Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 8 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

Pisanie 03.07.14 1:28  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
- Przygotuj się, Al. Będzie bolało!
- Jeszcze bardziej? - burknął półprzytomnie, z przesadnym niedowierzaniem.
Nie.
Bardziej nie. Trudno o potworniejszy ból. Chyba, że zaliczamy bóle fantomowe.
Wtedy mógłby się kłócić.
Wzdrygnął się, kiedy Adriel rozcinał mu stopę, ale tym razem - jak przystało na dzielnego pacjenta - nie darł się jak zarzynane prosię.
Może doświadczy nowych bólów fantomowych? W bucie to nie wyglądało tak beznadziejnie - właściwie nie było widać zbyt wiele - ale skoro tak napieprzało, to diagnoza nie mogła być zbyt kolorowa. Może nie tak bezbarwna, jak amputacja, ale...
Zielona?
Różowa nie. Różowy jest zbyt optymistyczny.
Fioletowa. Może. Ale to właściwie niebieski róż, więc...
Al, co ty pieprzysz?
Na niecałą minutę odleciał.
- nogę... Tylko mi się tu nie wykrwaw, jasne?
Nie było go stać na sarkanie o swoim wpływie na utratę krwi. Podobnie rzecz miała się z uwagami na temat rozbierania się w miejscach publicznych.
- N-nogę? Co nog... Adr...l? Adriel? - rozglądnął się nieprzytomnie, próbując namierzyć twarz anioła. Kiedy w końcu mu się udało, zamrugał kilka razy, próbując złapać ostrość.
Czy on go słuchał?
Co on grzebał przy tej nodze.
Chyba nie...
- ADRIEL - szarpnął się, wyrywając stopę z rąk 'medyka', niszcząc zaczątek opatrunku i uderzając w coś.
Krzyk.
- Ani się waż... Ona ma zsos... ZOSTAĆ. - wycedził, najbardziej stanowczym tonem, na jaki było go stać.
Spróbował dźwignąć się na łokciach, żeby mieć na oku poczynania mężczyzny. Zrobił coś nie tak, bo znowu przeszyła go fala potwornego bólu. Opadł na ziemię, majacząc coś pod nosem o zgubionym psie.
Biedak. Błąkał się całe dziesięć minut po tym świecie. Był tak cholernie stary. Cały siwy. A był czarny. Kiedyś.
Miał coś powiedzieć, ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Stopniowo zaczął tracić ostrość, aż w końcu urwał mu się film, tym razem na dłuższy czas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.07.14 2:22  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
- Zaufaj mi, będzie dob... Al? Al! Cholera...
Trzeba przyznać, że na widok nieprzytomnego chłopaka trochę spanikował. Nie mając lepszej alternatywy, postanowił przetransportować go w jakieś bezpieczne miejsce. Kurwa mać, w Desperacji jest przecież tyle bezpiecznych miejsc, jak on ma się zdecydować? W Desperacji...?
Było tylko jedno miejsce, które przychodziło mu do głowy. Jedno, jedyne miejsce, gdzie kiedykolwiek czuł się w miarę bezpiecznie. A tym miejsce był...
Dom.

*tutaj następuje teleportacja, obie postaci znikają z tematu* z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.07.14 23:43  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
Słońce dźwignęło się na linii horyzontu, sięgając łapczywie ramionami spękanych ziem Desperacji. Odganiało drapieżne cienie, które mimo walecznego ducha schodziły z drogi światłu, upychając się w ciasnych, małych pomieszczeniach ruder. Domy stały, jak je zostawiono. Spróchniałe drewno, poprzewracane belki, walające się po ziemi cegły... i żywej duszy. Jakby niewidzialna ręka Boga wysypała na ziemię pudło z zabawkowymi klockami i zostawiła ohydny bałagan do wglądu bliżej nieokreślonych osób. Szczególnie tych, które nie zjawiały się tu z własnej woli.
Ciemne smugi schodziły z twarzy Growlithe'a, gdy pierwsze języki słońca musnęły jego obsypane piegami policzki. Szarłat zbrudził odsłonięte ramiona, malując na skórze fikuśne wzorki, długie rzeki, ciągnące się falistymi ruchami, okrążające ręce, nadgarstki, następnie dłonie, spływające ku palcom lub miejscom ich złączenia, aż w końcu kropla po kropli brukały nierówną ziemię, pozostawiając na niej krwiste ślady deszczu.
Tropem czerwieni kroczył wychudły pies. Pysk miał długi i wąski, oczy szare jak metal, szeroko otwarte, nos otoczony jasnymi ziarnkami piasku, jakby dopiero co wykopano go z ziemi. Trzymał się z daleka, ale bacznie obserwował idącego przed nim chłopaka. Chwiejnym krokiem poruszał się naprzód, ciągnąc za sobą widocznie zbyt ciężkie nogi. Psisko fuknęło niemo, gdy postać przed nim prawie zrównała się z ziemią, czego winna okazała się wyrzucona na środku drogi cegła, prawdopodobnie położona tam tylko po to, aby białowłosy wyrżnął się twarzą w glebę, wypięty do niewidzialnego wroga. Dzięki roli kolejnego przypadku utrzymał się jednak na nogach i chwyciwszy się za lewy bark, który wciąż silnie krwawił. Ciepła ciecz wyciekła na i tak obmytą szkarłatem dłoń, plamiąc ją tylko bardziej i bardziej.
Javier skulił uszy i przystanął raptownie, wpatrzony w słaniającego się na nogach albinosa. Słońce odsłaniało kolejne fragmenty ledwie dychających domów, zrzucając z nich koce mroku w bardzo drastyczny i prędki sposób. Ogromne, szaro-czarne psisko nie zorientowało się, w którym momencie noc oddzieliła się od dnia. Nastał świt tak jasny, że niemal wyciskał z oczu łzy, a mimo to temperatura wciąż wydawała się chłodna.
Trzask.
Pies nagle zerwał się z miejsca i jak torpeda dopadł do chłopaka, który uderzył ramieniem w ceglaną ścianę i osunął się na ziemię. Głowa pochyliła się do przodu, gdy z głośnym charkotem białowłosy przypomniał o swojej obecności, zanosząc się krótkim, acz głośnym kaszlem. Choć wiedział, że to niemożliwe, miał wrażenie, że jego płuca znajdowały się w potrzasku, jakby niewidzialna wilcza szczęka tylko czekała, aby zadać ostatni cios i zmiażdżyć organ. Finał okazałby się dla Growlithe'a mało satysfakcjonujący i żaden Los czy inny twór, który zgotował mu taki koniec nie miałby co liczyć na piskliwy aplauz z jego strony.
Zjeżdżaj, Javier – wychrypiał nisko, gdy pies wsunął swój charci pysk pod jego dłoń. Palce prześlizgnęły się po miękkim futrze, dając pupilowi odrobinę ciepła w ten mroźny, letni poranek. Psisko wydawało się w pełni rozumieć sytuację. Legło obok pana, bardzo blisko, z przednimi łapami ułożonymi na płasko leżącej, prawej nodze i pyskiem, co rusz tykającym jego brudne od poskoki ręce. Silnie zaciskał szczęki na żółtym materiale z czarnym kociakiem. ― Odszukaj Gavrana – polecił Growlithe, zerkając spod zmierzwionej grzywki prosto w srebrne oczy borzoja. Pies nawet nie drgnął. Być może gdyby mógł, wydałby z siebie protestujące skomlenie, ale gardło dawno przestało pełnić swoją ogólną, drugoplanową rolę.
Porozcinane palce wsunęły się w gęstą sierść tuż za uchem zwierzaka i potarmosiły go chwilę, by zaraz jednak dobry humor padł jak zastrzelone ptactwo. Białowłosy z rozmachu trzasnął psa w bok i warknął, by się wynosił. Javier, postawiony na nogi, początkowo tylko przestępował z łapy na łapę i kręcił pyskiem, ale wystarczył ułamek sekundy by zawrócił i puścił się biegiem w kierunku siedziby DOGS.
Denerwujące.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.07.14 23:25  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
Piasek. Piasek był wszędzie. Wdzierał się do pustych, zrujnowanych domów i zagarniał je dla siebie, jedyny mieszkaniec bezludnego osiedla. Nieme świadectwo potęgi pustyni, która stopniowo pochłaniała kolejne ceglane budowle. Nie zawsze tak opuszczone, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Warunki nie należały do sprzyjających, konstrukcje do stabilnych, praktycznie każda z nich mogła w oka mgnieniu runąć, rozsypując wokół cegły. A i tak prędzej czy później znajdował się desperat, który byłby skłonny zostać w takim miejscu.
Siedziała na poddaszu. Nabierała w dłonie piasku i obserwowała, jak stopniowo przesypuje się przez palce, by po chwili powtórzyć cały proces. Dźwięk spadających na ziemię ziarenek zakłócał ciszę w podniszczonym pomieszczeniu, z wnętrza którego rozpościerał się wspaniały widok na bezchmurne, szarzejące niebo - do świtu nie zostało wiele czasu. Dziura w dachu, przez którą Turquoise dostała się do środka, pozostawała jedynym w miarę przystępnym wejściem do budynku. Kilka metrów dalej podłoga nagle się kończyła. Na dole widać było paskudne gruzowisko.
Zawinięta w jakieś stare szmaty, spędziła noc w niemal zupełnym bezruchu. Kilka godzin urywanego snu, a między nimi wystarczająco wiele czasu, by wsłuchiwać się w odgłosy otoczenia. Czerwona Pustynia tętniła życiem, z którym Wymordowana niekoniecznie chciała by się spotkać. Tym bardziej, że jej uzbrojenie pozostawiało wiele do życzenia – rewolwer i trzy naboje. Z czymś takim to nic, tylko podbijać świat. Przysypała piaskiem pozostałości posiłku, schowała do torby w połowie pełną butelkę z wodą i właściwie zamierzała zniknąć stąd, gdy tylko wstanie słońce. Słońce wstało.
Plany się zmieniły.
Światło odbijało się w nędznych resztkach szyby, większa część okiennej ramy przeszła do historii w bardzo dawnych czasach, ale na punkt widokowy musiało to wystarczyć. Nie. Zmuszona była zrewidować tą opinię, im bliżej okna, tym podłoże było mniej pewne. Przeżarte czymś deski nie wyglądały na takie, które utrzymają jej ciężar, a nie miała ochoty sprawdzać tego empirycznie. Wycofała się, przerzuciła torbę przez ramię i szponami znajdując oparcie wylazła na dach, starając się robić przy tym jak najmniej hałasu. Dźwięk, który usłyszała, nie wpisywał się w charakterystyczne dla okolicy - kaszel. Zdrowy rozsądek nakazywał nie zdradzić się ze swoją obecnością, siedzieć na miejscu i unikać mieszania się w nieswoje sprawy. Niestety, ostatnio nie był w cenie. Kilka ostrożnie postawionych kroków i miała okazję przyjrzeć się, jak pies odbiega, gwałtownie odprawiony przez swojego właściciela.
"Denerwujące."
Doprawdy? No co ty nie powiesz. To stanowczo było jakieś urozmaicenie. Na dalszą obserwację poświęciła aż pół minuty. I bez tego można było stwierdzić, że chłopak nie jest w najlepszym stanie, krew aż nadto widoczna, ale w całym obrazku coś się nie zgadzało. Rany, przynajmniej te dostrzegalne, nie wydawały się na tyle poważne, by zmusić kogoś do siedzenia na otwartej przestrzeni, w równie nieprzyjaznej okolicy. Zostawał jeszcze kaszel, a to mogło oznaczać, że opadł na pobliską ścianę, bo osłabiło go jakieś choróbsko. Przelotnie zastanowiła się, czy na pewno warto sprawdzać, ale zlekceważyła przeczucie. W oczy rzuciła się żółta, świadcząca o przynależności do DOGS chusta. Białe włosy. Wliczając obecność psa, cechy charakterystyczne.
- Denerwujący byłby pejzaż z żerującą mantykorą w tle – odezwała się, a jakże. Przecież nie mogła siedzieć cicho. Punkt pierwszy: poinformować o swojej pozycji potencjalnych wrogów, łącznie z całą okolicą. Instynkt samozachowawczy załamywał ręce, ciekawość wyła z niecierpliwości, co też będzie dalej... I w tym momencie zniknęło oparcie dla nóg. Skraj dachu, jak na tutejsze standardy nawet solidny, nie wytrzymał dodatkowego balastu. Na ziemię posypały się dachówki, z łoskotem opadło kilka cegieł, a od podzielenia tego losu odgradzały Turquoise zaledwie ułamki sekund. I skrzydła, których desperackie machanie co prawda pomogło – wylądowała kilka metrów dalej, z wdziękiem minimalnie większym, niż fragmenty domu - ale w powietrze wzbiła się znaczna ilość piasku. Tak, wejście jak z kiepskiej komedii zdecydowanie miała już za sobą. Teraz brakowało tylko kretyńskiego „hej, dobrze się czujesz?” z uśmiechem do kompletu. Jeżeli bezczynność i brak zajęcia prowadzą do takiego zachowania, to perspektywy na długie życie sięgnęły dna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.07.14 21:38  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
Nieznane dźwięki wywołały u Growlithe'a mus wzmożenia ostrożności, która dotychczas spadła pod poziom podłogi. Zmrużył wtedy ślepia, odchylając głowę, która opadła jak u szmacianej lalki. Bezwładnie osunęła się na bok, aż włosy ześlizgnęły się z policzków i czoła, odsłaniając kryjące wściekłość oczy. Po dwukolorowych tęczówkach przebiegł zadziorny błysk, gdy ogarniał wzrokiem nieznajomą... Choć ogarnięcie jej wymagało sporych pokładów umiejętności.
Parsknął zalążkiem ironicznego śmiechu, gdy pochylał się do przodu, wspierając dłoń o porozcinanych palcach i zdartych do mięśni knykciach na kolanie. To była pierwsza reakcja na jej słowa, jakby faktycznie jakkolwiek go rozbawiła podobnym stwierdzeniem. Mantykory? Cudowna rzadkość. Niewielu przeżyło spotkanie z tym gniewem zapakowanym w olbrzymiaste cielsko, tak samo jak niewielu miało realną styczność z tymi bestiami.
Głupia dziewucha” - wyszczebiotała radośnie Shatarai, przykładając swój lodowaty nos do poharatanego policzka niespokojnie oddychającego białowłosego, wciąż wpatrzonego w sylwetkę obcej kobiety. Jego spojrzenie było podekscytowane, wręcz podniecone, gdy w milczeniu kalkulowało jak blisko znajduje się o f i a r a, jak wielką możliwość miał teraz, aby ją schwytać. Zdąży zmienić się w wilka i dosięgnąć jej gardła? Rozszarpać grdykę, wychłeptać krew co do ostatniej kropelki, osuszając pedantycznie wszystkie kanaliki? Może powinien poczekać, aż zbliży się jeszcze odrobinę? Tylko parę kroków. Parę cholernych kroków w jego stronę.
Był słaby.
Charczące wdechy, wydechy wyrywające z jego płuc resztki sił. Zmarszczone brwi drgnęły lekko, gdy niewidzialna dla oczu nieznajomej Shatarai zaczęła wolnym, nonszalanckim krokiem zmierzać ku kobiecie. Długi, czarny ogon kołysał się na boki, gdy przebywała niewielki odcinek, by na końcu przylgnąć do jej nogi, choć ta nie mogła niczego poczuć. Nic, prócz nienaturalnego chłodu, jaki owiał skrawek jej uda.
Co zrobisz, Jace?
Z trudem podniósł się, wspierając się ręką o kolano. Zachwiał się natychmiast, nisko spuszczając głowę. Okropieństwo. Ohydztwo. Oblizał spierzchnięte usta. Czuł się dokładnie tak, jakby w miejsce mózgu wrzucono mu odłamki szkła, które ocierały się o siebie z każdym kolejnym ruchem czerepu. Białowłosy wsunął palce we włosy i zmierzwił je nieco,  odgarniając kosmyki z lewej strony za ucho. Parę z nich i tak niesfornie wskoczyło na poprzednie miejsce, łaskocząc rozcięty polik Wymordowanego.
Zrobił niestabilny krok do przodu. But ciężko opadł na suchą ziemię. Zdawać by się mogło, że pod ciężarem jego ciała gleba na moment wahała się, czy się nie rozstąpić. A przynajmniej tak wydawało się Growlithe'owi, gdy postępował jeszcze jeden krok.
Spuść mnie ze smyczy!” - zażądała wściekle Shatarai, raz jeszcze ocierając się pyskiem o bok nieznajomej. Jej głos był zbyt piskliwy, głośny, zbyt drażnił czuły słuch. Growlithe poruszył ramionami, jakby chciał rozprostować kości, po czym uniósł głowę i wbił zniecierpliwione spojrzenie prosto w ciemnobrązowe oczy. Kącik jego ust uniósł się nagle w wymownym, zadziornym uśmiechu, gdy wznosił rękę. Szkarłatne zawijasy ciągnęły się spomiędzy palców po dłoni, na nadgarstki i dalej. Pobrudzone ubranie, okropny swąd posoki... żywa wystawa rozkładającego się cielska, które mimo iż powinno być martwe, wciąż się poruszało. Co więcej - gdy tylko podniósł rękę, pojawiła się Shatarai, która swą wychudłą sylwetką z całej siły uderzyła nieznajomą w zgięcie kolan. Rozległo się warknięcie, jak trzask łamanej na pół gałęzi, gdy Growlithe w błyskawicznym tempie zmarnował wszystkie parę kroków, znalazł się przy nieznajomej i wbił pazury w jej szyję, obejmując gardło dużą ręką.
- Bądź spokojna - rozkazał ostro, a uśmiech powiększył się ciut bardziej.
Shatarai w tym czasie rozwarła szczęki i pochwyciła w nie prawą dłoń skrzydlatej, nie wyrządzając przy tym praktycznie żadnej szkody, zaś lewe przedramię nieznajomej znalazło się w potrzasku, gdy Growlithe zacisnął na nim paznokcie. Zza pleców chłopaka zaczęły wystrzeliwać języki czarnego ognia, które co jakiś czas przeistaczały się w ręce lub rozciągnięte twarze czy pyski, by zaraz rozpłynąć się w powietrzu w niemym chichocie.
- Na kolana.
Jeśli chcesz przeżyć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.07.14 11:23  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki

MG time

Miał pecha.
Nie potrafił już inaczej określić wszelkich zrządzeń losu, które stawały na jego drodze. Wyraźne cienie pod oczami, przygarbiona sylwetka i kroki stawiane z ociąganiem świadczyły o tym, jak bardzo był tym wszystkim zmęczony. Potrzebował przynajmniej jednego dnia spokoju. Jednego. Pieprzonego. Dnia. Ale to Desperacja, Johnny, powtarzał z goryczą w myślach, tu nigdy nie jest spokojnie. Miał szczerą nadzieję na to, że chociaż tu, na pustyni, będzie mógł na chwilę odetchnąć. Pamiętał dom, który nie był częstym miejscem schadzek kogokolwiek. To właśnie w jego stronę zmierzał, wierząc, że nie spotka tam nikogo ani – co bardziej prawdopodobne – niczego.
Za niedługo miał przekonać się, że nadzieja naprawdę matkuje głupcom.
Czarne kosmyki lepiły mu się do czoła. Odgarnął je niedbale ręką, odsłaniając jasne oczy, które jako jedyne lśniły, dodając mu młodzieńczego wigoru. Poharatana twarz prezentowała się znacznie gorzej, a nawet teraz odznaczały się na niej świeże, ale nie wyglądające groźnie rany. Mimo tego, jego oblicze rozjaśniło się odrobinę, gdy zaczął zbliżać się do celu swojej wędrówki. Na całe szczęście nikt jeszcze nie rozpierdolił jego oazy spokoju.
Wróć.
Zmrużył oczy i zwolnił do tego stopnia, że wydawałoby się, że wolniej można już tylko do tyłu. Im dalej szedł, tym bardziej znajoma sceneria zaczynała wyglądać obco. Pewnie była w tym zasługa czegoś, co znajdowało się obok budynku. A raczej kogoś. I to nie jednego kogoś.
Kurwa jebana mać.
Mało brakowało, a nieszczęsny kamień, który napatoczył mu się pod nogę, przemieściłby się o kilka metrów dalej z drobną pomocą jego buta. Już nawet zamachnął się nogą, która w ostatnim momencie zawisła na kilka centymetrów w powietrzu, by zaraz ciężko opaść na ziemię. Dopadło go złe przeczucie, gdy w milczeniu przyglądał się czemuś, co zwiastowało walkę.
Pewnie nie powinien się mieszać. Ale zawsze się mieszał. Niezależnie od tego, jak bardzo nie podobało mu się życie tutaj, ustawił się w kolejce po heroiczność, zanim jeszcze przyszedł na świat. Odwaga to głupia cecha – góruje nawet nad zdrowym rozsądkiem. Napędza do działania, a nie do myślenia, chociaż najlepiej, gdy te szły ze sobą w parze. On po prostu rzucał się w wir wydarzeń i przez to wyglądał teraz, jak siedem nieszczęść. Nie rezygnował, byleby później nie żałować, że nie zrobił czegoś, co mogło uratować jakieś istnienie, choć tu prawie wszyscy byli już martwi, ale martwi czy nie – ruszali się, oddychali, potrzebowali jedzenia, czasem nawet tych wszystkich ludzkich przyjemności i tym podobnych, co tylko podkreślało, że wciąż w jakiś sposób byli ludźmi.
To wystarczyło.
Mężczyzna sięgnął do kabury przy pasku i wyjął broń. Od razu postanowił ją odbezpieczyć. Przyspieszył kroku, chcąc zdążyć przed – jak sądził – nieuniknionym. Nie kwapił się o to, by jego kroki były ciche, a gdy kwestią kilku metrów było dotarcie do nich, z giwery wydobył się ostrzegawczy strzał, który bez skrupułów rozdarł na strzępy ciszę panującą na pustkowiu.
Odsuń się od niej! ― wrzasnął, tak na wszelki wypadek, gdyby nieznajomy nie zrozumiał, że mówi poważnie. Zatrzymał się dopiero w odległość jakichś trzech metrów, uznając, że lepiej będzie nie podchodzić bliżej, zanim nie zorientuje się, jak wielkie zagrożenie na niego czekało. Wycelował prosto w głowę białowłosego, a gniewny wyraz na jego twarzy podkreślał, że nie zawaha się pociągnąć za spust. ― Zostaw.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.07.14 17:02  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
… kiedy..?
Odsuń się od niej... Odsuń...
Shatarai zachichotała, puszczając dłoń nieznajomej dziewczyny. Jej czarny, smukły pysk wykrzywił się w parodii uśmiechu, gdy ujrzała zaskoczenie na twarzy Growlithe'a. Autentyczne zdziwienie. Ktoś zaszedł go od tyłu. Cuchnął na kilometr, a mimo to nie został przez niego zwietrzony. Kiedy ostatnim razem doszło do podobnej sytuacji?
„Oh, starzejesz się”, wychrypiała Shatarai, przechodząc dwa kroki naprzód. Bokiem pyska otarła się o przygarbioną sylwetkę właściciela. Długi ogon, niby wąż owinął się wokół jego kostki, na przemian ściskając lub rozluźniając chwyt, a ona sama wpatrywała się swymi bezdennymi oczami w nieznajomego bohatera. „To zwykły wyrzutek”, dodała natychmiast. Dłoń białowłosego, która dotychczas oplatała palcami szyję ofiary zadrżała nagle. Opadły mu też ramiona, jakby przyjął na barki ciężar wszechświata. Może miała rację? Starzał się? Stępiły mu się wszystkie zmysły, podupadła ostrożność? Stał się nieobecny, gdy powinien zachować najwyższy stan gotowości. Absurd. Niegdyś nie do pomyślenia. A teraz?
„Zmieniłeś się, Jace”.
Puścił białowłosą, odrzucając ją na bok. Dłonie mu drżały, wzrok na moment się rozmazał.
„Stałeś się...”
Nie, nie, nie, nie. Nieprawda. Nic się nie zmieniło.
„... słaby”.
Wrzasnął, nakrywając uszy rękoma i cofnął się o parę kroków od ciała kobiety. Zaciskał mocno powieki, pod którymi zgromadziły się drobne kropelki łez. „Bezsilny”. Jego ciężki but zgniótł ogon Shatarai, gdy wyrwał się z jej uścisku, a wilczyca tylko najeżyła się jak struna. Stanęła wyprężona, niczym nie różniąc się teraz od kota na halloweenowych kartkach i syknęła podobnie do tych futrzastych dachowców. Ukazała przy tym swoje kły w kolorze węgla, ostre jak brzytwy. Była wściekła.
Growlithe'a z kolei wszystko bolało. Wszystko. Nogi, ręce, serce, gardło, głowa i mięśnie, o których istnieniu nawet nie miał pojęcia. Czuł się podle i pewnie podobnie teraz wyglądał. W dodatku zwracano się do niego jak do rozwydrzonego kundla. Zostaw... zostaw, zostaw... pieprz się, frajerze. Opuścił dłonie i odwrócił się przodem do mężczyzny. Wyglądał jak ktoś, kto jest martwy w środku. Kto tylko czeka, aż zacznie cuchnąć zgnilizną. Dopiero po chwili kącik jego ust uniósł się ku górze. Na twarzy zamajaczył obłąkańczy uśmiech, gdy uchylał szerzej powieki i unosił zdobioną czerwonymi zawijasami rękę. Porozcinane palce sprawiały wrażenie, jakby za moment miały się rozlecieć, bo trzymające je w kupie nitki mięsa i żył zdawały się za moment pęknąć. A już na pewno, gdy nimi pstryknął.
Na dźwięk tego charakterystycznego odgłosu spod butów Growlithe wyłoniła się skrzydlata bestia. Jastrząb rozpostarł swe majestatyczne, czarne ramiona i wzniósł w powietrze, wzbijając w górę masę suchego pyłu, jaki zalegał na ziemi. Shatarai w tym samym momencie z rozwartą szczęką rzuciła się ku uzbrojonemu w strzelbę mężczyźnie.
Rozszarpcie go.
Bransoletka na ręce Growlithe'a ściskała się już tak mocno, że na nadgarstku wykwitł czerwony ślad. Czarny materiał artefaktu wbił się w skórę, rozrywając ją. Kolejna porcja krwi upadła niemo na ziemię.
Rozpierdolcie, skurwiela...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.07.14 18:48  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki

MG time

Ten pomysł był chujowy.
Mógł zadowolić się tym, że wszystko poszło zgodnie z planem, nieznajomy odsunął się od swojej ofiary, ale z drugiej strony ściągnięcie na siebie uwagi nie było najmądrzejszym posunięciem. Mężczyzna z trudem stłumił w sobie chęć ucieczki, zatrzymał też każde drgnięcie, które dałoby znać, że jednak odczuł drobną obawę przed wymordowanym. Wciąż mierzył lufą prosto w niego, chociaż wiedział, że trafił na jednego z tych gorszych.
No już, zabieraj się stąd! ― warknął, a jasne oczy zalśniły, nie kryjąc jego wrodzonej zaciętości. Gdy miało się do czynienia ze zwierzęciem, trzeba było traktować je jak zwierzę. Skoro białowłosy się nie odezwał, wydawało mu się to równoznaczne z tym, że nie był istotą rozumną. Mógł mieć na sobie ubrania, ale równie dobrze mogła to być sprawka kogoś, kto postanowił przygarnąć pod swoje skrzydła dzikie zwierzę, ale – jak widać – nie udało mu się go upilnować.
Nie zamierzał dać za wygraną.
Porozumiewawczo machnął ręką w stronę kobiety, usiłując jej przekazać, by uciekała, dopóki jeszcze miała chwilę czasu. W tej sytuacji musiał sobie poradzić. Zawsze sobie radził. Tym razem nie miało być inaczej.
Miało...?
Strzał.
Spudłował, bo w ułamku sekundy jego celem stało się coś innego, niż albinos. Nie rozumiał tego, co się dookoła niego działo. Bicie serca przyspieszyło, bo stało się coś, czego kompletnie nie przewidział. Gdy pokraczne mary wreszcie go dosięgnęły, pistolet wypadł mu z ręki, choć to on był jedynym źródłem jego obrony. Zamachnął się pięścią, próbował odeprzeć ataki, szarpał się, wreszcie spróbował zasłonić i tak już pokaleczoną twarz. Przeklinał głośno i warczał, zarzekając, że nie da się tak łatwo. Z każdą sekundą brzmiało to coraz bardziej desperacko. Rany zdawały się mnożyć na jego ciele same z siebie i każda z nich zaczęła odzywać się pulsującym bólem. Na i tak rozgrzanej wysiłkiem skórze, czuł jeszcze cieplejszą krew.
Nie tak miało być.
Przestań.
Upadł na ziemię i czuł jak wilko-podone-coś przygniata go do ziemi. Jeszcze przez chwilę próbował odczołgać się od swojego cienistego oprawcy, ale ciężko się wymknąć, gdy jest się głównym celem. Wrzasnął, gdy szczęki mocniej zatopiły się w jego ciele. Właśnie przekonał się, jak to jest żywcem stracić spory kawał mięsa. Zacisnął powieki i zasłonił twarz, oddychając ciężko. Łzy bólu znalazły ujście w jego oczach, a przez głowę przemknął obraz rozszarpanego boku. Być może odrobinę go wyolbrzymiał, ale nie można było mieć mu tego za złe. Tak zachowuje się ktoś, do kogo dociera, że zostało mu już niewiele czasu. Kwestia sekund, może minut. Nie więcej. Tracąc krew, tracił siły na cokolwiek. Może to nawet lepiej? I tak był już zmęczony. Nie miał już siły ruszać ustami, choć gdyby mógł, pewnie już teraz zmieniłby zdanie i poprosiłby o to, żeby go dobił.
Po chwili założył, że nie musiał prosić.
Oczywiście, że tu zginiesz, Johnny.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.07.14 19:26  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
Słońce dźwignęło się już na rękach i wychynęło zza horyzontu, muskając złotymi palcami policzki i włosy Jonathana. Czy może raczej tego, co z niego pozostało. Wilk chichotał pod nosem, przyglądając się, jak ciało mężczyzny ciężko opada na ziemię, jak wije się pod marami, które robiły sobie z niego istną ucztę. Wydawało mu się to teraz takie proste. Śmiertelnie, kurewsko, dziecinnie proste, gdy krzyk ofiary dotarł do jego trzepoczących zwierzęcych uszu. Tym był. Zwierzęciem. Rozbawioną bestią, czekającą tylko aż nieszczęsny mężczyzna wydusi z siebie ostatnie, płytkie tchnienie. Bo jak inaczej można to nazwać, gdy widok szkarłatu plamiącego ziemię sprawiał mu taką radość, porównywalną chyba tylko do tej, jaką odczuwają dzieciaki, którym kupi się watę cukrową w Family Parku?
Zapach... zapach był tym, co szczególnie go przyciągało. Gdy jastrząb wsunął swoje ostre pazury w twarz ofiary (jak w masło, hah) i wyszarpał spory kawałek mięsa z policzka, rosły wilk uderzył łbem skrzydlatą bestię. Ptaszysko zaskrzeczało upiornie, o włos ratując się od upadku, bo w porę zatrzepotało potężnymi ramionami, wzbijając w górę tumany kurzu. Shatarai również niedługo mogła zabawić się umierającym. Jej szyja trafiła pod kły właściciela, gdy zaciskał szczęki na jej gardle i brutalnym szarpnięciem oderwał od mężczyzny. Wilczycy wyrwało się zdławione skomlenie, nim upadła na ziemię i roztrzaskała się jak szkło. Zapach... tak. Krew pachniała cudownie. Jak najpiękniejsze kwiaty czy perfumy. Jak orzeźwiający wiatr w czasie doskwierającego lata lub chwila po deszczu. Tym właśnie dla niego była krew nieznajomego, na którego twarz nawet nie spojrzał. Czymś cudownym, potrzebnym, pięknym, ale chwilowym. Czymś, co za moment mogło mu się wymknąć, jeśli odpowiednio prędko by tego nie złapał. Dlatego, gdy Shatarai rozbiła się, Growlithe nacisnął łapą na tors Johnny'ego. Trzask łamanych żeber na moment zagłuszył warczenie czarnej bestii, nim ta rozwarła szczęki i kłapnięciem zatrzasnęła gardło między swoimi zębami. Natychmiast wilk szarpnął łbem, wyrywając spory kawał skóry i mięsa, czując, jak pomiędzy kłami prześlizgują się cienkie nitki żył. Krew wręcz chlusnęła mu do pyska.
Livai przysiadł na dachu jednego z licznych budynków, wlepiając bezdenne spojrzenie w dwójkę na ziemi. Przechylił głowę prawie o równe dziewięćdziesiąt stopni, gdy łapa wilka trafiła na twarz ofiary; pazury wsunęły się wtedy w oczodoły, rozcinając białka. Przez sekundę jastrząb przyglądał się, jak pozostałości oczu opadają na ziemię, skąpaną w złocie słońca.
Więc tak wygląda śmierć kogoś, kto na nią nie zasłużył. Ale kogo to obchodziło? Growlithe chłeptał krew, rozrywał skórę, powiększając dziury i pił dalej, czując, jak wyrywa życie mężczyzny z kościstych łap Śmierci, a wpycha je w swoje własne żyły, płuca, serce, mózg. Jak może oddychać pełną piersią, jak powracając siły. Gryzł i gryzł, wyrywał kolejne płaty ciała, jak wtapia zęby w miękkie mięso. Wszystkie rany: jedna po drugiej powoli się zasklepiały.
Szybko poszło”, westchnęła Shatarai z rozdrażnieniem, gdy Growlithe połykał ostatni kęs nieznajomego. Nie zostawił po nim nic prócz skrawka ubrań i broni. Przez dłuższą chwilę węszył jeszcze, zarzucał łbem, oblizywał różowym jęzorem bok pyska, ale w końcu zgarbił się okropnie.
Livai rozpostarł skrzydła, ogarnął nimi dwa metry powietrza, machnął ramionami i rozpłynął się, wydając ostatni wysoki pisk. Czarne pióra pofrunęły w dół, znikając jeden za drugim jak bańki mydlane, aż ostatnie z nich dotknęły czarnych włosów nastolatka.
Jace dyszał. Płytkie wdechy i wydechy, trzęsące się dłonie i uśmiech, który błąkał się po jego zwilżonych krwią ustach.
- Tak - wyszeptał cicho, przykładając nadgarstek do warg. Niedbałym ruchem zmył nierówno posokę, wyprostował się i spojrzał za siebie, w stronę wschodzącego słońca, które wciąż delikatnie ujmowało ciepłymi dłońmi jego twarz, odbijało się od znów skrzących się oczu, przebiegało po kosmykach miękkich włosów. - Szybko poszło, Shatarai.
Odwrócił się tyłem do ognistej kuli i tyle go widziano.

| z/t. Zero skupienia, ugh. |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.07.14 12:42  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki

MG time

A kto umarł, ten nie żyje.
Tak bardzo ambitny post.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.08.14 10:48  •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
Domki. Puste, rozsypujące się domki. Domki pośrodku niczego. Po co je budować? Po co utrzymywać? Daniel przechadzał się wśród domków spokojnym krokiem i rozglądał się na wszystkie strony. O, ten domek się rozsypał i to nawet nienaturalnie. Podszedł bliżej i zobaczył kawał szarobrązowego cielska wystający z gruzów. Zaśmiał się. Ktoś był naprawdę sprytny, albo zdesperowany, skoro zabił piaskowego robala domem. Podszedł bliżej i szturchnął cielsko stopą. Weszła z głośnym mlaśnięciem i zapadła się głębiej, niż można było się spodziewać. To oznacza, że zaczął gnić już dawno, ale nie śmierdział. To dobrze, ale Daniel i tak żałował, że nie zdążył na czas oprawić robala. W Desperacji nie powinno się wybrzydzać, a piętnastometrowy kawał cielska mógłby świetnie się sprawiać w roli zapasów dla wygłodniałych Drug-onów. Wyjął stopę z robaka, wytarł ją o piasek i odszedł kawałek.
Postanowił przyjrzeć się bliżej temu, co się tu działo. Obszedł ruiny i zauważył zaschniętą krew na piasku, ale żadnego śladu właściciela. Albo został pod gruzami, albo uciekł. Daniel obstawiał to drugie. Rozglądnął się dookoła. Ziemia była przeryta w wielu miejscach, co oznaczało, że robale przemieszczają się pod ziemią. Dobrze wiedzieć, na wypadek ataku. Chciałby kiedyś zobaczyć atak takiego potwora i jego możliwości. Uśmiechnął się do siebie i podszedł do najbliższego domu. Przesunął dłonią po ścianie i obserwował sypiący się tynk. Wspinanie się tutaj było niebezpieczne, ale… Nie mógł się oprzeć. Wystarczy, że sięgnie do tamtego okna i nie będzie miał się czym martwić. Zaczął wprowadzać swoje plany w czyn. Uaktywnił przyssawki i ostrożnie przywarł do ściany. Prawa noga, lewa ręka, lewa noga, prawa ręka. Powoli, ostrożnie i metodycznie posuwał się w gorę, zachowując zasadę trzech do jednego, czyli, tylko jedna kończyna może pozostać bez podparcia.
W pewnym momencie tynk usunął mu się spod rąk i niechybnie by spadł, gdyby nie wyskoczył w górę i złapał się parapetu. Wszedł na niego, balansując ciałem i spojrzał w górę. Do dachu zostało mu jeszcze kilka metrów. Postanowił zacząć na lewo od okna. Lewa noga, prawa ręka, prawa noga, lewa ręka. Jeszcze dwa metry. Jeszcze metr. Udało się. Wyszedł na górę i zaśmiał się głośno. Udało mu się! Teraz jednak musiał uważać na każdy swój krok, bowiem dach trzeszczał niebezpiecznie i zachodziło ryzyko, że się załamie. Powoli dotarł na przeciwległy koniec dachu. Poczuł się trochę zmęczony. Usiadł więc i wpatrywał się w okolicę. Kiedyś to była piękna uprzemysłowiona kraina, a teraz to tylko wielki kawał suchej, popękanej ziemi, na której wszystko co żyje, chce cię pożreć i strawić. Jedz, by nie zostać zjedzonym, co za piękna zasada. Zaczął się głośno śmiać. Nie martwił się, że ktoś może go usłyszeć. Nie bał się nawet Speców, a każda inna rozumna istota, która by się tutaj zabłąkała, wiedziałaby, że nie należy atakować losowych współistot. Po części miał nadzieję, że jego śmiech zwabi robaki w tę stronę. Był głodny, a tamten się już nie nadawał.
Pomachał bosymi stopami w powietrzu. Szkoda, że za niedługo będzie musiał wracać do siedziby. Zdecydowanie zabawnie było wspinać się po tych domach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Domki - Page 8 Empty Re: Domki
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 8 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach