Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 18 z 21 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19, 20, 21  Next

Go down

Zagryzł dolną wargę, przełykając cisnące się na usta prychnięcie. Ich rozmowy zawsze obierały taki kierunek, o ile w ogóle do nich dochodziło. Niestety, nie było co ukrywać, ale Grimshaw i skrzydlaty nigdy nie nadawali na tych samych falach i raczej to już nie ulegnie zmianie. Bez znaczenia ile setek lat minie. Tak już musiało być, a jakby na to nie patrzeć, Nathair o dłuższego czasu zaniechał uginania karku przed wymordowanym. Pomimo jego wewnętrznych uczuć, jakimi obdarzał Ryana.
Tak, tak. Zapomniałem, że pan-wiem-najlepiej zawsze musi mieć rację I ostatnie zdanie. – mruknął marudnie, nie powstrzymując wywrócenia oczami. Czasami miał wrażenie, że cokolwiek by nie powiedział, to Ryan zawsze będzie na nie i zawsze będzie się z nim sprzeciwiał. Nawet w sytuacjach, kiedy Nathair naprawdę miał rację, to Grimshaw ostatecznie i tak będzie próbował wyjść na nieomylnego.
Doświadczenie, jasne, sprawiało, że człowiek wiedział więcej, ale banialukami pozostawało, że zawsze ma rację. Nie zgadzał się z tym.
Oho? Czyżbym słyszał w twoim głosie wyczuwalną nutę groźby? – zapytał przechylając głowę bardziej w jego stronę. I chociaż jego tonacja przeobraziła się w bardziej dźwięczną i lekką, to w głowie miał zupełnie co innego. Ale nie powiedział tego na głos. Nie chciał pozwolić się na wciągnięcie w kolejną jałową dyskusję z wymordowanym. Prawda jednak była taka, że to, iż do tej pory nigdy się nie bronił nie oznaczało, że tego nie potrafi. A jego moce równie dobrze mogą przynieść ze sobą ból. Nie był bezbronny. Po prostu pozwalał, by Ryan go tak postrzegał.
Och ty łaskawco.
Uniósł obie dłonie do góry i przeciągnął się, czując przyjemne uczucie, jakie przeszyło jego ciało. Gdzieś kiedyś słyszał, że przeciąganie jest półorgazmem, czego nie wolno przerywać. Trzeba przyznać, że coś w tym było.
Już późno. – powiedział bardziej do siebie, niż do swojego towarzysza. Przerzucił nogi przez oparcie i podciągnął się dłonią, zsuwając na podłogę, która delikatnie zaskrzypiała. Zamiast jednak udać się na górę, do swojego pokoju pozostawiając Grimshawa samego sobie, bo przecież nie był jego niańką, oparł się dłońmi o oparcie po obu stronach jego głowy i nachylił się tak blisko, że mógł drażnić ciepłym oddechem chłód jego skóry, a usta zahaczały o płatek jego ucha kiedy mówił zaczepliwym głosem.
Zostajesz czy idziesz ze mną, Jay?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pozostawił marudny ton chłopaka bez żadnego echa. To nie tak, że musiał mieć rację – po prostu inni rzadziej ją mieli, a już na pewno rzadziej zdarzało im się przekonać do swoich racji Grimshawa. Gdy coś założył, pozostawał nieugięty, czasem z premedytacją obracając sprawy na swoją korzyść, a innym razem – zupełnie jak teraz – uważał, że nie ma najmniejszego sensu prowadzić gier słownych z osobami, które dopiero próbowały wprawić się w tym fachu. Nathair, którego miał przed sobą, nie był tym samym Nathairem, którego widział jeszcze parę miesięcy temu, jednak nawet szczere chęci zmiany jeszcze nie przybliżyły go do perfekcji. Czymkolwiek ta mogłaby być.
Nie mam zamiaru ci grozić ― odparł całkowicie naturalnie, chociaż brzmiało to jak kolejne kłamstwo wypowiedziane bez zająknięcia. Niemal wszyscy zdawali sobie sprawę, że ktoś taki jak Jay, chciał dla innych wszystkiego co najgorsze, przy czym wiele z tych najgorszych rzeczy był w stanie zafundować własnymi rękami. Niemniej jednak groźby były czymś, na co nie warto było marnować czasu. ― To raczej kwestia wyboru. ― A o tym wyborze już wspominał. Nigdy jednak nie oświadczył, że zła decyzja skończy się zastosowaniem cielesnej przemocy. Jeżeli chodziło o Ryana, preferował raczej oddziaływanie na cudzą psychikę, kiedy tylko było to możliwe.
„Już późno.”
Zerknął z ukosa na anioła, który przymierzał się do pójścia spać. Ciemnowłosy jednak nawet nie drgnął, jakby odpowiadał mu plan zostawienia go tu samego, a perspektywa przespania się na kanapie nie była najgorsza. Ale Heather widocznie miał w zanadrzu odważniejsze plany i chociaż wymordowany nie sądził, że odepchnięcie go w momencie, w którym się zbliżył byłoby wielkim wyczynem, pozwolił mu na tę chwilę przekroczenia granicy tylko po to, by zobaczyć, co się stanie.
Zadane pytanie nie uzyskało słownej odpowiedzi, zamiast tego opętany oparł palce o brzeg spodni skrzydlatego, zaraz wsuwając je pod materiał luźnej bluzki. Zimny dotyk z całą pewnością o wiele bardziej drażnił rozgrzaną skórę, tym bardziej, że stopniowo przesuwał się coraz wyżej, nie pozwalając chłopakowi na przyzwyczajenie się do odczuwanego zimna, jakby z rozmysłem chciał wywołać dreszcze na jego ciele, powoli odsłaniając nieco wychudłą sylwetkę. Niespiesznie brnął ręką coraz wyżej, po drodze zadrapując paznokciami jeden z obojczyków skrzydlatego, gdzie pozostawił zaczerwieniony ślad, zanim dotarł do jego szyi, którą zamknął w niegroźnym uścisku, przesuwając palec wskazujący na jego podbródek. Zadarłszy nieznacznie głowę chłopaka, zastukał o niego opuszką w dość pobłażliwym geście.
Zostaję. ― Wraz z wypowiadanym przekazem cała magia wcześniejszych czynów zupełnie prysła, jakby i tym razem postanowił się nim zabawić i pozostawić go z przeklętym niedosytem.
Właśnie dlatego do tego doszło, Grimshaw.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dawniej z pewnością spłonąłby żywym rumieńcem na taki gest Być może I jęknąłby coś pod nosem, żeby Ryan go nie dotykał, że nie może, że nie po bożemu. Teraz… teraz było inaczej. Teraz stał zaskakująco spokojnie, teraz wpatrywał się twardym spojrzeniem w księżycowe tęczówki wymordowanego, teraz… czekał.
I choć ciało instynktownie odpowiadało, skóra pokrywała się gęsią, a brzuch mimowolnie wciągnął nieco, kiedy chłód opuszek wędrował po skórze w tej części, to stał. Nie rumienił się, nie odpychał go, nic nie mówił.
”Zostaję”
Kąciki ust chłopaka powędrowały ku górze, kształtując się w krzywym uśmieszku. Nie czuł żadnego rozczarowania, bo podskórnie spodziewał się takiej odpowiedzi. Jeżeli Grimshaw sądził, że skrzydlaty zacznie jojczeć, błagać go i ciągnąć na siłę, no cóż, mógł się przeliczyć
Typowe. Uniósł dłoń i odsunął od siebie rękę Grimshawa, zrywając między nimi jakikolwiek kontakt fizyczny.
Twoja strata. – wzruszył ramionami, po czym wyminął go I skierował się w stronę wyjścia.
A może jakieś dobranoc?
Nie było takiej potrzeby.
Ziewnął szeroko, kiedy wchodził po schodach, czując jak znużenie opada na jego powieki. Dopiero tutaj, na górze, zaczynał odczuwać skutki znużenia. Przechodząc korytarzem zerknął w stronę okna. Burza dalej szalała, deszcz nadal smagał okna. To dobrze. Lubił zasypiać podczas burzy, bywała wyjątkowo usypiająca. Z lekkim westchnięciem upadł na swoje łóżko twarzą w poduszkę, czując jej przyjemny chłód i zapach. Po omacku zgarnął koc w który się owinął, i słuchał. Grzmotów, wiatru, deszczu. Aż Morfeusz musnął palcami jego powieki.

Zajebisy Kurnik (czyli dom Nathaira) - Page 18 LkD6Oz1


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 11.04.20 23:02, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nietrudno było nie wyczuć tej zmiany. Grimshaw wiedział, że jeszcze jakiś czas temu ta sytuacja przyprawiłaby chłopaka o zdenerwowanie. Mimo że jego niezdecydowanie często bywało drażniące, łamanie go było dla ciemnowłosego swojego rodzaju rozrywką. Teraz ciężko było stwierdzić, czy Heather już był złamany, czy może nauczył się dopasowywać do sytuacji i ukrywać to, co rzeczywiście odczuwał. Intensywnie przyglądające się mu szare tęczówki, usiłowały wychwycić jakikolwiek zalążek niepewności czy skrępowania. Cokolwiek, jednak bezskutecznie.
Nie tego po nim oczekiwałeś?
„Twoja strata.”
Nie oczekiwał niczego. Bez słowa i bez krzty poruszenia pozwolił chłopakowi na odsunięcie się od niego. W końcu to nie on był tu przegranym. Pozostawił Nathaira z ciszą, która towarzyszyła mu podczas wchodzenia na górę, kiedy on osuwał się wygodniej na kanapie, by oprzeć głowę o podłokietnik. Samotność i cisza towarzyszyły mu odkąd pamiętał – czuł się z nimi tak dobrze, jak dobrze czuł się mogąc spać w samotności.
Za oknem znowu błysnęło.
Ciemnowłosy przymknął nieznacznie powieki, przez jakiś czas obserwując ledwo widoczny świat za szybą. Pojedynczy cień wysunął się z ciemności i przez chwilę niczym wąż wił się nad płomieniem świecy, jakby próbował wyczuć odpowiedni moment do ataku. Kiedy ten nastąpił, wystrzelił do przodu, owijając się dookoła ostatniego źródła światła w pomieszczeniu, by już po chwili ulotnić się w powietrzu razem z jasnoszarym dymem, unoszącym się znad zwęglonego ogniem knota. Charakterystyczny i całkiem przyjemny zapach wdarł się do nosa Grimshawa, przypominając mu, że tym razem nie miał przy sobie papierosów, co tylko spotęgowało uczucie głodu nikotynowego.
Przesunął językiem po dolnej wardze i przemknął wzrokiem po salonie, na dłużej zatrzymując go na szafkach. Prędko porzucił myśl o tym, że gdzieś tam mogło znajdować się to, czego właśnie potrzebował. Od tego dzieciaka jeszcze nigdy nie wyczuł zapachu tytoniu, choć sądząc po jego buntowniczym zachowaniu, już niedługo mógł rozpocząć ten etap.
Zabawne, Jay.
Nie próbowałem żartować.
Wyciągnął rękę w stronę stolika, na którym wciąż leżała miska z niedojedzonymi truskawkami i zgarnął dwie z nich, by w jakiś sposób przytłumić wcześniejszą potrzebę. Z zamkniętymi już oczami skonsumował oba owoce, a wsunąwszy rękę za głowę dla większej wygody, podjął próbę całkowitego wyciszenia się. Ten stan ciężko było nazwać snem. Odpoczywał, jednak przez cały czas był aż nadto świadom tego, co działo się dookoła. Słyszał dudnienie deszczu za oknem, wychwytywał ten irytujący dźwięk odginającego się po godzinach drewna na podłodze, który potrafił sprowadzić niepokój na co strachliwsze osoby, a kiedy po godzinach deszcz i burza wreszcie ucichły, był w stanie przysiąc, że słyszy równomierny oddech anioła, który spał piętro wyżej. Nie spał, bo nawet nie próbował zasnąć. Właśnie dlatego noce często dłużyły mu się niemiłosiernie, choć natłok myśli rekompensował mu sny i – co najważniejsze – zawsze mógł nad nim zapanować.

-------------------------

Gdy pierwsze oznaki nadchodzącego poranka zaczęły wkradać się do salonu przez wciąż wilgotne od deszczu szyby, wymordowany otworzył oczy, konfrontując spojrzenie z widokiem sufitu. Było jeszcze wcześnie – na tyle, by w pomieszczeniu nadal panował lekki półmrok. Kanapa zaprotestowała lekkim skrzypnięciem, kiedy mężczyzna podnosił się do siadu, opuszczając nogi na podłogę i mierzwiąc włosy z tyłu głowy. Wkrótce palce zsunęły się na nieco obolały kark, który rozmasował, chociaż częściowo pozbywając się uczucia, które pozostawiała po sobie niewygoda.
Chociaż nie był u siebie, nie widział żadnych przeszkód we wstaniu z miejsca i udaniu się do kuchni, jakby już poczuł się jak w domu. Zapraszanie go do siebie nie powinno jednak pozostawiać żadnych wątpliwości co do tego, że raczej nie zamierzał czekać wyłącznie na ruch gospodarza, który w tym przypadku smacznie sobie spał.
Dosłownie minutę później rozległo się stuknięcie o blat, gdy Jay postanowił skorzystać z zasobów wody w domu Colina i napełnił nią jedną ze szklanek, które znalazł w szafce po chwilowym przeszukaniu mebli.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Noc przebiegła zaskakująco spokojnie, choć trzeba przyznać, że skrzydlaty nie wyspał się najlepiej. Być może było to spowodowane nagłym wyrwaniem z głębokiego snu, kiedy poczuł ciśnienie na pęcherz i właściwie w ostatniej chwili wbiegł do łazienki. Po przyjemnej uldze chciał wrócić do łóżka, by na powrót zakopać się w jeszcze ciepłej pościeli, ale z kolei odczuł cholerne pragnienie, które paliło go od środka, dlatego też nieprzytomny właściwie spełzł ruchem a’la zombie na dół.
Nie sądzi, że w kuchni zastanie Ryana. Prędzej stawiał na to, że wymordowany w nocy się ulotni. Albo będzie nadal gnił na kanapie, choć z pewnością nie pogrążony w śnie. A tu proszę. Cóż za niespodzianka na dzień „dobry”. Wsunął dłoń w długie włosy, które w tym momencie wyglądały tak, jakby ktoś go porazi prądem i ziewnął szeroko.
Doooooooo~bry. – mruknął podczas ziewania, wchodząc w głąb kuchni. Złapał za szklankę, do której nalał wody tak gdzieś do połowy, a następnie sięgną po połówkę cytryny i zaczął wyciskać jej sok do szklanki. Wyglądał na niedospanego, któremu brakowało zapewne parę chwil, by na powrót usnąć. Wsunął dłoń pod bluzkę i zaczął drapać się leniwie po boku, zgarniając wolną dłonią parę ziaren, które wrzucił do pojemnika należącego do jego zwierzaka. Co prawda Shuya wybrał się na nocne latanie, zwłaszcza, że burza ustała przynosząc ze sobą zapach deszczu, i nadal nie wrócił, to skrzydlaty wolał jednak zabezpieczyć się przed nieprzyjemnym skrzeczeniem zwierzaka nad ranem.
kawy? – mruknął, choć pytanie miało pozostać bez odpowiedzi. Bez względu na odpowiedź, jaką Grimshaw dałby mu, Nathair i tak sięgnął po dwa kubki, do których nasypał ziaren kawy, a następnie postawił garnek z wodą na palniku. Upił nieco wody z cytryną, kiedy usiadł przy stole i podparł głowę jedną ręką, ponownie ziewając. Cisza działała wręcz usypiająco, gdyż już po paru chwilach głowa zaczęła mu uciekać. Nim jednak zdążyła przyfandzolić w blat stołu, ocknął się i oparł bokiem o chłodną ścianę, przymykając oczy.
Zalejesz? – zapytał cicho, nieświadomie coraz bardziej oddalając się od rzeczywistości.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie musiał wstawać, by dotrzymać mu towarzystwa, jeżeli zamierzał pożerać wszystko na swojej drodze – przynajmniej do takich wniosków doszedł Grimshaw, gdy jego wzrok natrafił na wchodzącego do kuchni Nathaira. Wsparty o blat nie odezwał się nawet słowem, upijając kolejny łyk chłodnej wody, która jednak nie była w stanie równać się z gorzkim smakiem porannej kawy, która i tak miała wpaść w jego ręce, chociaż nawet o nią nie spytał. Gościnność godna podziwu, choć na twarzy mężczyzny czy choćby w jego srebrzystych tęczówkach nie pojawił się nawet przebłysk pochwały, choć komuś tak zaspanemu pewnie i tak było wszystko jedno.
Odstawiwszy szklankę na bok, zerknął na garnek, w którym woda stopniowo zaczynała wrzeć, jakby charakterystyczny dźwięk temu towarzyszący, przyciągnął go na tyle, że zupełnie zapomniał o towarzystwie skrzydlatego. Cisza dla niejednej osoby, która miałaby okazję przebywać w ich towarzystwie, stałaby się niemożliwie przytłaczająca. Ciemnowłosy opuścił nieznacznie głowę, pozwalając na to, by nieułożona grzywka rzuciła cień na jego twarz, po czym swobodnie przemknął wzrokiem po oknie, łapiąc za uchwyt rondla.
Uniósł głowę, zwracając twarz w stronę obu kubków. Chociaż napełnił oba z nich, tylko jeden zgarnął ze sobą, kierując się w stronę stołu.
Myślałem, że po takim czasie Eden zdążył się uspokoić ― rzucił, w gruncie rzeczy ledwo poruszając ustami, jednak wcześniejsze milczenie sprawiło, że nawet pomruk brzmiał całkiem wyraźnie. Odsunął krzesło od stołu i zajął miejsce, pociągając łyk gorącego napoju. ― Chyba że obserwator to twój zazdrosny chłopak ― dodał dość niejasno, jednak wystarczyło spojrzeć w kierunku okna, by dostrzec wystającą znad parapetu parę czarnych oczu, obserwującą wnętrze kuchni i zaczesaną, równie czarną czuprynę. Jay z kolei pozostawał zadziwiająco spokojny, jak na kogoś, kto znajdował się na terenie wroga i właśnie został namierzony.
Może kogoś wezwać i sytuacja zatoczy koło.
Rozdmuchał lekko parę, która unosiła się znad kawy i spojrzał na Heathera, jakby próbował doszukać się jakichkolwiek oznak tego, że znał intruza, który czaił się w pobliżu.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wydał z siebie ciche “hm” unosząc nieco głowę, kiedy usłyszał pierwszy raz tego ranka swojego podopiecznego. W pierwszych chwilach nie zrozumiał dokładnie o co mu chodzi. Dla niego było to poruszanie tematu z dupy, ale gdy podążył spojrzeniem w stronę okna, wszystko stało się o wiele jaśniejsze. Po minie skrzydlatego łatwo można było wywnioskować jego stosunek do niechcianego podglądacza na jego terenie.
Hah. Wiesz, plotki o Wymordowanym w Edenie rozeszły się już wczorajszego dnia. Ale jestem twoim stróżem, więc do momentu kiedy nie broisz w Edenie, nic ci nie mogą zrobić. Jesteś pod moją opieką. – odparł unosząc obie dłonie i poruszył złączonymi palcami w geście cudzysłowie. Westchnął ciężko i przetarł sobie twarz, czując narastające zrezygnowanie oraz irytację. – Ale nie sądziłem, że już z rana przylezą tu jakieś ciekawskie gęby. Dobrze, że jeszcze do łóżka mi nie zaglądają. – wymamrotał marudnie, chociaż bardziej do siebie, aniżeli do wymordowanego. Raptownie uniósł głowę i spojrzał na Ryana, a w jego jasnych tęczówkach zamigotał rozbawiony błysk sugerujący o dzikim pomyśle, jaki narodził się właśnie w jego głowie.
Ej, Jay. – odezwał się podnosząc z krzesła. Przeszedł naokoło stołu, zabrał powoli kubek z kawą z dłoni ciemnowłosego, a następnie usadowił się okrakiem na jego kolanach przodem do niego. Przysunął sobie kubek do ust, po czym upił nieco jego kawy, by chwilę później odstawić niepotrzebne naczynie w danej chwili na blat stołu.
Wiesz, w Edenie, nie, u aniołów, obcowanie z drugą osobą jest bardzo tępione. Zwłaszcza z kimś tej samej płci. – przysunął się bliżej, kładąc obie dłonie na jego ramionach i muskając wargami skórę na jego żuchwie. – Z własnymi podopiecznymi. To nie po bożemu. Złe. Grzech. Jak tam można… – złożył pocałunek na chłodnej skórze szyi, a wzrok powędrował w stronę okna, gdzie… jak się spodziewał. Nieznajome oczy wciąż pozostawały zapatrzone w to, co aktualnie działo się we wnętrzu domu Nathaira. Drobne wargi Nathaira rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, pełnym satysfakcji. Nie zamierzał jednak na tym pozostać. Czemu by nie zrobić małego widowiska? Trochę podroczyć się i podręczyć go? Może nauczy się podglądania cudzych domów.
Kontrastowo ciepłe wargi przemknęły po skórze wyżej, zahaczyły o kość brody i już miały dotknąć jego ust, już rzucał ciepły oddech na nie, kiedy…
Tsk. – grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy anioła, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. – Idę, idę. – mruknął pod nosem podnosząc się z kolan niedoszłego kochanka. Wyszedł z kuchni i wrócił po zaledwie dwóch minutach.
Oparł się biodrami o szafkę i sięgnął po kawałek sera, który ugryzł, kiedy przesuwał spojrzeniem po zawartości karteczki, którą otrzymał, zupełnie zapominając o obecności nieznajomego anioła za oknem.
Upierdliwe. – warknął zgniatając papier I rzucając gdzieś za siebie, na blat szafek.
Niestety, nie odprowadzę cię do wyjścia. – rzucił krótko, nieco ironicznie, gdyż wiedział, że Ryan bezproblemowo sam trafiłby do wyjścia. – Ewentualnie możesz tu zostać, jeśli chcesz. – przełknął kawałek sera i złapał za kubek z kawą, starając się upić jak najwięcej. – Albo iść ze mną. Będzie… zabawnie. – dodał gorzko.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„(...) do momentu kiedy nie broisz w Edenie...”
Uniósł brew, upijając kolejny łyk pobudzającego napoju. Z perspektywy ostatnich wydarzeń to stwierdzenie brzmiało niedorzecznie. Potrafił zrozumieć ostrożność skrzydlatych, jednak to właśnie oni spowodowali wcześniejszy konflikt, dając im pełen zestaw powodów do zemsty. Grimshawa nie obchodziło, że część z nich opowiedziała się po ich stronie – odpowiedzialność zbiorową ponosiło się niemalże zawsze, a odkąd dołączył do DOGS, wiedział o tym jak nikt inny. Nawet jeśli przyjmowanie na siebie cudzych grzechów bywało upierdliwe.
Zapewne ― mruknął ze swoistą nutą sceptycyzmu w głosie. Nie sądził, że w tej kwestii musiał się powtarzać – Heather doskonale wiedział, że Jay nie potrzebował jego opieki, jak i bez wątpienia zdawał sobie sprawę, kto na tej linii był jeszcze dzieckiem, które w razie kłopotów potrzebowałoby opieki. Wymordowany uznał jednak, że anioł nie potknął się wystarczająco wiele razy, by zrozumieć, że ten szlachetny upór był bez sensu.
„Ej, Jay.”
Uniósł wzrok, podążając nim za chłopakiem. Fakt, że nawet nie drgnął i jedynie źrenice podążały za dostrzegalnym przez niego ruchem, świadczył o swojego rodzaju czujności. Czujności, której trzymał się nawet pomimo odebrania mu kubka z kawą, choć Colin wyraźnie mógł odczuć trud, gdy ciemnowłosy jak na złość przytrzymał naczynie mocniej, chcąc odwieść go od idiotycznego pomysłu. Mimo nagłej bliskości, Ryan nie starał się o to, by wydawali się sobie mniej odlegli.
W takim razie jesteś na dobrej drodze do stracenia swojej ciepłej posady ― mruknął, pozwalając na każdy dotyk, jakby taka kolej rzeczy całkowicie mu odpowiadała. Doskonale pamiętał, że jednym z jego głównych grzechów było przekroczenie wytyczonej granicy – był ciekaw, czy na kolejne potknięci też zamierzano przymknąć oko. ― Swoją drogą, zastanawiałem się ― spojrzał na niego z ukosa i wyciągnął przed siebie jedną rękę, opierając ją na stole ― czy kogoś pierdoliłeś? A może przeszedłeś cudowną metamorfozę i postanowiłeś, że czas dorosnąć? Szkoda tylko, że nadal masz czas na tak szczeniackie zagrywki, by pokazać kolegom, że w przeciwieństwie do nich potrafisz zagrać małego  buntownika ― wymruczał ze znużeniem, opuszczając chłodny wzrok na wargi chłopaka, które nie zdążyły zetknąć się z jego, które już zawczasu poruszyły się, wymawiając zdecydowane „Nie”, które zmieszało się z dźwiękiem pukania do drzwi.
Odruchowo odsunął się od stołu i wstał z miejsca, chociaż w przeciwieństwie do skrzydlatego, nie zainteresował się przybyłym gościem. Podszedł do blatu i zgarnął z niego nietkniętą kawę, pozostawiając różowookiemu tę niedopitą. Mimowolnie zerknął w stronę okna, gdzie już nie dało się dostrzec obcej twarzy, choć szarooki instynktownie wyczuwał jego obecność, jakby przyczaił się tuż poniżej linii parapetu.
„Upierdliwe.”
Czarny łeb jak na zawołanie wychynął zza parapetu, jednak i Rottweiler już spoglądał w stronę Nathaira, jakby nadal oczekiwał odpowiedzi na zadane mu pytanie. Nie obchodziły go sprawy tego miejsca – bardziej zastanawiało go to, co różowowłosy próbował udowodnić.
„Albo iść ze mną. Będzie… zabawnie.”
Kubek stuknął o blat, odłożony tam z odpowiednią delikatnością. Opętany wręcz leniwie ruszył się z miejsca, jakby w tym momencie zamierzał opuścić kuchnię i wrócić na kanapę, podejmując decyzję o swoim wyborze, puszczając w niepamięć poprzednie zdarzenie. Zdawało się, że bez słowa wyjaśnienia zamierzał wyminąć jasnowłosego, gdy nagle chłodne palce wślizgnęły się na jego policzek, zmuszając go do lekkiego zadarcia głowy.
Zabawnie, mówisz? ― rzucił leniwie, przechylając głowę na bok. Srebrzyste tęczówki bez oporu namierzyły wzrokiem oczy Heathera. ― Tak zabawnie jak przed chwilą? ― Boleśnie naparł palcami na jego policzki. ― Kim jesteś?
Nie takiego Nathaira znał.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Początkowo nie zmierzał mu odpowiadać. Nie czuł się w jakikolwiek sposób zobowiązany do tłumaczenia przed nim. Nie po tym wszystkim, co mu zrobił. Nie po tym, jak go traktował. Zresztą, nie byli pierdolonym małżeństwem, by Nathair spowiadał się przed nim ze wszystkich swoich grzechów, jakich się dopuścił, pomimo swojej przynależności do rzekomo świętej rasy. Zamierzał zignorować jego słowne zaczepki, przebrać się, wyjść i zrobić swoje.
Ale Ryan jak zawsze musiał mieć ostatnie słowo.
Nawet w tej kwestii, która w żaden sposób go nie dotyczyła.
Twarde spojrzenie ametystowych tęczówek utkwiło z wyraźnym, wręcz namacalnym niezadowoleniem w bladej twarzy wymordowanego, jakby tylko spojrzeniem mógł powiedzieć krótkie: nie dotykaj mnie. Wiedział, że to nie poskutkuje i nim ciemnowłosy zdążył zacisnąć uścisk, drobniejsza dłoń powędrowała wyżej i jej palce owinęły się dookoła chłodnego nadgarstka, napierając na niego, niemo warcząc, wręcz rozkazując, że nie życzy sobie takiego dotyku.
”Kim jesteś?”
Nie mógł powstrzymać się przed kpiącym prychnięciem na tak absurdalne pytanie. Co jak co, ale czegoś tak głupiego nie spodziewał się po swoim podopiecznym.
Ty tak na serio, Jay? – zapytał nieco charkliwym, I nieprzyjemnym dla ucha głosem. – Ja, to ja. To przecież oczywiste. Skąd takie głupie pytanie? – uniósł obie brwi ku górze w pytającym geście. Lewy kącik ust został lekko pociągnięty wyżej w mało rozbawionym uśmieszku, kiedy wpatrywał się głęboko w szare oczy wymordowanego.
Aaaach. Zaskoczony? – parsknął cicho – Skąd to zdziwienie? Chyba nie sądziłeś, że po tym wszystkim nadal będę skomlącym aniołkiem, który kuli pod siebie ogon za każdym razem, kiedy na niego spojrzysz, co, Jay? Chyba nie jesteś aż tak naiwny sądząc, że po tylu miesiącach nadal będę wił się pod twoim butem i znosił twoje upokorzenia i kpiny. – syknął, wreszcie mocniej szarpiąc dłonią wymordowanego i wyswobadzając się z jego żelaznego uścisku, choć nadal nie wypuścił jego nadgarstka. Przysunął się nieco bliżej i przechylił lekko głowę na bok, nie wyzbywając się tego samego, kpiącego uśmieszku.
A to, z kim I kiedy się pierdolę, nie powinno cię w ogóle interesować. Skoro ty nie chcesz mnie pierdolić, tak więc… – wpatrywał się w niego przez dłużące sekundy, aż wreszcie wypuścił jego dłoń ze swojego uścisku i odwrócił się do niego tyłem, opierając o kuchenny blat i wbijając spojrzenie w okno. Zaskakująco oddech stał się ciężki, a pulsowanie w skroniach nieznośne. Uniósł jedną dłoń i potarł swoją szczękę, gdzie nadal czuł pieczenie po, zapewne teraz czerwonych, śladach. Starał oddychać spokojnie, odsunąć od siebie irytację, która zaczęła toczyć się w jego żyłach. Zawsze tak było. Ilekroć próbował zachować dystans, ten dupek zawsze potrafił wyprowadzić go z równowagi. Zawsze. Ale już, spokojnie. Już jest dobrze. Wreszcie odwrócił głowę spoglądając przez ramię na wymordowanego, a w jego oczach czaił się marudny zawód.
Oczywiście, że się z nikim innym nie pierdoliłem, kretynie. Skąd ci przyszła taka niedorzeczność do głowy? – zapytał z wyrzutem, że Grimshawowi w ogóle coś tak absurdalnego mogło przyjść do głowy. Idiotyczne
Jesteś jedyną osobą, z którą kiedykolwiek to robiłem, Jay. To, że się do ciebie ostatnio tak lepię, to… – odwrócił głowę, czując, że lada moment uderzenie krwi i ciepła w twarz może go zdradzić. – … dlatego, że moje ciało tęskniło za twoim dotykiem. – wymamrotał pod nosem na tyle cicho, że wątpliwe, by wymordowany go dosłyszał.
I tyle. – wzruszył ramionami.
Czyżby?
Tak, czyżby.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ciemnowłosy nie byłby sobą, gdyby od tak uległ naporowi drobniejszej dłoni. W tym położeniu Heather bez trudu był w stanie wyczuć, jak mięśnie przedramienia napinają się, a chłód jego skóry sprawiał, że gdyby od początku nie zdawał sobie sprawy, na czym zacisnęła się jego ręka, mógłby pomylić jego nadgarstek z martwym przedmiotem. Zacięte, zniechęcone spojrzenie nie robiło wrażenia na Grimshawie, jedynie umniejszało powodzenie Nathaira na zwyciężenie tej walki. Tym razem jednak nie podjął próby wbicia palców mocniej w jego policzki – obecny uścisk był na tyle silny, że na pewno miał pozostawić po sobie widoczne, czerwone ślady. Był ostatnią osobą, którą obchodziło to, czy sobie tego życzył czy nie.
Już raz mu to powiedział – należał do niego.
Był tylko małą kukłą, której odczepiono jedną z linek, przez co nie funkcjonowała tak, jak powinna funkcjonować. Problem w tym, że powoli zaczynał wątpić, czy miał ochotę go naprawiać.
„Ja, to ja. To przecież oczywiste.”
Skoro tak miały się sprawy...
Rozluźnił palce w trakcie szarpaniny i odsunął rękę, drugą pocierając wcześniej trzymany przez Colina nadgarstek. Błędnym byłoby stwierdzenie, że Jay'a jakkolwiek to zabolało, tym sposobem zacierał pamięć po wcześniejszym dotyku, jakby po tych wszystkich słowach ten nie miał prawa zostawić żadnego piętna na ciele wymordowanego.
Nie ― odpowiedział lakonicznie. Odnosząc się i do zaskoczenia, i do pytania o to, czego się spodziewał, jednak pozostawił to już interpretacji własnej anioła. ― Nie, raczej nie sądziłem, że będziesz aż tak głupi, by nazwać mnie naiwnym, kiedy sam naiwnie sądzisz, że pozwolę ci ujadać i dopierdalać się do mnie na przemian. ― Podparł się rękami o blat, zamykając skrzydlatego w wyimaginowanej pułapce, gdy skorzystał z okazji, że ten odwrócił się do niego plecami. Zacisnął palce mocniej na drewnianym brzegu i paradoksalnie do wypowiedzianych słów, pochylił się nad uchem jasnowłosego, owiewając je chłodniejszym powietrzem, mogącym wywołać nieprzyjemne ciarki na rozpalonej skórze. Nie zamierzał posuwać się dalej niż było to konieczne. ― Skąd przyszło mi to do głowy? ― powtórzył jego pytanie, uświadamiając mu, że bynajmniej o nim nie zapomniał i zdawał sobie sprawę, że różowowłosy nadal mógł być ciekawy odpowiedzi. ― To oczywiste. Jeśli za wszelką cenę zapierasz się, że nie jesteś szmatą, nie zachowujesz się jak ona. Ale może nie miałem racji? ― Przesunął wzrokiem po profilu jasnowłosego, jeszcze bardziej naruszając jego przestrzeń osobistą, gdy klatką piersiową wręcz stykał się z jego plecami. ― Chyba nadal jesteś tym samym, niezdecydowanym aniołem. Z tą różnicą, że nie jesteś pewien, czy będzie ci lepiej, jeśli mnie znienawidzisz i spróbujesz pokazać, że nie mam nad tobą żadnej władzy, czy jeśli zerżnę cię na stole.
Po tych słowach wyprostował się, a w momencie, w którym wymordowany odsuwał się o krok, jego otwarta dłoń uderzyła o czoło młodzieńca, jakby Ryan właśnie próbował wbić mu to do głowy i na tym zakończyć wszystko, co miał mu do przekazania.  
Podobno się spieszysz.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mięśnie instynktownie spięły się, kiedy wyczuł za sobą wymordowanego, jakby w ten sposób mogły głośno zakomunikować skrzydlatemu niebezpieczeństwo, w jakim się znalazł. Nie wyrywał się jednak i nie protestował, być może gdzieś głęboko w podświadomości czerpiąc z tej iluzyjnej i fałszywej bliskości chorą przyjemność. Ciało już dawno zapomniało impulsu adrenaliny, który smagał jego skórę za każdym razem, gdy chłód układał się na niej, a jego masochistyczne pobudki chichotały w umyśle, ocierając się o niego i zachęcając do prowokacji.
Zdawało mu się, że na te krótkie chwile, kiedy zimne jak lód słowa padały z bladych ust ciemnowłosego, Heather zapomniał jak się oddycha, pozostawiając klatkę piersiową nieruchomą, w obawie o „spłoszenie” Grimshawa. Przymknął na moment powieki, a zastygłe mięśnie twarzy wreszcie zaczęły się nieco rozluźniać, gdy wręcz wymusił pociągnięcie kącików ust ku górze.
Jesteś niesprawiedliwy, Jay.
Wtedy dopiero odetchnął, nieświadomy zwróconej „wolności” i dystansu, ale uderzenie w czoło skutecznie szarpnęło nim na powierzchnię. Zaczął oddychać. Świat przestał wirować i rozpoczął swe normalne funkcjonowanie.
Znienawidzenie ciebie… – zaczął, kiedy powoli odwrócił się, choć biodrami nadal pozostawał wręcz przyciśnięty do blatu szafki. – Od pierwszego momentu, kiedy mnie wziąłeś w hotelu, próbowałem cię znienawidzić. W końcu poddałem się. Choć nie ukrywam, wtedy wszystko wydawałoby się o wiele łatwiejsze. Ale ostatecznie to nie był, i nie jest moim priorytetem. Ani celem. Ani tym bardziej czymś, co sprawi, że poczuję się dobrze. – uniósł obie dłonie nieco wyżej, by położyć je na chłodnym drewnie szafki.
Jednakże jedno nie wyklucza drugiego. – gdzieś u podstawy czaszki cichy głos przypominał mu, że się spieszy. Że zapewne czekają na niego. Że zamiast wdawać się w dyskusje z podopiecznym, już dawno powinien być przygotowany i zapieprzać na granicę. A mimo to stał tutaj, nie potrafiąc odlepić spojrzenia od nieruchomych oczu Grimshawa.
Wiem czego chcę. I wiem, że będzie mi lepiej i dobrze kiedy mnie zerżniesz na stole, podłodze, ścianie czy gdziekolwiek indziej. Już tego nie neguję. Ani ja, ani tym bardziej moje ciało, które reaguje na ciebie jakbyś był cholernym magnesem. Ale… – zamilkł na chwilę, starając się przełknąć dziwną, ale też cholernie nieprzyjemną gulę, która powstała w jego gardle. – Wiem, że nie będzie mi dobrze, kiedy będziesz mnie upokarzał i mieszał z błotem. Możliwe, że wynika to z moich moralnych barier oraz strachu. Albo tego, co pozostało z moralności, w końcu jestem aniołem, jakby na to nie spojrzeć. Tego nie wiem. Wiem jednak, że nigdy cię nie zdradziłem i z nikim innym się nie pieprzyłem. Ale, jak już powiedziałem, wiem czego chcę. I wydaje mi się, że już ci kiedyś to powiedziałem. – przymknął na moment oczy, a kiedy na powrót je uchylił, przesunął stopą w bok, by wyminąć wymordowanego. Jednakże zatrzymał się stojąc z jego boku.
Chcę, żebyś mnie złamał, Jay.

* "broke me" brzmi o wiele lepiej... >c
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 18 z 21 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19, 20, 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach