Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 20 z 21 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21  Next

Go down

Stojąc tak przed nim i wpatrując się w jego bladą twarz oświetlaną krótkimi mignięciami światła błyskawic zastanawiał się, co tak naprawdę skrywa jego jasna głowa. Iskrzące, ametystowe oczy wydawały się mieć więcej tajemnic niż przypuszczał, a powrót do przeszłości miał zabrać za sobą więcej niż sam by chciał. Obrazy — zgniecione i odrzucone — wiły się gdzieś w jego podświadomości pragnąc odgięcia pergaminowych rogów, ale na próżno. Nawet kiedy ulegał temu wewnętrznemu pragnieniu, jego oczekiwania okazywały się płonne. Za każdym razem. Zaglądał dyskretnie pod papier, ale zamiast rozmaitych kolorów, zastawał czystkę. Kartka jego przeszłości była biała, wręcz oślepiała wyrysowaną nicością. O czym myśli człowiek w takiej chwili? Zagubiony. Bardziej niż wcześniej w odczytywaniu emocji obcych mu twarzy. Tylko to przeczucie. I biel płótna. Gałęzie myśli pnące się gdzieś w ciemność jego głowy. Niedokończone sprawy i pętle zaschniętych dróg ujawniające wybory, których bezwiednie dokonał. To widział kiedy patrzał w śnieżnobiałą biel. Słyszał wspólne śmiechy przyjaciół, jego słowa aprobaty, zamiast sprzeciwić się i rzucić wszystko w cholerę. Patrząc w oczy Nathaira, myślał o ich słowach, o zimnych prawach przyczyny i skutku.  Czy teraz, kiedy miał przed sobą jasność papieru, miał na tyle sił aby zakreślić pierwsze linie? Odtworzyć to co zapomniał rozum?
  „Nie wracaj do tego”.
  NIE POTRAWIĘ DO TEGO POWRÓCIĆ. TO TKWI W MOJEJ GŁOWIE. BIJE NA ALARM. TO SAMO POWRACA. TA MYŚL.
  „Możesz zostać, Sora”.
  To imię, znów wywołało spięcie mięśni. Uniósł podbródek, czując, że jego biodra stają się sztywna jak po operacyjnym unieruchomieniu stawów.
  „Ale czy jesteś gotowy ponieść konsekwencje?”.
  Konsekwencje. To one nakreślają linie. Linie na białym papierze. Pierwsze linie, które rysuje drżąca dłoń pełna niepewności. Ale to lawina kolejnych zdarzeń przytłoczyła go. Nie drżenie ręki.
  Uderzenie. Tył głowy przywarł do chłodnej ściany, ale chłopak nie wydusił z siebie nawet syknięcia. Skrzywił tylko wargi i zmrużył oczy. Przez cienkie szczeliny jego powiek błyskał nieodgadniony wzrok. Cząstka człowieczeństwa. Pomimo iż jego umysł szybko zapomniał o błądzącej po biodrze dłoni Nathaira, to ciało nadal wychwytywało jej chłód drażniący naskórek. I usta. Ciepłe i zachłanne na tyle, że ich gwałtowność przygwoździła go i zamknęła w pułapce. Czarne, mokre kosmyki przykleiły się do ściany, a on czując napierającą siłę ciała anioła, nie był zdolny zrobić nic. Śmiałość Nathaira ogłupiła go. Pierwsze muśnięcie warg przywołało wspomnienie, to dawne i odległe jak pierwszy spadający śnieg. Pierwszy pocałunek. Wtedy. Wtedy też jako pierwszy wykonał ten ruch i zamieszał mu w głowie. Teraz robił to znowu. Tylko czy Nathair wiedział, że po tamtym Sorze pozostało tylko ciało? Cienka osłona obdarta z emocji i energii. Pusta jak papier w jego głowie.
  Tyrell próbował poruszyć unieruchomioną dłonią, ale ostatecznie zacisnął ją tylko w pięść. Przymknął jedno oko, ledwo łapiąc oddech. Palce drugiej złapały jasnowłosego za koszulkę, ciągnąć materiał w dół. Machinalnie uchylił usta, a ten jakże gwałtowny pocałunek zaakcentował krótkie muśniecie warg.
  Zapach Nathaira roztaczał się w jego nozdrzach jak aromat dawnego życia. Czegoś sentymentalnego i opuszczonego; nieosiągalnego.
  Mięśnie rozluźniły się, choć cały czas wydawał się być drażniony krótkimi impulsami sprzeciwu. Był zbyt zaskoczony aby zrobić to, co podpowiadał mu rozum. To się musiało stać. Prędzej czy później.
  Uchylił powieki w momencie, kiedy Nathair odsunął od niego usta; wtedy też Sora ostatni raz musnął jego język, a białe zęby przejechały po agresywnym organie w finalnym, pamiętliwym akcie.
  Tyrell spojrzał spokojnie na Heathera, choć w jego oczach wydawało skrywać się więcej niż potrafiła wyrazić skamieniała mimika twarzy. Poczuł się zgorszony? Wtedy też ręka anioła znalazła się już wystarczająco nisko, aby mógł go powstrzymać i złapać za nadgarstek, ale nie zdążył. Dłoń jasnowłosego wyslizgnęła się mu z uścisku i odsunęła jakby sama rządziła swoimi prawami. Swoją drogą — tak właśnie było.
  Sora przechylił głowę i przejrzał się jego prowokacyjnym obliczu.
  — Przyznam, że bardzo dobrze potrafisz udawać nienawiść.
  Wypowiedział to zmrużając ślepia, jak osoba oślepiona jasnymi promieniami światła. Jego głowa nadal spoczywała przy ścianie. Kącik warg drgnął chłopakowi jak do uśmiechu, ale tylko cień zakreślił tę nierówną krzywiznę.
  Nathair odsunął się, a Sora zmierzył go wzrokiem. Tatuaże oświetlała mgławica błyskawic.
  — To test?
   Wpatrywał się w anioła zgorszonym wzorkiem. To uczucie, które oblało jego ciało zdawało się być mu znajome i to go przeraziło. Tak dobrze znajome jak błysk dawnego przyjaciela zaklętego gdzieś w jasnych, ametysowych oczach.
  — Znów to zrobiłeś.
  Zdał sobie sprawę, że opętańczo zagryza wargę, i zmusił się aby przestać.
  ZROBIŁEŚ TO ABY MI PRZYPOMNIEĆ.
  Obraz jeziora skąpanego w księżycowej nocy.
  UDAŁO CI SIĘ.
  Pierwsza linia na czystej białej kartce.
  „Wciąż smakujesz niewinnie”
  Uśmiechnął się. Pierwszy raz od dawna pozwolił sobie na taki gest. Nie wyszedł on jednak naturalnie. To jak u dziecka, kiedy i ono stawia pierwsze kroki. Na pozór wszystko wygląda dobrze, ale ruchy są niepewne. Tak było i w tym przypadku.
  — Niektóre rzeczy się nie zmieniają, Nath. Inne tak.
  Tu wymierzył skrzydlatemu łagodne spojrzenie. Tak przynajmniej wyglądało. Oderwał się leniwie od ściany i zmniejszył dzielącą ich różnicę kroków. Spojrzał mu w oczy. Przenikliwie.
  — Nie sądziłem, że staniesz się tak odważny — nawiązał do wcześniejszego.
  Zamilkł, jakby wyłapywał odpowiedzi z jego twarzy. Niewidzialny uśmiech nie znikał z jego warg — dokładnie tak jakby miał sparaliżowane mięśnie mimiczne. A potem minął go i ruszył do salonu. Zabrał z oparcia pozostawioną wcześniej koszulkę i ubrał ją. Nie chciał pokazywać, że przez wcześniejszą sytuację, jego ciało zapomniało o zimnie, a dłoń zaciskająca materiał niepewnie zadrżała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zastanawiał się, od którego momentu Sora zaczął spoglądać na niego w taki sposób. Właściwie to nie było tak, że jakoś mu to specjalnie przeszkadza. Poniekąd przywykł do tego. Ale nie spodziewał się, że ze wszystkich osób, jakie go otaczały i z jakimi do tej pory miał do czynienia, to właśnie o n obdarzy takim spojrzeniem. Reakcja była jednak zupełnie odwrotna do nastroju. Kąciki ust uniosły się do góry, a uśmiech przybrał kpiący wyraz. Jak wystraszona łania przemknęło mu przez głowę, gdy tak na niego spoglądał.
Tak myślisz? – zapytał, gdy ciemnowłosy go wyminął. Wsunął palce pod przydługawe, jasne kosmyki i potarł kciukiem lewą skroń, czując narastające, bolesne dudnienie w głowie. Jakby ktoś wpuścił do jego umysłu miniatury słoni. Upierdliwe.
W mojej nienawiści nie ma niczego, co bym udawał. Nienawidzę cię, Sora. I to jest fakt. Ale faktem jest również to, że nie mogę się pozbyć twojej osoby z mojego życia, nawet jeśli cię nienawidzę. – prychnął cicho, nieco rozbawiony drogą myślenia drugiego anioła. Naprawdę uważał, że Nathair tak naprawdę nie odczuwał żadnych negatywnych uczuć względem jego osoby? Po tym wszystkim? To, że zrobił przed momentem to, co zrobił, nie oznaczało, że tak naprawdę wciąż mu na nim zależy, uwielbia go i przez cały ten czas jedynie udawał wkurzonego skrzydlatego. Ale jeżeli Sora wciąż karmił się tym fałszywym przeświadczeniem, dobrze, niech i tak będzie. Dalej nie będzie wyprowadzał go z błędu. Nawet nie miał na to ochoty.
Ruszył powoli w jego stronę, a gdy zrównał się z jego rachityczną sylwetką, wyciągnął dłoń i klepnął go w tył głowy.
I przestań się tak spinać. – mruknął, kiedy się zatrzymał, nie spoglądając na jego profil, a zamiast tego wodząc I zahaczając spojrzeniem o jakiś martwy punkt na ścianie skąpanej w półmroku. Nie musiał go widzieć, wystarczy że czuł napięcie jego mięśni i nerwowe ruchy.
Boisz się? Przecież nic ci nie zrobię. Żartowałem tylko. – wsunął obie dłonie do kieszeni spodni a na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech, choć Sora zdecydowanie nie mógł go dostrzec.
Nie mów, że wziąłeś to na poważnie? Kretyn. – ramiona zaczęły gwałtowanie unosić się i opadać, gdy jasnowłosy roześmiał się pod nosem. Trwało to jednak zaledwie krótką chwilę na osi czasu, kiedy zamilkł.
Nic o mnie nie wiesz. – słowa te wypowiedział tak cicho, że mogły wydawać się jedynie żartem wyobraźni Sory. Nathair spojrzał na niego przez ramię i uśmiechnął się, o dziwo, lekko i bez wymuszenia.
Zgłodniałem. A ty? – nie czekając na jego odpowiedź, ruszył w stronę kuchni, domyślając się, że jego dawny znajomy prędzej czy później pojawi się w kuchni.
Od razu sięgnął po kawałek chleba, który trzymał pod ścierką w wiklinowym koszu i zaczął nakładać na niego sporej ilości masło. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo ma ściśnięty żołądek i że właściwie od rana nic nie jadł. Co prawda w perspektywie Desperacji to i tak był luksus, ale tu w Edenie sprawy przedstawiały się zupełnie inaczej. Nathair miał o wiele bardziej ułatwione życie niż inni, nawet anioły. Dzięki elektryczności miał stały dostęp do prądu, ciepłą wodę, światło czy chociażby działające sprzęty AGD jak lodówka czy też pralka. Co, nawet tutaj, było luksusem. Chociaż w tym jednym los okazał się wyjątkowo łaskawy.
Bierz co chcesz. Przypuszczam, że na Desperacji ciężko ze wszystkim. – rzucił w stronę chłopaka, kiedy wreszcie zawitał w kuchni.
Kawy? Herbaty? Wina? – uniósł jedną brew w pytaniu, chociaż od razu znał odpowiedź.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Kiedy z głębokiej ciemności wyłoniła się chłodna dłoń Nathaira i przylgnęła do jego głowy, w tym samym czasie pojedyncza błyskawica zakreśliła swój smukły cień na czarnym, pokrytym smolistymi chmurami niebie. Na zewnątrz nie było widać nic. Cmentarna szeptanina wiatru. Deszcz jaki zleciał z ponurego sklepienia gęsto oszronił szyby.
  Tyrell stał chwilę w bezruchu, wsłuchując się w mozolne tykanie zegara. Ciało nie rozluźniło się pomimo iż chłopak stojący za nim z łatwością rozpoznał to drobne uchybienie — dokładnie jak znajduje się nieskorygowany błąd w uczniowskim, klasyfikacyjnym teście, którego elew nie jest wstanie naprawić. Mięśnie miał twarde jak marmur, gdyby posiadał sierść, pewnie stałaby na jego plecach jak naelektryzowana.
  Przez tę krótką chwile umysł poza dźwiękami starego domu i cichymi pobrzękiwaniami przesuwanych wskazówek, pozwolił przywołać mu wspomnienie — odlegle. Znów do niego przylazł. Znów. Sam z siebie. Tak jak wtedy kiedy Nathair postanowił pokazać Sorze swoja sekretną, dziecinną bazę zbudowaną z materiałów i kołder. To wspomnienie spowodowało, że poczuł się obco. Nie w tym domu, ale we własnym ciele. Obraz wykrzywianych przez siebie młodzieńczych warg, rozmazywał mu się przed oczami jak kreda na suchym chodniku, a tym samym resztka osobowości jaką mógł kiedyś posiadać. Tyrell ściągnął brwi próbując schwytać rozbiegane myśli, ale Nathair umiejętnie zdmuchnął wszelkie starania skrzydlatego, a każda ze srebrnych nici wspomnień poszybowała gdzieś w przestrzeń. W kierunku, którego nie znał i prawdopodobnie nigdy nie pozna.
  — Nie mów, że wziąłeś to na poważnie? Kretyn.
  Brwi Sory drgnęły; popuściły to spięcie, które z trudem wydusił na swojej, mokrej od deszczu bezdusznej twarzy.
  — Nie każdy wita się ze mną wpychając język w usta.
  Zaśmiałby się, gdyby pamiętał jak się to robi, ale w tym wypadku tylko głucha cisza mogła podkreślić jego słowa.
  Tyrell obrócił się w momencie kiedy Nathair zaczął wycofywać się w kierunku kuchni, przez co jego turkusowy wzrok napotkał w odpowiedzi tylko wąskie plecy anioła i luźnie wiszące spodnie na jego biodrach. W tej ciężkiej ciemności rozjaśnianej tylko srebrnymi, naelektryzowanymi zygzakami, ciemnowłosy wyglądał jak chłopak wyłaniający się z zapomnianej groty po kilku, długich latach świetlnych. Sucha koszulka którą na siebie zarzucił wisiała na nim luźno, a podkręcone cieniem oczy w tym odpychającym scenariuszu wydawały się być wzrokiem ćpuna, który przedawkował swoje leki i najpewniej nie zdawał sobie z tego nawet sprawy.
  Deski pod jego nogami zatrzeszczały gdy przemierzył parę metrów w akompaniamencie dudniącego deszczu. Chuda postać wyłoniła się zza ściany aby spojrzeć na Nathaira, który zauważając go rzucił mu sugestywne spojrzenie. On wiedział.
  — Herbatę.
  I choć przez chwilę toczył wzrokiem po wnętrzu kuchni (przypatrując się temu wszystkiemu jak w muzeum), to wypowiadając te słowo, musiał naprawdę postarać się aby żadna blada iskra nie ujawniła głębokiego sentymentu pozostawionego w Edenie czy M-3. Herbata. Nie pamiętał jej smaku. Turkusowe spojrzenie osiadło na jasnowłosym. Znów ta ciężka aura.
  Odwrócił wzrok i przesunął palcami po blacie stołu. Zatrzymał się i zastukał w drewno w zastanowieniu, choć jego twarz w ogóle po sobie tego nie pokazywała.
  — Robisz dużo rzeczy nie będąc poważnym? Mam oczekiwać zasadzek, spadających węży z sufitu? Czy jednak w tej kwestii żelazna twierdza twojego lokum nie okaże się pułapką na niedźwiedzie?
  Spoglądnął w jego stronę, mierząc sylwetkę Heathera spokojnym wzrokiem. Nie potrafił ironizować, każde wypowiadane przez niego zdanie było mechaniczne jak u robota. I choć w tym przypadku miało być najpewniej żartem, po którym kąciki warg szybowały w górę jak za dobrych lat, tak się nie stało.
  Przez ostatnie tygodnie nie był w stanie wyobrazić sobie tej scenerii. Nathaira stojącego na przeciw niego i goszczącego go w swoim domu. Wewnętrzne sumienie podpowiadało mu, że powinien skorzystać w tej możliwości jak najlepiej. Miał dług do spłacenia. Niebanalny. Z solidnymi odsetkami.
   Zauważył bliznę na policzku Nathaira. Przez chwilę wydawało się, że go zainteresowała.
  — Wydoroślałeś.
  Rzucił niespodziewanie, aż sam zaskoczył się, że to nagłe stwierdzenie wypełzło z jego ust jak nieposłuszne zwierzę. Cień, który podkreślał jego blady podbródek osunął się w część ociemniałego pomieszczenia, kiedy Sora przyległ plecami do krawędzi stołu, a ciemne od tatuaży dłonie spoczęły sztywno tuż przy jego biodrach.
  — I nadal tu mieszkasz.
  Sentymenty. Łatwo do nich wracać, ale trudniej od nich uciec.
  — Miałem wątpliwości czy nadal tu będziesz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Garnek z wodą postawił na elektrycznej kuchence i ją włączył. Władza nad elektrycznością była zbawienna dla kogoś stroniącego od obecności mniej znanych mu aniołów, a co za tym idzie, dawała mu niezależność. Ewentualnie „materiał” do handlu o inne pożyteczne rzeczy, jak woda czy pożywienie. Dlatego nigdy nie głodował. Nigdy nie musiał martwić się o następny dzień. O zimę i dach nad głową. Nie oznaczało to jednak, że nie znał Desperacji. Spędził na jej terenach wystarczająco czasu, aby widzieć te wszystkie okropności, jakie spłodziła apokalipsa. Wiedział i zdawał sobie sprawę z życia, jakie wiedli jej mieszkańcy. Dlatego też nigdy nie pozwolił sobie na jakiekolwiek skarżenie. To byłoby okrutne w stosunku do tych, którzy nie mieli prawa marzyć o przyszłości.
Odwrócił głowę, spoglądając w stronę ciemnowłosego, przez moment zastanawiając się, czy on też nie miał takiego prawa. Pochodził z Desperacji, prawda?
To nie ma znaczenia. Mam swoje powody, dlaczego w stosunku do ciebie nie chcę nic robić na poważnie. – odparł po chwil, wreszcie zrywając ze swoim gościem kontakt wzrokowy. Nasypał nieco liści do dwóch kubkach i zalał je wrzątkiem.
Ty nie traktujesz mnie serio. Nie wiem co siedzi w twojej głowie. Jak mam być szczery, to mam wrażenie, że ty sam nie wiesz. – postawił parujący kubek na blacie stołu tuż przed gościem, w długich sekundach wpatrując się intensywnie w jego twarz, wyglądając jak ktoś, kto zamierza dodać jeszcze parę groszy. W ostateczności jednak nic nie powiedział, przełykając parę nieprzyjemnych słów, jakby były nasączone jadem. Odepchnął się od stołu, kierując swoje kroki tym razem do lodówki.
Jesteś pewnie głodny. Na Desperacji jecie jakieś jaszczurki czy inne szczury. – słowa były wypowiedziane tak cicho, że wyglądał na kogoś mamroczącego do siebie pod nosem.
Drzwiczki cicho skrzypnęły, gdy je uchylił i zaczął wyciągać totalnie randomowe rzeczy do jedzenia. Butelka mleka, świeża wędlina, ser, nawet jajka. Wszystko to stawiał na blacie, skinięciem głowy zachęcając Sorę do jedzenia. Jak ta mu się przyjrzeć, to wyglądał jak chodzący trup. Wychudzone to, z bladą skórą, podkrążone oczy, skóra oblekające kości. Przez moment w głowie jasnowłosego pojawiła się wizja silnego wiatru, która łamie na pół jego kruche ciało. Aż lewy kącik ust zadrżał i wygiął się w delikatnej kpinie.
Zgarnął kosz z pieczywem i sam usiadł naprzeciwko niego, sięgając po kawałek sera.
Przestań. – ostrzejsza nuta, chcąc czy też nie, wkradła się do jego tonu.
Przestań pieprzyć o tym, że wydoroślałem. Jakby to była jakaś pochwała czy jakiś niesamowity czyn. Zostawiłeś mnie. Nathaniel mnie zostawił. Zostałem tutaj sam. – rozłożył obie ręce na boki, obdarzając go krzywym, nieco rozgoryczonym uśmiechem.
Musiałem dorosnąć. Nie miałem innego wyboru. Musiałem się usamodzielnić. Inaczej zostałbym pożarty nie tylko przez Desperację, ale również i przez Eden. Pewnie tego nie wiesz, ale i Eden stał się niebezpieczny dla słabych jednostek. – ręce opadły ciężko na stół, a sam zamilkł, wsuwając pomiędzy wargi kawałek sera, który zaczął przeżuwać powoli. Sam nie wiedział, czego oczekuje, i przede wszystkim czego oczekiwał po obecności Sory. Dawno nie czuł się tak bardzo rozdarty na dwie części. Z jednej strony nie był w stanie mu przebaczyć, w jakikolwiek sposób. Z drugiej… z drugiej odczuwał wewnętrzną radość, gdzieś głęboko, którą chciał ukryć przed światem, że go widział. Czuł, jak chaos w głowie powoli go pożera.
Co zamierzasz dalej, hm?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Przez dłuższa chwilę po prostu wpatrywał się w niego jak ktoś kto nie obył się z technologią na tyle sumiennie, aby moc na co dzień odtwarzać ją w myślach. Kiedy palnik zaiskrzył pod gotującą wodą spiął się jak wtedy gdy z trudem naciągał na swoje barki podarowana, suchą koszulkę. Spojrzał obcesowo w kierunku błysku; ospale oderwał się od krawędzi stołu, do którego przez cały czas przyciskał kość krzyżową. Usiadł przy stole (na miejscu jak najbardziej oddalonym od innowacji, które wcale nie napawały go optymizmem). Oparł podbródek na ręce w momencie, kiedy ciało anioła wymierzyło swoje kroki w jego kierunku. Uniósł wzrok.
  Krótki brzęk stawianego kubka.
  Turkusowy wzrok wezbrał na sile. Nadal wpatrywał się w tak dobrze znana mu twarz, a jednocześnie tak odległą, że nawet powrót do niedalekiej przeszłości nie okazał się wcale taki prosty.
  — Myślisz, że gdybym nie traktował cię serio przyszedłbym tutaj i zasiadł przy kubku herbaty?
  Gorąca para i aromat świeżego napoju oczyściła mu zatoki. Zapomniane wspomnienie wróciło. Smak rozkosznej herbaty, ogrzewającej mu język i gardło, gdy zakopany w kołdrze wygrzewał się z mrozu. Na nowo poczuł ten odległy chłód, przemoczone stopy po nieokrzesanej ulewie. Swobodę, bezpieczeństwo i ciepło. Nathaira. I pożyczona parasolka.
  Nie wiedział kiedy opuścił wzrok z ametystowych tęczówek i skupił go na ciepłym kubku. Przyłożył dłoń do naczynia. Czuł ukrywający się w nim wrzątek.
  'Jak mam być szczery, to mam wrażenie, że ty sam nie wiesz'.
  Siedzi w niej zbyt dużo.
  Nie była to jednak odpowiedz na jaka liczył skrzydlaty, bo nie usłyszawszy nic wycofał się i zaczął opróżniać swój spichlerz.
  Tyrell w ciszy uniósł naczynie do swoich warg i spróbował upić delikatny łyk. Jego spokojny niemal uduchowiony wzrok mierzył Narhaira, gdy ten pochylał i wyciągał się, aby dosięgnąć półek. Mógł sobie na to pozwolić. Heather był ustawiony do niego tyłem wiec nie uważał aby temu udało się pochwycić jego błąkający po ciele wzrok, nim zdarzy na powrót spojrzeć w swój kubek.
  Kolejny trzask talerzy. Jedzenie podane.
  Sora spojrzał uważnie na Nathaira, ledwie walcząc z pokusa aby najpierw przetoczyć nim jednak po zaścielonym jedzeniem stole.
  — Eden był niebezpieczny od samego początku. Nikt tego nie zauważał, bo mało kto ma odwagę stawić czoło prawdzie. — Tu powrócił do przeszłości, która nadal nieubłaganie ciągnęła się za nim jak metalowy sznur.
  Sora miał dziwne wrażenie, że jego umysł zapadł w drzemkę na cholernie długie lata. Nagle obudził się i próbuje zrozumieć otaczający go świat. To uczucie nasiliło się. Zwłaszcza teraz kiedy był przy nim Nathair. Cholernie upierdliwe odczucie.
  — Co się stało z Nathanielem, Nathair? — zapytał, a brzęk odstawianego kubka zaakcentował pierwszą iskrę w jego oczach — zaciekawienie. Jego ciało przechyliło się odrobinę w przód, a pokryte tatuażami przedramiona znalazły się na blacie. Twarz miał nieodgadnioną, okrytą połowicznym mrokiem.
  Na kolejne pytanie wydawać się mogło, że brew drgnęła lekko pod gęstą czarną grzywką.
  — Tym razem nie stchórzyć. Naprawić błędy przeszłości. Odzyskać ciebie.
  I mówiąc to nie miał na myśli prostej fazy ‘przepraszam’. Tu chodziło o bardziej skomplikowany proces. Być może tak zawiły, że sam były wstanie się w nim pogubić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze powiedziawszy, to I taki scenariusz zakładał. Minęło przecież tyle lat od ich ostatniego spotkania. Każdy z nich uległ zmianie, większej bądź mniejszej, ale uległ. Nie wiedzieli wzajemnie co siedzi i się kłębi w głowie drugiej osoby. Równie dobrze Sora mógł przyjść tutaj, by ponownie z niego zażartować. Nathair już nie wiedział w co ma wierzyć. Czy w jego słowa, czy w swoją własną dumę i intuicję. Chociaż serce podszeptywało zupełnie co innego.
Usta niebezpiecznie zadrżały, by ostatecznie niczego nie powiedzieć. Postanowił poniekąd porzucić temat nagłego pojawienia się ciemnowłosego. Możliwe, że już nigdy go nie zrozumie.
A czy kiedykolwiek tak naprawdę go rozumiałeś?
Wzrok na moment stał się nieobecny, kiedy umysł postanowił odgrzebać dawne obrazy. Zakurzone i zmiętolone, siłą zepchane w otchłań pamięci. Teraz, pomimo upływu lat, wydawały się niezwykle żywe i kolorowe. Doskonale pamiętał zapachy tamtego lata i ciepło jego dłoni na swoim policzku. Zdawało się, że wystarczy po prostu wyciągnąć przed siebie dłoń, by je pochwycić i zamknąć pułapce. Na zawsze.
Ale wspomnienia równie szybko rozpierzchły się, pozostawiając po sobie uczucie pustki i chłodu.
Powrócił umysłem do teraźniejszości, do kuchni w Edenie, do stołu, przy którym wspólnie zasiadali. Uniósł głowę i spojrzał na niego bez jakiegoś głębszego wyrazu. Zmęczenie umysłu wytarło z jego oczu wszelakie emocje.
Nie, nie był. Ale dawniej raczej nie palili innych aniołów za ich przekonania I nie grozili pozbawienia skrzydeł stróża, który chciał chronić swojego podopiecznego. – odpowiedział gorzko, wciąż czując obrzydliwy posmak rozczarowania na swoich wargach. Miał wrażenie, że nigdy nie będzie w stanie o tym zapomnieć, ani też wybaczyć Edenowi za to, co mu zrobili. Wielokrotne próbował ich zrozumieć, postawić się w miejscu wszystkich anielskich braci oraz sióstr, którzy znajdowali się wtedy w Sali, podczas sądu. I żadne z nich nie zareagowało. Żadne z nich nie odważyło się postawić stukniętemu archaniołowi. W końcu tak było łatwiej, prawda?
Wzrok instynktownie przesunął po dłoni, gdzie po obu stronach widniała paskudna blizna po oparzeniu, jedna z pamiątek po tamtym dniu. Większa i bardziej bolesna była ukryta pod materiałem podkoszulki.
Nathaniel? – spojrzał na niego, ocknąwszy się z chwilowego letargu. Na wspomnienie imienia dawnego opiekuna, Nathair wzruszył jedynie ramionami.
A ja wiem? Zniknął już jakiś czas temu. Nie mam pojęcia, co się z nim stało. Może zdechł. A może po prostu miał wszystkiego dość i rzucił tym w cholerę, ulatniając się. Brzmi dość znajomo. – parsknął pod nosem, nie dodając ostatniego zdania, które kołatało w jego ustach. Ostatecznie Nathaniel opuścił mnie tak samo jak wszyscy, co nie, Sora?
Przeczesał za długie kosmyki, łapiąc parę z nich w dwa palce, i przyjrzał im się przez moment. Są takie długie. Przez nawał przeróżnych spraw ostatnio zupełnie o nich zapomniał. Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i podniósł się z krzesła, podchodząc do szafek. Szarpnął za jedną i wyciągnął z niej nóż, po czym uderzył w nią biodrem, by zamknąć ją z cichym trzaskiem. Nim jeszcze wrócił do stołu, złapał za kilka kosmyków i je uniósł, wsuwając ostrze pod nie, po czym szarpnął mocniej, ścinając nieco włosów. Różowe kosmyki posypały się na drewnianą posadzkę, prawie jak wyrwane pióra. Wsunął stopę za jedną z nóg krzesła i szarpnął nim, odsuwając go bardziej od stołu, i usiadł na nim, kontynuując obcinanie włosów na oślep. Nigdy jakoś przesadnie nie dbał o swój wygląd, ale zbyt długie włosy były cholernie upierdliwe. I niepraktyczne. Dlatego nieważne jak je zetnie, byle były wystarczająco krótkie.
”Odzyskać ciebie”
Zamarł z nożem przystawionym do włosów, wpatrując się w siedzącego nieopodal chłopaka.
Odzyskać… mnie? – to były sekundy, w których jego twarz przybrała czerwoną barwę, głównie w okolicach policzków oraz uszu.
C-co ty chrzanisz za głupoty? – dodał pospiesznie, odwracając głowę w bok, by zerwać z nim kontakt wzrokowy i w żadnym wypadku nie pokazać, że w jakikolwiek sposób go to ruszyło.
Mam to gdzieś. – dodał.
Cholernie go to ruszyło, a serce przyspieszyło gwałtownie na jego wyznanie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Blade powieki zmrużyły niebieskie, zagadkowe oczy, kiedy Nathair wspomniał o Edenie. Nie tak zapamiętał to miejsce. Nie tak wyobrażał sobie to miejsce. Poczuł się rozczarowany, że obraz spokoju i nieskończonego umiłowania został aż tak brutalnie zdeptany pod podeszwa licowego buta. Jednak co on tak naprawdę wiedział o tym miejscu?
  Instynktownie przyjrzał się jego dłoniom — powierzchnia skóry ozdobiona jasnymi bliznami — jeszcze bledszymi niż papierowa cera anioła. Mógł to skomentować, mógł wypytać się kto spłonął w płomieniach, kto niemal nie stracił życie w obronie podopiecznego — jednak nie zrobił tego. Podświadomość wydawała mu odpowiedzieć na oba te pytania niemal w tym samym czasie.
  Przedramiona teraz lekko podparte na stole przesunęły się, a z tym ruchem sam on, aby mieć więcej swobody i aby złapać kubek ponownie i zatopić w ciepłym trunku usta. Musiał dmuchnąć. Ciepło buchające z naczynia uniosło się przed jego twarz.
  Podniósł głowę w momencie, gdy Nathair wstał. Miał ochotę zapytać o jego podopiecznego, bo niedawne, całkiem przypadkowe spotkanie wzbudziło w nim nieokrzesane zaciekawienie, ale szybko stwierdził, że to niepotrzebne; kroki brązowowłosego rozlegliby się na drewnianych deskach.
  Nie teraz.
  — Myślałem, że Nathaniel był ci bliski.
  Suchość jego słów nie odzwierciedlała szczerego zainteresowania. Dziwił się jak łatwo było mu teraz wzruszać ramionami na samo wspomnienie jego osoby. Przez chwile zastanowił się, czy sam byłby na tyle obojętny gdyby Shane wyparował z powierzchni ziemi (w końcu na Desperacji nie istniała żadna jednostka, którą mógłby podpiąć pod hierarchię listy ważności), ale parzący w palce kubek z powrotem sprowadził go na ziemię. Odłożył naczynie czując jak palce ma cieple od wrzątku.
  Czas zmienia ludzi, ale nie zmienia ich przyzwyczajeń. Bacznym wzrokiem toczył po chudej postaci chłopaka, gdy ten zamaszyście pozbył się włosów sięgających ramion. Obserwował to z wymalowanym nienagannym spokojem, do momentu kiedy Nathair nie usiadł i nie wbił w niego zaskoczonego wzroku.
  Policzki anioła pokryły się karmazynem, a nagła reakcja wprawiła Sore w niepubliczne rozbawienie. Rzecz jasna nie zaśmiał się, ani jeden, ani drugi kącik nie zadrżał nawet w podtrzymywanym parsknięciu. Twarz mu zmiękła, choć w połowiczym cieniu w jakim trwał trudno było zauważyć jakąkolwiek różnicę.
  Krzesło zaskrzypiało. Bose stopy przekroczyły te kilka metrów jakby były niczym w porównaniu z wędrówką jaką dziś przeszedł. Lekki, ale jednoczenie trwały uścisk pochwycił Nathaira za nadgarstek kiedy czarnowłosy znalazł się tuż przed nim. Wyciągnął nóż z jego palców patrząc w jego oczy.
  Znów ten spokój.
  — Zaufasz mi?
  Trudno było zidentyfikować źródło tego dźwięku. Wydobywało się w jego gardła, ale miało się wrażenie, że wytwarza się gdzieś w ciemności. Wyciągnął ostrze na wysokość jego policzka. Ezoteryczna cisza zawisła w powietrzu. A potem padły słowa:
  — Nie jesteś najlepszym fryzjerem.
  Palce Sory pochwyciły poszarpane krzywym obcięciem stronki. Wcąż jednak towarzyszyła mu niesamowita mechaniczność czynów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przymknął na moment oczy, czując, że właśnie stracił ochotę na dalsze jedzenie. Dlaczego musiał poruszać tak niewygodny temat, jakim był Nathaniel? Przez ten cały czas, kiedy został przez niego porzucony, starał się trzymać w pionie. Odgrywał kogoś, komu na tym wszystkim nie zależy, kogo nie rusza, że kolejna osoba zniknęła z jego życia jak za pstryknięciem palcami, że nawet nie odważyła się powiedzieć słowa pożegnania. Nic. Zapadła się jak kamień pod taflą wody. Starał się w ogóle nie myśleć, nie krążyć myślami wokół starszego anioła. I naprawdę całkiem nieźle mu do tej pory to wychodziło.
Do tej pory. Bo przyszła ta przeklęta menda i drąży, i drąży, i drąży ten temat.
Przez moment Nathair zastanawiał się, czy przypadkiem Sora nie wie o tym, że rozmowa o Nathanielu w rzeczywistości kłuje jasnowłosego, bo pomimo jego postawy zobojętnienia, tak naprawdę przeżywał porzucenie. I że drążąc temat nie czerpie jakiejś chorej satysfakcji z jego dręczenia.
Bo był. – rzucił wreszcie zniecierpliwionym tonem. – Ale opuścił mnie, jak wielu innych. Po co drążysz temat? Czy będąc na Desperacji zapomniałeś już o anielskiej empatii? Nie chcę o tym rozmawiać. Zostaw ten temat. – spojrzał na niego gniewnie, chociaż i nawet ten „gniew” był jedynie cieniem. Nie był tak naprawdę zły. Zirytowany, owszem. Ale najbardziej chyba zraniony, a Sora upierdliwie rozdrapywał paznokciem niedawno zaleczone strupy.
Sięgnął dłonią do karku, który zaczął powoli rozmasowywać w celu rozluźnieniu. To absurdalne, ale miał wrażenie, że już nie potrafi tak swobodnie rozmawiać z Sorą jak dawniej, przy jednoczesnej chęci ciągnięcia konwersacji. O wszystkim. I o niczym. Było tak wiele, o co chciał go zapytać. Tak wiele rzeczy poznać. Co robił, gdzie był, co widział i co czuł. Tak bardzo chciał zajrzeć w jego umysł, przy jednoczesnej obawie, że znowu to zrobi. Znowu się przywiąże, znowu zacznie mu zależeć i znowu się sparzy.
Na moment odpłynął myślami gdzieś daleko w przeszłość. Do lasu, nad wodne oczko, do tamtego pamiętnego wieczoru. Wtedy wszystko wydawało się takie proste, wszystko smakowało bardziej słodko a zapachy były bardziej intensywne. Na moment jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu na wspomnienie tamtego lata. Czemu normalnie nie potrafił się już tak uśmiechać? Może zapomniał, a mięśnie twarzy zesztywniały od ciągłych grymasów.
Dopiero wyraźnie szurnięcie krzesła i ruch sylwetki ciemnowłosego wyrwały Nathaira ze stagnacji. Wbił uważne spojrzenie w niego, niczym zwierzę gotowe do obrony na ewentualny atak.
Nie poruszył się, ani też nie padła od razu odpowiedź. Przyglądał się, analizował prawdziwe zamiary anioła ukryte pod przykrywką obojętności na jego twarzy.
”Ufasz mi?”
Czy ufał? Odpowiedź była aż zbyt prosta.
Nie. – odpowiedział spokojnie, przymykając oczy I pochylając głowę lekko do przodu, pozwalając Sorze na przejęcie noża I zajęcia się jego włosami. Wydawało się, że świat na moment zatrzymał się, a sztywne wskazówki zegara zamarły. Nawet odgłosy burzy ucichły, jakby i one chciały przysłuchiwać się scenie rozgrywającej w kuchni. Różowe kosmyki swobodnie opadały na ziemię, a delikatne, anielskie choć wciąż niezwykle chłodne palce chłopaka robiły swoje, od czasu do czasu chcąc czy nie, muskając ciepłą skórę Nathaira. Kontrast temperatury był aż nadto wyczuwalny, niósł ze sobą nieprzyjemne uczucie dreszczy przebiegających wzdłuż kręgosłupa, wgryzających się w każdy mięsień, komórkę. W efekcie wywołało to gęsią skórkę, muskającą chaotyczny umysł jasnowłosego.
Dość. – wyszeptał ledwo słyszalnym głosem, pochylając się jeszcze bardziej, by uciec od tego dotyku. Dotyku, który przywoływał wszystkie wspomnienia. – Dość. – powtórzył.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Trzymając w dłoniach nóż i ścinając jasnoróżowe kosmyki czuł, że bliskość jaka wytworzyła się teraz miedzy nimi stała się zbyt wielka, aby moc patrzeć na nią przez pryzmat tej jakże zwyczajne mozolnej czynności. Próbował odszukać w zakamarkach swojego umysłu, tamtych chwil młodości, które przecież gdzieś były; w strefie zero, zamkniętej pod kluczem.
  Kiedy przyciął pierwsze pasmo, miał wrażenie, że znów pozbywa anioła jego przynależności — i w gruncie rzeczy tak właśnie było.
  Nie wykonywał jednak pochopnych ruchów. Jego układ przypominał bardziej bezuczuciowe ciało, które kierowało się prostym zmechanizowanym systemem. Delikatność kosmyków Heather’a, trzymanych w dłoni przewodziła na myśl lin, które najpewniej zaraz wślizgną mu się z dłoni, a wtedy on wpadnie w otchłań, która tak usilnie ociera się o jego piety. Wszystko miało nadejść. Czy on, ktoś kto nie jest najprawdopodobniej zdolny do jakichkolwiek uczuć mógł to zrozumieć? - furie i rozdrażnienie, buzujące w Heatherze jak w czarodziejskim kotle?
  Kolejne strzępy sięgnęły ziemi; krótkie włosy były wszędzie. Zaśmiecały stół i krzesło, jednak, Sora starał się trzymać przycięte kosmyki w dłoni, ostatecznie opuszczając je w rytm powolnego spadania.
  Wysłuchiwanie o Nathanielu nie było dla niego proste. I choć wpatrywał się tym swoim tępym spojrzeniem w oblicze różowowlosego, nie był w stanie zrozumieć emocji jakie gotowały się w nim jak w dzbanie. Wdział w jego twarzy złość, widział nawet smutek, widział zawód. Nie mógł tylko go odczuć. To jak napisy wymalowane na ścianach w epoce kamienia łupanego. Bez odpowiedniej wiedzy nie rozszyfrujesz tekstu. On najwidoczniej nie posiadał umiejętności czytania z twarzy innych.
  Opuścił dłoń; trzymane wcześniej włosy znów ułożyły się przy twarzy przyjaciela tym razem o krótsze, przycięte o kilka centymetrów końcówki.
  Dźwięk odkładanego ostrza przeciął zimna przestrzeń. Na zewnątrz burza ustała.
  — Desperacja dała mi dom, nauczyła więcej niż byłbym w stanie dojrzeć w murach miasta — suchy ton rozległ się w jadłodajni jak stłumione radio.
  Odsunął się od Nathaira i porzucił ten temat — uszanował to. Spojrzał na niego z góry. Wzrok miał spokojny, taki jak zawsze.
  — Mógłbym wziąć prysznic?
  Stał przed nim jak cień osłaniający jedyne światło, które dochodziło za okna. Spodnie nadal miał wilgotne, były ciemne od wody, sucha koszulka natomiast zgrabnie osłaniała jego wytatuowany tors. Włosy przykleiły mu się do policzków. Nie wyglądały na takie, które miały okazję doświadczać nawet tygodniowej kąpieli. Były ciężkie od brudu i sztywne od kurzu — teraz zmoczone przez deszcz wyglądały jeszcze gorzej.
  Walory Desperacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mięśnie delikatnie rozluźniły się, kiedy niewygodny temat został porzucony. A cisza, jaka zapanowała między nimi, była na swój sposób niczym chłodny, i przyjemny balsam, który łagodzi podrażnienia duszy. Sięgnął dłonią po skończonej pracy Sory, łapiąc w opuszki końcówki włosów, sprawdzając ich długość. Były nierówne, ale odpowiednie. Przynajmniej nie zasłaniały już mu oczu i nie wpadały do gęby jak mówił czy jadł. Jednakże nic nie powiedział, a słowa podziękowania, adekwatne do tej sytuacji, nie chciały przejść mu przez gardło. Utknęły tam, i bezlitośnie go drapały, wywołując w nim niekontrolowane odchrząknięcie.
Na górze. – odparł krótko, wstając z krzesła, nawet nie patrząc na niego. Nie musiał go dokładniej instruować, w końcu to nie był jego pierwszy raz w tym domu. Powinien doskonale znać rozkład pomieszczeń i sam się obsłużyć.
Odczekał chwilę, aż miękkie kroki ciemnowłosego znikną, gdy ten opuści kuchnię, i dopiero wtedy oparł się obiema rękoma o blat szafki ze spuszczoną głową. Nie miał pojęcia, że egzystencja w jednym pomieszczeniu w towarzystwie Sory okaże się aż tak trudna. Od bardzo dawna nie miał takiego chaosu w głowie. Mętlik w głowie był przytłaczający, a sprzeczne emocje wywoływały nieprzyjemne dreszcze.
Nienawidził go.
A przynajmniej tak myślał. Karmił się tą myślą przez ostatnie lata. A teraz… teraz iluzja, że wszystko wróciło do normy była aż nadto realna. I bolesna.
Czy na pewno go nienawidził?
Już sam nie wiedział. I chyba ta myśl najbardziej go dobijała.
Uniósł dłoń i wsunął chłodne palce na pulsujące skronie, które zaczął powoli masować. Musiał coś robić, bo stanie i rozmyślanie dobijało go. Wsunął obie dłonie do miski z zimną wodą i pochlapał sobie nią twarz, a następnie parę razy poklepał po policzkach.
Dobra. – powiedział sam do siebie, nieco się ogarniając. W pierwszej kolejności złapał za miotłę, by zgarnąć nieco różowych kosmyków i zamieść je w jedną kupkę. Posprzątał też nieco ze stołu, bo skoro Sora nie chciał jeść, to Nathair przecież nie będzie wpychał w niego jedzenie siłą. Pozostała jedna kwestia. Ostatnia.
Skrzypiąca podłoga nieco ugięła się pod jego niewielkim ciężarem, kiedy wkroczył do łazienki. Bezszelestnie położył świeże ubrania na szafce obok, dopiero wtedy zerkając w stronę zasłony, za którą znajdował się ciemnowłosy. Choć nie mógł go dostrzec, to wystarczył jedynie zarys sylwetki drugiego anioła, by przez umysł Nathaira przebiegła myśl zdająca sobie dopiero sprawę, że w sumie jest o wiele chudszy, niż go zapamiętał.  No cóż, Desperacja nie była dla nikogo łaskawa. A już na pewno nie dla aniołów.
O co chodzi z twoim ciałem? - zapytał cicho nawiązując do znaków pokrywających właściwie dziewięćdziesiąt procent jego skóry. Oparł się dłońmi o blat szafki i podciągnął, siadając na nim.
To jakiś tajemniczy rytuał, który musiałeś przejść?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Kiedy padła odpowiedź, przesunął swój wzrok po twarzy anioła. Przyjął i rozumiał. Jego kroki przemierzyły kuchnię i zginęły gdzieś za ścianą; jasne, różowe kosmyki pałętały się pod jego bosymi stopami.
  Nie winił go. Tak naprawdę zdawał sobie sprawę z oschłości jaką namiętnie obdarowywał go Nathair — a raczej próbował zdawać. Co prawda tak pusta emocjonalnie dusza, nie powinna posiadać w sobie czegoś takiego jak empatia; nie powinna potrafić rozpoznać aż tak wielkich emocji skrywanych we wnętrzu anielskiego ciała — on jednak czuł. Czuł jak chłód szalejący za murami chaty przedostaje się do wnętrza budynku i łapie go za kostki. Powietrze gęstniało, ale on nie zamierzał pozostawać w centrum tej burzy. Wszedł po schodach i zatrzymał się na piętrze. Ciemność pożerająca tę część, objęła go i wciągnęła w swoje sidła. Przez moment stojąc tak i patrząc się tępo przed siebie, uzmysłowił sobie, że nie wie dokąd dokładnie zmierza.
  ‘Na górze’ — podpowiadał mu rozum. Powiedział na górze. Na tej górze?
  Ruszył z opóźnieniem, jak maszyna łapiąca impulsy po sporych komplikacjach w systemie. Rozglądał się na boki w poszukiwaniu łazienki, nie było łatwo — udało się za trzecim jazgotem naciskanej klamki. Nie pamiętał tego domu zbyt dokładnie. Jego oczy toczyły się po tych samych ścianach, podłogach, meblach, ale zdawały się nie rejestrować tych wizualizacji w swojej skrytce pamięci — nie było jej. Pamięć nie wróciła. I pomimo iż postać Nathaira i tych parę nieszczęsnych zdarzeń szybko zahuczało w jego głowie, nadal czuł się jak jeden odrzucony element rozbitego lustra. Już nie próbował składać jego części. Ich nie było.
  Zagłębił się w mrok nie zapalając światła, choć szybko zauważył przełącznik przyczepiony do boku ściany. Zamknął drzwi i zatrzymał się przy lustrze. Wyciągnął przed siebie dłoń, uwalniając z wnętrza bladej skóry delikatny płomyk ognia, który otulił ciepłem jego palce. Jasne, enigmatyczne światło podkreśliło jego twardy podbródek i nadał twarzy bardziej demonicznego oblicza. Przyłożył płomień do świecy, jaką udało mu się znaleźć i zrzucił z siebie ubrania. Sama myśl, że musiałby spędzić w zamkniętym pomieszczeniu naładowanym polem elektromagnetycznym kilka dobrych minut, wytworzyło na jego wytatuowanym ciele szereg gęsiej skórki; wstrząsnęły nim dreszcze.
  Koszulka, którą podarował mu Nathair udała na podłogę. W jej ślad poszły również wilgotne spodnie, które zaplątały się u jego kostek — szybko sobie z nimi poradził. Odsłonił zakryty natrysk i nieśpiesznie wszedł pod strumień. Chłód powoli odpuszczał. Spływał z jego ciała wraz z ciepłymi, klarownymi kroplami. Wsunął palce w czarne jak smoła włosy. Tatuaże kłębiące się na jego plecach sięgały pośladków, ale gdzieś na ich granicy zaczynały się kończyć, jakby, komuś, kto postanowił je zostawić wyparowały pomysły na dalszy przebieg mapy. Tyrell uniósł podbródek w kierunku orzeźwiającego oprysku. Nabrał w usta wody i wypił ją, jakby nie pił od lat. Włosy przyklapnęły mu; przyległy posłusznie do anielskiej skóry. Ciemny bród spływał mu między stopami — były obdrapane i czarne od ziemi. Właśnie wtedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Uchylił oczy. Nadal nachylał się nad natryskiem, jakby otrzymywał pokutny chrzest; turkus zabłyszczał w pól mroku.
  Bose stopy przyklejały się do podsadzki. Nathair. Rozpoznał chód. Był niedaleko.
  ‘O co chodzi z twoim ciałem?’.
  Zamknął ponownie oczy. Krople wody spływały mu po policzkach, skraplając się z podbródka.
  — Nie wiem — odpowiedział szczerze. Wyprostował się i wyłączył wodę. Nathair mógł usłyszeć dźwięki poruszającej się za zasłoną postaci.
  Zapalona świeca migotała na szafce dając delikatne intymne, blade światło; cienie tańczyły na ścianach swój dziki taniec.
  — Pojawiły się z czasem. Do teraz nie mam pojęcia, kto był ich autorem i komu zależało na tym, aby mi pomóc. Są moją ścieżką. Tak cię odnalazłem.
  Szczupłe palce zacisnęły się na zasłonie i odchyliły ją. Nagość jaką sobą reprezentował nie była dla niego wcale wstydliwa. Nie odczuwał wstydu, tak jak i innych emocji, które z pewnością przejawiają jednostki ludzkie. Zrobił spory krok aby wyjść z brodzika.
  — To tak jakbym obudził się z pomyloną tożsamością i dostał w ręce mapę. Trudno to wytłumaczyć. Nie jestem tą samą osobą co kiedyś. Zdaje sobie z tego sprawę, ty zresztą również. A mimo to nadal tu jestem.
  Kałuża zbierała się wokół jego stóp. Przeźroczysta woda podkreślała jego zarys żeber i płaski brzuch. W tatuażach wyglądał jak w ubraniu. Przybliżył się do niego, stając przed jego sylwetką, która na podwyższeniu górowała nad nim wzorkiem. Sięgnął dłonią po ręcznik, który znajdował się obok jego biodra; zacisnął na nim palce.
  — Jednak zdecydowałeś się dać mi szansę.
  Przyciągnął do siebie skrawek materiału i wytarł w nią twarz, a potem odsunął się aby wytrzeć swoje wilgotne ciało. Kiedy skończył zarzucił ręcznik na głowę, mierzwiąc nim włosy.
  — Nie pamiętam dobrze Edenu. Jeszcze miesiąc temu nie uwierzyłbym nikomu w jego istnienie.
  A teraz jestem tutaj. Podążyłem za tobą. Podążyłem w nieistniejące misje.
  Zastanowił się, aby po chwili dodać:
  — Czemu tu zostałeś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 20 z 21 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach