronę, raczej nie wyglądały na przyjaznych posłańców, niosących dobre nowiny. A tak jak wszelkiego kontaktu fizycznego unikał na co dzień jak ognia, tak w tym momencie owa odraza wzrosła podwójnie. Złapał szczątki upadającej liny, nim tą pochłonął płomień i zwrócił się w stronę lasu, nie mając innego wyjścia, jak ruszyć w jego kierunku. Nie chciał używać mocy. Ani tym bardziej skrzydeł. Być może były to zwykłe ludzkie stworzenia, które zebrały się w jakieś chore zgromadzenie i atakowały przypadkowych podróżników, by poddać ich swoim chorym rytuałom. Być może nie wiedziały, że jest aniołem.
A jeśli był choć cień szansy, że jego słowa są słuszne, będzie się ich trzymał tak długo, jak będzie to możliwe.
Przed jego oczami pojawiły się dwie tabliczki. W którą stronę iść?
Igła w twojej skórze nie przybliży cię do Boga? Bóg...
Boga już nie ma. I nie ma do czego wracać.
Z tą właśnie myślą, postanowił wybrać ścieżkę wskazaną przez drugą tabliczkę.
"Uczymy się od tych, których boimy się najbardziej."
Mądre słowa.
Warkot za jego plecami nie pozostawiał mu innych wątpliwości.
DZIECI DEMONÓW, SYNOWIE SZATANA, ZGINIEMY. HOPE, ZGINIEMY. Kości, śnieżnobiałe kości suszące się w blasku słońca, resztki mięsa szarpane przez padlinożerców i runo leśne. Runo, będące domem dla robactwa.
Przymknij się, Ravnor. Nie potrzeba mi twojego gderania.
Niepokój, jaki go wypełniał, pochodził od samego miejsca. Dodatkowo nieustannie był podżegany przez obecność dziwacznych istot, które zdecydowanie nie miały dobrych zamiarów. Dlatego gadatliwość kruka w podobnej sytuacji była istnym przekleństwem, które dodatkowo pogłębiało cały efekt.
Uspokójmy się, Hope.
Jestem spokojny.
Kogo próbujesz przekonać?
Was. I samego siebie.
Biegł przed siebie, nie obracając się w tył. Byle zgubić te przedziwne, nieludzkie twory i znaleźć się poza zasięgiem ich pustych oczu. Oczu tak bardzo pozbawionych życia. To wszystko było zbyt nienaturalne. Jakim cudem w ogóle się tu znalazł?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

A więc wybrał drugą tabliczkę, ruszając na północny zachód. Biegł ile sił, starając się zgubić dziwne stwory biegnące za nim. W pewnym momencie stało się coś bardzo dziwnego - Hope stracił poczucie uciekającego czasu. Czuł, jakby ten zatrzymał się w czasie. Niepokojące otępienie ogarnęło jego umysł i ciało.
Gdy ocknął się, stał na ścieżce, którą cały czas podążał. Odwrócił się, rozglądnął, szukając podświadomie źródło swojego niepokoju. Dziwne postacie zniknęły, jakby wiedząc, że osiągnęły swój cel. Zagoniły ofiarę do pułapki, która sprawiała wrażenie światełka w tunelu.
Ścieżka była coraz węższa, ustępując miejsca liściom i przeróżnym krzewom, również tym z kolcami, które nieprzyjemnie rwały skórę mężczyzny. Nie miał wyjścia. Musiał iść dzielnie do przodu, pomimo cierni, które owijały się wokół jego rąk i trzymały, jakby chciały powstrzymać nieproszonego gościa. Albo ostrzec ofiarę. Gdy ten kierował jednak wzrok w miejscu, gdzie czuł piekący ból, nie zauważał nic, nawet krwi, która teoretycznie powinna się pojawić.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, choć ścieżka skończyła się już po kilkudziesięciu metrach. Wtedy Hope wyszedł na sporą polanę, na środku której znajdowała się ogromna wierzba płacząca. Jej długie, ciężkie liście opadały na ziemię, nadając miejscu magicznego wyglądu. Krajobraz wokół ograniczał się do ciemnych, wysokich, surowych drzew. Dla pewności rozglądnął się i nieufnie skierował się w stronę drzewa. Ani śladu dziwnych postaci. Ani śladu bestii czających się w pobliskich zaroślach by zaatakować i dorwać się do jego wnętrzności. Żadnego śladu jakiegokolwiek życia. Tylko delikatny szum wiatru, zmuszający liście wierzby do nieśmiałego ruchu.
Kątem oka zauważył podejrzane światełko, gdzieś wewnątrz wierzby. Drzewo, w przeciwieństwie do dziwnych roślin na ścieżce, wręcz zachęcało do zwiedzania jego wnętrza i odkrycia tajemnic, które skrywa...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z racji długiego nieodpisywania zostaje nałożony deadline. Macie czas na odpis do piątku, w przeciwnym wypadku misja zostanie przeniesiona do archiwum (z możliwością wznowienia jej w późniejszym terminie). W przypadku, gdy jeden z uczestników lub Mistrz Gry zgłosił wcześniej nieobecność na forum, deadline zostanie przesunięty do czasu jego powrotu, więc spokojnie.

x Naczelnik Misji.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co za dziwne, nienaturalne odczucie.
Hope nigdy nie korzystał z żadnych ludzkich technologii, nie posiadał więc żadnego zegarka na dłoni, który mógłby stanąć w miejscu. Niewątpliwie jednak wyczuł, że coś mu nie pasuje. Był to jakiś wewnętrzny, podpowiadający mu głos, być może intuicja? W pewnym momencie sam nie wiedział jak długo biegnie by zgubić podążające za nim bestie. Parę godzin? Tygodni? Minut? A może sekund? Być może nie biegł już wcale?
Ocknął się.
Mimo, że zagrożenie zdawało się zniknąć, nie pozostawało mu nic innego jak brnięcie przed siebie. To właśnie postanowił więc zrobić. Nie podobały mu się otaczające jego dłonie ciernie. Powstrzymał się jednak przed skrzywieniem zachowując neutralny wyraz twarzy i spojrzał w dół, zupełnie jakby chciał ocenić potencjalne, irytujące zranienia. Ale niczego takiego nie było. Przesunął palcem po skórze, nie do końca rozumiejąc co się właściwie działo.
W końcu krajobraz się zmienił. Ruszył w stronę dziwnego drzewa, schylając się po drodze, by pochwycić jeden z leżących na ziemi liści. Przejechał po nim delikatnie palcami i wypuścił go ponownie, nie czyniąc żadnej szkody. Rozejrzał się dookoła, niczego jednak nie zauważył. Miejsce było nostalgiczne, zakrawało wręcz na melancholijne. W końcu jego wzrok padł na światełko. Światełko w środku drzewa? Świetlik? Nie. To z pewnością nie było naturalne. Zresztą od jakiegoś czasu miał wrażenie, że znalazł się w jakimś surrealistycznym świecie nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością. Podszedł bliżej i dotknął nieznacznie dłonią pnia płaczącej wierzby. Wizja zwiedzania jej, choć wydawała się podejrzana, nadal była dużo bardziej zachęcająca niż podróż w jakikolwiek innym kierunku. Nawet jego jaźnie od dłuższego czasu milczały, nie odzywając się nawet słowem, zupełnie jakby atmosfera tego miejsca skutecznie je usypiała. Postąpił krok w stronę drzewa, podejmując decyzję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Drzewo wręcz rozstąpiło przyjaźnie zasłony liści, jakby zapraszając mężczyznę do środka. Światełko zaczęło się odsuwać, gdy ten do niego podchodził. Jakby uciekało, bawiło się z nim. Im ten był bliżej, tym podejrzana kula światła oddalała się.
Przez pierwsze kilkadziesiąt minut nie widział nic, tylko zwisające liście, które musiał odgarniać, by te nie wpadały mu do oczu. Za każdym takim ruchem miał nadzieję, że w końcu ujrzy koniec swojej wędrówki. Widok nie zmieniał się jednak przez długi czas, a Hope w pewnym momencie stracił poczucie kierunku. W końcu jednak dotarł najprawdopodobniej do celu. Gdy - bez nadziei - rozsunął kolejne płaty liści, pierwsze, co zwróciło jego uwagę był niewielki stawik na środku... jaskini?
Tak, niewątpliwie znalazł się w podziemnej jaskini. Gdy dotknął jej ścian, poczuł przeraźliwą wilgoć. Panował tu lekki chłód a w powietrzu unosił się tajemniczy zapach.
Instynktownie szukał światełka, które go tu przyciągnęło. Nie musiał długo szukać - w najdalszym zakątku jaskini zauważył człowieka przebranego w niedźwiedzie futro. Był ogromnym przedstawicielem własnej rasy - barczysty, mierzył na oko dwa metry. W ręku trzymał wysoki kij, na szczycie którego płonął ogień.
To było światełko, za którym podążał Hope.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach