Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Miejsce: Dom twojej starej. Znaczy, twojego starego. Znaczy, starego Nathaira. Znaczy, Nathaniela.
Czas akcji: 2380 rok.
Uczestnicy: Na pewno nie Natalie. Spokojnie, to dżołk, bo ma dużo wątków. :U Ale za to jest pakiet małego Nathaira, rudego Nathaniela... i Sher przed spotkaniem z Zero. Ale Zero tu nie ma. Bo Zero to chujer.

- Levittoux!
Żwawe kroki prowadziły jasnowłosą istotę w kierunku domostwa jej przyjaciela, już z daleka wywołującą go z jego wnętrza. Dłoń obwieszona rzemiennymi bransoletkami dzierżyła ozdobną, papierową torebkę, z której zwieszał się swobodnie drobny bilecik zapisany eleganckim maczkiem składającym się w imię absolutnie najsłodszego dzieciątka, jakie w życiu widziała. I nie, nie był nim rudzielec, którego nazwisko tak entuzjastycznie wywoływała co kilka kroków, jakby miało to przywołać go do porządku. Jeśli usłyszał, to już za pierwszym, maksymalnie drugim razem, a Kenneth doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Lorem ipsum, lanie wody-...
Stanęła tuż przed wejściem do urokliwego ogrodu, gdzie bez najkrótszej kontemplacji otoczenia dostrzegła znajomą łepetynkę. A nawet i dwie, tak kompletnie różniące się od siebie wysokością. Pomimo w miarę wczesnej pory, sięgającej może godziny jedenastej, słońce i tak dawało o sobie znać, rozpromieniając radosną buźkę rozbawionego chłopca możliwie jeszcze bardziej. Mały, słodki Nathair i jego duży, mniej słodki ojciec. Ten obrazek był wręcz jak z bajki, a Sheridan też chciała mieć w nim swoje miejsce. Najlepiej w centrum uwagi młodszego z nich. Dlatego bezceremonialnie wkroczyła na teren posesji marchewkowłosego i ponownie rzuciła się naprzód, tym razem mając już gdzieś wyżej wspomnianego "tatusia", którego godność umieszczała na swoim języku do tej pory.
- Nathaiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiir~. - Rzuciła przeciągle, łapiąc różanookiego chłopczyka w biegu, unosząc go wysoko ponad siebie i zataczając koło wokół własnej osi, kiedy już postanowiła powoli opuścić go na wysokość swoich ramion i, po naprawdę króciutkiej chwili wyczekiwania, przygarnąć do piersi w czułym uścisku. - Ciocia przyszła. I zgadnij, co Ci dziś przyniosła! - Dodała z szerokim uśmiechem, nim zwinęła blade wargi w dzióbek i złożyła na dziecięcym czółku leciutki pocałunek. Nie minęła nawet chwila, a stópki małego Aniołka znów dotykały podłoża, podczas gdy jego rączki mogły już znęcać się nad uchwytem sprezentowanej mu torebeczki, pełnej wymyślnych wypieków i paczuszek upchanych wielosmakowymi żelkami. Po "cioci" nie został nawet ślad, gdyż na krótką chwilę ponownie skupiła swoją uwagę na zastępującym ojca Heathera dryblasie. W kilku szybkich krokach znalazła się przy nim i zarzuciła ramiona na jego kark, tak, jak to już miała w zwyczaju.
- Znowu zmalałeś, krasnalu. - Wypaliła zaczepnie, unosząc dumnie głowę z drwiącym uśmiechem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Próba złapania czerwonego motyla zakończyła się failem, kiedy to przebierając krótkimi nóżkami Nathair próbował nadążyć za uciekającym stworzeniem. Chłopiec wyciągnął swoje małe rączki i zamachał nimi rozpaczliwie do ostatniej chwili łudząc się, że motyl jednak zawróci i pozwoli się pochwycić różowowłosemu dziecku. Ale nic z tego. W końcu i Nathair zrezygnował z pogoni za upatrzoną zdobyczą, kiedy jego uwagę przykuło jakieś inne ustrojstwo. Jednakże tym razem nie było mu dane na dłużej zawiesić wzroku, gdy coś, a raczej ktoś pochwycił go w swoje ramiona. Chłopczyk rozszerzył oczy w zaskoczeniu przeplatanym strachem i zaczął rozpaczliwie machać nóżkami, chcąc, by kobieta postawiła go na ziemi, lecz samolocik w jej wykonaniu tak mu się spodoba, że uśmiechnął się szeroko machając tym razem rękami na boki i śmiejąc wesoło.
Dzięki temu Sheridan nie została pogryziona przez niego, kiedy złożyła na jego twarzy mokrego buziaka.
A prawdopodobieństwo pogryzienia tak czy siak było dosyć spore. Widocznie miała dzisiaj dużo szczęścia.
Z błyszczącymi oczami spojrzał na nią, a potem na torebkę pełną łakoci. Przygarnął ją mocno do siebie i odbiegł parę kroków w bok, siadając na ziemi i z zaciekawieniem typowym dla dziecka zajrzał do środka, wsuwając głęboko swoją rączkę i szperając z wymalowanymi wypiekami na policzkach. W końcu wyciągnął najbardziej kolorową paczkę – z jakimiś żelkami i nieporadnie gramoląc się z ziemi, ruszył biegiem, najszybciej jak tylko mógł stronę Nathaniela. Dopadłszy do swego przyszywanego ojca, uniósł wyżej opakowanie niemo proszą, by ten rozpakował je dla chłopca, a sam objął mocno rączkami jego lewą nogę, do której mocno przyległ wtulając się i zerkając co chwilę na Sheridan nieco nieśmiało i niepewnie.
W końcu ukrył głowę w materiale spodni mężczyzny, ciągnąc jego spodnie w dół a po chwili wyciągnął swoje małe rączki ku górze, chcąc, by ten go podniósł. Najwidoczniej obecność kobiety speszyła malca na tyle, że chciał sę ukryć w ramionach opiekuna.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

____„Levittoux”
____Nathaniel prychnął pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem rudym łbem. To był dokładnie siódmy raz, kiedy usłyszał z jej ust swoje nazwisko w przeciągu ostatnich pięciu minut, a jeszcze nawet nie pojawiła się na horyzoncie. Wyjął z kosza kolejną mokrą koszulę i  rozwiesił ją na sznurku obok poprzedniej, katem oka obserwując poczynania syna. Młody znowu próbował upolować jakiegoś Bogu ducha winnego motylka i szło mu to tak samo nieporadnie jak... no... zawsze. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jaki Armageddon zapanuje w tym biednym ogródku, gdy Nathair nauczy się latać. Raczej nie nastąpi to szybko, skoro dopiero niedawno ogarnął magiczną sztuczkę nazywaną przez większość wtajemniczonych „chodzeniem”, ale nie uprzedzajmy wypadków. W końcu nigdy nic nie wiadomo.
____Tymczasem słonko przygrzewało, zmutowane ptaszki wyły swoje zmutowane piosnki, a blond intruz wreszcie dotarł do obranego przez siebie celu, którym – tak jakoś się niefortunnie złożyło –  był nathanielowy ogródek.
____„Nathaiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiir~.”
____Też się cieszę, że cię widzę – rzucił, nie odwracając się nawet w jej stronę.
____Zaśmiał się pod nosem, słysząc typowo ciotkowe trajkotanie anielicy. Dobrze, że jeszcze nie dotarła do tego poziomu, gdy obcałowuje się swojego ukochanego siostrzeńca czy też bratanka na przemian z maltretowaniem jego polików i rozwodzeniem się na temat, jak bardzo udało mu się urosnąć od ostatniego spotkania. Zerknął na uroczą scenkę i parsknął z rozbawieniem. Było gorzej, niż myślał – Cameron już znajdowała się na poziomie całowania dziecięcych czółek na powitanie.
____Coś się chyba jednak z różowowłosym szkodnikiem nie dogadali, bo  ten wypruł w długą w stronę swojego opiekuna. To chyba oznaczało koniec jakże pięknej, cioteczno-dziecięcej miłości.
____Zaraz też nasz rudy rydz zaliczył bliskie spotkanie trzeciego stopnia z sielankową i wielce prorodzinną rzeczywistością. Sher uwiesiła mu się na szyi, Nathair uczepił się jego spodni... W najśmielszych snach nie sądził, że do tego dojdzie. Od zawsze bowiem chciał zostać wieszakiem, a teraz jego marzenia wreszcie się ziściły, chociaż wszyscy do tej pory mówili mu, że jest za mało drewniany. Szkoda, że nie widzieli go teraz, dopiero by im miny zrzedły! Nędzni ateiści.
____Chwycił paczkę żelków, otworzył ją sprawnie i wcisnął z powrotem w wyciągnięte rączki syna. Zaraz też wziął go na ręce i objął w pasie wciąż uwieszoną na nim blondynkę. I to, proszę państwa, nazywa się multitasking.
____Ty za to wyglądasz kwitnąco jak zawsze – odparł, obdarowując ją rozbawionym spojrzeniem. – Kawy? Herbaty? Ciasta? – dopytał, jak na porządnego gospodarza przystało. – Nie mamy ciasta – dodał od razu, by rozwiać wszelkie wątpliwości (co z kolei porządnemu gospodarzowi kompletnie nie przystoi).
____W międzyczasie zorientował się, że nadal ściska Sheridan w pasie, chociaż powitanie powinno już dawno dobiec końca. Zwrócił jej więc łaskawie wolność, tym samym chwytając pewniej swoją pociechę. Sytuacja opanowana. Możecie odwołać wojsko, panowie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To naprawdę nie była jej wina. Wszystko przez niego.
Wszystko przez tą różaną czuprynkę, pyzatą, dziecięcą buźkę, malutkie usteczka i wielkie, wielkie oczka, ciekawsko obserwujące cały świat, jakby chcąc pochłonąć wszystko za jednym zamachem. Mimo wszystko chciała go przeprosić za to, że wprawiła go w panikę, kiedy-... przerażenie tak po prostu przerodziło się w radość. Wyglądało na to, że mały już teraz miał ochotę założyć własną sieć linii lotniczych, bądź samemu zostać samolotem. A może śmigłowcem? Grunt, że kiedy jego przekochane różowe tęczówki skrzyżowały się spojrzeniami z tymi jej, aktualnie wyrażającymi zachwyt swoją barwą burzy piaskowej, niemal pisnęła w euforii, niczym ostatni fangirl. O Boże, była taką dobrą ciotką. Sprawiła mu radość. Radość, mówię Wam!
Przyjęła to jednak najspokojniej, jak się tylko dało, z błogim uśmiechem wpatrując się w młodzieniaszka, gdy ten biegł przejrzeć swój łup, nim sama ruszyła w drogę.
I oczywiście nie odbyła jej sama. Ta mała kruszynka znów była tuż obok, ujmując serce jasnowłosej w ten najniebezpieczniejszy ze wszystkich sposobów. Tak na dobrą sprawę, ostatecznie całkowicie przestała zwracać jakąkolwiek uwagę na dryblasa, całą ją skupiając na osobie Nathaira. Ta malutka, słodka postać musiała czuć się wręcz osaczona pod tak nachalnym spojrzeniem "cioci", która wcale nie chciała sprawiać chłopczykowi dyskomfortu. Mimo wszystko, wyglądało to zupełnie, jakby w trakcie obserwacji obmyślała, z jakimi dodatkami i na jakim talerzu będzie najkorzystniej go schrupać. Od niechybnej śmierci spowodowanej strachem ocaliły go kolejne słowa jego ojca. To właśnie one skłoniły Cameron do zerknięcia w stronę rudego łba, kiedy zacmokała pod nosem, jakby próbując mu przekazać: "och, jakiś ty głupi, chłopcze".
- Nathair ma ciasto. Sama piekłam. - Odparła wreszcie z dumą, jaka przystała najlepszej ciotce świata, która była pewna chyba tylko właśnie swoich umiejętności kucharskich. No, może nie nadawała się na kolejnego Master Chefa i w pewnym momencie oddałaby przysłowiowego fartucha, ale nie można jej było zarzucić wysadzania kuchni w powietrze przy próbie zagotowania wody! Tak więc mały różowowłosy panicz w żadnym stopniu nie ryzykował zatrucia. Ewentualnie mógł zdarzyć się zakalec. - Za to Ty zostajesz z gołymi rękami. Ale po co Ci ciasto? Trzymasz na rękach najsłodsze maleństwo na świecie i-... o matko, Nathair, ciocia chce Cię przytulić.
Biedne dziecko. Przynajmniej nie brzmiała, jak napalony pedofil. Ba! Powiedziała to wręcz ze stoickim spokojem, byleby nie wystraszyć malca. W końcu już dość mu dziś naszkodziła, a zachęcający uśmiech miał tylko jeszcze bardziej załagodzić sprawę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczęśliwy i zadowolony anioł od razu pochwycił w swoje łapy paczkę żelek, kiedy Nathaniel podniósł go na ręce, wsuwając druga dłoń do środka i grzebiąc w niej wybrał najbardziej kolorowego żelka. Z wypiekami na policzkach od razu wsunął go sobie do ust, próbując pożreć całego, ale z racji wielkości smakołyka a małej szczęki chłopca, koniuszek wystawał spomiędzy jego warg, wesoło podskakując kiedy Nathair starał się pogryźć żelkę.
Rozglądając się na boki, nawet nie poczuł, kiedy kawałek słodkości wypadło mu z buzi wprost w rude kosmyki swojego opiekuna. Mały anioł zamrugał zaskoczony, wsuwając rączkę we włosy Nathaniela, próbując wyciągnąć żelkę, przy okazji szarpiąc Nathaniela nieco do tyłu.
- Cukielek! – jęknął głośno, marszcząc przy tym zabawnie swoje brwi, jakby to była naprawdę poważna sprawa.
Ale jak to z dziećmi bywa, bardzo szybko ich uwaga skupia się na czymś innym. Tym razem różowe spojrzenie powędrowało w stronę rozkrzyczanej kobiety, która już sięgała swoimi łapskami w jego stronę. Nathair momentalnie odwrócił głowę, wtulając się bardziej w Nathaniela.
- Nie! Nataliel, bloń mnie! – zapiszczał wciskając się jeszcze mocniej w rudowłosego, nie chcąc wpaść w krwiożercze dłonie swojej ciotki.
W międzyczasie rączka powędrowała do paczuszki z żelkami, skąd wyciągnął kolejnego i zerkając na Sheridan wsunął go do sobie do buzi, pochłaniając go niemal w całości. Wyciągnął jeszcze jednego, ale tym razem, zamiast zginąć w odmętach ust małego aniołka, zaczął smyrać nim po policzku Nathaniela, zostawiając cukrowy szlaczek.
- Cesz? – zapytał przyszywanego ojca przyglądając się mu z zaciekawieniem z boku, podsuwając niemal pod sam nos paczkę z żelkami, by w końcu objąć mocno szyję mężczyzny i po prostu przytulić go mocno do siebie.
Ziewnął szeroko czując, jak senność powoli go ogarnia, ale wiedział, że nie ma drzemki, skoro nie było jeszcze obiadu. Z drugiej strony… na co komu obiad, skoro ma się żelki? I ciasta, o których wspominano? No właśnie. I kolejna żelka została pożarta ze smakiem.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

____Jesteś pewna, że nadaje się do jedzenia? – zagaił, poprawiając chwyt na Nathairze.
____Pochłonięty dogryzaniem swojej starej towarzyszce, nawet nie zauważył, że w gąszcz jego włosów wtargnął lepki i słodki intruz. Do czasu... O jego obecności przekonał się dość boleśnie, w momencie, w którym został pociągnięty za włosy. Niby dzieciak taki malutki i słodziutki, ale krzepę w łapie ma niczym jakiś krasnolud... Levittoux wypuścił powoli powietrze z ust, spoglądając w niebo i licząc do trzech. Trzy to taka magiczna liczba: trzeciego dnia Bóg stworzył ląd i rośliny, trzeciego dnia zmartwychwstał Chrystus i po trzech sekundach Nathaniel był na powrót w pełni zdolny do prowadzenia sielankowego życia rodzinnego. Sięgnął do włosów z tyłu głowy i wyplenił z nich swoje cukierkowe nemezis jednym, szybkim ruchem.
____Tak, cukierek, nie dało się nie zauważyć – odpowiedział rzeczowym tonem, próbując jakoś utrzymać na rękach wierzgającego syna.
____Parsknął z nieco zbyt dużą wesołością, widząc reakcję malca na zaloty ze strony ciotki. No to sobie pogadali, nie ma co.
____Sher... nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale brzmisz jak pedofil – zburzył jej marzenia ze szczerym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Chętnie dopowiedziałby coś jeszcze, jednak rozproszył go pewien żelek trzymany w pewnej dziecięcej łapce, po której nastąpił zmasowany atak całej hordy słodyczy ulokowanej w paczce.
____Z miłą chęcią – odparł grzecznie, wyjmując słodkość z opakowania. Od razu władował go sobie do ust i przy okazji zabrał całą torebkę z rąk Nathaira, wykorzystując chwilę jego nieuwagi. – Dziękuję – dodał, przeżuwając, bo przecież kultura nakazuje okazywać swą wdzięczność żywicielom. Przemilczmy już to gadanie z pełnymi ustami, bo to było dla wyższego dobra. Mhmm.
____Pogłaskał zaspanego aniołka po głowie, wreszcie skupiając swoją uwagę na Sheridan. Rzucił jej przepraszające spojrzenie w stylu „no co poradzisz?”, po czym otworzył drzwi barkiem.
____Chodź do środka, trzeba zrobić obiad, bo młody już mi tu usypia. Będziesz mogła popisać się swoimi umiejętnościami kulinarnymi – rzucił zaczepnie, odsuwając się o krok, by przepuścić przyjaciółkę w drzwiach.
____Powszechnie wiadomo było, iż Nathaniel jest całkiem niezłym kucharzem. Właściwie w okolicy znany był ze swojej gościnności i zdolności kucharzenia właśnie, ale cii, nie podcinajmy naszym opierzonym blondynkom skrzydeł.
____To jak, wchodzisz w to? – czy to wyzwanie...? – Chociaż założę się, że nawet nie trafisz do kuchni... – tak, to zdecydowanie wyzwanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przeciągnęła się rozkosznie, ze spokojem obserwując kolejne poczynania swojego przybranego bratanka, który z typową dla dziecka radością zajął się pałaszowaniem. Szkoda tylko, że miało się to skończyć tragicznie dla płomiennych kosmyków jej odwiecznego (i to dosłownie) kompana. Nie miała jednak nawet sposobności, aby go ostrzec, gdyż ten zaraz otworzył gębę w celu wystrugania kolejnych dogryzków w jej kierunku. Uśmiechnęła się tylko złośliwie, nim poklepała młodzieńca po policzku.
- Jestem pewna, że opadnie Ci szczęka, jak chociażby je powąchasz.
No proszę. Więc teraz mieli zamiar przekomarzać się nawet w sprawie głupiego ciasta? To była ta potęga przyjaźni - multum ironicznego bullshitu, pojazdy po ambicji, a wszystko to z sympatycznym uśmiechem wymalowanym na mordzie. I jak tu być samotnikiem? W dodatku ten okaz miał dołączony do siebie mały, ale jakże kochany bonus, dzięki jakiemu to nie mogła powstrzymać się od krótkiego parsknięcia, kiedy wykrzyczał na cały głos jedno, krótkie słowo, jednocześnie z całą swoją młodzieńczą siłą szarpnął za włosy Levittoux'a. I dobrze mu tak.
Za to jej nie było dobrze, gdy tak po prostu została uznana za złoczyńcę w akcji.
"Nie! Nataliel, bloń mnie!"
;A; !!!
- Nie jestem pedofilem-... - jęknęła żałośnie, wydąwszy dolną wargę w tak teatralny sposób, iż wręcz słyszała w głowie parskający śmiechem tłum na widowni, która tak naprawdę wcale a wcale nie miała zamiaru nigdy zaistnieć. Wzrokiem zahaczyła jeszcze o uroczą scenkę przechwytywania żelek, nim-... zacisnęła usta, byleby tylko nie wyszczerzyć się w uśmiechu tak szerokim, jakiego świat nigdy nie widział. Chyba odpowiadało jej całe to "popisywanie się umiejętnościami". Przecież wszystko dla jej kochanego, uroczego, przystojnego, doskonałego Natha-... ira.
I ona niby miała nie trafić do kuchni, co? Na jego odzywkę zareagowała zwykłym prychnięciem, które poprzedzało drobny pocałunek złożony na policzku starszego z aniołów. Ten drugi, niemalże pogrążony w słodkim śnie, został jedynie przelotnie pogłaskany, by przypadkiem nie zostać rozbudzonym przez molestującą ciotkę. A co do odnalezienia pomieszczenia, w którym standardowo przygotowywano posiłki - musiałaby być chyba ze czterysta lat młodsza, żeby nie wiedzieć, jak do niego trafić w tym domu, tak więc skierowała się od razu w jego kierunku, zerkając jeszcze tylko przez ramię z wywalonym na pełną długość jęzorem skierowanym do Nathaniela.
- Siadaj sobie spokojnie z tym swoim zakładem. Ciocia Sher zaraz wszystko ogarnie.
...zapowiadało się dłuuugie popołudnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ziewnął szeroko, wtulając się mocniej w Nathaniela i zamknął oczy. Ale jak to dziecko, wystarczył szmer, by momentalnie otworzyć oczy i zacząć rozglądać się zaciekawionym. Kiedy tylko wkroczyli do pokoju, Nathair zamachał małymi nogami dając jasno do zrozumienia swojemu opiekunowi, żeby ten raczył postawić go na ziemi. A kiedy już to uczynił, mały anioł nieporadnie, niczym malutka kaczuszka pomknął głębiej do salony, kierując się w stronę kanapy. Dopiero po chwili można było dostrzec, że chłopiec zgarnął  z mebla swojego pluszaka, Pana Królika, pozbawionego jednego oka. Przyciągnął go mocniej do siebie, przytulił, by ponownie przemknąć przez pokój, kierując się do Nathaniela. Dopadł do niego i drugą rączką zacisnął palce na materiale jego spodni.
- Nataliel, Nataliel! – zawołał opiekuna patrząc na niego z dołu dużymi, błyszczącymi oczami.
- Zlob helbatki! – na moment zamilkł, pociągając lekko nosem, by dodać.  - Plose. – bo przecież dobre wychowanie to podstawa. Może Nathair nie był aż tak ułożonym chłopcem jak powinien, ale Nathaniel skutecznie uczył go podstaw kultury.  
Nie odstępując Nathaniela nawet na krok, ruszył za nim, trzymając się jego stopni, a druga ręką szurając po podłodze Pana Królika. Jednakże kiedy tylko ujrzał Sheridan, momentalnie schował się za nogą mężczyzny, zerkając na kobietę zza nogi przyszywanego ojca, jakby bał się, że ta za moment pochwyci go w swoje łapska i zabierze do złego miejsca. Tam, gdzie źli panowie biorą małe dzieci a potem dają im cukierki.
I nagle w kuchni dało sie słyszeć cichutkie kichnięcie. Nathair podniósł rękę i wytarł swój nos, którym po chwili pociągnął. Spod jego sweterka wypadło kilka białoszarych piórek.
- Nataliel… – zaczął chłopiec próbując sięgnąć ręką do tyłu swoich pleców, gdzie pod materiałem sweterka zrobił się malutki garb. - Dlapie mnie.. – poskarżył się malec. No cóż, nie pierwsza i zapewne nie ostatnia tka sytuacja. Nathair nie potrafił jeszcze kontrolować swoich skrzydeł i kiedy kichnął, płakał, bał się.. cokolwiek, te, raptownie wyskakiwały. Ale żeby jeszcze wyglądały jak skrzydła. A to były maleńkie skrzydełka z paroma piórkami i nic więcej. Ale swędziało. I Nathaniel musiał wyciągać te piórka z pleców dzieciaka. Z pewnością minie jeszcze sporo czasu nim chłopak zacznie kontrolować skrzydła a te obrosną stałymi piórami.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

____Gdy usłyszał żałosne jęknięcie Sher, aż nie mógł powstrzymać się od kilkukrotnego klepnięcia jej po głowie. Na jego ustach mimo woli zagościł delikatny uśmiech, którego przybycia prawdę powiedziawszy nawet nie zauważył. Nie ma to jak nieświadomie szczerzyć się jak głupi do s(h)era. No, ale przynajmniej nie powstrzymywał się przed tym, jak co poniektóre jednostki.
____„Siadaj sobie spokojnie z tym swoim zakładem. Ciocia Sher zaraz wszystko ogarnie.”
____Usłyszał jeszcze, nim anielica zniknęła mu z oczu. Ani przez chwilę nie wątpił w to, że da sobie świetnie radę. Czym jednak byłoby popołudnie tej dwójki pozbawione wzajemnych docinków?  Czymś niezaprzeczalnie nudniejszym i nieprawdopodobnie monotonnym, ot co!
____Tymczasem Nathair, który do tej pory przysypiał uroczo wtulony w swojego opiekuna, doszedł do wniosku, że bardziej opłaca mu się przejawiać skrajne ADHD. Nathaniel wzniósł oczy do nieba, parskając krótko z rozbawieniem, po czym postawił młodego na ziemi. Podążył za nim dostojnym krokiem, nie spuszczając go z oczu. Co on tam kombinuje? Ach tak, Pan Królik. Mógł się tego domyślić. Będzie musiał w końcu przyszyć mu to oko, bo bez niego wyglądał koszmarnie... Spojrzał w dół na syna i zmierzwił mu włosy, wsłuchując się z uwagą w to, co też malec miał do przekazania.
____Tak jest! – zakrzyknął, salutując i uśmiechając się przy tym do młodego rozrabiaki. – Klient nasz pan. Zamówienie jest w trakcie realizacji.
____Ruszył w kierunku kuchni, skąd dochodziły już odgłosy szczękania naczyń i nawalania drzwiczkami szafek. Widać robota trwała w najlepsze. Komuś tu musiało nieźle paść na ambicję. Levittoux zatrzymał się w drzwiach i oparł o framugę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez jakiś czas w milczeniu przyglądał się poczynaniom anielicy, gdy wtem do jego uszu dotarło dziecięce kichnięcie. Zrobił majestatyczny półobrót, by obdarzyć synka spojrzeniem pełnym uwagi. Ocho, znowu te niesforne piórka wyskakują jak radioaktywne grzyby po toksycznym deszczu...
____Rosną ci skrzydła. Nic dziwnego, że cię swędzi – wyłożył cierpliwie, kucając koło niego. – Pokaż.
____Podwinął sweterek chłopca i przyjrzał się badawczo jego plecom. Zagwizdał z podziwem, łapiąc za pierwsze pióro z brzegu.
____No proszę, są większe niż ostatnio. Rośniesz jak na drożdżach, zuchu – stwierdził, wyrywając pierwsze piórko, a za nim kolejne. To wcale nie tak, ze próbował odwrócić uwagę Nathaira, czy coś, no skądże. – Jak tak dalej pójdzie, niedługo będziesz miał większe skrzydła niż ciocia – dodał, spoglądając wyzywająco w stronę przyjaciółki. W garści Nathaniela wylądowało kolejne piórko. I kolejne. – No już, prawie koniec – zapewnił, wyskubując kilku ostatnich, białych maruderów. – Ciociu Sher zrobisz nam herbatki? – zapytał z wyrazem niewiniątka na twarzy, wstając i łapiąc różowowłosego brzdąca za rękę. Ten obrazek był tak rozczulający, że tylko okrutnik bez uczuć odmówiłby im tego, o cokolwiek prosili. No serio. Nawet albinos zdawał sobie z tego sprawę. Nie ma to jak wykorzystywać swój wątpliwy urok osobisty i słodkość anielskiego dziecka w celu wyłudzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak bardzo. Nie umiem. Pisać.

"A żeby Ci ta łapa odleciała, Levittoux" - miała ochotę wysyczeć, wyrażając tym samym swoją nieskrywaną zazdrość. Tak bardzo się starała o względy tego małego brzdąca, że aż wyszło na to, iż wszystko było przesadzone. Westchnęła tylko jednak, kierując się już do kuchni, by tłuc się niemiłosiernie z jego drzwiczkami szafkowymi. A niech mu któreś spadną na łeb!
Pracowała więc tak, wykorzystując dostępne garnki i produkty, dłuższy czas zastanawiając się raczej nad tym, co w ogóle powinna przygotować, aniżeli faktycznie czyniąc postępowania w odpowiednim kierunku. Jednocześnie uważnie przysłuchiwała się drobnym pogaduszkom ojca z synem, przy czym na dźwięk kichnięcia swojego "bratanka" zareagowała niemalże paniką. Jej maleństwu zakręciło się w nosku! Jak można było do tego dopuścić?
No, całe szczęście, nie było to nic poważnego. Choć nawet sprawa wyrastających skrzydełek okazała się być świetnym pretekstem do ponaigrywania się z Sheridan. Aj, ten Nathaniel i jego słodziutki humor.
- To oczywiste, że jego będą większe. Jest już przecież dużym mężczyzną. - Odparła ze stoickim spokojem, praktycznie puszczając zaczepny ton mimo uszu, jednocześnie nie poddając się tak łatwo bez walki. - Przecież już od dawna są większe od Twoich. - Dodała, wywracając młynka oczyma przed mieszającą słodko pachnącą polewę drewnianą łyżką. Oczywiście, że jasnowłosa nie czuła się nawet na siłach, żeby rozmyślać nad ciekawszymi ripostami. Jej obecnym zajęciem było zapewnienie najsłodszej istotce świata jakiejś strawy, a nie przekomarzanie się z jej przybranym ojcem.
"Ciociu Sher..."
I znowu się zaczęło-...
Uniosła brew, uśmiechając się kpiąco pod nosem, nawet na chwilę nie ulegając nerwom. Trzymała je na wodzy, w najmniejszym stopniu nie ulegając drażniącemu wpływowi jego irytującego tonu. I bardzo dobrze, bo kiedy tylko odwróciła się w stronę dwóch rudzielców, nabrała pewności, że żałowałaby jakiejkolwiek złej myśli na ich temat. Byli tak słodcy i pocieszni, spoglądając na nią swoimi uroczusimi ślepiami. Ojcze, czy ona się właśnie roztapiała? Bo takie odnosiła wrażenie. Natychmiast wstawiła wodę na najpyszniejszą herbatę, jaką mogłaby im zaparzyć, po niespełna chwili wracając do pilnowania garnka z przyszłym obiadem jej ulubionych chłopców.
Czasu do jego podania wcale nie miało minąć wiele, więc odstępstwo czasowe między podaniem łagodnej, białej herbaty z niewielką dozą cukru, a rozkosznym przeciągnięciem się anielicy, zwiąstującym zakończenie przygotowań strawy, było naprawdę niewielkie.
- Tatusiu~. - W jej wykonaniu nie było to tak zabawne-... aczkolwiek starania zawsze były brane pod uwagę i doceniane. Przesłodzony ton także dawał jakieś dodatkowe punkty, tak więc całe to nawoływanie można było ocenić na 4 tortille na 10 kanapek z łososiem. Sekunę później, najlepsza ciocia świata znalazła się tuż przy obydwu aniołkach, trzymając w dłoniach dwa talerze, wypełnione porcjami ryżu, polanego bladoróżowym sosem i zwieńczonymi kawałkami pysznych truskawek - owoców, które były tu kluczową smakową nutą. Postawienie ich na stole było kwestią niewielkiego wysiłku, za to ogromny sprawiło jej powstrzymanie się od ciśnięcia w Nathaniela jego przydziałem żywieniowym. Tak o, dla śmiechu.
- Nakarmić Cię? Czy może dasz sobie radę? - Oczywiście, że ten przesłodzony ton miał być skierowany do-... marchewkowego łba Levittoux'a, za który w następnej kolejności chwyciła Cameron, zatapiając palce w jego kosmykach i mierzwiąc je delikatnie. - W końcu, w porównaniu z Nathairkiem, jesteś takim niedojrzałym chłopcem~...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:

Ostatnimi czasy coraz częściej mu się to zdarzało. Kichnął – wyskakiwały pióra. Wystraszył się – wyskakiwały pióra. Kolejna nagła emocja – pióra. Wszędzie białe, puchowe pióra. A Nathaniel musiał je zbierać.
Wyrywanie piór nie było aż tak bolesne, acz do najprzyjemniejszych czynności nie należało. Jednakże Nathair dzielnie siedział i wytrzymywał te swoje dziecięce katusze, tylko od czasu o czasu pojękując przy bardziej opornym piórku. I jak to dzieci, nie ułatwiało końca sprawy, gdyż wiercenie wygrywało. Przytulił mocniej swojego pluszaka, jakby przy nim czuł się najbezpieczniej na świecie i czekał, aż się dobiegnie to końca.
- Tobie też wylywano? – zapytał zaciekawiony, kiedy Nathaniel skończył wyrywać piórka. Zadarł wyżej głowę zaciskając swoje małe paluszki na dużej dłoni swojego opiekuna i zaczął dreptać za nim do kuchni.
- Ciocia Shel jest dziwna. – zachichotał cicho, jakby powiedział coś naprawdę zabawnego.
- A Nataliel wczolaj zablał mnie na spacel do lasu! – powiedział wesoło z malującymi się wypiekami na policzkach. - I widziałem salenkę! Była taaaakaaa – zakreślił rączką wielkie kółko - duuuuża! Jak będę duży, to będę salenką! A Nataliel będzie kacką. Widziałaś kacki? Pływają w naszym jeziorku obok! – opowiadał z wielkim przejęciem, jakby przeżył co najmniej przygodę życia. W końcu wyrwał się i pobiegł do kanapy, na którą wgramolił swoje ciałko, siadając na tyłku, kiedy podano mu herbatę. Czekał, żeby ta mu ostygła, gdyż Nathaniel niejednokrotnie upominał go przed oparzeniem, a gdy napój był już zdatny do picia – zaczął sobie głośno siorbać.
W końcu przyszedł czas na posiłek. Nathair wydał z siebie głośny odgłos zachwytu, bliżej niezidentyfikowany, gdy postawiono przed nim talerz. Złapał za łyżkę i zaczął sam jeść. Szkoda tylko, że przy okazji brudząc samego siebie. I stół. I podłogę. I wszystko dookoła. Niestety, za każdym razem, kiedy nabierał trochę ryżu, łyżka w dziwny sposób przekręcała się, zrzucając swoją zawartość gdzieś na bok. Anioł nieco zirytowany swoją nieporadnością, w końcu odsunął ją na bok i spojrzał na Sheridan błyszczącymi oczami.
- Nakalmisz mnie? – poprosił z typową dla dziecka prośbą w głosie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach