Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 36 z 52 Previous  1 ... 19 ... 35, 36, 37 ... 44 ... 52  Next

Go down

Pisanie 07.01.17 21:27  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Dziewczę było albo chore na mózg, albo było w ciąży, albo było dobrą aktorką. Nie wiedzieć czemu, Jinx stawiał na wszystko po trochu. Szczerze powiedziawszy nie spodziewał się tak zaskakująco szybkiej, i poniekąd diametralnej zmiany w jej zachowaniu. Z drugiej strony ten obraz ukłuł go w głowie, przywołując niespodziewanie ślad błysku innego obrazu, z przeszłości, z bardzo dawna. W rzeczy samej. Istniało spore prawdopodobieństwo, że jednak się znali i ta siksa nie kłamała.
Odchylił się nieco do tyłu i spoglądał przez chwilę w dziurawy sufit, obracając połowę wypalonego papierosa w palcach, zastanawiając się nad czymś. Być może inaczej to wszystko potoczyłoby się, gdyby kobiece łzy na niego działały. Gdyby w jakikolwiek sposób potrafiły zmienić jego nastawienie. Gdyby tylko…
Raptownie przechylił się do przodu i położył dłoń na jej włosach, głaszcząc ją delikatnie i obdarzając przy tym jednym ze swych firmowych uśmiechów.
- No już, już, spokojnie. – powiedział cicho, zahaczając paznokciami o delikatną skórę na jej karku, kiedy palce zsunęły się nieco niżej. - Na świecie jest sporo sukinsynów, którym nie warto ufać. w tym mnie, moja słodka - Ale to nie oznacza, że mnie skrzywdzono, oj nie. Po prostu zrobiono coś, za co ich zaboli. – dodał poszerzając swój uśmiech, teraz mając pewność, że dziewczę nie należało, najprawdopodobniej o ile się nie mylił, do tej zgrai gnojów. I tak ich wreszcie dorwie. Wszystkich. A jeśli już dawno gryźli glebę… cóż, dorwie ich potomków, krewnych, znajomych… bez znaczenia.
- Oczywiście, że tam byłem. Ten “dupek” to mój przyjaciel. Jedyna osoba na tym cholernym padole, której ufam. Nie obwiniaj go. Gdybym mógł, zrobiłbym to jeszcze raz, jeżeli sytuacja wymagałaby tego. No już, przestałaś? – zapytał wsuwając palce pod jej podbródek i zmusił do uniesienia głowy, by spojrzała na niego. Wytarł jej oczy rękawem bluzy drugiej ręki i pokiwał głową w zadowoleniu. - Zdecydowanie lepiej. – wypuścił ją i odchylił się, opierając wygodnie na krześle, wbijając w jej kruchą postać spojrzenie zaciekawionych ślepi.
- Zegarek z naszym zdjęciem? – uniósł jedną brew, z ledwością powstrzymując głośne parsknięcie śmiechem. To zaczynało być… doprawdy, interesujące.
- Dobra, odstawmy sprawę Growa na bok, bo to w tym momencie najmniej ważne. Powiedz mi…. Po co właściwie mnie szukałaś? Oto jestem. – rozprostował obie ręce na boki, jakby stał na scenie w teatrze i był jakimś aktorem. Brakowało jedynie teatralnego ukłonu. - Czegóż to pani potrzebuje? Pożyczki? Leków? Pożywienia? Kochanka a może kochanki? – przechylił głowę na bok, jednocześnie gasząc papierosa o drewniany blat stołu, przy którym siedzieli. No cóż, zawsze był czas na interesy. Czas i okoliczności. No bo z jakiego innego powodu ta niewiasta mogła go szukać? Istniały dwa rodzaje ludzi. Ci, którzy chcieli dobić z nim interesu i ci, którzy chcieli go zajebać. A ona nie wyglądała na kogoś, kto chciał go zajebać.
Chyba ze rzeczywiście była z niej doprawdy dobra aktorka.
Oby nie.
Nie chciał pokiereszować jej buźki, która była całkiem ładna.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.01.17 23:58  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Najlepszym dowodem na to, że desperacja (nie, nie Desperacja, a desperacja) wypaczyła w niej wszelkie instynkty samozachowawcze był fakt, że nawet nie drgnęła czując chłodne palce na swoim karku.
Co więcej… rzeczywiście zaczęła się uspokajać. Powolutku jej szloch cichł, by wreszcie podniosła błękitne oczęta na towarzysza.
- Na świecie jest sporo sukinsynów, którym nie warto ufać…
Skinęła potulnie głową. Miał rację. Następne słowa sprawiły, że Faustynce serce mocniej zabiło.
Zapłacą. Oczywiście, że tak. Przecież Jinx nie odpuściłby nikomu… Wspomnienia, rozmyte przez czas zyskiwały na klarowności. Świat się zmienił, ale przecież… przecież wciąż mogliby… wystarczyłoby, żeby sobie przypomniał i już żaden myśliwy nie zepsułby jej wspaniałej bajki, próbując zabić wilka.
Każda normalna kobieta zrozumiałaby, że siedzący naprzeciw niej mężczyzna łże jak pies słysząc to zdradzieckie “zdecydowanie lepiej”.
Zapłakana, wyglądająca jak panda w rozmazanym makijażu, z opuchniętym nosem i zaczerwienionymi policzkami Faustynka wyglądała po stokroć gorzej niż zaledwie parę chwil wcześniej. Ale przecież... no przecież Jinx nigdy by jej nie okłamał prawda?
Posłała mu najśliczniejszy uśmiech na świecie trzepocząc rzęsami na których pozostały pojedyncze kropelki łez.
- P-przyjaciel? Och..- To jej się nie zgadzało. Dlaczego ktoś w ogóle chciałby się zadawać z tak okropnym człowiekiem? A może on zmusił Jinxa do tej przyjaźni? Może go szantażował?! Zmarszczyła delikatnie brwi, przerażona tak straszliwą wizją. Ale... nie… Jej Jinx nie był osobą, którą ktokolwiek byłby w stanie przymusić do czegokolwiek. Zapewne ten niegodziwiec miał pełno wspaniałych cech, których ona nie potrafiła dostrzec! Tak. Będzie musiała się z nim spotkać jak tylko nadarzy się okazja, wypić szklanicę czegoś mocniejszego na zgodę, poznać go nieco bliżej… Skoro był przyjacielem Jinxa, nie mógłby nie być też jej przyjacielem.
Tylko zegarka jakoś przeboleć nie mogła.
Choć…

Na co ci zegarek głupia, skoro masz oryginał. I to żywy. Przetrwał… Zresztą, czy to nie było pewne? Nawet śmierć nie chciała go u siebie. Faustine, ty głupia krowo, jak w ogóle mogłaś pomyśleć, że ktoś ośmieliłby się go tknąć.
Z radości, aż jej się skrzydła zmaterializowały przez co strąciła parę pustych butelek na stoliku obok. Dźwięk tłuczonego szkła wpadł jednym uchem i wypadł zaraz drugim, a dziewczyna, nawet nie odwróciła głowy. Spadło to spadło - koniec tematu. Nie mniej, wszyscy ci pochłonięci swoimi sprawami, nieliczni goście lokalu odruchowo skierowali wzrok w ich stronę.
- Powiedz mi…. Po co właściwie mnie szukałaś?
- Stęskniłam się. Nic więcej.- W jej kieliszku pozostało zaledwie trochę alkoholu na dnie. Dopiła go szybko, kierując puste szkło w stronę wymordowanego.
- Czegóż to pani potrzebuje? Pożyczki? Leków? Pożywienia?
- Ciebie.- Odparła krótko, bardzo wyraźnie wskazując na swój nieszczęśliwie pusty kieliszek.- Na początek możesz mi wynagrodzić moją tysiącletnią tęsknotę i postawić drinka. Daj spokój… Naprawdę nikt nigdy nie chciał spędzić z tobą po prostu czasu? Ludzie są tak beznadziejnie interesowni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.17 13:32  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Na całe jego szczęście, I z pewnością dziewczyny, uspokoiła się. Miał nie tyle co słabe nerwy w przypadku szlochającej niewiasty, a co go najzwyczajniej w świecie irytowało. A wtedy ciężko zapanować nad wybuchami.
Wsunął długie palce pod swoją brodę i leniwie podrapał się po niej, uciekając gdzieś daleko myślami, zastanawiając się czy potrzebuje już przejechania brzytwą, czy jeszcze na jakiś czas wystarczy. Jako wymordowany zdecydowanie rzadziej musiał sięgać po takie środki jak brzytwa (bo o elektrycznej golarce to mógł pomarzyć) ewentualnie po nóż, który również się przydawał, aczkolwiek nie omijał go zwyczajny problem męskiej natury. A, wierzcie, w brodzie czy też w wąsach nie było mu do twarzy.
Dopiero po chwili powrócił do pomieszczenia baru, skupiając się na dziewczynie i na tym, co mówiła. Niekontrolowanie parsknął, rozsiadając się jeszcze wygodniej na krześle, wpatrując się w nią przez dłużącą się chwilę, aż w końcu kiwnął na jednego z osobników, z którymi zawitał o baru. Ten podszedł pospiesznie do Jinxa i nachylił się do niej, wysłuchując jego cichych poleceń. Skinął głową i oddalił się, pozostawiając ich samych sobie. Znowu.
- Co nie? – poprawił się nieznacznie na krześle. - Z drugiej strony nie ma co się dziwić. Teraz nie ma czegoś takiego jak bezinteresowność. Nie tutaj, nie na Desperacji. – dodał nieco nostalgicznym głosem, nachylając się bardziej w jej kierunku i pokazał jej, by zrobiła to samo.
- Moja rada. Nie pokazuj tutaj skrzydeł. Wielu wymordowanych czy chociażby mieszkańców Desperacji żyje w przekonaniu, że anioły pławią się w bogactwach. A co robi biedna hołota z bogatym dzieciakiem, jak już wpadnie w ich łapska? – spojrzał na nią sugestywnie, pozostawiając jej rozwiązanie tej… zagadki.
Gdy odchylał się, w tym samym momencie pojawił się człowiek Jinxa, który postawił przed Faustyną drewniany kubek z wątpliwej jakości alkoholem.
- Częstuj się. Nie krępuj. – powiedział mężczyzna wskazując dłonią w stronę naczynia, kładąc stopę na swoim kolanie.
- To opowiedz mi co się z tobą stało, kiedy… rozstaliśmy się. – gdzie oczywiście samego rozstania nie pamiętał.
Ale co się dziwić.
Był cholernym, wiekowym staruszkiem.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.17 0:14  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Skrzydła zniknęły tak szybko jak się pojawiły, pozostawiając po sobie jednak parę białych, niczym wypranych w perwolu, puchatych piór.
- Wielu wymordowanych czy chociażby mieszkańców Desperacji żyje w przekonaniu, że anioły pławią się w bogactwach.
Pochyliła się w jego stronę, przykładając dłoń do ust tak, aby jej szeptu nie usłyszał przypadkiem nikt z obecnych.
-... Oni mają rację Jinx. Każdy anioł żyjący t a m - druga dłoń, a raczej palec wskazujący powędrowała dyskretnie ku górze, wskazując na obecne ponad zniszczonym sufitem niebo - czy też t a m… - palec posłusznie pokazał kierunek na Eden - pławi się w bogactwie. I nikt… nikt nigdy nic z tym nie zrobił.
Na jej twarzy pojawił się dość dziwny uśmiech - dziewczę ewidentnie sprawiało wrażenie zaskoczonej i rozbawionej takim stanem rzeczy.
- A co robi biedna hołota z bogatym dzieciakiem, jak już wpadnie w ich łapska?
- Robi z nim to samo co zrobiła z Marysią Antoniną. Please Sir, for me, Sir. Won't you see if you see, Sir? Oh dear, I dread. I seem to have lost my head.- Zanuciła radośnie stary przebój przesuwając pazurkiem po swojej smukłej szyi.- Ale ja nie jestem bogatym dzieciakiem, a połowa tutejszych gości jest zadłużona w kasynie. Nawet jak to nazywasz… “hołota” nie tknie kogoś kto polewa im alkohol.
I jak to zwykle bywa, o wilku mowa - alkohol w kubku zmaterializował się niemalże cudownym sposobem przed blondynką.
Ta jednak zamiast natychmiast upić drinka sięgnęła po swoją opróżnioną szklankę, przelewając do niej połowę zawartości. Kubek gładko przesunęła po blacie w stronę Jinx’a nie odwracając od niego wzroku. Sprawa była prosta - mogła być zakochana po uszy, mogła utożsamiać go ze swoim największym szczęściem, ale… planowała pamiętać to spotkanie, dlatego zamierzała zminimalizować wszelkie zagrożenie opicia się pigułkami. Doskonale pamiętała, że po tym są same problemy. Pijesz sobie radośnie, potem przeżywasz upojną (ponoć, bo to już niestety twój mózg wymazuje) noc, a jeszcze później musisz zwiewać z piwnic psychopatów. Nie. Miała jutro od rana zmianę na barze, nie chciała zasmucić Marceliny i się nie pojawić. Poza tym miała masę obowiązków jako matka chrzestna nowo narodzonej mysiej hordy. Ktoś musiał wyprawić przyjęcie urodzinowe na ich trzydnicę, prawda?
- Po tobie.- Skinęła głową, unosząc szklankę i poruszając niecierpliwie alkoholem w środku.
- To opowiedz mi co się z tobą stało, kiedy… rozstaliśmy się.
- To szalenie nudna historia. Mój brat zabrał mnie z powrotem na Górę, po czym zostałam spętana i uziemiona na parędziesiąt lat w ramach kary za… jak to było… niestosowne do rangi prowadzanie się, które w znaczącym stopniu mogło wpłynąć na czystość duszy… Czy coś takiego. Nieważne. Potem jednak Papa stwierdził, że robi sobie wakacje i… Wszyscy pomarli. Znaczy wszyscy na ziemi. Cholera wie dlaczego. Znaczy nie cholera, tylko pewnie Papa wie, no ale… nikt nie może się z nim skontaktować. Nie żeby miał komórkę czy coś. To działa trochę bardziej pokrętnie. Ale. Po tej całej apokalipsie przenieśli mnie do Edenu. Tam było nieco lepiej. Próbowali mnie reedukować.
Podniosła się z krzesła, unosząc rąbek wyimaginowanej sukni i dygając głęboko.
- Musiałam odmawiać paciorek rano i wieczorem, mówić “proszę”, “przepraszam” i “dziękuję”, przepisywać stare nudne księgi... - Okręciła się wokół osi wciąż pilnując nieistniejącej sukienki.- Nie wolno było tańczyć, ale wolno było się modlić. I modlić. I jeszcze trochę modlić. Wszystko jest grzechem. Nie wolno ci chodzić po nocy samemu, nie wolno ci dotknąć innego anioła - cudzołożenie to spanie z kimś w jednym pokoju, a nie daj boże zaśpisz na jakieś zebranie… Eden to korposzczury, tylko noszą fikuśne szatki.
Opadła z powrotem na krzesło, przysuwając szklankę do ust. Wciąż jednak nie upiła trunku.
- Ale... Z czasem przestali mnie pilnować. Spakowałam trochę rzeczy i stwierdziłam, że tu będzie mi lepiej. Desperacja jest wspaniała. Tyle tu ludzi, tyle się tu dzieje. Nie wyobrażasz sobie ilu cudownych istot przewija się każdego dnia przez kasyno. Od takiego jednego klienta dostałam wrotki. Umiesz jeździć na wrotkach? Nigdy nie byliśmy. Ale nie szkodzi. Na disco i wrotki zawsze jest odpowiednia pora. I siedzę tu tak sobie od jakiegoś czasu. Raz mnie nawet jacyś psychole porwali, to było super. Skrzydła mi się po tym leczyły kilka miesięcy. No ale, jak ostatnio wpadłam po kilka rzeczy do Edenu to spotkałam tego twojego znajomka i mnie ten lamu…- zawahała się. Nie Faustynko nie wolno obrażać przyjaciół twojego przyszłego męża. To się nie godzi. Może Jinx zechce go mieć za świadka? I co wtedy zrobisz? Trzeba wybaczać, nawet takim szumowinom.- Noo.. I on mi powiedział, że nie żyjesz, więc pobyłam trochę wdową. Tak z tydzień. I stwierdziłam, że czas się umówić na jakąś randkę. W sumie to fajnie, że jednak żyjesz, wiesz? Ciężko tu znaleźć potencjalnego kandydata na faceta, a jedynego w miarę porządnego zeżarł mi twój pies. The End.
Rozłożyła bezradnie łapki, rozchlapując trochę szlachetnego trunku na podłogę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.02.17 20:25  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Ten dzień był zły. Jeśli nie "bardzo zły", a wręcz proszący się o łatkę tragicznego.
Co go ugryzło opuścić Góry Shi? Tam tak bezpiecznie, spokojnie i w gruncie rzeczy przyjemnie... Ale nie. On uparł się ruszyć włochatą dupę i pospacerować sobie po Desperacji. Melancholii się zachciało, psiakrew. Tęsknoty za niekończącą się wędrówką po piaskach oraz kamieniach.
Ale pamiętać, że na Desperacji wszystko chce cię zabić, to już nie łaska. Same superlatywy się rozpamiętuje, niech to szlag. Bo przecież Desperacja nie ma minusów, to wspaniała kraina, pełna przyjacielskich stworzeń, gdzie każda ostra krawędź zaklejona jest zabezpieczeniem dla niemowląt.
Ciężko powiedzieć, w jaki sposób wplątał się... Cóż, w to, w co się wplątał. Można rzec, że Kesil po prostu jest zdolny. Z właściwą sobie gracją oraz subtelnością wpada w kłopoty po samą szyję. Tym razem nie było inaczej.
Jeśli tylko to przeżyje... W zasadzie nawet nie wybiegał myślami poza "jeśli przeżyję". W danym momencie to było jego największe marzenie - aby ten dzień już się skończy, a on nie stracił przy tym nic poza ewentualnie kawałkiem ogona i toną sierści gubionej ze stresu.
Pędził przez Desperację, błogosławiąc fakt, że wirus postarał się przynajmniej o poprawienie mu kondycji. Normalnie już dawno by padł, osiągając taką prędkość i przeciągając sprint o kolejne, wysysając energię minuty.
Los jednak nie był ani sprawiedliwy, ani łaskawy. W wyniku splotu nieszczęśliwych wypadków, wymordowany został zmuszony odbić w bok i uciec między budynki Apogeum. Czuł, że opada z sił, a każdy kolejny wdech przypominał podsycanie ognia w płucach. Musi coś zrobić... Szybko. Inaczej sytuacja może rozwinąć się w zgoła nieciekawym dla lisa kierunku.
Wbił gwałtownie pazury w suchą ziemię i poderwał łeb, błyskając białkami oczu. Dostrzegł swoją szansę - wychodzącego z baru, samotnego mężczyznę. Drzwi nie zdążyły się jeszcze zamknąć za niedoszłym pijakiem, ciemność za nimi kusiła spokojem oraz bezpieczeństwem kryjówki. Lis zawrócił ostro i drąc ziemię łapami, wyrwał w kierunku baru. Uderzył bokiem we framugę, lecz zdążył, nim drzwi zatrzasnęły się całkiem.
Szurnął między stolikami oraz krzesłami, uciekając za kanapę. Łapy mu drżały, w pysku czuł suchość oraz pieczenie wyschniętego języka. Przycupnął z tyłu mebla, starając się złapać oddech i uspokoić kołaczące w piersi serce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.02.17 17:16  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Sięgnął po nóż, którym parę chwil wcześniej wydłubał oko dłużnikowi, I wsunął ostrą końcówkę pod paznokieć kciuka lewej dłoni, po czym zaczął go sobie czyścić. Słuchał jej, choć pozornie na takiego nie wyglądał, aczkolwiek co chwilę kiwał głową udowadniając, że mimo wszystko jednym uchem wciąż znajduje się w środku baru.
- Bogactwa? – parsknął wyraźnie rozbawiony. To, że na Desperacji krążyły takie plotki nie oznaczało, że tak w rzeczywistości jest. Anioły wcale nie pławiły się w bogactwie. Owszem, w porównaniu do Desperatów miały o wiele lepiej, jakby na to nie patrzeć. Świeży dostęp do wody, do pożywienia, miały dach nad głową, w co się ubrać, bezproblemowy dostęp do medykamentów. Ale czy to było bogactwem? Zależy od punktu widzenia.
- Niemniej pilnuj swej tożsamości. – ostrzegł dziewczynę patrząc też poniekąd przez swój własny pryzmat. Ile to razy zaatakował kogoś tylko dlatego, że był aniołem? A ile razy zaszantażował go i niemal siłą wymusił, by przykładowo za pomocą swojej mocy uzupełnił zapasy burdelu? Byli egoistami. Wszyscy. Bez znaczenia jakiej razy byli. Nawet Jinx był egoistą. Ale w przeciwieństwie do wielu, nie wstydził się tego i nawet otwarcie potrafił się przyznać.
- Jak możesz to nie wspominaj przy mnie o kasynie. – uniósł spojrzenie znad paznokci i wbił ostry wzrok w siedzącą naprzeciwko niego dziewczynę. Od kiedy pamiętał to nie przepadał za Marceliną. Nawet mieli raz starcie. I o ile nie musiał mieć z nią nic do czynienia, o tyle dobrze. Samo jej imię potrafiło wywołać zgrzyt w przełyku wymordowanego. Na jego wargi padł krzywy uśmiech, ubarwiony o pewnego rodzaju kpinę.
- Widzę, że znalazłaś sobie pocieszenie po mnie w innym miejscu. A chciałem zaproponować ci, być spędzała ze mną każdy dzień i każdą noc, u mojego boku.. – pochylił się nieco w jej stronę, a uśmiech jeszcze bardzie się poszerzył - [color=#2D2D2DJako królowa Desperacji. [/color] – na te parę ulotnych oddechów zapadła cisza, którą przerwało dopiero skrzypnięcie krzesła, kiedy odchylił się. - No, ale skoro wolisz kasyno ode mnie… szkoda, bardzo szkoda. – mruknął, niemal z wyuczoną teatralnością. Brakowało udanego zapłakania i sztucznie uronionej łzy, by dopełnić przedstawienia, jakie prezentował w tym momencie Jinx.
Właściwie już otwierał usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, kiedy kątem oka dostrzegł… COŚ. I to duże COŚ, co przemykało pomiędzy stolikami. A, jak wiadomo, Jinx miał kurewską słabość do wszystkiego, co wyglądało dziwnie, dlatego też nawet nie czekając dłużej, podniósł się z krzesła i przeciął odległość, jaka dzieliła go od kanapy, by wskoczyć na nią i przechylić się przez oparcie, wpatrując w dziwną bestię.
- Yo. – rzucił wesoło I położył łapę na głowie zwierzęcia. Nie głaskał go, nie klepał, po prostu trzymał łapę na jego głowie, by zwierzak zrozumiał kto tutaj ma władzę. Usta wymordowanego rozszerzyły się jeszcze bardziej. Podobał mu się. Chciał go. Musiał należeć do niego.
- Ej, ktoś to zgubił? Nie? To przygarniam. Jest moje. Ej, Bob. Przynieś miskę z wodą. – rzucił w stronę baru, choć nawet nie posłał tam spojrzenia. Dłoń z głowy przesunęła się na pysk i złapał za niego przerośniętego lisa, nakierowując jego spojrzenie na swoje. Przyglądał mu się przez moment i ciężko było wyczytać z jego twarzy jakąkolwiek konkretną emocję.
- Ktoś cię goni? – zapytał cicho. Zauważył, że zwierzak jest przerażony. Wątpił, by wynikało to z faktu przebywania w danym miejscu. Był przerażony jeszcze przed wbiegnięciem do baru. - Należysz od teraz do mnie. A ja nie pozwalam, by ktoś obcy kładł swoje łapską na rzeczach należących do mnie. – dodał przesuwając dłoń pod pysk zwierzęcia i podrapał go po nim. W tym samym momencie przyniesiono brudną miskę z wodą, która ku zaskoczeniu była dość czysta, i postawiono ją obok kanapy na podłodze.
- Pij. – polecił krótko.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.17 22:27  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Nie wspominaj przy mnie o kasynie.
Cud chyba tylko sprawił, że Faustine przygryzła się w język w ostatniej chwili przed odbruknięciem “bo co?”. Po kim jak po kim, ale po Marcelinie nie pozwoliłaby jeździć nikomu, nawet Jinx’owi.
- Dobrze, nie będę.- Powiedziała cichutko, nieco tracąc pogodę ducha. Nie warcz na mnie, nic ci przecież nie zrobiłam - mówiły jej wielkie zielone oczy, kiedy odwróciła wzrok.
- Nie chcę być królową desperacji tylko twoją żoną Jinx. Królowe źle kończą. Chodziłam kiedyś z jedną królową. Antosia była spoko, ale co z tego skoro jej ucięli tą śliczną główkę przy samej szyi?- Westchnęła, zapominając o wszelkich środkach ostrożności i sącząc sobie drinka. Uh. Za mocny, będzie tego jutro żałować.
Ale… kto wie co przyniesie jutro? Może wcale się nie obudzi?
Parsknęła śmiechem na samą myśl o tak tragicznym końcu. Nie miała czasu umierać, prawda?
Kto by się zajął jej myszami? I całą kolonią karaluchów? Przecież nie Ulysses. Chociaż… Może jeśli go poprosi.
Przydałyby się jej wakacje.
A najlepiej miesiąc miodowy.
Z tego wszystkiego zapadła w głęboką zadumę. Mogłaby odwiedzić rodzeństwo w Górach Shi, albo chociaż sprawdzić czy rzeczywiście istnieje coś takiego jak Ocean… Ten podróżnik, który jej o nim opowiadał takie piękne bajki powinien jeszcze siedzieć w kasynie. Zostawiła go tam… parę godzin temu?! Randka nie zakończyła się szybkim seksem z zaczarowanym księciem, ale cóż.
Mogła przewidzieć, że z takimi udkami długo się nie uchowa.
Odstawiła pustą szklankę na stół.
A kiedy podniosła głowę… Jinxa już nie było.
- Jinx to Jinx Faustynko. Przecież się nie zmienił. Wciąż lata za wszystkim co się rusza.- Mruknęła do siebie, owijając  szyję szalikiem i zbierając się do wyjścia.
Miło było go spotkać po tylu latach… Może by go zabrała nad ten ocean? Teraz gdy wiedziała, że bywa w Apogeum o wiele łatwiej będzie go złapać prawda? Nie czuła jednak już podekscytowania, a jakiś taki spokój. I lekki żal, który przykryła przeuroczym uśmiechem rzuconym w stronę barmana.
Nie trzeba się śpieszyć.
Mają przecież jeszcze tyle czasu.
- Za wieczność i jeden dzień dłużej.- Uniosła pozostawioną szklankę w geście toastu, wypiła alkohol, wzdrygnęła się raz, potem drugi… By zniknąć w tłumie oblegającym bar wieczorną porą.

[have fun guys - z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.03.17 0:18  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Sofa skrzypnęła i jęknęła żałośnie pod naporem butów burdeltaty. Lis spiął na powrót zmęczone mięśnie i gotów był poderwać łeb, aby spojrzeć na mężczyznę. Nim jednak zdążył uczynić jakiś ruch, ręka Jinxa znalazła się na głowie puchatego stworzenia.
Znieruchomiał. Nienaturalne zimno chwyciło wszystkie jego kończyny, wędrując od zdartych poduszek przez pierś aż do serca. Pierwszy szok minął po pewnym czasie i wymordowany zarzucił pyskiem, otwierając go. Zamierzał ugryźć Jinxa w dłoń. Nie tyle w wyrazie agresji czy wściekłości wynikającej z prób przejęcia nad Kesilem władzy. To teraz miało najmniejsze znaczenie. Atak ten wynikał tylko i wyłącznie z zaskoczenia oraz strachu. Pierwotnego odruchu samoobrony.
Zanim jednak zmęczone ciało zdążyło wyprowadzić skuteczny atak, Jinx chwycił go za pysk. Siłą rzeczy lis patrzył teraz na burdeltatę. Długi ogon schował się pod ciało, spomiędzy zębów dobyło się kilka pisków. Z deszczu pod rynnę, co?
W ciasnej przestrzeni za sofą nie było wiele miejsca na manewry. Wymordowany mógł jedynie przylgnąć do ściany jak tylko mógł najmocniej. Nisko na łapach, z uszami leżącymi płasko i źrenicami rozlanymi niemalże na całą tęczówkę. Jedynie cienki paseczek niebieskiego świadczył o tym, że lis nie ma czarnych oczu w wyniku jakiejś mutacji. Wargi uniosły się, odsłaniając ostre zęby oraz nienaturalnie czerwone dziąsła - niechybnie wynik odwodnienia po długiej ucieczce.
Szybko jednak przestawało mu coś trybić. Zamiast skręcić kark, Jinx zaczął go drapać. Zamiast przegonić, przyniósł wodę.
Chciał się nad tym mocniej zastanowić. Ale zanim zdołał, instynkt wziął górę. Ciało działało niezależnie od umysłu, gdy podbiegł do miski i wsadził pysk w wodę. Chłeptał ją łapczywie, zaspokajając pierwsze pragnienie oraz łagodząc drapanie w gardle.
Nie miało znaczenia, że miska brudna. Na Desperacji pił cokolwiek. Najgorszą czarem breję, chrzęszczącą w zębach. To tutaj? Wręcz królewski napitek. Czysta, nieskażona woda. A nawet, jakby była zawirusowana, raczej Kesilowi różnicy wielkiej nie zrobi.
Uniósł pysk znad miski, oblizując się. Patrzył uważnie na Jinxa. Więc... Co on mówił wcześniej? Że lis należy do niego? A owego lisa ktokolwiek o zdanie zapytał?
Powiódł wzrokiem po wychodzącej kobiecie i cofnął się wolno parę kroków od miski. Ostrożnie, zdając się być mniej przerażonym niż przed momentem. Jednak nadal nie chciał robić nic, aby sprowokować kogokolwiek w tym barze. Rzucił szybkie spojrzenie po reszcie gości, zanim poczuł się nieco przytłoczony otoczeniem. W odruchu obronnym wszedł pod pierwszy lepszy, wolny stolik, kuląc się po nim. Zupełnie, jakby to miało lisa przed czymkolwiek obronić.
Spoglądał na Jinxa pomiędzy nóżkami krzeseł. W pewnym jednak momencie jego uwagę odciągnęło coś innego - samotna, senna mucha, siedząca na plamie czegoś lepkiego przy jednym z krzeseł. Owad zabzyczał, odlatując od kleistego zabrudzenia i wylądował na mokrym pysku Kesila. Wymordowany machnął głową, chcąc pozbyć się natręta. Niestety, ten uparcie wracał. Do momentu, aż mutant kłapnął pyskiem, łapiąc muchę.
Nie wiedział, czy normalnie lisy zjadają robactwo. On jednak był w połowie jaszczurką, nie czuł zatem dyskomfortu psychicznego związanego z faktem pożywiania się owadami. Po prawdzie nawet były smaczne.
Szkoda, że tylko jedna. Musiałby mieć cały rój, aby się najeść.
Wrócił do obserwowania Jinxa, przysiadając niepewnie. Po pewnym zastanowieniu położył się wolno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.03.17 0:05  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Rozsiadł się wygodniej na kanapie nawet na moment nie spuszczając swojego spojrzenia ze swojej nowej zdobyczy. Zwierzę z pewnością nie było „zwyczajne”. Już same jego gabaryty opowiadały się o nikczemnych skutkach działania wirusa. Kąciki ust mężczyzny drgnęły, kiedy uchylił rząd ostrych, zwierzęcych kłów, co nie świadczyło o niczym dobrym, a o jego kolejnym pokręconym pomyśle.
Raptownie przechylił się i zagwizdał, przywołując do swojej nogi jednego z jego dobermanów – Furię. Pies pospiesznie przydreptał do swojego właściciela, choć mijając lisa wyszczerzył w ostrzegawczym znaku swoje zębiska. Ale oprócz tego nic więcej nie zrobił, choć z pewnością wystarczyło jedno słowo Jinxa, by zaatakować. Ciężka dłoń wymordowanego opadła na łeb psa i przesunęła się wzdłuż niej, aż palce zahaczyły o czarną obrożę, która okalała psią szyję.
- Pożyczę na trochę od ciebie. – mruknął wpatrując się w brązowe ślepia swojego zwierzaka, po czym odpiął obrożę I podniósł się z kanapy, podchodząc do lisa. Kucnął przed nim, uśmiechając się szeroko, choć w jego uśmiechu na próżno doszukiwać się jakiejś pozytywnej emocji. Nim nieznajome zwierzę zdążyłoby się ruszyć, złapał go za kark i napierając na niego, przysunął siłą bliżej siebie, po czym zaczął nakładać obrożę na jego szyję.
- Masz jakieś imię? – zapytał, kiedy powoli zapinał obrożę. - Wiem, że potrafisz się komunikować. Wiem, czym jesteś. – dodał ciszej, kiedy czarna obroża spoczywała już na karku zwierzęcia. Przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, aż sięgnął do tylnej kieszeni, skąd wyciągnął pogniecioną przez życie paczkę papierosów.
- Teraz jesteś mój. – powtórzył, kiedy zaciskał wargi na filtrze papierosa, którego odpalił. - Zapamiętaj.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.17 16:38  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Cofał się. Powoli, ale nieprzerwanie brnął w głąb przestrzeni podstolikowej. Wpierw przed psem, potem zaś burdel tatą. Do tego momentu, że by chwycić lisa za kark, Jinx musiał wpełznąć pod stół. Nie dał też się całkiem spod nieco wyciągnąć, wbijając pazury w podłoże. Z gardła futrzaka dobyło się pojedyncze warknięcie, a "usta" rozciągnęły w szerokim uśmiechu. Wszystkie zęby były teraz widoczne. Uszy nadal leżały płasko, zaś nastroszona sierść dodawała Kesilowi gabarytów.
Jinx, jako wymordowany zmutowany z wilkiem, powinien wiedzieć, co ta poza oznacza. Nisko na łapach, z podkulonym ogonem i odsłoniętymi zębami. Zapewne wilczy instynkt wręcz krzyczał - lis się boi.
Taka była prawda. Kesil się obawiał, że Jinx zaraz złamie mu kark. Przyglądał mu się oczami zaciągniętymi trzecią powieką. Nie przerywał wręcz obserwowania mężczyzny - może poza krótkim momentem, w którym przelotnie zerknął na psa w tle - dając całym swoim ciałem znać, że w obronie własnej nie zawaha się zaatakować. Jego agresja w tej sytuacji wynika z obawy. Ostrzega wręcz - w każdej chwili mogę ugryźć, jeśli mnie do tego zmusisz. Akceptuję twoją wyższość, nie dotykaj mnie.
Nie chciał walczyć. Wolałby uniknąć tego. Wobec tego poczekał, aż Jinx założy mu obrożę, by po tym znów cofnąć się dwa kroki.
Czy on naprawdę wiedział? Ale skąd? To niemożliwe, by wiedział! Lis przecież niczym się nie zdradził. Był tylko zmęczonym, spragnionym zwierzakiem. Który zwierzak na widok wody by nie uległ? Zdradziłby się, jakby nie wypił z obawy przed zatruciem. Chociaż na Desperacji wszystko w zasadzie trujące...
Nie dał po sobie poznać, że zrozumiał, co doń mężczyzna powiedział. Gwałtownie zerwał się do biegu, wyskakując spod stolika. z przeciwnej strony, niż wszedł Jinx. Miał nadzieję, że uśpiona czujność mężczyzny da Kesilowi kilka cennych sekund, zanim wymordowany wykona jakiś ruch. Wszak pozwolił się ubrać i dał Jixowi zaznaczyć swoją dominację. W dodatku mężczyzna teraz tkwi pod stołem - pochylony albo siedzący, nie spojrzał, co on tam robił po założeniu obroży. Wobec tego jego refleks powinien zwolnić? Kesil chciał zyskać przewagę i skoczyć w stronę okna. Albo przynajmniej na ścianę i po tej dostać się do okna.

2x z/t


Ostatnio zmieniony przez Kesil dnia 25.03.17 22:39, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.17 22:30  •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
Czerwony Król stawiał krok za krokiem, stukot grubej podeszwy butów odbijał się echem w chwilach kiedy otoczenie było głuche, nie słychać było żadnych krzyków, płaczów, jęków i innych tego typu odgłosów codzienności życia w Desperacji. Dźwięk postawionego kroku, sprawiał wrażenie, że idzie ktoś pewny siebie, dumny i niezmiernie spokojny. Nie było słychać żadnego zawahania czy nieregularności. Wszak oczy trzeba mieć otwarte na wszystkie strony świata, to jednak kto ośmieliłby się zaczepić własnie jego... Postać o czerwono krwistych włosach. Trzymał ręce w kieszeniach swojej ulubionej bluzy, plecach w kolejności katana i plecak powieszone były. Ostrze delikatnie stukotało wraz z każdym przebytym metrem, gdyż lekko niedopasowany pokrowiec niezgrabnie zaciskał swe dłonie. Toteż do całego zespołu czasem dołączył chwiejący się lekko przyrdzewiały łańcuch, zwisający od rękojeści broni, aż po samą dupę właściciela. Całe ubranie było lekko przybrudzone, błotem, kurzem, piachem, krwią czy kto wie jakim jeszcze syfem. Wszak nie wszystko było, aż tak wyraźne, lecz gdyby dobrze się przyjrzeć, plam było całkiem sporo. Na prawym policzku miał smugę zaschniętej krwi, którą dało się zdrapać delikatnie przyciskając do niej paznokieć, co mówiło jasno, iż jego ofiara zginęła już spory czas temu. Głowa rzucała wzrok do przodu, on sam nie biegał po otoczeniu, jedynie spoglądał przed siebie, na rozcinającą cały obraz nitkę dymu, unoszącą się z papierosa, który właśnie spalony do połowy gościł się między jego wyschniętymi i lekko spękanymi wargami. Lekko zmęczone oczy, przymrużone, oddające się jakby fali własnych myśli, malowały go iście z inteligentnej kreski, a kiedy to w jego głowie nic specjalnego się przecież nie działo. Ot myślał, jakiego palącego gardło trunku przyjdzie mu dziś spróbować. Czy od jego ostatniej wizyty w tym barze znalazły się jakieś nowe butelki... Choć co dla niego może być nowe, skoro ten chory skurwysyn, nieustępliwie kroczy po świecie przed setki lat. Mając już za sobą bagaż doświadczeń w różnych dziedzinach, to by żyć jego życiem, stara się naprawdę wiele zapominać...
Mijał jaśniejsze i ciemniejsze uliczki, czując co jakiś czas na sobie czyjeś spojrzenie, niewiadomej, nieznanej postaci, która równie podobnie co on idzie przed siebie, załatwia swoje sprawy i na moment odciąga własny wzrok, by spojrzeć na przechodzącą obok niego postać Czerwonego Króla...
I tak szedł, aż wreszcie wyłaniając się zza jednego rogu, móc dostrzec w oddali malujący się pierwszymi zarysami znajomy budynek Bar „Przyszłość”. Rzucający się w oczy budynek, wyłożony od podstaw, aż po sam dach szarym kamieniem, który zdaje swój egzamin utrzymując się już spory czas w nienaruszalnym wręcz stanie. Choć pewnie nie raz był już łatany czy dach czy to jakaś dziura w ścianie, to dalej mu on imponuje. Jest miejscem, gdzie może sobie odpocząć przez kilka dobrych dni, niezbyt oddając się jakiejkolwiek czynności fizycznej, poza pójściem się wysrać, wyszczać czy przysłowiowo poruchać. Nie można też zapomnieć o jakimś jedzeniu, lecz bardziej niż jedzenie szczyci się tym wspomnianym alkoholem, pijąc niczym król wszystko co się da, nie patrząc na to czy uda mu się przeżyć noc bez pobytu w niedalekiej przyszłości w prywatnym spotkaniu z sedesem i oddaniu się rytmicznemu rzyganiu. Choć przecież, można też zwymiotować do pustej butelki i nie tracić czasu na zbędne pierdolenie się z chodzeniem w miejsce, gdzie może wyrzucić z siebie "truciznę".
Krok za krokiem, szczegóły nabierały barwy i kontrastu cały czas, a budynek rósł w oczach, aż do momentu, kiedy to zatrzymał się przed drzwiami. Te były przymknięte, wystarczyło podciągnąć za klamkę i wejść do środka. Ale stojąc tuż przed nimi słyszał dobrze ludzi będących w środku. Rozmowy, cichsze i głośniejsze... Wszystko zbierało się w jeden głos, który szumiał za murami baru. Uśmiech na moment pojawił się pod nosem Yoshiego, po czym chwycił za klamkę i otworzył je. Te przywitały go słowem skrzypnięcia i skinieniem głowy w postaci pisku drapiących się zawiasów.
Miły zapach dominującego bukietu trunków przemknął mu przez nozdrza. Oczywiście musiał zignorować wszystkie inne, te zbędne, choćby przepoconych i śmierdzących nie wiadomo czym klientów. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, ale przecież czymże jest coś gówno w porównaniu do kwiatka, nawet jeśli to pierwsze niezbyt przeszkadza, to lepiej jest skupić się na kwiecie.
Zaraz to jego szkarłatne ślepia zaczęły się rozglądać. Wielkiej liczby osób to dzisiaj raczej nie było, choć może się mylić, a to wszystko przez to, że miejsce przy barze jest wolne. A nawet były wolne wszystkie cztery! Co było szokiem. Czym prędzej ruszył w kierunku baru, zamykając za sobą drzwi. Usadowił się wygodnie, ściągając z plecak i katanę z pleców. Kładąc torbę pod nogami, a katanę na blacie. Jego leniwe spojrzenie spotkało się z barmanem i zaraz padły jakże oczekiwane słowa.
-Lej jak zwykle to co najlepsze. Hah! Kurwa, jak ja uwielbiam to miejsce. -i rozpoczynać się zaraz miało, to co nieuniknione w przypadku Czerwonego Króla. A było to oczywiście Królewskie picie, musi tylko pamiętać by zapłacić za pokój przed tym nim upije się jak świnia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 36 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 36 z 52 Previous  1 ... 19 ... 35, 36, 37 ... 44 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach