Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

I wanna be free like birds |Itachi x Havoc| 3IDVNKt
Czas: z miesiąc temu.
Miejsce: M3, opuszczone miejsce, zaułek który jest mało uczęszczany, w biedniejszej dzielnicy.

Poruszanie się po mieście w sposób legalny ułatwiało sporo rzeczy, między innymi nie zwracanie na siebie uwagi, gdy szło się za kimś pewien czas. O ile robiło się to w umiejętny sposób. Specjalną na tę okazję przygotował plan, który miał mu pomóc w widowiskowym przyciśnięciu przeciwnika. Nadal się bił z myślami, czy powinien go zabijać, nie zostawał wszak żadnego oficjalnego rozkazu - ba!, nawet nikomu o tym nie wspominał - a i służbista nie był na tyle groźny by pozbycie się go mogło zostać usprawiedliwione. A nawet skończyłoby się tym, że przyciągnąłby na siebie uwagę i na swoje działania, możliwe że zostałby namierzony i zabrany do podziemi SPECÓW, a tego chciał uniknąć. Tak jak było teraz mu odpowiadało. Osoby, które miał zlecone zazwyczaj wyprowadzał ze strefy ryzyka, zabierał na odludzie używając perswazji, a ta mogła być rozumiana oczywiście różnie. Tutaj nastąpiły pewne komplikacje. Przebywając tyle w mieście i do niego musiały trafić plotki o niby wzmożonej aktywności Łowców, którzy ponoć zaczęli zabijać zwykłych obywateli. Co za bzdura, w życiu by tego nie zrobili, nie w ten sposób. Od jakiegoś czasu więc obserwował, sprawdzał, a kiedy złapał odpowiedni trop, zaczął się go trzymać dość kurczowo, ale też nie jawnie, nie jak desperat. Komplikacją, najpoważniejszą, okazało się to kim był prawdziwy sprawca niehonorowych czynności. W głowie Itachiego pojawiła się ostrzegawcza lampka, zwłaszcza kiedy poczuł, że całość miała interesujący wydźwięk, nawet za bardzo. Coś w nim nawet drgnęło. Była zwierzyna, był cel za którym zmierzał.
Punktualny służbista, mający swoje rytuały, w końcu opuścił pilnowane miejsce i ruszył dalej. Itachi udał że interesuje się go towar, który zaprezentowała staruszka, słuchał jej wypowiedzi o tym jak doskonale będą się na nim prezentować te ubrania, a Kat tylko kiwał głową, zdawkowo zadając pytania. Oczy śledziły cel. Jasnowłosy zadbany cel, który przemieszczał się dalej i miał zamiar zaraz zniknąć. Dobrze, że jego soczewki się trzymały. Podziękował staruszce, obiecał że jak się zastanowi to wróci i powoli ruszył za mężczyzną. Było całkiem sporo ludzi więc łatwo było wtopić się w tłum. Płaszcz, który jakiś czas temu znalazł na śmietniku, a następnie wyczyścił, ułatwiał mu to zadanie. Włosy związał, ciemne spodnie miał luźne, a na stopach były wiązane buty - klasyczne japońskie klapki mogłyby mu łatwo spaść. Nie mógł go zgubić w żadnym przypadku. Wymijał ludzi, trochę tak jakby tańczył, byleby tylko wiedzieć, gdzie kieruje się cel.
Zamierzał dzisiaj go dobitnie przycisnąć. Miał więc nadzieję, że go nie rozczaruje.
                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

Temperatura spadła nieco powyżej zera, a taki stan rzeczy w gruncie rzeczy przypadł informatorowi do gustu. Chłodniejsze warunki atmosferyczne zatrzymywały obywateli w domach, sprawiając, że takowi rzadziej pałętali się po ulicach, dzięki czemu Mike Havoc czuł się swobodniej niż w zwężonej przez ludzką obecność przestrzeni. Ludzka obecność napierająca na niego zewsząd zawsze napełniała go duchotą, która nasilała się po wyczucia zapachu tytoniu, a przez nadwrażliwość węchu na woń nikotyny, nie mógł odgonić od siebie wrażenia, że lwia część populacji sięgała po papierosy. Teraz, choć natężenie ruchu opadło zaledwie do ¼, przynajmniej takowy fetor był odganiany przez wiatr oraz przepełnione zapachem deszczu powietrze. Zacisnął palce mocniej na rączce aktówki, po czym skręcił w jedną z bardziej uboższych dzielnic, słynących z kieszonkowych kradzieży. Mijając kolejne skrawki ulicy, stosunkowo przyśpieszał. Nałożone tempo była wymierzane przez bicie jego serca, a przynajmniej do chwili, gdy po jego ciele nie przeszedł nieprzyjemny dreszcz spowodowany nieprzyjemnym uczuciem. Nie rozejrzał się z siebie, by się co do niego upewnić. Szedł przed siebie, nie zbaczając z wcześniej obranego kursu, ale wrażenia, że znalazł się pod czyjąś obserwacją z chwili na chwilę narastało, napełniając go uczuciem niepokoju.
  Był na celowniku. Wiedział o tym. Czuł na swoim karku obce spojrzenie, przesuwające się po zaczerwienionej od zimna skórze. Odkąd stał się punktem obserwacji dziennikarskiej hieny, jego zmysły działały na najwyższych obrotach, dzięki czemu wielokrotnie udało mu się zbiec przed prześwietlającymi go na wylot zielonymi oczyma. Jednakże tym razem to nie Heihachiro Seiji była źródłem jego zmartwień i nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Spojrzenie kobiety miało inną, lżejszą strukturę, a przynajmniej informator potrafił ją odróżnić od miliona innych, natomiast te obecne w pewien sposób przygniatało go swoim ciężarem, sprawiło, że czuł nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej,.
  Przystanął na chwilę, udając zainteresowanie znajdującą się nieopodal witryną, aczkolwiek asortyment oferowany przez ten sklep nie przykuł jego uwagi, zważywszy na fakt, że sprzedawano w nim głównie tytoń, którym gardził ponad wszystko. To, co starał się w tej chwili osiągnąć, nie miało nic wspólnego z rozeznaniem się z cenami zmieszczonych tam przedmiotów. Szukał w odrobinę zakurzonej powierzchni szkła odbicia obcej twarzy, ale najwyraźniej ktoś, kto zanim zszedł, nie miał w zwyczaju popełniać taki prostych w swojej konstrukcji błędów, a to oznaczało, że parał się tym fachem. Perspektywa mierzenia się z profesjonalistą sprawiła, że na wargach informatora ukazał się delikatny uśmiech, ledwo widoczny na jego zwykle nieekspresyjnej, zamarłej w jednym wyrazie twarzy.
  Wzmacniając uścisk na teczce, uczynił kilka kroków w przód, by w wreszcie zniknąć w bocznej uliczce. Rzadko zapuszczał się w te rejony miasta, poza tym z natury unikał kontaktu z obskurnymi, wypełnionymi zarazkami zaułkami, jednakże tym razem uczynił wyjątek na rzecz rozwikłania zagadki, a raczej poznania tożsamości dyszącej mu w kark personie. Przystanął kilka metrów od wylotu, pozwalając, by jego sylwetkę otulił cień budynku. Prawa dłoń mimowolnie zetknęła się z kaburą, ale pistolet nie znalazł się między jego palcami. Przede wszystkim zorientować się w zamiarach swojego prześladowcy, o ile takowy w ogóle istniał. W ostatnich tygodniach coraz częściej miewał przeczucie, że jest obserwowany i nie był pewny czy był to wynik rozwijającej się mani prześladowczej, czy faktycznego stanu rzeczy, jednakże nie chciał rezygnować ze swoich przeczuć. Trwał w oczekiwaniu. Praca serca w jego piersi przyśpieszyła. Miał wrażenie, że obca pięść zacisnęła się na jego drogach oddechowych, ograniczając dostęp powietrza do płuc, ale nie tracił głowy, przynajmniej do momentu, aż cień rysujący się na przeciwległej ściany nie przekształci się w ludzką sylwetkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciała były przyzwyczajone do chłodu, tym bardziej ciało Łowcy. Już dawno przeminęły zimy stuleci by móc zamartwiać się o takie rzeczy jak płaszcze obszyte futrem czy grube furtki, zresztą to zdawało się nie pasować do M3, mieście nadal pogrążonym w japońskiej tradycji. Świat na nowo przeżył odrodzenie, cofnął się w większej części spraw, choćby i w mentalności. Łatwiej było nie zauważać oczywistych spraw, których wykrycie zajęłoby krótką chwilę - wystarczyłby dobry sprzęt. Ale po co? Gładko dało się to podsunąć kanałowej społeczności, krwawym buntownikom, zdrajcom. Łatwo było im wręczyć broń, zrobić z nich wszystkich sędziów, morderców niewinnych. Fakty, suche fakty, nie emocjonował się, nie w sposób oczywisty, nie gorączkował rzucając się od razu do ataku. Analizował, sprawdzał, układał puzzle. Większość dzisiejszych fragmentów było jasnych, może tylko krawędzie zdawały się mienić od krwi. Papierosy nie były najprzyjemniejszą używką, co? Aż dziw że przetrwały próbę czasu. Najwyraźniej niektóre trucizny nigdy się nie zestarzeją. Deszczu było za mało, nie należało się łudzić, że wiatr będzie sprzyjał wiecznie, ludzie mieli tendencję do trucia wszystkiego wokół, pomimo wojowniczej przyrody. Aktówka była charakterystyczna, Itachi zapamiętał ją, bo nie dać się przypadkiem zmylić, bo pomimo dobrego wzroku, który posiadał, nadal było to możliwe. Sunął się za nim jak cień, unikał jego wzroku, wtapiał się w tłok, w ściany, mógł mu mignąć raz czy dwa, ale nie wyglądał podejrzanie, nie był namolny. Zostawił jasnowłosemu prowadzenie, sam w międzyczasie opanowując adrenalinę, która uderzała mu do głowy. Prościej byłoby wbić mu nóż w tłumie i zniknąć zanim ktokolwiek by się zorientował. Prościej byłoby poderżnąć mu gardło, gdy stałby zwrócony w stronę ściany. Ale prościej nie oznaczało w tym przypadku lepiej. Przede wszystkim musiał rozpatrzeć wszystkie potencjalne warianty. Najwięcej plusów dla łowców miał żywy służbista. Teraz role miały się odwrócić, o ile powstrzyma chęć zakończenia jego nędznego życia.
Był na celowniku.
Nie przyspieszał, stał się tłem, które popychało mężczyznę do przodu, nakazywało iść mu dalej. Jak daleko był w stanie dojść na własnych nogach? Twarz, której szukał, była kawałek dalej. Itachi nie musiał patrzeć by widzieć, zdawać by się mogło, że starał się nauczyć jego chodu na pamięć, wyłapać ten dźwięk z plątaniny innych, wyodrębnić. Nie uśmiechał się, jego twarz zdawała się być jak maska, pozbawiona najmniejszego drgnięcia, oznaki zdenerwowania czy zniecierpliwienia. Z kataną za bardzo rzucałby się w oczy, miał w kieszeni tylko nóż jakich było pełno w M3. Nie skręcił w uliczkę od razu, poczekał, odliczył powoli do dziesięciu, aż stanął przy ścianie przy wylocie, nie mając zamiaru znaleźć się w polu widzenia. Oparł się, bujając na piętach, cicho, czując jego zapach, jakikolwiek by nie był. Stał tam. Czekał. Zorientował się? I tak zamierzał przeciągnąć sytuację. Coś poruszyło się w śmieciach w zaułku którym był cel. Kat wykorzystał okazję, kucnął i przeturlał się by znaleźć się za metalowym pojemnikiem.
Ze śmieci wyszedł olbrzymi szczur, który piszcząc przebiegł niedaleko Havoca.

                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pojawienie się szczura nie sprawiło, że z gardła Havoca potoczył się dziewiczy pisk. Poniekąd przywykł do ich obecności w dawnym miejscu zamieszkania, więc nie lękał się tego typu stworzeń, ale mimo to zrobił jeden krok w tył, by uniknąć kontaktu z gryzoniem, który naruszył jego przestrzeń osobistą, niemal ocierając się o kostkę mężczyzny. Doskonale wiedział, że te z pozoru niegroźne istoty były roznosicielami różnych chorób, a jego dość kulejący układ odpornościowy zapewne miałby problem w poradzeniu sobie z złożoną infekcją, stąd też wolał nie kusić losu, nawet jeśli kostka była chroniona przez materiał butów, spodni i skarpet. Co prawda szczury to rzadkość w M-3. Tutejsza władza walczyła z nim na różne sposoby, ale jednak całkowite wyplenienie takowych było wyzwaniem nawet dla zaawansowanej technologii, co utwierdziło Havoca w przekonaniu, że jej istnienie w wielu aspektach ludzkiego żywota było zbyteczne.
  W trakcie uniku przed zwierzęciem, nie spuścił oczu z wylotu uliczki, toteż zarejestrował nikły błysk i przemykający cień, chociaż takowy był niewyraźny, stad też Havoc nie miał pewności, czy śledzącego go istota budową ciała przypominała człowieka. Ponadto takowa najwyraźniej opracowała do perfekcji bezszelestne stawianie kroków, więc w gruncie rzeczy równie dobrze mogła być drugim szczurem lub – w bardzie absurdalnym założeniu – duchem. Mike'owi przyszła do głowy niespokojna dusza, która po śmierci przybrała kształt niematerialnej zjawy, choć szybką zrezygnował z tej opcji na rzecz bardziej racjonalnego wyjaśnienia tej sytuacji. Wszak nigdy nie był religijny i nie wierzył w życie po śmierci, ani tym bardziej istoty łaknące zemsty za niegodziwą śmierć, mimo iż niewątpliwie dopuścił się kilkunastu takich zbrodni i, gdyby istniało coś po drugiej stronie, niewątpliwie czekałaby go kara za takie niegodziwie uczynki. Czymkolwiek jednak było depczące mu po piętach stworzenie, informator nieco pozazdrościł mu tej sztuczki, ale to nie czas, ani miejsce, aby być pod wrażeniem umiejętności prześladowcy.
  Ujął w dłoni pistolet i odbezpieczył go, mierząc lufą mniej więcej nieco powyżej zasłaniający mu widok kontener. W tym samym czasie w jego głowie odbywała się chłodna kalkulacja, gdyż praktykowanie tego zawodu nauczyło go odseparowywania emocji, mimo iż - jak każdy człowiek - na początku miewał z tym niemały kłopot. Jednakże w końcu wyobraził sobie, że posiada w głowie szuflady opatrzone etykietami, a jedna z nich była miejscem, gdzie przechowywał emocje, które przeszkadzały w rozsądnym pojmowaniu rzeczywistości. Dzięki temu ustalił, że ciemięzca przynajmniej chwili obecnej nie pragnął jego śmierci, bo w gruncie rzeczy nic nie stało na przeszkodzie, by odebrać mu życie.
  — Nie wiem z kim mam przyjemność, niemniej chciałby się dowiedzieć, dlaczego ktoś powziął wobec mojej osoby takie kroki — odezwał się po chwili. Jego głos rozniósł się echem po niemal opustoszałym zaułku.
  Nie wiedział, czy faktycznie ktoś mu towarzyszył. W najgorszym wypadku zostanie uznany za wariata, który mówi sam do siebie i nadmiar wszystkiego próbuje postrzelić powietrze. Jeśli jednak nie był sam – domyślał się, że najprawdopodobniej prześladowca posiadał zbiór informacji na jego temat, skoro dyszał mu w kark, co nieco ułatwiało sprawę. Przynajmniej mógł sobie darować fragment z uprzejmościami i przejść od razu do sedna sprawy, chociaż z drugiej strony w głowie tliło się inne pytanie – ile się o nim dowiedziano?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Żołnierz SPECU najwyraźniej nie posiadał w sobie odwagi godnej samurajów ani nawet jego dalekich przodków, którzy przyczynili się do powstania tak jasnowłosych istot, mogących konkurować z aniołami o to światło przedzierające się przez plątaninę złączeń ludzkiego ciała.  Trudno było nie prychnąć z niejaką pogardą, nie odwrócić się na pięcie i nie uznać tego za pomyłkę, bo jak, jak cel mający coś wspólnego z tak bestialskimi zbrodniami mógł przestraszyć się na widok szczura? Stworzenie zniknęło w ciemnościach, kupując tym samym czas  dla Łowcy, który mógł pospiesznie się przemieścić by mieć bliżej do przyszłej kreski na ścianie w kanałach. Kresek, których już było kilka. Pozbyć się? Dobrze by było, pozbyć się ciężaru z barków rewolucji, którą miał nieść wraz z resztą. Rewolucja z takimi zepsutymi obywatelami, którzy psuli ich reputację, nie miała racji bytu. Szczurów nie dało się od tak pozbyć, pan służbista się jeszcze nie nauczył? Szkoda. Gdzie śmieci tam i szczury. Jedna z żarówek na wylotówce zamigotała, jakby miała zaraz zgasnąć. Najwyraźniej techniczni niezbyt dobrze dbali o tę okolicę. Kara miała nadejść, choć nie posiadał za sobą armii dusz, których pozbawił życia - ponoć najważniejszej wartości dla istot. Być może kara miała twarz właśnie Kata, który między workami a kubłem na śmieci odnalazł malutką lukę przez którą mógł go obserwować. A że oko było czarne jak plastik, który je otoczył, równie dobrze jego poruszająca się gałka oczna mogła być dla służbisty złudzeniem optycznym. Przestraszył się? Miał się przestraszyć, a to dopiero początek. Panowie żołnierze, duma władz M3, zasługiwali na specjalne traktowanie. Nie bał się tej śmiesznej zabawki, którą wycelował w jego stronę, możliwe że był za pewny siebie i przewagi jaką uważał, że miał nad nim.
Nie wie z kim ma przyjemność?
Ten język, którego używał z łatwością, zupełnie jak przystało na kogoś z wyższej sfery społecznej, mimowolnie irytował Kata, ale nie miał zamiaru odpowiedzieć na wezwanie. Itachi nie wyszedł, przynajmniej na razie, nie chciał. Wolał odczekać, sprawdzić co zrobi teraz - czy nadal będzie mówił czy też zrezygnuje i postanowi zmienić kierunek? W końcu był to ślepy zaułek. Nie musiał się obawiać, że Łowca miał teczkę zatytułowaną jego imieniem i nazwiskiem. Właściwie nie znał za wielu szczegółów, wystarczała mu działalność jaką najprawdopodobniej pan jasnowłosy prowadził. Potrzebował więcej dowodów, śladów. Czy i dzisiaj zamierzał kogoś złapać?
                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

W żyłach Havoca nie płynęła ani kropla samurajskiej krwi, gdyż nie posiadał azjatyckich korzeni, zatem, w przeciwieństwie do rodzimych mieszkańców tego miasta, nie musiał utożsamiać się z mężnymi przodkiem. W gruncie rzeczy jego etniczność była podzielona na tyle części, że w ogóle nie musiał zaprzątać sobie głowy takim sprawami i nigdy tego nie robił. Cechy charakteru, które posiadał, wypracował na przestrzeń lat w oparciu o życiowe doświadczenia i zakorzenione w umyśle fobie, choć najprawdopodobniej kilka uzyskał w genach po rodzicach. Poza tym wbrew swojej postawie był tylko człowiekiem – istotą z natury kruchą, więc nic dziwnego, że stojąc niemalże u samego końca brudnej, pozbawionej oświetlonej uliczki, czuł się, jak w pułapce, aczkolwiek z drugiej strony nie było sposobności, na to, by ktoś zaatakował go od tyłu ze zaskoczenia. Ponadto w przypadku użycia broni, nie uszkodzi niepowiązanych z tym incydentem obywateli i właśnie tym sugerował się podczas wyboru tego ustronnego miejsca. Nie miał wątpliwości, że dłoni nawet by mu nie drgnęła przed oddaniem wystrzału. Jego palce bez skrupułów zacisnąłby się na spuście, jeżeli nie pozostawiono by mu innego wyboru.
  Odczekał kilka odmierzanych przez bicie jego serca sekund, jednakże brak odpowiedzi nie sprawił, że stracił zaufania do swoich zmysłów, ale jednocześnie nie mógł uwodnić, że za kontenerem skrywała się obca sylwetka. Nie powziął też żadnych kroków, by tam zajrzeć, gdyż nie miał w zwyczaju pobudzać do życia drzemiących się w nim lęków.
  Uchwyciwszy pewnie pistolet w prawej dłoni, celował nim w przestrzeń przed sobą, aczkolwiek nie spodziewał się, że śledzącego go osoba ujawni mu swoje oblicze. Skoro dotychczas tego nie uczyniła, zapewne n nadal utrzymać ją w sekrecie. Niepocieszonemu informatorowi nie pozostało nic innego, jak uszanować tej decyzji. Co prawda mógłby spróbować przemówić prześladowcy do rozsądku, napomknąć, że ukrywanie się jest aktem tchórzostwa, ale miał sporo wątpliwości, czy profesjonalista ugnie się pod ciężarem prowokacji. Takowe najprawdopodobniej wleciałyby mu jednym uchem i wyleciały drugim, wobec czego, nadal trzymając w palcach pistolet, skierował swój krok w stronę wyjścia z zaułka, nie rezygnując czujnej obserwacji i nasłuchiwania, mimo iż jednym dźwiękiem był odgłos jego własnych kroków i przyciszonego oddechu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ważne, że duchy żyły na ziemi, która niegdyś gościła ich pod postacią ludzi, mężnych wojowników walczących za kraj, honor, za swoje rodziny. Duchy tkwiły na świecie wraz ze swoimi potomkami. W innych częściach świata też miały swoje miejsce, ale obcokrajowca pewnie nie interesowało, że i za jego życie ktoś poniósł śmierć. Hańba. Itachi zawsze miał to gdzieś z tyłu głowy, w jego rodzinie było sporo zwyczajów, odwoływań do przeszłości z której zarówno rodzice jak i dziadkowie byli dumni. Z przeszłości, gdzie nie było M3, mutantów, aniołów a woda była czysta. Kat zamierzał wykorzystać maksimum tych strzępek informacji, które posiadał i które właśnie zdobywał na podstawie obserwacji. Im bardziej poznawał wroga tym był lepiej przygotowany na eliminację. Świat nie potrzebował kolejnego mordercy. Ale... ale nie mógł zapominać, że tchórzy łatwo można było wykorzystać by złapać grubsze ryby. Cel był co prawda cienką linią prowadzącą do kłębka, ale jednak prowadzącą. Nie należało działać zbyt impulsywnie. Tylko człowiekiem. Nie, miał tylko ludzką maskę, tak samo jak Itachi tylko że szyja służbisty i reszta jego ciała w istocie była krucha.
Co on robił? Nadal zamierzał celować w eter tym śmiesznym pistolecikiem jakby liczył, że coś wyskoczy po to by mógł strzelić? Tam nic nie było. Łowca znieruchomiał, zupełnie jakby stał się jednym z worków, które go otaczały, kiedy mężczyzna w końcu wykonał krok. Czekał, ryzykując zdrętwieniem kończyn i bolącym karkiem, nie chcąc od tak zepsuć niespodzianki. Poczuł jak obok niego rozlega się piszczenie i szuranie i z worka wyskoczył kolejny szczur. Był dość głośny, więc wykorzystał sytuację by bardziej wcisnąć się w czarne worki. Szczur w końcu się uwolnił i wyskoczył, pędząc w lewą stronę. W pysku miał jakiś kawał spleśniałego pieczywa. Niedaleko zaułka przechodziła młoda kobieta ubrana w niebieską prostą sukienkę, w rozpuszczonych włosach o kolorze brązowym. Rozmawiała przez telefon. Kiedy jej wzrok wyłapał elegancko ubranego mężczyznę wyłaniającego się z zaułka, uśmiechnęła się do niego. Przestała się już tak spieszyć i udała, że znowu patrzy przed siebie. Najwyraźniej chciała by do niej zagadał. Itachi nic nie widział, jedynie nasłuchiwał kroków i głosów, choć obecnie było słychać jedynie głos kobiety, która nie posłała nawet krótkiego spojrzenia w stronę śmieci w których chował się Łowca.


                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kolejny szczur. Mięśnie twarzy ani drgnęły, gdy tym razem jego buty nie uniknęły kontaktu z gryzoniem. Nie miał czasu na zastosowanie kolejnego uniku. Chciał jak najszybciej wydostać się z tej przeklętej uliczki i wmieszać się w tłum, a potem wrócić do swojego mieszkania i pomyśleć, co z tym zrobić. Kobieca sylwetka majacząca na horyzoncie zmusiła go do schowania pistoletu, aczkolwiek zrobił to w ostatniej chwili, zanim jej wzrok nie skonfrontował się z zaułkiem. Po tym jak go dostrzegła, dojrzał zaskoczenie malujące się na jej obliczu oraz szansę na ucieczkę przed dyszącym mu w kark oponentem. Na ustach informator ułożył się wymuszony, przepraszający uśmiech.
  — Jeżeli panią wystraszyłem, bardzo mi przykro z tego powodu — rzekł po chwili. Grzeczność zdała swój egzamin. Zaskoczenie zniknęło z jej mimiki twarzy. Najwyraźniej przez utkaną z pozorów fasadę w formie nienagannej prezencji nie dostrzegła w nim ani gwałciciela, ani mordercy, ani złodzieja. Odłożyła telefon trzymany przy uchu i zatrzymała się, najwyraźniej nie mając nic przeciwko temu, że zwraca jej głowę, o czym mógł świadczyć grymas zadowolenia, który pojawił się na jej ustach. — Wstyd mi to przyznać, ale przeprowadziłem się tu zaledwie miesiąc temu i nadal zdarza mi się błądzić po ulicach miasta jak po labiryncie. — Uwierzyła mu. Widział to w jej oczach, ale cóż... słysząc obcy akcent zabłąkany między japońskimi słowami oraz europejską urodę, zapewne lwia część miejskiej populacji dałaby wiarę tym słowom i w żaden sposób by ich nie kwestionowała, wszak nie była pierwszą osobą, która dała się im zwieźć. — Czy byłaby pani na tyle uprzejma, aby wskazać mi właściwy kierunek?
  — Jak najbardziej — zapewniła z nietypowym entuzjazmem.
  — Naprawdę? Jestem niezmiernie wdzięczny. — Zbliżył się ku niej i poddał jej nazwę ulicy, na której mieścił się jeden ze sklepów, którego Havoc był stałym bywalcem.
  — Niestety nie wiem, gdzie to jest — wyznała po krótkiej analizie. Mike nie spodziewał się innej odpowiedzi Nie spodziewał się też, że na twarzy kobiety pojawi się ekspresja zbliżona do rozczarowania. — Chwileczkę. Nie wie pan, że przepustka jest wyposażona w nawigacje?
  — Faktycznie. Zwykle polegałem na własnej znajomości topografii miasta, więc z czystego przyzwyczajenia o tym zapomniałem — przyznał, udając, że ustawia coś w jej panelu. Kolejne kłamstwo. Nie ufał przepustce. Był narzędziem szpiegowskim. Ponadto nie wierzył w skuteczność nowoczesnej technologii. Przepustka służyła mu wyłącznie jako zegarek, klucze od mieszkania. Ewentualnie czasem odbierał przy jej pomocy komunikaty od S.SPEC,  na co musiał przystać przez wzgląd na umowę o pracę. — Bardzo dziękuję pani za pomoc. — Zanim zdążyła otworzyć usta, Havoc zrobiła kilka kroków w przód, by wmieszać się w tłum. Chciał przede wszystkim uciec przed nachalnym, prześladującym go spojrzeniem i na spokojnie pomyśleć, kto mógł powziąć wobec niego takie środki. Z grona podejrzanych odrzucił kilka osób - w tym rudowłosą dziennikarkę, ale lista nadal była zbyt długa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyglądał jakby czegoś się bał. Wyglądał jakby w tej uliczce mogło się czaić dla niego coś niebezpiecznego, a przecież oprócz śmieci i szczurów nie było tutaj niczego. Pusta, nic nieznacząca przestrzeń w M3, jakich pełno, zwłaszcza w tych biedniejszych dzielnicach. Służbista miał jeszcze jedno konkretne zabezpieczenie, swój dowód, przepustkę z wszystkimi informacjami i kto wie, może z jakimś specjalnym alarmem, który z pewnością w porę mógłby uruchomić. Doprawdy, taki dorosły mężczyzna a tak bał się ciemności i niewidzialnych potworów? Niesamowite. Z pozoru nic nieznaczące szczegóły, stały się dobrą podstawką dla planu Łowcy, próby dobrego rozegrania tej gry, która przypomina próbę zdemaskowania wilka ukrywającego się w owczej skórze. Zacisnął wargi, poruszając nimi lekko by je nawilżyć. Cel wyglądał jakby nigdy nie miał styczności ze śmieciami, zupełnie jakby te nieskazitelne dłonie ani razu nie zanurzyły się w czymś paskudnym, odrażającym, co mogłoby je oznaczyć i otulić smrodem. Może powinien dopaść go w mieszkaniu? W takim miejscu jak to mogło to rodzić więcej niechcianych pytań, ale z drugiej strony, jakże prostsze wydawało się zakradnięcie się, na palcach, do niego, przesunięcie zimnym ostrzem po ciepłym gardle z którego wypłynęłaby krew. Cicho, spokojne, wręcz za łagodnie dla tego nikczemnika. Oszusta. Czekał, musiał przecież czekać, by pójść za nim, wykonać misję, którą przydzielił sobie sam. To była obustronna moneta, Itachi sam widział w tym swoją szansę. Poznał teraz lepiej jego głos, jakże ujmujący był to dżentelmen!, zero ostrzegawczych sygnałów. Istny perfekcjonista. A jeśli miał pewność że to on był winny, ilość błędów jakie mógł popełnić gwałtownie malała.
Jak najbardziej.
Zaczął powoli się odwracać, korzystając też z tego, że pojawił się mocniejszy wiatr, który zaszeleścił workami wśród których się ukrywał. To miało  też swoje minusy, wyostrzony słuch w tym momencie zdał się na nic, nie dosłyszał nazwy sklepu. Kobieta w istocie była rozczarowana, zależało jej na tym by być pomocną. Trochę przygryzła też dolną, pomalowaną wargę, kiedy poinformowała go o nawigacji. Sztuczka czy próba uniknięcia używania niejako dumy SPECU? Kolejny puzzel, który musiał dopasować do odpowiedniego miejsca.
- Niech pan zacze... - ale było za późno i ona sama to wiedziała. Westchnęła sfrustrowana, patrząc jak opcja na mile spędzony wieczór znika. Po chwili sama ruszyła dalej, nerwowo dzwoniąc do swojej koleżanki by jej o tym opowiedzieć. W tym czasie Itachi wydostał się spod worków, poprawił jedynie ubranie, nie mając czasu na włosy i ruszył za nim. Nie robił to jednak szybko, powoli lawirował wśród ludzi, którzy spieszyli się w różne strony. Uniknął z trzy razy osób, które próbowały mu coś wcisnąć i dalej starał się wypatrzeć jasnowłosego. Nie było to jednak łatwe, bo mężczyzna nie wyróżniał się zanadto wzrostem czy choćby posturą, a jego znaki szczególne nie poprawiały sytuacji. Odrobinę przyspieszył i jak się mu zdawało, namierzył odpowiednią głowę. Jaki kierunek jednak został przez cel obrany? Tajemniczy sklep, dom? Potrzebował więcej by potraktować go tak jak na to zasłużył.
                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na ustach ukształtował się delikatny uśmiech. Oznaka triumfu. Wymijając parę licealistów, naprawdę pomyślał, że mu się udało wymknąć prześladowcy, ale po przejściu kolejnych kilku metrów uświadomił sobie, że to zaledwie mrzonki. Nadal czuł na swoim karku obce spojrzenie. Skręcił w kolejną ulice i znalazł się w środku zatłoczonego centrum, gdzie jeden metr kwadratowy przypadał na przynajmniej dwie osoby. Balansując pomiędzy nim, robił wszystko, by uniknąć kontaktu z właścicielami spoconych po całym dniu ciał. Wiedział, że już niedługo powita go facjata znajomego portiera. Apartamentowiec C4 rzucał się w oczy. Był największym budynkiem w tej okolicy. Ruszył ku niemu, nieco szybciej niżeli miał to w zwyczaju, przez co na skórze pojawiły się krople potu.
  Gdy pchnął szklane drzwi, z ledwością panował nad oddechem. Usłyszał dzień dobry, ale nie odszukał właściciela tych słów. Jego wzrok spoczął na schodach, ale zaraz się rozmyślił. Wybrał windę, choć rzadko z nich korzystał. Prawie wcale, ale coś mu mówiło, ze dziś nie da rady pokonać aż tylu stopni. Wszedł do niej, aczkolwiek po tym, jak zamknęły się za nim metalowe drzwi, poczuł się jak... w trumnie. Przełknął ślinę i przymknął oczu, licząc w myślach mijane piętra. Miał wrażenie, że zajada na dziesiąte zajęło jej całą wieczną.
  Kiedy z niej wysiadł, na jego twarzy odmalowała się ulga. Nie obejrzawszy się za siebie, podszedł do drzwi własnego mieszkania. Przystawił przepustkę do czytnika. Skanowanie danych i weryfikacji takowych zajęła zaledwie dwie sekundy, po czym drzwi stanęły przed nim otworem. Odetchnął.
  Halk przywitał go od progu i dopiero wtedy przypomniał sobie o obowiązku, jakim był wieczorny spacer.
  — Już. — Przejechał prawą dłonią po szorstkiej sierść w celu uspokojenia pupila, który zapewne wyczuł zdenerwowanie właściciela. W odpowiedzi rottweiler zawarczał pod nosem. Nie lubił, gdy Havoc głaskał go przez materiał rękawiczki, ale napotykając jego spojrzenie, powstrzymał się przed demonstracją niezadowolenia. Informator zaczepił uprzednio zdjętą z wieszaka smycz o obrożę czworonoga, zamontował mu także kaganiec na pysk, choć przez chwilę borykał się z dylematem, czy mu takowy założyć, bowiem nadal czuł na swoim karku obcy oddech, niemniej zdrowy rozsądek wygrał z zalążkiem manii prześladowczej. Musiał to zrobić z konieczności. Halk był niebezpieczny.
  Uchyliwszy drzwi, rozejrzał się po korytarzu, ale nie dojrzał tam żadnej sylwetki, więc wyszedł na powrót z mieszkania. Znowu skorzystał z windy. Pies posłusznie stał tuż przy nim i nawet nie spojrzał na kobietę, która wsiadła do niej piętro niżej. Po wymianie krótkiej uprzejmości, zapadło milczenie. Winda ze zgrzytem zawiozła ich na parter, a Mike powtarzał w duchu nigdy więcej.
  —  Chodź, Halk. — rzekł, gdy kobieta wyszła. Po chwili uczynili to samo. Pies szedł tuż przy jego nodze. Nie obwąchiwał ani ścian, ani ulicy. Wiedział, że nie może oddać moczu na chodnik. Miał wyznaczony teren, jakim był park, ale Mike nie był pewny, czy chce znaleźć się w słabo oświetlonym parku ze świadomością, że ktoś depcze mu po piętach w niewiadomym celu. Uspokój się mówił, ale to nie pomogło. Czuł jak pętla coraz bardziej zaciska się na jego szyi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Triumf zniknie szybko. Szybciej niż mógł przypuszczać. Czul już zimny oddech na swoim karku? Nie mógł się doczekać. Chwila w jakiej nastąpi jego unicestwienie przeciągnęła się z powodu drobnych dylematów. Wszak Kat nie mógł pozwolić sobie na brak profesjonalizmu. Nie doceniał niewidocznego wroga najwyraźniej. Ale spokojnie, właśnie ta niepozorność była fundamentem jego działania. Przecież nie mógł pozwolić na to by cale miasto o nim trąbiło i żeby wydano na jego wyrok, albo co gorsza, żeby skończył jako obiekt badań. O nie, nie, nie, tak się nie bawił. Jego cel musiał naprawdę być wyczulony na tym punkcie. Ciągnął się za nim charakterystyczny zapach. Itachi skręcił za nim. Jeden raz, drugi, przemknął przez jeszcze większy tłum, stopami manewrując wśród szpilek i eleganckich półbutów. Centrum było problematyczne, dlatego nie bywał w nim za często. Pot, brud, smród - to wszystko było mu znane. Ale, o zgrozo dla pana eleganta, te cząsteczki unoszące się w powietrzu i tak trafiały na jego ubiór, burząc równowagę w niewidoczny sposób. Zatrzymał się kawałek od budynku, sprawdzając jedną z pamiątkowych tablic. Portier i on byli wyciągnięci niczym z amerykańskiego filmu. Ale w M3 był taki napływ cudzoziemców, że ci właściwie przestali aż tak szokować. Kiedy Łowca wrócił spojrzeniem do budynku, odkrył, że ten w istocie był potężny. Mnóstwo okien, świateł, ciągnący się do nieba. I brak sensownej możliwości do tego by się wspinać. Nie było, co próbować. Oto nowoczesność, którą tak gardził. Przeszedł jeszcze kawałek, potem krok zwolnił, trochę jakby płynął. Portier w tym czasie, odrobinę zatroskany, spytał jeszcze służbistę czy wszystko było w porządku. C4 wszak miało być bez zarzutu. A może pan służbista był zmęczony? Po odpowiedzi, ukłonił się pełen szacunku do jego osoby i patrzył jak znika w windzie. Itachi to wyłapał. Na chwilę wszedł do środka, by sprawdzić, skontrolować sytuację, zapamiętać szczegóły. Kto wie, może przyda mu się to później, zwłaszcza jeśli chciał się go pozbyć i to jeszcze dzisiaj? Ten sam portier przyglądał się nieznajomemu zaskoczony. Spytał go czy może w czymś pomóc, na co Itachi pokręcił głową. Trochę się przeszedł po zadbanej auli, tam i z powrotem, chwycił też ulotkę, w której znalazł informacje o budynku, głównie o jego historii. Poprawił fałszywą przepustkę, przeprosił po minucie i wyszedł jak gdyby nigdy nic.
Halk kilka razy chciał chwycić Havoca za tę rękawiczkę i poszarpać materiał, ale dał się uspokoić. Trochę pokręcił się przy jego nogach, machając krótkim ogonem i czekając na przypięcie smyczy do obroży. Na kaganiec zareagował niezadowolonym szczęknięciem i trochę otarł się  o spodnie Havoca by pozbyć się tego ustrojstwa.
Itachi w tym czasie zaszedł do pobliskiego parku, czując się tam całkiem dobrze. Na zaczepki ogolonego  na łyso mężczyzny zareagował zaledwie ostrzegawczym spojrzeniem, a kiedy ten próbował sztuczek, powalił go na ziemię i kopnął w żebra by się odczepił. Nie miał czasu na głupoty. Nie był w nastroju.
Kobieta z windy o  typowo europejskiej urodzie, po rozmowie, co jakiś czas zerkała w stronę jasnowłosego i jego psa. Nadal nie potrafiła się przyzwyczaić, że ktoś tak niepozorny posiadał w mieszkaniu tak groźną rasę. Halk zwrócił pysk w jej stronę i wydal z siebie krótki dźwięk, na co kobieta automatycznie wróciła do patrzenia tylko na drzwi windy. Lepiej było nie ryzykować. Parter powitała z małą ulgą i pospiesznie wyszła, rzucając krótkie: "Do widzenia". Nos Halka podczas pokonywania trasy od windy do drzwi wyjściowych i tak się poruszał bardzo szybko wyłapując poszczególne zapachy. Ktoś chyba piekł mięso. Szczeknął przed wyjściem, aż starszy portier podskoczył na swoim krześle, łapiąc się za serce.
Itachi jak gdyby nic siedział na pierwszej lepszej ławce z której miał dobry widok na budynek. Przeciągnął się i kątem oka zauważył jak chodnikiem idzie pan na którego czekał. Na dodatek z towarzystwem. Nie zamierzał się póki co ruszać, stwierdzając że poczeka na dogodną sytuację. Słabe światło padało od ulicy. Reszta parku zdawała się tonąć w cieniu, jeśli nie licząc jego obrzeży. Nawet księżyc, choć świecił jasno, nie mógł teraz wydobyć z cienia jego sylwetki. Czarne oczy zmrużył by następnie skierować je w stronę drzew. Ciekawe w którą stronę ruszy służbista ze swoim psem. W stronę starego pomnika znajdującego się w sercu parku? A może w pobliże fontanny przy której zwyczajni ludzie spędzają wolny czas?
Mógł teraz poczuć się swobodniej. Poluzował mu przecież tę pętlę.
                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach