Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 16 Previous  1, 2, 3, 4 ... 9 ... 16  Next

Go down

Pisanie 12.04.15 22:32  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
To jest coś, co wymaga nagrody. Nawet pomimo wieloletniej separacji z gatunkiem ludzkim wciąż umieć się z nim porozumieć. Prawdziwy powód do nagrody Nobla! A nie, to jest za film... Hm, może więc niech Lu nakręci film o tym, jak Hope jest zdolnym mówcą, pomimo tylko lat niechęci do rozmowy? Tak, to jest dobry pomysł!
Pod warunkiem że główny aktor filmu nie zechce go za sam ten pomysł dokumentacji w jakikolwiek sposób jego osoby zabić. Albo conajmniej poważnie uszkodzić. Albo jedno i drugie, z naciskiem na pierwsze w mniej przyjemnym wypadku.
To w sumie dość zastanawiające że będąc w tak krytycznym położeniu, jest na tyle pozytywnie nastawiony do życia, że aż bywa to ponad normę w wypadku istot tu mieszkających wedle anioła. To zaskakujące, na swój sposób. Może to tylko ludzki, jeszcze nie wypalony entuzjazm? Tak, to chyba dość logiczne wyjaśnienie.
Luis nawet przywykł do faktu, że większość z jego reakcji werbalnych jest zupełnie olewana ze strony miętowowłosego, który coś tam wzdycha i coś tam się rusza, leżąc na piedestale będącym za nim. Tak, to już coś, do czego można przywyknąć w trakcie rozmowy. Przynajmniej nie był kompletnym murem, do którego można mówić, a wszystko odbije do ciebie, lub nic nie zrobi, całkowicie olewając temat.
Nooo... Tak. Ten gest z odsuwanio-przysuwaniem się był dość dziwny, ale nie mógł postąpić inaczej. Gdy nagle wszystkie informacje zalały jego umysł, o zagrożeniach, o sposobach przetrwania, o jego własnej niemocy... Poczuł że najlepiej by było gdyby poprostu uciekł w siną dal, jak najdalej. Szybko jednak przypomniał sobie o fakcie, że ten osobnik niedość że go obronił przez wkurzoną ofiarą kradzieży, to jeszcze z nim rozmawiał i starał się mu pomóc. Biorąc to pod uwagę i sumując wszystkie fakty - ta osoba nie mogła być aż tak zła, prawda? Dlatego też przysuną się ponownie i chciał skorzystać z faktu, że raz na jakiś czas można... W pewien bezpieczny sposób zamienić z kimś słowo czy dwa.
Głos Hope'a zaskoczył go lekko, ale wsłuchał się bez wahania. Przełkną ślinę z lekką obawą, słuchając o braku gwarancji braku zagrożenia z jego strony i zapewnieniu że poinformuje o ewentualnym ataku... Ale nie mógł się powstrzymać od jednego, dość sarkastycznego komentarza, który powiedział zadziwiająco pewnie...
- Przed czy po takowym? - Odwzajemnił spojrzenie, choć zaiste z dużo mniejszą pewnością siebie, niż osobnik leżący na plecach za nim.
Nastąpiła chwila ciszy, w której zajął się kontemplacją krwistej plamy na piersi i myśleniu o tym, w jaki sposób się jej pozbędzie... Aż do chwili gdy osobnik za nim urwał jakieś słowa w połowie, będące czymś na wzór pytania. Usłyszał tylko "skąd"... I nic więcej. Początkowo "olał" tą myśl, ale w drugiej chwili, gdy zamarudził o nie-lubieniu tej okolicy...
Na czworaka przybliżył się do osobnika i patrząc na niego z głową odwrotnie ułożoną do jego (tak, zasłonił mu nieboskłon swoją paskudną gębą) przechylił lekko swój łepek na bok, spoglądając z pytającym wyrazem twarzy na niego.
- Co chciałeś powiedzieć? Hm... O co spytać. - Poprawił się po krótkim momencie, nie znikając z jego spojrzenia ani na moment. Mimo wszystko - był zaciekawiony co osobnik miał na myśli tym urwanym "skąd" i chciał się tego dowiedzieć. Może chciał o coś spytać Luisa? A może chciał coś ważnego powiedzieć? A może... A może...
A może chciał powiedzieć... No właśnie. Co też chciał powiedzieć? Pytające spojrzenie ciemnych oczek wbijało się w zacienioną twarz chłopaka, niemal żądające... A przynajmniej pragnące odpowiedzi. Jakiejkolwiek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.04.15 23:45  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Za film to są Oskary, a nie nagrody Nobla. Te drugie przyznaje się za wybitne osiągnięcia literackie, naukowe, bądź za inne wyjątkowo ważne zasługi dla ludzkości. Tak czy inaczej Hope zdecydowanie nie był na tyle interesującą postacią, by poświęcić jej tyle czasu na ekranie - już nie wspominając o tym, że nie było nawet cienia szansy, by na coś podobnego się zgodził. Na Nobla tym bardziej nie było co liczyć. Zresztą czy w obecnych czasach ludzie w ogóle zajmowali się jeszcze rozdawaniem podobnych nagród, a może w obliczu zniszczenia zapomnieli o starych obrzędach? Bądź zastąpili je nowymi, ta opcja była chyba najbardziej prawdopodobna. Jakoś wcześniej nigdy się tym nie interesował.
I szczerze mówiąc nadal nie zamierzał. Był to rodzaj wiedzy, który uznawał za raczej zbędny. Nigdy nie brał udziału ani w ich wyścigu szczurów, ani nie śledził wiadomości z M-3. Dużo więcej czasu spędził w M-2, ale nawet tam niespecjalnie zapoznawał się z gwiazdkami telewizji, radia, czy modelami i modelkami pokazującymi się na okładkach gazet. Gazet, które tworzyły wraz z władzą ten sztuczny obraz sielanki, zupełnie jakby nic się nie stało.
Bo przecież wcale ludzkość nie znalazła się na skraju wymarcia zdominowana przez istoty, które do tej pory wspominano jedynie w bajkach. Nie, wszystko było w perfekcyjnym wręcz porządku, dziewczyny nadal piszczały do swoich ulubionych artystów na ekranach telewizorów, chodziły na ich koncerty, a chcący im zaimponować chłopcy zasuwali na siłownię, by trenować muskuły, czy co tam się robiło w tych czasach.
Ciekawe jak wielu z nich było świadome tego co działo się poza murami. Nie wspominał już o codziennej walce o przeżycie z jaką musieli się zmagać Wymordowani, to nie była jego sprawa i mało go obchodziło czy mają co jeść, czy nie. Słyszał czasem rozmowy innych aniołów rozprawiających pomiędzy sobą o tym, że 'znowu pomogli wygłodzonemu wybrykowi natury'. Jedni robili to z prawdziwego wspólczucia, inni poczucia obowiązku, kolejni się ukrywali, a tacy jak Hope... nawet nie zauważali ich przybycia, kompletnie niezainteresowani.
Ostatnio słyszał jednak o jakimś dziwnym poruszeniu pomiędzy aniołami. Zwoływali zebrania, jakby co najmniej objawił im się sam Stwórca. Dobry żart. Tak czy inaczej, Hope rzecz jasna na żadne zebranie udawać się nie zamierzał, dalej krążył więc wokół zdając się na wewnętrzną intuicję. Zastanawiał się czy w ogóle powinien się dowiadywać, co też takiego inteligentnego tam ustalili.
W końcu był jednym z tych, którzy odwrócili się od reszty i nie zamierzali wykonywać swoich anielskich obowiązków. Pewnie gdyby Bóg widział jego poczynania, już dawno odebrał by mu jego skrzydła.
No, ale chwilę.
Spakował manatki i poszedł sobie precz, co nie?
Odwrócił się od nich wszystkich i tak po prostu ich zostawił. Swoją piaskownicę i swoje zabawki.
Irytujesz się Hope.
Miał rację. Przez ułamek sekundy targnęła nim irytacja. Uspokoił się więc, odsuwając na bok myśli dotyczące tego drażliwego tematu, zamiast tego przenosząc dłoń z brzucha na kamień. Skupił się na jego frakturze, postukując w niego palcami.
Dotarł do niego sarkastyczny komentarz. Pewnie gdyby miał jeszcze jakieś pokłady poczucia humoru, zaśmiałby się.
... no ale nie miał.
W przeciwieństwie do Fanga, który ponownie zaszczekał warkotliwie w jego głowie z wyraźnie wesołym wydźwiękiem.
Czy wszyscy ludzie są tacy zabawni?
To nie było śmieszne.
Twoje zgorzknienie bywa męczące, Hope.
Tak samo jak twoja obecność.
No, no aniołku. Jeszcze trochę i zostaniesz mistrzem ciętej riposty.

- Przed. - odpowiedział, mimo że pytanie odpowiedzi właściwie nie wymagało.
- ... tak sądzę.
No nie. Czy on właśnie odpowiedział zaczepką na zaczepkę? Kłaniajcie się narody.
Ewentualnie próbował sie po prostu ubezpieczyć, na wypadek gdyby faktycznie nie zdążył z ostrzeżeniem. Która wersja była prawdziwa? Tego już nie przyzna.
Wtem Dismus ponownie się poruszył. Tym razem nie wykonywał swojego dziwnego zbliżająco-oddalającego się tańca. Nie, niespodziewanie... zawisł nad Hopem.
To na krótką chwilę zbiło go z tropu. Odpowiedział mu milczącym spojrzeniem i wydał z siebie krótkie 'humpf'. Cokolwiek miało to znaczyć.
- Skąd w tobie tyle odwagi, skoro zarzekasz się o własnym tchórzostwie? - zapytał, podobnie jak on nie odwracając wzroku.
Czy zadał to samo pytanie co wcześniej?
Nie.
Niemniej w obecnej sytuacji to ono przyszło mu pierwsze na myśl. I chyba nawet skupił się na tym, żeby wysłuchać odpowiedzi. Zaczynał się poważnie zastanawiać dlaczego po odzyskaniu pamięci, nie zniknął mu z zasięgu wzroku.
Na dobrą sprawę Hope nie miał mu nawet nic do zaoferowania swoim towarzystwem. Ludzie to jednak dziwne istoty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.15 16:45  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Biorąc pod uwagę że wciąż istnieje coś takiego jak kinematografia, a i badania naukowe - w tym też te bardziej cywilne - dalej istnieją, to chyba i te nagrody powinny przetrwać. Powinny. Przyznać trzeba że i Luis nigdy nie był tym zbytnio zainteresowany. Jego głównym celem egzystencji wtedy było wyuczenie się każdego, możliwego kruczka prawnego, umiejętność kłamania jak z nut, naginania rzeczywistości i faktów, a przede wszystkim - forma dyplomacji. Poprostu miał być adwokatem. Niestety jednak, wszystko szlag trafiło, a teraz jedyne na co się przydają jego studia, to próba wyprowadzenia w pole co mniej inteligentnych wymordowanych. Tak... Zaiste mnóstwo zastosowań, prawda?
Wracając jednak do tego, co się działo, co zaskakujące - Luis, choć niespodziewanie - otrzymał odpowiedź na pytanie co do tego, czy zostanie ostrzeżony przed, czy po. I nawet dostał odpowiedź że przed. Wow, no normalnie to szczyt uprzejmości jakiego świat nigdy nie znał. Uprzejmości i uczynności. Wiedzieć kilka sekund przed faktem śmierci o tym, że do ciebie przyjdzie. To jak przewidzieć przyszłość! Z tym że przyszłość nie zawsze chce cię zamordować. Czy co tam może chcieć zrobić z nim miętowowłosy... W końcu nigdy nie wiadomo czy nie gustuje w chłopcach pokroju Luisa, prawda?
...
Ale Lu, mieszkasz w burdelu... Więc w sumie...
Albo nie.
Dopowiedzenie sprawiło, że Taro zachichotał cicho, chcąc nie chcąc nie mógł się powstrzymać, słysząc to... Niezdecydowanie. Biorąc pod uwagę że facet jest jak forma mówiącego głazu, odzywającego się raz na rok, taka... Niepewność była na swój sposób komiczna. Nie dało się powstrzymać zachichrotania na to.
- Ach, rozumiem... Będę miał czas zobaczyć całe swoje życie przed oczyma, czy powiesz to tuż przed zabiciem mnie? - Tak, nie ma to jak obracania poważnej groźby w małą formę żartu. Oby tylko Hope nie odebrał tego jako obrazę majestatu lub coś, bo jeszcze weźmie to na poważnie i... I będzie słabo. Nawet bardzo słabo.
W sumie nie miał pewności dlaczego to zrobił, ale tuż po tym, w jakiś sposób... Nie szło mu oderwać wzroku od twarzy jego "zbawcy", jaki uratował go kilka chwil temu. Poprostu... Zrobił to, by przełamać swój "strach"? A może czuł się na tyle pewnie, że chciał mu się przyjrzeć z bliska, zamiast rzucać ukradkowe spojrzenia z daleka? Ciężko stwierdzić.
Chwila ciszy, którą w końcu przerwał chłopak była naprawdę... Długa, wbrew pozorom. Albo tak się wydawało Suzuke, gdy czekał na jakiś... Rozwój sytuacji. Cokolwiek. Ciężko powiedzieć. I w końcu się go doczekał, tak czy inaczej...
Wydał z siebie ciche, zamyślone "hm", przez krótką chwilę "żując" pytanie i próbując złożyć jakąś logiczną odpowiedź... Po której zwyczajnie westchnął (na twarz Hope'a, no ale trudno, jego oddech morderczy nie był) z drobną nutą bezradności.
- Sam nie jestem pewien. Może próbuje udowodnić sam przed sobą, że nie jestem taki strachliwy... Albo poprostu ci zaufałem, przynajmniej w jakimś stopniu. Nawet jeśli to ryzykowne... To bez próby, bez zaryzykowania choćby w takiej kwestii, tu można jedynie zwariować. Nie sądzisz? - Przechylił lekko głowę na bok, uśmiechając się delikatnie. Mimo wszystko... Próbował widzieć w nim to, co dobre i nie rozmyślać o tym złowieszczym cieniu, czy kłuciu niepokoju w sercu gdy na niego patrzy. Próbował. Serio.

Wybacz że tyle czasu to zajęło... I post słaby... ._.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.04.15 1:34  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Być może. W sumie było to całkiem prawdopodobne, z jednej strony niby czasy się zmieniły, ale z drugiej ludzie nadal potrzebowali czegoś co utwierdzi ich w przekonaniu, że to czym się zajmują przynosi jakieś efekty i jest przyjemnością nie tylko dla nich, ale i dla innych. Dlatego wymyślono podobne nagrody. By tłum mógł sam zadecydować, kto według nich owej 'przyjemności' dostarczył im najwięcej, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
Rzeczywiście obecnie można było powiedzieć, że przyszłość nie zawsze chce cię zamordować. W końcu obowiązki śmierci już dawno zostały zaburzone. Wystarczyło się rozejrzeć dookoła i utkwić wzrok w tych wszystkich Wymordowanych, gdzie w przypadku niektórych ich kości powinny już rozsypywać się w proch. Byli w końcu zwykłymi ziemskimi istotami. A jednak ten dziwny wirus, który rozprzestrzenił się na Ziemi, uczynił ich długowiecznymi. Zyskali dar, który nie był im dany od samego początku. To było nienaturalne.
Śmierć się upomni. Zawsze się upomina. Krąży i obserwuje, by w końcu zatoczyć koło nad swoją ofiarą i odebrać mu wszystko w najmniej odpowiednim momencie. Zostaną tylko kości. Smutne, suche kości ogryzione przez padlinożerców do cna.
Roześmiane, krakanie Ravnora wypełniło jego umysł, chcąc nie chcąć ściągając na niego tym samym wizję wypełnionego szkieletami pustkowia. Czy Kruk miał rację?
Jak wielu poszukiwało odpowiedzi na to pytanie. Rzeczywistość była jednak inna. Poza tym Wymordowani może i byli długowieczni, ale z pewnością nie Nieśmiertelni.
Cóż, przynajmniej w niektórych kwestiach chłopak mógł być spokojny. Przede wszystkim Hope nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu, by korzystać z burdeli. Gardził nimi. Była to jedna z rzeczy, które traktował z rzekomą obojętnością, w rzeczywistości jednak czując wyłącznie obrzydzenie na widok kobiet i mężczyzn sprzedających swoje ciała. Nie po to je otrzymali, by rozporządzać nimi jak byle wiadrem na targu. Bo właśnie w to zmieniała się większość kobiet. Wiadra, w które każdy mógł wepchnąć swój kij.
Żałosne.
Jego myśli przerwał chichot chłopaka. 
Skupił na nim ponownie swoją uwagę analizując jego wypowiedź.
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, nigdy nie umierałem. A z twojej śmierci byłyby same kłopoty. - nie wiedział czy ktoś zmartwiłby się zniknięciem chłopaka. Może nie. Być może zbyliby całe wydarzenie machnięciem ręki. Być może znalazł by się ktoś, kto postanowiłby szukać zemsty na jego zabójcy. Być może...
Był jednak pewien, że inne Anioły nie puściłyby tego płazem. Stanąłby przed sądem, gdzie odbyłby długie posiedzenia, podczas których zdecydowanoby o jego losie.
Hope natomiast nienawidził, gdy ktoś wchodził z butami w jego życie i próbował nim rozporządzać. Minęły czasy, gdy anioły nie były kowalami własnego losu. Stawiając pierwsze kroki na ziemi, ich cele stopniowo zaczęły się zmieniać, a przed nimi otworzyły się do tej pory nieznane wrota.
Wolny wybór.
Przywilej tak ludzki, że wcześniej żaden z nich nawet o tym nie marzył. Byli tacy, którzy go pożądali, wnet byli jednak strącani z Nieba.
Czując ciepły oddech chłopaka na twarzy, dopiero zdał sobie sprawę z tego na jak bliską odległość się przysunął. Wysłuchał jego odpowiedzi w milczeniu, po czym uniósł wolną dłoń kładąc dwa palce na czole chłopaka w nieuszkodzonym miejscu.
Jego skóra była zimna niczym lód. W dotyku przypominała raczej dłoń nieboszczyka niż żywej osoby. Gdyby nie bijące serce i niewątpliwie zdrowe tętno, wielu wyciągnęłoby pewnie właśnie takie wnioski.
Cienie spowijające jego sylwetkę zatańczyły nieznacznie, dotykając zaczepnie włosów Luisa, nic więcej się jednak nie wydarzyło. Hope zwyczajnie odsunął go od siebie na odległość wyprostowanej ręki.
- Jesteś za blisko, chłopcze. - powiedział spokojnie, odwracając głowę w przeciwnym kierunku i zabrał rękę, odkładając ją z powrotem na ziemię.
Myślał.
Myślał nad jego słowami.
Uniósł się nagle do góry, zmieniając pozycję na siedzącą i podciągnął jedno z kolan do góry. Oparł o nie łokieć, dłonią przytrzymując twarz i przejechał wzrokiem od lewej do prawej strony, zatrzymując go na Luisie.
- Nie. Szaleństwo i tak opanowało już ten świat. - wypowiedział się w końcu, nie odrywając od niego wzroku. 
Zaufanie.
Czym było zaufanie?
I skąd w tych istotach tyle nadziei? Nie rozumiał tego.
Nie rozumiał ich.
Tylko czy chciał zrozumieć? W końcu życie w niewiedzy było dużo łatwiejsze.
A jednak odczuwał pewien brak.
Pustkę, której nie potrafił wypełnić. Czym ona była?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.04.15 16:51  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Wybacz że tyle zwlekania wyszło, ale... Nie wiem. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, wybacz ._.

Hm... Wirus ożywiający zmarłych był nienaturalny... A zejście aniołów na ziemię było naturalne? Przyobleczenie ich w żywe ciała z krwi, kości, mięśni i skóry? Nadanie im ludzkiego wyglądu, a także ludzkich... Możliwości? To również nie było naturalne. Jak tak spojrzeć, z naturalności świata zostało tylko kilka, pewnych rzeczy. Dalej ludzie rodzą się z siebie wzajemnie, nie wyrastając z ziemi lub będąc znalezieni w kapuście. Wciąż ludzie chcą się zabijać i umierają. I wciąż ludzie odczuwają pęd do rozwoju cywilizacyjnego. Tak, to chyba kilka z niewielu już, naturalnych czynników jakie pozostały.
Może i by to zaskoczyło anioła, ale chłopak obok niego jeszcze ani razu nie sprzedał swojego ciała. Tylko raz przeżył "zbliżenie" z kimś, i jak dotąd nie miał ochoty na powtórkę. Chyba złe wspomnienia, czy coś... Tak, zdecydowanie czy coś. Grunt że nie musi się spodziewać zostania rozebranym i zgwałconym przez miętowowłosego. Chociaż tyle na plus, bez obrazy. Po prostu nie miał ochoty, nie pije w ten sposób do wyglądu Hope'a czy coś.
- Hm... - Dość nagle jego chichotliwy głos zmienił się w dość poważne mruknięcie, wykazujące wyraźne skłonności do konsternacji nad zachowaniem anioła, jakiego akurat obserwował i z którym rozmawiał.
- Nie należysz do osób z silnym poczuciem humoru, prawda? - Spytał całkowicie poważnie w odpowiedzi na jego słowa. Tak, zdecydowanie jego towarzysz rozmowy nie przypominał w tej chwili kogoś zbyt... Powiedzmy... Rozbawionego, tudzież zabawnego. Ani też nie chciał być rozbawiany czy zabawiany. Szkoda, ale może chociaż mu się uda wywołać na jego twarzy lekki uśmiech? Cokolwiek? Może? E tam... Po co próbuje...
A, no tak. Jest człowiekiem. Te istotki są tak uparte, że nawet na śmierć znalazły sposób, prawda? Choć kto to wie czy faktycznie ludzie stworzyli tego wirusa, czy może to kara boska, albo coś innego...
Nieważne. Wracając do działań obecnych tu i teraz, Luis właśnie był odpychany. Przez chwilę opierał się palcom mężczyzny, nie pozwalając im przesunąć się dalej wraz z jego głową... Ale w końcu uległ, pozwalając na ruch, prostując się i siadając na piedestale za głową chłopaka.
- Marudzisz. Chciałem ci się lepiej przyjrzeć. - Przyznał z tak szczerym wyrazem twarzy i uśmiechem, że to aż bolało w oczy, tak jasno od tej czystości jego ducha. Nawet jeśli był złodziejem, nie dało się odmówić mu faktu, że naprawdę miał czyste serce. Serce tchórza i egoisty, ale jednak dobre, i czyste.
Widząc nagły gest ze strony anioła serce zabiło mu odrobinę mocniej. Nie, nie z podniecenia, zakochania, zauroczenia czy czegoś, pft. Przestraszył się tego nagłego, tak nie pasującego do osobnika przed nim gestu. I faktu, że ten wpatrywał się prosto w niego...
Creepy, huh.
Szybko jednak oderwał głowę od myśli, że jego wybawca nagle zrobił się upiorny w tym gwałtownym geście i przechylił głowę lekko na bok... Znów się uśmiechając. Aż dziwne jak łatwo mu przychodzi uśmiechanie się przy kimś potencjalnie obcym i niebezpiecznym, heh.
- Więc jestem szalony, pokładając w tobie swoją ufność po kilku minutach znajomości. Chyba jednak mi to nie przeszkadza, Hope. A tobie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.04.15 19:19  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Mimo to Anioły były częścią tego świata od zawsze, nawet jeśli ludzie zdawali sobie z tego sprawę tylko częściowo poprzez słowa Biblii, która głosiła podobne słowa. Jedni uważali to za bajkę, inni nie chcieli o tym słuchać, ale byli i tacy którzy faktycznie wierzyli w nie od początku do samego końca.
One tu były. Nie wszystkie, lecz z pewnością było ich wiele. Skrywały się pomiędzy ludźmi, czuwając nad swoimi podopiecznymi. Niektóre przeżyły kataklizmy, inne poległy wraz z tymi, o których dbały. Ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, że nie tylko oni ponieśli straty w tej 'wojnie'. Ostatecznie nawet te, którym powierzono zupełnie odrębne zadania, zstąpiły na Ziemię, by ratować jej resztki.
Kluczowy moment, w którym zaczynała zacierać się różnica pomiędzy Niebem, a Ziemią. Jak wiele Skrzydlatych stąpało bowiem pośród dzieci opuszczonych przez Boga?
Było wiele pytań, na które ludzkość szukała odpowiedzi. Czy Hope znał na nie odpowiedź? Być może. Może był jednak równie zagubiony, co oni, pozbawiony dotychczasowego życia, które zastąpione zostało czymś... nowym.
A królowie ziemscy, wielmoże i wodzowie, bogacze i możni, i każdy niewolnik i wolny ukryli się do jaskiń i górskich skał. I mówią do gór i do skał: "Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem Zasiadającego na tronie i przed gniewem Baranka, bo nadszedł Wielki Dzień Jego gniewu, a któż zdoła się ostać?"
Znów w jego głosie rozległo się szaleńcze krakanie. Przymknął powieki, nawet nie próbując się skupiać na słowach wypowiedzianych przez Kruka.
Nie musiał.
Znał ten cytat doskonale.
Mimo, że w oryginalne brzmiał on nieco inaczej, ludzie przekształcili go na swój język w zrozumiały dla nich sposób. Apokalipsa.
Co zatem z dalszą częścią? Kiedy nadejdzie jej spełnienie? Czy w ogóle miało kiedykolwiek nadejść?
Zauważył zmianę w jego głosie. Milczał obserwując go, gdy ten zapytał o jego poczucie humoru. Nieznany był mu ich humor. Wilk rozumiał go dużo lepiej od niego samego, nigdy nie dawał mu jednak dojść do głosu na tyle, by mógł dać tego świadectwo.
Tak było lepiej.
Nie widział niczego przydatnego w tych całych żartach, które rzucali pomiędzy sobą. Dawno temu, zainteresował się nieco tą dziedziną życia ludzi. Była ona jednak tak zmienna, że nim Hope zdążył zrozumieć esencję dowcipów, mijało parę dekad, a stary humor dla młodego pokolenia nie był w najmniejszym stopniu zabawny.
Należało w tym momencie pamiętać o jego wieku. Bo o czym właściwie miały żartować jemu podobne Anioły?
"A pamiętasz jak Bóg zesłał na Ziemię swojego syna żeby go powiesili na krzyżu? To było dobre, co?"
"Noo, albo jak wysłał Anioła Śmierci do Egiptu. Chyba z tydzień wszyscy łazili potem za nim z wiadrem z krwią baranka!"
... miał w tym momencie olbrzymią ochotę, uderzyć się dłonią w twarz. Jak to oni to nazywali? Facplam? Coś takiego. Dziwne nazwy.
Właściwie to z krwią baranka było całkiem niezłe.
Zamilcz.
Szczerość jego oblicza, wywoływała w nim dość dziwne odczucia, choć nie potrafił ich w zaden nazwać. Odczuwał jednak pewien dyskomfort spowodowany swoją niewiedzą w tej dziedzinie. Zupełnie jak ugryzienie komara, którego nie można rozdrapywać.
- Przyjrzeć? - powtórzył po nim beznamiętnie i... wydał z siebie dziwny dźwięk, do złudzenia przypominający prychnięcie.
- Masz dziwne życzenia. - do tej pory niewielu chciało mu się przyglądać. Uciekali od niego wzrokiem przy byle okazji, omijali szerokim łukiem. Chłopak naprawdę był dziwny. A może to z nim było coś nie tak?
Może otoczenie nie odbierało go za takie zagrożenie, za jakie sam się uważał?
Jego oblicze momentalnie spochmurniało.
Nawet mgła zdawała się nieco zagęścić przy jego włosach, choć zmiana ta była tak drobna, że praktycznie niezauważalna.
To nie byłaby dobra wiadomość. Podniósł dłoń do ust, opierając kciuk na dolnej wardze z wyraźnym zamyśleniem, a jego pozornie pusty wzrok stał się jeszcze bardziej nieobecny.
To dlatego, że tak się pilnujesz, Hope. Daj nam wyjść...
My się tym zajmiemy. Zabierzemy twoje troski.
Z nami nie musisz czuć się zagrożony, Hope.
W końcu jesteśmy cześcią ciebie. Więc? Hope?
Nie ignoruj nas Hope.
Hope-?
Hope?
HOPE?
HOPE.
Stłumił w sobie drgnięcie, słysząc swoje imię. Zamrugał parę razy i nawet nie poruszając głową, utkwił wzrok w Luisie.
- Ufność? To ostatnia rzecz jaką powinieneś wobec mnie odczuwać, chłopcze. Słyszysz co do ciebie mówię? Choćby ziemia usunęła ci się spod nóg, a w dole czekała otchłań, od której jedynym ratunkiem wydawałaby się moja wyciągnięta ręka... nigdy jej nie chwytaj. W ostatecznym rozrachunku to ciemność może się okazać dużo bardziej życzliwa. - nie denerwował się. Nie warknął na niego. Powiedział to wszystko w takim samym tonie, jakby rozmawiali o pogodzie. W jego głosie słychać jednak było stanowczość. Miała to być jedna z ostatnich przestróg, jakimi go obdarzył. I tak powiedział zbyt wiele.


Ostatnio zmieniony przez Hope dnia 02.05.15 15:35, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.04.15 20:07  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
- ... Rozumiem że to milczenie oznacza zgodę, prawda? - Spytał po krótkiej chwili wymiany milczącego wzroku. Pewne porzekadło mówiło, że mowa jest srebrem, milczenie złotem, a drugie o tym że milczenie jest zgodą. A więc... Łącząc te dwa porzekadła, wychodziło na to że z Hope'a jest zaiste złoty mówca, najlepszy w swoim fachu. Nie mówi. I to wystarcza by być dobrym mówcą.
A przydatność żartów jest czasem nieoceniona, głównie w celu rozładowania napięcia, lub odciągnięcia myśli na inny, przyjemniejszy tor. W końcu lepiej mówić coś zabawnego do kolegi jakiemu urwało nogę i pół wątroby od pocisku że będzie lepiej, że jutro uchleją się i zabalują tak, że kaca będą mieli miesiącami kolejnymi, niż powiedzieć "dobra, zaraz możesz umrzeć, ale jak mi się uda to jednak przeżyjesz". Przydawało się też w sytuacjach krytycznych typu "zobaczysz, będziemy się z tego śmiać za kilka lat" gdy się jest w niebezpieczeństwie. Ogółem bywa pomocą mentalną, pozwalającą odciągnąć myśli od negatywów i złych rozwinięć wydarzeń.
Zawsze coś, prawda?
I tak, to był Facepalm. I zaiste słysząc takie "dowcipy" coś takiego aż się ciśnie na wykonanie.
Kiwną głową, słysząc jak chłopak powtarza po nim słowo. Tak, dokładnie tak można wytłumaczyć to, po co tak się zbliżył do niego. Choć szczerze powiedziawszy - nie wiedział czemu. Poprostu uznał że... Chce być bliżej? Hm, coś takiego. Powiedzmy.
... Pfffffft, prycha jak jakby miał focha czy coś.
- Heh, może. Próbuję jakoś się odnaleźć w tym dziwnym świecie. - Przyznał, rozkładając bezradnie ramiona na boki. Tak. Poprostu był biednym, zagubionym dzieciakiem, jaki próbował się odnaleźć w tej dziwnej, Desperacyjnej rzeczywistości bycia zdesperowanym Desperatą. To nie jest takie proste, wbrew pozorom! Wystarczy mu się przyjrzeć. Siedzi obok, przybliża się, wgapia się czy przygląda komuś, kto by go pewnie i łyżką zabił w sekundę. No, góra dwie.
... Huh. Coś tu się dzieje nie ten tego, patrząc na jego wygląd. Przez chwilę nawet Luis zerkną na niebo, by sprawdzić czy nie spochmurniało mocniej, ale nie wyglądało takowoż, a osoba przed nim wydawała się... Przyciemnieć? Jakkolwiek to nie brzmi - jego włosy pociemniały. Dziwne... Ale całkiem fajny trik. Można zrobić z jasnych włosów ciemne! YAY! MAGIA!
...
Dobrze że nie jest takim naiwniakiem by uwierzyć, że Hope potrafi tylko "niewinne" sztuczki z tym ściemnianiem. Na pewno umiał z tym zrobić wiele, gorszych rzeczy! Samo wyobrażenie sobie tego spowodowało, że Luis nerwowo przełknął ślinę, a jego serce zaczęło intensywniej bić. Tym razem już nie tylko przez moment - faktycznie poczuł ogarniający go, silny strach. Chciał odejść...
Ale zarazem chciał sobie udowodnić, że MOŻE zaufać komuś obcemu. Że jego nadzieja i wiara w innych JEDNAK NIE JEST CAŁKOWICIE NAIWNA!
Dlatego też, w miarę jak mężczyzna mówił, Luis przysuwał się do niego powoli, aż do momentu gdy ten - mówiąc o wyciągniętej ręce i chwytaniu jej... Został złapany za rękę przez Luisa w trakcie tych słów. Złapał jego prawą dłoń w obie własne, uśmiechając się nerwowo i spoglądając w... Teraz naprawdę mroczne dla niego oblicze miętowowłosego.
- Ch-ch... Chcę... W-w... Wierzyć w... I-i-ii... Innych... U-uwierzyć... W t-t-t-twoją... D-dobroć... W-w... N-n-n-nadzieję... H-Hope... - W końcu... To imię znaczyło właśnie nadzieja. Uczył się angielskiego, znał to...
I chciał wierzyć w tą nadzieję. Tą nadzieję, która ocaliła go przed kilkoma minutami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 17:07  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Z pierwszą częścią jeszcze mógłby się zgodzić. Często ci, którzy mówili zbyt wiele, wyrzucali z siebie słowa, których nie powinni. W rezultacie zamiast wychodzić na osoby inteligentne, robili z siebie skończonych idiotów. Zdarzyło mu się parę razy widywać ludzkie kobiety, które oszałamiały swoją urodą innych mężczyzn... a potem otwierały usta i cały czar pryskał. Szczególnie Ravnora bawiło obserwowanie podobnych scen. Zwłaszcza, jeśli mężczyźni wyłączali w podobnych momentach swój mózg i zaczynali myśleć narządem płciowym, zaciągając daną pannę do swojego domu. I raczej nie zamierzał jej proponować herbaty.
Hope nie podzielał jednak rozbawienia Kruka. Podobne sceny go gorszyły. W obecnej chwili jego myśli skupiły się jednak wobec tego jednego zdania.
Milczenie oznacza zgodę?
Według jego słów, nieświadomie zgadzałeś się na wszystko przez większość swojego życia, Hope.
- To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia. Czasem po prostu niewarto się odzywać. - sprostował ostatecznie zarówno słowa Kruka, jak i Luisa. W końcu nawet jeśli, by zaprzeczył mogłoby to tylko pociągnąć temat, w którym chłopak próbowałby przekonać go do swojego zdania. Dlatego też nie zdarzało mu się zbyt często wtrącać we wszelkiego rodzaju kłótnie. Wolał poczekać aż inni postrzępią sobie na nim język i odejść z idealnie wyrysowanym na twarzy znudzeniem. Ciekawe czy zdawał sobie sprawę z tego, że często jego obojętne "Skończyłeś?" na koniec wywodu tylko dolewało oliwy do ognia i pozsycało w innych uczucie nienawiści w stosunku do jego osoby.
Swoją drogą, pewnie dlatego Hope nie szukał, ani nie miał zbyt wielu przyjaciół. Na widok rannego przyjaciela raczej nie żartowałby w podobny sposób. Powiedziałby mu jasno jak wygląda sprawa. Ile razy słyszał już ten wyrzut?
Hope, twoje imię jest Nadzieją, powinieneś nieść ją innym.
Jak możesz być taki okrutny? Nie masz serca!
Nawet w obliczu śmierci twojego brata jesteś tak obojętny?
Nie masz prawa nazywać siebie aniołem!
Przestańcie. Pamiętam wszystkie oskarżenia aż za dobrze.
Zarówno warkotliwy śmiech Fanga, jak i kraczący chichot Ravnora sprawiały, że miał ochotę przewrócić oczami. Ta dwójka rzadko kiedy tak dobrze bawiła się w swoim towarzystwie.
Aż dziw, że nadal każą mi pełnić rolę Anioła Stróża.
Niezbadane są wyroki Boskie.
Boskie? Przecież Boga już nie ma.
Póki co nie musimy się przejmować twoim Podopiecznym. Nie odnalazłeś go. Tak długo jak będziemy unikać ludzi, nie będziesz narażony na konieczność łażenia za jakimś głupim szczeniakiem.
I porodziła Syna - Mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną-
Och zamknij się, wreszcie. Twoje brednie nie mają nic do rzeczy. Apokalipsa już dawno ogarnęła ten świat, zatęchła padlino.
Jak śmiesz!
Kłótnia dalej trwała w jego głowie, osiągając tak wysokie natężenie, że Hope przestał kompletnie słuchać co mówi do niego Luis. Przeniósł wzrok na niebo, skupiając się na bezkresie nieboskłonu. Mimowolnie jego ręka drgnęła nieznacznie, gdy przez ułamek sekundy zechciał sięgnąć po instrument, który zdobył po przybyciu na ziemię. Nie umywał się co prawda do anielskich harf, ale miał dość przyjemne brzmienie. Potrafiło uspokoić nawet jego bestie, wprowadzając je w stan uśpienia.
Instrument ten został jednak w domu.
Jedyną rzeczą, którą obecnie miał był długopis.
Marny długopis.
Co miał niby z nim zrobić?
I wtedy Luis złapał go za dłoń. Popełnił przy tym błąd, przez którym Hope ostrzegał go dosłownie chwilę wcześniej. Czyż jego przekaz nie był wystarczająco jasny?
JAK ON ŚMIAŁ. JAK ON ŚMIAŁ NAS DOTKNĄĆ.
Warkot wilka wypełnił jego głowę przysłaniając wszystkie myśli. Żądza mordu, niczym grzmot rozwścieczonych niebios. Nie... to nie był Wilk. Nie znał tego głosu. Wściekłość jaka go opanowała była tak wielka, ze świat dosłownie zaszedł mu czerwienią.
Wyrwał dłoń z uścisku Luisa i uderzył go w twarz z rozmachem, wkładając w to większość swojej siły.
ZMIAŻDŻ GO. BEZCZELNY ROBAK, NIECH SIĘ WIJE.
Czuł ją. Czuł tą wściekłość rozprzestrzeniającą się po jego ciele niczym płomień. Jeśli nie da jej ujścia, to on spłonie.
...
Nie.
To nie był jego głos.
To nie były jego myśli.
Przyłożył dłoń do twarzy wstając i cofnął się w tył na platformie, zaciskając palce na skroniach.
- Dobroć? Nadzieję? - musiał się cofnąć. Jego spokojny głos zadrżał nieznacznie, choć Anioł nieustannie walczył sam ze sobą. Nie da się pokonać jakiejś marnej istocie.
Zaciskał zęby ze wściekłości, spychając wściekłość w najdalsze zakamarki umysłu.
Tak Hope, właśnie tak.
Zakuj ją w łańcuchy. Nie pozwól jej się wydostać.
Stopniowo jego wizja zaczęła odzyskiwać normalne barwy. Piekący płomień wycofał się powoli, zabierając ze sobą towarzyszący mu bezgraniczny ból.
- Głupcze! - było po wszystkim. Hope wpatrywał się jednak w Luisa chłodno z wyraźną irytacją. Musi się opanować. Wściekłość odeszła, tak długo jak będzie wzburzony, nadal może znaleźć wyrwę w postawionym przez niego murze i próbować dokończyć dzieła.
- Wszyscy jesteście tacy sami. Nadzieja? Nie rozśmieszaj mnie. Jak można pokładać nadzieję w tych, którzy nie potrafią słuchać? - z każdą sekundą jego oblicze powracało do normy. Ostatecznie na jego twarzy ponownie widniała ta sama obojętna mina co zawsze, zupełnie jakby wcześniejsze wydarzenia nie miały miejsca.
Zachowywał jednak odległość. Nie zdziwiłby się zresztą, gdyby chłopak postanowił uciec. Sięgnął dłonią do kaptura i naciągnął go na twarz, skrywając ją w jego mroku.
Zaczyna się robić ciasno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 23:41  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
- Lecz w innym wypadku może zostać uznane za zgodę, jeśli zostanie ci zadane bezpośrednie pytanie, a nie udzielisz na nie innej odpowiedzi niż milczenie. - Pociągną temat, najwidoczniej niechętny do zrezygnowania ze swojej koncepcji. Może i rzadko kiedy już ludzie - a jak też widać - i anioły o tym pamiętają, ale to ma swoją rację. Milcząc, daje się jasno do zrozumienia, że nie wyprowadza się żadnego sprzeciwu. Nie reagując, ukazuje się iż sytuacja jest adekwatnie przyjemna w odbiorze i nie należy jej zmieniać. I można takie sytuacje mnożyć, mnożyć i mnożyć. Co prawda niektóre działania czasem aż mowę odbierają, a w innych wypadkach nawet nie ma na co marnować śliny...
I tych wypadków jest dużo...
Hm... No dobrze. Nie było pytania i tego tematu.
Z długopisem można wbrew pozorom zrobić dużo rzeczy. Od pisania, po rysowanie, na wybijaniu rytmu czy morderstwie kończąc. Takowy sprzęcik ma dużo więcej zastosowań, niż to lajkowy w posługiwaniu nim może się wydawać! W końcu atramentem można bazgrać, kreślić, a nawet strzelić z niego. A trafienie atramentem w oczy to baaardzo nieprzyjemna rzecz. Raz tak miał! Pisząc jedną z prac na zaliczenie długopis wykonywał "backfire" atramentem prosto w twarz i kończyło się na solidnie szczypiących oczach, i przemywaniem ich wodą przez długi czas. Czasem naprawdę długi...
Uhm...
Tak. Wiedział że pochwycenie jego ręki, zwłaszcza w połowie ostrzeżenia by tego nie robić nie było zachwycającym pomysłem... Ale chciał uwierzyć. Naprawdę chciał. Serce biło mu w tej chwili jak dzwon kościelny, niemal tak wyraźnie by Hope mógł to z odległości w jakiej się od niego znajduje usłyszeć. Tu nie chodziło o jasność przekazu, a przekonanie. Przekonanie Luisa o tym, że w każdym jest dobro. Cholera, ten człowiek jest bardziej "anielski" od sporej ilości aniołów pałętających się po Edenie razem wziętych! A jest złodziejem, okradającym innych by przeżyć. Tak... Zaiste.
Nie miał szans wobec siły mężczyzny, gdy najpierw jeden, szybki ruch wyrwał dłoń z jego uścisku, a kolejny potężnie spoczął na jego twarzy. Cios był na tyle silny, że zdmuchną chłopaka na ziemię niczym domek z zapałek, przy okazji dość solidnie podbijając mu prawe oko. Czarnowłosy padł na podstawę postumentu, uderzając tyłem głowy o twardą posadzkę. Bolało. Cholernie bolało. Z pewnością będzie miał tam nieprzyjemnego guza...
Lecz nawet mimo to, wciąż wierzył w Hope'a. Patrzył na niego tymi samymi, pełnymi wiary i ufności oczyma, z jakimi wypowiedział te słowa w momencie pochwycenia jego dłoni. Nawet teraz, tak samo patrzył na niego. Nawet teraz, gdy ból klatki piersiowej przebijał ból oka i tyłu głowy. Nawet teraz, gdy chłopak zaczął swoją mowę. Słuchał, podnosząc się do klęczek przed nim, wciąż jednak, niezachwianie patrząc na niego tymi samymi, ufnymi oczyma. Jak przywiązany do swojego pana pies, nawet wtedy gdy ten "pan" go codziennie bije i karci. Wciąż...
Wciąż ufa.
- Bo... W-wierzę... Że w każdym... J-jest... D-dobro. W tobie... Też... Widzę to... Hope... - Chciał się przysunąć, lecz serce odmawiało mu już powoli uczynności. Świat zaczynał się lekko rozmazywać, ale czarnowłosy przysuwał się. Bliżej, jeszcze bliżej, jeszcze troszkę...
- Uwierz w to... Że... J-jesteś... Dobrą osobą... - ... I ten uśmiech. Tak. Cholerny człowiek tak szczerze teraz się uśmiechał do kogoś, kto jeszcze przed chwilą wyklinał go od głupców i uderzył.
Bał się...
Tak się bał...
Ale to już nieważne... Wzrok zasnuła mgła, a Luis opadł na ziemię przed aniołem, tracąc zupełnie świadomość. Natłok emocji był zbyt wielki, by jego słabe serce sobie z tym poradziło. Żył. Puls był słaby, ale stabilny. Żył...
Tak...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.05.15 16:17  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Być może rzeczywiście tak było.
Może po śmierci stojący przed nim chłopak uzyskałby nawet szansę dołączenia do anielskich zastępów. Zamiast tułać się po Desperacji, uzyskałby pozwolenie na życie w Edenie, gdzie jeden ze starszych aniołów udzielałby mu przeróżnych informacji, by przeprowadzić go przez swego rodzaju szkolenie wstępne.
Być może.
A może odrodziłby się jako jeden z Wymordowanych i stał tym, na których wrota Edenu powinny zostac na zawsze zamknięte. Z drugiej strony skąd miał wiedziec, że Luis już do nich nie przynależy? W końcu nie każdy Wymordowany miał widoczne z parunastu metrów zwierzęce cechy, które wręcz krzyczały o jego przynależności. Nigdy nie interesował się zbytnio ich podziałem na grupy, ale obiło mu się parę razy choćby coś o tych całych... Nosicielach. Nie zamierzał się jednak zagłębiać w temat.
Ravnor, Fang.
Obie jaźnie rozbudziły się nieznacznie, słysząc swoje imiona. Póki co nie odzywały się jednak. Cienie poruszyły się nieznacznie, zdradzając tym samym ich uwagę, jaką skierowały stronę Hope'a. Słuchały.
Nie możemy dopuścić, by to się powtórzyło.
Jedno z pytań utkwiło w jego umyśle niczym wielki znak zapytania.
Nie wiem kim on był, Hope. Ale z pewnością wróci.
Mi się ten pokaz podobał. Niemniej nie dam się tak łatwo wygryźć.
Możesz na nas liczyć. Przynajmniej na razie.
Obie obecności ponownie przycichły, wycofując się w głąb jego umysłu. Nie miał czasu martwić się słowami Kruka.
Wbił wzrok w te przepełnione ufnością i wiarą oczy chłopaka. Jak daleko musiałby posunąć, by wymazać w nim podobne przekonania? Znowu narastała w nim irytacja.
Instynkt samozachowawczy, zdrowy rozsądek, umiejętność analizy. Miał wrażenie, że chłopakowi brakowało wszystkich trzech. Zarzekał się o swoim tchórzostwie, a jednak przełamał je w obliczu wyjątkowo nieodpowiedniej osoby. Nie potrafił odnieść się do jego przestrogi, zamiast wziąć nogi za pas, niemalże czołgał się w jego stronę. Zupełnie jakby miał być jakimś jego zbawieniem.
Hope.
Nadzieja.
Aż tak uczepił się tego jednego zwrotu? Jak bardzo musiał być zdesperowany swoim otoczeniem, by chwytać się czegoś tak błachego?
Jeśli ty tego nie zrobisz, ktoś inny rozerwie mu kiedyś gardło.
Nasze ręce nie zostały stworzone po to, by splamić je krwią.
Pomóż mu więc. No dalej, Hope. Idź do niego jak grzeczna mamusia i opatrz jego rany. Zabierz go do Edenu, pogłaszcz po głowie i zostań jego Aniołem Stróżem. Tego właśnie chcesz? Jesteś słaby. Tak słaby, że to aż obrzydliwe.
Milcz, psie. Twoje słowa nie mają dla mnie żadnego znaczenia.
Kiedyś tego pożałujesz, Hope. Jeśli ten słaby szczeniak nie zginie, być może kiedyś zwróci się przeciw tobie.
Problemów trzeba się pozbywać na bieżąco, zanim zaczną się rozprzestrzeniać, niczym choroba.
Nagła, nowa myśl, która pojawiła się w jego głowie, nie należała do niego.
Skierował tęczówki to w lewą, to w prawą stronę, zupełnie jakby spodziewał się ujrzeć kogoś, kto je wypowiedział.
Widząc jak Luis upada, nawet nie drgnął. Wpatrywał się w niego przez chwilę w milczeniu i odwrócił wzrok.
Nie powinien był tu przychodzić.
Zeskoczył miękko na ziemię i ruszył w stronę opuszczonego budynku, na którego dachu wcześniej spał. Wszedł spokojnym krokiem na górę, odnajdując dokładnie to samo miejsce i rozejrzał się, podnosząc coś z ziemi.
Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt metalu o beton, Anioł nawet się jednak nie skrzywił. Przejechał dłonią po czarnym, zakrzywionym ostrzu kosy, oczyszczając ją z pyłu.
Wracamy do domu?
Nie odpowiedział.
Odwrócił się z powrotem w stronę wejścia i wyszedł, idąc powoli w stronę podestu, na którym leżał chłopak. Wyciągnął przed siebie dłoń i dotknął palcami miejsca na jego czaszce, którym Luis uderzył o ziemię. Jego włosy pokryły się cienką warstwą szronu.
Nie znał się na pierwszej pomocy. Być może bardziej mu to zaszkodzi niż pomoże. Niemniej powinno zmniejszyć obrzęk.
Rzucił mu jeszcze jedno, obojętne spojrzenie i odwrócił się by zniknąć pomiędzy budynkami.

zt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.05.15 16:46  •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
Ile był nieprzytomny? Ciężko powiedzieć. Jakim cudem nikt go nie rozszarpał, nie zjadł, lub chociaż nie okradł? Hm, chyba jednak protekcja Jinx'a to coś więcej, niż puste słowa właściciela burdelu. Czarnowłosy wybudził się z ciężko bijącym sercem gdzieś po 20 minutach od utraty przytomności. Czuł nieprzyjemne zawroty głowy, i nieznaczny chłód na jego skroni. Dziwny, trochę nienaturalny, jakby ktoś mu tam położył lód. Obrócił najpierw twarz na zimnym betonie, by dojrzeć cokolwiek, no i móc logicznie oddychać. Nie było tu nikogo, nie licząc osób gdzieś w oddali, przechodzących tu i ówdzie. W końcu to Desperacja, nadal tętni życiem, na swój sposób. Podciągną się do pionu, odpychając dłońmi od boleśnie twardej posadzki i usiadł, próbując skojarzyć fakty. A więc... Został znokautowany, a potem...
Tak, serce. Serce wysiadło, grunt że nie na dobre. A to uczucie zimna na tyle głowy?
Sięgną z zaciekawieniem w tył głowy, czując zimną, cienką pokrywę, do bólu przypominająca cienki lód. Ściągnął to z włosów i przeniósł na oko, próbując jakoś zmniejszyć opukliznę zimnym okładem. Zawsze lepsze niż nic...
A więc, uhm...
Dokąd...
Hm...
Nie miał pomysłu. Chyba powinien na razie odjechać gdzieś poza apogeum. Wątpił by Hope się znów pokazał i obronił go przed oślogłowym wymordowanym w razie potrzeby, a nie chciał ryzykować ponownej próby zostania przez niego zaatakowanym. Dlatego też, po kilku chwilach zbierania myśli podniósł się z piedestału i ruszył, znaleźć swój rower, zaparkowany gdzieś w jednej z Desperacyjnych uliczek i odjechać kawałek. Na trochę. Kilka godzin nawet. Cokolwiek.
Musi odpocząć w jakiejś mniej nerwowej atmosferze.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Placyk - Page 3 Empty Re: Placyk
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 16 Previous  1, 2, 3, 4 ... 9 ... 16  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach