Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

- Kiedy przestaniesz mnie nękać? | - Pytasz, kiedy umrę? [jazda konna] Jace---ja_wwxapwp

zdobycie umiejętności [jazda konna]
Tak to czasami już jest, że dzieciaki spotyka zły los. Niektórym wypadnie lód z wafelka i do końca wakacji nie będą potrafili się z tego otrząsnąć; innym ucieknie ukochana tchórzofretka imieniem Borys, której nie uda się znaleźć inaczej, niż przyklejoną do koła tira. Jedenastoletni Jonathan po stracie rodziców przestał się do wszystkich odzywać i nawet fakt, że pewna grupa roześmianych łobuziaków wciągnęła go (siłą) w swoje szeregi tego nie zmienił.  Koniec końców nieśmiertelne wujostwo postanowiło coś z tym zrobić. Skoro metody domowe nie przynosiły żadnych skutków, trzeba było sięgnąć po ciężką artylerię.
─ Konie? ─ stęknął zawiedziony chłopak, zerkając niepewnie na ciotkę. Kobieta uścisnęła go mocno i przeczesała burzę jasnych włosów.
─ Zobaczysz, Jace. Spodoba ci się.
─ A co? Są jakieś zmutowane?

Rok: 1997.
Postacie: Grow, NPC.
Miejsce: Anglia, Londyn.

- - - -
Krótka rozpiska ważnych postaci:
- Garet Levi Gravers - przywódca.
- Francesca Gravers - siostra bossa; cicha woda.
- Eren Spike Sparowl - silny, warkliwy; agresor.
- Taira Prince O'donera - arystokrata, snobistyczny; narcyz.
- Valerie Hime Starbrek - typ rozpieszczonej księżniczki; wykorzystywaczka.
- Hikiko Mori - serce jak głaz; makiawelista.
- Flynelle Lodge - wiecznie roześmiana optymistka; aniołek.
- Alessandra Lodge - ponura pesymistka; diabeł.
- Lenovo Game Radcliffe - maniak komputerowy, gadatliwy, zboczeniec; haker.
- Colin Hazlitt - mądrala; kujon.
- Ruth Zero Arwell - nieśmiała, skryta, nieutalentowana; popychadło.
- Carol(ine) Angelina Freeman - trans, maniak; plastik.
- Jonathan Hope Wo`olfe - nowy.


                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Ty naprawdę musisz nie chcieć tam iść - warknął marudnie Garet ciężko siadając na starej skrzyni. Obok niego przycupnęła Francesca, wzdychając cicho pod nosem.
- Nie o to chodzi - burknął Jace, dotykając palcami zamka. Zaraz szarpnął za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Górowały nad wszystkimi, miały ponad dwa metry i - z perspektywy dzieciaków - wydawały się nie do przejścia.
Spike syknął, po czym podwinął rękawy koszuli w kratę, wyłamał palce i krzyknął, by zjeżdżać z drogi. Jace ledwie zdążył uskoczyć, a Spike już trzasnął ramieniem w drzwi, które ani drgnęły. Chłopak tylko odbił się od nich i upadł tyłkiem na ziemię. Mimo siniaka przez którego nie będzie mógł spać na lewym boku podniósł się, otrzepał i wyglądało na to, że chciał spróbować jeszcze raz.
- Jeśli miałbym postawić na to pieniądze - zaczął ze znużeniem Książę, przyglądając się, jak Spike truchta w miejscu i boksuje powietrze. - To stawiałbym na drzwi.
Spike ryknął, co brzmiało jak połączenie rannego walenia i wściekłego niedźwiedzia, po czym znów zaszarżował, trzasnął w drzwi i znów wylądował na ziemi. Hime aż się skrzywiła.
- Ej, kretynie! - zawołała, biorąc się pod boki. - Przecież widzisz, że nie dasz rady. Przestań się tak rzucać.
- Ja nie dam rady?! - Spike brzmiał, jakby warczał. Ledwo podniósł się z ziemi, a już biegł ku wyjściu.
Wszystko pewnie skończyłoby się tak samo, gdyby drzwi nagle się nie uchyliły. Spike zdążył jeszcze wrzasnąć, nim wypadł na zewnątrz, rozpłaszczając się na podłodze z wyciągniętymi przed siebie ramionami. Mężczyzna stojący obok nawet na niego nie spojrzał. Wzrok utkwił w białowłosym chłopaku, który również podniósł na niego wzrok.
- Jace, mówiłem ci, że masz zajęcia na piątą.

---------------------------------

Jak świat światem dzieci nigdy nie lubiły być zmuszane do zajęć. Nawet jeśli te zajęcia oznaczały obcowanie ze zwierzętami dwa razy wyższymi niż oni sami, dawką adrenaliny i możliwością przebywania w towarzystwie znanych sobie osób. Jace ze znużeniem przyglądał się wysokiemu, szczupłemu mężczyźnie, który opowiadał właśnie o koniach rasy arabskiej i pokazywał jeden z grzebiących kopytem w ziemi okazów, przy okazji koniecznie przypominając o najważniejszych kwestiach.
- Do konia nie można podchodzić od tyłu - ciągnął podniecony, cały czas mocno gestykulując lewą ręką. - Trzeba pamiętać, że konie z natury są zwierzętami płochliwymi. Nie możecie wykonywać przy nich żadnych gwałtownych ruchów, bo mogą was zaatakować.
Garet wybałuszył oczy, jakby dostał prosto pod żebra.
- Zaatakować? - stęknął, zaciskając palce na rękawie przyjaciela. Jace tylko przelotnie zerknął na materiał, który z racji mocnego trzymania i tak zsunął mu się z dłoni, zasłaniając palce, ale nie wyrwał ręki. Szybko powrócił spojrzeniem do instruktora, który pokiwał głową z wielkim uznaniem, jakby spodziewał się tego pytania po jedenastolatku.
- Dokładnie tak. - Wzniósł jeden wystawiony na sztorc palec, skupiając na sobie spojrzenia czwórki zgromadzonych przed nim widzów. - Ktoś wie dlaczego?
Zapadła cisza, na którą instruktor Thomas Clancley znów pokiwał głową. Już rozchylał usta, kiedy rozległo się ciche odchrząknięcie.
- Konie - Jace zmrużył oczy, czując na sobie ciężar wszystkich spojrzeń - mają ograniczone pole widzenia i dlatego nie widzą tego, co się dzieje za nimi. Jeśli zajdziemy konia z nieodpowiedniej strony i go wystraszymy, będzie próbował się bronić i nas kopnie.
Thomas potaknął.
- Bingo, młody. W tym rzecz. Gwałtowne ruchy, krzyk i podchodzenie do konia bez ostrzeżenia to jak prośba, żeby nas zdeptał. Jakbyście padli przed nim na kolana i zaczęli o to błagać.
Blondyn po lewej od Jace'a zachichotał cicho, najwyraźniej rozbawiony tą uwagą. Instruktor zaś ciągnął dalej swój wywód, jeszcze kilkakrotnie dając do zrozumienia, że konie to zwierzęta lękliwe i jeśli nie chcą nabyć odcisku podkowy na czole, to lepiej, by wryło się to w ich pamięć.
Jace dyskretnie wyciągnął rękaw spomiędzy palców Gareta.

---------------------------------

- To Grant - powiedział Thomas, stając za Jacem. Chłopiec wpatrywał się w konia uparcie, samemu nie wierząc, że wystarczyło niespełna pół godziny paplania o zwierzętach, żeby tak szybko się zmobilizował. Nie chciał dać po sobie poznać, że akurat ten mu się podoba. Postarał się, aby jego głos zabrzmiał jak najbardziej neutralnie, gdy pytał, co to za koń.
Thomas - w starym zwyczaju - pokiwał głową.
- Arab. Czysta krew. Piękne bydle. Rwie czasami, ale na żadnym innym nie odczujesz takiego bólu satysfakcji jak na nim.
Jace zacisnął usta.
- Jest dostępny? - zapytał mimowolnie.
Inni wybrali już konie lub zostały im one wybrane. Nawet Garet dyskutował zażarcie z drugą trenerką, młodą Włoszką Amalią, która pomagała mu teraz założyć siodło. Jace w tym czasie nadal był niezdecydowany.
- A-ha - mruknął Thomas. - Chcesz spróbować?
- Może być.
Instruktor podprowadził go do boksu i poklepał to bydle po szyi; lekko, ale z dziwną czułością. Jego zamiłowanie do tych zwierząt objawiało się najwidoczniej w każdym geście i - dosłownie - każdym słowie, bo zaraz zaczął wyjaśniać
- Czyszczenie? - przerwał mu Jace, unosząc brew. - To tego nie robią pracownicy?
Samo pytanie wywołało u mężczyzny cichy chichot.
- Pracownicy? - powtórzył miękko, ozdabiając usta w nienachalny uśmiech. - Czyszczenie konia to budowanie zaufania. Jak chcesz jeździć na Grancie, jeśli nie będziecie sobie wzajemnie ufać?
Jace zagryzł dolną wargę. Thomas miał rację. Jeśli chciał się nauczyć jeździć, musiał to robić pewnie. A jak miał zdobyć pewność w czasie prowadzenia konia, jeśli nie byłby w stanie choć odrobinę mu zaufać? Wypuścił więc powietrze przez nos i spojrzał na wierzchowca.
- No to jak się to robi?
- To proste. Po pierwsze kantar.
- Kantar?
- Ohom. - Thomas sięgnął po wiszącą na haku uprząż. - To łatwe. Pokażę ci.
Faktycznie. Prościzna. Jace przez pół zabiegu obawiał się, że koń podeżre mu palce, a drugie pół, że źle założy to coś. Według instrukcji i pod stałym nadzorem powinien czuć się bezpiecznie, ale to nie zmieniało jego aktualnego położenia - a był o krok od wielkiego ogiera, który jednym kopnięciem wbiłby go w ścianę. Przełożył jednak mniejszy owal przez pysk konia, a potem założył długi pasek za ruchliwe uszy.
- Nie takie trudne, hm?
Thomasowi łatwo było mówić, ale mimo wszystko Jace zapiął kantar i można było wyprowadzić ogiera z boksu, by przywiązać go w przejściu w stajni. Wspomniano jeszcze tylko mimochodem, że w cieplejsze dni wyprowadza się zwierzęta na zewnątrz i tam je czyści, ale dzisiaj jest zbyt pochmurnie, żeby się tak męczyć. Prawdę mówiąc, Jace w ogóle nie czuł żadnego zmęczenia. Dostał te dwie cholerne szczoty i wyglądało na to, że mógłby pielęgnować swojego nowego „towarzysza” jeszcze drugą turę. To nie było niczym trudnym. Wyjął wszystkie igły siana z jego grzywy, a potem - słuchając o tym, jak to każdy koń ma własny zestaw - zabrał się za czesanie. Według instrukcji - szczotką ze średnio-twardym włosiem wykonywał miarowe ruchy; pod włos i z włosem, pod włos i z włosem... a potem zbierał to, co się tam natworzyło szczotką upchniętą w drugiej dłoni; tej dziwnej, z igiełkami.
- Ważne - wspomniał Thomas - żeby koń w miejscu popręgu nie miał zaklejek, brudu, ani kurzu.
- Gdzie nie miał? - Jace spojrzał na niego z dołu. - I czego?
- Popręg to miejsce za przednimi kończynami konia. Tutaj. Grant nie ma zaklejek, ale to rzecz naturalna. Koń się położy i potem jest tego pełno.
- No dobra. Ale co to jest?
- Głównie gówno.
- Co?
Chłopiec cofnął się o krok.
- No spokojnie, młody. Mówię, że to normalne. Wystarczy to rozczesać. Zwykle. Tą szczotką.
Wskazał na tę, która posiadała charakterystyczne igiełki. Jace zmierzył go wzrokiem.
- A jak to nie wystarczy?
- Mydło, woda i jazda. Jak nie zaniedbasz konia, to nie masz się czego obawiać. Ale nie ma co tracić czasu. Jeszcze kopyta, choć będzie tu mało roboty, potem siodło i lecimy.
Jak na „mało roboty” Jace poczuł zmęczenie. Głównie przez to, że nie wiedział jak zabrać się za czyszczenie, a wskazówki od Thomasa nie rozwiewały wszystkich wątpliwości. Jasne. Przesunąć ręką wzdłuż nogi konia - w końcu to koń nauczony, wiedział o co chodzi - rzucić komendę, podnieść trzymaną kończynę i oprzeć o swoje udo. Wszystko cacy. Zero strachu. Kopytnik w rękę i do dzieła. Gorzej z tylnymi nogami. Skoro początkowo tyle szumu było o kopanie...
- Nie ma sprawy. Tylne kopyta wyciągasz mocniej, żeby utrudnić koniowi kopnięcie. Mhm, dokładnie tak.
Pod stałą asekuracją w końcu Grant został wyczyszczony.
- Wpierw czaprak - tłumaczył cierpliwie instruktor, podając młodemu Jonathanowi płócienna podkładkę pod siodło. Zarzucił go na grzbiet tak, aby zakrywał kłąb, a potem sprawdził, czy jest odpowiednio wygładzony, bo jeśli się zagiął - Tom wspominał - to koń będzie czuć spory dyskomfort. Potem przyszła pora na siodło.
- Przyczep paski, te tutaj, które są przy czapraku, do pierwszych przystuł... mhm, to te paski, do których przypina się... tak, te, które otaczają popręg. Jest dobrze. Co do pasów od popręgu... - Chwycił za jeden z pasków, pierwszy - przypinasz na tę dziurkę, tak, dokładnie. Na pierwszą. Ohm. Jeszcze ostatnią przystułę dopnij. A teraz...
Mężczyzna wytłumaczył szybko i osiodłanie konia nie zajęło dłużej niż kilka uderzeń rozszalałego serca.
- No. Wreszcie. Dasz radę wsiąść?
Jace się zawahał.
- Jasne, że dasz. Silny chłopak z ciebie, co? Dawaj. Ręce tutaj, chwyć się mocno. Noga w strzemię. Jednym ruchem się odbij. Takim mocnym, żeby przerzucić nogę ponad grzet-- ooh, nieźle. -  Clancley zaśmiał się pod nosem. - To co? Idziemy na lonżę?
- Pewnie.

- - - - -
ROZPISKA:
1. Krótka teoria o koniach oraz poznanie podstawowych pojęć. Wyczyszczenie wierzchowca i osiodłanie go pod nadzorem instruktora.
2. Pierwsze ćwiczenia na lonży.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lonża okazała się... cóż. Mało fascynująca i w pierwszej chwili Jace myślał, że to żart. Nie chciał chodzić na żadne dodatkowe treningi, nie marzyła mu się jazda konna, a jedynym na czym się poruszał i tak był rower. Thomas wyprowadził go jednak na salę - gdzieś dalej Garet ćwiczył z Amalią na swoim karym wierzchowcu - i stanął na samym środku, jakby brakowało mu bycia w centrum uwagi. Chłopiec od razu zacisnął palce na uprzęży i spojrzał na swojego trenera spod linii kasku nałożonego na czoło.
- To kwestia równowagi - rzucił rozbawiony Thomas, widząc niezbyt zadowoloną minę swojego nowego ucznia. Mężczyzna trzymał w dłoni jedną końcówkę sznura, podczas gdy druga przywiązana była do uzdy Granta. - Musisz się wczuć w rytm.
Nauka anglezowania - kolejne pojęcie, które wrył mu instruktor - była... przede wszystkim dziwna. Jasne, wiedział, że jedzie na istocie żywej - a skoro tak, to ona również musiała posiadać konkretny rytm mięśni - ale już pierwszy krok sprawił, że wszystko ścisnęło mu się w żołądku. Za rozkazem uderzył lekko piętami w boki konia, a ten natychmiast przesunął się naprzód. W pierwszym odruchu chłopak mocno ścisnął nogami wierzchowca i złapał się mocniej za trzymane w palcach pasy uprzęży. Stęp - najwolniejszy krok konia - minął całkiem szybko. Gdy Thomas zobaczył, że ruchy jeźdźca nie koligują już tak przesadnie z ruchami Granta zaproponował przejście do kłusa z marszu wspominając, że to najtrudniejszy do opanowania chód.
Thomas nie zasypywał go już taką dawką informacji - pewnie wiedział, że wszystkiego chłopak i tak nie zapamięta. Co jakiś czas tylko dodawał nowe smaczki od siebie - że kłus jest dwutaktowy albo że prócz tego jest jeszcze galop i cwał - ale poza tym bacznie przyglądał się kolejnym ruchom bioder. Jace na przemian wstawał i ponownie lądował w siodle, nieustannie łapiąc się na tym, że ciężko mu rozluźnić mięśnie...

---------------------------------

Garet jęknął i zawisnął na ramieniu albinosa.
- Chryste! Nie czuję nóg. W OGÓLE! - lamentował mu nad uchem, wolną dłonią dotykając napiętych mięśni zżeranych przez zakwasy. Jace zaciskał zęby przy co drugim kroku. Czuł to samo, nawet jeśli wczorajsze ćwiczenie nie wydawało mu się niczym wymagającym. Szybko się okazało, że rozbawione spojrzenie Thomasa mówiło samo przez się. Mężczyzna zresztą wybuchł śmiechem, gdy tylko ich zobaczył.
- Pobolewa, co? - zagaił, opierając się swobodnie o jedną z belek podtrzymujących dach stajni. Jace spojrzał na niego z dołu, ale prędko opuścił wzrok, jakby uznał, że jego katusze są niemożliwe do usprawiedliwienia. Thomas jednak zacmokał, wciąż będąc w doskonałym humorze. - To tak jest, spokojnie, dzieciaki.
- AŻ tak? - stęknął Garet, rozmasowując wewnętrzną stronę uda. - Prawie nie mogę chodzić, a to była pierwsza lekcja! Boli jak diabli, co nie, Jace?
- Mhm.
- Normalne, poważnie. Jeszcze się przyzwyczaicie. To co? Wyprowadzamy konie?
Chłopaki, jak na komendę, rzucili zgodne: „jasne”.

---------------------------------

Ćwiczenia na lonży wydawały się nużące. Na początku. Thomas zgrabnie urozmaicał je coraz dziwniejszymi komendami. O ile początkowe fazy ograniczały się do zwykłej, monotonnej jazdy w kółko, w której Jace synchronizował własne ruchy z ruchami Granta, tak gdy ponownie wskoczył na koński grzbiet szybko się okazało, że to dopiero cisza przed burzą.
Chodziło o zachowanie idealnej równowagi w siodle, wiedział to. Czuł jednak ból brzucha i od razu chorował, gdy trener kazał mu puścić uprząż i rozłożyć ręce. Trzymał się wtedy samymi nogami, nie zapominając o tym, aby nie wybić się z rytmu. Każda próba ponownego chwycenia się za siodło lub uprząż kończyła się nagłym „e-e-e” od Clanceya. Jace szybko się więc nauczył, by słuchać jego dyktatury.

---------------------------------

- Nieźle! - rzucił Thomas, trzymając w ręce lonżę. - A teraz skrętoskłony. Dasz radę, szczeniaku. Prawa ręka do lewego kolana. Mhm. Jasne. Teraz do kostki. Niżej! - Clancey parsknął pod nosem, powstrzymując śmiech. - Dobrze! Teraz lewa ręka do prawego kolana. Co? Bez strzemion gorzej się jedzie, ha?
Mało powiedziane...

---------------------------------

Clancey kiwnął głową.
- Nogi w strzemiona. Dobrze. Rusz konia. Mhmmm... Teraz poklep Granta po łopatce. Nie patrz tak. Mówię serio. Niżej... Okej, niech będzie. Teraz po zadzie. Dotknij uszu konia. Oswajaj się z nim. To twój najlepszy towarzysz. Musisz go znać. Łopatka, Jace, znów poklep po zadzie, teraz uszy...

---------------------------------

- To nie jest nic łatwego, nie?
Garet stał oparty o ścianę na zewnątrz stajni i jadł kanapkę. Spoglądał gdzieś w dal, może w miejsce ścieżki, gdzie niektórzy wybierali się na konne przejażdżki. Im jeszcze nie było wolno.
- Taka równowaga to ważna sprawa - pociągnął wątek, wpychając do ust następny kęs przygotowanego przez matkę jedzenia. - Ciągle się przechylam w siodle, ale pani Amalia mówi, że idzie mi dobrze. A tobie?
Jace w odpowiedzi wzruszył lekko barkami. Czuł się wyczerpany po kolejnym treningu, a wiedział, że „to jeszcze nic takiego”. Instruktor cały czas nadzorował Granta, taka była prawda. Prawdziwa jazda zacznie się dopiero wtedy, gdy będzie mógł poprowadzić konia samodzielnie.
- … edy wszystkim pokażę i mi będą zazdrościć - mruknął Garet, wyrywając przyjaciela z rozmyśleń. - No nie? I chodźmy już. Nie ma sensu się ociągać!

- - - - -
ROZPISKA:
1. Krótka teoria o koniach oraz poznanie podstawowych pojęć. Wyczyszczenie wierzchowca i osiodłanie go pod nadzorem instruktora.
2. Pierwsze ćwiczenia na lonży.
3. Początkowe lekcje samodzielnej jazdy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jesteś gotowy.
Tyle wystarczyło, by Jace znów poczuł opór wewnętrznych demonów. Ufał jednak swojemu instruktorowi. Może to dość paradoksalne, skoro pierwsze kroki jakie wykonał ku stajni były wymuszone (ciotka popychała go aż pod same wrota), ale z lekcji na lekcję oswoił się z systematycznym przychodzeniem, zajmowaniem się koniem, wyczesywaniem i czyszczeniem go, dbaniem o kopyta, zakładaniem czapraka, a na to siodła, następnie uprzęży, wyprowadzeniem konia na lonżę i te ciągłe ćwiczenia, które z kroku na krok stawały się dziwniejsze i na pewnym etapie Jace miał nawet wrażenie, że Thomas się z niego nabija... ale wystarczyło rozejrzeć się dookoła. Nawet jeśli był to sposób na zrobienie z kogoś ofiary, to był to grupowy cyrk. Dzisiaj miało być inaczej i młody podopieczny nie mógł się już doczekać.
- Wskakuj na grzbiet - polecił instruktor, przytrzymując Granta za uzdę.
Jace wykonał polecenie - „wskakiwał na grzbiet” już całkiem sprawnie. I tak lepiej niż za pierwszym razem. Clancey miał dziwną tendencję do chwalenia wszystkich swoich uczniów za najdrobniejszy dobrze wykonany ruch. Pod pewnym kątem była to metoda, którą niejeden by zhańbił. Z drugiej strony nawet pojedyncze rzucone „nieźle!” wzmagało pewność siebie. Nie było to co prawda hasło takie jak „perfekcyjnie!” albo „będziesz świetnym dżokejem”, ale miało się świadomość po jak cienkim lodzie się stąpa.
A skoro było „nieźle”... i to „nieźle” przekwalifikowało się w „bycie gotowym”...
- Czujesz się na siłach? - zażartował mężczyzna, po czym odsunął się na kilka kroków. - Stępem. Jak zaczynać - wiesz.
Jace kiwnął głową i popędził konia łydkami. Stęp był wolny, ale można było siedzieć w siodle cały czas i nie męczyło to aż tak bardzo nóg, jak ten cholerny kłus. Polecenia też były łatwe - na pozór zbyt łatwe, choć początkowe etapy kończyły się różnorako. „Zatrzymaj konia” nie zawsze oznaczało „zatrzymaj konia TERAZ” tylko pięć metrów dalej, gdy wreszcie udało mu się przesłać informację do siwego ogiera. Ciało musiało się przyzwyczaić, by nadawać odpowiednie sygnały. Potrzebował tych kilkunastu następnych prób, aby zrozumieć cały zabieg. Ten moment, gdy koń brnie do przodu, gdy zarzuci lekko łbem wydając z siebie ciche parsknięcie oczekiwania, jakby sam doskonale wiedział, że należy zahamować, ale bez odpowiedniego polecenia nie miał zamiaru tego robić. Jak ciało wreszcie nauczyło się, by twardo usiąść w siodle, głęboko i pewnie, przy okazji odchylając się nieco do tyłu. Niezbyt mocno. To może uszkodzić sprzęt, odciążyć grzbiet konia... Jace zresztą zorientował się, że może oznaczać coś znacznie gorszego. Jak chociażby rozstanie się z koniem i przywitanie - BACH! - matki ziemi...
- Oho!
Głos Thomasa dotarł do niego chwilę przed tym, jak zobaczył jego twarz pochylającą się nad nim i zasłaniającą większość obrazu.
- Boli cię coś?
Jace na to pytanie wypuścił powietrze z płuc.
- Cholera... w sumie to wszystko? - stęknął, podnosząc się na łokciu i dotykając palcami karku. Widząc spojrzenie instruktora pokręcił jednak szybko głową w formie zaprzeczenia. - Nic sobie nie złamałem.
- A jak nogi? Kostki zwichnięte?
Jace poruszył wpierw lewą, potem prawą stopą.
- Nie.
- Całe szczęście. Ammie, masz konia?
Thomas podniósł głos, ale tylko nieznacznie. Jace natomiast od razu poderwał się do siadu (nowe siniaki zaalarmowały i aż się skrzywił przez impuls bólu), żeby rozejrzeć się po otoczeniu i wypatrzeć Granta. Konia za uzdę prowadziła Amalia, która z poważną miną podeszła do nich, zaciskając mocniej palce na pasach.
- Jest okej? - zagadnęła, spoglądając na Jace'a.
Thomas właśnie pomógł mu wstać.
- Jest. Każdy musi kiedyś spaść.
- Nie było tak źle - dorzucił jasnowłosy, otrzepując ubranie z kurzu. - Mogę dalej ćwiczyć.
- Czyli ty też - zaczęła Amalia, a widząc pytające spojrzenie młodego chłopaka, kiwnęła lekko głową na siedzącego w siodle Gareta. - Ty też praktykujesz zasadę: najpierw trzeba spaść, żeby odbić się od dna i skoczyć wyżej.
Jace zacisnął usta.
- Garet - mruknęła Amalia - spadł już dwa razy. Uparty z niego chłopak.
- No trochę.

---------------------------------

- Jeszcze raz. Stęp.
Jace popędził konia łydkami. Do tego stopnia było dobrze, łatwo, wręcz podręcznikowo. Trzymał lekko pasy uprzęży, czuł pod sobą jednostajny ruch ciała ogiera, który teraz był jego ogierem, a przynajmniej tak lubił sobie wmawiać.
- Skręć w lewo.
Pociągnął za lewą wodzę - jedynie tyle, aby koń to poczuł, byle bez szarpania (Thomas mówił, że to konia rozwścieczy i możliwe, że nie będzie chciał reagować na komendę), jednocześnie uderzając lewą nogą w bok Granta. Wierzchowiec przekręcił się zaskakująco posłusznie, niepotrzebnie wywołując o Wo'olfe'a dodatkowe obawy, że i tym razem zrobił coś źle i za moment wyląduje na podłodze, tym razem twarzą w ziemi, z tyłkiem wypiętym do niewidzialnego kopa.
- Dobrze. Jedź do pierwszej belki, potem skręć w prawo, znów w prawo, zrób ładny prostokąt i do mnie.  Masz się przy mnie zatrzymać. Proste? Jasne, że proste.
Udeptana gleba niespiesznie uciekała spod kopyt siwego zwierzęcia. Kierowanie nim to kwestia wprawy. Na kilku następnych zajęciach miał się o tym przekonać i uzmysłowić sobie, że z lekcji na lekcję będzie łatwiej, szybciej i bezproblemowo. Czasami wracali jeszcze do ćwiczeń na lonży. Wielu twierdziło, że to etap dla początkujących jeźdźców ale i Thomas, i Amalia skrupulatnie wybili to dzieciakom z głowy. Pokazali nawet, że są ćwiczenia, przy których można pochwalić się równowagą i nie jest to nic, co można zakwalifikować jako łatwe. Garet się aż zapowietrzył.
„Jeździć uczysz się całe życie” - mruknął raz Clancey, wymachując swoją kanapką. „Całe, dzieciaku. Dosłownie całe”. I faktycznie. Każdy dzień przynosił nowe doświadczenia, a to wciąż treningi na jednym i tym samym koniu - do wyboru była jeszcze cała reszta stajni, wszystkie inne konie świata, a każdy z indywidualnym temperamentem, z wyszkoleniem lub bez, z wyuczonymi na amen komendami lub podatny na najdrobniejsze pociągnięcie wodzy.
Jace tym razem nie spadł z konia. Ciało powtórzyło ruch z pierwszej próby, ale teraz uważał, aby zbytnio nie pochylić się w tył. Kolana mocniej złapały się siodła, nogi przylgnęły do konia, jakby chciały się w niego wtopić, a stopy natychmiast, wręcz automatycznie, docisnęły się do sylwetki wierzchowca. Musiał być nie tylko pewny tego, co robił - musiał to zrobić mocno i stanowczo, aby koń nie pomyślał, że znów uderza łydką o jego boki, popędzając do szybszego chodu.
Ręce trzymał w miarę nisko - na to też zwracał uwagę Tom, nawiązując jakoś do pyska konia. Jace niezbyt wiedział o co chodzi; zrozumiał tylko tyle, że wędzidło musi oddziaływać na dziąsło, a nie na kąciki warg konia. Grant ostatni raz uderzył kopytem o podłoże, a potem znieruchomiał, unosząc nieco jasny łeb. W tym momencie Jace wypuścił z sykiem powietrze przez zęby, dopiero zauważając, że wstrzymał oddech.

- - - - -
ROZPISKA:
1. Krótka teoria o koniach oraz poznanie podstawowych pojęć. Wyczyszczenie wierzchowca i osiodłanie go pod nadzorem instruktora.
2. Pierwsze ćwiczenia na lonży.
3. Lekcje samodzielnej jazdy; pierwszy upadek z konia.
4. Oswojenie się z jazdą.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- I co? - zagadnęła ciotka, dotykając jego głowy. - Super jest, nie? Ekstra się bawisz, ha? Bombowo?
Poruszyła biodrem w takt milczącej muzyki i porozumiewawczo uniosła brew, oczekując najwidoczniej jakiejś zjawiskowej odpowiedzi. Ekscytacja została stłumiona jeszcze w zalążku, a Jace, ubrany już w swój standardowy, wygodny strój jeździecki, wzruszył tylko barkami.
- Nie musiałaś przychodzić.
Nie rozumiał, po co się za nim szlajała. Nawet teraz, gdy wreszcie zaczął sobie radzić i nie musiał stale słuchać rozkazów Thomasa, bo sam wiedział, kiedy skręcić albo kiedy zatrzymać konia, albo kiedy się odwrócić i kiedy dokładnie pochylić się do tyłu, ale ona musiała się uprzeć i dosłownie wepchnąć do stadniny. Jej roziskrzone spojrzenie świdrowało wszystkie boksy z najwyższym uznaniem, jakby przyglądała się wystawie sklepowej z ulubionej marki sklepu.
- O Chryste! I na którym jeździsz? Na tym czarnym?!
- Shh! - syknął pod nosem Jace, zerkając na ciotkę z dołu. - Nie musisz tak krzyczeć. Niepotrzebnie je niepokoisz.
Ciotka przytaknęła, nawet niezrażona, że do porządku dziennego przywołuje ją jedenastoletni chłopiec. Nie przeszkodziło jej to zresztą w oglądaniu wszystkiego wkoło wielkimi jak spodki oczami, pełnymi jakiejś wewnętrznej nachalności.
- To który jest twój? Na którym zobaczę jak jeździsz?
Jace odchrząknął, zatrzymując się akurat przy boksie z Grantem. Łeb konia wystawał poza linię drzwiczek, więc chłopiec mógł dotknąć wyciągniętych w jego stronę chrap zwierzęcia. Czuł spokojny oddech na wnętrzu ręki, a potem pogładził zwierzę po długim, szarawym pysku, czując wbijające się w skórę malutkie, sztywne włoski.
- To Grant, ciociu.
- Cześć Grant, jestem ciocią.
Jace zacisnął usta, a potem odsunął się, by otworzyć boks. W dłoni już trzymał uprząż.
- Wpierw go trochę wyczeszemy, bo pewnie od wczoraj nikt tego nie robił.
Oczy ciotki znów zalśniły.
- My? - wtrąciła się, hamując szeroki uśmiech. Chłopiec znów wzruszył barkami.
- Pokażę ci, jak to się robi i mi trochę pomożesz. Ale trochę.
Zdusiła pisk. Jeszcze pamiętała jego oskarżycielski ton. „Nie musisz tak krzyczeć. Niepotrzebnie je niepokoisz”.

---------------------------------

- I sądzi pan, że dobrze mu idzie? - zapytała ciotka Anna, podnosząc dłoń, by pomachać siostrzeńcowi. Jace dosiadł już konia i prowadził go kłusem przez salę, ale oderwał rękę od wodzy i odpowiedział ciotce.
Thomas pokiwał głową.
- Całkiem - przyznał szczerze, a potem krzyknął do Jace'a, by wprowadził konia na tor przeszkód.
- Przeszkód? - stęknęła Anna, przyciskając do piersi dłoń. - I co to za tor niby?
Thomas machnął ręką.
- Łatwiutki. Zresztą, niech pani sama zobaczy.
To kwestia jakiegoś matczynego instynktu, że za każdym razem, gdy chłopak przemykał przy nagłym zakręcie, ciotka wstrzymywała dech, a potem wypuszczała go tak głośno, że słychać ją było w całej sali treningowej. Jace prowadził Granta pewnie, a przynajmniej pewniej, niż za pierwszym razem, gdy samodzielnie kierował krokiem swojego towarzysza. Ruchy wykonywane piętami, notoryczne podnoszenie bioder i opadanie z powrotem na siodło, przekręcanie się lub pociągnięcia za wodze - wszystko składało się na mechanizm, dzięki któremu sprawnie omijał niewielkie przeszkody i skręcał, gdy ułożona trasa ze słupków nakazywała, aby to zrobił.
- Chryste, on się tak wybija - mamrotała Anna, nieświadoma, że szarpie instruktora za rękaw. - Nie spadnie?
Thomas parsknął rozbawiony.
- Nie ma opcji. A jutro zaczynamy galop.
- Galop? - Głos ciotki się podłamał. - Taki szybki?
- Cóż... - Thomas zmrużył oczy. - Myślę, że nie ma innych.

- - - - -
ROZPISKA:
1. Krótka teoria o koniach oraz poznanie podstawowych pojęć. Wyczyszczenie wierzchowca i osiodłanie go pod nadzorem instruktora.
2. Pierwsze ćwiczenia na lonży.
3. Lekcje samodzielnej jazdy; pierwszy upadek z konia.
4. Oswojenie się z jazdą; obejrzenie treningu przez Annę (ciotkę Jace'a).
5. Ćwiczenie galopu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie taki wilk straszny, jak go malują, co?
Thomas poklepał Granta po smukłej szyi, gdy Jace - z wypiekami na policzkach - zatrzymał konia tuż obok instruktora. Spojrzał wtedy z góry (jeden z nielicznych momentów, gdy patrzył na Clanceya z takiej perspektywy) i przytaknął.
- Grant się chyba do mnie przyzwyczaił - rzucił przez ramię, prowadząc konia do stępu. Thomas potaknął, a potem wyprowadził Jace'a na zewnątrz; to pierwszy raz, gdy chłopak zaczerpnął świeżego powietrza, będąc w siodle. Zatrzymał jednak konia przed salą i obejrzał się na trenera, który na migi kazał mu czekać, a potem zniknął za najbliższym zakrętem.
Chłopiec odczekał kilka niedługich minut, w czasie których przyglądał się ogrodzonemu polu. Dwójka ze znanych mu dzieciaków - blondyn miał trzynaście, a szatynka dwanaście lat - prowadzeni już byli przez swoich instruktorów. Wyglądało na to, że znów czeka ich jazda na lonży i Jace spodziewał się następnych dziwnych pomysłów trenerów, którzy momentami zmuszali ich do akcji na miarę występów akrobatycznych.
Miał być galop, mruknął zrażony Jace, gdy dostrzegł, jak Thomas zbliża się do niego z linką do lonży.
- Dziś nauczysz się wysiadywać foule.
- Foule... - powtórzył za nim chłopiec, ruszając konia z miejsca.
Prowadził Granta wolno, obok Thomasa, przyglądając się to jemu, to ubitej ziemi, na której ćwiczyły inne osoby. Gdzie Garet? - przemknęło mu przez myśl, ale nie miał czasu, żeby się nad tym zastanowić. Clancey już doczepił linę do uprzęży Granta, poprawił mu jeszcze strzemiona przy siodle (skrócił) i stanął na środku podnosząc nieco dłoń, żeby zwrócić na siebie całą uwagę adepta.
- Foule to kroki w galopie. To proste. Tylko początkowo możesz się przestraszyć prędkości. Ale nie spadniesz. Ćwiczyliśmy koordynację i równowagę, nie? Dobra, dzieciaku - rzucił zmobilizowany i z takim entuzjazmem, jakby sam miał po raz pierwszy zmusić konia do galopu. - Galop w pełnym siadzie. Tyłek na siodle, sylwetka wyprostowana. Wpierw stęp, teraz kłus... dobrze, Jace.
Thomas prowadził konia za lonżę, przyglądając się, jak instruowany przez niego chłopak radzi sobie z przechodzeniem z jednego chodu do drugiego. Aż w końcu wydał komendę, by przyspieszyć. Jace widząc znak, siadł głęboko w siodle, przesunął zewnętrzną łydkę za popręg i mocno przycisnął, informując swojego wierzchowca o zmianie kroku. Grant wybił się do przodu, sprawnie przechodząc do galopu, który cisnął powietrze w twarz Jace'a i omal nie zmusił chłopca do mocnego pochylenia się, byle przylgnąć do ruchliwego ciała i poczuć się odrobinę bezpieczniej; nawet jeśli złudnie. Poczuł, jak spinają mu się mięśnie, a dobrze wiedział, że aby utrzymać się na grzbiecie, musiał wyczuć rytm konia - niekoniecznie będąc całym spiętym.
Wsunął stopy głębiej w strzemiona, a potem - wiedziony instrukcjami - skierował pięty jak najbardziej na dół, jakby chciał je za wszelką cenę wbić w glebę. Palce skierował do konia, próbując złapać narzucony przez niego rytm. Dyskutując o galopie z Garetem, Sharon i Maxem wydawało się to czymś potwornym - wręcz niemożliwym do opanowania, jednocześnie będąc pierwszym celem do spełnienia przez każdego adepta. W końcu wszyscy chcieli móc poczuć wiatr we włosach, słyszeć tętent kopyt, śmigać przez wytyczone, leśne ścieżki...

---------------------------------

- Oh, daj spokój! - pocieszył go Thomas, uderzając z rozmachu między łopatki.
Chłopiec syknął cicho i rozmasował obolałe ramię. Gdyby nie kask, jego głowa pewnie pękłaby jak rzucone o ścianę jajo, ale ochraniacz zamortyzował trzeci w tym dniu upadek. I tak miał wielkie szczęście. Niektórzy źle upadali i skręcali sobie kostki albo łamali przedramiona, a jemu zawsze udało się wyjść jedynie z nową kolekcją siniaków i niczym ponadto.
- Daj spokój. Czwarty raz nie spadniesz.
- Zakład? - jęknął albinos, zerkając na rozdarty rękaw bluzy.
- Jak się utrzymasz w siodle, to stawiam ci piwo.
Jace spojrzał na niego ostrzegawczo.
- Jestem nieletni.
- No to Danonka.

---------------------------------

Tego dnia istotnie, gdy Jace wyczesał konia i wprowadził go z powrotem do boksu, Thomas niespodziewanie rzucił hasłem: „łap!” i zgrabnym łukiem podał dzieciakowi czteropak Danonków. Chłopiec spojrzał wtedy na niego sceptycznie, ale jedno musiał mu przyznać - galop nie mógł być taki trudny, gdy wreszcie zrozumiało się podstawy.
Gdy wreszcie zgrało się z koniem.
To był pierwszy, niewielki wprawdzie, ale wciąż ekscytujący (wewnętrznie, w domu Jace zachował polityczną mimikę) krok naprzód. Następna lekcja odbyła się bez dodatkowych bóli; chłopiec zminimalizował liczbę upadków do niezbędnego minimum - do zera. Rytm nadany przez konia był jak pierwszy krok w tańcu, któremu musiał się „po prostu” oddać. Wystarczało utrzymać się w siodle, trzymać lekko wodze i dać się prowadzić. Lonża została wkrótce zdjęta z uprzęży, a Thomas zapewnił, że jeszcze trochę, a zaczną się wypady poza obręb samej stadniny.
- Będziemy galopować brzegiem sadu, przez leśne dukty i łąki! - zapewniał rozbawiony, podsycając tylko samozaparcie.

- - - - -
ROZPISKA:
1. Krótka teoria o koniach oraz poznanie podstawowych pojęć. Wyczyszczenie wierzchowca i osiodłanie go pod nadzorem instruktora.
2. Pierwsze ćwiczenia na lonży.
3. Lekcje samodzielnej jazdy; pierwszy upadek z konia.
4. Oswojenie się z jazdą; obejrzenie treningu przez Annę (ciotkę Jace'a).
5. Ćwiczenie galopu.
6. Wycieczka konna.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zawieszony z braku aktywności usera.
Przez pół roku na pewno znalazłoby się czas, aby odpisać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach