Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 10 z 21 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 15 ... 21  Next

Go down

Na szczęście Lenny nie należy do gatunku "człowiek". Przypomina go tylko z wyglądu, pewnie podobnie jak większość wymordowanych i aniołów, ale jednak... Jest tu skromna różnica. Niewielka. Zostanie zbudowanym a urodzonym.
Tymczasem fakt bycia przeszywanym przez uważne, różowe oczy wydawał się nie robić wrażenia na androidzie, jaki w spokoju siedział na kanapie. Warto dodać że nie był jakoś specjalnie rozwleczony na niej - siedział na środku, z nogami lekko rozsuniętymi, i dłońmi ułożonymi na udach. Pozycja otwarta wedle savoir vivre'u w wypadku rozmów z pracodawcą jest ważna. A on już miał to wgrane, więc robił to... Świadomie i nie zarazem. Nie był świadom że chłopak miał... Mieszane uczucia do technologicznych istot i humanoidalnych maszyn. Cóż, może zauważy - ewentualnie dowie się - później tego faktu. Na razie jednak korzystał z faktu, że tego nie widział i... Można ująć, że czuł się dość swobodnie.
Jak na maszynę.
- Dziękuję. - Kiwną wdzięcznie głową na propozycję chłopaka, lecz na razie nie miał potrzeby korzystać z tego faktu. Głównym powodem tego faktu jest że jego poziom baterii sięga teraz okolic 98-99%, więc jest niemal pełna - tylko przez fakt że działa, bateria nie sięga maksimum, bo następuje minimalne zużycie.
Nie spodziewał się aż tak ognistej reakcji na jego pytania. Może i wczoraj wyjaśniał swoje motywy, ale Len potrzebował więcej danych, by je poprawnie przeanalizować i zrozumieć. Tylko tyle... Nie było powodu gniewnego wykrzywiania twarzy, bicia biednego stołu czy też robienia czegokolwiek innego...
A uczynny Len połapał owocki zanim uderzyły o ziemię o odłożył z powrotem do kosza. Bo tak. Bo jest uczynny. I miły. I w ogóle szkoda było marnować ładnych jabłek.
Przechylił lekko głowę na bok z cichym "huh" w reakcji na pierwsze słowa anioła. Eee, no tak, niby tak, niby ok, fakt, to logiczne że stół nie odda, ale...
Hm...
Przez chwilę android chciał odpowiedzieć na kolejną tezę, ale po krótkim momencie analizy uznał, że nie ma odpowiednich argumentów przeciwko temu faktowi. W razie ataku odpowiada kontratakiem - to logiczne. Broni siebie i swojej egzystencji.
Nie przerywał już dalszych słów, reagując jedynie w formie gestykulacyjnej. Dlatego też na pytanie o utratę twórcy kiwną potwierdzająco czerepem. Tak. Nie było łatwo. Na ostatnie dwa pytania nie dawał odpowiedzi przez krótki moment, próbując przyswoić sobie to wytłumaczenie.
...
Przeczyło to logice jego systemu, który uważał jego samego za przedmiot. Coś jednorazowego użytku, coś, co gdy jest już nieaktywne lub psuje - należy się pozbyć. On tak uważał.
Lecz nie ten anioł tutaj. On uważał go za istotę żywą, na równi z innymi.
Być może...
Jest w tym sens...
By decydować o samym sobie. Być sobą. Myśleć sobą. Nie jako przedmiot. Jako istota.
- Tak... - Mruknął cicho w zamyślonym tonie wypowiedzi, faktycznie... Myśląc o tym. To nie było uznawane za ANALIZĘ, nie teraz. Teraz to było myślenie. Myślenie jednostki autonomicznej, nie analiza systemu. Rozważanie za i przeciw, nie branie pod analizę logicznych i suchych faktów. Tak...
Przebudził go z tego stanu ponownie głos różowowłosego, odpowiadającego teraz na drugie pytanie. A więc anioły dzieliły się łącznie na trzy grupy. Tych powstałych z Boga na samym początku, tych którzy powstali później, i tych, którzy zostali urodzeni ludzkimi metodami. Pierwsi nie pomogą znając losy danej osoby, drudzy pomogą bez względu na wszystko, ostatnia grupa Nathaira będzie miała wątpliwości i opory, nigdy nie znając nauk Boga z jego ręki.
- Rozumiem, dość wyczerpująca odpowiedź. Dziękuję. - Zakończył jego wywód po krótkiej chwili tymi słowami...
I teraz przyszła jego pora na mówienie, choć ostatnie słowa były dość... Ciężko stwierdzić. Jakoś tak... Hm. Nie miał okazji do tej emocji... Rozbawienia, które wprawiło jego wargi w szerzy uśmiech niż zwykle. Nawet... Nienaturalnie to wyglądało na jego twarzy, na swój sposób.
- Błąkałem się bez celu po Desperacji, i zabłądziłem aż do Edenu. Większość istot omija mnie przez fakt, iż nie posiadam zapachu. Szedłem przed siebie, próbując stwierdzić "co dalej" po fakcie odejścia z Drug-On... I zawędrowałem do tego lasu, wedle którego legendy jego "moc" miała pomóc. Nawet nie wiesz jak wielkim trudem dla osoby złożonej z logiki jest uwierzenie w zababobon... A jednak... - I tu, pierwszy raz od... Chyba od zawsze. Pierwszy raz jego syntetyzator wydał odgłos...
Śmiechu. Wyraźnego, rozbawionego sytuacją chichotu. Trwało to krótki moment, ale był to wielki krok w dwudziestoletniej karierze uczłowieczania się androida.
- Jesteś. Zabobon okazał się być prawdziwy. Zaiste magia. Dałeś mi cel tym, jak mnie potraktowałeś. Że widziałeś we mnie istotę żywą, taką jak inni. Nie towarzysza, nie przedmiot, nie coś innego... A żywą istotę. Jestem ci za to wdzięczny. A co do opowiadań, hm... Posiadam kilka sztuczek, lecz niestety nie są tak widowiskowe jak lasery z oczu czy rakiety z ust. Ale... - Sięgną po jedno z jabłek z kosza, po czym wyciągną dłoń z takową ku Nathair'owi, ukazując mu jak jabłko zaczyna, cóż, zwyczajnie skuwać lód. Trwało to może kilka sekund nim było całkowicie zamarznięte a jedno, szybkie zaciśnięcie dłoni w pięść rozniosło je niemal w pył.
- Zawsze coś, prawda? Potrafię pokrywać lodem, zamrażać i tworzyć z wody w powietrzu różne przedmioty. Poza tym mam jeszcze dwie umiejętności. Jednej ci tu nie pokażę, lecz drugą... - Podciągną rękaw wyciągniętego ramienia, odsłaniając blade ramię, które następnie pokryło się węglowo-czarnym okryciem, jakby skóra całkowicie zmieniła swój kolor. Użył Tarczy Aegis na tym ramieniu i z lekkim uśmiechem wskazał kiwnięciem głowy miecz chłopaka.
- Sięgnij po broń i spróbuj przeciąć skórę. - Miał tylko nadzieje że chłopak nie przesadzi z siłą ciosu. Nie chciał by połamał miecz przy tym...

Tarcza Aegis - pokrycie ramienia - 1/4 posty.
Kriokineza - 1/3.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie był do końca przekonany, czy Lentaros aby na pewno zrozumiał to, co Nathair chciał mu przekazać. Jednakże podświadomie czuł, że android  do najgłupszych nie należy i bardziej lub mniej jednak przyswoi sobie pogląd, jaki przedstawiał anioł. Albo po prostu będzie udawał, że wszystko zrozumiał, taka możliwość też istniała. Jasnowłosy nadal do końca nie pojmował, na jakich zasadach funkcjonują androidy, ale miał nadzieję, że w najbliższej przyszłości uda mu się nieco liznąć ten temat. Chociaż na tyle, by móc zrozumieć co tak naprawdę siedzi w środku sztucznego człowieka. Istoty takie jak Nathair posiadały swoją własną wolę, daną im przez Boga, a takie androidy? O czym właściwie myślą? Czy jest to tylko zlepek jakiś wgranych informacji. Niemniej, dla anioła Lentaros należał do żywych istot i tyle w temacie.
Miał też nadzieję, że mężczyzna nie pociągnie go bardziej za język chcąc dowiedzieć się jeszcze więcej na temat jego skrzydlatej rasy. Powiedział tyle, ile mógł. Tyle, ile powszechnie wiedziano na ich temat. Nie uśmiechało mu się jednak zdradzać jeszcze więcej na swój temat. W sumie wciąż nie ufał Lentarosowi. W jego oczach nadal był kimś obcym. Kimś, kto potrzebował pomocy, ale nadal nie mógł pozwolić sobie na wystawieniu kredytu zaufania komuś, o kim nic nie wiedział. Szczerze powiedziawszy, to Nathair praktycznie nikomu nie ufał, nawet osobom, które znał te kilka czy nawet kilkanaście lat. Wciąż pamiętał czym zakończyła się jego naiwność i zaufanie. I nie chciał nigdy więcej przeżywać tego błędu na nowo.
Z nieukrywaną ciekawością przyglądał się umiejętnościom, jakie zaprezentował mu mężczyzna. Rozszerzył szerzej oczy widząc, jak owoc zmienił się w drobny pył. Czyli kontrola lodu? Ale jak… Wyprostował się gwałtownie i klasnął wesoło w obie dłonie wyrażając w ten sposób swoje zadowolenie.
- Mój podopieczny również potrafi kontrolować lód. W jaki sposób to robisz? Posiadasz jakiś artefakt czy co? – zapytał chcąc dowiedzieć się jeszcze więcej, ale nim mógł uzyskać odpowiedź, Lentaros zaprezentował mu coś nowego. Jakaś skorupa… czy coś. No proszę, androidy naprawdę nie przestaną go zadziwiać. Podniósł się z fotela, jednakże zamiast skierować się po miecz, podszedł od razu bezpośrednio do Lentarosa.
- Domyślam się, że to jakiś rodzaj pancerza? – mruknął unosząc brwi ku górze w pytającym geście. Wyciągnął dłoń i przesunął zabandażowanymi palcami po twardszej skorupie, by na samym końcu zastukać parę razy.
- Czujesz to? – zapytał, stukając jeszcze raz, nim zabrał dłoń I wsunął ją w kieszeń dresowych spodni, wracając na swoje miejsce.
- Jesteś niesamowity. W sumie chyba nigdy nie spotkałem osoby, która potrafiłaby wytworzyć swój własny pancerz. Bardzo praktyczne. – powiedział  z nieukrywanym zachwytem, przez drobną chwilę rozważając, czy aby samemu nie zaprezentować swoich mocy. W sumie…
- Też ci coś pokaże. Ale nie zbliżaj się teraz do mnie. – ostrzegł Lentarosa. Tak na wszelki wypadek.
Uniósł prawą rękę i potarł kciuk o palec wskazujący. Pomiędzy nimi wytworzyła się wiązka prądu, która momentalnie rozrosła do większych rozmiarów, trzaskając i wydając z siebie syczące odgłosy, kiedy wiła się nad głową anioła.
- Teraz już rozumiesz dlaczego w tym domu nigdy nie brakuje elektryczności. – powiedział w chwili, kiedy elektryczność zniknęła, a on na powrót wsunął dłoń do kieszeni spodni. I… to na tyle. Nie zamierzał pokazywać mu więcej swoich mocy. Póki co wolał to zachować dla siebie. Może kiedyś nadarzy się taka okazja, kto wie.
- Pewnie android niekoniecznie dobrze reagują na elektryczność. A jak jest z wodą? W końcu chyba kabelki w tobie są naelektryzowane i po zetknięciu z wodą powinno być zwarcie, prawda?

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Powinien być. Choć Lenny jest osobą działającą pod wpływem logicznych praw i ogólnego logicznego myślenia "1 lub 0" to jednak jest w stanie pojąć - poprzez rozkładanie na mniejsze warunki - co trudniejsze i bardziej skomplikowane rzeczy, takie jak właśnie doktryna działania aniołów. Udało mu się jednak po krótkiej chwili analizy ją przyswoić, więc nie ma się o co obawiać. Rozumie. Jest ok. Bardzo ok. Wystarczająco ok. I w ogóle może być.
I nie zamierzał. Dowiedział się dokładnie tego, czego potrzebował i o co pytał. Nie potrzebuje na razie więcej danych. Jest osobą ciekawą, ale umie być wstrzemięźliwy w razie potrzeb, takiej jak ta teraz. Zresztą - musi być "ostrożny". Mimo wszystko - jest całkowicie świadom ludzkiej natury, czasu potrzebnego na pozyskanie zaufania, a także trudności z takowym. Nie ma pośpiechu zatem - i tak będzie jego tarczą, jeśli tylko będzie taka potrzeba. Po to został stworzony - by służyć, i chronić. I chce wypełnić to zadanie choć ten jeden raz. Tak, jak powinien.
- Podopieczny? - Powtórzył niemal od razu po chłopaku, spoglądając na niego pytająco. Nie drążył go jednak zbyt długo wzrokiem, bo był pytany, to też przyjrzał się swojej dłoni, obracając ją ku górze i tworząc mały krysztalik lodu z zamrożonego powietrza ponad jego dłonią.
- Połowicznie. Zostałem porażony prądem i zmodyfikowany wbrew własnej woli, lecz jednak nie jestem zbyt negatywnie nastawiony do tej modyfikacji. - Przyznał, zdejmując drugą dłonią ze swojej krysztalik lodu i wbijając w jedno z jabłek na stole. Potem następywała dalsza prezentacja. Czarny pancerz na ramieniu przedstawiał się na swój sposób imponująco - wydawało się że niemal pochłaniał światło wokół siebie od intensywności czerni. Kiwną głową na jego pytanie, potwierdzając jego przypuszczenia. Na pytanie czy to czuje pokręcił przecząco głową.
- Nie rejestruje nawet najdrobniejszej wibracji. - Przyznał, po czym gdy już chłopak sprawdził opancerzenie, android zdezaktywował zdolność i zaciągną rękaw, a potem opuścił ramię.
Chcąc nie chcąc, nie mógł się nie uśmiechnąć lekko na komplement ze strony Nathaira. To miłe że ktoś komplementuje jego możliwości, naprawdę.
- Minusem jest to iż pancerz słabnie wraz z rozmiarem pokrycia. Najsilniej pokryje pojedyńcze kończyny, najsłabiej całe ciało. Wciąż jednak powstrzyma większość broni palnej i białej. - Wyjaśnił, chcąc od razu "ostudzić" nieco wyobrażenia anioła o tym, że android jest niezniszczalny. Nie jest. Ale zdecydowanie trudniej jest go rozciąć, zmiażdżyć lub postrzelić, w porównaniu do innych osób.
Hm, pokaz ze strony różowowłosego. Kiwną głową, pokazując że rozumie iż nie powinien się zbliżać teraz do niego, z jakiego powodu jedn-...
Widok wiązki elektrycznej pomiędzy palcami, a potem wirującej nad głową anioła jak swoista aureola wyjaśnił wszystko. A więc stąd energia w tym budynku, to wiele tłumaczy.
- Tak, rozumiem. Praktyczne, i przydatne wobec istot takich jak ja. To w sumie dobrze że posiadasz tą zdolność. Przyda ci się w kontakcie... Ze mną, w razie potrzeby. - Wiedział że pewnie będzie musiał to pociągnąć, ale dopiero jeśli Nathair o to poprosi, lub mu nakaże. Póki co...
Lepiej by jeszcze przez te kilka chwil nie był świadom zagrożenia ze strony androida. Jeszcze nie.
Hm, woda. To dobre pytanie, czemu jest wrażliwy na prąd, a nie na wodę. Pora na odrobinę wyjaśnień...
- Moje okablowanie jest zamknięte wewnątrz szkieletu, a także, jeśli poza nim - w dość grubych osłonach. Dopiero bezpośrednie rozcięcie szkieletu może sprawić, że woda stanie się zagrożeniem. Zwykła kula, nacięcie lub uderzenie nie sprawi by woda mogła tam dosięgnąć, dlatego też zagrożenie jest minimalne. - Przesuną spojrzeniem ku broni chłopaka, nieznacznie się uśmiechając. - Anioły są długowieczne, powiedz mi zatem - od jak dawna praktykujesz walkę tą bronią? - Spytał, powracając wzrokiem do jego twarzy. Żeby odpowiednio opracować ćwiczenia, lub chociaż sam fakt sposobów walki i obrony w trakcie sparingu, musi takie rzeczy wiedzieć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł wzrok na androida, nieco zaskoczony jego pytaniem. Dla niego podział pomiędzy aniołami na poszczególne stanowiska było zupełnie czymś naturalnym. I kiedy powiedział „podopieczny” był pewien, że ciemnowłosy zorientuje się o co Nathairowi chodziło. Ale to był jego tok myślenia, z którym przecież nie wszyscy mogli się zgadzać.
- Podopieczny. Jestem stróżem. Wiesz… anioł stróż. To moja robota. Większość Stróży ma swoich podopiecznych, których strzegą i pilnują oraz chronią. – wyjaśnił Lentarosowi zdając sobie sprawę, że przecież ten nie był aniołem i wcale nie musiał być zaznajomiony z ich hierarchią oraz funkcjami.
- Każdy z nas ma jakaś rolę w całym planie Boga. – dodał po chwili, opierając się wygodniej w fotelu. - Czy jakoś tak to leciało. W każdym razie takie słowa usłyszysz od niemal każdego anioła, kiedy ten nie wie co odpowiedzieć. Wiesz, takie biadolenie. Bla, bla, bla. – mruknął machając lekceważąco ręką, widocznie wiele nie robiąc sobie z nauk, jakimi raczono go w anielskich szkołach.
Musiał przyznać, że nie zawsze rozumiał to, co mówił Lentaros. Nie, inaczej. Rozumiał, ale jakoś nie potrafił sobie tego przyswoić. Jakieś modyfikacje, zmiany. Dla kogoś takiego jak anioł, który raczej nie miał zbyt wiele wspólnego z technologią, wyobrażenie sobie jakiejkolwiek ingerencji w ludzie ciało, nawet, jeśli chodziło tutaj jedynie o humanoidalną istotę, która nie była „żywa”, wydawało się dość absurdalne. Jednakże w ostatniej chwili ugryzł się w język, połykając gorzki komentarz, który cisnął się na jego usta. Lepiej niektórych kwestii w ogóle nie poruszać.
- Pancerz. Brzmi fajnie. – powiedział z lekką nutą zachwytu, jednak szybko dodał. - Ale wisisz mi dwa jabłka, Len. – parsknął cicho pod nosem pozostawiając androida w niepewności czy mówił prawdę czy może jednak żartował.
Już podnosił się z fotelu w celu udania się do kuchni, żeby zrobić sobie jakieś śniadanie, jednakże jedno zdanie skutecznie usadziło anioła ponownie w fotelu. Przesunął wzrokiem po twarzy ciemnowłosego w niemym zaskoczeniu, próbując cokolwiek z niego wyczytać. Zamiast tego napotkał maskę obojętności.
- Przed tobą? Co masz na myśli? – zapytał ostrożnie tonem, który wyraźnie mówił, że lepiej jak android odpowie na pytanie, a nie będzie starał się w jakiś sposób wywinąć od odpowiedzi. Nathair nie lubił takich sytuacji i zagadek. Zwłaszcza w momencie, kiedy gościł kogoś pod swoim dachem. Wolał wiedzieć na czym stoi i czego może spodziewać się po swoim gościu. To była jakaś niema groźba? A może ostrzeżenie?
Niemniej nie zamierzał o razu wysnuwać jakiś chorych podejrzeń. Co prawda Nathair sam w sobie nie był ufny i wolał towarzystwo samego siebie niż innych, jednakże w tym przypadku chyba nawet nie chciał obrzucać Lentarosa fałszywymi oskarżeniami. Dlatego też czekał na jego odpowiedź, jednocześnie chcąc mu odpowiedzieć na jego pytanie.
- Dokładnie, jesteśmy nieśmiertelni, chociaż można nas zabić. – odparł stukając się sprawną dłonią po kolanie, przymykając na krótką chwilę oczy, próbując sięgnąć pamięcią do tego, jak długo posługuje się bronią.
- Nie wiem. Zaczynałem jak byłem jeszcze wyrostkiem. – wzruszył ramionami. Ile to już było? Z 600 lat? Mniej więcej. W sumie zaczynał jak był już nastolatkiem, więc dość długo.
- Sporo. Chociaż ostatnio, znaczy się odkąd mam swojego podopiecznego, to nie mama ż tyle czasu to trenowania. Jednak chcę skupić się na jego dobru. – dodał znając sobie sprawę, że tak naprawdę dawno temu trzymał pewnie swój miecz i trenował. Owszem, miał swoje walki, czy to wtedy, kiedy został uprowadzony czy to też podczas akcji w mieście, jednakże to nie to samo co kilka godzin morderczego treningu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nah, nie tyle kwestia toku myślenia, co nie posiadania wszystkich informacji. Tyle, nie więcej, nie mniej.
- Jemu też mam służyć? - Spytał niemal natychmiast po tym jak różowowłosy chłopak wyjaśnił mu, co miał na myśli poprzez to słowo. Skoro Nathair jest jego ochroniarzem, to Lenny powinien również być i jego sługą. Jego ochroniarzem podobnie jak i jego Pan. Stąd też...
Case closed?
Kiwną lekko głową na znak że rozumie co do reszty słów. Nie czuł potrzeby ich rozwijania, głównie przez fakt że w "planie Boga" raczej nie przewidziano maszyn, a i z niego najlepsza osoba do rozpraw filozoficznych nie jest. Nie to żeby w ogóle widział po różowookim chęć do takowych, nei?
To trochę jak ze zbiomechanizowanymi ludźmi, którzy tracąc rękę, wstawiają sobie na jej miejsce metalową protezę. Trochę. Tylko tutaj było grzebanie w bebechach i dokładanie drugiego żołądka, tak jakby.
- Dwa? Przecież zniszczyłem jedno... - Rzucił z lekka zbolałym tonem. NIESPRAWIEDLIWOŚĆ! No jak to ma dawać dwa jabłka za jedno? Toć to grabież w biały dzień! Anioły w sumie mogą kraść? W końcu to nie morderstwo niby, i nie znowu taki grzech...
Maskę? Nie. To standardowy wyraz twarzy. Anioł musi się dość szybko nauczyć, że wyczytywanie emocji z twarzy androida, jak i w ogóle próba odnajdowania w nim emocji może być trudniejsza niż w nie jednym człowieku.
Westchną wyraźnie, spodziewając się tego, że chłopak jednak dopyta. Mało kto byłby na tyle nierozważny, by tego nie zrobić, dlatego nie ma mu tego faktu za złe.
- Wiesz o wymordowanych, prawda? Zapewne jesteś świadom istnienia odmiany takowych, która w pewnych odstępach czasu, bez powodu wpada w szał, prawda? Powiedzmy że mam tak samo. Gdy u nich powoduje to zwierzęca natura, u mnie jest to wirus komputerowy, jaki dał mi też... Powiedzmy że "człowieczeństwo". Gdy oni chcą rozszarpywać, zabijać i niszczyć, mnie wirus wpycha w stan, w którym zabijam. Nie szukam sposobów widowiskowych wtedy, trudnych czy niesamowitych. Zabijam by zabić, jak najszybciej by sięgnąć kolejnej ofiary. Potrafię dość szybko się zrestartować i wydobyć z siły działania tego programu, ale... To wciąż wystarczająco dużo czasu, by zabić nieprzygotowaną osobę. Przywiązuj uwagę do dwóch szczegółów. - Uniósł pięść przed siebie w kierunku chłopaka, wyciągając palec wskazujący do góry.
- Pierwszy, brak reakcji z mojej strony. Jeśli nie odpowiem w ciągu kilku sekund, bądź już przygotowany. Dwa. - Tu przesuną ramię bliżej siebie i palcem wskazał na swoje oczy, jakie - teraz aktywował to ręcznie, poprzez system Overload - wypełniły tęczówki płomienistym odcieniem zmieszanego pomarańczowego i czerwonego.
- Jeśli moje oczy zaczną się jarzyć w barwie czerwonej lub czerwonopodobnej - jestem pod kontrolą wirusa. Teraz ci to pokazuje poprzez moją trzecią zdolność, która tymczasowo pozwala mi przekazać nadmiar energii do części ciała, wzmacniając jej możliwości. Jestem teraz w stanie dojrzeć każdą zmarszczkę na twojej twarzy. - Parskną cichym śmiechem, szybko jednak wyłączając system overload skierowany na oczy. Nie musi marnować swojej energii na to. Miał nadzieje że wyjaśnił mu to dość wystarczająco obrazowo, by był gotowy do obrony w razie potrzeby. Opuścił ponownie ramię, nawiązując do jego poprzednich słów które odpowiedziały na jego poprzednie pytania.
- Możesz mieć więcej doświadczenia ode mnie w kwestii używania tej broni, może też czegoś się nauczę. Swoją drogą, skoro mówimy już o broni... - Sięgnął do stołu, gdzie przy przyjściu chłopaka odstawił swoje ostrze transformacji i wyjął je z pokrowca, łapiąc płaz ostrza między palcami i rękojeścią mierząc ku chłopakowi.
- Wiesz coś o tej broni? Wiem tylko że jest w stanie zmienić się w każdą broń sieczną jaką zaobrazuję w swojej pamięci. - Wiedział tylko tyle o tej broni, podobnie tyle mu powiedziała Ethel, lecz ona coś wspominała o tym, że to anielska broń... Więc anioł może mu coś o niej powie? Byłoby mi-...
Mi...
O SZLAG!
Nie, program nie zapomina. Program był przeciążony zbyt dużą ilością ważnych informacji, by pamiętać o tym że...
- Cholera... Nathair, proponowałeś mi bym tu zamieszkał, z tym że musiałbym mieć jeden warunek co do tego. Warunek który musiałbym teraz sprawdzić. To żywy warunek, i dość ważny. Jesteś w stanie iść ze mną, czy iść samemu? - Sprawa była niecierpiąca zwlekania. Dosłownie. W końcu od momentu jak ją zostawił jakiś czas temu poza granicą Edenu to minęło ponad pół doby. Nie spodziewał się by sobie nie radziła, ale...
No. Widać było zresztą po nim, że to sprawa na tyle ważna, by aż pojawiło się na jego twarzy zaniepokojenie. Bardzo rzadki widok - korzystaj Nathairze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimowolnie parsknął śmiechem, kiedy Lentaros zapytał o służbę u Ryana. W zasadzie wymordowany pewnie bardzo chętnie przystałby na taką propozycję. W Końcu jak na każdego tyrana i despotę przystało, lubił otaczać się wianuszkiem służby wszelakiej maści. A androida w swym małym haremie jeszcze nie miał, z tego co wiedział Nathair.
- Nie, chyba, że sam tego chcesz. – rzucił lekko, wyciągając jedną rękę ku górze, by przeciągnąć się. W sumie najchętniej wróciłby z powrotem do swojego łóżka, zakopał w ciepłej pościeli i oddał w objęcia Morfeusza. A zamiast tego starał się być miły i kulturalny, oraz wysłuchać do końca to, co miał do powiedzenia ciemnowłosy.
Uśmiechnął się krzywo na wspomnienie o jabłkach, po czym rozłożył jedną rękę na bok w geście niewinności. Nic na to nie poradzi. Przecież trzeba sobie jakoś radzić w czasach, w jakich przyszło im żyć. Nic złego nie robił.
No i przyszedł dość ciężki temat.
Nie przerywał mu. Wysłuchiwał wszystkiego w ciszy, od czasu do czasu skinąwszy jedynie głową na znak, że rozumie. Poniekąd rozumiał jego problem, w sumie widywał wielokrotnie osoby, które wpadały w szał i nie potrafiły go w żaden sposób opanować. Co prawda sam Nathair nie miał z tym żadnego problemu, choć i jego bardzo często puszczały nerwy, ale przynajmniej nie rzucał się na rozmówcę z pazurami. Dobrze, że android wytłumaczył mu objawy, jakie towarzyszą mu podczas takiego stanu. Będzie pamiętał. No, miał przynajmniej taką nadzieję.
- Zapamiętam. – skinął delikatnie głową. - Poradzę sobie wtedy. Nie martw się o mnie. – dodał po chwili, a wyraz jego twarzy wyraźnie złagodniał. Nie jego sprawa, żeby oceniać androida, choć już powoli wyrabiał sobie zdanie na jego temat, a z którym niekoniecznie zamierzał z kimkolwiek się dzielić.
- I może mam nieco więcej doświadczenia, ale przez ostatnie lata bardzo zaniedbałem wszelakie treningi. I jak już wspominałem, o wiele lepiej będzie ćwiczyć z kimś, kto myśli niż z przypadkowym drzewem. – odparł podnosząc się z fotelu i rzuciwszy krótkie „zaraz wracam” udał się do kuchni, gdzie na szybko przyrządził sobie coś do jedzenia. Już parę dni wcześniej Kyle, który był u niego przygotował mu pokrojony chleb, oraz parę innych składników, dzięki którym anioł bez większych problemów mógł przygotować sobie samemu kanapkę.
Po niecałych dziesięciu minutach wrócił o salonu z talerzem oraz jedzeniem, nie częstując Lentarosa tylko dlatego, że ten nie jadał takich rzeczy. Usiadł na powrót w fotelu i zabrał się za posilanie, czując, jak pusty żołądek powoli przykleja mu się do kręgosłupa z głodu. Uniósł wzrok, gdy ciemnowłosy wspomniał coś o broni. Trzymając w ustach kanapkę sięgnął ręką po sztylet, by móc lepiej mu się przyjrzeć. Po krótkich oględzinach wzruszył jedynie ramionami, zwracając Lentarosowi jego własność.
- No niezbyt. Ale znam kogoś, kto mógłby coś o tym powiedzieć. Przy najbliższej okazji jak się z nim spotkam, to mogę go o to zapytać jak chcesz. – kto jak kto, ale Nathaniel będzie o wiele więcej wiedział niż on. Co prawda ostatnio zbyt często się nie widywali, ale być może to będzie przyczyną, dla której będzie musiał ruszyć swój tyłek i udać się w odwiedziny ojca.
Omal nie zadławił się kanapką, kiedy Lentaros wyskoczył z kolejnymi słowami. Brwi uniosły się ku górze w pytającym geście, ale odezwał się dopiero w chwili, gdy przełknął resztę kanapki.
- Nie przypominam sobie, żebym proponował Ci mieszkanie tutaj. Znaczy się… – mruknął coś pod nosem na tyle niewyraźne i cicho, że ciężko było zidentyfikować co owe słowo oznaczało. - Lubię swoją prywatność. Ponadto anioły niezbyt lubią, kiedy ktoś innej rasy zamieszkuje Eden. Jeżeli jednak nie masz gdzie mieszkać, można coś wykombinować. Niemniej… przyda mi się spacer. Daj mi chwilę, ubiorę się. – podniósł się z fotelu, odkładając pusty talerz na stół i niezbyt spiesząc się udał na piętro wyżej. Z ubieraniem szło mu o wiele gorzej niż z robieniem sobie jedzenia, ale koniec końców założył na siebie to, co chciał. Zszedł po jakiś dwudziestu minutach zapinając guziki kurtki.
- No w drogę. Prowadź.

Najprawdopodobniej zt x 2
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Stał jak ten ostatni kretyn, wpatrując się w leżące na ziemi ciało. W pierwszej chwili poczuł dziką radość, widząc w takim stanie akurat jego. Ze wszystkich osób, widząc przywódcę DOGS, nieprzytomnego, zakrwawionego i w podartych ubraniach przywoływał nikły uśmiech radości na obliczu anioła.
KRA KRA
Uniósł nieznacznie głowę i powiódł spojrzeniem wprost na gromadkę ptaków, które zdążyły obsiąść już linie energetyczne, które już od setek lat nie poczuły w sobie prądu. Czekały, aż ich przyszła zdobycz wyzionie ducha, a wtedy będą mogły przysiąść do sytego posiłku. Chyba, że w tym czasie ktoś ich ubiegnie. Jak na zawołanie gdzieś za Nathairem przebiegł jakiś wymordowany, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie.
Doprawdy, wybrałeś sobie naprawdę piękne miejsce na umieranie, Jace.
To nie była jego sprawa. Każdego dnia w Desperacji umierało setki takich jak on. Nikt po nich nie płakał i nie tęsknił. Nikt też nie zapewnił odpowiedniego i godnego pochówku. Gnili, albo zmieniali się w bezimienne worki mięsa dla wygłodniałych mieszkańców tego miejsca. Osoby bez twarzy, które umarły dla świata setki lat wcześniej. A mimo to, mimo wszystko stał w miejscu, wpatrując się w wykrzywioną twarz przez ból wymordowanego. A na jego własnej uśmieszek już dawno został starty, pozostawiając obojętność. Chociaż nie. Tutaj nie było nawet obojętności.
Tak więc co?
Martwisz się?
Kpina.
Parsknął w myślach i odwrócił się podchodząc do najbliższej ściany zawalonego budynku i oparł czoło o jej kamienną strukturę.
- Nie rób tego kretynie. On by cię zostawił. Tak, wiem, nie jestem nim. Ale nie. To nie twoja sprawa. Nie twój problem. – mamrotał do ściany wyglądając przy tym jak ostatni debil, kręcąc przy tym ciałem, a tym samym głową na boki, szurając czołem o beton. - Rany… ale jestem głupi. Krety. Idiota. Pieprzony, anielski pierwiastek. – syknął odpychając się od ściany i odetchnął cicho przez nos. Podszedł zrezygnowanym krokiem do mężczyzny i szturchnął go swoją stopą.
- Żyjesz? – zapytał szturchając go jeszcze z parę razy, aż wreszcie przykucnął. Złapał go za białe włosy i szarpnął do góry, unosząc jego głowę nieco wyżej, przyglądając się twarzy. Pozbawiony przytomności na amen. Dobre i to. Przynajmniej nie będzie mu się rzucał jak wściekła kura na rożnie. Musiał go zabrać z tego miejsca i to jak najszybciej. Za niedługo zapadnie zmrok, a i już mróz zaczynał nocami doskwierać. Jeśli nie zdechnie z powodu odniesionych ran albo wykrwawienia się i jeśli nikt go nie zeżre, to pewnie zamarznie tutaj, pozostawiony sam sobie. Nathair finalnie puścił jego włosy, przez co głowa opadła z cichym uderzeniem. Złapał za jego prawy nadgarstek i pospiesznie zaczął odwiązywać jego chustę, a następnie wpakował ją sobie do kieszeni spodni. Lepiej, żeby nikt nie ujrzał go i nie rozpoznał w nim jednego z DOGS. Zwłaszcza przywódcę. Zapewne miał w cholerę tutaj wrogów. Lepiej nie ryzykować ataku. Zabicie Growa i odcięcie jego łba to dopiero byłaby sława w Desperacji. Odpiął swoją bluzę po czym ściągnął ją i narzucił na jasne kosmyki, chowając je w materiale. Zaciągnął kaptur i zawiązał tuż pod gardłem wymordowanego, ukrywając w cieniu również jego twarz. Dobra, tyle powinno wystarczyć. Teraz kwestia przetransportowania go.
- Dasz radę stary. – wymruczał anioł wsuwając jedną dłoń pod jego ramię a drugą obejmując go w pasie i przewieszając go sobie przez wątłe ramiona i podniósł się. A raczej zaczął próbować. Powoli, do góry a nogi zaczęły drżeć jakby zostały stworzone z jakiejś galaretki. - Dam… radę… rany… jaka ciężka dupa. Oooo już prawie stoję! Jeszcze troc—HA! Udało się! – wysapał robiąc się momentalnie czerwony na całej twarzy. Przesunął stopą o parę milimetrów do przodu. Potem kolejną.
- Proszę państwa… przesuwamy się do pr—ja pierdylę co za worek kartofli. Na dietę powinien iść. Jak możnaaaaaadjfsmjknhjs – jego słowa utonęły w głośnym bełkocie, kiedy przechylił się w bok i poleciał na ziemię zwalając się i upuszczając nieprzytomnego Jace’a zapewniając mu kilka dodatkowych siniaków.
Dobra. Nie było szansy, żeby w ten sposób zaniósł go gdziekolwiek. Zebrał się z ziemi, jednocześnie tłamsząc w sobie chęć przywalenia leżącemu wymordowanemu. Warknął coś pod nosem i złapało za nogę, ciągnąc za sobą, ale niestety i ten sposób okazał się mało skuteczny.
- A niech cię szlag! – wycedził anioł w chwili, kiedy dosłyszał za sobą ciche kroki. Jak na komendę odwrócił się w tamtą stronę, kładąc dłoń na rękojeści swojego miecza.
W ich stronę zbliżało się z trzech wymordowanych. W brudnych, posklejanych zaschniętą krwią ubraniach i bruzdami na twarzy. Już na pierwszy rzut oka było widać, że byli wygłodzeni. A tacy są najgorsi. Dlatego też Nathair zmarszczył jedynie brwi w nieprzyjemnym grymasie, a dookoła niego zaczęły trzaskać małe języki elektryczności.
- On jest mój. – warknął ostrzegawczo. Nie zajęło to zbyt wiele czasu, by niedoszli oponenci wycofali się i z niezadowoleniem oddalili przed siebie. Ale to był wystarczający znak ostrzegawczy. Nathair musiał się spieszyć, jeżeli chciał przetransportować wymordowanego w bezpieczne miejsce.
Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął telefon.

* * *

- Jesteś tego pewien? – ciemnowłosy anioł położył nieprzytomnego wymordowanego na kanapie i spojrzał na Nathaira z uniesionymi brwiami. Najwidoczniej nie był w stanie zrozumieć, dlaczego chłopak przygarnia pod swój dach wymordowanego. – Wiesz… mógłbyś go zanieść do edeńskiego szpitala. Wtedy nie musi-
- Dziękuję za pomoc, Heil. Doceniam ją. – Nathair wszedł mu w słowo, kiedy zbliżał się do nich z kocem w dłoniach. - Mam swoje powody.
- Znajomy?
W tym momencie w różowych tęczówkach pojawił się dziwny błysk, a na drobne usta wpłynął kwaśny wyraz pełen niezadowolenia i odrzucenia.
To nie mój znajomy. – wyrzucił z siebie odkładając na bok koc. – Nie zadawaj więcej pytań. Mam swoje powody. Znajdź mi Katerinę, jak możesz. Ktoś musi go obejrzeć.
- Jak dla mnie wygląda całkiem dobrze. – zamruczał mężczyzna przemykając spojrzeniem po sylwetce nieprzytomnego gościa Nathaira.
To ten typ, po którym nie widać.


* * *

- Powinien w ciągu najbliższych godzin się obudzić. – powiedziała drobna szatynka, zbierając swoje rzeczy i pakując do skórzanej torby. Nathair przysiadł na skraju fotela i uważnie ją obserwował podczas jej poczynań.
- Uważaj tylko na prawą rękę. Jest złamana i dość mocno zmiażdżona. Hm. – kobieta na krótką chwilę zamyśliła się marszcząc czoło, co wywołało podłużną zmarszczkę pomiędzy jej brwiami.
- Właściwie… masz. – podniosła się z ziemi i podeszła do anioła, który niechętnie zsunął się z fotela.
- Zaparz mu to uprzednio rozdrabniając. Dopilnuj, żeby wszystko wypił. To ważne. Dzięki temu uniknie ewentualnego zakażenia.
Tak, wiem. Dzięki. – chłopak spojrzał na parę ziarenek dziwnej rośliny i odetchnął cicho przez nos. Miał nieodparte wrażenie, że dzisiejsza noc będzie wyjątkowo trudna i uciążliwa. No i po co zgadzał się na niesienie jakiejkolwiek pomocy? Odezwały się w nim cholerne sumienie. Niech to wszystko szlag trafi.


* * *

Zatrzasnął za sobą drzwi używając do tego nogi, z racji zajętych dłoni. Poprawił uchwyt na drewnie i pospiesznie ruszyło salonu. Co prawda jemu samemu nie było jakoś wyjątkowo zimno, ale domyślał, że chory może potrzebować więcej ciepła, a dwie pary koców może okazać się mało wystarczająca. Wrzucił drewno do środka, a następnie zgarnął z półki obok zapałki. Chwilę mocował się z nimi, aż wreszcie udało mu się ujrzeć upragniony ogień. Z początku zupełnie sobie z tym nie radził. Nie był przyzwyczajony do użytkowania kominka, ale dopiero od jakiegoś czasu zaczął odczuwać niewyobrażalny chłód, głównie w nocy. Dlatego też aż żal nie wykorzystać kominka. Kiedy ogień zaczął pochłaniać coraz to kolejne bloki drewna a trzaskanie i ciepło rozgościło się w całym pomieszczeniu, odwrócił się i pognał w stronę nieprzytomnego. Przysunął sobie bliżej stołek oraz misę z letnią wodą, którą wcześniej przyniósł do salonu i zamoczył parę razy jedną ze szmat.
Z zaskakująco spokojnym wyrazem twarzy, przesunął namoczonym materiałem o odsłoniętych partiach ciała Grwlithe. Już wcześniej pomógł swojej znajomej rozebrać go, żeby bez większych trudności go zbadać. Teraz wystarczyło obmyć jego ciało z wszelakiego brudu oraz zastygłej krwi. Widząc paskudną bliznę, która „zdobiła” jego ciało, a której autorem był on sam – wywołało na nim delikatny uśmiech pełen satysfakcji. No cóż. Nic nie mógł na to poradzić, że i wymordowany do końca swoich dni będzie zmuszony żyć z czymś, co pozostawił po sobie jego wróg. Jednakże w głowie żarliwie się modlił, żeby wymordowany nie przebudził się właśnie w tej chwili. Byłoby to niezmiernie upierdliwe i zapewne niebezpieczne. Dla samego Nahaira.
Odrzucił brudną szmatę do miski, co wywołało ciche „plusk”, kiedy wreszcie skończył. Przesunął wierzchem dłoni po cole odgarniając długie kosmyki włosów i odsapnął cicho przez nos. Wzrok przemknął po śpiącej twarzy mężczyzny. Był teraz taki spokojny, bezbronny… nawet można powiedzieć, że niewinny. Anioł nawet nie zorientował się, kiedy jego własne palce zaciskały się na gardle swojego wroga. Wystarczył ten krótki moment, a zakończyłby to wszystko raz dwa. Kąciki ust anioła wykrzywiły się w półuśmieszku, kiedy nachylił się nad jego twarzą i połaskotał jego skórę swoimi włosami.
Jesteś teraz na mojej łasce, Jace. – wyszeptał mu do ucha, uśmiechając się jeszcze szerzej. Palce puściły gardło jasnowłosego i zsunęły się niżej, na jego klatę piersiową, by wreszcie wyprostować swoje ciało i ziewnąć. Czuł się padnięty. Z cichym pomrukiem niezadowolenia podniósł się zgarniając miskę i wrócił do kuchni. Odłożył przedmiot na stół, nie zamierzają zawracać sobie teraz tym głowy. Jutro posprząta. Najprawdopodobniej.
Póki co, zgarnął wcześniej otrzymane ziarenka i wrzucił je do miseczki a następnie zaczął rozdrabniać. Na jak najdrobniejszą papkę, wiedząc, że w takiej wersji zostanie to o wiele szybciej skonsumowane aniżeli w swojej naturalnej postaci. Jednocześnie nastawił wodę w garnku. Skoro zaparzyć to zaparzyć. Kolejne szerokie ziewnięcie rozdarło ciszę panującą w całym domu.
Sam prosisz się o kłopoty, wiesz o tym, prawda?
Oczywiście, że wiedział. Nie zamierzał się też nikomu tłumaczyć ze swojego postępowania, a zwłaszcza jemu. Mimo to, już sama myśl odnośnie miny wymordowanego, kiedy dowie się, że chcąc czy też nie, stał się dłużnikiem Nathaira i to właśnie jemu zawdzięcza życie, napawała go niepohamowaną radością.
Zamieszał w kubku ostatni raz i wrócił do salonu. Wcisnął swój chudy zad tu obok boku mężczyzny i… znieruchomiał. Niby jak miał mu podać to lekarstwo? Przecież ten debil zakrztusi się i zdechnie.
Dobrze wiesz, jak.
Nie słuchał głosu swojego rozsądku.
Wsunął jedną rękę pod głowę mężczyzny i uniósł ją nieco, przysuwając jednocześnie kubek pod jego wargi i przechylił go nieznacznie. Ale tak, jak można było się spodziewać – płyn zaczął wyciekać jego kącikami, po żuchwie, szyi aż skapywały w materiał kocu, w który wsiąkały.
Bez sensu. – parsknął cicho, czując, jak robi mu się w gardle dziwnie sucho nna samą myśl, co będzie musiał teraz zrobić. Cholernie tego nie chciał i w ogóle nie uśmiechało mu się dotykanie jego ust. Nie w taki sposób.
Ale jak tego nie zrobisz, to…
Wiedział to. Doskonale to wiedział.
Zatłukę go. – przełknął gorzkie słowa i upił sporo nieprzyjemnego i cierpkiego w smaku naparu, a następnie pochylił się i przycisnął swoje wargi do szorstkich ust i rozchylił je nieznacznie, przekazując napar organizmowi Growa. To było... dziwne uczucie. Dotykać J E G O ust swoimi. Drapały i były nieprzyjemne w dotyku. Ale mimo to, kiedy skończył, przesunął po dolnej wardze swoim językiem w zaczepliwy sposób, czując, jak jego policzki przybierają szkarłatną barwę. Wiedział, że tego nie zapomni, chociaż zapewne usilnie będzie do tego dążył.
Nathair stracił kompletnie poczucie czasu. Starał się zrobić to najszybciej jak tylko potrafił, ale prawda była taka, że zupełnie stracił rachubę czasu. Ale koniec końców jasnowłosy wymordowany wypił wszystko. A anioł mógł wreszcie odsapnąć. Poprawiwszy mu ostatni raz poduszkę i koce, sam usiadł na ziemi opierając się o kanapę, wpatrując w tańczące płomienia ognia w kominku. Aż jego powieki z każdą kolejną chwilą robiły się cięższe i cięższe… By wreszcie pozwolić na to, aby ramiona Morfeusza go porwały.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Jeśli jakiś kretyński dziennikarz podbiegłby teraz do niego i przystawił gałkę mikrofonu pod usta pytając, jak się czuję, padłaby automatyczna odpowiedź, że w ogóle. Na przemian budził się na pół sekundy i znów zapadał w sen, zżerany wysoką gorączką, jak szkodliwym kwasem – nie był w stanie zapamiętać niczego, a nawet jeśli, umysł prędko stawiał wysokie, niemożliwe do przebicia bariery, hamując natłok impulsów wysyłanych z „zewnątrz”. Nie było więc opcji, by jakkolwiek zareagował na lekkie szturchnięcie stopą, na słowa, którego nie docierały przez zbyt grubą warstwę skorupy, ani nawet na nagłe uderzenie barkiem o podłoże, gdy anioł stracił równowagę i obaj przywitali świat z nowej perspektywy. Z ciała uleciała energia, pozostawiając je pokrakującym wokół symbolom śmierci. Ptaszyska przycupnęły na liniach wysokiego napięcia, na nagich, powykręcanych gałęziach drzew i wlepiały wyłupiaste, szkliste ślepia prosto w porzucony organizm.
Wiedziały, że jeszcze nie mogą go tknąć.
Nie dopóty lawirował przy nim powarkujący wybawca metr trzy od ziemi.
Mimo chłodu zbliżającej się nocy, skóra wymordowanego była gorąca i choć nie wydawałoby się to niczym dziwnym, to drobne krople potu na czole, policzkach, brodzie i karku od razu włączyłyby alarm każdemu, kto znał go „trochę bardziej”. Ciężar ciała ciągnął też wszystkich w dół, więc nic dziwnego, że koniec końców twarz Growlithe'a ponownie huknęła o ziemię, ozdabiając żuchwę na razie czerwonym, a wkrótce zgniłozielonym sińcem.
Patrząc na wszystko z perspektywy czasu – pewnie wyparłby to z pamięci. Co więcej: nie musiałby tego robić. Umysł, owładnięty charakternym temperamentem, zapewne z góry skasowałby nieprzychylne jego dumie incydenty. Bo nie chodziło wcale o to, że nóż wgryzł się aż po rękojeść w bok, ani o to, że ramię do ostatniej sekundy świadomości piekło od przyjętego naboju. Nie liczyły się ugryzienia na dłoniach, ani podłużne pasy przechodzące przez całe plecy – ślad po hakowatych pazurach jednego z dzikich zwierząt. Problemem okazał się fakt, że w chwili regeneracji, która niespiesznie oddziaływała na jego organizm, znalazła go osoba, upchnięta na samym końcu listy frajerów, którzy mieli prawo go znaleźć.
Los bywa zniewieściałą, stronniczą kurwą.

---------------------------------

Nie poruszył się. Wydawało się nawet, że przestał oddychać, gdy letni płyn wytoczył się spomiędzy lekko rozchylonych ust, przemknął łukiem po policzku i skapnął na materiał poduszki. Nie przełknął. Wydał z siebie tylko ciche charknięcie, wraz z drgnięciem piersi, wyrzucając resztki płynu z buzi. Ten sekundowy motyw zakrztuszenia się i tak zaraz ucichł, znów pozwalając zastygnąć Wilczurowi w jednej i tej samej pozie. Tylko koce, które okrywały jego nagi tors co jakiś czas unosiły się nieco i opadały przy wdechach i wydechach, ledwo przemykających przez ściśnięte, obdrapane do mięśni gardło.
Gdyby był przytomny i tak nie ulegało wątpliwości, że wyplułby podany wywar – pewnie Nathairowi w twarz. Nie bacząc na siniaki, otarcia, złamania, odrzuciłby nakrycie i wyszedł, po drodze paląc wszystko, co tknęłyby żarzące się pierwszymi płomieniami ognia dłonie. Ale ten jeden cholerny raz jakaś niewidzialna siła przyciskała go wielkim łapskiem do kanapy, na której go ułożono. Nie pozwalano mu ani uchylić powiek, ani się poruszyć, jakby z góry uznano, że dla osób pobocznych lepiej będzie związać go przeźroczystymi łańcuchami, zakneblować i przetoczyć bandanę przez ślepia – głuchy, ślepy, bez możliwości wykonania ruchu nie był już tak warkliwy.
Potem znów pozwolono mu funkcjonować wedle ustalonego harmonogramu. Gdy Nathair przeklinał wszystkie bożki po przekleństwie na łebek dla każdego oddzielnie, wymordowany regenerował siły; zbierał procentowe ilości życia, które ulatywały wraz z kolejnymi kroplami wsiąkającymi w świeże bandaże.
Większość mięśni pozostawała w fazie wyłączenia. Tylko usta postanowiły się poruszyć, bo choć świadomość została w pełni uśpiona, ciało najwidoczniej postanowiło zareagować mechanicznie. Nigdy nie wybzdurałby sobie, że Nathair przysiądzie obok, pochyli się i wtoczy mu do gardła lekarstwo, skoro sam nie chciał go przyjąć. Ale wargi rozchyliły się lekko drżąc, aż w końcu grdyka poruszyła się przy pierwszym ostrożnym przełknięciu płynu. Kilka następnych łyków było kwestią czasu.

---------------------------------

Czasu, w którym Nathair zdążył się już odsunąć i przycupnąć przy kanapie, powoli odpływając z rzeczywistości. I gdy jego powieki ciężko już opadły, a oddech się wyrównał, brwi Growlithe'a ściągnęły się ku sobie, a on sam syknął niemo, zmuszając ciało do przekrzywienia się nieco na bok. Najpierw głowa, która opadła policzkiem na poprawioną poduszkę, potem bark, który od razu zaczął wrzeszczeć, wysyłając miliardy przypomnień, że to zły pomysł, że nie powinien go nadwyrężać, że boli; potem biodro, aż w końcu przestrzelona parokrotnie noga przesunęła się nieco do przodu, sprawiając, że opadł bardziej na brzuch, niż utrzymał się w pozycji, w której chciał to zrobić. Mimo nieco otworzonych ślepi, nie dostrzegał praktycznie niczego – obraz zlewał się w masę plam i brzydkich, łączących się ze sobą odcieni kolorów (głównie jednak szarości), aż w końcu zrezygnował ze zmysłu i ponownie przymykając powieki, przesunął twarz nieco bliżej brzegu kanapy.
Bogowie świadkiem, że wszystkie jego ruchy były automatyczne. Do przyćmionego umysłu dobijała się tylko jedna wiadomość – lekka woń truskawek, przemieszana z zapachem koców i tego, na czym leżał. Obwiązane bandażami palce drgnęły, w ślimaczym tempie prześlizgując się po kanapie, aż w końcu dotarł nimi do czegoś gładkiego. Skrzywił się lekko, wślizgując się nimi [palcami] w różowe kosmyki z tyłu głowy Nathaira i odgarnąwszy je mu do przodu, zmusił się, by przysunąć się jeszcze bliżej i przylgnąć chropowatymi w dotyku wargami do jego karku. Dłoń przemknęła na policzek młodego anioła, gdy spomiędzy poszarpanych przez pazury ust wysunął się język. Growlithe zostawił po sobie mokry ślad aż do nieco odsłoniętego ramienia stróża, na którym zaczepnie zacisnął zęby. Nie mocno. Zresztą, zaraz rozległ się cichy pomruk rozleniwionego kociaka, a ręka Wilczura przesunęła się ostatnim muśnięciem po bliźnie na policzku anioła i opadła bezładnie na jego ramię – podobnie, jak głowa opadła z powrotem na brzeg kanapy.

---------------------------------

Zegar wytykał już setki tysięcy „tyk”, nim powieki Growlithe'a zadrżały, a on sam poczuł się, jakby ktoś niespodziewanie huknął go wielkim młotem prosto w pierś – nie tylko łamiąc żebra, ale i oddając duszę, świadomość, przytomność i wszystko to, co wyślizgiwało mu się spomiędzy szponów, gdy jak wściekłe zwierzę krążył po niebycie. Dokładnie tak się czuł – jakby zrobił sobie spacerek między światami, ale nic z tego nie pamiętał. Ostatnim, co wryło się w umysł, jak wyjątkowo uciążliwa drzazga, to ten przeklęty zapach... owoców? W każdym  razie czegoś, co teraz wydawało mu się dziwnie mdłe.
Kaszlnął nędznie, by prędko przemienić charknięcia w przeciągły syk. Ciało wyprężyło się w lekki łuk, a zdrowa (no, powiedzmy zdrowa; pomińmy to dziwne wgniecenie na samym wierzchu) ręka padła na jego twarz. Potarł ją mocno, czując, jak nawet tak częsty przecież gest, wywołuje w nim kolejne fale rozdrażnienia.
Coś go bolało.
Zmarszczył mocniej brwi.
Wróć.
Nie „coś”.
Wszystko. Dokładnie wszystko. Każda głupia komóreczka gawędziła o tym, jak jest poobijana; każdy zmysł wywoływał nowe zawroty głowy. I to felerne przełykanie śliny – coś, na co nie zwracał uwagi (bo po co?), teraz ściskało jego pusty żołądek.
Co się... o cholera.
TO BYŁ BŁĄD.
Co ty powiesz, zdrowy rozsądku?
Impuls zwalił go do poziomu kanapy. Growlithe opadł z powrotem na posłanie, zmuszając się jednak do otwarcia oczu. W jednej sekundzie ślepia błysnęły, a źrenice zwęziły się do małych szparek. Nie tylko coś było nie tak. Jakiś mały, pszczeli głosik podpowiadał mu (gdzieś tam w cholernych odmętach), że nie tylko zna to miejsce... jego nie powinno tu w ogóle być. Nic więc dziwnego, że gdy wreszcie obrócił głowę i trafił na różowe pasma, jęknął żałośnie i chwyciwszy za koc zarzucił go aż na głowę.
Nie – rozległo się marudne charknięcie ze zdrapanego gardła, przytłumione nieźle przez okrycie ─ tylko nie ten parszywy ryj. Dobijcie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cichy pomruk zadowolenia wyrwał się z gardła anioła, kiedy jego ciało doznało delikatnej i krótkiej pieszczoty. Choć nieświadomy otaczającego go świata, ciało wciąż pozostawało wrażliwe na wszelakie bodźce zewnętrzne. Instynktownie odchylił głowę nieco w bok, ułatwiając dostęp do siebie, chociaż umysł pozostawał wciąż uśpiony po trudach minionego dnia. Przyjemny dreszcz, który przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa, mimowolnie wywołał na jego ustach leniwy uśmiech. Przekręcił się nieco na bok i oparł policzkiem o kanapę tuż obok głowy swojego największego wroga, jednocześnie osobę, którą uratował. Cóż za absurd. W jednej chwili ich oddechy stały się niemal jednością, gdy zarówno jeden jak i drugi kroczyli senną ścieżką. Na całe szczęście każdy w swoją stronę.
Świadomość do umysłu anioła zaczęła docierać dopiero w chwili gdy wymordowany zaczął się gwałtownie poruszać, ale i wtedy Nathair usilnie trzymał się resztek mary sennej, samemu nie chcąc by Morfeusz go opuścił. Ale było już za późno. Powoli przebudzał się, a tak gwałtowne wyrwanie ze snu nie wróżyło zbyt dobrego nastroju. Kiedy padły pierwsze słowa, jedna z powiek skrzydlatego powoli się uchyliła i napotkała barierę kocu. Wymruczał coś bełkotniczego pod nosem i z trudem podniósł się do siadu.
Zamknij się… – wymamrotał unosząc jedną z dłoni i zaczął przecierać zaspane oczy, chcą pozbyć się resztek snu. Ziewnął szeroko zapominając o podstawach dobrego wychowania i przemknął spojrzeniem po pokoju, jakby szukał jakiegoś punktu zaczepienia.
Nie mogłeś pozostać nieprzytomny dłużej? Powiedzmy tak na… wieczność? – zamarudził niezadowolony, powoli podnosząc się z ziemi. Przeciągnął się czując, jak całe jego ciało krzyczy z odrętwienia. Nawet nie wiedział kiedy usnął ale pozycja, jaką sobie obrał nie była najlepsza.
Jak… – zamilkł, raptownie ucinając w połowie zdania. … się czujesz?Tsk. – prychnął pod nosem zły na samego siebie, że na tą krótką chwilę omal nie zapomniał się. A co go obchodzi jego stan? Niech cierpi. Boleśnie.
Przyniosę Ci coś na uśmierzenie bólu. – nie czekając na jego słowa, odwrócił się na pięcie i powędrował do kuchni. Sięgnął do szafki, gdzie trzymał podstawowe leki w drewnianym koszyku i zaczął pospiesznie grzebać, by odnaleźć to, czego chciał. Przełykanie tabletek w tym stanie nie wchodziło w grę, dlatego wyciągnąwszy dwie rozrobił je na drobny proszek i wsypał do szklanki, gdzie zalał czystą wodą. Szybko wymieszał po czym wrócił do salonu i podał mu szklankę.
Utrzymasz ją? – zapytał unosząc jedną brew w geście zapytania. Oczywiście nie było mowy, żeby chłopak w ten sam sposób podawał mu jakiekolwiek leki. Nigdy więcej nie tknie jego ust. Był obrzydliwy. Wciąż czuł na swoich wargach ich chropowatość i smak. Instynktownie uniósł wolną rękę do swoich ust i przetarł wargi wierzchem dłoni, jakby chciał zmazać niewidzialny brud.
Odwrócił się przez ramię i sprawdził stan w kominku. Dogasało. Kiedy Grow wziął szklankę, albo i nie, z lekkim ociąganiem się podszedł do przyniesionego wcześniej drewna i zgarnął z trzy kłody, po czym dorzucił je do ognia. Czerwone języki momentalnie ogarnęły materiał pożerając go i rzucając blask na bladą twarz skrzydlatego.
Nie zrobiłem tego, bo cię lubię. Bo nie lubię. – odezwał się po chwili milczenia, czując podskórnie, że musi się wytłumaczyć ze swojego karygodnego czynu, chociaż prawda była taka, że nie musiał niczego tłumaczyć. Nikt też nie będzie go osądzał ani rozliczał z jego postępowania. Robił to, co chciał. Albo uważał za słuszne. Chociaż bóg mu świadkiem, że w tamtej chwili poważnie się wahał, czy aby na pewno nie porzucić go i oddać jego życie losowi. Ale los to wredna kurwa i tylko czekała na takich jak on. A Nathair nie zamierzał mieć go na sumieniu. Nie jego. Raptownie przypomniało mu się coś. Gwałtownie odwrócił się i spojrzał na Wilczura, a na jego twarzy malował się taki wyraz, jakby właśnie odkrył co najmniej nowy wymiar. No tak. Czemu on o tym wcześniej nie pomyślał. Ależ on był głupi.
Przedreptał po pokoju, aż dotarł do stołu, o który stała oparta jego katana. Wysunął ją z pochwy, odsłaniając ostrze i przysunął swoją lewą dłoń do niego. Przez krótką chwilę zawahał się, aż wreszcie jednym zręcznym ruchem zatopił ostrze w skórze, rozrywając ją. Wydawał z siebie cichy syk, kiedy ostry ból i szczypanie musnęło jego nerwy i umysł. Czerwona krew momentalnie zabarwiła jego skórę i powoli zaczęła skapywać na podłogę. Bez większego i zbędnego czekania, podszedł do kanapy, gdzie leżał jego gość od siedmiu boleści.
Pij. – przysunął swoją ranną dłoń tuż pod usta wymordowanego. – Szybciej się zregenerujesz, co nie? Nie mam ochoty trzymać cię tutaj przez tydzień. – anioł nie potrafił powstrzymać przeciągłego skrzywienia na samą myśl. Znajdowanie się z Growem pod jednym dachem było czymś niemożliwym. Jeden dzień to było zdecydowanie za dużo, a co dopiero tydzień. Ale w tym stanie to pewnie musiałby tyle tutaj gnić, dlatego też anioł musiał uciec się do zdecydowanie bardziej drastycznych środków.
Pożałujesz tego.
Już żałował.
Tylko się nie przyzwyczajaj, cieniasie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

─ … tak na... wieczność?
Uśmiechnął się marudnie, choć ta felerna wesołość nie dosięgnęła jego oczu.
Chciałeś mnie tu nieprzytomnego na wieczność? ─ Cmoknięcie rozerwało ciszę, jak kamień roztrzaskuje i tak spękane mocno szkło. Grymas zniknął z jego warg. Oczy wbite były w sufit pomieszczenia. Czuł krew. Metaliczny posmak doprowadzał go do wariactwa. Drobne, ale natarczywe mrowienie w kłach przypominało, że nie jest panem, a więźniem wampiryzmu. Że te chwile, w których się regeneruje, są nadal tylko złudnym wrażeniem panowania nad ciałem. Wystarczył przecież mocniejszy rozlew krwi, a gardło paliło go żywym ogniem.
A tak się niebezpiecznie składa, że krwi po drodze trochę ubyło, pozostawiając żyły wysuszone na wiór. Zaczerpnął głębszy wdech, wypuszczając powietrze przez nos ─ znów błąd, Grow. Skrzywił się na moment, bo powoli dochodziło do niego, w jak beznadziejnym jest położeniu. Nie tylko znajdował się w domu, w którym ostatnio pozostawił okoliczności przypominające wtargnięcie huraganu, ale był przyszpilony do kanapy, skryty pod kocem, który ─ oczywiście ─ już dawno zsunął z twarzy. Powinien czuć się zaszczuty, powinny targać nim wątpliwości i sceptyczne myśli. Co jeśli skorzysta z sytuacji i mnie zabije? Co jeśli wymaga czegoś w zamian? Jeśli to wszystko to tylko jakiś chory żart? A mimo tego nie próbował się zerwać, jak w każdym innym przypadku. Zwyczajnie leżał, uznając, że jeszcze chwilę da mu poczucie dominacji nad sytuacją.
Do momentu.
─ Utrzymasz ją?
CHLUST.
Cała zawartość szklanki ─ jakiekolwiek mieściła w sobie świństwo ─ wylądowała z pluskiem na podłodze. Zaraz potem rozległ się trzask, gdy i naczynie wymknęło się spomiędzy drętwych palców wymordowanego.
MÓGŁBYŚ MU CHOCIAŻ PODZIĘKOWAĆ.
W snach. Było mnie dobić.
Przyglądał się mozolnie, jak Nathair przesuwa dłonią po wargach, co wywołało natychmiastową reakcję: brew jasnowłosego podskoczyła do góry w pytającym geście. Automatycznie zaczerpnął tchu, chcąc sprawdzić mieszaninę woni krążących po budynku, ale dolatywał tylko zapach... ogniska..? Zapach ogniska, tego patafiana, prania, owoców... pokręcił głową. Nikogo innego.
Komuś obciągałeś, że tak się czyścisz, piękności ty moje? – wychrypiał, nieprzejęty arogancją, która osiadła nie tylko na tonie głosu, ale też w oczach i kącikach ust – jeden z nich uniósł się nawet odrobinę we frywolnym uśmieszku. W tym też momencie duma nakazała mu zacisnąć zęby i stłamsić warkot, gdy wspierał się na startym do czerwoności łokciu. Koce natychmiast zsunęły się z piersi, a sam wymordowany zerknął na cętkowany siniakami tors. Palce wsunęły się pod przykrycie i uniosły je nieco, wpuszczając nikłe światło kominka na linii ciało-koc. I aż parsknął, unosząc tym razem obie brwi. ─ No, no. Mogłem się domyślić, że coś musiałeś z tego mieć.
Jeśli w tym momencie wyglądał, jakby za moment mógł wyskoczyć z wyrka i przebiec maraton, to były to tylko nachalne pozory. W czaszce mu bębniło; rany pulsowały gorącem, na karku lepiły się przydługie kosmyki. Mógłby też przysiąc, że całe pomieszczenie przybliża się i oddala gwałtownie, jakby obraz podrygiwał w takt bicia serca. W dodatku wszystkie ścierpnięte mięśnie napięte były do granic możliwości – szczególnie te na twarzy, bo rysy wyostrzyły się, aż idealnie dało się dostrzec ruch szczęki.
Szczeki, która zaciskała się tak mocno, że rozbolały go zęby. Dławił się charkotem, blokującym gardło, osiadającym na języku i podniebieniu. Chciał warknąć, uciąć tę głupia sytuację. Przyglądał się mu spod zmierzwionej grzywki, mimowolnie zdając sobie sprawę, że nie widzi w Nathairze ani bohatera, ani oprawcy ─ widzi potencjalne źródło pożywienia, które postanowiło jednak oddalić się, by dołożyć drewna do trzaskającego wnętrza kominka. Źrenice znów drgnęły, zamieniając się w wąskie kreski, gdy tylko dłoń anioła trafiła na rękojeść katany.
Więc jednak?
Słona kropla potu prześlizgnęła się od skroni po czubek brody i skapnęła na koc w momencie, w którym szkarłatna krew splamiła podłoże. Growlithe uniósł nieco głowę i zmrużył mocniej ślepia, najwidoczniej nie wierząc nawet własnym zmysłom. Spodziewał się wszystkiego najgorszego, które stróż zapewne życzyłby mu w każde urodziny nad świecami wbitymi w tort. Szczególnie teraz, gdy nieregularne kawałki szkła odbijały od siebie blask płomieni z kominka, a lekarstwo zdążyło zostawić na podłodze mokrą plamę. Growlithe gotów był na przyjęcie ataku, choć jego ciało zdawało się być innego zdania. Jakby pozostawiono mu do dyspozycji tylko twardą powłokę, ironicznie pustą w środku. Jeden atak, a dziura w skorupie murowana. Czemu więc czuł ostry zapach krwi?
Im bliżej niego znajdował się Nathair, tym coś bardziej pchało go ku niemu. Jakby próbował postawić krok do tyłu, ale natrafiał na ruchomą ścianę, która jak na złość posuwała go do przodu. Nie był już w stanie hamować zwierzęcego ostrzeżenia. Warczenie wypełniło pomieszczenie, zagłuszając nawet trzaskanie z kominka, tłamsząc „Pij” wypowiedziane przez Nathaira. Odwrócił głowę na bok, opuszczając ją nieco ku dołowi, aż kosmyki nie dotknęły poduszki. Język wysunął się wbrew jego woli, przebiegając prędko po boku górnej wargi.
Oboje tego nie chcieli. Ich obu napawało to obrzydzeniem wykręcającym wnętrzności.
Wilczur zawarczał głośniej, gdy dłoń Nathaira podetknięta została mu niemalże pod same usta. Odsunął się jeszcze mocniej, przylegając policzkiem do swojego odsłoniętego, oszpeconego blizną ramienia; kieł przypadkiem szurnął po i tak poranionej skórze, nie wyrządzając jednak dodatkowych szkód. Odsuń się, kretynie.
Bo co?
Skoro obiad sam podszedł, dlaczego masz zamiar się wycofywać?
Nie zapominaj z kim masz do czynienia.
Drżące z wysiłku palce opadły na nadgarstek Nathaira. Lekko. Zaraz potem silna wola została złamana, twarz zwróciła się ku wyciągniętej dłoni, język posmakował krwi... Aż wreszcie wargi rozchyliły się, ukazując dłuższe, cienko zakończone kły, które wsunęły się jak rozgrzane igły w ranę zadaną kataną, jednocześnie otwierając nową – na wierzchu jego ręki.
Koc zmarszczył się, gdy wymordowany poprawił pozycję na łokciu (nadal odczuwał wręcz mdlący ból, gdy się na nim opierał), a potem rozległo się pierwsze przełknięcie, po którym nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Przez gardło wlała się pierwsza porcja życiodajnego płynu, która zwilżyła spopielone ścianki. Grdyka poruszyła się zaraz drugi raz, w następnym łyku. Krew buzowała w żyłach, widać było, jak parę głębszych otarć na twarzy czy dłoni, opartej o przegub anioła, zasklepia się, tkanki zamykają szpary, skaleczenia zasklepiają się, nie pozostawiając po sobie nawet małej blizny. Pił coraz zachłanniej – im więcej otrzymywał sił, tym pozwalał sobie na większe „hausty”.
Osłabiasz go.
Kolejny łyk.
K r a d n i e s z mu to życie, Grow.
Następny.
Dodatkowy.
Jeszcze jeden.
Aż wreszcie poczuł, że może ruszać nogą. O to chodziło. O tę podziurawioną, jak rzeszoto kończynę, która przyszpilała go do łóżka bardziej niż łańcuch; mocniej niż szorstka lina obwiązana wokół kostek.
Wargi musnęły jego skórę, gdy wreszcie skończył się odgłos zachłannego picia. Tęczówki błysnęły zza kosmyków, gdy bardzo powoli rozchylił usta. Zęby nie były już tak długie – prezentowały się już bardziej ludzko, niż chwilę temu, gdy rozszarpywał ranę swojego... wybawiciela. Na samą myśl na usta wkradł się uśmiech; palce ścisnęły go mocno za nadgarstek i niespodziewanie przyciągnęły ku sobie, wytrącając osłabione mocą ciało Nathaira ku Growlithe'owi. W jednej sekundzie stał przy kanapie, w drugiej pochylał się z twarzą tak blisko swojego wroga, że dzieliła ich szerokość kartki.
Może nawet nie.
Odezwała się w tobie anielska natura, hm? – Ciepłe powietrze padło na usta stróża, gdy zaglądał mu prosto w oczy. Po zwężonych źrenicach nie było już śladu, tak samo, jak zniknęło zamroczenie, dotychczas błąkające się po ślepiach. I choć organizm nadal odczuwał niewygodę i zygzaki bólu, bo mimo wszystko nie wypił wystarczająco, by sprawić mu cierpienie (za to zmęczenie – z pewnością), to i tak czuł różnicę, jak między piekłem a niebem. Mógł oddychać. Mógł się poruszać. Mógł wreszcie w pełni przeanalizować sytuację.
I oczywiście...
Mogę cię zaatakować. I przez co? – Uniósł brwi, jednocześnie opuszczając nieco powieki. ─ Przez głupotę. Naiwność. Infantylność. Czego się spodziewałeś, Nath? Że zgarniesz mnie z pustyni, że otulisz kocem, zbijesz gorączkę, oddasz część siebie... a ja podziękuję? Poczuję, że jestem ci dłużny? – Ścisnął mocniej jego nadgarstek, nie pozwalając mu się wyrwać. Syknął jednak, gdy poczuł bodziec z wewnątrz. Podniósł się co prawda do siadu, ale nawet tak prosta czynność nie obyła się bez poczucia wyczerpania. Podleczył rany, ale nie zasklepił ich całkiem. Uśmiechnął się gorzko, nagle wyciągając szyję. Broda zadarła się, usta przesunęły lekko po jego dolnej wardze, pozostawiając na niej ślady niezmytej po uczcie posoki. Pocałunek był krótki, porównywalny do muśnięcia piórem. Zaraz po tym Growlithe zwolnił chwyt, jednocześnie cofając głowę, chcąc uniknąć – jak się spodziewał – wściekłego ataku ze strony skrzydlatego.
Plecy opadły na oparcie kanapy, a pierś uniosła się, wraz z głębszym wdechem. O wiele lepiej. Przyjemniej. Użyteczniej.
Co teraz, Nath? Nadal uważasz, że anielska powinność jest ważniejsze, niż twoje nerwy?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chyba tylko bóg jeden wiedział, jak bardzo Nathair nienawidził tego osobnika.
Zacisnął mocno szczęki, w chwili, gdy w pomieszczeniu rozległ się drapiący uszy dźwięk rozbijanego szkła. W jasnych tęczówkach pojawiło się rozdrażnienie, które z każdą kolejną sekundą bezlitośnie narastało. Wystarczyło tak niewiele, żeby zacisnąć palce na osłabionym gardle jasnowłosego wymordowanego i go uciszyć. Nie, nie zabić. Nie oszukujmy się – Nathair nie był w stanie zabić nawet najgorszej szumowiny. Ale skutecznie spacyfikować, ogłuszyć, sprawić, że znowu będzie nieprzytomny. Ciekawe jak bardzo będzie kwiczał, jeśli uderzy go w bok, gdzie sączyła się krwawa rana skryta pod bandażami. Kąciki ust drgnęły delikatnie, nieznacznie unosząc się wyżej a w różowych oczach zatańczył ognik wyzwania.
Nie zrobisz tego.
Syknął pod nosem.
Nie zniósłbyś jego krzyków i jęków bólu.
Niech go piekło pochłonie.
Tak, Tobie. – rzucił drwiąco, unosząc głowę nieco wyżej. – Chciałem posłuchać jak jęczysz dla mnie. Brzmisz jak nieprzerżnięta dziewica, Jace. piękne słownictwo jak na anioła. Miał to gdzieś.
Odwrócił głowę w bok i skrzywił się. Skoro nie chciał leku przeciwbólowego to niech zdycha z bólu. Niech się udławi tą swoją cholerną dumą. Szczerze powiedziawszy sam siebie nie rozumiał. Swojego postępowania, które teraz zdawało się być naprawdę irracjonalne. Swój anielski obowiązek spełnił. Nie musiał mu przecież oddawać własnej krwi. W imię czego?
Właśnie. W imię czego?
Do ostatniej chwili był pewny, że jednak nie napije się. Że wzgardzi. Z dziwną, narastającą wewnątrz satysfakcją obserwował, jak mężczyzna próbuje odsunąć głowę, uciec od niego.
Aż tak się brzydzisz, co? przemknęło przez jego umysł, zagryzając chłodne i nieprzyjemne słowa, które bezczelnie cisnęły się na jego usta. Ale koniec końców Growlithe poddał się pokusie i już chwilę później wgryzł się w ranę na ręce anioła, smakując jego krwi. W pierwszej sekundzie Nathair odczuł przeogromną satysfakcję. Nie powstrzymał nawet szerokiego uśmiechu, który bardzo szybko został zmazany przez głośne syknięcie i ukłucie bólu. Szczypało i to cholernie. Miał wrażenie, jakby ktoś wbijał mu tysiące tępych igiełek w rękę, jednocześnie wywołując zawroty głowy. Jego własne serce mimowolnie przyspieszyło a oddech stał się urywany i płytki.
Dość… – jęknął cicho I przyłożył drżącą, wolną dłoń do jego czoła, napierając na niego i próbując odepchnąć od siebie. Ale wymordowany był niczym pijawka. Nie puszczał, a i z ciała anioła z każdą kolejną sekundą, z każdym kolejnym łykiem, uchodziły siły wywołując nieprzyjemne dreszcze na całym jego ciele. Jakby wgryzano się po jego skórę i przesuwano powoli do przodu, zahaczając o każdy możliwy nerw i boleśnie nim poruszając.
Zostaw… – coraz słabszy głos dotarł do uszu wymordowanego, a Nathair zaczął odczuwać mdłości. W głowie się zakręciło a rzeczywistość zaczęła się zakrzywiać, pozwalając marom na wciągnięcie go w ich świat. Nawet nie zarejestrował momentu, kiedy wymordowany wreszcie skończył się posilać. I gdyby nie jego silny uchwyt, dzieciak z pewnością osunąłby się na ziemię, a w najlepszym przypadku na kanapę.
Niczym szmaciana lalka pozwolił Growowi na szastanie i manipulowanie jego ciałem wedle jego uznania. Pozwolił sobie jedynie na delikatne uniesienie głowy i spojrzenie w dwukolorowe tęczówki zza grzywki, w których powoli wtaczało się życie.
Jesteś pewny, że postąpiłeś właściwie?
Nie, nie był. Już nie. Chciał coś powiedzieć, odszczekać. Zmieszać go z błotem. Ale w tym momencie nie miał na to najzwyczajniej w świecie siły. Zamiast tego uniósł delikatnie swoje ramiona ku górze i wzruszył nimi, manifestując swoją odpowiedź na pytanie odnośnie jego anielskiej natury.
Po prost- – urwał, kiedy poczuł muśnięcie na swoich wargach. Mimowolnie jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Co prawda pocałunkiem nie można było tego nazwać, ale tak czy siak, gest ten pozostanie w jego pamięci na długo. To jego sposób na dziękowanie czy jak?
Wreszcie go puścił, opadając głową na poduszkę a Nathair instynktownie wysunął nieco koniuszek języka i zmył resztki krwi, którą pozostawił Grow, ze swojej wargi. Chciał się podnieść, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa, dlatego też przysiadł na kanapie i oparł się o nogę Growa, chociaż prawdę powiedziawszy Nathair był święcie przekonany, że to oparcie a nie część ciała jego wroga. Zadarł głowę nieco do góry i dotknął słabymi palcami swoich warg, uśmiechając się krzywo i kwaśno jednocześnie.
Te wargi były dzisiaj dotykane przez twoje zbyt wiele razy. – mruknął bardziej pod nosem i do siebie, aniżeli do wymordowanego.
Odetchnął cicho przez nos i wreszcie parsknął, przechylając się nieco w bok, aż kosmyki przysłoniły mu połowę twarzy.
Nie zaatakujesz mnie. Jesteś teraz za słaby. aż tak dobrze go znasz? Wcale.
Wkurza cię to, prawda? Że zostałeś przeze mnie uratowany. Będziesz teraz żył z tą świadomością, że osoba, którą najchętniej widziałbyś z przetrąconym karkiem uratowała ci dupę. – kolejne ciche parsknięcie wyrwało się z jego klatki piersiowej. Uchylił nieco powieki i spojrzał wprost w kominek. W jego oczach odbijały się blaski ognia, które wesoło tańcowały.
Nie jesteś szarą masą bez twarzy. Zdechnięcie w obszczanym rowie, zapomniany, niczym jeden z wymordowanych, który giną każdego dnia to nie jest twój los, Jace. Mogę cię nienawidzić z całego serca, ale nie mogę zaprzeczyć, że jak masz gdzieś zdychać, to na pewno nie w rowie. Nie ty. – głos cicho rozbrzmiewał w pokoju w akompaniamencie trzaskającego drewna. Nathair zastygł na moment w bezruchu, aż w końcu przekręcił głowę i spojrzał w dwukolorowe tęczówki mężczyzny, a jego usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu.
Jesteś zbyt cenny dla Desperacji. Powinieneś cenić swoje ciało bardziej. – dorzucił po chwili zastanowienia. – Jesteś przywódcą DOGS a nie obsranym kundlem, jednym z wielu do cholery. Nie zdychaj w ciemnym rowie. – warknął i odwrócił głowę w drugi bok, jednocześnie krzyżując ręce na swojej klatce piersiowej niczym obrażony szczeniak.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 10 z 21 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 15 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach