Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 16 Previous  1, 2, 3 ... 9 ... 16  Next

Go down

Pisanie 06.04.15 15:55  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Wstawaj, Hope.
Anioł skrzywił się z wyraźnym niezadowoleniem i podniósł do pozycji siedzącej, przytykając dłoń do głowy. Przez krótką chwilę siedział, próbując pozbierać myśli, aż w końcu przeczesał palcami miętowe włosy i otworzył oczy rozglądając się dookoła.
Co właściwie tutaj robił?
Machnął nogą, dopiero po dłuższym czasie zdając sobie sprawę, że siedzi na podniszczonym dachu jednego z budynków.
Obudził się? Ile można spać, aniołku. Życie ci przecieka pomiędzy palcami. Teraz nie ma co czekać na śmierć, nikt cię w niebie nie przywita, ha!
Zamknij się, Ravnor.

Siedział jeszcze przez chwilę w bezruchu, podciągając zaraz nogi i stanął na krawędzi dachu, przeciągając się to w jedną, to w drugą stronę. Drzemki o podobnej porze roku nie były zbyt dobrym pomysłem. Potarł bark w milczeniu i cofnął się od krawędzi, ruszając w stronę wyjścia na dach. Ruszył po schodach wsłuchując sie w rytm swoich kroków z pół przymkniętymi oczami. Senna atmosfera jeszcze do końca go nie opuściła, potrzebował paru minut, by całkowicie się rozbudzić.
Gdybyś zleciał sobie z dachu, od razu byś się rozbudził. Nic tak nie pobudza z rana jak lot i widok zniszczonego miasta.
Nie to, żeby się nie zgadzał z Krukiem. Nawet w Desperacji byli jednak mieszkańcy, a ujawnianie swojej tożsamości przed innymi wydawało mu się zwykłym idiotyzmem. Lepiej udawać jednego z nich, by w odpowiedniej chwili mieć przewagę zaskoczenia.
Zgadzam się z Hopem. Od czasu do czasu nie zaszkodzi ci ruszenie tym ptasim móżdżkiem, Rav.
Warkot wilka rozniósł się w głowie anioła, potarł więc skronie z tym samym znużeniem co wcześniej, wpatrując się w stopnie, o które raz po raz uderzały jego buty.
Nie zamierzał wdawać się z nimi w kłótnie z samego rana.
Pchnął zepsute drzwi wejściowe, w których ktoś już dawno temu wyrwał klamkę i wyszedł na ulicę, niemalże wpadając przy tym na jednego z mieszkańców.
Ten odskoczył nieznacznie w tył i skulił po sobie kocie uszy, wydając z siebie krótki ostrzegawczy syk. Otworzył usta, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, zrezygnował jednak, widząc że miętowowłosy chłopak już dawno zdążył się oddalić. Pokręcił więc głową z wyraźnym niezadowoleniem i machnął ogonem, znikając w jednej z pobliskich uliczek.
Hope natomiast nieustannie szedł przed siebie. Z dachu miał dobry widok na okolicę, z łatwością wybrał sobie więc punkt, w którym chciał się zatrzymać. Podniósł głowę, spoglądając w niebo. Chmury przysłoniły słońce, nie zanosiło się więc raczej na piękny, pogodny dzień.
Podobna świadomość napawała go zadowoleniem. Zresztą nie tylko jego. Mógł wyczuć, że zarówno Ravnor, jak i Fang cieszą się obecną pogodą powstrzymując się nawet od złośliwych docinek. Przynajmniej w tej chwili.
Hope szedł cały czas przed siebie, opuszczając nieznacznie głowę i skupiając wzrok na ścieżce przed sobą. Nie żeby była jakimś interesującym obiektem do obserwacji. Jej popękane na każdym kroku płyty raczej nie napawały zachwytem, choć i tak nie było specjalnie na co narzekać.
Stuk, stuk, stuk, cisza.
Podrapał się po nadgarstku lewej dłoni, zatrzymując gdy osiągnął swój cel. Znalazł się na placu. Powstrzymał się przed ziewnięciem, przejeżdżając wzrokiem od prawej do lewej strony. Po poddaniu całego miejsca obserwacji, powrócił uwagą do pustego piedestału, na którym kiedyś zapewne stał jakiś pomnik. Czyj? W jakim celu był tu postawiony?
Nie wiedział, nie pamiętał, a może nigdy go to nie interesowało.
Teraz zresztą nie było inaczej. Podrapał się po końcówce nosa, uznając piedestał za nienajgorszą formę ławki i zmusił nogi do ponownego ruchu, idąc w jego stronę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.15 17:50  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
"Jest dobrze, jest dobrze... Spokojnie. Wdech-wydech. Zgubiłeś go, i masz jego fanty. Jest bardzo dobrze! Szef będzie zadowolony!"
- MAM CIĘ! TY PIERDOLONY POKURCZU! - Niemal wyskoczył z butów, słysząc ten okrzyk niedaleko od siebie. Oparty o ścianę, z lekką zadyszką miał już nadzieje, że typek w końcu odpuścił i przestanie go gonić. Kurde, czy wymordowani muszą przechodzić cechami zwierząt również w charakterze? Ten typ nie dość że ma gębę paskudną jak dupa osła, to jeszcze jego upór jest godny tego samego zwierzęcia.
Wróć! Nie ma czasu na myślenie! Serce znów zaczęło bić na tyle szybko, że aż obijało się o kościste ściany jego więzienia, a czarnowłosy biegacz znów ruszył sprintem. Rzucał co rusz spojrzenia za sobą, biegnąc jakby go gonił sam diabeł i jego skład. W sumie to był blisko - wymordowani muszą być w jakiś sposób spokrewnieni z tymi diabłami co na lekcjach religii mu wbijali do głowy. Tylko tamci mieli cechy zwierząt...
A tu jest dokładnie tak samo! Przypadek? Oczywiście że nie!
Pomimo iż dystans między nimi się wydłużał, to jednak kondycja mówi sama za siebie w tym wypadku. Nie miał jej dobrej, nawet mimo iż uprawia takie ucieczki minimum 2-3 razy dziennie. Od zwierząt, od wymordowanych, od bestii, czołgów i kij wie czego jeszcze.
Zgubi go! Niemal w poślizgu po błotnistej ziemi, której stabilność jest porównywalna do dna rzeki po przejściu przypływu wyhamował swój bieg i skręcił gdzieś w bok, wbiegając do uliczki między budynkami. Drzwi! Któreś muszą się otworzyć! Lewe! Chwycił za klamkę, nacisną, pociągnął i popchną - nic, żadnego efektu.
- No kurwa chyba nie. - Mrukną krótko do siebie, podbiegając do kolejnych drzwi. Tym razem popchną i pociągnął - zadziałało! O tak! Drzwi otworzyły się, a chłopak bez namysłu wbiegł za nie i je zamknął, po czym przykucną i zaczął nasłuchiwać.
Tupot ciężkich buciorów w szybkim tempie się zbliżył, a potem i oddalił od jego miejsca. O tak... O tak... Rozejrzał się wokół siebie, dając swojemu oddechowi chwilę spokoju i powoli go uspokajając. Jedna z półek przykuła jego uwagę.
Za szybką był całkiem ładny, najwidoczniej w pełni sprawny kompas. Zastanawiające jaki idiota zostawia swoje rzeczy na widoku... Widać to ktoś nowy w świecie Desperacji. Ostrożnie zbliżył się do półki i otworzył szybkę, po czym szybkim, zręcznym ruchem złapał kompas, jaki schował do kieszeni, a potem powoli i spokojnie, na zupełnym luzie wysuną się przez drzwi, zamykając je za sobą...
- To teraz prosto do burd-... W trakcie obracania się w stronę przeciwną do kierunku z jakiego przyszedł, dostrzegł że w przejściu, nie dalej jak dwa metry od niego stoi ten sam typ. Ten sam wymordowany zmieszany z osłem. Stoi i się na niego gapi.
- Ehm... Eee... Eu... - Krok w tył. Dwa... Trzy...
- Gdy z tobą skończę, nawet w burdelu z torbą na głowie cię nie zechcą.
...
Obrót. Krok, dwa... Bieg! Chodu!
W sumie wrócił do punktu wyjścia, z tym że dystans tym razem był dużo mniejszy, a facet był już tuż niemal za nim. Nawet się nie zaorientował, kiedy obaj wbiegli na plac... I gdy tak patrzył za siebie, próbując ocenić odległość, poczuł jak z ogromnym impetem pakuje się komuś w plecy. Wytrąciło go to zupełnie z równowagi i sprawiło, że wylądował z głuchym hukiem przy pustym piedestale, uderzając oń z niezłą siłą, co aż go zamroczyło, i to pokaźnie. Uniósł nieprzytomne spojrzenie przed siebie, łapiąc się za głowę z cichym jękiem bólu.
- Au, au, au... Moja głowa... Co jest... Gdzie ja jestem? - upadł na tyłek i w ten sposób rozejrzał się wokół, dostrzegając - po primo osobnika jakiego staranował (choć w tej chwili tego nie pamiętał) i kogoś, kto się do niego zbliżał, z miną mówiącą "zapierdolę cię i zjem na surowo". Czuł jak lepka, ciepła ciecz spływa mu po czole spod dłoni, a on sam... Poprostu się gapił na osoby, które się zbliżają do niego, lub są przy nim.
- Ehm... Czy mogę w czymś pomóc? - Spytał, dość uprzejmie, i dostał niemal natychmiastową odpowiedź.
- Tak. Nie ruszaj się, gdy będę ci wyrywał te szybkie nogi z tyłka.

Tak bardzo wut post.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.15 19:45  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Krzyki.
Z czasem Hope nauczył się je ignorować. Właściwie była to jedna z umiejętności, które opanował do perfekcji. Tym razem nie były to jednak krzyki wewnątrz jego głowy.
Uroki Desperacji.
Normalnie pewnie przewróciłby oczami, obecnie wzrok miał jednak utkwiony w swoim celu. Nie zamierzał wtrącąć się w żadną z tutejszych burd. Jeśli ktoś zaczynał ją we własnym zakresie to sam też powinien ją zakończyć, nie wciągając w to żadnych osób postronnych.
Przynajmniej w teorii. Pech chciał, że wbrew pozorom, teoria stosunkowo rzadko zdawała się iść w parze z praktyką.
Uważaj Hope.
Słysząc ostrzeżenie Wilka zatrzymał się, ufając jego instynktowi. Chyba tylko to uchroniło go przed bliskim - i niezwykle twarzowym spotkaniu z ziemią. Zachwiał się nieznacznie, słysząc przy tym, że osoba, która na niego wpada nie miała tyle szczęścia. Charakterystyczny dźwięk uderzenia o podłoże i jęk bólu powtórzony kilka razy.
Hope uniósł dłoń i otrzepał ramiona z pyłu, który jak się spodziewał, mógł się osadzić na jego ubraniach po podobnym uderzeniu. Gdzie to on się kierował? W stronę podestu, tak.
Jakby nigdy nic zamierzał kontynuować swoją ścieżkę, choć cały czas czuł nieprzyjemne mrowienie na plecach po zetknięciu z obcą osobą.
Stój.
Nie.
Zaraz przeleje się krew.
Radość. Radość i ekscytacja. Uczucia zaczęły go zalewać równie gwałtownie, co spływająca z gór lawina, pochłaniająca po drodze dziesiątki niewinnych istnień, nieprzygotowanych na podobny kataklizm. Potrząsnął głową niczym spłoszone zwierzę i zacisnął zęby, powstrzymując się od warknięcia.
Przestań.
Uniósł dłoń i wbił sobie paznokcie w szczękę, by przywrócić sobie w niej czucie. Pomogło. Na powrót oprzytomniał, przyjmując swój spokojny wyraz twarzy i odwrócił się z powrotem w stronę całego wydarzenia, błyskawicznie przeskakując wzrokiem z celu na cel.
Ten, który na niego wpadł nadal siedział na ziemi podtrzymując głowę dłonią i rozglądał się wyraźnie skonfundowanym wzrokiem.
W jego stronę natomiast zmierzał mężczyzna, którego zarówno postawa, jak i słowa zdecydowanie potwierdzały, że nie przyszedł na przyjacielską pogawędkę.
Zaraz się zacznie, zaraz się zacznie, zaraz się zacznie, zaraz się zacznie...
Fang powtarzał te same słowa niczym mantrę, chichocząc przy tym z wyraźną lubością. Hope'owi nie było jednak do śmiechu. Zrobił cztery długie kroki, stając przed Złodziejem i zasłonił go swoim ciałem, wbijając ponury, chłodny wzrok w nadchodzącego Wymordowanego.
Oceniał go.
Widać to było w każdym jego ruchu.
Głowie poruszającej się to w górę, to w dół, przysłoniętych miętową grzywką tęczówkach obracających się raz w jedną, raz w drugą stronę. Rękach, które założył na klatce piersiowej, prostując się przy tym, by w pełni ukazać swój wzrost.
W końcu ludzie to tylko zwierzęta. Niby bardziej rozwinięte, ale nadal zwierzęta. Często podobne drobne sygnały potrafiły osłabić czyjąć pewność siebie, a nawet odstraszyć potencjalnego przeciwnika.
Wiedział jednak, że w tym wypadku to nie podziała. Nie wyglądało to na byle atak agresywnego przechodnia, który postanowił wdać się w byle bójkę.
Ten, którego tymczasowo bronił, wyraźnie czymś mu podpadł.
Najchętniej zostawiłby go tutaj na pastwę losu i pozwolił Wymordowanemu spuścić mu łomot.
Zrób to Hope. Pozwól go skrzywdzić. A wtedy, my skrzywdzimy ich oboje. Zrób to.
Własnie dlatego nie mógł tego zrobić.
Jego źrenica rozszerzyła się nieznacznie, gdy otaczające go cienie zamigotały. Przymknął powieki skupiając się na tym, by zachować spokój.
Udawało mu się. Wyglądał niczym niewzruszony posąg.
- Twoje zniknięcie z powierzchni ziemi jest mile widziane. Ewentualnie z zasięgu mojego wzroku. - rzucił niskim, chłodnym tonem do napastnika. Naprawdę miał głęboko gdzieś po co tu przylazł i czy miał prawo do nakopania temu drugiemu. W tym momencie chciał się go jedynie pozbyć i wrócić do swojego bezstresowego dnia, położyć się na piedestale i przeleżeć tak kilka godzin, dopóki nie stwierdzi, że dach był wygodniejszy, bądź postanowi wrócić do Edenu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.15 22:27  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
- Ale ja... Ale... A... Dlaczego? Co ja... Czemu?! - Skonfudowany, zupełnie nieświadomy tego co zrobił i co się z nim zaraz stanie, siedział jak zupełny idiota, nie rozumiejąc sytuacji. W głowie szumiała mu krew, a każdy dźwięk - a już zwłaszcza te ciężkie kroki - odbijały się echem w jego głowie jakby był na mocnym kacu. Ciepła, cieknąca po czole posoka i pulsujący ból wcale nie pomagały w zrozumieniu sytuacji która się działa wokół. Stał jakiś chłopak tutaj, którego twarz była dziwnie... Trudna do spostrzeżenia. Jakby jego wzrok w jakiś sposób nie mógł się na niej skupić, coś mu ją zasłaniało, choć niczego nie było...
I ten drugi. Jego spojrzenie, jego gest uderzania pięścią w dłoń, jego powarczenia i słowa...
- Nieważne. Zaraz zdechniesz. - Niezbyt był zgoły do wytłumaczenia o co chodzi, i już w praktyce zabrakło może metra czy dwóch, by sięgnął po pół-przytomne chuchro, podniósł je z ziemi i połamał w swoich mocarnych łapskach...
Gdy nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Osobnik tuż obok, który wydawał się być nieobecny przez krótką chwilę staną pomiędzy nimi. Plecami do Luisa, a przodem do tego osobnika.
- Z drogi. - Warkną wyraźnie, nie przerywając swoich kroków, dopóki nie skupił swojego spojrzenia na jego twarzy. Coś było z nią nie tak. Nie mógł jej dostrzec... Nie mógł w ogóle skupić na nim spojrzenia. Widział przed sobą tego osobnika - lecz zarazem był on w jakiś sposób... Zaciemniony, jakby sam diabeł zasłaniał oczy przy patrzeniu na niego. Wymordowanego na moment wmurowało w ziemię, gdy tak wpatrywał się w ten nieprzenikniony mrok...
By w następnej chwili zacząć się powoli cofać.
- Pieprzone dziwadło! Jeszcze połamię ci wszystkie gnaty, kurduplu! - Warkną na odchodne gdy się odwracał i ruszał gdzieś w dal, przed siebie, by następnie zniknąć gdzieś za rogiem. Choć Luis tego nie widział - w oczach tego osło-podobnego osobnika było widać autentyczny strach.
Podobna niepewność ogarniała zresztą złodzieja, jaki wpatrywał się w plecy swojego "wybawcy". Plecy które były... W cieniu, choć stali na środku "pola", bez żadnej zasłony, a słońca nie było. Wyglądało to nader nienaturalnie, niesamowicie...
I na swój sposób - dość upiornie. Nie był pewien dlaczego tak się dzieje... I nie jest to czymś, co chciałby wiedzieć, zresztą. Cieszyło go to, że znalazł się osobnik, jaki staną murem przed nim i obronił go przed osobnikiem, jakim...
Właśnie, czemu on chciał go zabić? Co mu mógł zrobić?
- Dz-dziękuję... Mam wobec ciebie ogromny dług, panie... Uhm. Jak masz na imię? Chcę zapamiętać kto mi pomógł, bym mógł kiedyś się zrewanżować. - Powoli i ostrożnie podniósł się do pionu. Nie było to proste, ale jednak to nie powstanie było największym problemem - najgorzej było utrzymać równowagę. Wyraźnie chwiał się na boki, wciąż trzymając krwawiące czoło. To w sumie odruch na odczucie bólu, ale nie mógł się go "pozbyć". Ot... Poprostu. Z drugiej strony - chociaż w jakiś sposób tamował nieco upływ krwi.
- Uhm... Czy wie Pan może co ten osobnik chciał... I... Uhm... Znamy się? Albo raczej... Czy znasz mnie? - Tak. Zdecydowanie amnezja pourazowa. Powinna mu minąć za jakiś czas, ale póki to nie powoduje ucieczki w trybie natychmiastowym z wrzaskiem na ustach to chyba lepiej, prawda? Huh, kto by pomyślał że rozbicie sobie głowy przyprawia o odwagę. Na pewno nie Luis, jaki właśnie wbijał oczy w... Ciemne plecy jego wybawiciela. Kimkolwiek był, choćby samym diabłem i zażądał jego duszy w zapłatę za tą pomoc.
- Uhm... Przepraszam, proszę Pana, że nie mogę się przedstawić pierwszy... Nie mogę... Przypomnieć sobie swojego imienia... - Przerwy na zbieranie myśli niestety były konieczne. Nawet myślenie bolało. Oby nie uszkodził za ostro czaszki tą sytuacją - wolałby uniknąć pogruchotanej czachy wbijającej mu się w mózg. Chyba. Nie był w stanie w tej chwili nawet tego stwierdzić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.04.15 2:31  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Dziwadło.
Przez chwilę targnęło nim coś na wzór rozbawienia. Usłyszeć podobny zwrot z ust Wymordowanego, chyba powinien czuć się w pewien sposób zaszczycony?
Fang nie podzielał jego rozbawienia. Zawarczał wyraźnie poirytowany podobnym rozwojem sytuacji. Hope wręcz czuł jak próbuje znaleźć jakieś wyjście z jego umysłu, które pozwoliłoby mu na przejęcie kontroli nad jego ciałem.
Złapię go i rozszarpię. A potem wytropię tego niższego. Taak, śmierdzi krwią to nie powinno być trudne. Tak właśnie zrobię.
Niczego nie zrobisz.
Pomimo jego wścieku, chłopak po odejściu Wymordowanego uspokoił się jeszcze bardziej niż poprzednio. Zawładnęła nim pewność siebie, że absolutnie żadna ze sztuczek Wilka nie da rady nim wstrząsnąć.
Szarp się piesku, szarp! Niech łańcuch zaciska ci się na gardzieli. Nigdy nie potrafiłeś wyczuć odpowiedniego momentu.
Kraczący śmiech Ravnora odbił się w jego umyśle wraz z warkotem wściekłości. Mógł się spodziewać, że ta gadatliwa cholera postanowi się wtrącić ze swoim komentarzem, by dodatkowo zirytować Fanga. A przy tym i samego Hope'a.
Miętowowłosy stał w bezruchu, wpatrując się przed siebie, podczas gdy irytująca dwójka obrzucała się przeróżnymi wyzwiskami. Z tego swego rodzaju transu mającego na celu utrzymanie ich w ryzach, wyrwał go głos 'uratowanego'.
Zarówno Fang, jak i Ravnor umilkli jak na zawołanie, wsłuchując się w wypowiadane przez niego słowa, wraz z Hopem. Dług.
Wykorzystaj go, aniołku. Zawsze dobrze mieć kogoś, kto jest ci winien przysługę. Wykorzystamy go, tak. Wykorzystamy.
Nadal sądzę, że powinniśmy go zabić. Wpadł na nas. Ślepe szczenięta nie zasługują na życie.
Wszystkie szczenięta były kiedyś ślepe, Fang.
Mięśnie Hope'a rozluźniły się nieznacznie. Dopiero gdy się to stało, zdał sobie sprawę, że jego ramiona były wcześniej napięte. To znaczyło, że Wilk uwolnił się w większym stopniu niż początkowo mu się wydawało. Podrapał się po karku prawą ręką i dopiero, gdy chłopak wspomniał że nie pamięta swojego imienia, odwrócił się powoli w jego stronę. Odchylił nieco głowę do tyłu i zmierzył go wzrokiem, podobnie jak wcześniej zrobił to w przypadku Wymordowanego.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie. - uciął chłodno, zaraz czując ogarniające go niezadowolenie.
Nie będziesz kwestionował moich decyzji, Ravnor.
Uczucie stopniowo zaczęło znikać, a on znów miał głowę tylko dla siebie. Przynajmniej na jakiś czas. Włożył dłonie do kieszeni i zatrzymał wzrok na jego ranie. Rany na czole zawsze krwawiły najmocniej. No, pomijając poważne urazy jak porozrywane tętnicze, czy ucięte kończyny rzecz jasna.
- Zatamuj to bluzą, chłopcze. Ubranie zawsze można uprać. - powiedział powoli niby to od niechcenia. Zupełnie automatycznie zwrócił się do niego w sposób, który za osoby poboczne mógł zostać uznać za conajmniej dziwny. Pomimo skrywającego go cienia, jego powierzchowne aparycje wskazywałyby na to, że są w podobnym wieku.
Jedynie w głosie Hope'a było coś dziwnego. Jakiś nieznany akcent, brzmiący nieco zabawnie, wręcz archaicznie. Z pewnością nie był jedyną osobą, która mówiła w podobny sposób. W końcu nawet ci przeklęci Wymordowani żyli nawet po tysiąc lat, od kiedy po świecie rozprzestrzenił się wirus. Coś takiego nie miało prawa istnieć.
Ten tutaj wyglądał normalnie. Z jego uszu nie sterczały wielkie rogi, lisie uszy, dłoni nie zdobiły jaszczurze łuski. Niektórzy potrafili się jednak świetnie ukrywać. Nie zamierzał jakoś specjalnie zgłębiać tego tematu.
- Hope. I nie znam twojego imienia. Pod warunkiem, że nie jest nim pierdolony pokurcz. - powtórzył słowa wypowiedziane wcześniej przez Wymordowanego w taki sposób, że zabrzmiało to jakby faktycznie podobna opcja była dopuszczalna.
- Ten osobnik natomiast jak sam wspomniał, chciał wyrwać ci te szybkie nogi z tyłka. - wszystkie rzeczy, które wypowiadał były tak bezczelnym cytatem, że możnaby pomyśleć, że robi sobie żarty. Gdyby nie jego poważna mina.
Widząc jak chłopak raz po raz się chwieje, skinął na niego głową, by podążył za nim i ruszył ponownie w stronę piedestału.
...
Zaraz, czy on właśnie udzielił mu zaproszenia do siedzenia tam wraz z nim?
Cholera jasna.
Może nie zauważył jego gestu?
Tyle lat w samotności, a nasz aniołek nadal nie może pozbyć się swoich nawyków, to ci dopiero!
Milcz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.04.15 11:02  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
- Nawet jeśli nie dla mnie, Panie... I tak nie sprawisz bym nie czuł się wdzięczny i dłużny twojej osobie. - Mimo iż patrzenie na jego twarz wciąż wydawało się kłopotliwe, nawet po odejściu Wymordowanego i stopniowym mijaniu pierwszego szoku pourazowego - nie miał zamiaru odpuścić tego "ot tak". Może i to uparte i dość irytujące, ale taka sytuacja nie zdarza się codziennie. Ba - szansa na to, że obcy przechodzień którego staranujesz cię obroni jest niemal na minusie w Desperacji. Tutaj każdy radzi sobie sam, większość by jeszcze patrzyła na tą scenę i przyklaskiwała ochoczo na lejącą się juchę.
Której jednak nie uciekało z żadnego, innego miejsca, oprócz rozbitego czoła Luisa.
Pomimo iż było dość chłodno, to jednak pochwycił sugestie osoby przed nim, zrzucając swoją bluzę i dociskając jak najwięcej, zwiniętego materiału do czoła. Musiało to wyglądać dość nieporadnie, ale cóż poradzić. Stara się unikać urazów - a wciąż jest w szoku po tym, bądź co bądź - solidnym uderzeniu. To dość dobrze że nie utracił przytomności, co mogło się łatwo zdarzyć przy takim urazie i... Kruchości ludzkiego ciała.
- Dziękuję... Nawet anioły ostatnimi czasy nie są tak miłe dla innych... Jak Pan teraz... - Wciąż tytułował go dość uroczyście i nie miał zamiaru przestać. To był już nawyk, w którym zawsze starał się być na tyle uprzejmy wobec innych, na ile mógł. No, nie licząc ofiar które okradał - sam fakt kradzieży nie należy do aktu kultury osobistej za nadto, prawda?
Nie przywiązywał w tej chwili większej uwagi do zjawisk wokół osobnika przed nim. Owszem, było w nim coś "nie tak" i było to widać gołym okiem, lecz nie miał w tej chwili wystarczającej koncentracji, by zwrócić na te fakty uwagi. Na wiekową aparycję podobną do jego, na ten spowijający osobnika cień, na te archaiczne formy wymowy, pasujące do samurajów i im podobnych kast...
Zaskakujące, prawda? W Desperacji widok całkowicie naturalnego, zwyczajnego człowieka to z pewnością coś, czego nie można przeżyć codziennie. Większość istot tu mieszkających to głównie mieszanki ludzko-zwierzęce w różnym stopniu, wyglądające jak diabły z obrazów sprzed 10 wieków czy coś koło tego. Niestety jednak - to rzeczywistość.
W konsternacji uniósł wolną dłoń do podbródka i lekko go pogładził palcami w zamyśleniu, gdy Hope - jak osobnik się nazwał - stwierdził, że "pierdolony pokurcz" również może być takowym imieniem. W sumie to faktycznie coś takiego jest wykonalne, prawda?
- Chyba nie jestem aż tak niski... Hm. Hope? Całkiem... Przyjemne imię. - Przyznał z wdzięcznym kiwnięciem głową, uśmiechając się delikatnie w kierunku osobnika skrytego w mroku. Wciąż jeszcze jego "systemy obronne" pod tytułem "spierdalaj gdy widzisz coś dziwnego" się nie uruchomiły. To uderzenie musiało być naprawdę solidne, może jednak powinien poszukać pęknięć w czaszce? I udać się do jakiegoś medyka. Może w szpitalu by się przyjrzeli jego czołu...
To zawsze jakaś alternatywa.
- ... Nie da się zaprzeczyć, ciekawe tylko czemu... - Kiedy pierwszą część zdania wypowiedział nader wyraźnie, i to z tonem zaiste "no shit sherlock, you win a prize", kiedy drugą już wymruczał bardziej do siebie. Faktycznie przydałoby się dowiedzieć, czemu coś o tak paskudnej mordzie chciało go załatwić. I czemu mówił akurat o szybkich nogach. Uciekał od niego? Hm... Najpewniej tak, inaczej by się nie znalazł w chwili takiej jak ta, z łbem tak solidnie rozbitym jak teraz, prawda? Prawda.
Ku niezadowoleniu wszystkich jaźni (zapewne) Hope'a Luis jednak zauważył ten gest... Ale nawet bez niego by raczej nie ruszył się jeszcze nigdzie i zrobił to, co teraz, czyli podszedł do piedestału, a potem usiadł na nim, układając lewy łokieć na kolanie, zaś dłonią dociskając materiał bluzy do czoła. Zimno. Zadrżał parukrotnie, ale po tych gestach jego "spazmatyczne" ruchy ciała ustały, jakby opanował się samą siłą woli. Czy coś.
- Jeśli nie zrobiłeś tego dla mnie - czemu się narażałeś, stając między nim a mną? - Przerwał chwilę ciszy pytaniem które cisnęło mu się na usta już od dłuższej chwili. To jak na razie nie dało mu spokoju. Czemu ten osobnik mu pomógł? Obronił go? Nie potrafił tego pojąć. Kaprys? Dziwny kaprys, trzeba przyznać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.15 2:12  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Zerknął w bok na chłopaka przygladając się jak podąża za jego radą i przyciska bluzę do rany, by zatamować krwawienie. W jego przypadku chłód otoczenia nie był zbytnio uciążliwy. Zdecydowanie wolał taką pogodę niż letnie upały. Tym bardziej, że poniekąd te zimniejsze podmuchy mogły robić za całkiem niezły okład przy podobnych ranach.
W teorii mógłby wytworzyć jakąś drobną, podłóżną bryłkę lodu, by mógł przycisnąć ją sobie do czoła. Spojrzał przez ułamek sekundy na swoje dłonie.
Nie.
Już i tak wmieszał się w nie swoje sprawy, brnięcie w to dalej i ujawnianie kolejnych informacji o sobie nie było dobrym pomysłem. Zwłaszcza, gdy ich waga nie była taka znowu przeciętna. Nie ufaj nikomu, kogo nie znasz.
Jego uwagę zwróciły jednak wypowiedziane przez niego nieco wcześniej słowa.
Wdzięczny i dłużny.
W sumie mało kto byłby uparty w podobnych kwestiach. Większość, gdy miała okazję na nie oddanie przysługi, raczej chętnie z podobnego przywileju korzystała. W końcu nigdy nie wiadomo czego mogłaby sobie zażyczyć druga osoba - i co gorsza, w jakim momencie.
Masz drugą szansę, Hope. Nie zmarnuj tego.
Kazałem ci milczeć.
Ravnor zakrakał parę razy z wyraźnym oburzeniem, zaraz jednak umilkł, zostawiając go chwilowo samego. Dlaczego żaden z nich nie potrafił po prostu się zamknąć i dać mu spokoju? Nie, wszystko zawsze musieli skomentować.
Jak niesforne dzieci.
Spojrzał przed siebie ponuro i wskoczył na piedestał, zaraz zmieniając pozycję na siedzącą. Tak było dużo wygodniej. Od czasu do czasu jakiś przechodzień przemykał bokiem, ale żaden z nich nie zatrzymywał się by spojrzeć na miętowowłosego i jego tymczasowego towarzysza. Mieli własne sprawy na głowie, czemu mieliby przejmować się więc innymi?
Jeśli zawierzać słowom chłopaka, anioły również zdawały się zobojętnieć na innych. Poniekąd go to zaciekawiło. Te same aniołki? Synalkowie i córeczki ich ojczulka, odwróciły się od jego ziemskich dzieci w końcu pozostawiając ich samym sobie? A może nadal im pomagały, po prostu kręcąc przy tym nosem jak zadufane w sobie księżniczki. Miał ochotę prychnąć, powstrzymał się jednak biorąc pod uwagę fakt, że nie był tutaj sam. Jego myśli były jego myślami, nie zamierzał do nich mieszać nikogo innego.
Naszymi myślami, Hope.
Miętowowłosy nie odpowiedział na zaczepkę, wpatrując się w milczeniu w niebo.
A ty, co o tym sądzisz, Fang? Myślisz, że anioły w końcu zmęczyła ciągła opieka nad ludźmi? Oprzytomniały, że świat, w którym żyją jest jedynie utworzoną przez nie nienaturalną ułudą, w której oszukana Śmierć zagubiła swoje dzieci? Wydaje się jednak, że ich nie szuka. Wymazała Wymordowanych z pamięci i przypomina sobie o nich dopiero, gdy zgubi ich własna głupota?
Nie wiem, Hope. Jestem częścią ciebie, a ty od dawna nie szukałeś towarzystwa innych aniołów.
Jego uwaga ponownie przeniesiona została na siedzącego obok chłopaka. Widząc jego drżenie podrapał się po ramieniu z niejakim zamyśleniem. Nadal niska temperatura widocznie działała i na niego, a jego okrycie robiło obecnie za opatrunek. Anioł mógłby to jedynie pogorszyć, postanowił więc przestać zaprzątać tym swoją głowę.
Gdy zadał mu pytanie, odwrócił od niego wzrok patrząc w kompletnie przeciwnym kierunku.
- Każdy ma swoje demony, których nie chce ukazać światu. - odpowiedział krótko niby to lekceważącym tonem.
Hope nie potrafił kłamać. Zamiast tego nauczył się więc mówić wszystko w sposób, który albo brzmiał filozoficznie (i ludzie brali go za dziwaka), albo dość niezrozumiale. Ewentualnie w ogóle nie odpowiadał.
Zastanawiała go natomiast ta chwilowa amnezja. Skoro już i tak skazał samego siebie na towarzystwo nieznajomego mu chłopaka (choć w gruncie rzeczy to biedny chłopak został skazany na towarzystwo Hope'a) to przydałoby się jednak, by jakoś mógł się do niego zwracać. Myślenie o nim jak o 'tymczasowym towarzyszu' czy właśnie 'nieznajomym' było dość nużące.
- Nazwiemy cię, dopóki nie odzyskasz pamięci. Co powiesz na... Haniel. Albo Sandalfon? Mikael? Albo wiem. Dismas. Tak, będziesz Dismasem. - skoro ktoś za nim gonił, z pewnością nie był święty. A jednak nie wydawał się też całkowicie złą osobą. Miano dobrego łotra do niego pasowało.
... Choć brzmiało raczej dziwnie. Pomimo jego poważnej miny, gdzieś w głębi, Hope dobrze się bawił wybierając mu imię. Patron złodziei, więźniów i skazańców. Ciekawe czy którykolwiek z tych fachów do niego pasował.
Może to zwykły cudzołożnik? Wziął w ramiona nie tę kobietę co trzeba, a osłotwarz...
Ta historia należy do mnie.
- Pamiętasz cokolwiek, Dismas? Może mieszkasz gdzieś niedaleko. - zapytał powoli, rozglądając się dookoła, zupełnie jakby jedno z tutejszych mieszkań mogło przynależeć do niego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.15 15:29  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Nie był może za nadto przywiązany do obserwacji osobnika obok niego, ale raczej nie trzeba być geniuszem spostrzegawczości by zobaczyć fakt... Że pomocny Hope nie nawykł do rozmów, ogólnego gadania "o wszystkim i niczym"... I w praktyce do jakiegokolwiek kontaktu. To na swój sposób zaskakujące że przy postawie jaką ukazuje, w ogóle Luis miał okazje usłyszeć jego głos i jakieś słowa wyjaśnienia. No, może nie jest AŻ TAK ŹLE, ale też dobrze nie jest. Warto by skoczyć na jakieś spotkanie anonimowych milczków i podjąć wyzwanie wypowiedzenia się jako pierwszy, hm?
Tak, był uparty. Tego nie dało mu się odpuścić - był cholernie uparty w tak ludzkich i tak... Niewinnych sprawach, jak zwyczajna życzliwość i wdzięczność. Może to przez fakt że chwilowo jeszcze nie pamięta dokładnie "jak" powinien żyć, ale jednak to bardziej jego własne, typowe podejście. Jest poprostu... Dobrym człowiekiem. Na ile da się być dobrym będąc złodziejem który kradnie co mu się nawinie w ręce.
Już miał wrażenie że będzie gadał sam do siebie, bo zadając pytanie, pierwszą reakcją było odwrócenie wzroku rozmówcy w drugą stronę. Nie był pewien czemu, ale wiedział jedno - to będzie dłuuuuga przeprawa, by jakoś wprawić osobnika obok niego w stan pozwalający na mówienie więcej niż jednego zdania. No ale! Do odważnych świat należy, prawda?
...
Ale on nie jest...
...
Hm, nieważne. Uznajmy że jest mu winien pomęczenie swoją obecnością za sam fakt, że pozwolił mu przeżyć i tą obecność zachować, o.
- Nie musi ich ukazywać światu, ale zawsze może tej jednej osobie. - Odpowiedział w tonie równie lekceważącym co Hope, lecz miast odwracać wzrok, uśmiechną się zadziornie do chłopaka. Ot, bo tak. Bo czemu nie?
No właśnie, czemu nie. Chyba nie ma powodów do strachu, skoro ta osoba go ocaliła przed śmiercią i nawet rzuciła rączą poradą co zrobić z krwawiącym czołem (które, swoją drogą, powoli przestawało wylewać ciepłą posokę), i jeszcze zachęcił do rozmowy. Jak tu się bać?! No właśnie, jak.
Akurat gdy odwrócił wzrok od osoby do której mówił, ta odezwała się na ponów... Uznając że go akurat nazwie jakoś. Hm, to w sumie jakieś wyjście awaryjne, póki nie przypomni mu się, jak naprawdę ma na imię. Bardziej jednak od samego imienia, coś rzuciło mu się mocno na uszy. Ciężko powiedzieć czemu... Ale to było w jakiś sposób "nie pasujące" do teraźniejszej sytuacji.
- Nazwiemy? - Rzucił pytającym tonem, wlepiając ciekawskie "paczałki" w osobnika z jakim przesiadywał. Może to był tylko błąd, może to kwestia tego, w jaki sposób Hope o sobie "mówi", może się przesłyszał - ale sam fakt że powiedział to w ten sposób był... No. Poprostu nie pozwalał czarnowłosemu od tak odpuścić tej myśli, że coś z tym jest nie tak.
- A Dismas nawet mi się podoba. - Dodał po chwili, ponownie uśmiechając się wdzięcznie. Ysh, aż można się uprzeć że całkiem z niego urocza mordka, gdy tak się uśmiecha, prawda?
Woah, facet się rozgadał, zaczął zadawać pytania, przeszedł do "ofensywy". Wowowowowow! Nawet nie dał się przygotować! Powoli, momencik!
"Zmałpował" gest miętowłosego, rozglądając się na boki, jakby próbując coś skojarzyć. Ta okolica coś mu mówiła, znał ją...
Ale jednocześnie była mu obca. Dziwne wrażenie.
- Ciężko powiedzieć... Cała okolica i krajobraz wydają mi się znajome, jakbym był tu już długi czas... Ale zarazem jest wrażenie obcości. Coś jak wejście na podwórko sąsiada - widziałeś je, wiesz jak wygląda, ale jednak to inne uczucie, niż być "u siebie". - Po wyjaśnieniach swojego "toku myślenia" odsuną zwiniętą bluzę od głowy, ciekawy czy krew darowała sobie już ulatywanie. Przesuną dłonią delikatnie po ranie...
I gdy tylko zbliżył się do rozcięcia sykną cicho z bólu, ale nie wyczuł by krew dalej upływała. Cóż... Włożył z powrotem bluzę na siebie, która miała jakże piękną, krwistą plamę na lewej piersi, tuż przy mostku. Heh, prosto w serce, nawet ułatwia innym celowanie.
- A ty? Jesteś stąd? - Zerkną ku chłopakowi z nadzieją, że może jakiś opis, lub jakieś "słowo-klucz" mu przypomni coś więcej, niż ma teraz...
Chociaż to i tak więcej, niż w momencie przybycia osło-gęby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.15 23:46  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Kiedyś Hope nie był taki zamknięty w sobie. Był jednym z wielu aniołów, które beztrosko zerkały z nieba na ludzi, obserwując na każdym kroku ich poczynania z uśmiechem, ingerując gdy była taka potrzeba. Miał serce nieskażone mrokiem, wypełniało je światło i chęć pomocy.
...
Bzdura.
Nigdy taki nie był.
Od samego początku, gdy tylko został stworzony przez Boga, przypisany został do żywiołu, który mimowolnie odrzucał wiele jego pobratymców. Nawet jeśli wiedzieli, że bez mroku, nikt nie doceni światła. I on nie szukał ich obecności. Tolerował ich, większość czasu spędzając jednak ze swoim mistrzem, który uczył go kontroli, manipulowania ciemnością i innych równie przydatnych rzeczy. Zwykła formalność, która sprawiała mu wiele przyjemności.
Kto by pomyślał, że po ponad 1500 latach pojawi się rzeczywista potrzeba wykorzystania wszelkich swoich umiejętności w walce o Ziemię.
Tak czy inaczej umiejętność rozmowy była jedną z tych, nad którymi zdecydowanie musiał popracować. Problem w tym, że rzadko kiedy miał na to ochotę. Ostatnio coś było jednak nie tak.
Coraz częściej zdarzało mu się opuszczać swoje cztery ściany i ruszać na zewnątrz. Zwiedzać przeróżne miejsca, w które wcześniej właściwie się nie zapuszczał. A raczej nie robił tego zbyt ciężko. Jakby nie patrzeć, przez wszystkie te lata spędzone na Ziemi, wędrował dość sporo. W tym pomiędzy miastami. Dlaczego to robił? Sam chyba nie do końca wiedział. Bądź zwyczajnie nie chciał się przed sobą przyznać. Zmrużył nieznacznie powieki podczas własnych rozmyślań.
Jesteśmy stworzeniem stadnym, prawda?
Stadnym?
Nie rozumiał. Pytająca nuta, sprawiła że i Wilk przez chwilę milczał, wyraźnie zbierając słowa.
Gdyby tak nie było, Bóg nie uczyniłby cię Aniołem Stróżem.
Nie podobało mu się to. Wizja chodzenia za kimś i jego ochrony. Nawet jeśli nie miał zbyt wielu celów w życiu to nadstawianie za kogoś karku na każdym kroku, byle nie zrobił sobie krzywdy zdecydowanie nie było jednym z nich.
Dlatego zabijemy go, gdy tylko go znajdziemy.
Tak. Tak zrobimy.
Rzadko kiedy zgadzał się z Fangiem, w tym przypadku niewątpliwie miał on jednak rację. Nastały czasy, gdy kłopotów było pełno. Większości z nich nie dało się jednak rozwiązać. Pozostawało więc pozbycie się ich.
Ta jedna osoba, przypłaciła podobną wiedzę życiem.
Jak bardzo dane słowa cisnęły mu się na usta. Brzmiało to jednak na tyle dramatycznie, by odsunął ten pomysł na bok.
- Może. - zgodził się w niezwykły prosty sposób, nie kontynuując tematu w żaden inny sposób. W końcu rzeczywiście mógł to zrobić. Nie było jednak powiedziane, że na tą jedną osobę wybierze właśnie osobę, którą dopiero co zobaczył.
O dziwo, zaciekawił go jego zadziorny uśmiech. Zupełnie jakby Dismas czuł się... swobodnie.
Dość dziwne uczucie.
Przyglądał mu się przez krótką chwilę w ten swój specyficzny sposób, przez który rozmówcy zwykle odnosili wrażenie, że patrzy nie na nich, a przez nich.
Nie zrozumiał natomiast zainteresowania liczbą mnogą, dopóki nie przetrawił wiadomości, odpowiednią się do niej odnosząc. Nie zmieniając mimiki przekrzywił głowę w bok.
- Nadanie imienia to jedno, to ty je będziesz nosił. Potrzebna jest zatem twoja akceptacja. - wytłumaczył spokojnie. Słysząc, że nadane miano mu się podoba, skinął jedynie głową i zmienił pozycję na leżącą, podkładając ręce pod głowę. Przymknął powieki - choć nie zamykał ich całkowicie - wpatrując się w niebo, czując jak jego dotychczasowa melancholia dodatkowo się pogłębia.
Więc był tu już wcześniej, ale miejsce to nie było jego domem. Hope był pewien, że z czasem chłopak sobie przypomni. A jeśli nie... pozostanie mu uczynienie nowego miejsca swoim domem, bądź wędrowanie tak długo, aż napotka kogoś, kogo będzie znał.
I jednoczesną modlitwę, by nie była to osoba, która będzie chciała oderwać mu głowę razem z szyją. Nie żeby było do kogo wznosić modły. No, chyba że tego całego Ao, którego umyślił sobie Kościół Nowej Wiary.
Pytanie.
- Nie. - odpowiedź. Nie był stąd. Desperacja nie była miejscem, z którego pochodził. Czy zapytany o Eden odpowiedziałby 'tak'?
Nie.
Nie pochodził z Edenu. Nie tam się urodził.
- Sprawdź kieszenie. - podrzucił kolejnym pomysłem, nie obracając się w jego stronę. Być może jeśli posiada jakieś przedmioty, skojarzy pochodzenie któregokolwiek z nich. Jeśli nie... było jeszcze parę innych sposobów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.04.15 19:11  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Nie ma to jak posiadać silnie rozwinięty zmysł auto-krytyki. To podstawa! Bez zauważenia samemu że jesteś od innych odsunięty, nie zaakceptujesz siebie jakim jesteś, ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. A nad wadami zawsze da się popracować...
A skoro rozmawiał (powiedzmy że rozmawiał) z czarnowłosym strachajłą i jeszcze nie zmusił go do ucieczki poza granice wszechświata, to znaczy że nie radzi sobie jeszcze tak źle, i można do czegoś z tego wyjść. Trzeba tylko to odpowiednio rozwinąć, rozbudować i się nie bać! ...
Tak. Zwłaszcza słowa o "nie baniu się" trącą w wypadku Luisa mocną hipokryzją, ale cóż! Czasem z czegoś złego może się narodzić coś dobrego! Dobrego złe początki! I w ogóle radość, szczęście, dzieci-kwiaty i Lu, który sobie siedzi obok anioła jaki wewnątrz swojego umysłu rozmawia ze zróżnicowanymi istotami prezentującymi cechy jego charakteru. Tak. Wszystko jest zdecydowanie i całkowicie normalne. Żadnych odmienności od normy. Wszystko jest ok. Całkowicie ok.
Może to i lepiej że tego nie powiedział, unikną tej myśli. Z pewnością nie nastroiłaby zbyt optymistycznie do dalszej rozmowy biednego Lucia. Kto by pomyślał - ten "zuy" aniołek miał w sobie jednak jakieś pokłady dobrej, lub podobnej do pozytywnej energii. Zawsze coś! Tudzież jakiś progres. Lepsze niż nic, prawda?
Nie odniósł się do odpowiedzi na swoje słowa inaczej, niż kiwnięciem głową. Ta krótka odpowiedź sama w sobie była wystarczająca, nie było powodu ciągnąć dalej tego tematu, prawda? Przynajmniej na to wyglądało.
...
Uśmiech dość szybko mu zszedł, widząc jak ta osoba patrzy na niego jakoby go prześwietlała, albo ewentualnie patrzyła na coś za nim. Nie wiedząc co lepsze w sumie z tych dwóch, lekko nerwowo odwrócił wzrok, wzdrygając się nieznacznie. Uch... Nieprzyjemne uczucie, ale chyba przez jedno, głupie spojrzenie nie zmieni od razu swojego poglądu na faceta, prawda?
Prawda.
- Och! Rozumiem! - Jego głos przypominał conajmniej podekscytowanego naukowca w momencie ogłoszenia najnowszej teorii naukowej jaka wywróciła świat do góry nogami. Mniej więcej, choć osiągnięcie było dużo, dużo mniejsze. Ale było! Jakieś, ale było. Każde osiągnięcie warto unosić ponad przestworza, jakoby było... Ostatnim. A poza tym - warto się czasem cieszyć z małych rzeczy. Nawet z przeżycia każdej kolejnej sekundy.
- Och... - Mrukną cicho, trochę podupadając w duchu na odpowiedź mężczyzny. A więc utkną tutaj, bez żadnej pamięci o sobie, w równie znajomym, co nieznajomym otoczeniu? Ych... Nie, nie może być gorzej chyba. To dość paskudne położenie... Być w obcym, prawdopodobnie groźnym otoczeniu, bez żadnej pomocy, czy żadnej duszy, która by się nim zaopiekowa-...
Bez namysłu sięgną do kieszeni, sprawdzając ich zawartość. Najpierw wyjął miedziany zegarek na łańcuszku, potem kompas - nic ważnego. Schował oba i sprawdził drugą kieszeń...
Z której wydobył dość zadbany notes. Och!? Prowadzi notatki?! Jeśli tak, to idealnie! Świetnie! Otworzył notes na samym początku z nieukrywanym entuzjazmem odczytując pierwsze strony.
- Och! A więc mam na imię... Luis? Chyba tak. A przynajmniej takiego imienia używam, i jestem... - Przerwał, bo przerzucając kartki i szybko czytając na urywki tekst, przypomniał sobie w końcu wszystko. Z intensywnym bólem głowy, ale sobie przypomniał...
Spojrzał na chwilę ku osobnikowi obok, jakoby widział go "pierwszy raz", badawczo. I - chcąc nie chcąc - początkowo lekko się odsuną... Ale po chwili powrócił, wzdychając cichutko.
- Uhm... Przepraszam... Chyba mając amnezję byłem odważniejszy niż jestem teraz, świadom każdego z zagrożeń... - Wbił spojrzenie w podłoże, najwidoczniej niezbyt zadowolony ze swojej sytuacji. Chyba jednak amnezja była lepsza, niż to, co teraz wie...
Bycie brudnym złodziejem który jak tchórz chowa się w Desperacji, wylęgarni bestii i potworów przed M-3, gdzie ludzie są nawet gorsi od takowych...
Hmmm...
Tak...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.15 2:15  •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
Właściwie to pod tym jednym względem mógł być wdzięczny swojej osobowości. Pomimo tego wieloletniego odseparowania się od innych i pozornego niedbalstwa, nie był całkowitym milczkiem. Czasem nawet potrafił zarzucić komuś jakimś wywodem!
... jeśli miał ku temu powód. I przede wszystkim chęci. Z tymi drugimi czasem było gorzej, zwłaszcza że nieprzywiązywanie się do innych, było jedną z jego podstawowych zasad, a dlaczego miałby się przejmować kimś, o kogo istnieniu miał zamiar szybko zapomnieć? Ewentualnie dochodziły te kłótliwe typy, w których przypadku zwyczajnie szkoda mu było czasu. Zwykle i tak każdy był przekonany o swoich racjach i raczej nie zamierzał przyjmować do siebie słów z ust kogoś innego.
Póki co jednak Dismus nie był aż tak złym kompanem. Może był nieco zbyt pozytywny i generalnie się odzywał w sposób, który w większości wymagał odpowiedzi, ale jego towarzystwo nie męczyło Hope'a aż tak bardzo.
Nie wierzę w to co słyszę, Hope. Gdzie twoje poirytowanie, wieczne niezadowolenie z życia?
Kruk krakał wyraźnie go przy tym wyśmiewając.
Wraca za każdym razem, gdy kłapiesz tym swoim dziobem.
Śmiech Ravnora zmienił się w oburzenie. Tym razem to Wilk szczeknął parę razy z wyraźnym rozbawieniem, skutecznie go uciszając. Nie skomentował jednak ich słów w żaden sposób.
Wielu rzeczy lepiej nie wypowiadać na głos. Zwłaszcza, gdy są to rzeczy na tyle skomplikowane, by z łatwością uniemożliwić im dojście do porozumienia bez znania się nawzajem. Dajmy na to, gdyby Dismus nagle stwierdził, że jest seryjnym mordercą, albo gwałcicielem. Hope mógłby...
...
... nie, pewnie niezbyt by się czymkolwiek przejął. Co najwyżej musiałby nieco podnieść swoją czujność, by nie skończyć z rozciętym gardłem, ale raczej nie zacząłby uciekać w podskokach niczym wdzięczna łania. W końcu wielokrotnie go uczono, że wielu pokonała zwykła ignorancja.
Otworzył nieznacznie usta, biorąc nieco głębszy wdech, by zaraz wydać z siebie krótkie westchnięcie. Leżąc tak w bezruchu, w pewnym momencie stracił wątek, zwyczajnie gubiąc się w rozmowie. Jego uwagę zwrócił dopiero dźwięk kartek. Zerknął kątem oka w stronę Dismusa, widząc jak pochłania go lektura znalezionego w kieszeni notesu.
Wypowiadał jakieś słowa, szybko jednak urwał. Hope powrócił uwagą do nieba. Nie żeby było jakieś szczegolnie interesujące, ale patrzenie na ten bezkres i tak w pewien sposób go uspokajało.
Usłyszał jak chłopak się odsunął, tylko po to by zaraz ponownie się przysunąć. To wywołało niemałe rozbawienie ze strony Fanga.
Ten szczeniak nie może się zdecydować. Jest zabawny.
Nie interesuj się.
Zainteresowanie ze strony Wilka było ostatnią rzeczą, jakiej chciał. Kiedy raz się nakręcił, potrafił nieustannie paplać o jednej osobie, podsuwając mu przeróżne sposoby na wytropienie jej i śledzenie. Prześladowca.
Okazuję im zainteresowanie.
Więc przestań. Oni nie chcą twojego zainteresowania. Ja też go nie chcę.
Nie chciał słuchać odpowiedzi Fanga, odezwał się więc na głos, by zagłuszyć jego myśli.
- Nie będę cię zapewniał, że z mojej strony nie grozi ci niebezpieczeństwo. Ale czy ktokolwiek mógłby ci to obiecać? - zapytał spokojnie wyciągając jedną rękę spod głowy i ułożył ją na brzuchu, postukując palcami w ubranie. W tych czasach nawet zwykły przechodzień mógł się nagle odwrócić i rzucić ci do gardła.
- Jeśli będę chciał cię zaatakować, poinformuję cię o tym. - zapewnił go, zerkając w jego stronę.
Z daleka idzie wyczuć, że aniołek. Nasz Hope jest taki uprzejmy.
...
Jak on nienawidził tego ptaszyska.
Zapytaj go kim jest.
Nie.
Zapytaj. Kim jest, skąd pochodzi, czym się zajmuje.
Powiedziałem nie.
ZAPYTAJ.
Zacisnął szczęki w niemym proteście, zamykając oczy, by lepiej się skupić.
- Więc... skąd-? - urwał gwałtownie odzyskując nad sobą kontrolę i wypełnił swoje myśli jedną z modlitw, które wielokrotnie recytował w dawnych czasach.
Nienawidził modlitw. Nienawidził wszystkiego, co mu przypominało o tym kim był. Nadal był to jednak jego najskuteczniejszy sposób. Nie dokończył pytania. Otworzył ponownie powieki i ponownie westchnął.
- Chyba nie lubię tego miejsca. - podzielił się nagle swoim przemyśleniem mierzwiąc sobie włosy wolną dłonią.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Placyk - Page 2 Empty Re: Placyk
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 16 Previous  1, 2, 3 ... 9 ... 16  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach