Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 07.01.15 21:00  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Oddział "specjalny" Ronin
Nazwa:Oddział "specjalny" Ronin.
Uczestnicy:Taihen Shi, Lentaros, Eugene, Nathair, Marcelina
Cel: Tajemnica wagi państwowej.
Narrator:Philip.
Możliwość śmierci:Misja retrospekcja, nie.
Nagroda:Przewidywana.

//Oczywiście, kolejność dowolna, jak na razie.

Taihen Shi


Furgonetka przetaczała się przez piaszczystą równinę z zawrotną prędkością. Stare, wytarte amortyzatory nie ułatwiały jazdy, pojazd podskakiwał nieznośnie na najmniejszej nierówności terenu, potrząsając wszystkimi wewnątrz. Spocony, szczerbaty kierowca, ubrany w poszarpaną flanelową koszulę i przyciasne kąpielówki z pod których wystawało jego dość obfite owłosienie, za każdym razem gdy, któreś z kół najechało na kamień, bądź wpadło w dół, rechotał nie ubłaganie obnażając swój szczerbaty uśmiech. Można było podejrzewać, że robił to specjalnie by za każdy razem łapczywie spoglądać w lusterko i obserwować biusty kapłanek skaczące wraz z samochodem.

Skromne uzębienie  jak i prawie całą twarz pokrytą miał lepką, cuchnącą mazią. Pozostałością po mieszance jakiś ziół, które przeżuwał z ogromną namiętnością przez całą podróż.

Z niewiadomej przyczyny Prorok zatrudnił tego człowieka, zamiast wysłać z swoimi kapłankami jednego, bądź dwóch zaufanych ludzi. Tai nie miała prawa kwestionować jego decyzji, żadnej, również tej o wysłaniu jej wraz z jedną z młodszych akolitek, na prawie tygodniową misję szerzenia miłości Ao w pełnym zagrożeń centrum Desperacji, bez jakiejkolwiek obstawy. Mężczyzna zacharczał okropnie i przymierzył się do wyplucia kolejnej porcji brejowatej substancji przez okno, niestety jedno z kół, kolejny raz natrafiło na koleinę i cała zawartość jego ust rozchlapała się po kabinie, opryskując, przednią szybę. Chyba się tym nie przejął, ponieważ znów zarechotał i próbując odzyskać widoczność, zaczął ścierać śluz własnym rękawem.

Kiedy rozmazał go na tyle, by dostrzec choć kawałek drogi przed sobą odwrócił się w kierunku dziewcząt i szczerząc się powiedział, z przesadzoną, zachrypniętą słodyczą w głosie.

Często tak sobie jeździcie kociaki?

Akolitka o drobnej niewinne twarzyczce, była widocznie zniesmaczona jego zachowaniem i słowami, splotła tylko nerwowo dłonie na piersi, a wzrok wbiła w czubki własnych butów.
Tai mogła dostrzec jak jej blada, anemiczna do tej pory cera, zaczyna zmieniać kolor, przechodząc od lekkiej czerwieni policzków w buraczany niemal szkarłat całej twarzy.
Po chwili podniosła wzrok i spojrzała zeszklonymi oczyma na kapłankę, Tai  znała odrobinę jej historię, wiedziała, że dziewczyna nim dołączyła do kościoła Ao, była całe życie molestowana, przez własnego ojca i chowała do mężczyzn tak głęboką urazę, że nawet Prorok, który ją przygarną i traktował poniekąd jak własne dziecko rozmawiał z nią tylko w obecności innej kobiety z zgromadzenia. Podróż z tym nieokrzesanym, bezczelnym typem, był dla niej ogromnym wysiłkiem i próbą jej woli.

Zadałem, kurwa pytanie, nie!?

Dodał po chwili ciszy, dalej nie patrząc na drogę, jego głos był stanowczy i dało się w nim wyczuć zdenerwowanie. Oczekiwał odpowiedzi, a jeżeli miał ją usłyszeć musiała udzielić jej Tai, właśnie tutaj wewnątrz rozklekotanego furgonu, po środku pustynnego bezdroża.


Lentaros


Dzień był chłodny, lecz bezwietrzny. Niebo co zaskakujące, na warunki Desperacji, niemal bezchmurne i prawie błękitne. Wymarzony dzień dla każdego mieszkańca tej chorobliwie absurdalnej pustyni. O ile oczywiście posiadał umiejętność odczuwania emocji i kontemplacji piękna otaczającego, go szarego świata. Lentaros był androidem więc, raczej gówno go obchodziło, jak wspaniałe trafiły się mu warunki do tej roboty. Zapewne chciał ją po prostu wykonać.  

Zadanie było jasne, wytropić niewielki oddział zwiadowczy S.Spec, który ośmielił się wkroczyć w głęboką Desperację i upewnić się, że żaden z jego członków nie zda dowództwu raportu z tej eskapady. Właśnie dlatego to On został wytypowany do tego zadania. Łowcy zdążyli się przekonać, że android potrafi być wyjątkowo skuteczny, jeżeli w grę wchodziło powodowanie “tajemniczych” zniknięć wojskowych jednostek.
Wytropienie lekkiego pojazdu terenowego, którym żołnierze próbowali przepruć przez popielne wydmy, nie było trudne, spalające  wysoko oktanową mieszankę paliwową silniki, słychać było z odległości wielu kilometrów.

Android stał na wzniesieniu, a u stóp niezbyt stromego zbocza leżała paląca się ciężarówka pokryta oznaczeniam charakterystycznymi dla armii. Jej oś była przełamana w pół, żarzący się bok zdobiły dziesiątki dziur po kulach, a płomienie powoli, acz nie ubłaganie, trawiły polimerowo-skórzane wykończenie tapicerki, której kawałki porozrzucane były tu i ówdzie na przestrzeni kilkunastu metrów kwadratowych.

Załoga maszyny leżała w naprędce wykopanym dole, kilkaset metrów od tego miejsca, ich ciała skwierczały w ogniu pochłaniającym resztki tego co, jeszcze kilka godzin temu było ośmio-osobowym oddziałem rozpoznania taktycznego. Stos, w którym płonęli wzbijał w niebo wąską stróżkę cuchnącego dymy, wyróżniającą się w tym płaskim równinnym krajobrazie.
Bliższe oględziny wskazywały, że żaden z nich nie zginął w wypadku, jaki spowodował dachowanie ich pojazdu, zapewne zostali z niego wywleczeni a egzekucję przeprowadzono szybko i bez zbędnych ceregieli, za pomocą jednej serii z średnio-kalibrowej broni automatycznej.

Zawodowcy. Ten mikroskopijny holokaust, urządzili prawdziwi fachowcy od tej roboty. Droid mógłby jedynie podziwiać, efekty ich pracy. Ktoś, kolokwialnie rzecz ujmując, podjebał mu fuchę i nawet się nie przedstawił. Jedynym śladem ich obecności były niezbyt starannie zatarte ślady opon, o szerokim ząbkowanym bieżniku, nieczęsto spotykane w okolicy. Trop prowadził na zachód, w kierunku odległego o kilka kilometrów parowu, będącego pozostałością po jednej z rzek, przeszywających niegdyś wyspę. Bstre oczy mogłby ostrzec kolejną chmurę dymu wzbijającą się z tamtej strony, była bardziej intensywana, więc ogień podłożono tam stosunkowo niedawno.


Eugene


Służba kultowi Ao potrafi wdać się we znaki, zwłaszcza kiedy jesteś jednym z garści wyznawców potrafiących naprawić coś, co nie działa jak powinno. Radiowęzeł pozwalający na komunikację wewnątrz kościoła zaczął szwankować i zamiast codziennych kazań Proroka, przez głośniki umieszczone w każdym korytarzu i salce, poczęła płynąć czeska polka. Metodą eliminacji, szybko stwierdzono, że zaszczyt pozyskania nowych podzespołów spadnie nie na kogo innego, niż Eugena.

Właśnie tak znalazł się tutaj, na największym złomowisku Desperacji, mając za przewodnika, niziutkiego, pomarszczonego koreańczyka, który w pełnych ekscytacji podskokach oprowadzał go po swoim przybytku.

Panie, to je to czego szuka, wrzuca szmaty, robi bru bru i sa czyste. Nówka nie śmigana!

Łamaną japońszczyzą tłumaczył staruszek stukając w pokrywę, starej, przerdzewiałej do cna pralki. Następnie wspiął się na nią nie zważając, na fakt, że w jego wieku taki wysiłek mógłby się skończyć w najlepszym wypadku zawałem i skacząc po uginającej i trzaskającej blasze gaił dalej.

Super cudo, twoja za cztery patole! Albo to! Robot, nowa generacja, robi wafle, robi jajka, wszystko robi, dobrze robi. Trzy patole.

Starzec, trzeba było przyznać miał werwę, pokazując mu zdezelowany mikser firmy znanej i powszechnie lubianej, model dokładnie z 1995 roku.  W ogóle wydawało się, że niewiele rozumie i cierpi na zaawansowaną starczą demencję, ale zmysłu handlowaca odmówić mu nie można było.

Pozostawała jeszcze kwestia tego czym są wspominane przez niego “patole”, jednak nawykiem dobrego sprzedawcy, nie miał zamiaru dać chłopakowi czasu na namysł i niespotykaną gracją wspiął się na sam szczyt kilku metrowej góry rupieci. Gdy znalazł się na szczycie zrzucił płachtę przykrywającą cały stos.

Satelita, sterczący na górze pomalowany był niegdyś błyszczącym teraz, wypłowiałym i porysowanym, białym lakierem. Nosił ślady przepaleń, wskazujące, że jego zejście z orbity było gwałtowne i zdecydowanie nie przewidziane, przez jego stwórcę. Wgnieciony bok zdobił czarny napis “SECOR 47”.

Nowe! Tydzień temu spadło z nieba. Było bum i tyle z tego zostało. Kosmos lodówka, mrozi, grzeje. Dobrze robi! Pięć patoli!

Mówiąc to chybotał się lekko na luźno rzuconym kawałku karoserii jakiegoś vana, mocno gestykulował. Trzeba było przyznać, że był to dość zabawny widok, a całkowita ignorancja dziadka na temat znaleziska, potęgowała efekt śmieszności.


Nathair


Wszelkie ślady Ryana urywały się właśnie w tym miejscu u wejścia do tej doliny.
Znajdującemu się u wrót do jej wnętrza aniołowi ukazał się olśniewający widok.
Zbocza i całe wąskie dno, tej formacji skalnej pokrywał biały puch. Można by pomyśleć, że to jedno z niewielu miejsc w Desperacji, gdzie pada śnieg, gdyby już po kilku chwilach, białe płatki nie zaczęły oblepiać ubrania i twarzy.
Były to nasiona, pokryte wąskimi, miękkimi piórkami, pozwalającymi unosić się na wietrze, całe miliony, jeśli nie miliardy nasion. Zbijając się w większe puchate kule noszone najmniejszym powiewem, wypełniły dolinę, grubą na pół metra warstwą.

Czymkolwiek były, trzeba było przyznać, że białe, niemal pluszowe fale rozbijające się o skały, sprawiały, że całe to miejsce przypominało jezioro, w wietrzny dzień.

Wytropienie Ryana, który najwidoczniej zorientował się, że ktoś go śledzi, w takim miejscu graniczyło niemalże z cudem. Nieznośnie, wiercące w nosie pyłki przelewały się z miejsca na miejsce, skutecznie zacierając wszelkie ślady, czyjejkolwiek obecności.

Ten niepokojąco sielankowy spokój, budowany, przez próbujące rozmnażać się, bliżej niezidentyfikowane rośliny, w jednym momencie zaburzyła seria wystrzałów z jakiejś mało kalibrowej broni, której echo rozbiło się o dno doliny i spłoszyło poukrywane, wśród nasiennych wydm ptaki.
Biedne zwierzęta w popłochu próbowały wzbić się w powietrze, jednak nieznośna matka natura skutecznie im to uniemożliwiła. Wywołało to istny huragan. Dziesiątki, łakomych ptaków, do tej pory łapczywie pochłaniających pożywne nasiona, zaczęło trzepotać skrzydłami, wzbijając coraz to większe bałwany puchu, uniemożliwiające odlot. Błędne koło.

Widok ten, choć piękny i tragiczny zarazem nie był największym zmartwieniem stróża, w tej dolinie mógł być jego podopieczny, a ktoś właśnie zaczął strzelać.


Marcelina


Nie można powiedzieć, że pech prześladował Marcelinę na każdym kroku. Są przecież tacy, którzy w niego nie wierzą i wyszukują skomplikowanych wyjaśnień do sytuacji takich jak ta.
Jedynym źródłem światła w tym klaustrofobicznym pomieszczeniu, była niewielka żarówka zwisająca na gołym kablu wprost z sufitu. Nie dało się jednoznacznie określić, co tak właściwie ją zasilało, ale można było podejrzewać, że gdzieś na strychu tej budy jest akumulator, do którego była podłączona. Wykonany z starej gazety żyrandol, kierunkował światło wprost na stół, obity dla pokreślenia profesjonalizmu, zieloną ceratą. Było na nim rozłożone klasyczne rozdanie Bakarat. Wszyscy zebrani wlepiali wzrok w kocicę, jednocześnie celując jej w głowę z swoich giwer. Wygrała. Miała fart, można powiedzieć, jednak złośliwy los chciał, że dwie karty, których wypadnięcie z talii umknęło, niezdarnemu krupierowi, jeden z współgrających znalazł właśnie pod jej stołkiem.

Dobra, kociaro. Lepiej miej dobrą wymówkę, bo inaczej zarobisz kulkę.

Drabów było trzech, krupier skulił się pod ścianą, w obawie o rozwój wydarzeń, a ciszę zapadłą po słowach typa z świńskim ryjem przerywało tylko jego szczękanie zębami. Nie było mowy o ucieczce, czy walce, trzech na jednego, to pewny zgon co najmniej dwójki zebranych, a biorąc pod uwagę, fakt, że ta wygrana wyczerpała, jej dzisiejszy przydział szczęścia, mogła mieć pewność, że będzie jednym z nich.

Ryju Cię, grzecznie zapytał, czy masz jakieś, pierdolone wytłumaczenie, tego, że te dwie jebane karty były pod twoim stołkiem, czaisz?

Dodał od razu drugi z dziurą w policzku, najwidoczniej, przydupas świniaka. Sytuacja zakrawała na lekki dramat, najpierw ciemność, potem płytki grób. Nie ma co liczyć na cuda, to nie film, nagle przecież, nie zaczną się kłócić i powystrzelają się nawzajem. Scenariusz z rycerzem na białym koniu, też można było skreślić. Wyłgać się albo do piachu. Jeden z nich, potrącił ręką, nisko zawieszoną, prowizoryczną lampę. Światło zaczęło niespokojnie falować, a szczękanie zębów ustało. Zastąpił je dźwięk czegoś rozlewającego się na podłogę.
Biedny dzieciak pod ścianą, puściły mu nerwy i pęcherz.

Wszyscy, poza łysym karkiem, o gębie pokrytej knurzą szczeciną i ryjem jakby dostał za młodu łopatą, obrócili się by obczaić, płaczącego ze wstydu chłopaka. Ten wielki tylko sapnął a oczy zabłysły mu złowrogo. Przybliżył lufę do Twarzy Marceliny i zaczął warczeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.01.15 22:05  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Zgadzam się z przedmówcą - android nie wyglądał na zainteresowanego pogodą. Bez względu na to czy zlecenie otrzymałby w wietrzną ulewę, śnieżycę, gradobicie czy przy wędrówkach chmur tuż przy ziemi - nie zrobiłoby to mu różnicy. Zadanie to zadanie - a takowe musi wykonać. Taki jest jego cel, jego misja. A każdy żołnierz mniej zbliża go ku jego upragnionej vendettcie. Jeszcze tylko kilka ofiar... Kilkadziesiąt... Kilkaset... Kilka tysięcy...
I w końcu się dopełni.
Nie ważne jednak w tej chwili jest to - dostał tylko nieznaczne wytyczne o tym, że zwiad S.Spec "wdarł" się w głębię Desperacji, próbując najwidoczniej wybadać jak wygląda sprawa mieszkających tam...
Nie. Głębsza analiza w tej chwili nie jest potrzebna. Cel jest jasny - znaleźć. Zlikwidować. Posiekać na drobne kawałki by bestie i wymordowani Desperacji mieli czym napełnić swoje żołądki.
Pościg za żołnierzami na piechotę jednak mógłby być ryzykowny - pomimo szybkości i wytrwałości zdołałby ich pewnie zgubić, nawet będąc ciągle w sprincie i wspomagając się modułem Overload. Po krótkiej analizie postanowił więc poszukać jakiegoś wehikułu, który byłby pomocny w nadgonieniu strat.
Nie trzeba się rozpisywać o tym w jaki sposób poprzedni właściciel tego, trochę rozpadającego się motocyklu oddał go na użytek własny dla maszyny, prawda? Lekko nie starta jeszcze krew z prawego policzka to wystarczający dowód na to, co się stało z byłym właścicielem "krążownika szos", który, jeśli nie zatrzymywany - sprawiał się też dośc dobrze w gonitwie po terenach off-road. Wpadnięcie na ślad maszyny nie było problemem - jej wyraźny harkot przy każdym spalanej drobinie paliwa wystarczał, by nadgonić straty.
Słysząc że pojazd się zatrzymał, przynajmniej w jego wrażeniu, postanowił wyhamować, a także i porzucić - przynajmniej na razie - nowo zdobytą maszynę i przyjrzeć się ich działaniom. Szybka obserwacja, analiza słabych punktów formacji, zbliżenie się, at-...
...
System wymagał momentu na przeanalizowanie tego widoku. Ktoś ewidentnie go uprzedził - chmura dymu z płonących w dole zwłok jak i dopalającego się pojazdu nie wyglądała jak coś, co stało się "bo mogło". Zbliżył się więc, by dokonać dokładniejszej analizy tego, co zastał. Wpierw przeanalizował pojazd, który był bliżej niż ten dalszy dół. Wypadek z pewnością nie był "naturalny", nie wyglądało to tak jakby kierowca się zagapił i wjechał na jakąś skałę po której się zrobiło "puf" i leży. Krótka chwila przyśpieszonego kroku i do podobnych wniosków dotarł na temat płonących zwłok. Wyraźne dziury po kulach, które android mógł spostrzec bez problemu zbliżając się ku płomieniom (no, starał się by nie zajęły mu płaszcza).
Analiza danych - maszyna zdewastowana, prawdopodobnie wypadek został spowodowany przez osoby trzecie. Załoga wyeliminowana, bez litości i chwili wahań...
Konkluzja - zlecenie zostało wykonane przez kogoś innego. Zmiana priorytetowego celu - odkrycie kto wykonał zlecenie. Wdrażam procedury.

Wiedząc że jego "maszyna" którą zostawił kawałek wcześniej bez problemu by go zdradziła pod względem głośności, zrezygnował z niej, przynajmniej chwilowo. Musiał rozeznać się w sytuacji...
Choć trop napatoczył się samemu w dłonie. Niezdarnie zatarte ślady opon bieżnikowych, kierujących się na... Zachód. Tak, to musiał być zachód. Specjalnie na tą okazję - nie chcąc nadwyrężać wzroku ani wprowadzać go w stan przegrzania tylko dla drobnego zoom'u optycznego - uniósł, wiszącą na szyi lornetkę i przytknął do zagłębień ocznych, by spojrzeć w tamten kierunek.
Chmura dymu. Intensywna. Jeśli się pospieszy - jeszcze zdąży. Hmmm... Warto sprawdzić kim byli. Zaciągnął lornetkę na plecy, tak, by nie przeszkadzała w dość szybkim biegu(i tak by nie przeszkadzała, ale nie chce jej jeszcze tracić) i wdrożył procedurę nie tyle co pośpiesznego kroku czy truchtu - lecz biegu. Nie chciał gonić ich z pomocą pojazdu - tylko zdradziłby że się do nich zbliża, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.15 0:23  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Upał czy nie, otaczające ją powietrze cuchnęło potem i niemytym ciałem. Taki zapewne był urok ciężarówki, która namiętnie kołysała się na wybojach, co najwyraźniej wprawiało kierowcę w wyjątkowo dobry nastrój. Niemal jak dziecko na karuzeli. Ba, dzieciak na karuzeli, który widzi psa robiącego sztuczki, bo i para oczu odbijających się we wstecznym lusterku nie umknęła uwadze kapłanki.
Chętnie kazałaby mu zatrzymać tę rozszalałą brykę i przebyć pozostałe kilometry pieszo, ale kto wie, może po drodze by ją napadli jeszcze gorsi ziomkowie, albo by zabłądziła. Desperacja była zbyt rozległa, a ona dopiero ją poznawała. Właśnie dlatego postanowiła poprawić dekolt i zrezygnować z zadziornych komentarzy, na razie. Tak samo przecież przemilczała zlecenie Proroka. Szerzenie miłości, tak. Chyba raczej opryszczki i syfilisu wśród tych zdziczałych i często obleśnych istot zamieszkujących okoliczne krainy. Całe szczęście, że nie była zmuszana do szerzenia miłości aż tak dosłownej, a jedynie dobra i łaski samego Ao. Na szczęście, bo zapewne w tym momencie skończyłoby się to kosą pod żebra miejscowego Przemka.
Jej przemyślenia przerwało charknięcie, połączone z deszczem śmierdzącej zielonej brei, oblepiającej wszystko co znajdowało się dookoła niej. Szyba, siedzenia, twarze, włosy. Nie pozostało jej nic innego jak zetrzeć to gówno z twarzy i upewnić się, że jej towarzyszka miała się dobrze, wszak teraz była już prawdziwą kapłanką i musiała się martwić o młodszych i mniej doświadczonych wiernych. Szczególnie tych po przejściach, a do takich akurat należała akolitka.
- Z tobą nie, jak mogłeś zauważyć - warknęła, mimowolnie przysuwając się do przestraszonej istotki obok. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znajdowały, pewnie nawet w obronnym geście by ją objęła. Teraz jednak ważniejsze wydawało jej się śledzenie ruchów faceta, który najwyraźniej był wyjątkowo agresywny jak na przeciętnego kierowcę.
A niech jej kurwa zagrozi. Sztylety przypięte do uda czekały na ciepłą krew. W dodatku nie będzie aż tak skończonym idiotą żeby się rozbić razem z nimi na środku pustkowia, bez większych szans na pomoc. Chyba nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.15 13:57  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Można powiedzieć, że widoki dookoła mimowolnie na myśl przywodziły Eden. Co prawda oba te miejsca różniły się od siebie diametralnie, to jednakże wyczuwalna była nuta tajemniczości i świętości. Zatrzymał się rozglądając dookoła i mrużąc oczy, przyglądając dziwnemu, białemu puchowi. Trochę mu zajęło nim zorientował się czym właściwie jest to białe „coś’. Pochwycił w dwa palce jedno nasionko przyglądając się mu z zaciekawieniem, zastanawiając się czy kiedykolwiek w życiu widział coś podobnego. Raczej nie przypominały żadnej rośliny z Edenu czy też Desperacji.
Uniósł drugą rękę i przycisnął materiał do twarzy, by zniwelować nieprzyjemne drapanie w gardle oraz nosie. Ruszył dalej brnąc przez puchowe morze, starając się zlokalizować jakieś miejsce, gdzie będzie tych nasion zdecydowanie mniej. W takich warunkach ciężko było cokolwiek zrobić, żeby nie nażreć się nasion i nie zacząć kichać, nie wspominając już o dostrzeżeniu brązowych kłaków.
Raptownie ciszę przerwały wystrzały. Wolna dłoń anioła instynktownie zacisnęła się dookoła rękojeści broni, na wszelki wypadek, gdyby przyszło mu się bronić. Jednakże nikt ani nic najwidoczniej nie zamierzał w jego kierunku, dlatego też na drobną chwilę mógł odetchnąć, przyglądając się ptakom, które w rozpaczliwy sposób próbowały się wyswobodzić. Biedne stworzenia.
Nathair wyciągnął w ich stronę rękę i już po chwili dookoła nich zabłysnęła półprzezroczysta bariera, która powstrzymywała puchowe nasionka. Chłopak przytrzymał barierę na tyle, by ptaki wzniosły się wyżej i kiedy ich pióra oraz małe ciałka uderzały o ścianki bariery, wtedy puścił, umożliwiając im w miarę spokojny odlot. No, przynajmniej większości z nich. Tak przynajmniej przypuszczał.
No dobra, teraz sprawa wystrzałów. Nawet, jeśli ktoś zaatakował Ryana, to Nathair wiedział doskonale, że mężczyzna sobie poradzi. Co jak co, ale jego podopieczny nie należał do pierwszych lepszych chłystków do odstrzału. Mimo wszystko skierował się w stronę, skąd przypuszczalnie dobiegł dźwięk wystrzału. Ostrożnie, by nikt ewentualnie go nie ujrzał. Zawsze mógł też skorzystać z puchu i w nim się schować.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.01.15 22:07  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Wybaczcie, zupełnie zapomniałam o tej misji >.< Gomen nasai!

To były jej klimaty. Stół, delikatne oświetlenie, karty, dryblasy. Do tego fajeczka smakowa, którą delektowała się już od dość dłuższego czasu - to było życie! Właśnie cieszyła się kolejnym fartem, kolejną wygraną i kolejnymi krzywymi spojrzeniami ze strony przeciwników.
Ale coś poszło nie tak. Karta, która jakimś cudem znalazła się pod jej krzesłem - szczęście przestało jej dopisywać, teraz pech objął berło władzy, a ona sama wygraną nie mogła się długo cieszyć. Odsunęła się lekko od lufy, która prawie stykała się końcem z jej czołem - Może to tobie spadła ta karta przy jej rozdawaniu, nie pomyślałeś? - warknęła, dwoma palcami odsuwając broń od swojej głowy - Przy takich grubych palcach łatwo o takie wypadki. - ale mogła sobie tłumaczyć. Dwójka była znana nie tyle ze swojej siły czy nieugiętości, a bardziej z głupoty i faktu, że byli stworzeniami NIEKUMATYMI. Inteligencja nie była ich mocną stroną. - Grzeczniej, kurwa!
Gdy chłopak popuścił (na prawdę mu współczuła, tak szczerze) wykorzystała chwilę, gdy jeden z nich odwrócił się w jego stronę. Wtedy to drewniane krzesło uniosło się i uderzyło w niego z wielką siłą. Drugi, warczący mężczyzna odruchowo spojrzał w stronę dźwięku upadającego cielska, wtedy to Marcelina strąciła mu z łap pistolet i wskoczyła na stół. Z cienia wyskoczyła czarna, ogromna plama, która szybko przybrała kształt ogromnego wilczura. Stratował on stolik (łącznie z Marceliną, oczywiście) i warknął na dwójkę, podchodząc do tego leżącego, obłożonego przez krzesło. Karty latały jeszcze wesoło dookoła, opadając w różne miejsca. Marcelina podniosła się szybko, masując bolące od upadku plecy. - Pojebało Cię, Ar?! - warknęła, spoglądając na niego - Następnym razem krzyknij, jak będziesz biegł! - Wystarczy zwykłe "dziękuje" - odpowiedział Aragot, przewracając oczami. Często ratował jej tyłek. Chyba nawet ZA często. - Ar, to ostatnie pięć minut! - Może zdążę przestraszyć ich na tyle, by po prostu podkulili ogon... - nie, nie zdąży. Za dwie minuty straci materialność, nie odzyskując jej już przez cały dzień. To jest właśnie minus bycia kaonashi.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.02.15 23:01  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Taihen Shi



Kierowca odwarknął coś pod nosem na słowa kapłanki i jakby na złość przyśpieszył. Przetarł przedramieniem usta i dalej mrucząc skupił się na prowadzeniu. Co chwilę odwracał się nieznacznie i cmokał ustami jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział do końca co. Minęła niemal minuta nim zachichotał złowrogo i znów zwrócił swoje obleśne oblicze w kierunku dziewcząt.

Takie właśnie lub… Nie dokończył. Furgonetka w coś uderzyła, on odruchowo zacisnął dłonie na kierownicy i spróbował zwrócić swój wzrok w kierunku przedniej szyby. Cokolwiek to było zniknęło już dawno pod kołami. Nie minęło pięć sekund gdy pojazd znów na coś najechał.
Pod kołami rozległ się niemiłosierny huk, oślepiające światło wylało się spod maszyny i wszystko wyleciało w powietrze ciśnięte jakąś nieokreśloną siłą. Wewnątrz wszystko co nie było na stałe przytwierdzone do ścian bądź podłogi zaczęło unosić się w powietrzu. Taihen nie zdążyła nawet dostrzec reakcji współpasażerów na to przedziwne zjawisko, ponieważ dotkliwie uderzyła głową o dach półciężarówki. Świat stał się dla niej ciemny i cichy, straciła przytomność.

Z twardego wywołanego wstrząsem snu powoli wyrwały ją głosy na zewnątrz.

Ja pierdolę, co za kurwa jebany debil nie potrafi czytać znaków!?

Wstrzymaj te bluzgi Pluja, pamiętaj co sobą kurwa reprezentujesz!

Głosy były przytłumione, mechaniczne i pełne szumów, nie sposób było wyróżnić z nich barwy głosów mówiących czy nawet określić ich płci, ale jedno było pewne, nie mówili po japońsku.

Zamknij już ryj i zobacz czy ktoś jest żywy. Odezwał się jeden z głosów.

Czy ktoś poza Tai był żywy? Kierowca na pewno nie, jego czoło zintegrowało się z deską rozdzielczą, a przepyszna galaretka o smaku męskiego mózgu ściekała na pochyloną podłogę w kierunku młodszej kapłanki. Tamta nadal żyła. Na policzkach widać było ślady zaschniętych łez, jakby płakała przez wiele godzin nie mogąc ich otrzeć. Pewnie właśnie tak było. Do połowy wystawała przez okno  z przechylonego pojazdu, a z jej boku sterczał kawał metalowej ramy. Męczyła się, wyła z bólu i krwawiła bez wątpienia przez wiele godzin. Teraz tylko lekkie podnoszenie się i opadanie klatki piersiowej świadczyło o tym, że oddycha, płytko bo płytko, ale oddychała.

A Taihen? Miała szczęście, bądź to interwencja samego Ao uchroniła ją przed obrażeniami, nie licząc piekącego guza na środku głowy, licznych otarć i zadrapań na ramionach oraz prawdopodobnie skręconej kostki, nic jej nie dolegało.
Obok  leżącej na piasku głowy akolitki pojawił się cień, a chwilę później para ciężkich skórzanych butów i wyrastające z niej nogi. Resztę postaci zasłaniał pokiereszowany dach pojazdu.

Ta wygląda na żywą.

Jaki stan?

Coś jej z brzucha wystaje... może jak operujesz to pożyje?

Tutaj nie ma szans, straciła pewnie zbyt dużo krwi. Protokół siedemnasty.

Trochę szkoda.

Głosy wibrowały w uszach dziewczyny, nie tylko ich nie rozumiała, ale dodatkowo ich jednakowość nie pozwalała określić kim mogą być Ci ludzie na zewnątrz. Dało się usłyszeć metaliczny trzask, a sekundę później wystrzał. Pocisk trafił bezbłędnie, wprost pomiędzy oczy kobiety leżącej częściowo na gorącym piasku.

Dobra, otwieram pakę, zobaczymy czy ktoś jeszcze jechał tym gruchotem. Dodał ktoś z drugiej strony. Tylna klapa furgonetki uniosła się, wpuszczając do środka dość oślepiające światło.


Lentaros


Po kilkunastu minutach biegu zaczął zbliżać się do celu podróży. W tym czasie nad korytem zaczęły pojawiać się kolejne, jeszcze bardziej intensywne chmury dymu, a do receptorów zapachowych dobiegł mocniejszy z każdym krokiem zapach spalonej ryby. Powietrze  przecinał pogłos wystrzałów z szybkostrzelnej broni maszynowej. Ktoś zdecydowanie prowadził tam wymianę ognia. Kto? Z kim? Dlaczego? To była prawdziwa zagadka.

Wreszcie zbliżył się na tyle by dostrzec co dzieje się na dnie parowu. Soczewki jego mechanicznych oczu dostrzegły grupę ludzi zebranych w zwartym szyku na około opancerzonej ciężarówki. Każdy z nich miał na głowie mocno zabudowany hełm a ciało pokryte pancerną skorupą najwidoczniej hydraulicznie wspomaganego pancerza. Ich ramiona zdobyły białe gwiazdy. Pośród dziesiątków zwęglonych zwłok, grzęznąc w paskudnym zapadającym się błocie jakie znajdowało się na dnie koryta piętnastu ludzi uzbrojonych w broń automatyczną, miotacze płomieni i granatniki, rozpaczliwie opierało zmasowany atak przedziwnych przypominających groteskową mieszaninę ludzi i morskich stworzeń, istot wydających z siebie przenikające posykiwania. Całe dziesiątki zdziczałych wymordowanych pędzących zza załomu dawnego koryta wpadały wprost pod przygotowanych na to żołnierzy. Niektóre, mniejsze z tych bestii, przypominające dzieci w strojach krewetek, biegły bezpośrednio pod lufy karabinów, inne o szerokich wypełnionych ostrymi jak sztylety ząbkowanymi zębami paszczach, przedzierały się od osłony do osłony unikając większości kul. Jeżeli któremuś udało się przedostać dostatecznie blisko jeden z trójki żołnierzy noszących na plecach zbiornik z paliwem częstował go krótkim strumieniem płonącej cieczy, aż stwór nie zaczynał przypominać bryłę węgla.  

Ludzie nie komunikowali się ze sobą, nikt nie wydawał rozkazów a jednak działali jakby znali swoje własne myśli, kiedy jeden przeładowywał sąsiad pokrywał ogniem również przestrzeń przed nim. Każdy z nich obierał za cel innego z napastników. Jednym słowem, zawodowcy.  

Ich sytuacja wyglądał na beznadziejną, coraz to większa ilość obślizgłych kreatur przedzierała się bliżej ich zgrupowania. W ruch poszły granatniki. Seria kilku eksplozji przerzedziła rybie szeregi ale wtedy znad przeciwległej do pozycji blaszaka krawędzi zagłębienia zaczęły zsypywać się przypominające jeżowce twory. Kręciły się w jakiś niewytłumaczalny sposób, pędząc wprost w odsłoniętą flankę ludzkiej formacji. Android musiał zareagować, jeżeli chciał dowiedzieć się dlaczego ci kolesie wyręczyli go w robocie.


Nathair


Zdziwione nagłą łatwością z jaką udało im się wyrwać z objęć duszących nasion, ptaki odlatywały. Niektóre z nich były niewyobrażalnie tłuste co wskazywałoby na to, że przebywały w tej absurdalnej dolinie już od dłuższego czasu, ucztując w niekończącym się morzu pokarmu. Anioł przedzierał się mozolnie przez puch, który już po kilkunastu krokach oblepił niemal całe jego ubranie, zamieniając go w żywego bałwana.

Z każdym krokiem coś chrupało pod jego stopami, jakby stąpał po wysuszonej leśnej ściółce. Były to kości, dziesiątków tysięcy ptasich ofiar tego miejsca. Maleńkie czaszki poukrywane pod białą pierzyną sprawiały, że stróż potykał się niemal co krok. Upadki nie były bolesne, jednak spowalniały marsz, a pękające pod naporem ciała kostki wydawały jeszcze głośniejsze trzaski.

W ten sposób udało mu się zagłębić na dobre w jeziorze złośliwych ziaren. Wtedy właśnie, w krótkich odstępach czasu rozległy się trzy kolejne wystrzały. Tym razem zdecydowanie głośniejsze, jakby dobiegały tuż zza sterczącej jak wyspa wśród białych fal skały. W nowo nabytym kamuflażu, Nathair nie musiał martwić się o to czy zostanie dostrzeżony.

Skała musiała działać jako swoistego rodzaju falochron, na przestrzeni kilkunastu metrów za nią biała pokrywa była zdecydowanie cieńsza, przebijała się przez nią brunatna gleba, a ptasie szczątki były rzadkością. Po środku tego placu leżał człowiek, mężczyzna w zielonym wojskowym kombinezonie, z jego pleców sterczały trzy przypominające prążkowane muszle kolce, najwidoczniej był martwy. Wokół niego leżało jeszcze jedno truchło, należące do przedziwnego stworzenia. Miało osiem odnóż, wyrastających z bulwiastej, pokrytej rogowymi płytkami głowy, gdyby to nie było niemożliwe, można byłoby stwierdzić, że była to ośmiornica. Cholerna ośmiornica, w cholernej wypełnionej białymi, puchatymi nasionami zapomnianej przez wszystkich dolinie. Obok ciała mężczyzny leżał pistolet, wyglądało na to, że to właśnie on strzelał, do tego pokrytego białym pierzem głowonoga. Po tej obserwacji uszu chłopaka doszedł cichy jęk, który zwrócił jego uwagę na kamienną ścianę. Oparty o nią był kolejny człowiek, tym razem kobieta. Jej nogi drżały jakby zaraz miała upaść, jednak tak się nie działo, w pozycji stojącej utrzymywał ją identyczny jak tkwiące w plecach leżącego na ziemi, kolec, przeszył jej ramię i utkwił w kruchej skale. Jej dłonie były pokaleczone i mocno krwawiły, musiała próbować wyszarpać go z siebie lecz zdarła sobie skórę z wewnętrznych stron dłoni.


Marcelina


//Przepraszam za karcącą uwagę, ale proszę kiedy wchodzisz w interakcję z elementami świata, które mogą na nią odpowiedzieć (a tak jest w przypadku istot żywych) korzystaj z trybu  niedokonanego, dziękuję.


Marcelina znów nadwyrężyła swoje pokłady szczęścia, świński typ zdążył odruchowo nacisnąć na spust i w pomieszczeniu rozległ się ogłuszający huk. Nabój przewiercił się przez powietrze omijając jej głowę i wbijając się głęboko w zapleśniałą ścianę. Dwójka pozostałych drani stała jak słupy soli, ich małe rozumki nie potrafiły wytłumaczyć sobie unoszącego się bez dotykania krzesła, a co dopiero pojawienia się znikąd jakiegoś pojebanego czarnego kundla. Wymienili mętne spojrzenia, po czym jeden z nich puścił mokrego bąka, brudząc sobie spodnie i jednocześnie psując powietrze w całym pokoju.

Wtedy to właśnie niemal wyrywając drzwi z framugi wpadł właściciel tego przybytku. Wielki jak tur, łysy typ, tak gruby, że można było zastanawiać się jakim cudem udało mu się wyhodować taki bebech, kiedy wszyscy mieszkańcy Desperacji ledwo wiążą koniec z końcem. Cóż, kiedy chrzci się piwo na potęgę i dodatkowo ma się jedyny bar w obrębie kilkuset kilometrów, można sobie szafować cenami, a klienci i tak podziękują. Koleś był cały czerwony, a obrzuciwszy wszystkich krzywym spojrzeniem swoich skośnych oczu, zaczął wrzeszczeć.

Co ja kurwa mówiłem o strzelaniu i bijatykach w MOIM barze?!

Wymachiwał przy tym zaciśniętymi pięściami, a jego twarz stała się jeszcze bardziej czerwona.

Czyja to sprawka?! Dorzucił, równie głośno a dłonie oparł o skrytą pod grubą warstwą tłuszczu miednicą.

Teraz to wszyscy zaniemówili, a następnie kocica mogła poczuć na sobie ich wzrok i zobaczyć wskazujące ją palce.

I jeszcze mi tu kurwa zwierzęta wprowadza!? Właściciel wściekł się jeszcze bardziej, nim jakkolwiek dało się zareagować pochwycił Marcelinę oraz Aragota za karki i ciągnąc ich po podłodze przez cały bar, wyrzucił za drzwi.

I żebym cię tu więcej nie widział! Krzyknął wyrzucając ją przez próg.

I tego kundla też! Dodał ciskając zawstydzonym stworem.

Wylądowali na bruku, ale przynajmniej byli cali, szczęście w nieszczęściu.

Aż takim jesteś kozakiem? Zapytał mężczyzna o twarzy tak przeciętnej, że aż wyjątkowej, który właśnie kończył oddawać mocz na fasadę baru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.15 18:28  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Bieg nie był problemem dla kogoś, kto nie męczy się ani nie odczuwa zadyszki przez brak wymusu oddychania. To było tak proste, jak spacer o krok w przód, jedynie zużyło odrobinę baterii androida. Niewiele jednak, nic poza układem motorycznym się nie ruszało, a mięśnie nie pracowały z dużą siłą, jedynie intensywnością. Im bliżej się znajdował, tym łatwiej rejestrował różne fakty. Receptory węchu odnajdowały zapach spalonych owoców morza i istot morskich, receptory słuchu bez problemu potrafiły rozpoznać szybkostrzelną broń maszynową. Zdecydowanie prowadzona była walka, a to tylko rozgrzewało "ciekawość" systemu, jaki chciał się dowiedzieć co raz bardziej, co tam się dzieje... I kto go wyręczył w działaniu, również.
Gdy udało mu się zbliżyć do brzegu wyżłobienia, szybko dostrzegł co się wyprawia. Oddział bojowy. Zwarty szyk, hydraulicznie wspomagane pancerze, zabudowane hełmy, ciężka broń palna... Tylko jedno nie pasuje. Czemu taki oddział tu jest, i czemu stawia czoła tak dużemu napadowi morskich odmian wymordowanych? Pomimo iż mógł przybliżyć obraz przy pomocy własnych oczu, wolał skorzystać z lornetki, co też zrobił, starając się wypatrzeć jakieś szczegóły. Mógł dokładnie określić ich taktykę, strategie, i pomimo braku nawet najcichszego dźwięku ludzkiej mowy - bez problemu mógł określić że komunikają się jakoś ze sobą. Wspierali się wzajemnie i osłaniali w razie potrzeb. Jedyne co mógł w tej chwili rozpoznać z symboliki, to białe gwiazdy... Lecz te symbole nie mówiły mu zupełnie nic. Byli gotowi na tą walkę, co nie zmieniało faktu że powoli ją przegrywali. Widać było iż, nawet pomimo eliminacji raz po razie istot morskiego pochodzenia, przedzierają się co raz bliżej osobników... Co w pewnym sensie stawia ich w położeniu puszki z żarciem. A szpony i zęby tych bestii byłyby otwieraczami do takowych...
Opuścił lornetkę, analizując dane. Są atakowani, a ich sytuacja jest beznadziejna...
Jednak nie mógł nie określić ich jako swoistych sojuszników, skoro wyeliminowali prawdopodobnie cały oddział S.Spec bez nawet zadrapania...
Analiza sytuacji - nieznany oddział odpiera natarcie zarażonych wirusem X istot humanoidalnych, połączonych z morskimi istotami. Sytuacja co raz bardziej ich przygniata, i powoli tracą przewagę nad nieprzerwaną falą wrogów. Wyeliminowali jednak cel jednostki centralnej, to też...
Warto im się odwdzięczyć za to. Wdrażam procedury... Przechodzę w tryb bojowy.

Maszyna nie musiała myśleć długo, by pchnięta swoistym "regulaminem" własnego pojmowania, jak i faktem iż te osoby mogą się okazać cennymi sojusznikami organizacji Łowców, zarzucił z powrotem lortnetkę na plecy i ruszył, nader prędko zsuwając się w dół wyschniętego koryta. Dostrzegał dokładnie, że ich flanka jest celem ataku istot o długich kolcach pochodzenia morskiego, więc mógł skorzystać ze swoich możliwości by ich powstrzymać na jakiś czas.
- Tarcza Aegis - Pokrycie - Całe ciało. - Jego blada skóra w trakcie biegu bardzo szybko zrównywała się z kolorem płaszcza - wyrazistą czernią, gdy pochwycił miecz z pleców, wysuwając go zdecydowanym ruchem i niemal "wskakując" między flankę ludzkiego oddziału, a atakujący sushi-bar... A przynajmniej wkrótce będzie to sushi-bar. Szybko dobył drugą dłonią ostrza katany, i z dwoma ostrzami w dłoniach rzucił się bez słowa ku jeżowcowym istotom, starając się rozcinać ich twarde igły ostrzami do tego momentu, aż mógłby zatopić swoje ostrza w ich ciele w krytyczne punkty, kończąc ich tak szybko, jak to możliwe i przeskakując do kolejnego celu, działając jak szybki anihilator. Przebicie osłony -> atak na odkryte ciało -> uśmiercenie -> zmiana celu.
Repeat until zabraknie celów pochodzenia mutacyjnego.

Tarcza Aegis - pokrycie całego ciała - 1/2 posty
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.02.15 1:52  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
To się jej trafił, kurwa, mistrz ciętej riposty. Wwierciła wściekłe spojrzenie w lusterko, w którym co rusz odbijały się jego kaprawe ślepka. Ani razu nie odwróciła wzroku, nie miała zamiaru zrobić mu tej przyjemności. Minuta walki na spojrzenia. Później zaczął się koszmar. Uderzenie furgonetki zmusiło ją do zaciśnięcia dłoni na siedzeniu. Nawet nie spojrzała na akolitkę, nie obejrzała się na tylną szybę, by sprawdzić, co padło ofiarą niedzielnego kierowcy. Nie miała czasu. Odpłynęła po bliższym spotkaniu z dachem ciężarówki. Cudownie.
Na początku była ciemność i dźwięk. Tworzyły piękną parę, trzymając się za kończyny i wirując w tańcu godowym godnym ameby pod szklanym okiem mikroskopu. Mechaniczny, mało ludzki dźwięk wwiercał się w jej czaszkę. Modliszka pożerała swojego partnera. Odzyskiwała wzrok, a może po prostu przypomniała sobie, że powinna otworzyć oczy. Wpierw zobaczyła mózg i rozwaloną czaszkę kierowcy. Dobrze mu tak, choć coś w głębi jej duszy ścisnęło się z żalu. Może nie był aż tak złym człowiekiem, chociażby dla psa, z którym zapewne się wychowywał. Później chciała się upewnić czy jej towarzyszce nic nie jest, czy uśmiechnie się do niej, by dać znać, że zaraz wyjdą z tego cało. Piekący guz utrudnił jej nieco obrócenie głowy, przypomniała o sobie także kostka, dziwnie napęczniała i ciężka, pewnie skręcona. Wysiłek jaki włożyła w drobny ruch ciałem nie był wart świeczki. Dziewczę przypominało rybę wyrzuconą na brzeg. Wiedziała, że nie przeżyje. Zapewne wiedziały też o tym cienie, które zbliżyły się do furgonetki. Głosy. Nogi.
Nie rozumiała ani słowa, jednak strzał prosto w głowę akolitki był bardziej niż wymowny. Za chwilę przyjdzie kolej na nią. A może sobie pójdą, pewni, że nie warto się babrać w truchłach? Nie, to Desperacja. Zawsze mogli znaleźć porządne ciuchy i sprzęt, jakby dobrze poszukali. O ile byli w ogóle z Desperacji.
Nie odzywała się i nie wołała o pomoc, to byłoby zbyt niebezpieczne. Z drugiej strony i tak pewnie zdechnie w drodze do jakiegokolwiek domu czy kryjówki ze zranioną kostką i bez kropli wody. Kulka w łeb była o wiele bardziej humanitarna.
- Pomocy - charknęła prosto do światła otwierającej się klapy. Dopiero teraz zauważyła, że język wysechł jej na wiór, zniekształcając słowa, a oczy nadal były zbyt wrażliwe by spojrzeć oprawcom prosto w twarz. Zmrużyła je i czekała na egzekucję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.15 0:57  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Tylko na krótką chwilę przystanął, by odprowadzić wzrokiem ptaki, by już po chwili brnąć dalej przed siebie, przyciskając materiał do ust i nosa. O ile jeszcze z początku próbował ściągnąć z siebie białe nasiona, tak po pewnym czasie doszedł do wniosku, że to syzyfowa praca. Niech go oblepiają, chyba, że będzie to utrudniało mu w poruszaniu się, to wtedy będzie zmuszony coś wymyślić, żeby się tego pozbyć. Chrupotanie pod jego stopami było upierdliwe i irytujące, ale dało się je znieść. Do momentu, aż nie dowiedział się, a raczej zorientował, po czym tak naprawdę stąpał. Nie wiedział czemu, ale na świadomość, że chodzi po kościach, nieważne, że należących do ptaków, poczuł dziwne ukłucie mdłości w żołądku. Przełknął cicho ślinę i nieznacznie przyspieszył, chcąc jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Niestety, nie było to tak łatwe, jak początkowo zakładał. Co rusz leciał do przodu, potykając się jak ostatnia ofiara losu i leciał wprost na czaszki oraz kości nieszczęsnych stworzeń. Szybko jednak podnosił się i ogarniał, by brnąć dalej do przodu, kierując się bardziej w stronę wystającej skały. Może z niej będzie lepszy widok, choć z drugiej strony osoby, które wystrzeliły jakiś czas temu, mog--
Trzy wystrzały.
O wilku mowa. Zmarszczył nieznacznie brwi i próbując jeszcze bardziej wtopić się w ‘tłum’ nasionek, powoli i ostrożnie zaczął kierować się w stronę źródła dźwięku, jednocześnie kładąc wolną rękę na rękojeści broni. Kiedy dotarł do krawędzi skały, wychylił się nieco zza niej, chcąc ocenić sytuacje. Spojrzenie padło najpierw na mężczyznę, zapewne martwego, a potem na dziwne stworzenie, które chyba po raz pierwszy w życiu widział. Raczej nie przypominało dotychczas znanej mu istoty. Na samym końcu zwrócił swoją uwagę na kobietę. Zanim jednak wyszedł ze swej marnej kryjówki, ale zawsze jakiejś, najpierw ocenił sytuację czy nikt ani też nic nie czai się w okolicy. Dopiero w momencie, jeżeli upewnił się, że droga jest wolna, powoli wychylił się i wolnym krokiem ruszył o truchła… ośmiornicy. Bo chyba to była ośmiornica po bliższym spojrzeniu.
- Co to jest I co się stało? – zapytał spokojnie, choć jego spojrzenie nie było skierowane do kobiety, z pewnością pytanie było kierowane do niej. Wysunął broń z pochwy i stanąwszy w pewnej odległości przysunął ostrzem w swoją stronę bronią i pochwycił wolną ręką, następnie dźgnął ostrzem, delikatnie, nie żeby w nią wbić, tylko tak pacnął, ośmiornicę chcąc się upewnić, czy aby na pewno jest martwa. Jeśli jednak jakimś cudem ożyłaby, to z pewnością potraktowałby ją dawką elektryczności. Jednakże jeśli upewnił się, że jest martwa, sprawdził zawartość naboi w broni i dopiero teraz spojrzał na kobietę, próbując ocenić czy dałby radę ukruszyć skałę i ją uwolnić.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.02.15 19:19  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Rzuciła znudzonym wzrokiem na barmana, który przypominał jej Łysola - gościa z konkurencyjnego (o ile można nazwać bar oddalony o dobre kilkaset kilometrów na wschód) nieistniejącego baru w desperacji. Aż uśmiechnęła się na samą myśl o nim i widoku jego przestraszonej, tłustej, skrzywionej z niezadowolenia mordy. Taki dryblas, a bał się samej wizji o jego płonącej budzie...
Krązyły pogłoski, że Marcelina była prawdopodobnie piromanem. Była znana z tego, że szaleje po okolicy ze swoja ulubioną zapalniczką. Nawet otrzymała nowy, wesoły pseudonim: Kocica z zapałkami. Albo wariatka z pochodnią. Inne nazwy przemilczę~
- Jasne. - rzuciła, krzywiąc się z pogardą - tchórze. Zwalcie całą winę na mnie. Frajerzy, którzy nie potrafią przegrywać. - powiedziała spokojnie, zaciskając pięści - Co się patrzysz? CHCESZ SIĘ BIĆ?! - warkneła w stronę kolesia, który stal bez pistoletu i uśmiechał się głupio, unosząc brwi, jakby go to bawilo - Chodź na solo!
Furia niemal zapanowała nad jej ciałem. Futro najeżyło się wściekle, w jej gardle rodził się groźny warkot. Niestety, zanim zdążyła się rzucić na cel z pazurami, wlaściciel szarpnął ją i Aragota, który tracił materialność, a więc przy okazji siłę, i wyrzucił dwójkę na zewnątrz.
Oczywiście, że się nie zobaczymy. - powiedziała, wyciągając z kieszeni zapalniczkę - Aragot! Poszukajmy jakis karnist... - rzuciła, przerywając w chwili, gdy usłyszała nieznajomy głos. Spojrzała w jego stronę, krzywiąc się i spoglądając na tajemniczego mężczyznę spod kaptura bluzy. Jej heterochromiczne oko przybrało syty odcień szafiru.
Aragot zniknął, przyglądając sie jednak dwojce. Wydawało mu się, że kojarzył tego mężczyznę. Podzielił się z tą myślą z Marceliną. Jakoś gościa nie kojarzę - odpowiedziała telepatycznie, przyglądając się nieznajomemu nadal.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.15 19:09  •  Oddział "specjalny" Ronin  Empty Re: Oddział "specjalny" Ronin
Taihen Shi

Przed otwartą klapą stał żołnierz, to było widać na pierwszy rzut oka. Nawet jeżeli padające za jego pleców światło chylącego się ku horyzontowi słońca, nie pozwalało dostrzec szczegółów pancerza, to miał on swoje charakterystyczne cechy.
Parę błyszczących zimnym białym światłem wizjerów, oraz biały kwadrat z naniesionym czerwonym krzyżem w centrum, wymalowany na płycie chroniącej czoło.
Ogólnoświatowy, przyjęty konwenansem symbol oznaczający medyka.

Postać zareagowała natychmiast po ujrzeniu skąpanej w promieniach słońca kapłanki. Mechanicznym, płynnym i wyraźnie wyuczonym ruchem poderwała wiszący u szyi karabin.
Taihen mogła dostrzec cienką czerwoną linię wybiegającą spod lufy i zatrzymującą się na poziomie jej obojczyków. Okrutna, obusieczna kochanka, celownik laserowy.

Tubylec, żywy, kobieta. Pełen szumów i trzasków bezosobowy głos zaszufladkował ją, tymi słowami, bez jej zgody czy nawet wiedzy.

Tajemnicze nogi, które kilka chwil wcześniej pozbawiły młodą akolitkę życia, zniknęły, by pojawić się obok domniemanego sanitariusza, tym razem z resztą ciała. Nie różnił się wiele od pierwszej sylwetki, jedynie jego hełm był inny. Miał cztery świecące otwory, dwa okrągłe i kolejne sierpowate po zewnętrznych częściach głowy. Symbol na czole przypominał romb, w jego środku znajdowały się dwie pofalowane równoległe linie, przywodzące na myśl płonące ognisko.

Kurwa, rzeczywiście. Jest żywa. Powiedział romb.

Nie zrobimy Ci krzywdy. Jesteśmy to żeby pomóc, wysiadaj trzymając ręce na widoku. Powiedział sanitariusz, tym razem w płynnej, pozbawionej obcego akcentu japońszczyźnie, głos przestał być też sztuczny, brzmiał dźwięcznie i kobieco.

Mieliśmy oszczędzać baterie sierżancie.

Przecież nie będę do niej mówić jak jebany robot. Odsuń się, zrób miejsce.

Żołnierze po krótkiej wymianie zdań, znów w obcym języku opuścili broń, jednak nadal trzymali ją w pogotowiu. Odsunęli się kilka kroków wstecz, robiąc jej miejsce i zmniejszając poczucie zaszczucia i osaczenia.


Lentaros

Mógł dostrzec jak kilku z pośród żołnierzy bierze go na cel, tracili cenny czas mierząc do biegnącego androida, jakby czekali na rozkaz. Po chwili odpuścili i znów zaczęli pruć do nadbiegających krewetkowych krasnali.
Gdyby programy tworzące sztuczny mózg droida nie był zbyt zajęte dobieraniem najlepszej możliwej drogi dotarcia do celu i rozpoczęcia sekwencji zniszczenia, mógłby się zacząć zastanawiać, dlaczego ludzie, którzy niemal natychmiast zauważyli jego pojawienie się, zdawali się całkowicie ignorować pędzące w ich stronę kolczaste zagrożenie. Przecież musieli dostrzec najeżone igłami kule staczające się po zboczu koryta, a żaden z nich nawet nie podjął próby pokrycia ich ogniem, spowolnienia, czy nawet zejścia im z drogi. Żołnierze niewzruszenie utrzymywali ciasny, niekorzystny dla nich w tym momencie szyk.
Lentaros przebiegł pomiędzy nimi, a ciężarówką.

Pierwszą z kolczatek przeciął jeszcze w biegu. Jej skorupa pękła z trzaskiem, oblewając go swoimi wodnistymi, pachnącymi morzem narządami. Kolejną musiał pchnąć nie odcinając igieł, była zbyt szybka, zbyt blisko. Kolce przeharatały po jego ręce, rwąc okrywającą je tkaninę i rysując głęboko utwardzoną, syntetyczną skórę. Nie miał czasu, oceniać jak poważnych doznał uszkodzeń, już następna wymordowana kreatura wysunęła z cielska przypominającą język kończynę i z jej pomocą odbiła się od ziemi w kierunku blaszaka.

Można powiedzieć, że zadziałała jak żywa tarcza.
Pas ziemi oddzielający morskie bestie i androida, od plującej ogniem i pociskami grupy opancerzonych puszek, zaczął drżeć. Z piasku wyskakiwały niewielkie, walcowate, metaliczne przedmioty. Najwyższy punkt swojego skoku osiągały na wysokości ludzkiego brzucha, by eksplodować jednocześnie, zalewając teren deszczem śmiercionośnych stalowych odłamków. Miny szrapnelowe o ograniczonym zasięgu, ot co.

Bestia zatrzymała większość z pędzących kawałków rozgrzanej do czerwoności poskręcanej stali, tylko jeden przebił ją na wylot wbijając się w prawe ramię droida.

W tym samym czasie, żołnierze zbliżyli się do transportera, z którego dachu wysunęły się dwie baterie pocisków samosterujących. Seria wystrzałów przykryła pole bitwy gęstym, białym dymem spalanego paliwa rakietowego.

Peella z jeżowcami, raz! Usłyszał głos, mówiący po angielsku.

Dym opadł ukazując dno koryta, pokryte stygnącymi wnętrznościami wymordowanych wsiąkającymi w łapczywą, wyschniętą ziemię.

No dzieciaczku, coś ty sobie kurwa myślał Odezwał się głos za nim, tym razem w jego natywnym narzeczu. Wszyscy ludzie celowali już tylko w niego, mógł się poczuć...
...wyróżniony?


Nathair

”Ośmiornica” zadygotała, gdy anioł dźgnął ją ostrzem, to z pewnością był jakiś rodzaj skurczu pośmiertnego. Truchło pachniało rybą i morzem, a z ran postrzałowych na jego galaretowatej głowie wypływała przeźroczysta, lepka maź, skwiercząca w kontakcie z powietrzem.

Twarz mężczyzny nie wyrażała nic, umarł z otwartymi ustami, w których teraz urzędowały rozochocone muchy, był jeszcze ciepły, nie cuchnął trupem, a zwykłym potem. Gdyby nie brak ruchów klatki piersiowej świadczących o oddychaniu i sterczące z jego pleców kolce , można by przypuszczać, że tylko śpi. Spotkał go paskudny koniec, ale najwidoczniej zdążył zabrać ze sobą jeszcze to monstrum.
W magazynku pistoletu brakowało czterech pocisków, a sama broń wyglądała na zadziwiająco nowoczesną i utrzymaną w niemal doskonałym stanie, jak na warunki Desperacji.

To mutant, kiedyś był człowiekiem, ale… chyba wiesz co mu się stało. Odezwała się kobieta, głos miała nie za wysoki i nie za niski, dało się w nim wychwycić lekki wschodni akcent, zaciągała wyrazy, nieprzyzwyczajone do mówienia po japońsku struny głosowe wysilały się jak mogły by to ukryć, jednak na daremno.

Nasz śmigłowiec miał awarię nad tą doliną, ten stwór był na pokładzie, uciekł kiedy się rozbiliśmy. Trzeba ich spalić i to szybko.

Śmigłowiec? Nad Desperacją nie latały śmigłowce, nawet wojskowe, S.Spec nie wyściubiało od wielu lat nosa poza bezpieczne mury M-3, a kobieta wyraźnie wyglądała na wojskową. Coś tu nie grało. Podświadomość Nathaira  próbowała mu o tym powiedzieć, wywołując ssące uczucie lodowatej pustki w żołądku, to nie był głód, a stres.

Nim kobieta zdążyła powiedzieć coś jeszcze, zaczęła okrutnie kaszleć, wypluwając ślinę zmieszaną z krwią, nogi ugięły się pod nią jeszcze raz, straciła zbyt dużo krwi w krótkim czasie by móc dalej stać. Skała wydawała się słaba, zwietrzała i stosunkowo łatwa do skruszenia.


Marcelina

Koleś skończył się odlewać, potrząsnął interesem, żeby niesforne krople moczu nie poplamiły mu spodni i zapiął rozporek. Pochwycił oparty o ścianę obok niego karabin, na którym wisiał hełm o czterech wizjerach, ozdobiony biały, niewyraźnym z odległości rombem. Kask przypiął sobie do paska. Karabin potrzymał chwilę w rękach, spoglądając na Marcelinę, jakby się nad czymś zastanawiał, albo zorientował się, że musi postawić klocka. Po chwili wzruszył ramionami, westchnął Meh. i zarzucił sobie broń na plecy.
Podchodząc do kocicy splunął siarczyście na lewo i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej szluga i zapalniczkę. Włożył go do ust i przeciągnął po nim palcami by wyprostować krzywizny papieru powstałe od trzymania go luzem wewnątrz płaszcza. A był to wspaniały płaszcz, z grubej, dobrze wyprawionej matowej skóry, miał liczne kieszenie i podwójny pasek zamka błyskawicznego. Jego ramię zdobiła wyszywana, zielono-niebieska tarcza, z leżącymi po przekątnej słońcem i gwiazdą, pomiędzy nimi przechodziła czerwona błyskawica. Typ wyglądał na wojskowego.

Ryj to masz paskudny, nawet jak na mutka. Powiedział, odpalając szluga. Dym rozleniwiał się w takie bezwietrzne wieczory, jak ten. Jego kłęby otoczyły twarz człowieka podkreślając niezabliźnioną, pokrytą fioletowawymi strupami ranę, jaka szpeciła jego nos i całą prawą część twarzy. Była stosunkowo świeża.
Lekko utykał na lewą nogę, a każdemu krokowi towarzyszył metaliczny chrzest napierśnika jaki pokrywał jego tors. Szary lakier pancerza był miejscami mocno zadrapany, jakby dzikie zwierze wykorzystywało go przez jakiś czas jako zabawkę, miał też wiele wgnieceń świadczących o tym, że jego właściciel kulom się nie kłaniał.

Pytałem czy jesteś kozakiem. Byłem w środku, ale tam są same miękkie pizdy. Dodał stając obok niej. Mówił dziwnie, jakby był nietutejszy, chociaż kto mógł się czuć “tutejszy” na jebanej martwej pustyni?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach