Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 52 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 28 ... 52  Next

Go down

Pisanie 10.10.13 21:39  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
Blondyn odetchnął nieznacznie głębiej, zerkając na bandaż. Profesjonalizmem by tego wszystkiego nie nazwał, ale przynajmniej nie będzie żywą fontanną. I nie musiał przywalić w mordę kolejnemu lekarzowi. Czuł denerwujące mrowienie w klatce piersiowej, coś porównywalnego z uczuciem stygnącego gipsu na złamanej kończynie, jednakże dużo bardziej irytujące. Musiał się przecież powstrzymywać przed nadmiernym dotykaniem pokrzywdzonych miejsc.
- Sam jesteś kurdupel - burknął urażonym tonem, powoli przenosząc się do pozycji półsiedzącej, podpierając się łokciami. Nawet umrzeć w spokoju nie dadzą, bo staną ci tacy i gadają. I jeszcze śmią obrażać prawie nieboszczyka. Chamstwo w państwie i istny skandal, panie i panowie!
Adrich przechylił lekko głowę na prawo, a potem na lewo, w końcu prostując ją i patrząc na androida. Zmrużył gadzie ślepia, źrenice powoli wracały do normalnego, zwężonego stanu zwykłych kresek. Ostrożnie usiadł do końca i próbował prawą ręką chwycić za brzeg koszulki, aby pociągnąć ją w dół. Udało mu się dopiero za trzecim razem, poprzedzonym zdenerwowanym syknięciem.
- Znowu na przegląd. No ja pier... - wymamrotał bardziej do siebie niż do kogokolwiek ze zgromadzonych. Zmarszczył lekko nos, zerknąwszy na mocno umazaną krwią dłoń. Otarł ją o spodnie. I tak walił krwią na kilometr, więc stwierdził, że zbytniej różnicy nie będzie. - Tsa... Już się przyzwyczaiłem, nie przejmuj się - odpowiedział Obiektowi 0178E. Z trudem powstrzymał odruch wzruszenia ramionami. Po prostu wolał nie kusić losu, który na jego kości ostatnio rzucał się nadzwyczaj często. A jak kości, to i inne mało ciekawe rzeczy. A jakoś tak wcale go nie zachwycało, że może sobie umrzeć.
- "Ekhm" zgarnie się sam. A właściwie z kimś, jeśli ów ktoś nie będzie stawiał oporu - skierował wzrok z kuzyna na robota. - Będziesz grzeczny? Ktoś chce się z tobą zobaczyć i nieźle płaci mi za dostarczenie cię... Lentarosie - powieki lekko opadły, powodując zmrużenie spokojnych oczu. Zsunął się ze stolika i ruszył po akta, które jakimś cudem przetrwały cały ten huragan, jaki dopiero co przeszedł przez bar. Zrzucił z teczki jakiś wybity ząb, zgarnął ją i po chwili podsunął Dżejsowi.
- Zerknij, gdzie mam go dostarczyć. Gdzieś na samym końcu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.13 10:16  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
- Wystarczy mieć nadstawione uszy i zdolność dedukcyjnego łączenia faktów. Co do nazywania cię, jeśli problematyczne dla ciebie jest określenie "przywódca" mogę cię nazywać zawszonym, skomlącym kundlem... Lub krócej, kundlem. Czy to cię satysfakcjonuje?
Te słowa wyszły z jego ust całkowicie spokojnie i zimno wprost, poważnie. Jakby nie było... Czy maszyna może posiadać poczucie humoru? To raczej wątpliwe, nawet pomimo wgrania tak wielu, różnych systemów zachowań, wciąż imitowanie poczucia humoru bywa kłopotliwe. Tym niemniej, to nie punkt na mówienie o systemie androidów, prawda? W każdym razie, stał dosyć nieruchomo, mówiąc to bez jakiejkolwiek gestykulacji, jedynym gestem z jego strony było nieznaczne poprawienie palcami okularów na ich złączu przy ostatnim pytaniu. Taki... Dryg.
Zignorował dziewczynę obok i jej obłąkańczy bełkot. Nie widział celu w zapychaniu pamięci obliczeniowej tym bezsensownym potokiem słów. W dosyć podobny sposób został zignorowany niższy wymordowany który był w kiepskiej kondycji fizycznej. Nie miał potrzeby ani powodu by skupiać na nich swoje obwody logiczne, nawet najmniejszych. Chwilowo oczekiwał jakiejś formy odpowiedzi od J.C, i to na nim skupił swoją uwagę. Wciąż widział w jego dłoniach paralizator. Czyżby obawiał się ataku ze strony Lentarosa? Słusznie. 0178E może zaatakować każdego w każdym momencie, bez żadnej kontroli, wystosowywując najbardziej mordercze techniki jakie zna. Lepiej więc mieć "sposób" by go unieszkodliwić.
Zwrócił swoją uwagę na skromny moment w kierunku blondyna, gdy ten stwierdził iż jest przyzwyczajony do ataków. Nie uznał tego za nic interesującego, gdyż w tym miejscu, w Desperacji, wedle jego danych, żaden dzień nie potrafi przebyć spokojnie bez ani jednej burdy. Cóż... Ludzie i ich brutalne chęci współzawodnictwa, doprawione zwierzęcymi instynktami i podsycane przez narastającą desperację i gniew. Zaiste, są prości do zrozumienia.
W pewnym momencie android postanowił się ruszyć. Zgarnął z podłogi jakiś nożyk czy inną formę scyzoryku, po czym... Zwyczajnie wbił go sobie w lewy bark prawą dłonią i zaczął nim kręcić tam. Po krótkiej chwili udało mu się wydłubać pocisk, jaki utknął między złączami szkieletu. W trakcie tej czynności zachował jednak uwagę na słowa innych, w tym gdy zostały skierowane do jego słowa. W każdym razie, akurat blondyn spytał o to, czy android będzie grzeczny i pójdzie z nim w momencie, gdy pocisk wypadał z rany.
- Jestem ci winien, w formie zadośćuczynienia za rany. Chcesz mnie skuć, bym nie mógł się uciec, czy coś? Z miejsca mówię że gdybyś spróbował, wątpię by kajdanki dały radę.
Gdy skończył mówić, wbił scyzoryk w udo, w podobny sposób jak w wypadku barku wyszukując szkodzącego i blokującego poprawne działanie uda pocisku. Uklęknął na prawe kolano, wyciągając lewą nogę w przód, po czym wrócił do grzebania w udzie.
Gdy przywódca dogs zwrócił na niego uwagę i zadał dosyć... Dziwne pytanie, Len podniósł wzrok na niego i przekręcił lekko głowę w bok w formie... Zamyślenia?
- Dziwne pytanie, acz wolałbym spojrzenie w oczy. Łatwiej odczytywać wasze emocje, patrząc w oczy.
Kończąc te słowa, kolejny pocisk z cichym stuknięciem uderzył o podłoże. Hm... Do pleców się niedostanie choćby próbował, więc jedyne co zrobił, to podniósł się z powrotem do pionu, a scyzoryk miotnął w deski obok, wbijając go w nie. Trochę poszarpał spodnie i koszulę, ale jakoś to przetrwa. To tylko okrycie... W praktyce, niepotrzebne mu, ale łatwiej się z nim upodobnić do ludzi i nie-ludzi.
- Do czego dążysz z tymi słowami, kundlu?
No, przecież musi być konsekwentny. Skoro miał go nazywać kundlem, będzie kundlem. Czy mu się to podoba czy nie.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.
Stwierdził w odpowiedzi na pytanie spotkania w najgorszym gronie. Czy było aż tak fatalne? Len nie miał porównania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.13 21:58  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
Są trzy rzeczy, których nienawidził najbardziej na świecie: kotów, hydrantów i nachalnych pytań. O, i nachalnych osób, zadających nachalne pytania. Nieszczęście chciało, że dziś spotkał wszystkie trzy (względnie cztery) podpunkty z rubryki „czego nienawidzę w tym tygodniu”, a to wcale nie wróżyło anielskiego uśmiechu na jego zmęczonej, podirytowanej twarzy młodzieńca. Wpatrywał się tylko w Grapevine tymi zmrużonymi, dwukolorowymi ślepiami, a z każdą chwilą brwi drgały, marszcząc się jeszcze bardziej.
Nie rozumiał jej. Nie. Może inaczej. Miał jakieś dziwne wrażenie, że gdyby chciał jej zrobić niespodziankę — kiedykolwiek, nie, żeby już teraz, na gwałt — to dziewczyna, zamiast tradycyjnie dygnąć i podziękować mu cudownym uśmiechem, zaczęłaby się wrednie z niego wyśmiewać, stwierdzając jego chorą niepoczytalność. To sprawiało, że Jace był przede wszystkim zdegustowany jej, cóż, po prostu stylem bycia. Właśnie jej groził — do cholery kurewskiej — a ona potrafiła mu odpyskować? W dodatku nazwała go wilkiem... skąd miałaby niby...? Jonathan prychnął na dźwięk tego słowa, jakby nie nazwała go zwierzęciem, a największym skurwielem świata. Jakby obraziła jego dumę, honor i poczucie odpowiedzialności. Zwyczajnie jakby zgrzeszyła całą sobą i jeszcze nie czuła się skrępowana wyrzutami sumienia.
Nazwała go wilkiem.
Dlaczego?
Dla ciebie co najmniej „pan pudelek”, kotek. I jedna zasada: słuchaj — nie zmyślaj. Powiedziałem „psa”, a nie „wilka”. I będę odpowiadać, mała łajzo, czy ci się to podoba, czy nie. Wierz mi, jestem najgorszym wrzodem na dupie, jakiego spotkałaś. Parę dni ze mną, a uciekłabyś na Urugwaj ze łzami w oczach.
Może to prawda? Może trzymanie się z nim nigdy nie prowadziło do niczego dobrego? Może to on w istocie był magnesem wszelakich tarapatów? Gdyby nie podszedł do Lentarosa, nie zostałby złapany za gardło. Gdyby nie został złapany za gardło, Arthur by się nie wkurwił. Gdyby się nie wkurwił, nie padłyby strzały. Gdyby nie strzały... zresztą, nieważne. Finał wniosku wyglądał tak, że gdyby Growlithe'a tutaj nie było, Arthur nie musiałby teraz tracić czerwonych krwinek, być może nawet pokonałby androida i bez problemu wykonał powierzone zadanie. A tak? Jonathan nerwowo przegryzł wewnętrzną część dolnej wargi. Cholera. Jestem pechowcem.
„Nie chciałam go połamać”.
Zamrugał, jakby zaskoczony.
Co? Ty? Połamać? Ojej, jaka troskliwa! Czy jeśli złamię sobie rękę, to przebierzesz się w strój pielęgniarki i nakarmisz mnie łyżką? — zapytał z delikatnym rozbawieniem, którego próżno szukać było w poważnych, rozeźlonych oczach. „Wróć na Ziemię, Jonathan”. — Proponuję układ. Ty nie mówisz na mnie „misiak”, ja przestanę na ciebie wołać „kotek”. Okej, kociaku?
A czy cokolwiek w Desperacji mogło być „okej”?
Nie — wtrącił nagle, na moment zamykając ciężkie powieki. Miał wrażenie przez moment, jakby odpowiedział na pytanie, które przed momentem pojawiło się w jego umyśle — „A czy cokolwiek w Desperacji mogło być „okej”? — ale jednocześnie zaprzeczył słowom dziewczyny. Gdy znów uchylił powieki, dawny blask przekradł się gdzieś w kącikach jego oczu. — Nie uciekłaś. Z psychiatryka nie da się uciec. Nadal w nim jesteś.
W tym momencie uniósł wolną rękę i... puknął ją palcem w czoło.
Psychiatryk to nie miejsce. Nie tylko.
Ja uciekłem z pierdla, kotek. Osoby, które uciekły z pierdla, w rzeczywistości uciekły tylko zza krat — pomyślał, ale nie kwapił się, aby uraczyć dziewczynę podobną wiadomością. Już teraz miał przecież wrażenie, jakby jej ciekawość mogła go zwyczajnie dobić. Był już w gruncie rzeczy starym koniem, a kolejne lata wcale nie dodawały mu inteligencji. Ha, od takiego stania i nicnierobienia piękniejszym nie będzie.
„Sam jesteś kurdupel!” — i pomyśleć, że te słowa tak mocno wstrząsnęły Jonathanem, jednocześnie wprawiając go w ten zapomniany stan wesołości. Adrich był taki... uroczy, gdy próbował być nie wiadomo jak twardy. A pech chciał, że to on zwykle wracał z misji z przebitym okiem, wyrwaną ręką, nogą...
Tak, tak, wiem — burknął, wzruszając wątłymi ramionami. — Przecież ty zawsze sobie poradzisz, co?
Wbrew wszystkiemu; wbrew temu jak traktował Arthura, jak się przy nim zachowywał, ha!, nawet jak o nim myślał, nie traktował go jednak jak dzieciaka, którego stale trzeba trzymać za rękę. Mógłby go śmiało rzucić półżywego do paszczy lwa o zębach rekina i — naprawdę — nawet przez myśl by mu nie przeszło, że Adrich by sobie nie poradził. To wcale nie tak, że pokładał w kuzynie nadzieje o tak kolosalnym zakresie, ale od tylu lat byli zmuszeni wręcz trawić swoje towarzystwo, że zanim Jace się obejrzał, nie traktował go jako irytującą przylepę, a prędzej jako osobę, bez której jego życie zdawałoby się mieć ciut mniej kolorów.
Chwila. Co ja właśnie stwierdziłem? Że jaką on jest dla mnie osobą? Białowłosy przewrócił oczami. Dobre, ale nie. Arthur był uroczy i pyskaty, przez co trudno go zakwalifikować do bandy dzieciaków (nawet mimo wzrostu). Gdyby umarł, z pewnością czegoś by brakowało, ale na dłuższą metę...
Tak, ee... tutaj jest napisane... słuchaj — wyrwało mu się nagle, gdy do jego uszu dobiegły słowa androida. Jace zacisnął palce na teczce, którą sekundę temu otworzył i zmierzył wzrokiem. Właściwie już odnalazł potrzebne Arthurowi informacje, ale w chwili obecnej coś innego przykuło jego uwagę. 1... 2... 3... kurwa, liczenie do dziesięciu wcale nie pomaga! — Nie wiem skąd mnie znasz, co więcej: nawet nie mam ochoty wiedzieć skąd mnie znasz. Oczywiście, zgadzam się z tobą w tej kwestii. Wystarczy mieć czujny słuch i umieć go wykorzystać, a wszystkie niusy same do ciebie lgną. Ale nie przypominam sobie — a wierz mi, mam pamięć piekielnie dobrą — żebym powiedział cokolwiek o moim zawodzie, pochodzeniu, właściwie nic ci jeszcze nie powiedziałem. Trudno cokolwiek wykrztusić, z ręką na gardle. Khm. To mają roboty? Jesteś chodzącą encyklopedią PWN? I co jeszcze o mnie powiesz, wyczytując to z ułożenia mojej trzeciej kości żebrowej? Że uwielbiam blondynki, a świat bez różu, to już nie świat? Hej, a może takie plotki rozsyłane są na mieście? „Ten biały kundel, to przywódca. Cholera wie czego, ale jednak czymś dowodzi”. I... — w tym momencie spojrzał na Grape. — Twoja prośba zostanie spełniona. Nie jestem ze S.SPEC`u. I nie nazwałbym mojego gangu sektą. Jesteśmy bardziej humanitarni. Gwałcimy, ale nie zabijamy. To różnica, doceń to.
Kącik jego ust drgnął.
Nie znosił tej dziewczyny.
I pewnie dlatego nie mógł zrozumieć, dlaczego jednocześnie tak go ciekawiła.
Ostatecznie powrócił jednak do androida.
Do czego? Khhh, pokoju, miłości, dostatku... braku idiotycznych pytań. Jak myślisz? Do czego mogę dążyć? Chcę informacji, proponuję informacje. Uczciwy układ. A ty mnie pytasz do czego dążę? Nie jestem pewien, może zbyt prędko na wnioski, ale... chyba uznam, że dążę do informacji. Taka odpowiedź cię usatysfakcjonuje?
Spuścił spojrzenie na trzymaną w ręce teczkę.
Do hotelu... hm... „Czarna Melancholia”. Pokój 13. Powodzenia — odparł na koniec, jakby uznał, że Arthur w tym momencie opuści bar, zabierając ze sobą Lentarosa. Zabawne, że Jace nie zwrócił uwagi na nazywanie go kundlem.
Growlithe, ale na dobrą sprawę wszystko mi jedno. I tak zapomnisz.
„Nie mam pojęcia o czym mówisz”.
No nareszcie. Czyli jest coś, czego nie wiesz. Haczyk.

| Taki rozpierdziel w tym poście... chyba niczego nie pominąłem. xD |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.10.13 20:38  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
    Grupka, którą napotkała Grapevine miała przesrane... po prostu. Wiadomo, że z kimś takim jak niebieskowłosa dogadać się nie idzie, ale zawsze mogą sobie popróbować. Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje, czy jak tam to mówili. Nieważne. Coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że posuwa się zbyt daleko, a w jej głowie odbywała się walka. Normalność i nienormalność tkwiły w pojedynku... kto wygrywał? Poziom był wyrównany, aczkolwiek zachowywała się normalniej niż zazwyczaj, a to już był na prawdę wielki postęp. SERIO.
    Popatrzyła na swojego "ukochanego przyjaciela" po czym tylko pisknęła cicho. Czy się go bała? Raczej nie, z wyglądu był bardzo przyjemny, mimo tych wszystkich ran, które odniósł. Mało ją obchodziło, czy to ten robot go tak urządził, czy też jakiś pedofil, gwałciciel, seryjny morderca, psychiczny klaun, czy kto tam inny. Po prostu miała to w dupie i tyle. Bo niby czemu miała się przejmować o innych... i to jeszcze takich "innych".
    Złapała się rękoma za kolana, po czym trochę je rozprostowała, można było usłyszeć małe chrząknięcie, ale takie na prawdę ciche. Po tym od razu wstała i odpowiedziała na pierwszą kwestię:
    - Ojoj nie boję się... poza tym nie wyglądasz na jakiegoś zbira, który to taki chętny do bitek jest, a na dodatek z dziewczyną. Prawdziwy z Ciebie "dżentelmen". Cóż pozory mogą mylić i tutaj tkwi zagadka. Om... niech będzie panie pudelku. Łajzo? Jakie komplementy się sypią. Nie takie komplementy się sypały co do mojej osoby, a więc zaprzestańmy tych dziecinnych przepychanek. Wrzód na dupie? Witaj w klubie.
    Tęczowa strona znowu się odezwała w głowie. Grapevine przypomniała sobie o genialnej reklamie i zaczęła nucić melodyjkę, ale tak żeby nikt jej nie słyszał... czyli w głowie. Swoją bańką machała na boki, a jej usta układały się w słowa: "Puddi, puddi". Wariatko zmądrzej! Poczuła się jakby oberwała siarczystego liścia w policzek. Ocknęła się? Czyżby wyszła z krainy marzeń? Czy uda się być choć trochę normalną osobą przez dłuższy czas? Bóg jeden wie.
    Kolejny dialog, którego wysłuchała dokładnie. Grejp myśl... ale chwila ona nie myśli. PIERDOLNIĘTA GRAPEVINE. Mimo tego ułożyła sobie w głowie to co ma wypowiedzieć, po czym rzekła:
    - Troskliwa? Dobrze, że nie znasz mnie lepiej... i nie to wcale nie jest groźba czy coś, ja po prostu tak sobie pierdolę. Ciebie karmić łyżeczką? Zapomnij. Gh... powinieneś być choć trochę wdzięczny, że nie rzuciłam Twoim przyjacielem, czy kim tam. Cóż ignorancja totalna. Ym. Okej misiaku.
    Myślała dalej. Miała już pewien plan, wiedziała co ma robić dalej. Wiedziała. Po prostu nie mogła dawać się traktować jak jakąś szmatę lub coś podobnego. Chłopak jeździł po niej dosyć ostro. Ona i tak się opinią innych nie przejmowała za bardzo, ale co za dużo, to nie zdrowo. Widać chłoptaś nie miał umiaru, pech.
    I znów kolejna kwestia. Tutaj musiała przyznać mu rację, ale nie wiedziała jak. Powiedziała od razu to co przyszło jej na myśl:
    - Taak. Może i masz rację, tylko uwolniłam się od tych przeklętych doktorków, który odwiedzali mnie tylko ze skalpelem, a ja musiałam stawiać coraz większy opór.
    I stało się. Jej "kolega" zwrócił się w jej stronę i puknął ją w głowę palcem. Jak mógł? Czy nie wiedział, że może obudzić bestię? NAPRAWDĘ?!
    Popatrzyła się na niego po czym rzuciła pospiesznie:
    - Sprawdzasz czy mam mózg? Oj głupi jesteś, na prawdę głuptas z Ciebie, ale cóż zawsze można trochę zmądrzeć, no nie?
    Uśmiechnęła się do niego. Dalej było już tylko gorzej, na prawdę.
    Grapevine patrzyła na kundla, miśka, psiaka... egh jak zwał, to zawał. Chwilę potem schyliła się do butów. Jednym ruchem rozwiązała go, po czym zawiązała z powrotem. Włosy przykryły jej twarz, nikt nie widział jej szyderczego uśmiechu. Użyła swojej mocy, jednak nikt tego nie widział. Jej ząbki wysunęły się trochę, a ona swoim językiem przeleciała po nich. Spojrzała na Growlitha, po czym rzuciła się w jego stronę. Może nie była aż tak silna, ale momentalnie chwyciła jego prawą rękę podwijając rękaw. Jeden ruch i jej zęby wbiły się w kończynę. Po całym zajściu odskoczyła zaciskając mocno parasolkę. Obserwowała dokładnie jego ręce... przecież mógł wyjąć broń palną no. A tu niespodzianka. Wtedy dziewczyna użyje parasolki, przez co strzały gówno jej zrobią. Na sam koniec uśmiechnęła się i poruszyła głową. Cały czas była czujna, nie chciała wyjść połamana z baru, o.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.10.13 20:43  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
Czuł, że im prędzej wyjdzie, tym mniej ucierpi jego biedna psychika. Mógł się teraz tylko przysłuchiwać tej "kłótni", która wydawała się mu kompletnie bez sensu. Przymrużył delikatnie gadzie oczy. Wężowy język wysunął się szybko, rejestrując zapach. Adrich szybko zapamiętał woń Grapevine, zapisując ją w pamięci jako "do unikania, obiekt silnie denerwujący". Dlatego też nie wyznał swojego imienia. Nie podał nawet nazwiska czy pseudonimu. Po prostu nie widział sensu zdradzania tak ważnych informacji pierwszej lepszej przybłędzie z brakiem rozumu. Prychnął cicho, przewracając ślepiami. Wreszcie zamknął je, przykładając dłoń do czoła w geście, który właściwie można było nazwać lekkim facepalmem.
- I tak nie mam czym. Myślę, że nie uciekniesz, skoro nadal tu stoisz - stwierdził tuż po westchnięciu i uniesieniu wzroku na androida. Wiedział już, że ktoś coś od niego chce i że wynajął jakiegoś kurdupla, żeby go ściągnąć w jakieś miejsce w bliżej nieokreślonym celu. A mimo to cały czas przebywał w barze i rozmawiał. Wiadomo, Arthur zachowywał czujność i w razie potrzeby po prostu naraziłby się na wykrwawienie, ochlapując robota żrącą krwią. Miał wątpliwą nadzieję, iż nie będzie musiał tego robić.
Blondyn zerknął na Wilka, gdy ten miał mu odpowiedzieć, ale... No właśnie. Nie doczekał się otrzymania odpowiedzi od razu. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i spojrzał na dziewczynę. Jego wyraz twarzy mówił o kompletnym mamtowdupizmie, obojętności i braku zainteresowania nią. Jace wydawał się trochę rozkręcać w swoich wywodach, tak więc Adrich podszedł do baru i zerknął na Boba.
- Zrób kosztorys strat i moich długów. Oddam ci po wypłacie. I nie wywalaj psa, nie jego wina - rzucił cicho do właściciela przybytku i wrócił do zgromadzenia. Akurat w momencie, kiedy albinos kończył.
- Dzięki - powiedział i wspiął się na palce, żeby złożyć na policzku Jonathana delikatny pocałunek. Rany. On musiał być taki wysoki? - Adieu!
Zabrał teczkę z papierami, spojrzał na Lentarosa i kiwnął mu głową w stronę drzwi. Już po chwili byli tylko wspomnieniem. I w sumie dobrze, bo nie widział ataku Grapevine, za który swoją drogą chyba by ją zabił na miejscu.

[zt + Len]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.10.13 22:42  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
Nie wyglądał na zbira? Jace przybrał całkiem zdumiony wyraz twarzy. W sumie to chyba dobrze. To by wyjaśniało, dlaczego tak nienaturalnie wyróżniał się na tle pozostałych mieszkańców Desperacji. Co prawda ze względu na swój zawód wcale nie musiał dbać o wygląd. Ba. Wcale o niego nie dbał, bo było to zdecydowanie zbyt problematyczne na dłuższą metę, przy takich możliwościach, jakie dawała czerwona pustynia. Niemniej, mógł to nawet uznać za chory komplement! Gdy wokół wszyscy przezywali się od chuliganów, łajna, psów i świń, on dostał kategoryczne zaprzeczenie, że jest kimś ich pokroju.
Milutko?
Mięsień na policzku Jace'a drgnął.
Niekoniecznie.
To nie tak, że chciał być uważany za zło tego świata. Sam zresztą twierdził, że z moralnością u niego wszystko w porządku i zmierza bardziej ku jaśniejącym Niebiosom,  ale kwestia przyzwyczajenia mocno dała się mu we znaki. Zwyczajnie trudno przestawić się na miłe półsłówka w takich okolicznościach. Jakim prawem stwierdziła, że miałby być dżentelmenem? Nie. Chwila. Nie uderzyłby kobiety? W tym momencie z ust białowłosego wyrwał się krótki chichot.
Żartujesz sobie? – zapytał rozbawiony. — Nie mów mi tylko, że jesteś z tych, które myślą, że płeć uchroni je przed armagedonem. Błąd, kotek. Śmierć nie patrzy na takie pierdoły. Porywa młodych, starych, bogatych i niekoniecznie. Nie słucha błagań mężczyzn i nie da się przekonać kobietom. Niby dlaczego ja miałbym traktować jakąkolwiek dziewczynę inaczej? Tylko dlatego, że jest dziewczyną? Daj spokój. W Desperacji to nie obowiązuje. Zresztą, pieprzyć zasady. Tu każdy gra nie fair.
Arthur też grał. Gdy tylko pocałował Jonathana, ten przesunął znużonym spojrzeniem po kuzynie, ale kiwnął na pożegnanie głową. Tak naprawdę nie przejął się tym krótkim gestem. Był zbyt niewinny, aby w ogóle zwrócić na niego uwagę, co? Poza tym... to nie pierwszy raz, gdy się całowali (lub jeden całował drugiego, jak teraz). Jace był pewien, że nie ostatni.
Hmm? – wyrwało mu się nagle, gdy przenosił spojrzenie z powrotem na Grapevine. Po uśmiechu nie było już co prawda śladu, ale w oczach nadal pobłyskiwało rozbawienie. No tak. Była kobietą. Nietykalna. Święte ciało by się chciało. — Masz rację. Całe szczęście, że nie znam cię lepiej – westchnął. — Zresztą, oboje nie chcemy się poznać, prawda?
Nie chcesz jej poznać, Jace? Nie chcesz? Nie? Nie? Nie? Chłopak zmarszczył zabawnie nos.
To dlatego jesteś... – „stuknięta?” — ... e... „taka”? Bo przychodzili do ciebie źli panowie ze skalpelami? Prr, rumaku, nie trzymam w dłoni nic niebezpiecznego, czemu więc na mnie plujesz jadem?
Nic niebezpiecznego... prócz paralizatora, co? Na tę myśl kącik ust ponownie drgnął mu ku górze, nie dając jednak dojść uśmiechowi do skutku. Niemniej, nie powinien się uśmiechać w takich sytuacjach. Tym bardziej, że wcale nie pomylił się z tym jadem. Zdążył ledwie podnieść głos. Ledwie warknąć ostrzegawcze „EJŻE!”, jednocześnie odskakując na bok.
Poczuł tylko kły, które zahaczyły o skórę na ręce, chwilę później nieznaczące mrowienie. Być może nie byłby wściekły, gdyby nie fakt, że palce, zaciskające się w pięść, po krótkiej chwili rozluźniły się... bynajmniej nie z jego polecenia.
„Spokojnie, pamiętasz? Miałeś być spokojny!”
Klatka piersiowa unosiła się i opadała w nerwowym geście.
I? – rzucił, ukazując kły. W lewej dłoni ścisnął paralizator. — Lepiej ci? Byście się, kurwa...
Poczuł ucisk na ramieniu. Od razu nim szarpnął, strzepując z barku silną dłoń Boba. Mężczyzna nie odezwał się nawet słowem, ale i tak dostatecznie mocno oznajmił Jonathanowi o swoich ewentualnych zamiarach. Albinos pamiętał do teraz ostatnią dwugodzinną reprymendę od barmana. Nie chciałby przechodzić tego drugi raz.
No dalej – podjudzał.
Wyprostował się.
Nie zaatakował.
Choć wszystkie jego mięśnie naprężyły się, twarz stężała, źrenice rozszerzyły nienaturalnie – nie zaatakował. Być może dlatego, że znał konsekwencje. Być może przez to, że dziewczyna była wariatką. „Szalona, szalona!” - krzyczał umysł chłopaka, gdy przypatrywał się niebieskim włosom, dużym oczom o niespotykanych tęczówkach. Jego usta zacisnęły się nagle w wąską linijkę, by za moment wysunął się spomiędzy warg język. Przesunął po dolnej [wardze] koniuszkiem, zwilżając pęknięte usta.
Odłóż broń – powiedział, siląc się na spokojny ton głos. Był spokojny. Cholernie spokojny. Był jebaną oazą spokoju, pieprzonym kwiatem lotosu na środku kurewskiego źródełka. — Po prostu odłóż, Grapevine.
Jego palec spoczął na włączniku paralizatora. Choć prawą dłoń miał ledwie sprawną przez zadraśnięcie po jadowitych kłach dziewczyny, tak lewą dysponował w pełnej krasie. Gdyby dziewczyna zbliżyła się do niego, wykazując jakąkolwiek chęć ponownego ataku, z pewnością zostałaby porażona prądem. Jace był szybki. Zdążyłby.
Przecież możemy się dogadać, hm?
Dlaczego to brzmiało, jakby jej groził?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.10.13 12:38  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
    Cała akcja się udała, jednak Grapevine zamierzała poważnie poharatać rękę Growlitha. Był taki nie miły dla niej, należało się. Niestety tylko drasnęła go ząbkami. Szkoda? Pewnie tak.
    Dziwne, bo dopiero teraz zauważyła, że robocik i ten mały "dzieciak" opuścili bar. Nawet nie zastanawiała się dlaczego. W ogóle się nie dziwiła. Sama na miejscu innych wzięłaby nogi za pas i spierniczyła gdzie pieprz rośnie. Coraz to bardziej imponował jej ten misiek. Z jakich względów? Chociażby, ze nadal uparcie trwał przy niej... no i był taki spokojny po tym całym ugryzieniu. Niebieskowłosa od razu by oddała, chyba. Sama już nie wiedziała, w końcu raz się zachowała normalnie, raz nie, no i jak tu żyć? No niby się da, ale to na prawdę jest bardzo ciężkie. Odpowiedziała od razu na słowa chłopaka:
    - Oczywiście... wiadomo, że przed armagedonem się nie uchroni nikt. Tłumaczysz mi to tak jakbym była najbardziej tępą osobą na świecie. Nie bój się, są gorsi ode mnie. Los chciał, że akurat trafiliśmy na siebie, no i już musisz to jakoś przeboleć. Ja tam się normalnie czuję, ba nawet świetnie się bawię. Na serio. Jesteś straszliwie cierpliwy, myślałam, że chwila minie, a ja wylecę przez okno. A tu niespodzianka... nic się nie dzieje.
    To serio było strasznie dziwne! Czyżby się jej bał? Czyżby się jej bał skrzywdzić? Nie chciał? Może po prostu był zbyt leniwy? Nie lubił się bić? Kłamał? Chciał inaczej rozegrać całą akcję... zaatakować z zaskoczenia, tak jak ona to zrobiła? W głowie roiło się od pytań, na które winogronka nie umiała odpowiedzieć i właśnie to ją tak bardzo irytowało.
    Złapała się obiema rękoma za głowę i zaczęła myśleć.
    Na prawdę? Zaczęła myśleć?
    POSTĘP.
    Wzruszyła ramionami i popatrzyła w sufit. Lampa migotała kołysząc się lekko na boki. Patrzyła tak jeszcze chwilę, po czym swoje kolorowe ślepia przeniosła na "przyjaciela", od razu również odpowiedziała:
    - Czy ja wiem, czy nie chcę Cię poznać? Zaciekawiłeś mnie trochę... ale chyba nie ma już ratunku na dobrą relację. Jesteśmy zbyt... inni? Nie wiem jak to ująć, z resztą Ciebie to i tak nie interesuje. - wzięła głęboki oddech i skończyła - Jestem nienormalna zgadza się. Widać szereg moich schorzeń i zboczeń psychicznych coraz bardziej na mnie oddziałuje, dlatego unikam kontaktu z normalnymi ludźmi, nie chcę krzywdzić wszystkich na około.
    Po tym wszystkim wypuściła powietrze z ust. To mogło zabrzmieć jak spuszczanie powietrza z balona albo czegoś innego co się pompuje.
    Minęła chwila, a ona znów zaczęła mówić:
    - Czy mi lepiej? A zastanowiłeś się choć przez chwilę, czy ja się boję? Może i udaję idiotkę, która ma wszystko w dupie, ale tak nie jest. Jeździsz po mnie... jak po szmacie, a ja mam tego słuchać w spokoju? Na pewno nie. Zastanów się, czy ty byś tak kurwa stał i miał na wszystko wywalone. No właśnie... wyobraź sobie, że inni ludzie, a nawet potwory mają uczucia. Poza tym Wasze zachowanie doprowadziło za pewne do ataku jakiegoś z moich schorzeń, po prostu staraj się przystopować przynajmniej w mojej obecności, okej?
    Jej oczy zaczęły się błyszczeć. Po policzku spłynęło kilka kropel. Raz z jednego oka, raz z drugiego. Grapevine prawie płakała. To nie był wisk małego dziecka, to był cichy szloch, który po kilku sekundach ustał. Sama nie wiedziała jakim cudem ryczała.
    Łezka, łezka i koniec.
    Wytarła oczy, po czym spuściła łeb, jednak parasolkę nadal trzymała w ręku, przecież nie wiedziała jakie zamiary ma Growlithe.
    Odłożyć broń? Pojebało?! Nigdy w świecie.
    Popatrzyła tylko na niego i mruknęła:
    - Nie nazwałabym tego bronią, to raczej artefakt obronny. Skąd mam wiedzieć czy nie masz jakiś złych zamiarów. Przecież możesz chcieć zemścić się za rękę... prawda? Nie wierzę już w Twoje ładne oczy, po prostu nie mogę. Liczyłam na jakąś przyjaźń, jednak Ty chyba nie jesteś typem zbyt przyjaznym, tak po prostu mi się wydaje. Zwracasz się po imieniu? Czyżbym nie była aż tak obojętna? Misiak, chyba nie umiem Ci zaufać aż tak, przykro mi, ale parasolkę będę trzymać nadal, co nie oznacza, że nie możemy się "dogadać".
    Patrzyła na niego uważnie. Cały czas miał w ręce paralizator, dlatego nie było opcji o przyjaźni. On coś planował... coś złego, a ona nie wiedziała co.
    Uśmiechnęła się tylko krzywo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.13 23:35  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
„Tłumaczysz mi to tak jakbym była najbardziej tępą osobą na świecie”.
A nie jesteś?
Coś nagle pisnęło w głowie Jace'a, aż ten się skrzywił. Wyglądał niemalże, jakby sekundę wstecz ktoś przyrąbał mu metalowym naczyniem w łeb. No dobra, dobra. Nie była. Niby. Względnie nie. Załóżmy, że nie. Jonathan miał tylko to drażliwe uczucie, że dziewczyna robi dosłownie wszystko, aby wbić go butem w ziemię, pokazać swoją władczość, dominację... a tego, jako alfa nie mógł już znieść. Jakim prawem traktowała go jak wyrzutka, gdy sama nim była?
Jestem cierpliwy, bo muszę. Z podziękowaniami zgłoś się do Boba – odparł lekko, doskonale wiedząc, że wspomniany barman wpatruje się teraz uparcie w jego plecy, szorując do upadłego ten jeden, jedyny kufel...
Jonathan pracował tu od dłuższego czasu. Choć za marne grosze, robił wszystko jak należy, w zamian spodziewając się przychylnych spojrzeń ze strony właściciela baru. Brzmi to idiotycznie, ale mieć względy u kogoś pokroju Bobby'ego, dobrze o nim świadczyło. Gdyby nie częste bójki w barze, których nierzadko był przyczyną, może nawet Bob pozwoliłby mu czasami stanąć za barem? — Poza tym nie lubię przesadzać. Ktoś musi znać umiar, żeby zachować harmonię, co, szalona księżniczko?
Ostatnie dwa słowa wypowiedział tonem tak ostrym, że od samego głosu zwykły śmiertelnik był w stanie się pociąć.
Posłuchaj, bo chyba nie bardzo się rozumiemy. Ja? JA byłem niemiły? To ty się na mnie rzuciłaś! – W tym momencie palce jego prawej dłoni drgnęły, ale chłopak prędko je wyprostował. Samo poruszanie, choćby nie wiadomo jak delikatne i nieznaczące, powodowało nieprzyjemne uczucie, przypominające coś w rodzaju mrowienia, które brnęło falą przez przedramię, aż do barku i rozprzestrzeniało się po prawej części jego ciała. A to, czego nie znosił najbardziej, to nieprzyjemności. Serio. Jace ich wręcz nienawidził! — To nie ja ładowałem łeb między walczące lwy, nie ja do ciebie zagadywałem, a w końcu nie ja miałem pretensje o to co robię i nie ja atakowałem kogoś, kto naprawdę nie ma ochoty puścić tego płazem. Oliwa sprawiedliwa. Poczekasz dzień czy dwa.
„I znów się spotkamy”. To zdanie pojawiło się już tylko w umyśle wilczura, który w rozluźnieniu wzruszył barkami, jakby nie interesowało go to, co może sobie pomyśleć dziewczyna. Groźba. Groził jej. Nie dosłownie, nie wprost... on groził cudownie, między wersami, tak, by większość odbiorców nie mogła tego dostrzec.
Jak bardzo chciał ratować tę relację?
Poza tym, skąd wiesz czego chcę? Rany, kobieto. Po prostu mów co ci na sercu leży, o ile potrafisz je zlokalizować. Załóżmy, że interesuje mnie wszystko, co ty na to?
Bo był informatorem. A przynajmniej za takiego wielu go uważało, ze wzgląd na nieograniczony zasób wiedzy dotyczący miejsca tajemniczego samego w sobie. Na temat Desperacji. Na temat mieszkających tu stworów. Na temat zapasów... Po prostu. Przyszłość. To było wszystko, co liczyło się dla wszystkich. Społeczeństwo Desperacji jej nie miało. Niewielu było takich, którzy chcieliby stan tej rzeczy zmienić. Coraz bardziej zastanawiał się jednak, czy on sam chciałby to zmodyfikować. Jemu... właściwie podobał się taki świat.
Był niesamowity.
Zraniłaś moje ego – burknął, gdy tylko usłyszał, że unika kontaktu z normalnymi ludźmi. A on? Co? Nie był normalny? Pomijając niewielkie deformacje ciała, wyglądał jak nastolatek, któremu zaraz strzyknie wiek dorosłego mężczyzny. Ale... to naprawdę dopiero „zaraz”. „Zaraz” jest bardzo długie. Wszyscy to wiedzą. To tak, jak matka zapewnia, że wróci za pięć minut po dziecko. Nigdy nie wracają... Ktoś kiedyś mówił, że kłamstwa wypowiadane w dobrej wierze, nie są już tak ciężkie. Jace był pewien, że ten kto to wymyślił, był frajerem i mógł się tylko cieszyć, że już nie żyje, bo wilk znalazłby go i udusił gołymi rękoma. Takie oszczerstwa momentami raniły bardziej. Gładziły nawet najagresywniejsze i najpotężniejsze stworzenia.
I w tym momencie, z taką myślą... nie był pewien, czy Grapevine nie jest kimś tego pokroju. Jak prosto jest zgrywać zranionego człowieka? Jace był pewien, że śmiertelnie łatwo. Przecież tak często to widywał... Nie oznaczało to jednak, że widok cudzych łez był dla niego przyjemnym uczuciem. O ile rzeczywiście serce nie ścisnęło mu się z żalu, to jednak podświadomość szeptała czułe słówka i dobre rady: że przecież byłoby mu jednak lepiej, gdyby powstrzymała się przed płaczem.
Trafiła w sedno, co, Jace?
Chłopak z grymasem niezadowolenia na ułamek sekundy odwrócił od niej wzrok. Prawda była taka, że nie. Nie pomyślał. Nawet nie miał zamiaru pomyśleć o czymś takim. Bała się? Jakim prawem w ogóle podsuwała mu takie warianty? Strach w Desperacji... to przecież takie mizerne, co? Jak kurewstwo może się bać? W pewnym momencie chyba nie wytrzymał. Zachichotał cicho. Ale nie był to szyderczy dźwięk wykpienia, a coś czego naprawdę próżno szukać u Jace'a na co dzień. Krótki, rozbawiony śmiech kogoś, kto już nie wytrzymał. Ktoś, kto chciał, ale nie umiał się powstrzymać przed tym gestem.
Oczywiście, oczywiście. Nie ufasz mi. A kto tu komu ufa, Grape? Nie chcę twojego zaufania, bo ty go ode mnie też nie dostaniesz. Na pal licho nam ono? Lepiej patrzeć w czyjeś oczy, niż na jego ręce. Boisz się tego paralizatora? – Uniósł dłoń, uzbrojoną w podłużny przedmiot. Wystające na górze druciki zaskrzyły się, gdy przycisnął guzik. — Nie sądzisz, że to ja jestem tutaj poszkodowanym? Nie ja powinienem się bać? – Jasna brew drgnęła ku górze. — Dlaczego w ogóle do nas podeszłaś? Było tak wielu innych... niektórzy wykazywali te ostatnie reszki przyzwoitości. To nie. Wparowałaś i wytropiłaś akurat nas. NAS. Osoby, które jako jedyne trzymały broń. Z twojego punktu widzenia powinniśmy być ostatnim wariantem, a nie pierwszy, co? I przestań mówić do mnie „misiak”, bo ja wrócę do „kotka” i uznam, to za prowokację. Zresztą, hmpf. Pewnie lubisz jak się tak do ciebie zwracam.
Z pewnością.
Skacze, kurwa, z radości na dźwięk uszatego mruczka.
Schowaj broń i kły, a ja nie przestrzelę ci rzepki i nie porażę prądem. To uczciwy układ. Powinienem chcieć jeszcze coś za rękę.


EDIT: Bzzz bzzz... bzzz... bzzz...
Jace wciąż trzymając palec na paralizatorze, drugą, drętwiejącą dłoń wsadził do tylnej kieszeni spodni. Bzz BZZZ BZZZ. Ledwie chwycił za wibrujący telefon. Czuł się tak, jakby ręka wcale nie należała do niego, jednocześnie wiedząc, że każdy sms może przeważyć szalę jego zwycięstwa ku wolności. Zerknął na bok, na wyświetlacz komórki. Treść nie była specjalnie powalająca, ale wystarczyła, aby ruszył swoje szanowne dupsko ku wyjściu.

| zt → kwiaciarnia „bramy nieba” |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.12.13 15:12  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
Na balu było dość ciekawie, ale także strasznie krępująco. Bądź co bądź miała okazję zobaczyć pokaźne piersi Ayi, które przyprawiały ją wręcz o kompleksy! Westchnęła ciężko i stanęła w swoim domu przed lustrem, które udało się jej skądś wytrzasnąć. Było w niektórych miejscach pęknięte, ale nadal można było się w nim spokojnie przeglądać. Miała na sobie jedynie bieliznę. Ultear przyjrzała się swoim piersiom, które były okropnie małe. Położyła na nich ręce, czując nieznaczną wypukłość. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że się obmacuje. Zarumieniła się i szybko opuściła ręce. Dobra, trzeba się jakoś ubrać czy coś. Odchrząknęła i skierowała się ku swojego salono-kuchnio-sypialni. Ze starej, rozwalającej się szafy, co ledwo się kupy trzymała. Wyciągnęła z niej białą bluzkę z kolorowymi paseczkami, krótkie, dżinsowe spodenki, czarne zakolanówki i swoje ukochane, schodzone trampki. To były jednak jej najlepsze ciuchy jakie miała, więc wyglądała naprawdę przyzwoicie. Uśmiechnęła się jedynie pod nosem, zadowolona z siebie i wyszła z domu.
Sama w sumie nie wiedziała, gdzie idzie. Prosto przed siebie. Desperacja jest naprawdę duża, a że całej nie znała to miała okazję poznać. Znając jej szczęście napotka jakiś ludzi, którzy potrzebowali pomocy Uzdrowiciela. Na balu nie musiała nikogo z przykrych dolegliwości leczyć, całe szczęście! Nie żeby ona nie lubiła pomagać czy coś, ale chyba lepiej jest, kiedy wszyscy są cali i zdrowi, prawda?
Ultear stanęła nagle przed drzwiami baru. Spojrzała nieco niepewna na szyld z nazwą. Przyszłość? Jaki idiota wymyślił coś takiego, kiedy w Desperacji nie można być pewnym, że przyszłość będzie miała miejsce? Westchnęła ciężko. Chciała iść już dalej, ale coś... podkusiło ja by weszła do środka. Ul nie piła, była abstynentką, wiedziała jakie skutki ma picie alkoholu, jednakże miała wrażenie, że spotka tu kogoś ważnego. Cholera wie skąd się w niej to uczucie narodziło. Dziewczyna westchnęła jedynie ciężko i podeszła do baru, wdrapując się na wysokie krzesło.
- Sok pomarańczowy poproszę- powiedziała grzecznym tonem do barmana. Znając życie był wymordowanym.
Mężczyzna spojrzał jedynie przelotnie na dziewczynę i bez słowa podał jej zamówienie. Ultear skinęła głową na podziękowanie i upiła łyk pomarańczowej cieczy. Czekała. Na co, a może raczej na kogo? Tego nie wiedziała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.12.13 23:02  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
Ul nie mogła go zauważyć, ale cały czas odkąd weszła obserwował ją mężczyzna siedzący na uboczu. Ubrany był w długi podróżny płaszcz,noszący oznaki częstego użytkowania. Ślady po pazurach i wszelkiego rodzaju rozdarciach też. W końcu Desperacja nie jest przyjaznym miejscem i trzeba walczyć o przetrwanie. Ale Ash miał już w tym wprawę. W tej chwili zastanawiał się skąd zna dziewczynę przy barze... No tak! Bal z okazji Halloween! Ciekawe czy ona go pamięta. Podszedł do baru stając za plecami Ul i patrząc na barmana powiedział:
- A dla mnie szklanka wody. I zapłacę za nas oboje.
Zaraz potem przesunął się do przodu i Ul bez problemu mogła zobaczyć kto do niej dołączył. Uśmiechnął się do niej.
- Witam. Mogę się przysiąść? Taka śliczna dziewczyna powinna mieć obstawę w razie gdyby zleciało się do niej zbyt wielu adoratorów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.13 18:00  •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
Ultear nie zwracała w sumie uwagi na ludzi, z którymi dzieliła pomieszczenie. Przyszła się tutaj po prostu soku napić, tak? Wszyscy wyglądali tutaj w sumie jak przestępcy, wymordowani i ludzie, którzy zaufania godni raczej nie byli, ale ona była w stanie się obronić w razie potrzeby. Przecież nie jest pięcioletnim dzieckiem, już zdążyła się trochę w swoim życiu nauczyć, a między innymi bronić. Wie jak przywalić, by przeciwnika z nóg zwalić i to jej wystarczało.
Gdy nagle usłyszała czyiś głos za swoimi plecami przestraszyła się nie na żarty. Już miała wstać, użyć siłaczki i przywalić nieznajomemu z prawego sierpowego, gdyby oczywiście sięgnęła. Dopiero po chwili zorientowała się, że dołączył do niej chłopak z balu Haloween. Spojrzała na niego nieco niepewnie. Usiadła z powrotem na swoje krzesło i powiedziała:
- Etto... możesz.- Zarumieniła się.- Ale płacić nie musiałeś. Stać mnie na sok pomarańczowy jeszcze- rzuciła mimowolnie. Komentarz o ślicznej dziewczynie zignorowała, nie chciała tutaj bójki wszczynać. Normalnie za taki tekst dostałby po ryju.- I nie potrzebuję obstawy. Natrętów mogę sama się pozbyć.- Czyżby w tych słowach było ukryte drugie dno? Kto wie, kto wie.
Ultear patrzyła się w swoją szklankę z pomarańczowym sokiem, chcąc ukryć zakłopotanie. Czuła się nieco nieswojo w jego towarzystwie, był mężczyzną który na dodatek ją komplementował, ale starała się tego po sobie nie pokazywać. Zuch dziewczyna z niej, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 4 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 52 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 28 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach