Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 52 Previous  1, 2, 3 ... 27 ... 52  Next

Go down

Pisanie 27.09.13 23:08  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Z miną przeraźliwie smutną spojrzał na Wilczura. Wiadomym było, iż udaje, bo nie był zdolny do zbytniego odczuwania emocji, a akurat Jonathan mógłby wiedzieć o tym najwięcej. Zielone, gadzie ślepia wpatrywały się w postać białowłosego. Dla zwykłego obserwatora mogłoby się wydawać, że Adrich próbuje wzbudzić litość czy jakieś inne marne uczucie, lecz w rzeczywistości po prostu robił wzrok pod tytułem "ale mamooooooo...". Wężowy język wysunął się na ułamek sekundy, a blondyn ogarnął wyraz twarzy, wsuwając wolną dłoń do kieszeni płaszcza i po raz kolejny zerkając na fotografię, choć teraz to już nic nie dało.
- Nie moja wina, że jestem głodny... - burknął z niezadowoleniem, wbijając wzrok w podłogę i jednocześnie opuszczając przy tym łeb. Mógł wytrzymać bez posilania się przez dłuższy czas, ale naprawdę tego nie lubił. Zdecydowanie lepiej było coś dziabnąć, choćby i raz na dwa dni. A jak dwa razy w jednym dniu, to w ogóle raj i żyć nie umierać. - Poza tym raczej wiedziała, w co się może wpakować opuszczając Miasto - dodał obojętnym, spokojnym tonem. Przecież naprawdę nie był aż tak głodny, żeby zjadać stworzenia rozumne. W dodatku ludzie robili przed śmiercią strasznie dużo hałasu, a potem można było mieć przerąbane, jak się jakiegoś wsadziło do piachu. A przynajmniej w części się to zrobiło.
Odchylił głowę do tyłu, zrzucając tak okazją kaptur. Potarł dłonią kark, przekręcił łepetynę najpierw w jedną, a potem w drugą stronę. Nie miał pojęcia, ile czasu "przespał", jednak trwanie w jednej pozycji ufundowało mu nieprzyjemne uczucie odrętwienia. Ze zmrużonymi powiekami po raz kolejny zerknął na Chikę.
- Akurat ty byś mi płacić nie musiał - zaśmiał się cicho, szczerząc kły i oddając zdjęcie. - Nah... Niekoniecznie, w sumie mógłbym czasem dać wątrobie spokój, bo jeszcze mi się zmutuje, czy coś... - przeciągnął się i podszedł do kominka. Ciepły ogień chyba jako jedyny w całej okolicy wydawał się być szczęśliwy, skacząc po kawałkach drewna. Arthur zsunął z ramion płaszcz, a następnie rzucił go na najbliższy krzesłopodobny mebel.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.13 14:06  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Może i nie znał go od deski do deski, ale parę informacji posiadał i właśnie z tego powodu nie zareagował na jego minę. Już prędzej wzruszyłby barkami i dodał: „wiesz, że nie wolno, zły pies!” Zresztą... kto normalny zjadałby śliczną dziewczynę, która w dodatku była absolutnie i niepodważalnie człowiekiem? Jace poczuł ucisk w żołądku. No, on by zjadł. Ale z  pewnością nie na oczach widowni — dodał w myślach, przesuwając palcami po poharatanym policzku.
Pewnie, że nie. To nigdy nie jest twoja wina, co? Z drugiej strony... moglibyśmy wreszcie pójść na jakieś dobre polowanie. Najlepiej do Edenu. To niby parę godzin drogi stąd, ale tam to dopiero jest co jeść! Pełno  jeleni, saren, łosi, same delikatesy! W dodatku na tyle rozleniwione, bo żyjące w przepychu, więc nie będą uciekać zbyt długo. Jak się najeść by się nie narobić?
Białe kiełki błysnęły ponownie, gdy Chika uniósł kącik ust w uśmiechu. Gdy chciał, nie wyglądał wcale tak podle. Miał ten chłopięcy urok, któremu tak wielu tutaj brakowało. Z drugiej strony to było takie niesprawiedliwe wobec innych — Jace czasami nie doceniał tego, jak bardzo mu się poszczęściło. Żadnych gorszych mutacji, nad którymi nie umiałby panować. Tylko ten ogon... i te uszy... tylko te zmysły ponad miarę i cholerne oczy. Tylko włosy zbielały i charakter się zgorszył. Ale tak? Niektórym głowy urwało, nogi podcięto, zmieniono twarz w mordę, wypruto flaki. Ba. Niektórzy nawet nie wybudzili się, mimo wirusa X. A on? On i tak tego nie doceniał. Tak samo jak nie potrafił docenić faktu, że mógłby posiadać kogoś bliższego niż „ten-tamtem-znajomy”. Być może właśnie dlatego przy Arthurze zachowywał się, jakby go coś porządnie użarło w...
To tylko człowiek. Czego ty się niby spodziewałeś? Że przyjdzie tu z całym arsenałem jak jakiś idiotyczny pies Despotów? — prychnął. Obraz uśmiechu rozprysnął się jak bańka mydlana, ustępując miejsce typowemu dla Chiki rozdrażnieniu. — Jak na moje, to ona w ogóle o nas nie wiedziała. Widziałeś jej spojrzenie? Jakbyśmy byli jakimiś duchami! Cała masa neonowych ektoplazm! Byłeś kiedyś w ogóle w Mieście-3? Nie masz aż tak widocznych defektów, żeby się tam nie przedrzeć, Arth. Tam życia nie ma. Niby technologia, niby żarcie, niby nawet woda i schronienie, ale ludzie to przygłupawe maszyny bez własnej woli. Egoistyczne świnie, snobistyczne aktoreczki i cała masa facetów w czarnych garniakach, a każdy tylko czyha na najmniejszy błąd. Tam do kibla nie można iść bez kontroli. Och, no i oczywiście... nie mówi się o Desperacji. Nigdy. Nikomu. Wiadomo. Jesteśmy tam tylko legendą albo niczym. Władza nas nie znosi. Pobudka, Artie! — burknął na koniec, samemu nie wiedząc, czemu to wszystko powiedział. Przecież tutaj, na terenach pustkowia, wszyscy to wiedzieli. Potwory były traktowane jak niższy gatunek, który trzeba wybić. Jak krowy na ubój, tak prowadzono Wymordowanych ku lochom, z których nie będą mogli wyjść. Jace przesunął palcami po oczach, zmęczony. W lochach jest zimno...
„ Akurat ty byś mi płacić nie musiał”.
Czym sobie zasłużyłem na ten wątpliwy zaszczyt? — odparł, z delikatnym rozbawieniem. No, Jace, koniec z humorami. Później poszukasz dziewczyny, pozaczepiasz ją, obwąchasz jak należy. Później dotkniesz człowieka. Później też znajdziesz siostrę. — A właśnie, serio kojarzysz tego gościa? — Odebrał fotografię, złożył ją i wsadził do tylnej kieszeni spodni, podążając krok w krok za wężem. Zatrzymał się raptownie, gdy i on to zrobił, a dwubarwne tęczówki spoczęły na ciepłym płomieniu ognia.
Hm? Ah, tak. Jasne. Twoja strata. Podobno jakiś nieznajomy adorator podrzucił Bobby'emu trunki z górnej półki.
Iskra trzasnęła w kominku. Nagle spoważniał.
Myślisz, że tu wróci?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.13 17:58  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Nie trzeba go było znać jak kieszenie we własnych spodniach, żeby wiedzieć, iż jest on niezdolny do uczuć będących innymi niż chłodna obojętność. Wszelkie inne emocje wymuszał, udawał, grał niczym aktor na wielkiej scenie życia. I był zdolny do zjedzenia ślicznej dziewczyny będącej człowiekiem. Zwłaszcza będącej człowiekiem. Przynajmniej było wiadomo, że cię potem nie pogną jakieś trucizny, a i w smaku byli lepsi niż przedstawiciele Wymordowanych. Wiadomo, że nic się nie mogło równać z delikatnym smakiem anioła, ale komu by się chciało skubać toto z piór? No i bronić się potrafiło.
- No nie moja. A iść możemy zawsze. Nigdy nie odmówię siania zamętu - wężowy język wysunął się, bezgłośnie chlasnąwszy powietrze. Ruch ten mógł być porównywalny z humanoidalnym oblizaniem warg, gdy myśli się o jakiejś uczcie. On jednak, jak na pół-gada przystało, robił co innego. Miał po prostu nieco odmienne odruchy. Często widywał czworonogi chodzące beztrosko po soczystych łąkach Edenu. Były powolne, często nawet dość tłuściutkie przez brak drapieżników, które mogły im zagrażać. Jeden taki parzystokopytny i mieliby obiad na następne kilka dni. Więc w sumie czemu Arthowi zdarzało się głodować, skoro mieszkał w niebiańskim mieście? Trudno stwierdzić. Możliwe, że wolał grupowe ataki, stadne, zorganizowane. I że nie chciało mu się samemu rzucać na coś, co mógł zabić w mgnieniu oka, gdyby tylko zastosował swoją zdolność szybkiego przemieszczania. Z kimś najpierw by się pomęczył, pobawił, poskradał.
Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Każdy człowiek w Desperacji, o ile był żywy, miał przy sobie broń lub kogoś, kto go chronił. Nie zdziwiłby się na widok arsenału czy innej armii. To było tylko kwestią czasu, w końcu Władze najchętniej pozbyłyby się wszystkich zmutowanych, a ich miasto zrównaliby z ziemią. Lub stworzyli piękny krater, wypuszczając jakąś bombę czy dwie.
- Nie miałbym defektów w ogóle, Nath, gdybym tam właśnie nie poszedł. Skrzyżowali mnie z tym syczącym dziadostwem i zaczęli przerabiać w robota - prychnął cicho, choć brzmiało to raczej jak syknięcie. Skrzyżował ręce na piersi, wgapiając się w srebrzysty metal. - Ale nigdy nie miałem okazji się tam porządnie rozejrzeć, poza celą i laboratoriami S.SPEC. A przynajmniej nie pamiętam tego, żebym się rozglądał... Cholera, praktycznie nic nie pamiętam z tego, co działo się przed złapaniem mnie. Jedyne jasne wspomnienia to to, jak dławiłem się własną krwią, leżąc jak ten idiota. XXI wiek, cholera. Trochę dawno... - przymrużył zielone ślepia, unosząc głowę, by spojrzeć na Chikę. Wbrew pozorom, gdyby nie szaleni naukowcy, blondyn byłby teraz jak większość hasających dookoła bestii, szukających tylko nieuważnych przechodniów. I ciężko byłoby stwierdzić, z czym go los zmieszał. Nie miałby żadnych zwierzęcych dodatków, wyglądałby normalnie, jeśli nie liczyć obłąkańczego wzroku. - Skoro jednak mają tam wszystko, to niech sobie o nas nie mówią, ale przynajmniej się odwalą.
Odgarnął jasną grzywkę, uparcie wchodzącą w prawe oko. Oko, które wyglądąło nienaturalnie, zwracało uwagę. Czarna, pionowa źrenica otoczona morzem spokojnego, szmaragdowego koloru, a czasem gryzącą, ostrą zielenią jadu. Oko świecące w ciemnościach i słabo widzące dzięki eksperymentom. Zawsze miał problem ze wzrokiem, ale nigdy nie musiał nosić okularów, by przejść parę kroków bez obaw o zabicie się.
- Miłością do ojczyzny i dobrym zachowaniem - uśmiechnął się, odpowiadając. Wspiął się nawet na palce, żeby patnąć ten biały czerep. - Serio. Albo przynajmniej to ktoś podobny... Tak czy w krzak - sprawdzić by nie zaszkodziło.
Arthur przykucnął, wyciągając ręce w kierunku płomieni. Były takie ciepłe, przyjemne. Idealnie zastępowały wygrzewanie się na słońcu, którego wężowy tak bardzo nienawidził.
- Coś, co nie smakuje pomyjami albo płynem do mycia naczyń? Czy ty mnie w tej chwili kusisz? - odwrócił głowę w kierunku Wilka, z dziwnym błyskiem w oczach i podejrzanym uśmieszkiem. - Co prawda wolałbym coś, co zwaliłoby mnie z nóg po pierwszej szklance, a nie pierwszych dziesięciu litrach, no ale... Skoro tak bardzo chcesz uszczuplić zapasy naszego kochanego dobroczyńcy...
Znów zaczął patrzeć w ogień. Wszelkie emocje zniknęły, nawet, jeśli nigdy ich nie było.
- Zawsze wracają.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.13 20:09  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Dzień był spokojny i przyjemny. Ludzkie istoty umilały czas chaotycznym gaworzeniem, wszędzie rozciągał się obraz nędzy i pożogi, a powietrze przesiąkło przepysznym zapachem śmierci i stęchlizny...
Ferre planował spędzić cały dzień, delektując się atmosferą słodkiego armagedonu i dopiero Rozpacz uzmysłowiła mu, jak niewiele warte są plany w starciu z żelaznymi zasadami rzeczywistości.
***

Bar „Przyszłość”. Bar, który dramat i makabrę skrywał pod prowokacyjnym żartem. W ten ironiczny i atrakcyjny sposób udawało mu się wpasować w klimat dyskursu o nadchodzącej przyszłości. Wyglądało na to, że czeka nas życie w gównianym, śmierdzącym świecie, któremu bliżej do obrzyganej speluny, niż cudownego Edenu.

Wkroczył, by zaspokoić warczący żołądek, jednak nie strawy potrzebował. W tej pustej chwili brakowało mu czegoś zgoła odmiennego, czegoś co trąciłoby strunę w gitarze wspomnień i uzupełniło luki w eterycznym sklepieniu emocji.

Stąpał ostrożnie, stawiał kroki z arystokratycznym wyczuciem. Nie było to jednak dzieło przypadku, czy pokracznie pojmowanego poczucia wyższości. Szablozębny czynił to z czystej przezorności. W końcu dobrze znał tawernowe klimaty i ryzyko, jakie wiązało się z koniecznością przebywania w tych miejscach. Co to oznaczało? Oznaczało tyle, że zdawał sobie sprawę, iż nawet osoba silna i wytrzymała po kilku kuflach wysokoprocentowego napoju i kilku kęsach nieświeżego mięsa... nadal będzie silna i wytrzymała, ale doskwierać jej będą potężne dolegliwości żołądkowe.
Lux obawiał się, że ktoś nie wytrzyma i obryzga anioła swoimi wymiocinami. To byłoby naprawdę drastyczne przeżycie...

Pradawny z godnością i pogardą lustrował zgromadzonych i w duchu oceniał ich maniery.
- Tyle szmat, a podłogi wciąż brudne. – spuentowała cynicznie Rozpacz.

Nosiciel Światła wodził głodnym wzrokiem dopóki w obszarze widzenia nie znalazł się On.
Wtedy dopiero ze zdziwieniem odkrył, że tęczówki Arthura lśniły mocniejszą i głębszą barwą, niż wyszlifowane szmaragdy. Wpatrywał się w nie źrenicami nieruchomymi, poważnymi, surowymi, jak zawsze głębokimi. Jednak nie było to spojrzenie nieustępliwe i twarde, a filuterne i zalotne...

- Arthur, szukałem Cię. – chłopak uśmiechnął się tajemniczo, a w jego gałkach zaiskrzyły figlarne płomienie. Urywanym luknięciem obdarzył drugiego Wymordowanego i schylił lekko głowę w ramach przywitania.
- Mam dla Ciebie zlecenie. - dodał prędko, wysuwając tekturową teczkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.13 20:40  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Przedostanie się tutaj okazało się prostsze, niż podstawowe obliczenia i rachunek prawdopodobieństwa zakładały. Nie miał okazji natknąć się na żadne istoty które wykazywały zachowania behawioralne odpowiednie do agresji wobec niego, co satysfakcjonowało jednostkę centralną, gdyż nie była ona zmuszana do wytężonych obliczeń i działań. Po zabójstwie hakera pewne było, iż zabójca musi na jakiś, nawet i krótki czas "rozpłynąć" się. Jednostka centralna była tego pewna i z tegoż powodu, zliczając odpowiednie miejsca i obliczając szanse, wybrała to miejsce. Nieistniejące dla mieszkańców dystryktu miasto pośrodku pustkowii, jakie zyskały nazwę "desperacji". Zaiste dopasowana nazwa.
Przechadzając się z dłońmi skrytymi w kieszeniach płaszcza jaki uznał że nieco zamaskuje jego odporność na chłód, tak nienaturalną dla ludzi ożywionych czy nieożywionych, przechadzał się w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca w którym mógłby w spokoju zrekompilować dane i przekonserwować swój system, usuwając zbędne informacje z zwojów pamięciowych. Nie ograniczał jednak rejestracji wzrokowej czy słuchowej, w każdej chwili mogłoby to mu ocalić skórę. Koniec końców uznał, że Bar, określany mianem "Przyszłość" będzie dobrym miejscem by być może spytać o jakiś nocleg, nawet w warunkach polowych.
Staną przez chwilę tuż przed drzwiami baru, obliczając i wyliczając wszelakie zmienne. Linijki kodu przeplatały się w jego zwojach obliczeniowych, jeden gonił drugi, wszystko po to by ocenić, czy warto jest wchodzić. Jednostka centralna po obliczeniach w 55% jest pewna, iż warto tam wejść. To wystarczyło by zmusić resztę układów scalonych do działania. Android sięgał ku klamce drzwi...
Ale coś mu nie wyszło. Drzwi zostały otworzone z dosyć dużą siłą do wewnątrz, a ze środka wytaczał się powoli jakiś facet.
Szybka ocena zagrożenia:
Stan: Prawdopodobne upicie wysokoprocentowym trunkiem.
Możliwości bojowe: Niskie.
Możliwości intelektualne: Niskie.
Zagrożenie: Zerowe. Zignorować.

No, przynajmniej taki był zamysł programu. Mężczyzna jednak nie zamierzał zignorować tego, że ktoś stoi mu na drodze. Wyglądał jak typowy żul, aż dziwne że go tam wpuszczono...
Czego stoisz i się gapisz? Złaź mi z drogi!
Warknął, ledwie mogąc ustać, po czym chciał popchnąć androida... Co spotkało się w sumie z zerowym skutkiem, przypominało próbę popchnięcia ściany. Nie mogąc znieść tego czekania, facet wycofał się, po czym widać iż przygotowywał cios lewego sierpowego.
Ocena zagrożenia: Niskie. Unieszkodliwić. Uniknąć niepotrzebnych uszkodzeń.
Android uchylił się przed ciosem, nieznacznie wychylając swoje ciało w bok, po czym przestąpił z nogi na nogę, jedną pozostawiając w poprzedniej pozie. Dłonie złapały za lecące ramię i popchnęły żula, który potknął się o podstawioną nogę i postanowił na żywo sprawdzić znaczenie słów "i wanna fly high, over the rainbow". Nie no, po prawdzie to wylądował skromny kawałek dalej, ale Len zupełnie to zignorował, wchodząc do środka i zamykając drzwi za sobą, lekkim ruchem poprawiając okulary. Wydawał się być zupełnie odcięty od rzeczywistości... Zajął jedno z miejsc przy barku i oparł łokcie o blat, splatając dłonie w "mostek" na którym oparł czoło, zamykając oczy. Słysząc kroki zza blatu skierowane w swoją stronę, z miejsca gestem ręki odwołał barmana. Przypominało to w cholerę jakąś medytację czy coś...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.13 22:09  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Westchnął cicho. I całe szczęście szlag jasny trafił, co? Rany, przecież wiedział. Może nie wyglądał na kogoś, kto zapamiętywałby takie sprawy, ale — niestety — sam doświadczył paru niespecjalnych przywilejów ze strony Władzy, więc pewne informacje zwyczajnie utkwiły mu w pamięci. Po prostu nie powinni o tym rozmawiać. Najlepiej było zamknąć ten temat, nim w ogóle został otworzony, ale Jace, jako typowy przedstawiciel swojego gatunku, wszystko i tak chciał drążyć, a kwestia wycofania się przychodziła mu do głowy dopiero, gdy było już zdecydowanie za późno. Urwanie tematu z pewnością nie wyjdzie na dobre, stawiając go w niepozytywnym świetle. Warknął coś pod nosem, chcąc rzucić kąśliwą uwagą na „defekty” Adricha i już... już otwierał ponownie usta, gdy do baru wtargnęła nieznajoma mu postać. Automatycznie zjeżył się, krucze uszy przylgnęły ściśle do czaszki, a jego zęby zatrzasnęły się w silnym uścisku, jakby kwestią czasu było, by ponownie rozerwały się i zademonstrowały siłę cięcia. A może po prostu powstrzymał się przed tym, aby nie powiedzieć tego, co powiedzieć chciał?
„No dalej, Jace. Wszyscy tego chcą. Wyrzygaj te słowa”.
Źrenice drgnęły, na moment rozszerzając się do nienaturalnych rozmiarów. To była sekunda. Tyle wystarczyło by chłopak zignorował natarczywy głos w swojej głowie i... przyjrzał się szatynowi.
Kim on właściwie był? Czego chciał? Po co przyszedł? I jakim prawem znał Arthura?
Wilk poruszył niespokojnie ogonem, gdy postać zbliżyła się do nich. Momentalnie sam miał ochotę cofnąć się o krok, aby zachować dzielące ich metry, ale ze wzgląd na stolik za sobą, zrezygnował z tego pomysłu. Przyglądał się za to sceptycznie postaci, to zaciskając palce w pięść, to znów rozluźniając mięśnie dłoni. Ot, uspokajając się po prostu.
„Arthur, szukałem Cię”.
Och, jak słodko. Do tego plakietka z uśmiechem, miły ton głosu i wsio, do łóżka. Brakuje tylko świec i nastrojowej muzyki. Usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia tak silnego, że aura wytworzona wokół wilczego zdawała się namacalna. Sam sięgnął dłonią za siebie, a gdy tylko pod palcami poczuł zimne drewno stolika, cofnął się o te niezbędne centymetry i usadowił na blacie, wsparty po boku rękoma.
„Mam dla Ciebie zlecenie”.
Oho. Uszy Jonathana drgnęły nagle prędko, stanęły na baczność i skierowały się w stronę nieznajomego, chcąc wyłapać każde kolejne słowo, które wyrwie się z jego ust. Nawet mina Jace'a nie była już tak marudna. Przestał zażarcie marszczyć brwi, usta nie zaciskały się w cienką linię, a oczy rozszerzyły się odrobinę z zaintrygowania, dodatkowo nabierając nienaturalnego blasku. Spojrzenie padło naturalnie na teczkę. Nie znosił niektórych odruchów, ale jednocześnie wiedział, że nie potrafi z nich zrezygnować, dlatego gdy głowa delikatnie drgnęła i przechyliła się na bok w geście czystego zainteresowania, nie zwracał nawet uwagi, jak dziecinnie musiało to wyglądać.
Otworzył usta...
„Czego stoisz i się gapisz? Złaź mi z drogi!”
… po czym zamknął je, tracąc stuprocentowe zainteresowanie zawartością teczki. Przerzucił się natomiast na kolejną nową postać. Uniósł głowę, wyciągnął szyję, aby lepiej ujrzeć wchodzącego gościa, który najwyraźniej był w gorącej wodzie kąpany. Jace zachichotał pod nosem.
Idę poznać naszego nowego przyjaciela, a ty baw się dalej, kuzynie — rzucił Jace, ześlizgując się z blatu stołu. Arthur mógł jeszcze poczuć delikatne klepnięcie na lewym ramieniu, a później głos Jonathana zabrzmiał już dalej.
O wiele dalej.
Zły dzień, co? — rzucił na przywitanie, gdy tylko bezszelestnym krokiem podszedł do baru. Znalazł się dokładnie po lewej stronie androida. Pochylił się do przodu, aby spojrzeć na jego twarz. — Co robisz? Modlisz się? — Jego twarz nagle spoważniała, nabierając ostrzejszych rysów. Co ja pieprzę?Nie — odparł nie czekając nawet na odpowiedź androida. Sam potrafił na to odpowiedź. Tu, w Desperacji, nikt się już nie modlił. — Hm. Przeklinasz każdego boga? Jednym bluźnierstwie na łebek?


Ostatnio zmieniony przez J.C. dnia 29.09.13 20:18, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.13 1:18  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Westchnął ciężko, zamykając oczy i pocierając skroń dwoma palcami. Właściwie powinien być wdzięczny Władzom za to, co z nim zrobili. Wcześniej był pewnie zwykłą, szalejącą bestią, a oni nagle przywrócili go do rzeczywistości, przywracając też możliwość racjonalnego myślenia. Kojarzył tylko ciemność i rozmazane obrazy przewijające się czasem niewielkimi nitkami z pustej otchłani, dziury w pamięci. Ból, który mu zadali, był tak silny, że odblokował jakieś połączenia w zdziczałym mózgu. A może to nie ból, a jakieś chemiczne środki, którymi lubili go faszerować? Był dobrym obiektem do badań. Zarażony, a jednocześnie niezmieniony, odporny na cierpienie, bezuczuciowy, wytrzymały na różne czynniki. Testowali na nim co się dało, nawet, jeśli testowane rzeczy nie przeszły próby na królikach, szczurach i innych zwierzętach. Gdyby przecież im zginął, to byłby jeden Wymordowany mniej, prawda? Jedna skaza, wrzód na tyłku świata, skutek uboczny zużywający tlen... Jeden z tych, którzy powinni być martwi po prostu mniej. Nie zrobiłoby im to różnicy, bo znaleźliby sobie kolejną ofiarę. Póki jednak wytrzymywał ich zachcianki, bawili się w bogów. Próbowali nawet stworzyć połączenie istoty żywej z robotem. Czyżby nie wyszły im androidy? Ich inteligencja była zbyt sztuczna i chcieli sprawdzić, co by się działo z istotą dawniej w stu procentach organiczną?
Z rozmyślań wyrwał go znajomy zapach. Rozwidlony język liznął powietrze, odruchowo sprawdzajac stan otoczenia. Arthur rozchylił powieki i odwrócił się w kierunku głosu, wstając z kucek. Beznamiętna maska obojętności przysłoniła jego bladą twarz, choć szmaragdowe oczy zdradzały lekkie zaciekawienie. Kogo tym razem miało mu przyjść zabić lub sprowadzić żywcem? Zbiegłego więźnia, nieposłusznego sługę, martwą kochankę? A może po prostu tym razem wystarczyło śledzenie i zbieranie informacji? Wyciągnął rękę po teczkę.
- Cholera... Wybacz, nie wziąłem okularów. Będę mógł przystąpić do realizacji dopiero za kilka godzin. To coś bardzo ważnego? - zawsze stawiał wagę zlecenia na pierwszym miejscu. Czasem zdarzały się ograniczenia czasowe, a w takich wypadkach zabierał się natychmiastowo, w trybie jak najbardziej ekspresowym ruszając w drogę do mieszkania, żeby móc przeczytać szczegóły. Całkowicie zignorował fakt pojawienia się w barze innej istoty, która praktycznie nie wydzielała zapachu. A przynajmniej nie takiego, który był charakterystyczny dla osób żywych i częściowo żywych. Miał szansę zarobku, a przynajmniej zaprzestania trwania w bezczynności. To było dla niego ważniejsze od patrzenia, kto odwiedza przybytek Bobby'ego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.13 14:41  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Baczność, pozostała jak zawsze w bliskiej komitywie z dyskrecją, towarzyszyła uskrzydlonemu w jego tajnej misji. Nie pozwalała ani na chwilę wyzbyć się klaustrofobicznego poczucia odizolowania i separacji. Dzięki temu przyswajał każdą reakcję białowłosego, pochłaniał ją z apetytem, przywłaszczał i tulił w mosiężnym uścisku samouwielbienia. Ignorował przejawy niezadowolenia, co wcale nie oznaczało, że umykały one jego czujnej uwadze. Wprost przeciwnie.
Dokonywał rozpoznania na granicy intuicji i doświadczenia, dlatego dobrze wiedział, że wszystkie okoliczności będą utrzymywane raczej w konwencji kurtuazyjnej propagandy i świadczyć powinny o dyplomatycznej polityce poprawności. Wystudiowana gierka jednak nie była już tylko wystudiowaną gierką, a eksplozją wrażeń! Podekscytowanie swoimi mackami zdusiło każdą niepewność, zdławiło wszelkie opory i ugrzęzło gdzieś w podbrzuszu, rozpychając na zewnątrz spulchnione wahania. To konfetti emocji rozlało się po ciele. Tajemnica chwili, w której zakwitły owoce admiracji i estymy! Tajemnica chwili, w której On – pokorny uczeń życia – pożerał je ze smakiem i bez poczucia winy.

Gorycz, żal, czasem wrogość, przerażenie, zawsze niepewność. Ból i agonia. Do tego przywykł i to właśnie szerzyło się mnogością dreszczy na jego anielskim ciele. To nasączało każdy atom ferworem i ekstazą. To właśnie sprawiało, że czuł rozpierającą go moc namiętnej żądzy. To jedno rozpalało oszronione grobowym milczeniem wargi.
Rzadko kto wzywał śmierć z własnej woli. Rzadko kto darzył ją takim uczuciem, jak...

- ...Arthur, nagrodą za wypełnienie tego zlecenia jest 6 kilogramów świeżej koniny wprost z Edenu i 10 złotych monet. W teczce znajdują się tylko informacje o celu. Jest nim android o numerze identyfikacyjnym 0178E nazywany Lentarosem. Według zlecenia jest to zbuntowana maszyna, którą należy sprowadzić w takim stanie, by wciąż funkcjonowała. Wewnątrz teczki umieszczono także zdjęcia obiektu. - kończył referować z pamięci, kiedy jazgot za plecami na sekundę oderwał atencję od zielonookiego.

Stukot emocji. Kilkadziesiąt oddechów. Gdzieś na dnie umysłu echo szeptało wciąż te same słowa, rzucane przez świadomość i powtarzane niczym mantra przez wszystkie wewnątrzmolekularne cząsteczki jego ciała. Wyczekiwał tej jednej chwili, tego jednego momentu. Strzępki informacji – uprzednio zlane w beztreść – teraz zaczęły łączyć się w skomplikowane łańcuchy przyczyn i skutków. Już nie było błędnych zaułków w labiryncie myśli, chociaż wciąż nie brakowało tych dróg, które zaczynały i kończyły się pętlą nużących aksjomatów.
Ten nowy rytm zagłuszał nawoływanie niespełnień.
Lux patrzył teraz zimnymi źrenicami, rozbierał wzrokiem, penetrował rzutem ciekawskich gałek. Czuł wyraźnie i cieleśnie, dogłębnie i intensywnie, że chwila wnikania potrafi być bardzo zmysłowa. Potrafi pieścić ulotnym wrażeniem oderwania od rzeczywistości. Błogostan, choć krótkotrwały, umie nasycić głód, umie też gorzko-słodkim zapachem stymulować zmysły. Cały wszechświat zamykał się teraz w tym jednym, blaszanym ciele.
Bestialska fortuna losu, zamknięta w szczelnej figurze obojętności na wszelkie pragnienia rozdygotanych modłów, zdawała się teraz ulegać pod naporem Czarnych Skrzydeł. Koło predestynacji zatrzymało się w odpowiednim miejscu, jakby nie było tylko nienaoliwioną maszyną, a kontrolowanym lub świadomym bytem wiekuistym, stworzonym z myślą o Śmierci i z myślą dla Śmierci.

W oczach zabłysło zaintrygowanie w miłosnym uścisku splatające się z zaciekawieniem. Po chwili jednak tęczówki zmętniały, jak stężała galareta...
Szablozębny nachylił się nieznacznie nad towarzyszem i oparł o niego lekko, lecz pewnie, bez skrępowania. Przez chwilę milczał, jakby napawał się tą chwilą. Chwilą bliskości. W tej sekundzie świat się zatrzymał i dla Pradawnego nie istniało nic więcej. Nie było już Baru „Przyszłość”, nie było Lentarosa. Nie było niczego. Spojrzał bacznie, by zobaczyć, jak Adrich zareaguje na taką bezczelność.
- To on jest celem. - wskazał nowo-przybyłego. - Tylko uważaj. Nie chciałbym, aby coś Ci się stało. - rzucił na odchodne.

- Błagam! „Nie chciałbym, aby coś Ci się stało?!” Kurwa, Lux, jesteś Aniołem Śmierci! Od urodzenia zachowywałeś się żałośnie, ale przestań odgrywać rolę typowej, anielskiej cioty! - zawołała Rozpacz, uderzając nieistniejącą głową w nieistniejącą ścianę.
- Na deskach tego teatru przyjąłem formę człowieka, a to oznacza, że muszę zachowywać się jak człowiek. - stwierdzenie zwerbalizował bagatelizującym ruchem ręki.
- Nie rozumiem tylko jednego. Spodziewałeś się pewnie, że ta metalowa puszka szwenda się po okolicy. Nie mogłeś samodzielnie jej upolować? Dla Ciebie nie byłby to problem. Nie mówiąc już o tym, że po raz kolejny wykradłeś z Edenu mięso i rozdajesz je tym cuchnącym, paskudnym kreaturom. W końcu i Anioły zorientują się, że..
- To było konieczne dla dobra planu. - przerwała enigmatycznie Nadzieja.
- Nawet jeżeli... dalej nie rozumiem, dlaczego prosimy o przysługę tego ślepego knypka!
- On nie jest ślepy, tylko ma odrobinę słabszy wzrok... i nie jest knypkiem. - odpowiedział Lux, starając się za wszelką cenę zachować wystudiowany spokój.
- Jestem przekonany, że widziałeś reakcję tego drugiego Wymordowanego. Od samego początku gwałcił Cię wzrokiem. Był nieufny, sprawiał wrażenie ogarniętego. Do tego jego reakcje pozwalają sądzić, że zna się na rzeczy. Wyglądał na kogoś, kto w każdej chwili gotów był rzucić się na Ciebie, by obić mordę, albo wyrwać obrazoburczy język! Takiego człowieka potrzebujemy!
- On nie jest człowiekiem. A wyrywanie języków wyszło z mody kilka dobrych wieków temu.
- To były czasy...
- Nadzieja roztoczyła we wspomnieniach obraz minionej epoki.
- Mimo wszystko... - Rozpacz nie zamierzała się poddać.
- Zdecydowałem. To zlecenie wykona dla mnie Arthur. - kwestie spuentował mlaśnięciem, dając jednocześnie do zrozumienia, że podjął już nieodwołalną decyzję.
- O ile sobie poradzi... - podsumowała obojętnym głosem
- Co do tego nie mam wątpliwości. -  słowa wypływały ufne w swą siłą i zachrypłe wiarą w nadchodzącą przyszłość.
- Nie zostaniemy chociaż popatrzeć, jak ten Twój gad umiera? - zadrwił element podświadomości.
- Nie, mamy ważniejsze rzeczy na głowie.

Zaraz później cała trójka opuściła ten zapomniany przez Boga przybytek i rozpłynęła się w nieistnieniu.

[zniknął z tematu, by odnaleźć swoją kosę, ksa ksa ksa!]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.13 16:08  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Pozostawanie tu z każdą chwilą pozostawiało w jednostce centralnej gruntownie opadające wartości procentowe w kwestiach takich jak zostanie wykrytym, utrata panowania poprzez błędy techniczne, względnie zostanie zaatakowanym przez kogoś innego. Z każdą chwilą zagrożenie rosło, bezpieczeństwo spadało. Musi szybko przeskanować mapę okolicy jaką zapisał jakiś czas temu w swojej pamięci by znaleźć odpowiednie miejsce na konserwację systemu i... Formę odpoczynku. Wróci zdać raport dowódcy dopiero po kilku dniach, gdy będzie miał świadomość, że nie zostanie rozpoznany jako zabójca tamtego hakera.
Z obliczeń wyrwał go nagły głos tuż obok, skierowano bezpośrednio do jego osoby. Otworzył gwałtownie oczy, acz nie podnosił wzroku w żaden sposób, skupiając swoje receptory wzroku na blacie. Jego procesory pracowały na najwyższych obrotach, by zapobiec błędom jakie mogą powstać. Żadnych błędów, żadnych ataków... Żadnego...
Kolejny raz ten sam głos. Wciąż milczał, wpatrując się w blat. Modlitwa? Hm... Skądś znał to słowo.
Modlitwa - zróżnicowana forma błagalnej prośby skierowanej do istot wyższych, kreowanych przez wiarę w nie. Nie udowodniono iż faktycznie posiada jakiś wpływ na rzeczywistość.
Nie odpowiadał, nie poruszał się, jedynie jego klatka piersiowa wykonywała nieznaczne ruchy, przypominające oddychanie. Był to system odruchowy, zmodyfikowany po to, by ktoś nie uznał, że Len w ogóle nie oddycha.
Nim w ogóle miał okazję do odpowiedzi, mówca sam ją uprzedził, zaprzeczając sobie i podając kolejną, prawdopodobną formę sugerowanego przez niego działania w wykonaniu czarnookiego. Przeklinasz?
Bluźnierstwo - Obraza za pomocą słów, myśli lub gestów.
Bóg... Znał to słowo. Istota wyższa, stwórca... Czy w takim razie jego Bogiem był jego stwórca? Maszyna szybko usunęła ten kod z umysłu, nie chcąc zajmować zwojów obliczeniowych niepotrzebnymi czynnikami.
Gdy skończył mówić, maszyna przechyliła głowę na bok tak, by móc spojrzeć na istotę mówiącą. Opierał głowę o mostek z dłoni, a jego spokojne, czarne oczy przyglądały się chłopakowi.
Cechy charakterystyczne: Psie uszy, ogon, heterochromia oczu, uszkodzenia twarzy.
Ocena: Wzrost: Ok. 170 centymetrów.
Wiek: Okolice 19 lat.
Nawiązanie kontaktu: Tak. Zachować ostrożność. Uważać na błędy systemu.

Analiza trwała milisekundy, które zostały ukazane jako mrugnięcie oczyma. Maszyna delikatnie uniosła kąciki ust do góry.
- Kiedy ostatnio w Desperacji był dobry dzień? Faktycznie zły dzień miał tamten degustator tanich trunków, któremu brakło cierpliwości.
Wypowiedział w odpowiedzi na powitalne pytanie dopiero teraz. Mógł odpowiedzieć od razu, ale nie widział potrzeby.
- I nie, nie modlę się, nie przeklinam istot wyższych. Musiałem przemyśleć pewne sprawy. Staram się również nie sprawiać zagrożenia dla innych.
Program nie przewidywał żadnych problemów w trakcie tej rozmowy...
BŁĄD!
Jednostka centralna została zalana nagłym uderzeniem kodu jakiego nie potrafiła objąć zwojami obliczeniowymi. Wilczur mógł zauważyć dosyć dziwny błysk czerwieni w czarnych oczach androida, a tuż po nim ku jego twarzy wystrzeliła lewa dłoń zaciśnięta w pięść. Szybkość była duża, ale możliwa do uniknięcia. Czarnowłosy wykonał ustami dziwną formę "zgrzytnięcia" co brzmiało nieco jak "kszt", przypominające raczej spięcie elektryczne. Z tym samym dźwiękiem poszerzył uśmiech do dziwnie obłędnego wyrazu i doskoczył do wilczura, wystrzeliwując prawą dłonią ku jego gardłu, by zacisnąć na nim uścisk swoich stalowych, pokrytych syntetyczną skórą palców...
Jednostka centralna próbowała jak najszybciej uporać się z błędnym kodem, tracąc chwilową kontrolę nad samym ciałem androida, co niestety dla osoby bliskiej w odległości mogło się okazać... Kiepskie...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.13 21:45  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Udawał, że nie słyszał albo po prostu tym razem głośność w barze rzeczywiście wykiwała jego niepojęty słuch, sprawiając, że skupił się na mniej ważnych rozmowach. Miał tylko cały czas wrażenie, że zrezygnował z czegoś istotnego i właśnie w momencie, w którym postanowił się „nie wtrącać” (dziwne słowo) ominęło go coś ważnego. Czuł też, a było to uczucie jeszcze silniejsze niż żal za nieporzuconą tajemnicą... że jest głodny.
No, Arthurze? Pospiesz się, jeśli serio chcesz się wybrać ze mną na to cholerne polowanie! Chodź szybciej i wyrwij mnie z tej wrednie lodowatej aury — rzucił w myślach, dosłownie jakby to było wyzwanie, cały czas uparcie przyglądając się absolutnie nieznajomemu facetowi. Musiał przyznać, że z którejkolwiek strony nie spoglądałby na niego, było w nim coś, co Jace'a odpychało. Pewien chłód, którego nie znosił. Obojętność. Brak emocji. Całkowita apatia być może. Kącik ust drgnął jeszcze troszeczkę w wymuszonym już geście. T... trafiłem na jakiegoś gbura? — przemknęło mu pytanie, niczym napis na pasku wtrącającym parę informacji w trakcie filmu. Te czarne oczy sprawiały, że ogon zamiótł niespokojnie podłogę, ostatecznie bezgłośnie uderzając w bok baru. Jace już wiedział, co go tak wkurwiało w tym gościu. Był martwy. Ruszał się, mówił, dostał drugą szansę — jak wszyscy tutaj — a mimo to był martwy? Ten wniosek narodził się tak prędko, jak zgasł. Choć oczy nieznajomego wciąż świeciły pustką, jego usta wygięły się w coś na kształt uśmiechu. I dobrze. Ile można mieć ten wiecznie zepsuty wyraz twarzy? A może on wcale nie jest taki zły?
Przełknął cierpką ślinę.
Nie umiemy się sycić najmniejszym promieniem słońca, co, cholerny nieznajomy? — Uniósł brwi, a uśmiech, dotychczas zdobiący jego usta, zmalał drastycznie, aż w końcu nie pozostał już po nim nawet cień dawnej sympatyczności. Choć ironicznej i z pewnego punktu spojrzenia fałszywej — to nadal była sympatyczność. W uśmiechu Jace'a kryło się zresztą coś, co sprawiało, że większość odwzajemniała ten gest z większą mocą, pozwalając się ponieść wyobraźni. Może. Może tym razem trafił na kogoś, kto był większym niewdzięcznikiem od niego samego?
Oparł się powoli o blat baru, z lekkim zniesmaczeniem oceniając wszystko dookoła.
Mamy nad czym świętować, a trunki od Boba wcale nie są tanie. Nie mów mi tylko, że podszedłem do jakiegoś snobistycznego bogacza Desperacji?
Tutaj dycha to fortuna. Jace o tym doskonale wiedział. Wiedział też, że nie powinno się obnosić ze swoimi pieniędzmi. Nie tutaj. Nie w Desperacji. Nie bez powodu te tereny zostały tak nazwane. Tu wszyscy łapali się najgorszych prac. Wkładali rękę w sam środek gówna. I po co? Po to tylko, aby później okazało się, że i tak nie było warto, że nic nie zyskali? I kto wiedziałby o tym więcej, niż osoby, po brzegi upchane w bagnie? Co prawda, nie wiedział, czy nieznajomy rzeczywiście jest kimś tego pokroju, ale skoro uważał, że trunki Boba są tanie... a przecież wcale takie tanie nie były... to o co innego mogło mu chodzić? Jonathan zmarszczył nos, akurat w momencie, gdy nad głowami ujrzał szatyna... Chwila moment... Ściągnął brwi, a jego gardło ścisnęło się, gotowe do wypuszczenia warknięcia. Przełknął to jednak razem z dumą, odwracając powoli spojrzenie od tej dwójki i starając się wmówić sobie, że to przecież nic nie znaczy. Jego kuzyn wcale nie miział się z jakimś pozerem.
Hm?
„Musiałem przemyśleć pewne sprawy”.
Jace zamrugał. Wrócił do swojego światka. Nie bez skutków. Wyglądał jakby jakaś kobieta właśnie mu powiedziała, że jest z nim w ciąży, a on wcale nie mógł sobie przypomnieć, że w ogóle wylądował z tym babsztylem w łóżku. Słowa dolatywały do niego z łagodnym opóźnieniem. Mózg dopiero po chwili przetrawił informacje.
Sprawiać... zagrożenia...
Dłoń wilka szarpnęła się nagle.
… dla...
Trzask.
Poczuł piekący ból, gdy jego ręka w ostatnim momencie zatamowała pierwszy z ciosów. Ból zalał miejsce uderzenia jak fala tsunami, rozprzestrzeniająca się po wszystkich kanałach wprost do umysłu, sygnalizując szalone niebezpieczeństwo, wzrost adrenaliny, ten przeklęty odruch bezwarunkowy, gdy ze zgrzytem zacisnął zęby, jakby nie był pewien, czy zdąży. Warknął, lewą ręką sięgając za siebie.
Chłód.
Ale nie chłód zaciskających się na jego gardle palców. To było coś innego. Pewnego, ale w obecnym momencie wydającego się zbyt ciężkim, aby jak zwykle używać tego z zadziwiającą dla innych lekkością i precyzją.
T... ty... kh... — reszta zdania utonęła w rzężącym odgłosie. Wyrwało się coś jeszcze z gardła zatrzaśniętego w żelaznym uścisku. Coś niezrozumiałego, konsystencją przypominającą najplugawsze z przekleństw, jakim można kogoś uraczyć.
Uszy drgnęły jeszcze nim wszyscy wkoło usłyszeli huk. Huk, który wyrwał się z lufy pistoletu, wraz z nabojem, mającym przestrzelić ramię delikwenta.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.13 1:28  •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
Żule w taxi i sezamki normalnie. Luxferre chciał go chyba roztyć, rozpieścić, rozpuścić i inne takie zaczynające się na "roz". Edeńska konina w ilościach wystarczających na jakieś dwa tygodnie (przy podzieleniu się z Chiką, oczywiście) plus jeszcze kasa do tego? I TO W TAKIEJ ILOŚCI? CZY TEGO CZŁOWIEKA DZIADA DOBROCZYŃCĘ ZDESPEROWANYCH DESPERATÓW TO PORĄBAŁO DO RESZTY? Arthur rozpłynąłby się, gdyby mógł. Ale nie mógł, bo był ciałem raczej bardziej stałym niż ciekłym lub ciekłym, ale chwilowo stałym, bo zamrożonym. Mógł tylko wysunąć rozwidlony język, posmakować niesmaczne, barowe powietrze i wyobrazić sobie co by było, gdyby... Zamrugał szybko, wracając do tereźniejszości, by uważnie wysłuchać słów Anioła. Cel: robot. Imię: a na chuj to komu. Stan: zdatny do użytku, ale może być poturbowany. Trzy, a właściwie dwie, bo w końcu na chuj komu imię, rzeczy, które potrzebował Koszmarkowy. No i wygląd albo zapach, ale tu już był problem, bo ani swoich okularów, ani obiektu poszukiwań w zasięgu.
Gadzie oczy o nieruchomych, pionowych źrenicach wpatrywały się mniej więcej w twarz mężczyzny. Mniej więcej, bo widział tyle, ile kura po zachodzie słońca w ciemnym pomieszczeniu. Albo nie... Aż tak tragicznie chyba nie było. W każdym razie - patrzył i średnio mógł rozpoznać kształt. Jedynie głos i zapach oraz smakowa aura pozwalały mu stwierdzić, z kim ma do czynienia. I zapłata. Nikt nie płacił tak dużo zwykłemu, niewyróżniającemu się szczurowi z ulic Desperacji. Dziesięć monet było dla większości fortuną, a jak były ze złota, to potrafili zabić za choćby kawałek takiego krążka. Czyste, niezanieczyszczone niczym mięso? Prosto z rajskich łąk? Większość okolicznej hołoty w swoim zaplutym życiu nie słyszała o czymś takim jak "czyste", "nieskażone", "smakujące inaczej niż podeszwa starego buta", "wiadomo, że raczej nikt tego nie przeleciał". A on miał takie szczęście, że ktoś mu dawał takie cuda praktycznie za nic. Złapanie jakiegoś tam stworzenia i doprowadzenie go żywcem przed oblicze Luxa. To przecież nie mogło być zadanie trudne, prawda? Nie dla niego. Nie było rzeczy trudnych dla kogoś, kogo torturowały Władze, a potem po prostu im zwiał, kiedy byli mniej czujni. Im się nie uciekało. W laboratoriach S.SPEC było do wyboru tylko kilka mało świetlanych rozwiązań: umierasz, dajesz się zmutować i umierasz, próbujesz uciec lub zachowujesz się źle i umierasz dzięki rozstrzelaniu albo truciźnie, nie wytrzymujesz eksperymentów i umierasz. Mało kiedy wszystkie planowane przez naukowców zabiegi udawały się w pełni. Najczęściej myszki doświadczalne ginęły po paru dniach, szczęściarze przeżywali kilka miesięcy. Ale czy oni się tym przejmowali? Nie. Wymordowanych było wszędzie na pęczki, a jeśli brakowało zarażonych wirusem - Władze łapały zwykłych ludzi, których poddawano działaniu wirusa i bawiono się z nimi, jak z normalnymi martwymi. Blondyn dużo napatrzył się na takie sytuacje i nie chciał skończyć jak większość. Nie był jedynym, który uciekł. Nie był też pierwszym i ostatnim, a do tego nie wiał sam. Prawda, mógł pomyśleć nieco egoistycznie, pomagając wtedy tylko swojej siostrze, ale zadziałała wtedy tylko jedna zasada: ratuj swój tyłek. Skoro jednak jego tyłek był tak jakby sklonowany, to wolał ratować też swoją dziewczęcą, lekko starszą wersję.
Oderwał na moment wzrok od swojego chwilowego szefa. Tylko na sekundę, gdyż szybko znów skupił ślepia na jego sylwetce. Tęczówki wydawały się lekko pojaśnieć, a sam kurdupel zmrużył lekko powieki, zmarszczył nos i zasyczał cicho, ostrzegawczym tonem. Jace mógł zobaczyć niezbyt zadowoloną minę Adricha, która w sumie pokazywała też początki zdenerwowania. Dobra, może i Luxferre był jakimś tam wybawcą od głodówki, czy coś, ale bez przesady. Nie znali się na tyle dobrze, żeby zielonooki ot tak dawał się o siebie opierać. Mimo odczuwania lekkiego dyskomfortu, nie ruszył się. Przynajmniej dopóki Anioł nie odezwał się ponownie. Podążył wzrokiem za gestem i posmakował powietrze. Nie wyczuwał ofiary, co tylko potwierdzało informację o androidzie. Roboty miały inny zapach niż żywi. Arthur musiał najpierw posmakować go z bliska, skojarzyć i zapamiętać.
Skupił uwagę na celu, nie zauważając nawet, kiedy Dobroczyńca Zdesperowanych Desperatów wyszedł. Zdążył jednak zobaczyć atak na kuzyna. JEGO kuzyna. I w sumie... szefa jednocześnie. A taka zniewaga krwi lub oleju wymaga. Czy co to tam takie mechaniczne stwory miały. Pionowe źrenice bardzo szybko rozszerzyły się. Wydawać się mogło, iż kurdupel zaczął się bać, czy coś, ale tak na prawdę to był skok adrenaliny czy innego tałatajstwa, które spowodowało odruch bezwarunkowy, jakim było wyjęcie pistoletu i odbezpieczenie go. Podszedł do obiektu 0178E i spokojnym ruchem uniósł rękę trzymającą broń. Wycelował w głowę mechanicznego stwora.
- Zostaw mojego kuzyna - wysyczał, naciskając spust. Nie chodziło tu o unieszkodliwienie robota. Arthura bardziej obchodziło w tym momencie, by Lentaros zostawił Wilka, a zajął się nim. Przynajmniej by nie czuł większości ataków.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 2 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 52 Previous  1, 2, 3 ... 27 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach