Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Był cholernie rozkojarzony, czuł się jakby był torturowany według jednej z bardziej wyrafinowanych starożytnych chińskich tortur, którą było obcięcie powiek. Miał wrażenie, że nie może zamknąć oczu i przez cały czas jest zmuszany do odbierania ogromu bodźców ze świata zewnętrznego. Przesadzał, bo jego wyobrażenie nawet częściowo nie pokrywało się z rzeczywistością, choć nie można było powiedzieć, że w jego białej łepetynie myśli przestały się kłębić. Zębatki wciąż były w ruchu, kocur chłonął coraz więcej. Każdy dotyk lisa wysyłał do jego mózgu kolejny impuls, powodując jednocześnie, że po ciele Neely'ego przechodził kolejny przyjemny dreszcz. Yukimura nigdy nie czuł czegoś podobnego, a przecież to nie było jego pierwsze zbliżenie. To przedziwne uczucie, które wypełniało go od środka jedynie utwierdzało go w przekonaniu, że z Shayem łączy go specyficzna relacja, taka, której nigdy wcześniej nie miał. Wystarczyła ta jedna sytuacja, by lis znalazł się na szczycie hierarchii ważności członka kociego gangu. Jedna, nieplanowana chwila zmieniła wszystko — wywróciła świat czerwonookiego do górny nogami.
„Wiesz co w Tobie cenię? To, że znasz odpowiedź na każde moje słowo.”
Wcale nie znał odpowiedzi, ale bardzo dobrze improwizował. Był typem osoby, która nie lubiła obnażać swoich słabości. Nawet jeśli miał w głowie pustkę to zwykle dość szybko udawało mu się coś wymyślić, znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Śmiało można było go nazwać specem w tej dziedzinie — odnajdywanie się w sytuacjach podbramkowych miał w krwi. Schody zaczynały się dopiero, gdy w grę wchodziły uczucia i emocje, które były dla niego zupełnie nowe. Z Karasawą łączyła go jakaś poważna więź i dopiero niedawno zaczął to zauważać. Teraz był pewny, dlatego też wciąż czuł się trochę nieswojo, ale starał się panować nad sytuacją. Nad sytuacją, która już dawno wymknęła się spod kontroli.
Kątem oka popatrzył na swój zaczerwieniony brzuch, choć jego wzrok dość szybko natrafił na złote ślepia lisa. Wpatrywał się w niego z charakterystycznym dla siebie zwierzęcym błyskiem. Byli tak blisko, że w nozdrza kota uderzał jedynie silny zapach Takahiro. Zapach, który wywoływał dziwnie przyjemne mrowienie w nosie.
Yukimura miał do Shaya swego rodzaju słabość, sam nie wiedział dlaczego. Lis poświęcał mu naprawdę wiele swojej uwagi, towarzyszył mu w trudnych chwilach co z tego, że był powodem niektórych „trudnych chwil” i co najważniejsze — nie odpuścił sobie nawet na chwilę. Uparcie — a niekiedy wręcz upierdliwie — trwał przy nim, a za tę postawę zdecydowanie zasługiwał na medal. Medal i kota w prezencie.
„Nie ja decyduję. Ale Twoje ciało tak.”
Przy Tobie moje ciało jest nieposłuszne — odezwał się w końcu, przerywając ciszę, którą wcześniej udało mu się zbudować. Głos miał nieco zachrypnięty, aczkolwiek donośny. Usta wykrzywiły mu się w delikatnym uśmiechu.
Drgnął, gdy pazur Karasawy zaczepił o jego pępek. Kocur uwielbiał pieszczoty w okolicach podbrzusza, a jego reakcja była zupełnie normalna — wciąż nawiedzały go dreszcze, gdy ciepłą skórę drażniła chłodna dłoń czarnowłosego. W jakimś stopniu było to podniecające, a różnica temperatur dodatkowo potęgowała odczuwanie przyjemności, którą mogli czerpać z wzajemnego badania swoich ciał.
Zadyszał ciężej, gdy palce Shaya złapały za jego ogon. Neely doskonale wiedział, że mężczyzna robi to specjalnie — znowu z nim pogrywał, jakby grali w szachy. Lis krok po kroku zajmował coraz więcej terytorium na czarno-białej planszy, świetnie pozycjonował swoje figury, był niebezpiecznie blisko białego króla — Yukimury. Przywódca został sam, otoczony i przyciśnięty do ściany — tak właśnie czuł się Nobuyuki, choć nie miał zamiaru nad tym rozpaczać. Wiedział, że w odpowiednim momencie umiejętnie odbije się od ściany nogami i zmieni swoją pozycję. Były wojskowy nie mógł być pewny niczego.
Mogłoby się zdawać, że to Takahiro był na lepszej pozycji — z łatwością mógł naprzeć własnym ciałem na leżącego pod nim kocura, górowanie nad białowłosym dawało mu spore pole do popisu, pewnie czuł się jak łowca, który schwytał zwierzynę. CATS z kolei miał zupełnie inne zdanie — jego pozycja dużo bardziej mu odpowiadała. W każdej chwili mógł przyciągnąć do siebie oswojonego i pokazać, że wcale nie jest taki bezbronny, że potrafi pokazać pazury jeśli tylko mu się zechce. Na razie jednak czuł, że nie ma takiej potrzeby, bowiem Shay wspaniale się nim zajmował. By zaspokoić pierwotne potrzeby wystarczało mu ciepło jego ciała i dotyk, który wywoływał gęsią skórkę i zmuszał do spinania mięśni. Ale zdecydowanie chciał więcej, z każdą chwilą jego pożądanie rosło, serce uderzało szybciej, a ciało zaczynało wręcz płonąć.
Shay — wymruczał cicho, a wargi mu delikatnie zadrżały. Domyślał się, że będę brnęli z tym wszystkim dalej, że na jednym, zwykłym pocałunku się nie skończy. Oboje tego chcieli, więc teraz pozostało im robienie kolejnych kroków i przekraczanie kolejnych granic.
Lis zaatakował znowu, działał coraz brutalniej, ale w całej tej agresywności było coś, co kocurowi bardzo się podobało. Nikomu innemu nie dałby się tak traktować, próbowałby całkowicie dominować, ale tym razem cholernie rajcowało go to, w jaki sposób Karasawa podejmuje decyzje i ryzykuje, postępując nie krok, a nawet dwa kroki do przodu.
Opierał się, jednak w momencie, w którym ręka byłego wojskowego złapała go w pasie spiął się, ale tylko po to, by wspomóc kochanka i podnieść się, choć siła, której użył Takahiro była wystarczająca. Ich usta momentalnie złączyły się w pocałunku, choć teraz dużo śmielszym i mniej delikatnym. Z pewnością oboje się wczuli, pozwalając ponieść się tej chwili. Dłoń Neely'ego przemknęła po boku czarnowłosego, by ostatecznie znaleźć się w okolicy łopatki, którą bez jakiegokolwiek wyczucia drażniła twardymi paznokciami, zostawiając jednocześnie na jego ciele czerwone pręgi. W nim też powoli budziła się bestia, wilcza natura zaczynała się powoli przejawiać w każdym, nawet najmniejszym jego geście.
Nareszcie — wydusił, odetchnąwszy ciężej. Nie miał zamiaru protestować, nie w kwestii pozbywania się ubrań, bo akurat to, że lis zdecydował się zerwać koszulkę w taki sposób przypadło kotowi do gustu. Dźwięk rozrywanej tkaniny przez chwilę drażnił jego uszy, ale był też ulgą, bo odzienie nareszcie odsłoniło jasne, pełne w zadrapaniach i sińcach, lekko umięśnione ciało CATSa, na które oswojony miał teraz dużo lepszy wgląd.
Wargi Yukimury rozsunęły się, a zaciśnięte, zwierzęce zęby odpuściły, pozwalając językowi Shaya na złączenie się z językiem białowłosego. Niemalże zapraszał go do środka. Podczas tego długiego pocałunku opętany ujął policzek Takahiro w swoją dłoń, a palcem wskazującym muskał jego linię jego szczęki, by od czasu do czasu wbijać pazury w jego skórę, próbując naruszyć jej ciągłość.
Pierwsze poważniejsze zadrapanie sprawiło, że woń krwi dość szybko uderzyła Neely'ego w nozdrza. Świat zawirował mu przed oczami, momentalnie stał się nieco bardziej rozdrażniony. Ten zapach podziałał na niego jak płachta na byka, ale mimo wszystko starał się ignorować chorobę, którą tak długo udawało mu się dusić w zarodku. Ale teraz? Teraz był bliski wybuchu.
Paznokcie kocura jeszcze mocniej wbiły się w łopatkę Karasawy, tym razem nie tylko znacząc ją podłużnymi, czerwonymi liniami, tym razem rozdrapały skórę, tworząc rozcięcia i bardziej rozległe rany. Czerwona maź zostawała mu pod paznokciami i brudziła ręce. Wiedział, że nie będzie tak źle, jeśli nie spróbuje krwi. Wiedział, że potrafi się powstrzymać.
Ufajdana dłoń lisa zabrudziła jasne włosy CATSa, choć ten nawet nie zwrócił na to uwagi. Szkarłatne oczy wciąż niebezpiecznie błyszczały, choć teraz ten błysk był jeszcze bardziej nieludzki niż wcześniej. Wilk wygrywał walkę z kotem — rzucił go w ścianę, stłamsił go, wyzbył się go i zastąpił go. Teraz to on tu rządził i nie miał zamiaru tak się dawać.
„Chcę Ciebie.”
A ja Ciebie — wycharczał, nie zaprzestając ranienia jego pleców, na których z pewnością pojawiało się coraz więcej czerwonych śladów. Ciął go w rytm jego uderzającego serca. Dopiero chwilę później, gdy zdecydowanym wzrokiem spojrzał na twarz Shaya doszedł do wniosku, że do katastrofy zostało naprawdę niewiele. Mógł zacząć odliczać sekundy, czuł jak psychoza domaga się tego, by wyrządzić lisowi wielką krzywdę. I nawet to uczucie, którym do niego pałał kot nie potrafiło go zahamować, nawet ono. Jedno, mocniejsze pociągnięcie za jasne włosy znacznie ukróciło czas oczekiwania na wybuch.
To była chwila, dosłownie chwila — nos wciąż wciągał charakterystyczną woń krwi, a język zapoznał się z jej metalicznym smakiem. Szyderczy uśmiech pojawił się na twarzy kocura tak nagle, a słowa, które wygłosił Takahiro przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. W tamtej minucie liczyła się tylko krew, dudniące w piersi serce i żyły, przez które przepływały litry osocza. Stracił kontrolę, nie zapanował nad tym, poniósł druzgocącą klęskę. Całe człowieczeństwo usunęło się w bok, jakby celowo chciało zrobić więcej miejsca panoszącemu się wewnątrz wilkowi, który miał zamiar pustoszyć wszystko na swojej drodze.
Dyszał okropnie, napinając przy tym każdy mięsień, by jednocześnie wyrwać się z klatki, w której próbował go więzić Shay. Cały drżał, jakby kocia natura ostatkami sił próbowała wygrać z drapieżnikiem. Pies okazał się jednak silniejszy.
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia dłoń, która wcześniej tarmosiła szczękę lisa przeniosła się po szyi w dół, napierając mocno na jego pierś, jakby próbowała wyczuć serce. Nobuyuki oblizał usta, gdy tylko wyczuł bijącą pikawę. Wyglądał jakby chciał ręką na żywca zatracić się w klatce piersiowej mężczyzny. Paznokcie automatycznie zakleszczyły się w jego skórze, zostawiając pięć, niemalże identycznych śladów. Bardzo szybko ręka przeniosła się w okolice żebra, gdzie nacisnęła bez jakiegokolwiek wyczucia. Druga dłoń przestała ranić plecy, ale wplotła się w smoliste włosy Karasawy, by następnie pociągnąć za nie mocno, odchylając do tyłu głowę. Twarz CATSa przybliżyła się do szyi byłego wojskowego, policzek przywarł do szyi, wyczuwając puls — fala ciepła i ekscytacji przebiegła przez ciało jasnowłosego.
Chciał go posmakować. Pragnął tego, a raczej psychoza, która przejęła nad nim kontrolę tego pragnęła.
Szarpnął włosy jeszcze mocniej, upewniając się, że na dobrą chwilę, że dawny oprawca nie będzie w stanie szybko uwolnić się z uścisku. Językiem musnął jego podbródek i kącik ust, które wciąż skąpane były we krwi. Wydał z siebie ryk, który nawet trochę nie przypominał wcześniejszych kocich odgłosów. Obnażył zębiska i rzucił się na niego. W pierwszej chwili chciał zaatakować szyję, rozerwać skórę i dobrać się do tętnic i żył.
Zrób to, to potrwa tylko chwilę.
Zrezygnował i zamiast tego kły Yukimury zatopiły się w odsłoniętym obojczyku lisa. W znacznym stopniu naruszyły strukturę skóry, dodatkowo wbijając się w kość. Szybko dokopały się do krwi, której posmak cieszył kubki smakowe członka kociego gangu. Nie przestawał, nie miał zamiaru. Nie reagował na jakiekolwiek słowa, bo z pewnością jakieś padły. Po prostu dalej wgryzał się w ciało, próbując spowodować jeszcze więcej szkód.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nobuyuki przez tę krótką chwilę musiał zadowolić się tylko pulsującym wspomnieniem po dotyku szorstkich ust Shaya. Ciepło. To ono zalewało teraz ciało wymordowanego. Po wargach spływała krew i nie zamierzała przestać. Takahiro patrzał z rosnącą satysfakcją w twarz kocura, wciąż powstrzymując się od niskiego zwierzęcego ryku, który miał pchać ciało do jego, jak magnez. Usta Yukimury były pogryzione; nacięte w wielu miejscach. Odsłonięte kły które zauważył pośród nagromadzającej się posoki, wzbudzały w nim kolejne fale uniesienia, które po prostu nie zamierzały zniknąć niezaspokojone. Ten brutalny gest odzwierciedlał jego zaborczość względem CATSa, na którą zresztą mógł sobie pozwolić; te głębokie pamiątki na jego brzoskwiniowych ustach, nie miały być jedyne. Ciało chciało więcej.
  Napiął barki kiedy poczuł, że silna ręka Yukimury wbija pazury w jego łopatkę. Ból jaki przeszył jego ciało mieszał się z rozlewającym pożądaniem i za nic w świecie nie słabnął. Ten ruch zmusił lisa do puszczenia białych włosów kochanka — zrobił to tak gwałtownie, że parę cienkich pasm zdążyło zaplatać się o jego palce. Wolna ręka szybko znikła w mroku. Czerń nocy jaka owiewała ich postacie była niczym rozlana farba, a oni jak nieznajomi pogrążeni wśród niej. Jedynie błysk złotych ślepi wydawał się wystarczającym punktem odniesienia. I nic po za tym. Ich zmysły były poddane egzaminowi. Dotyk i dźwięk. Tylko one mogły decydować o kolejnych próbach dominacji. Wzrok został umiejętnie wykluczony z walki.
  Takahiro zwinnie dobrnął do pożądanego przez siebie miejsca. Czując pod palcami materiał ciężkich spodni, zdołał bez problemu rozpiąć upinający go pas i zając się rozporkiem, który zazgrzytał w panującej ciszy. Pas opadł luźno przy kości biodrowej, muskając klamrą odsłonięte blade ciało Yukimury. Kotowatemu pozostało już tylko pogodzenie się z faktem, że należał do niego, a każdy sprzeciw skończyłby się pogorszeniem sytuacji. A tego z pewnością nie chciał.
  Teraz kiedy mrok osłonił mu zdrowy rozsądek, nie myślał o przeszłości. Stała się dla niego sprawą drugorzędną. To czego pragnął było na wyciagnięcie ręki. Czemu Yukimura? Czemu do cholery, chciał go tak bardzo? Co widział w tym przeklętym kocurze? Gdyby te słowa padły w jego umyśle zapewne odpowiedziała by mu cisza, zbyt długa, aby mógł doczekać się wymarłych słów logiki. Czy pod grubą płytą nagrobkową chowały się jakieś emocje? Czy Takahiro mógł być do nich zdolny? Sam nie rozumiał czym były te uczucia. Nie znał ich.
  Wydał z siebie głęboki warkot, kiedy pazury kota przekroczyły strukturę jego skóry. Ból jaki wtedy odczuwał, wydawał się dobrnąć w jego kości, ale popęd, który z każdą chwilą rósł w jego ciele umiejętnie go umniejszał. Pobudzał go. I właśnie wtedy kiedy przybliżył ostre zęby ponownie do jego ust, wysuwając język, by zlizać rozlewającą się krew, poczuł, że nie tylko jedna ręka Yukimury dominuje jego ciało. Druga pochwyciła go za włosy, tak, że zdążył tylko kłapnął zębami tuż przy jego wargach i prychnąć nisko rozdrażniony nagłym obrotem spraw. Zadarł podbródek i zmarszczył wściekle nos, kiedy zauważył TEN szkarłatny błysk w oczach Nobuyukiego. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że dał mu więcej przestrzeli niż  przypuszczał. Ręka na której cały czas się opierał zadrżała z wysiłku utrzymywania jego ciała; drżała też z innego powodu.
  Szybko opuścił złote, zwierzęce ślepia i przyjrzał się jak ostre pazury kota, zaplamione krwią wbijają się w klatkę piersiowa. Warknął, ale nie z bólu — choć i on stał się integralną częścią całego przestawienia. Z pięciu głębokich ran polała się krew, a on z nieopisanym zimnym spokojem bijącym mu z oczu patrzał, jak długie pazury łapią go za żebra. Obnażył zęby i powarkiwał prosto w jego twarz. Teraz kiedy jego łeb trzymany był przez kocura w żelaznym uścisku wyglądał jak zwierzę, które potrzebuje solidnej dyscypliny. Próbował się wyrwać, ale włosy wydawały się jak wyklejone do bladej ręki. Jedyne co mógł, to patrzeć w twarz Neely’ego — w twarz, która z każdą chwila traciła swój dawny wygląd. Aparycję ciepła jego oczu, które teraz wydawały się płonąć rosnąca żądzą.
  — Neely, do cholery — nie dokończył. Blada twarz okolona białymi włosami zbliżyła się. Usta z tej odległości były czerwone od krwi, idealnie komponowały się z oczami, które z pewnością nie były oczami Nobuyukigo.
  Najpierw poczuł jak ciepły język kota drażni skórę na podbródku. Zagryzł wargę, kiedy znajomy dreszcz przebiegł mu po plecach. Później kącik warg. Niemal zdążył  wyrwać się z jego uścisku i znów wpić w jego wargi, ale nic z tego. Krótka szarpanina okazała się fiaskiem. To spowodowało, że usta Kasasawy przyozdobił ledwie widoczny w ciemnościach rozbawiony uśmiech, który miał być dowodem pewności siebie.
  — Jeszcze z tobą nie skończyłem — wychrypiał, a kiedy blade powieki odsłoniły jego żółte oczy, czarne jak igły źrenice przeszyły go na wskroś.
  Ręka szkarłatnookiego zmusiła Shaya do zadarcia podbródka wyżej. Blada szyja była nienaznaczona bliznami. Była gładka. Wyraźne ścięgna zakreślały swój cień w prawie niewidocznym tle. Krew spływała z kącika ust; skraplała się przy brodzie. Sztywne i twarde dłonie wojskowego, błądziły po udzie Nobuyukiego, sięgając pazurami wyżej. Prowokująco drażniły skórę okrytą jedynym odzieniem. Zadrapywały okolicę, a długie czerwone pręgi pobudzały jego nozdrza. Pamiątki, które chciał na nim pozostać. Naznaczyć go jako swoja własność, do której nikt nie powinien się zbliżyć. Chora zaborczość bywała jego zmorą; już dawno skazała kota, na wieczne utrapieniem w postaci lisa, zmierzającego jego śladem jak cień. Jak mogło się to skończyć? Toksyczność tej relacji niosła za sobą kolejne blizny.
  Nastepny ruch Yukimury stał się jednak początkiem początków. Kły zatopiły się w obojczyku. Tak niespodziewanie, że strzał z dubeltówki prosto w twarz nie byłby nawet tak zaskakujący. Przez moment poczuł jak wbijają się w sama kość. Ryknął głośno i wysunął język zlizując nagromadzająca się krew, która nadal spływała z rozcięć na wargach. To była chwila. Szpony Shaya zareagowały błyskawicznie; odsunęły się od nagiego ciała i wymierzyły silny cios w jego twarz. Ręka zatrzymała się przy jego lewym policzku, a potem szybko dobyła bladego gardła. Pazury Karasawy wbiły się w jasna skórę, cała siłą odrywając go od siebie, ale uczucie jakie temu towarzyszyło, spowodowało, że obnażył z bólu zęby. Kropla potu, płynęła mu ze skroni. Kły kota nie rozcięły jego skóry. One je rozszarpały. Miał wrażenie, że lada chwila dobędzie jego kości i wyciągnie ją razem z obojczykiem, ale wtedy zębiska białowłosego kłapnęły łapiąc powietrze między kły. To wystarczyło. Ułamek sekundy kiedy ich spojrzenia znów się spotkały. Znów ich usta dzielił dystans. W lodowatym spojrzeniu Shaya kryło się zaskoczenie, które jednak nie pojawiło się na jego twarzy. Przycisnął stanowczo łeb kocura do materaca, pozwalając by jego włosy znów rozlały się na materacu. Nie mógł pozwolić mu się wyrwać.
  — Długo dałeś mi na siebie czekać, wilku.
  Chropowaty, pełen złowrogiego spokoju głos Takahiro dopieścił jego uszy, a potem ciąg zdarzeń nastąpił sam. Obniżył nogi zmieniając ich ułożenie na nieco wygodniejsze; miednicą przywarł do jego krocza, powodując, że rozpięty rozporek podrażnił przez materiał jego skórę. Pazury nadal pieszczotliwie zadrapywały mu gardło, wręcz z czułością przesuwały się po krtani. Mogło się wydawać, ze cień rozbawienia przemawia przez jego poranione usta. Napiął rękę, którą go trzymał i przybliżył twarz, pozwalając sobie na ta chwile ryzyka (wciąż czuł się ograniczony przez dłoń trzymającą go za włosy).
  — A więc? — zawiesił glos, powieki przysłoniły oczy. — Czym zasłużyłem sobie na poznanie twojej prawdziwej twarzy?
  Nuta pewności siebie uderzyła mężczyznę wraz z gorącem oddechu, kiedy nachylił łeb do jego ucha.
  — Nie jesteś zbyt potulny. Tak bardzo chcesz się ze mną bawić w dominację?
  Uścisk w jakim więził go Nobuyuki uniemożliwiał wyswobodzenie głowy. Jak długo go trzymał wiedział, że kocur będzie na wygranej pozycji.
  Czy wilcza forma mogła być tak zachłanna, by chcieć jego krwi? Nie był pewien. Nie wiedząc czemu przywołał w swojej pamięci postać blondwłosej dziewczyny i jej wystraszony wzrok.
  Ona wiedziała.
  Ta chwila otumanienia wydala się dla niego zbyt długa. Poczuł, że zmysły pochłonięte zwierzęcą formą odsłaniają ukryty skrawek racjonalnej świadomości. Stracił czujność kiedy wiatr zagwizdał w szpary przy oknach. Uszy stanęły mu na sztorc; palce Yukimury wciąż trzymały go za kudły. Osłabł, krew wypływająca z jego ran nagromadzała się na dotychczas czystym łóżku.
To nie są jego oczy, Shay. Nie widzisz, że to coś chce cię ZAJEBAĆ?
  Ręka na której się opierał znowu zadrżała. Serce zapulsowało mu w uszach. Coś w jego rytmie go niepokoiło, ale nie miał czasu, aby nad tym myśleć.

  — Pocałunek Morfeusza? O czym ty do cholery gadasz. Brzmi jak kiepska nazwa romansidła, na które mogłyby polecieć zdesperowane samotne panie.
  — Nie bądź zbyt mądry. Nie chciałbyś spotkać żadnej osoby zarażonej psychozą. Zresztą. To nie osoby, to bestie.
  Shay siedział na tymczasowym siedlisku. Ręce rozłożone miał na oparciu starej kanapy. Podniósł brew patrząc w stronę krzątającej się postaci przy drewnianym stole.


  Psychoza.
Jak się to nazywało.
   (…)żadnej osoby zarażonej psychozą
  Psychoza.
Nie chciałbyś spotkać żadnej(...)
  PSYCHOZA.
  PSYCHOZA KRWIOPATY.
  Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Było tak silne, że skurcz serca odebrał mu oddech. Puścił jego szyję, nawet nie bacząc na konsekwencje. Dotknął miejsca w którym pięć śladów obrysowywało jego pikowe niczym tarcza. W szybkim tempie krew z wyszarpanego miejsca przy obojczyku poplamiła osoczem jego dłoń i klatkę piersiową.
On—
  Ta nagła myśl, nie dawała mu spokoju. Szybko spojrzał Nobuyukiemu w oczy, a ból wymalowany w złotym spojrzeniu mieszał się z siłą i stanowczością. Mógł to zrobić, mógł uchylić usta i powstrzymać go przed kolejnym atakiem, ale niewidzialna lina zasznurował mu gardło.
„Nie mam najmniejszego zamiaru cię kontrolować.”
  Przeklną pod nosem. Czemu właśnie teraz przywołał swoje słowa z ruin pamięci?
  Pierdolone sentymenty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był rozgrzany do czerwoności — czuł jak z każdą chwilą temperatura jego ciała gwałtownie wzrasta, a kolejne fale bólu przechodzą przez poranione ciało. Jego serce zachowywało się jak więzień — próbowało wydostać się z klatki (którą w tym przypadku była pierś), bez wyczucia uderzając rękoma w metalowe pręty. Nigdy wcześniej nie czuł się tak dziwnie, na jego drodze pierwszy raz stanęła osoba, która doprowadziła go do tego niecodziennego stanu. Myśli plątały mu się w głowie i choćby próbował się w nich odnaleźć, to i tak miał wrażenie, że stworzyły one labirynt, z którego wyjście było niemożliwe. Racjonalność już dawno została zepchnięta na bok — zastąpił ją zwierzęcy instynkt, nad którym Neely nie potrafił zapanować.
Obłęd, szaleństwo i zdziczenie były już dawno widoczne w jego nieludzko błyszczących oczach. Widoczne również były w jego gwałtownych i nieprzemyślanych działaniach. Ludzka strona Nobuyukiego za nic w świecie nie pozwoliłaby sobie chociażby połowę działań, których podjął się podczas tego spotkania. Z pewnością do wszystkiego w znacznym stopniu przyczynił się również sam Shay, ale nie mógł go winić za to co się stało. To działało jak lawina — zabranie jednego, drobnego kamyczka pociągnęło za sobą inne, większe, które bardzo łatwo mogły wyrządzić masę szkód, nierzadko nieodwracalnych.
Egipskie ciemności działały na ich korzyść — zmysł wzroku okazywał się niemalże bezużyteczny, dzięki czemu dotyk, słuch, smak i węch nieco się wyostrzyły, co na pewno dodało jeszcze więcej zmysłowości całej tej sytuacji. Yukimura już dawno mógłby się poddać i grzecznie zdjąć z siebie ostatni ubrań, by następnie rozszerzyć nogi i w całości się oddać lisowi, ale nie zrobił tego. Bo jaka niby była satysfakcja ze zdobywania tak łatwego celu? Żadna. Wolał się stawiać póki miał siły, jednocześnie zaskakując Karasawę, pokazując nowe oblicza, odsłaniając przed nim tajemnice, których nie znał nikt inny. Bo ufał mu, ten pierwszy raz mu zaufał i miał nadzieję, że nie zakończy się to fiaskiem, ba, on nie dopuszczał takiej możliwości, bo chyba zbyt dobrze mu było w towarzystwie czarnowłosego. No nie mógł narzekać, bo dostawał wszystko czego chciał — uwagę, zainteresowanie, ciepło, pieszczoty cielesne i... KREW. Na chwilę obecną nie potrzebował niczego więcej.
Dłonie Neely'ego nie miał zamiaru posłusznie puścić lisa — wciąż trzymały go tak, aby ten nie mógł się zbyt łatwo wyrwać. Zęby zatopione w okolicach obojczyka wgryzały się coraz bardziej z niebywałą brutalnością i lekkomyślnością. Kocur zignorował wszystkie słowa, które wcześniej wypłynęły z ust Shaya. Tracił zdrowy rozsądek, z każdą chwilą było coraz gorzej i nic nie wskazywało na to, by ten stan miał się polepszyć. Wilk się obudził, a jego siłę spotęgowała choroba, która niespodziewanie została pobudzona i teraz zbierała żniwo.
Smak krwi doprowadzał Yukimurę do stanu euforii. Być może na sekundę zaprzestał dalszego wbijania się w rękę Takahiro, lecz po tej sekundzie przystąpił do dalszego pałaszowania okolic obojczyka. Zębami zahaczył nawet o kość, choć nie próbował jej zgruchotać. Przejechał o niej kłami, dalej delektując się smakiem, którego tak bardzo potrzebował, za którym tak bardzo tęsknił. Nawet zwierzęcy ryk, który wydobył się z ust Shaya nie powstrzymał go przed dalszym wygryzaniem się w ciało lisa. Nobuyuki był we własnym świecie — jego wzrok znacząco się zmienił, mogłoby się wydawać, że wszyscy co do tej pory miało jakiekolwiek znaczenie przestało dla niego istnieć, patrzył na czarnowłosego jak na woreczek z krwią, zachowywał się jak legendarny Dracula, teraz w hierarchii ważności pierwsze miejsce zajmowało spijanie ciepłej posoki.
To co stało się kilkanaście sekund później musiało nastąpić. Karasawa odepchnął od siebie białowłosego, wymierzając w jego twarz silnego sierpowego. Zapewne bolałoby dużo mniej gdyby nie napięta szczęka kocura — na jego policzku momentalnie pojawił się ślad po uderzeniu. Jakby tego było mało szorstka dłoń kochanka dobrała się do szyi czerwonookiego, na którego twarzy pojawiło się zdezorientowanie. Wszystko działo się dla niego zbyt szybko, jego umysł na chwilę otępiał. Pazury wbijające się w skórę sprawiały mu ból, aż podobnie co Takahiro pokazał zęby, które w niektórych miejscach wciąż były zaplamione szkarłatem.
Umięśnione ciało dociskało go do materaca tak, że nie był w stanie się wyrwać. Szamotał się na boki niczym dopiero co wyłowiona ze stawu ryba. Kłapał zębami, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk uderzających o siebie zębów. Dyszał okropnie, a jego serce nawet na chwilę nie przestało kołatać jak szalone. Grymas nie znikał z twarzy, choć obłęd i szaleństwo nieco osłabły, nie były widoczne tak bardzo jak wcześniej. Znowu został stłamszony, Shay znowu próbował nad wszystkim panować — niedobrze, bo to tylko dodatkowo mobilizowało Nobuyukiego do podjęcia jakichkolwiek działać i prób wyswobodzenia się z uścisku.
„Długo dałeś mi na siebie czekać, wilku.”
Uniósł nieco łeb, wywalając jęzor na wierzch. Oblizał swoje usta, by następnie zgryźć je na tyle mocno, by zrobić nową ranę, z której od razu pociekła strużka krwi. Na nowo poczuł ten smak, a w jego oczach pojawiły się iskry. Chciał więcej, zdecydowanie chciał więcej. Wyobrażał sobie jak przy użyciu całej siły znowu powala lisa, a następnie patroszy jego ciało i robi sobie z niego ucztę. Choć spojrzenie miał dużo bardziej spokojne, tak myśli miał coraz gorsze.
Dominant przywarł do jasnowłosego bliżej, drażniąc ciało metalowym rozporkiem, co spowodowało, że z ust kotowatego wyrwało się fuknięcie, zaraz po nim zawył przeraźliwie, poruszając biodrami na boki. Pazury Takahiro wciąż znakomicie bawiły, zadrapując jasną szyję opętanego. Nawet zaryzykował zmniejszając dystans dzielący ich ciała. W tej samej chwili Nobuyuki szarpnął go za ciemne włosy, znowu powodując odsłonięcie jasnej skóry. Wyrywał się, próbując ponownie go ugryźć, ale dłoń czarnowłosego mu to uniemożliwiła, więc znowu jedynie zaszczękał zębami w powietrzu.
„Czym zasłużyłem sobie na poznanie twojej prawdziwej twarzy?”
Wciąż milczał. Żadna z kwestii Shaya do niego nie trafiała, jakby chybiał słowami albo jakby kocur umiejętnie je omijał. Nie był w stanie odpowiedzieć, nawet jakby bardzo chciał. Zezwierzęcenie odebrało mu mowę, związało usta tak, że nie mógł skleić nawet jednego sensownego zdania. Wciąż charczał, ryczał, wył i ciężko dyszał. Nerwowo ruszał uszami na boki, a usta w dalszym ciągu odsłaniały szereg zębów z wyraźnie odznaczającymi się, zakrwawionymi kłami.
„Tak bardzo chcesz bawić się ze mną w dominację?”
Dopiero na słowo „dominacja” jakoś zareagował — jego ciało napięło się, a dłoń trzymająca włosy szarpnęła jeszcze mocniej, by po chwili wbić paznokcie w tył głowy lisa. Najmniejszej wątpliwości nie ulegało to, że już od jakiegoś czasu całkowicie umyślnie próbował zrobić swojemu kochankowi krzywdę, a raczej nie on, a jego wewnętrzny wilk-krwiopata, nad którym nie potrafił panować.
Potem stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał — Shay puścił jego szyję, choć posłał mu spojrzenie, które przemieszało mu myśli w głowie. W oczach kocura pojawiły się niepewność i lęk. Źrenice mi się rozszerzyły — tak podziałał na niego strach. Na chwilę odzyskał świadomość, a przynajmniej tak to wyglądało. Przerażenie, jakie wymalowało się na jego twarzy nie było oznaką znakomitych umiejętności aktorskich — było niesamowicie prawdziwe i sama jego autentyczność mogła przerazić.
Naprawdę to zrobiłem?
Chwilę patrzył na rozszarpany obojczyk Karasawy, zastanawiając się czy to właśnie on jest sprawcą tych obrażeń. Nie pamiętał tego, czuł się jakby jakiś nieproszony gość mieszkał w jego ciele i powoli przejmował nad nim władzę. Nie mógł na to pozwolić, bo ten skurwysyn ranił osobę, na której cholernie mu zależało. Osobę, którą darzył uczuciem, którym nie darzył nikogo innego.
T-to... to nie by- — Głos mu drżał, język plątał się, a pędzące myśli wcale nie ułatwiały budowy sensownego wytłumaczenia. Próbował uspokoić niemiarowy oddech, ale wizja tego, że potrafił rzucić się na Shaya tak po prostu wypełniała go rodzajem przerażenia, którego nigdy wcześniej nie odczuł. — To nie by-byłem... — Znowu uciął wypowiedź, choć tym razem jego usta ułożyły się tak, jakby chciał powiedzieć „ja”.
To nie byłem ja.
Po tym co zrobił, nie spodziewał się nawet żadnego wybaczenia. Spierdolił po całości, zranił tego, na którym mu tak bardzo zależało. Nic dziwnego, że po jego policzku mimowolnie spłynęła łza. Jej słony smak przypomniał mu, że jest człowiekiem, że zwierzęce zapędy można okiełznać. Udało mu się na chwilę uspokoić, choć nadal odnosił wrażenie, że jest jedynie gościem we własnym ciele, że ktoś inny całkiem nieźle się w nim urządził.
Lekarst- — wychrypiał, nie dokańczając tego słowa. Przerażająco zacharczał, unosząc ciężkie ciało, by móc spokojnie oprzeć się o zimną ścianę. Fala chłodu zalała jego ciało, próbując przemóc gorąc, z którym nie miała szans. Zetknięcie się ze ścianą wywołało w nim jedynie dreszcz spowodowany różnicą temperatur.
Wskazał palcem na krzesło, na którym złożone leżały jego ciuchy. Niestety nie odezwał się nawet słowem — był zajęty wpatrywaniem się w Karasawę.
N-nie chcia-łem teggg-go — wydusił z siebie, jakby coś utrudniało mu mówienie.
Mozolnie zbliżył się do lisa, łapiąc go za podbródek. Ręka mu drżała, dreszcze dopadły jego ciało. Nic nie powiedział — tylko obserwował. A potem po prostu opadł plecami na ścianę, znowu. Był niesamowicie zmęczony, nie chciał ryzykować znowu. — Chyba mam lek. — znów wskazał na ubrania, które były dużo bliżej Shaya. Miał nadzieję, że mężczyzna mu go poda.
Miał nadzieję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„To nie"
  "To nie byłem..."
  "Ja."
  Shay przez dłuższą chwilę wpatrywał się w szkarłatne oczy Yukimiry jak w pewnego rodzaju wizję. Szum pieszczący jego uszy stał się intruzem, który mieszał mu w głowie i doprowadzał sine powieki do lekkich drgawek. Pulsowanie nie ustawało. Niewidzialna ręką próbowała wyrwać z jego klatki piersiowej wszystkie naczynia krwionośne. Twarde mięśnie na których opierał swoje ciało, zdarzały a przerażający impuls bólu wymierzył mu cios prosto w kości. Przez tę okropna chwilę był przekonany, że umiera.
Shay.
  Głos wydawał się dochodzić z otchłani, a przeraźliwy pisk, który nastąpił zaraz po nim zagłuszył myśli.
  Wyciągnął czerwone od szkarłatu palce w stronę bladej sylwetki.
Shay.
  Kciuk lisa musnął jasny polik Yukimury, zahaczając świadomie o strużkę spływającej łzy — zapewne niekontrolowanej. Przycisnął ostry pazur do skóry. Nobuyuki znów mógł poczuć ten stanowczy, nieporadny dotyk — teraz bardziej świadomie, gdy jego ciało znów zostało ugaszone z płonącego promienia mordu.
  Obraz rozmazał się Takahiro przed oczami; ruch jego palca muskający skórę i rozmazujący słoną łzę w długi poziomy szkarłatny od krwi ślad, wydał się jedynie wizja, która niekoniecznie miała miejsce w rzeczywistości.
  Uchylił zakrwawione wargi, łapiąc oddech. Zawiesił nisko łeb zaciskając ciemne powieki i dysząc jak po przebiegniętym maratonie. Klatka piersiowa drgała mu wraz z kolejnym zaciąganym oddechem. Poczuł się jak wepchnięty w pułapkę i nawet obecność Noboyukiego nie była w stanie dodać mu bezpieczeństwa. Tonął.
Umrzesz. Serce nie wytrzyma twojej siły. Pęknie któregoś razu i to będzie koniec.
Świat nie zna szczęśliwych zakończeń.
  Pot spłynął mu z czoła i przemierzył krótki dystans dzielący od podbródka.
  Przez chwile sądził, że umiera, że śmierć musnęła jego ciało skrajem swojej szaty. Mogła po niego wrócić. Mogła.
  Wtedy też coś pochwyciło go za policzek. Uchylił powoli powieki, a zwierzęce cienkie źrenice znów skupiły się na postaci będącej zbyt blisko jego, aby było to prawdą.
  Czy tylko mu się wydawało, że Nobuyukiego wpija w niego swój szkarłatny wzrok? Jego palce przesunęły się pazurami po policzkach Takahiro. Mógł wyczuć szorstką skórę, i lekki odrastający zarost.
  Twarz lista była nieruchoma. Oczy wydawały się jak zaklęte w skale. Trwały wśród unoszącego się zapachu ich ciał, potu i krwi. Wszystko bytowało gdzieś przed jego obliczem, zbyt niewidoczne, aby w nie uwierzyć.
  Osłabienie i ból. Pomimo wyraźnego spokoju w jego oczach krył się lęk jak u zwierzęcia zamkniętego w klatce. Jak nakłuta bestia pod wpływem środków usypiających. Ostatni skurcz spowodował, że uniósł ostrzegawczo jeden kącik warg ukazując ubrudzone szkarłatem zęby. A potem obraz się rozmazał i pojaśniał. Słyszał glosy otoczenia, hulającego wiatru, a nawet tykającego zegara z pokoju obok. Słyszał jego. Jego słowa. I prawie mógł sobie wyobrazić jak nacięte usta kota układają się do wypowiadanych słów:
Lek.
  Zachwiał się.
  (Lekleklekleklek)
  To słowo.
  Powtarzało się bez końca. Ledwie poczuł, jak Nobuyuki dotknął jego skory, a potem przez jakiś czas niczego nie czuł, ani nie słyszał.
  Takahiro uchylił powieki, choć miał wrażenie, że nie zdążył ich nawet zamknąć. Lekko otępiały zdał sobie sprawę, że przyciska pysk do zadrapanych ud kota, a nos ukrywa gdzieś w jego skórze. Złapał oddech, dmuchając mu w nogi. Był tak zaskoczony widokiem ściany z tej perspektywy, że znów uniósł się na rękach, a podświadomość podpowiedziała mu kolejne słowa:
  Lek w ubraniach.
  Czy był w ogóle świadomy, że stracił chwilowo przytomność?
  — Lek — powiedział, lecz tym razem jego słowa nie miały już takiej siły; wyszły jako cichy, zmuszony szept.
  Podniósł się ściskając rękami pierś, jakby usiłował utrzymać w całości rozsypaną maszynę. Czy jego dłonie dałyby rade ją utrzymać?
  Schodząc z łózka patrzył na krew. Wydawało mu się, że jest wszędzie — na łóżku, na jego ciele na Nobuyukim, na ziemi. Chwiejnie przeszedł miedzy stołem, o który oparł swój topór  i z cichym jękiem upadł na kolana. W piersi poczuł tępy ból. Popatrzył na krzesło. Mebel wydawał się być drwiąco odległy. Dotarcie do krzesła zajęło mu z dwie minuty. Dwukrotnie ból próbował wrócić i za każdym razem Takahiro czkał, co się stanie, doskonale świadomy tego, że jeśli atak będzie równie silny co poprzednio, prawdopodobnie go zabije. Ale ból mijał. Zaczynał blaknąć w jego ciele.
  Wyciągnął rękę, chwycił ubrania i zamknął oczy. Ucisk w piersi zdołał już zniknąć. Po kolejnych trzech minutach z twarzą zalana potem wstał i wczołgał się na łóżko (z butelką w dłoni). Nobuyuki siedział oparty o ścianę, wydawało mu się, że nie ruszył się od momentu kiedy go opuścił. Jego twarz była słaba i wytarta z koloru. Złote ślepia zauważyły powoli krzepnącą krew na jego brzoskwiniowych ustach.
  Czy zdąży?
  Na czworakach przybliżył się. Zapach jego ciała znów wydał się uzależniająco mocny. Dopiero kiedy znalazł się tuż przed jego twarzą, poczuł jak spodnie zsuwają mu się z pasa. Jedną ręką podciągnął je, a drugą…
  — Pij.
  Chwycił do za ramie niezbyt mocno, lecz zdecydowanie. Tak, żeby poczuł. Przycisnął gwint złotego środka do jego mokrych, czerwonych ust. Naczynie w jednej chwili zajęła para, a dźwięk uderzanych kłów dodał mu spokoju. Wpatrywał się w ciszy jak płyn znika, zastępując dotąd pełne miejsce delikatnym, mętnym osadem. Oczy Shaya osłoniły czarne, sztywne pasma włosów. Posłał kocurowi pytające spojrzenie, ale widząc, że ten zbyt zajęty jest pochłaniane napoju skrzywił lekko wargę, jakby chciał powiedzieć: „Czy to znaczy, że już wszystko w porządku?”.
  Przez chwilę zastanawiał się czy Nobuyuki był na tyle świadomy, aby mógł zobaczyć go w tym stanie. Albo inaczej — czy był na tyle przytomny, aby pojąć racjonalną częścią umysłu jego aktualny stan. Nie chciał tego. Podświadomość zamykała się. Blokowała wizję, w której kocur mógłby znać jego słaby punkt. Raz odszedł od niego bez zapowiedzi, co jeśli historia zatoczyłaby koło? Co jeśli to wszystko było tylko grą?
  Parsknął do siebie i opuścił wzrok, rozbawiony uświadomił sobie jak żałosny teraz był. Nie mógł go kontrolować i to nie dlatego, że nie chciał. Owszem, kryła się tu też osobista przysięga. Ale każda próba pociągnięcia za sznurki, mogła być dla niego śmiertelna. Czy jeśli teraz stojąc przed nim, Nobuyuki oznajmiłby mu, że odchodzi, Shay spróbowałby zaryzykować i go powstrzymać?
  Ocknął się kiedy płyn został w całości wypity. Odebrał naczynie jego ustom i uniósł brew, jakby wyczekując po nim jakiejś metamorfozy, choć podświadomie wiedział, że zapewne zaszła gdzieś wewnątrz, pod nadzorem niewidzialnego oka.
  — Z krwią ci nie do twarzy.
  Wychrypiał. Spoglądnął na drugą cześć materaca.
  — Kładź się. Na tej części jest wystarczająco czysto.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poczuł się bardzo dziwnie, gdy po raz kolejny spojrzenie lisa zatrzymało się na jego kocim obliczu. Tym razem zabrakło w nim wcześniejszego, chytrego błysku, który towarzyszył Shayowi od początku tego spotkania. To było zupełnie inne spojrzenie — Neely miał wrażenie, że jego złociste tęczówki zabłyszczały dużo intensywniej niż zwykle, mało brakowało im, by zaczęły oślepiać swoim blaskiem. Ale w tym wzroku dało się zauważyć coś jeszcze, coś nieznanego, zupełnie niepasującego do twarzy Karasawy. Nigdy wcześniej tego u niego nie widział, bardzo ciężko było mu ocenić co właściwie czuje teraz lis — zdolności empatyczne były na znikomym poziomie, choć przeczucie mówiło mu, że coś z Shayem coś się dzieje, to nie ulegało wątpliwości. Drgające powieki, te obce płomyki w oczach i mięśnie odmawiające posłuszeństwa — nic nie umknęło uwadze jasnowłosego, choć on sam miał wielką ochotę odwrócić łeb w bok i uciec od bacznie obserwujących go ślepi.
Blade, przyozdobione różnorakimi cięciami, siniakami i czerwonymi śladami ciało członka kociego ganku było dziwnie spięte, jakby dopiero co obudził go jakiś okropny koszmar, jakby miał zamiar zerwać się z łóżka i nawet w samych bokserkach uciec jak najdalej. Z pewnością chciałby, żeby ta cała sytuacja była jedynie złym snem, choć wystarczyło zaledwie kilkukrotne mrugnięcie oczyma, by okazało się, że to, co się niedawno stało należało do rzeczywistości i faktycznie miało miejsce, a co najgorsze — nie dało się tego zmienić.
Dosłownie sekundy później to chwilowe napięcie zniknęło, a po klatce piersiowej i plecach opętanego przeszedł mało przyjemny dreszcz, jakby banda czerwonych mrówek uciekła z mrowiska i postanowiła przebiec się po jego rozgrzanej skórze. Drgnął gwałtownie wskutek doznania tego niemiłego uczucia, które opuściło go naprawdę szybko, niemalże w tym samym momencie, w którym Shay musnął jego policzek. Dotyk mężczyzny zadziałał na niego kojąco, jakby miał jakieś magiczne właściwości, o których kocur nigdy wcześniej nie wiedział.
Otworzył oczy, skupiając wzrok na twarzy czarnowłosego. Jego palec z początku delikatnie zarysowywał twarz Yukimury, by ostatecznie wbić się jednak nieco agresywniej. Pozwolił mu na to, wciąż wpatrując się w jego oblicze, przy okazji próbując dostrzec w nim jak najwięcej zmian — bo tak, był pewny, że coś się zmieniło, choć jeszcze nie bardzo wiedział co. Miał jednak nadzieję, że dość szybko uda mu się rozgryźć tego przebiegłego szubrawca. Skrzywił się nieznacznie, jakby tą zmianą mimiki chciał przekazać Takahiro jedną, prostą myśl — drażnisz, to nie prowadzi do niczego dobrego. I tak rzeczywiście było — to ten sierpowy na chwilę wybił Neely'emu z głowy dalsze wgryzanie się w obojczyk Karasawy, ale takie pogrywanie z dopiero co uspokojonym zwierzęciem było bardzo ryzykowne. Lada moment wilk mógł się pobudzić znowu, a razem z psychozą stawał się jeszcze bardziej nieznośny i mniej litościwy. Oboje powinni należycie spożytkować tę chwilę świadomości jasnowłosego, bo choroba mogła zaatakować w każdej chwili, wystarczyła jedynie kolejna nowa rana, która na nowo pobudziłaby zmysły bestii.
Dało się wyczuć, że Shay oddala się — jego myśli pognały w innym kierunku, a przeraźliwe dyszenie zwróciło uwagę kocura. Dyszenie, które szło w parze z nienaturalnym drżeniem klatki piersiowej, jakby coś pękało we wnętrzu złotookiego. W tamtej chwili można było porównać go do kolosa na glinianych nogach — tego chytrego, silnego lisa dopadła chwila słabości, przez moment wydawać się mogło, że jest naprawdę bliski upadku. Upadku, na który Yukimura nie mógł pozwolić, od którego za wszelką cenę starałby się go uchronić, mimo tego, iż jeszcze kilka dni temu sam najchętniej doprowadziłby Karasawę do takiego stanu. Teraz służył mu pomocną dłonią.
Zbliżył się do niego, jakby samo ciepło jego ciała miało w znacznym stopniu przyczynić się do polepszenia ogólnego samopoczucia ciemnowłosego. Palce gładziły podbródek kochanka, nie zważając na kilkudniowy, szczypiący skórę zarost. W tej sytuacji nawet najdrobniejszy gest mógł okazać się bardzo pomocny, a przynajmniej takie wrażenie miał członek kociego gangu.
Milczał, choć miał ogromną ochotę wypytać Takahiro o wszystko, ale głównie o jego stan, i wcale nie chodziło mu o obrażenia zewnętrzne, bo te widział doskonale. W spojrzeniu lisa doszukiwał się czegoś innego, jakby krupier próbował coś przed nim ukryć, jakby zmagał się z czymś dużo poważniejszym niż rozszarpane okolice obojczyka. Ponownie wbił wzrok w jego nagą klatkę piersiową, bacznie obserwując każde jej uniesienie. Próbował doszukać się w niej jakichś zaburzeń lub nieregularności.
Nie wiedział z której strony ugryźć ten temat, jak wypytać o stan mężczyzny, nie będąc przy tym cholernie natarczywym. Postanowił milczeć i poczekać na odpowiedniejszą okazję, bo miał wrażenie, że ta jeszcze nastanie. Podpowiadała mu to intuicja.
Chwilę później Shay opadł z sił, lądując twarzą w nogach Nobuyukiego. Kot od razu poczuł ciepły oddech rozchodzący się po jego udach. Drżąca dłoń wplotła się w ciemne włosy krupiera, chwytając za pojedyncze pasma. Regularnymi ruchami masował jego potylicę, do momentu, w którym mężczyzna odzyskał świadomość i postanowił się podnieść. Neely wsparł jego rękę, przytrzymując go, jakby nie do końca ufał temu, że lis da radę wstać o własnych siłach. Nie wyglądał najlepiej. Oboje nie wyglądali najlepiej. Działali na siebie destrukcyjnie, ich relacja niszczyła ich.
Z boku obserwował wędrówkę Karasawy w stronę ubrań. Trochę mu to zajęło, jednakże udało się. Yukimura pomógł mu wdrapać się na łóżko, przyglądając się mu dokładnie. Twarz pozbawiona zdrowych kolorów, chybotające się ciało, to dziwne spojrzenie i ta dziwna nieobecność, jakby Shay duchem był zupełnie w innym miejscu. Oczywiście, że widział to wszystko, ale wciąż nie był pewien co właściwie ma zrobić. Miał wrażenie, że pełnia świadomości wróci do niego zaraz po wypiciu odpowiedniej dawki leku.
Znowu się zbliżyli, ich ciała prawie się zetknęły, a twarze znalazły się niebezpiecznie blisko. Słyszalny był również dźwięk uderzającego o siebie metalu w spodniach czarnowłosego.
„Pij.”
Posłusznie chwycił za buteleczkę, pozwalając mu przycisnąć ją do własnych ust. Mlecznobiała substancja okazała się być bardzo słodka w smaku, a jej zapach był wręcz usypiający. Neely poczuł jak jego powieki momentalnie zrobiły się nieco cięższe, jakby lek zaczął działać natychmiastowo. Oderwał usta od naczynia, a sekundę później westchnął cicho. Kiwnął delikatnie głową w odpowiedzi, chcąc potwierdzić, że wszystko dobrze, choć przeciągłe ziewnięcie mogło oznaczać jedynie tyle, że substancja którą wypił miała właściwości usypiające i uspokajające. Leniwie poruszał oczami, jego ruchy stały się nieco bardziej otępiałe, a senność niemalże wyryła się na jego zmęczonej twarzy.
„Z krwią Ci nie do twarzy.”
Tobie też nie — odezwał się nieoczekiwanie po tak długim milczeniu ze swojej strony.
Przynajmniej będziesz wiedział by nie pchać się z zębami do mojego gardła.
Nie mów mi co mam robić — odbąknął, choć widać po nim było, że jedną nogą jest już w krainie snów. Zaledwie kilka minut dzieliło go od tego, by padł pyskiem w materac i zasnął. Ale on postanowił jeszcze wykorzystać tę chwilę.
„Kładź się.”
Ty też. Blisko. Chcę Cię mieć przy sobie — powiedział, od razu łapiąc go za rękę i szarpiąc za nią delikatnie. Drugą ręką złapał za lekko ubrudzoną pościel, którą zgarnął do siebie, czekając również aż Shay ustawi się do niego przodem. — Chwilę posiedź. — Niedbale owinął jego rozszarpaną skórę materiałem, by chociaż w znikomym stopniu powstrzymać dalsze krwawienie. Uśmiechnął się krzywo, bo zapomniał o czym chciał mu jeszcze powiedzieć. Obraz rozmazywał mu się przed oczami.
Opadł na łóżko, ale zaczekał aż krupier zrobi to samo. Następnie przysunął się blisko do niego, obejmując go w pasie i kładąc głowę tuż przy jego piersi. Usłyszał kilka nieregularnych uderzeń serca.
Co jest z Twoim... serc- — nie dokończył, bo wszelkie siły go opuściły i po prostu zasnął mocno wtulony w Karasawę. Przez sen kurczowo złapał go za materiał zsuwających się z niego spodni, jakby chciał go mieć maksymalnie blisko siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niebo za zdezelowanym oknem zamigotało wraz z pojawieniem się cienkiej zakrzywionej błyskawicy; na krótką chwile rozjaśniła ich twarze w upiornym cieniu mrocznego pokoju.
  Nobuyuki był na granicy świadomości i kiedy Takahiro patrzył jak sączy szybkimi haustami zawartość manierki, miał wrażenie, że na krótką chwile w oczach Yukimury znów rozpalił się ten złowrogi płomień, który należał do jego głębokiej podświadomości. Nigdy tak naprawdę nie zdołał poznać jego biokinetycznej mocy. Intrygowała go. Jaka siłą musiał wtedy władać?
  Kiedy odsunął usta od butli, Shay zabrał mu naczynie i rzucił gdzieś w bok. Nie było słychać trzasku co oznaczało, że musiała wylądować gdzieś na miękkich ubraniach, które wcześniej z siebie ściągnął.
  Jego własne ciało przypominał teraz szmaciana lalkę. Kości były słabe i kruche jakby zrobione z napalmu, twarz miał mokrą od potu, który zalał jego czoło przy niespodziewanym ataku. Chłód przedostając się przez szczeliny w oknach muskał jego ciało jak kojący opatrunek, a szczupłe palce kocura, które owinęły mu w tym czasie jasne prześcieradło wokół paskudnej rany były niczym bandaż, który pozostawiał po sobie namiastkę czegoś co Takahiro nadal nie potrafił pojąć w swojej głowie. To uczucie irracjonalnego bezpieczeństwa. I choć kocur zrobił to drżąca ręką i dość niezdarnie, efekt był zadowalający.
  "Chce cię blisko".
  Słowa członka CATS dochodziły do niego jak odległy krzyk przeszłości.
  Runął w dół, jak się potem okazało na przybrukany materac. Z przymkniętymi powiekami, stalową ręką złapał go w pasie, jak niedźwiedź swoja przynętę. Jego dotyk mógł kojarzyć się z twardym szorstkim kamieniem. Nie miał na sobie rękawiczek – zbliznowaciałe palce błądziły gdzieś w okolicy jego lędźwi muskając wystające kręgi. A potem dłoń powędrowała wyżej, wysuwając się w aksamit jego kosmyków; kciukiem popieścił jego kocie ucho, kiedy przyciągnął go tak silnie, że nos mężczyzny znalazł się przy wystającym obojczyku. Kiedy poczuł palce Yukimury na granicy swoich spodni, delikatny uśmiech przeciął jego poranione wargi.
  "Co z twoi---"
  Mrok okrył jego umysł.
  Sercem.
  Drgnął wyczuwalnie przy jego ciele. Nie odpowiedział mu, jak narkoman, który nie chce zdradzić swojego pociągu do prochów. Wiedział, że zaśnie i chyba wolał zostawić to pytanie bez odpowiedzi. Westchnął gorącym powietrzem w jego czoło. Nos zatopił się w jego włosach, a zapach wolności odciął go od teraźniejszości. Po raz pierwszy od wielu lat miał sen.

Takahiro siedział w ciemnej celi. Przez kraty widział śpiące postaci w więziennych uniformach. Na nowo pojawił się w przeszłości. Przez chwile ukuło go atawistyczne uczucie, że wszystko co do tej pory przeżył było tylko majakiem, następstwem jego gorączki i wylanych potów. Przerażenie. Shay leżał na ziemi. Niemal czuł lodowaty chłód gleby, na swoim policzku. Zimny strach jaki go ogarnął wydawał się wykręcać mu wnętrzności. Ledwo oddychał. Próbował wstać, ale ciało było zbyt słabe. Pazury wbijał w kamienną podsadzkę, ale mięśnie nie zamierzały się unieść. Przez chwile był pewny, że umrze. Kolejny raz w tej samej celi. W samotności. Ale nagle rozległo się dudnienie. Najpierw było odległe jak dźwięk bijących dzwonów, a z chwili na chwile coraz głośniejsze. Uniósł brudną twarz i spojrzał zmętnionym wzrokiem pomiędzy kraty. Widział kogoś. Stał przed nim, ale dudnienie nie ustępowało. Przecież towarzyszyły jego krokom, zauważył, ale sen za nic w świecie nie zamierzał zmienić swojej wersji. Uniósł podbródek rozdrażniony tym dźwiękiem i właśnie wtedy tajemnicza postać kucnęła i wyciągnęła rękę przez dzielącą ich barierę. Kategoryczny błąd, jeśli miało się do czynienia ze zbzikowanymi szaleńcami. Dopiero wtedy dojrzał jego twarz.

  Neely.
  Niesiony gwałtowniejszym podmuchem wiatru deszcz zabębnił o szyby i Shay ocknął się nagle, wyrwany ze snu. Przez chwilę miał wrażenie, że znów znajduje się w ciemnym mamrze, ale delikatne światło padającego nowego dnia, rozjaśniło pokój i wcześniej niewyraźne meble i przedmioty stały się widoczne jak pod mikroskopem. W nozdrzach czuł woń staroci, zbutwiałego drewna i brudnego materiału, które jednak zostały zdominowene zapachem ciała, które jak się okazało miał tuż przy swoim nosie.
  Shay leżał na tym samym boku na którym położył się niespełna kilka godzin temu, z jedną różnicą. Wyciągnął się lekko, ale szybko pożałował swojej decyzji. Ból jakim odezwała się rozerwana rana przypomniał tylko o minionej ‘szkarłatnej nocy’. Opatrunek był już zalany krwią. Opadł znów ciałem na łózko, spoglądając spod wpół przymkniętych złotych ślepi na nagie, blade ramię postaci zalegającej kilka minimetrów od niego. Yukimura leżał do niego tyłem. Jego białe włosy rozsypały się na łóżku jak powykręcane wstęgi ucięte z bukietu.
  Wyciągnął dłoń w jego stronę. Palce przesunęły się po boku kota i zniżyły na brzuch. Twarde palce musnęły miejsce pod  pępkiem. Podbródek wsparł na jego ramieniu i na krótką chwile przymknął oczy. Sztywnym ruchem przyciągnął go do siebie, czując jak ciało Neely’ego przypomina mu o wciąż zalegających rozpiętych spodniach. Czy to co wczoraj się stało powinien potraktować z przymrużeniem oka? Przez długą chwile korzystał z okazji kiedy Nobuyuki drzemał, regenerując siły. Zastanawiał się, co byłoby gdyby Yukimura obudził się teraz, pobudzony jego gorącym oddechem, muskającym polik. Czy potrafiłby na niego spojrzeć? Nie dało się ukryć, że wczoraj stracił kontrolę. Oboje stracili. Bardziej nad swoimi żądzami i ciałem aniżeli umysłem. A potem przypomniał sobie ból w klatce piersiowej, który pozostawił po sobie tylko pusty szept i ledwie wyraźne słowa Neely’ego…
  Przesunął w zamyśleniu nosem po jego skroni. Potem wsparł się na rękach i spróbował wstać. Ból obojczyka znów zapłonął żywym ogniem. Kiedy udało mu się usiąść, rzucił krótkie spojrzenie w stronę jeszcze śpiącego Yukimury. Leżał odkryty, z ciałem w płytkich ranach. Pamiątki po ostatniej nocy. Łóżko było poplamione czerwienią, jakby toczono na nim wielki nierozstrzygnięty bój. Wyprężył się i sięgnął po koc, który zepchnęli obaj podczas snu. Okrył go. W pokoju zrobiło się chłodno.
  Podczas tych parunastu minut zdążył wstać z łóżka i sięgnąć po butelkę z lekiem, która leżała gdzieś na podłodze. Krótką chwile przyglądał się przelewającej w niej przyznanej substancji, a później zabrał się za zapinanie swoich spodni i rozwiązanie zakrwawionego prześcieradła z barku. Syknął, kiedy tkanina oderwała się od klejącej wyrwy. Krew co prawda nie płynęła już potokiem, ale białe ciało, które widział między czerwonymi, żywymi plamami uświadamiało go, że patrzy właśnie na swoją kość.
  Coś poruszyło się za jego plecami. Obrócił głowę. Brudne prześcieradło, pełniące do niedawna rolę bandaża odrzucił na podłogę, jakby było tylko niepotrzebnym balastem. Chłodne spojrzenie bestii  zatrzymało się ponownie na białowłosym. Obecność Nobuyukiego lepiej łagodziła ból niż lekarstwa i maści, czy szklaneczka Burbona. Takahiro zawsze bywał sam. Teraz kiedy mógł spoglądnąć na jego spokojną śpiącą twarz  zdał sobie sprawę, że kiedy jest się samemu, cierpienie wydaje się dotkliwsze.
  — Neely — zimny, chropowaty głos Shaya zabrzmiał tuż nad jego uchem. Ręka byłego wojskowego  złapała go za ramie – nie mocno, ale wyraźnie, z towarzyszącą niepoznaną przez niego czułością. — Koniec drzemki. Butelka sama się nie opróżni.
  Kiedy powieki kocura się poruszyły, znów poczuł ten skurcz. Wpatrywał się w niego świdrującym, lecz twardym wzorkiem, jakby tylko czekał aż otworzy oczy i dostrzeżenie w nich nieukrywane zdziwienie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kręta droga ciągnęła się jakby w nieskończoność. Wokół nie było nikogo, prócz jasnowłosej postaci z odstającymi, zwierzęcymi uszami. Nikt ani nic nie mogło przerwać tej mozolnej wędrówki w nieznane, nikt nie mógł mu pomóc.
Neely poruszał się bardzo wolno, jakby ospale. Podczas pokonywania kolejnych metrów nawet nie podnosił nóg — jego stopy sunęły się po piachu, wydając przy tym charakterystyczne szurnięcia, które z czasem mogłyby dla kogoś stawać się coraz bardziej uciążliwe, ale on je ignorował, jakby wszystko wokół przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczył się dla niego jedynie cel podróży, który prawdopodobnie znajdował się gdzieś w oddali, na końcu tej krętej, wydeptanej dróżki, między pustką a górami piachu, rozpadającymi się przy kolejnym, mocnym podmuchu wiatru.
Zachwiał się, z trudem utrzymując równowagę. Był bliski upadku, ale jakimś cudem udało mu się go uniknąć. I całe szczęście, bo ten mógłby skończyć się tragicznie. Burza piaskowa, która stawała się coraz silniejsza z łatwością by go zasypała i nikt nie usłyszałby jego wołania o pomoc — o ile w ogóle byłby wstanie wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Ta samotna podróż była bardzo ryzykowna, doskonale to wiedział, ale mimo wszystko zdecydował się pójść sam — zawsze wydawało mu się, że wokół nie ma nikogo, kto przejmowałby się jego losem, ze wszystkim musiał sobie radzić w pojedynkę.
Drobiny piachu zaatakowały bezlitośnie, aż musiał zakryć dłońmi twarz i przystanąć na chwilę. Głowa swędziała go już dawno, skóra była niewyobrażalnie sucha, a usta bardzo popękane. Samotny, pustynny wędrowiec i ścieżka jego życia, a wokół brak nawet jednej, żywej duszy.
Pogoda na chwilę się uspokoiła, a on po prostu ruszył dalej. Patrzył przed siebie i bardzo rzadko mrugał. Z pewnością wszystko byłoby jak wcześniej — szedłby niewzruszony prowadzącą w otchłań ścieżką. Ale nie, coś jednak przykuło jego uwagę. Za swoimi plecami usłyszał przeraźliwe ryknięcie. Stanął dęba. Coś osobliwego czaiło się w powietrzu, czuł to każdą komórką swojego ciała. Nawet powietrze stało się dziwnie ciężkie, jakby splamione jakąś skazą. Sparaliżował go strach, nie mógł się ruszyć, jakby jakaś niewidoczna istota trzymała go za ręce i nogi. W chwili zagrożenia naturalną reakcją każdego byłby krzyk wołający o pomoc, ale Neely nie krzyczał, on nie był w stanie wydusić z siebie nawet pół słowa. Czuł, że dławi się własnym językiem.
Wielka, przebrzydła, strasząca niecodzienną aparycją bestia pojawiła się za jego plecami znikąd. Wystarczyła chwila, a samotna podróż kocura zmieniła się w walkę o przetrwanie. Wyposażony w szereg ostrych zębów i błyszczące pazury potwór poruszał się z zawrotną prędkością. Wydawałoby się, że to koniec — monstrum rzuci się na jasnowłosego, wbijając w jego plecy swoje łapska, a następnie oderwie mu głowę. Ale tak się nie stało, bo skamieniała powłoka, która odebrała Yukimurze zdolność do ruchu rozsypała się. Strach zaczął działać motywująco, był motorkiem napędowym do działania.
Nobuyuki popatrzył za siebie, mierząc bestię wzrokiem. Była coraz bliżej, ale nie zamierzał dać się złapać. Zaczął biec, osiągając nieludzką szybkość. Jego życie nie tak miało się skończyć.
Zaszklone oczy z powrotem skupiły się na drodze. Wymordowany gwałtownie się zatrzymał. Wcześniejsza, ciągnąca się w nieskończoność ścieżka zniknęła. Przed kocurem znajdowała się przepaść. Nie miał dokąd uciec. Potwór był coraz bliżej, wystarczyłoby mu zaledwie kilka sekund by znaleźć się obok swojej ofiary.
Neely skoczył.
Skoczył w przepaść, w nieznane. Głupi stwór zrobił to samo, był gotów poświęcić się, byleby tylko dorwać opętanego. Nie przewidział jednak, że ma do czynienia z istotą rozumną. Bestia spadła, a białowłosy w ostatniej chwili zdołał złapać się jednej z wystających skał klifu. Słyszał tylko przeraźliwe skomlenie spadającej w dół poczwary. Najpierw był głośny huk, a potem nastała cisza, ta sama cisza, która towarzyszyła Nobuyukiemu na początku wędrówki w nieznane.
Cały drżał. Ześlizgiwał się. Nie był w stanie samotnie podciągnąć się, by wdrapać się na górę. Zakleszczone w skale paznokcie powoli nie wytrzymywały. Chwile dzieliły go od upadku, ale wciąż próbował i dzielnie się trzymał, choć mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa.
Dostrzegł nad sobą twarze — masa znajomych ludzi i wymordowanych, wszyscy się na niego patrzyli, ale nikt nie miał zamiaru mu pomóc, jakby wszyscy jedynie wyczekiwali jego końca, przyglądając się ostatnim chwilom jego nędznego życia. Ale w tłumie gapiów znalazł się ktoś, kto zdecydował się pomóc. Ciemnowłosa postać o złotych oczach i zwierzęcych uszach przebiła się przez gromadę obserwatorów i złapała Neely'ego za rękę. Ostre pazury wbiły się w jasną skórę z ogromną siłą. Białowłosy rozpoznał w swoim wybawicielu Shaya, który jako jedyny zdecydował się pomóc Yukimurę. Jednakże im więcej siły i starań lis wkładał w swoje działa, tym bardziej ranił kotowatego.
Gromadka ludzi zbliżyła się do ratującego i po prostu go zepchnęła, pozbywając się jego, jak i członka kociego gangu. Spadali w nicość, trzymając się za ręce. Oni dwaj przeciwko całemu światu.


Sen choć dziwny, wydawał się być bardzo realistyczny. Wszystkie te twarze wyglądały jak żywe. Wszystkie emocje, które towarzyszyły kotowi były tak prawdziwe, że wydawało mu się, że naprawdę ich doświadczył. Bardzo powoli się wybudzał, jakby z obawy, że to, co miało miejsce w krainie snów przebiło się do świata rzeczywistego. Oczy wciąż miał zamknięte, musiał zebrać się na odwagę, by tak po prostu je otworzyć. Ciało miał obolałe, a ręka dziwnie go szczypała, jakby dopiero co pojawiły się na niej nowe ślady po pazurach.
Przełknął ślinę. Po raz pierwszy, od bardzo dawno bał się otworzyć oczy.
Czuł jak czyjaś ręka powoli sunie po jego ciele. Czuł również czyjś ciepły oddech przy swojej twarzy. Te drobne gesty podziałały na niego usypiająco — nie zdążył się dobrze rozbudzić, a znowu zasnął. Tym razem nic mu się nie śniło, więc mógł czerpać pełną przyjemność z drzemki. Walał się po łóżku, ale nic nie było w stanie go obudzić. Nawet udało mu się nieco rozkryć — wysunął nogę spod koca, którym dopiero co został okryty. Jego dłoń przez sen zacisnęła się na pościeli.
Shay musiał się zachowywać bardzo cicho, bo nie obudził Neely'ego podczas wstawania z łóżka. Kocur oczywiście dalej walał się po łóżku — w końcu teraz całe było jego, prawda? Podrapał się po nodze, mruknął niewyraźnie, a potem zwrócił się w stronę lisa. Ciamknął w powietrzu, ruszając delikatnie powiekami. Wybudzał się, tym razem naprawdę, jakby zapomniał o tym przykrym śnie, który go wcześniej nawiedził.
„Neely.”
Głos Karasawy dochodził do niego w spowolniałym tempie. Był zniekształcony i niezrozumiały. Z trudem przedzierał się do świadomości opętanego. Nobuyuki nie był nawet w stanie rozpoznać barwy głosu czarnowłosego.
„Koniec drzemki.”
Te słowa akurat doskonale zrozumiał albo niechcący udało mu się dobrać trafną na nie reakcję — po prostu leniwie machnął ręką, coś w stylu mamo, dziś nie idę do szkoły. Odetchnął ciężej przez nos, choć jego powieki zaczęły drgać mocniej. Nic dziwnego, że chwilę później otworzył oczy, choć wydawać się mogło, że nie do końca kontaktuje. Wsparł się na słabej ręce i rozejrzał na boki, jakby chciał dowiedzieć się, gdzie się właściwie znajduje. Przypomniał sobie o koszmarze — w jego czerwonych oczach pojawiła się dezorientacja i lekkie zdenerwowanie, ale również lęk. Nerwowo przejechał palcami po dość miękkim kocu. Patrzył na ściany i sufit, jak dziecko dopiero co poznające świat. Dopiero po chwili spojrzał na Shaya. Przełknął głośno ślinę, wyciągając do niego wolną dłoń. Palcami musnął jego policzek, zahaczając również o kącik jego ust. Bez problemu usiadł.
Shay — powiedział wyraźnie, jakby chciał się upewnić, że wszystko co go otacza jest prawdziwe. Krzywy wyraz twarzy, który towarzyszył mu dobrą chwilę zniknął, a zastąpił go szczery uśmiech.
Podsunął się bliżej Karasawy, uważniej przyglądając się jego ranie. Rękę znowu wyciągnął w jego kierunku, tym razem przejeżdżając wskazującym palcem po jego mostku. Dość szybko zdecydował się złapać go i przyciągnąć do siebie. Przytulił go, po prostu zapragnął jego bliskości, która w tej chwili była mu tak bardzo potrzebna.
Miałem chory sen, my w ni- — uciął, bo jakaś niewidzialna siła splątała mu usta, nie pozwalając na dalsze wypowiadanie słów. Oderwał się od niego, znowu spoglądając na ranę. Teraz zaczął sobie przypominać co wczoraj między nimi zaszło. Stracił kontrolę, psychoza przejęła jego ciało. Żądza krwi była silniejsza, nie mógł się z nią równać. Czy Shay potrafił mu to wybaczyć? Wydawałoby się, że wszystko między nimi jest w porządku, ale pozory potrafią mylić.
Złapał się za policzek — pamiętał jak dostał w mordę za to, że jego nieposłuszne kły zatopiły się w obojczyku Takahiro. Nie chciał tego, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego przy zdrowych zmysłach. Ręka niemalże automatycznie zacisnęła się za nadgarstku lisa.
W-wiesz, że nigdy bym Ci te-go nie zrobił... Prawda? — głos mu się łamał, jakby miał problemy z japońskim. Szarpnął go nieco mocniej. — Powiedz, że nie masz mi tego za złe. Błagam.
To były jego ostatnie słowa, potem nastała niewygodna cisza.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Wiesz, że nigdy bym ci tego nie zrobił”.
  Te słowa powtarzały się w jego głowie jak nieustanny szum magnetowidu. Były jak alarm — nawoływały jego umysł do trzeźwości. Wielokrotnie zdarzało mu się powracać wspomnieniami do dnia kiedy spotkał Yukimurę po raz pierwszy, teraz niespodziewanie obraz ten stal się wyraźniejszy, jakby ktoś wykopał zaginiony relikt z najzimniejszych głębin ziemi i postawił mu przed oczami jak swoisty skarb — Święty, Złoty Graal.
  To była zima. 3005 rok. Nobuyuki stał wtedy oparty o zniszczoną boazerię ‘Czarnej Melancholii' (los naprawdę potrafi być żartobliwy) i prowadził zażyłą rozmowę z jedną z Desperackich ‘dam’. Nawet teraz, patrząc na te chwile oślepiające jak śnieg, Shay nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę przykuło w kotowatym jego uwagę. Karasawa trzymał Burbona w dłoni (sprowadzonego prawdopodobnie z M-3, ale kto wierzył tym łajzom?) i obserwował otoczenie z założonymi na klatce rękoma. Stał całkowicie z tyłu, tuż przy drzwiach. Co chwila zimny wiatr muskał jego polik, napędzany  chłodnymi podmuchami przedostającymi się za klientami wtarabaniającymi się do środka karczmy. Śmiechy i gwar okolicznych ochlaptusów był niczym do chichotu dziewczyny, do której zagadywał. Wręcz zanosiła się perliczym rozbawieniem, opierając dłoń na ramieniu białowłosego i ocierając łzy zbierające się w kącikach oczu. Spoglądał na nią z delikatnym uśmiechem, tak jak patrzą mężczyźni na kobietę, która mogłaby wpaść im w oko. Takahiro przysunął szklankę ze złotym płynem do ust i upił łyka. Nadal nie spuszczając ich z oczu.
  Yuimura od zawsze miał swój wewnętrzny wdzięk, ten magnetyzm, który przyciągał do siebie ludzi. Nieznajome chciały oddawać mu swoje sekrety, nawet o tym nie wiedząc — to po prostu się działo. Shay nie znał chyba kobiety, która nie obejrzałaby się za nim z choć delikatną fascynacją w oczach. Można byłoby rzecz, że nie powinno brać się jego słów do siebie, ale patrząc teraz w jego szkarłatne ślepia i poranione usta, które w akcencie desperacji wyrzuciły z siebie te kilka trudnych słów, sprawiło, że twarz Takahiro zmiękła. Serce lekko zakuło.
  Kiedy poczuł znów jego bliskość, przymknął oczy, a dłonie pomimo targających nim sprzeczności wyciągnęły się ku niemu; szorstkie opuszki palców musnęły boków i zahaczyły o plecy, szybko wyczuł kręgi kręgosłupa. Jak się to wszystko stało? Los od zawsze pozwalał im krzyżować swoje drogi, ale nigdy nie wróżył, aby drogi te mogły kiedykolwiek połączyć się w jedną. Kocur nigdy nie pałał do niego sympatią. Za każdym razem Takahiro był tym który odbierał mu wolność, który więził w swojej despotycznej wierze, który chciał go kontrolować, który kłamał na każdym kroku, aby odzyskać to co stracił. Ale co się dziwić? Zawsze był terytorialny jeśli w grę wchodziły jego cele. A Nobuyuki stał się jego celem od samego początku (czy tego chciał czy nie, nikt go oczywiście nie pytał o zdanie). Shay nie nadawał się do związków międzyludzkich. Na krótką chwilę  jakby na potwierdzenie tej myśli wspomnienia przypomniały mu o  dawnej żonie i dzieciach. Automatycznie odrzucił tę wizję z głowy.
   I wtedy Yukimura się odsunął łapiąc go za nadgarstek. Lis wpatrywał się w niego długi czas milcząc. Źrenice szybko spoczęły na policzku mężczyzny. Gdyby nie muskające go palce zapewne umknąłby mu ten fakt z głowy. Ślad był nadal wyraźny. Podkreślał szczupłe kości policzkowe kota.
  Wyciągnął drugą, uzbrojoną w pazury łapę w kierunku jego twarzy. Spoglądając na niego spod grzywki, nakreślił palcem ślad po jego zaczerwienionej skórze. Karasawa rzeczywiście sprawiał wrażenie wyczerpanego.  Jego rany odznaczały się głębokimi zadrapaniami, ale w jego oczach znów zaczęły migotać szalone iskierki; z początku pojawiały się i znikały niczym neonowa lampa, jednak po chwili rozjaśniały i przestały migotać. Uśmiechnął się tajemniczo, ale prawie niewidocznie.
  — Po tym… — Paznokciem posunął dalej wjeżdżając na kącik jego warg, gdzie kończył się siniak. — ….powinniśmy być kwita.
I jeśli jeszcze bardziej się zbliżysz, może znowu zrobić się niezręcznie.
  — Martwienie się o mnie nie było nigdy twoją mocną stroną — Przybliżył twarz do jego. Za okna dochodził bezustanny szum wiatru. Rozmowy, jednak ciche i uspokajające. Ale wszystkie te odgłosy zdawały się być kruche i nierzeczywiste, niczym cienka otoczka oddzielająca ich od innej, prawdziwej rzeczywistości — straszliwej rzeczywistości, pełnej koszmarów. Podniósł jego podbródek. — Powinieneś przestać.
  Przez chwilę miał ochotę powiedzieć coś jeszcze, ale stan w którym uwięziony był kocur, po prostu mu to uniemożliwiał. To tak jakby podświadomość sznurowała mu gardło, a język zawiązywała w supeł.
  Wpatrywał się w jego kocie źrenice jakiś czas, jakby wyczytywał z jego tęczówek odpowiedzi. Uśmiech poszerzył mu się i ostatecznie zagryzł wargę; przejechał po niej językiem, przypominając sobie coś. Znów dziwna żądza osłoniła mu umysł. Odsunął się, jakby to miało być jedyne wyjście z sytuacji. Bardzo leniwie nakreślił ostatni ruch szorstkimi palcami. Jego naturalny zapach zaczął się oddalać. Zmierzwił mu włosy, rozrzucając je na boki i zamykając prywatne myśli, i odruchy w swojej głowie.
  Wstał z łóżka, a wpadające blade światło oświetliło jego podrapane plecy. Wyglądały koszmarnie, ale delikatny ból jaki czuł, dodawał mu chorej fascynacji. Przetarł dłonią czoło i pochylił się aby zebrać walające się ubrania z podłogi, a kiedy to zrobił, rzucił je na stół (butelkę z lekiem na krótką chwile postawił tuż obok).
  — Jak się czujesz? — Pytanie, które zazwyczaj niosło ze sobą troskę, akurat w jego ustach traciło tą magiczną moc.
  Dopiero wtedy zauważył, że krzesło było przestawione. Zatrzymał się i spojrzał na nie. Przypomniał sobie atak i wczorajsze słowa Yukimury zaraz po straceniu świadomości. W ciszy sięgnął po koszulkę, nie pokazując po sobie chwilowego zdezorientowania. Tego rodzaju prawdy nie były przeznaczone dla mężczyzny z gangu CATS. Z czasem na pewno ją pozna. Może za miesiąc lub rok. Może usłyszy o tym od jakiegoś człowieka. A może nigdy? W gruncie rzeczy miał poczucie, że mu się upiekło, i że Nobuyuki nie powróci do tego pytania przez następne godziny.
  — Łap.
  Ciemny pakunek wylądował na kocu, między nogami kota. Shay zdarzył już wsunąć dłonie do ciasnej, czarnej koszulki, podniósł wzrok gdy ten na niego zerknął.
  — Baton. Wyglądasz gorzej niż śmierć. Zregeneruj się, jeśli chcesz jeszcze w przyszłości poganiać za ogonem.
  Przecisnął głowę przez tkaninę, by chwilę potem naciągać ją na swoje podrapane i posiniaczone ciało. W oczach Shaya pomimo zagadkowego spokoju, nadal odznaczały się złote oczy. Iskrzyły tym swym dzikim blaskiem jak kilka godzin wcześniej. Smoliste włosy zaczęły odstawać na wszystkie strony, ale zbytnio się tym nie przejął. Spojrzał w bok aby sięgnąć po skórzane rękawiczki; topór nadal stał oparty o nogę stołu, jego widok uspokoił go. Ogon lekko się poruszył.
  — Powinieneś tu zostać przez najbliższe trzy dni — powiedział wreszcie i podszedł do niego. Stanął przed łóżkiem, dłonią łapiąc za rozpiętą klamrę pasa, którą nie zdążył jeszcze zapiąć. Szybko zauważył rozrzucone strzępki koszuli na pościeli. Była własność kota. Uśmiech na jego pogryzionych wargach poszerzył się. Nie był to uśmiech łagodny, raczej taki, który widzi się u kogoś, kto wyknuł dobrą intrygę. — W tym stroju, raczej za daleko nie zajdziesz.
  Zmierzył go wzorkiem. Znów sobie na to pozwolił.


Ostatnio zmieniony przez Shay dnia 15.03.18 19:01, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Bardziej żałośnie brzmieć nie możesz.”
Jego własne słowa, wypowiedziane kilkanaście dni wcześniej przy jednym ze stolików w Czarnej Melancholii przypomniały mu się tak nagle, jakby ta dziwna cisza była najbardziej odpowiednim czasem, by powrócić myślami do wydarzeń tamtego wieczora. Wieczora, podczas którego doszło do pełnej wzruszeń wymiany zdań. Zderzenie dwóch tak różnych charakterów i osobowości nie zapowiadało spokojnej pogawędki, z pewnością oboje spodziewali się wtedy tego, że to nie będzie kolejna zwykła rozmowa. Neely doskonale pamiętał, że szargały nim sprzeczne emocje — z jednej strony miał ochotę dojść z Shayem do jakiegokolwiek porozumienia, lecz z drugiej strony miał dość wysłuchiwania jego ciągłych tłumaczeń. Już z samego początku doszukiwał się luk w jego na pozór idealnej linii obrony. Wytykał mu każde słowo, docinał na każdym kroku, a przez głowę przeleciała mu nawet myśl, by uciszyć go siłą. Ale nie zrobił tego — i dobrze, bo możliwe, że ich relacja potoczyłaby się w zupełnie innym kierunku, że skomplikowaliby wszystko jeszcze bardziej, choć trudno stwierdzić, czy to co ich aktualnie łączyło dało się jeszcze jakoś pogmatwać.
Z początku nawet nie zdawał sobie sprawy, że teraz to on zachowuje się żałośnie. Wpatrywał się w Shaya z lekkim rozkojarzeniem, trzymał mocno jego nadgarstek i niemalże błagał go o wybaczenie. Przepraszał swojego dawnego wroga, osobę, która wyrządziła mu krzywdy, a która tak nagle stała się dla niego bardzo ważna. Niegdyś to Neely próbowałby robić wszystko, byleby tylko nie przesiadywać w towarzystwie tego cwanego lisa, teraz robił wszystko, by mieć go jak najbliżej siebie. Zaczął sobie zdawać sprawę, że Takahiro nigdy nie chciał źle. Dostrzegł to, że czarnowłosy był jedyną osobą, która mimo tak wielu niezgodności i sprzeczek zawsze czaił się gdzieś w pobliżu. Jako jedyny nigdy się od niego nie odwrócił, chciał go mieć w zasięgu ręki, więc w akcie desperacji posunął się nawet do użycia na nim swojej hipnozy. Niekiedy drastyczne środki okazują się być najlepsze. Później próbował przekonać do siebie Nobuyukiego i... w końcu się udało. Utknęli razem w pokoju, a jedna noc sprawiła, że ich znajomość stała się silniejsza i przyjęła nieco inny charakter. Chwila namysłu i ten niesamowicie realny, choć nieco fantastyczny sen wystarczyły, by zdanie członka kociego gangu diametralnie się zmieniło.
Jego mózg nie nadążał za myślami — te przemykały przez jego głowę z zawrotną prędkością. Głowa zaczynała go boleć ilekroć próbował sobie je wszystkie uporządkować. Kolejne sekundy ciągnęły się w nieskończoność — miał wrażenie, że nigdy nie otrzyma odpowiedzi, że tym razem to Shay postanowi odejść, a na to za nic w świecie nie mógł pozwolić. W ciągu tych kilku ostatnich spotkań zdążył się do niego przywiązać na tyle, że trudno byłoby nagle radzić sobie bez niego.
Był jeszcze trochę zaspany, ale energiczne mruganie ślepiami pomagało mu w dobudzeniu się. Starał się ukrywać swój wewnętrzny niepokój. Wyprostował się, dumnie wypinając pierś do przodu. Usta utworzyły wąską kreskę, lecz oczy w dalszym stopniu rozglądały się ukradkiem po pomieszczeniu, jakby w poszukiwaniu punktu, który stałby się jego prywatną ostoją spokoju. Nie był w stanie spojrzeć mu w oczy, nie po tym co zrobił. Czuł, że jego ciało zaczęło nadmiernie się pocić — z pewnością do wzrostu potliwości przyczyniły się lęk i obawa. Miał mokre plecy, klatkę piersiową i włosy, momentalnie zrobiło mu się zimniej. Pobolewał go policzek, choć ślad na nim widniejący nie wyróżniał się tak mocno na tle pozostałych obrażeń — licznych otarć, zadrapań i cięć. Dosłownie chwilę później można było dojrzeć, że Nobuyuki nie daje sobie razy z dalszym zgrywaniem twardziela — szczęka widocznie się zacisnęła, co świadczyło jedynie o tym, że wcześniejszy w miarę spokojny wyraz twarzy był wymuszony, a towarzyszące kotowatemu emocje utrudniały utrzymanie kamiennej mimiki. Nie potrafił dłużej udawać, nie gdy chodziło o kogoś tak ważnego.
Zesztywniał, gdy dłoń lisa zaczęła zbliżać się w jego kierunku. Ostre pazury zatrzymały się przed twarzą jasnowłosego, aż ten odetchnął ciężej. Przymknął oczy, gdy palec Shaya rozpoczął wędrówkę po jego policzku, by skończyć ją kilka sekund później w okolicy kącika ust.
„Poza tym...”
Gwałtownie otworzył oczy, wbijając spojrzenie w lisa.
„...powinniśmy być kwita.”
Odetchnął jakby z ulgą. Mimo że Karasawa już dawno zabrał dłoń, to Neely'emu wciąż wydawało się, że czuje jego dotyk. Na szczęście okazało się, że nie jest tak źle jak się spodziewał. Shay wciąż był w pokoju, nie odszedł, choć miał ku temu powody.
„Martwienie się o mnie nie było nigdy twoją mocną stroną.”
Wywrócił oczami, uśmiechając się przy tym delikatnie. Obawy, które trzymały się go niemalże cały czas nagle zniknęły, a zastąpiła je swego rodzaju ulga. Spięte ciało rozluźniło się, a oczy na nowo rozbłysły znajomym blaskiem.
Może dlatego, że nigdy się o Ciebie nie martwiłem, ćwoku. — Również przybliżył swoją twarz, sprawiając, że odległość między ich nosami drastycznie zmalała, prawie się nimi stykali. Ciepły oddech kocura musnął ciemnowłosego po policzku. Mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki — szkoda tylko, że Neely uwielbiał robić wszystko na przekór i tym razem również specjalnie sprawił, by sytuacja zrobiła się znów niezręczna, chociaż na krótką chwilę, jakby próbował wybadać, czy wszystko jest po staremu.
„Powinieneś przestać.”
Znasz mnie na tyle dobrze, że powinieneś wiedzieć, że się nie posłucham. Miałbym przestać? — Zrobił krótką przerwą, w której wydał z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. — Dopiero zacznę — dodał dość szybko, zaraz po tym jak lis złapał go za brodę. Sam prowokował, powinien wiedzieć co niosą ze sobą takie z pozoru niewinne gesty stosowane wobec CATSa. On zawsze odbierał je jako takie prowokacyjne, pobudzające do działania ukłucie igły. W głowie z pewnością już szukał możliwości, by nadać sprawom inny obrót. Chciał zaskoczyć kolejny raz.
Szybko okazało się jednak, że Shay skutecznie uniemożliwił mu, bo postanowił wstać i najprawdopodobniej ogarnąć się Na pożegnanie rozwalił mu lekko mokre od potu włosy, które oczywiście już dawno wyglądały jak zdewastowane ptasie gniazdo — gdzieniegdzie się plątały, w innym miejscu były pokryte czerwienią, prawdopodobnie była ona pamiątką po ostatniej nocy, a w jeszcze innym odstawały nieregularnie, jakby w ogóle nie należały do Nobuyukiego. Na co dzień ich stan również nie był perfekcyjny — starał się o nie dbać, ale wiadomo, że warunki na Desperacji były ciężkie, więc bardzo trudno było utrzymać ich naturalną miękkość i przyjemny zapach.
Śledził wzrokiem oswojonego, przyglądając się jego podrapanym plecom. Rysy zdobiące jego łopatki przypominały Neely'emu o ostatnim wieczorze. W znacznej części wspominał go dobrze, przynajmniej do czasu, bo pod koniec totalnie tracił kontrolę i aż sierpowym trzeba było go ogarniać. Ale wszystko co działo się przed tym wywoływało uśmiech na jego twarzy. Zapragnął znowu zaznać bliskości krupiera.
„Jak się czujesz?”
Lek chyba działa, jest zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Za kilka dni powinienem całkowicie wyzdrowieć, muszę tylko pić to cholernie słodkie lekarstwo. Ma okropny smak. Jest jak płynny cukier, ale znacznie słodsze. I usypia w moment. — W dalszym ciągu przyglądał się Karasawie, śledził każdy jego ruch. Przypomniał sobie, że przed snem chciał się czegoś od niego dowiedzieć, ale nie wiedział co dokładnie, dlatego też obserwował go, jakby ten swoim zachowaniem miał się zdradzić. Neely miał nadzieję, że wkrótce dowie się wszystkiego dowie, bo to, że nie pamięta tej, być może bardzo ważnej chwili przed zaśnięciem nie dawało mu spokoju.
„Łap.”
Nie zdążył złapać, ale ciemne opakowanie wylądowało między jego udami. Spojrzał na to, zastanawiając się przez chwilę co jest w środku paczuszki. Shay w tym samym czasie zaczął się ubierać. A szkoda, bo Neely chciał mu się jeszcze trochę poprzyglądać. Co prawda czarna, nie przeszkadzała mu jakoś znacząco, w niej również mógł ukradkiem patrzeć na jego lekko zarysowane ręce i klatkę piersiową.
„Baton. Wyglądasz gorzej niż śmierć.”
Zgadnij przez kogo — burknął, biorąc do ręki pakunek. Nie siłował się z nim zbyt długo, dość szybko go odpakował, a zęby od razu zatopił w smakołyku. — Dzięki — dodał, robiąc kolejny kęs. Nie zjadł całego, mniej więcej w połowie przestał, zawinął jedzenie z powrotem w paczuszkę i wysunął ją w stronę Karasawy. — Ty też powinieneś zjeść.
„Powinieneś tu zostać przez najbliższe trzy dni.”
Ja powinienem? A co z Tobą? Powinieneś zostać tu ze mną. Myślę, że akurat ja mogę tu nawet zabawić dłużej, chwilowo nie mam gdzie się podziać, skoro Psy rozwaliły kasyno. — Skrzywił się na samą myśl o tym, że jego ulubiony pokój mógł być zniszczony. — A właśnie... przydałoby się im jakoś odgryźć, mam nawet pomysł jak. Jeden z nich, były członek CATS przynajmniej raz w tygodniu pojawia się przy barze. Moglibyśmy się na niego zaczaić i sprawić, by nas popamiętał. Obstawiam, że mój pomysł Ci się podoba, bo nie przyjmuję do wiadomości, że mógłbyś się nie zgodzić. — Był stanowczy, a Shay w międzyczasie znowu podszedł bliżej. Nawet nie wiedział jakie myśli czaiły się w głowie kocura, nawet nie wiedział...
„W tym stroju, raczej za daleko nie zajdziesz.”
Ktoś kto zniszczył moją koszulkę powinien gorzko pożałować, że to zrobił — odparł, postanawiając jednocześnie zaatakować. Wstał tak nagle, bez jakiegokolwiek słowa i chwycił Shaya za rękę, ciągnąc mocno do siebie. Postarał się o to, by ten wylądował na łóżku — nawet nogę postawił tak, by nie mógł ustać. Sam powalił się obok niego, głęboko wpatrując się w jego oczy. Wsparł się na ręce, chwilowo nad nim górując.
No i gdzie się tak śpieszysz? Tak Ci ze mną źle? — zapytał, a jego palce musnęły klamrę paska. Wystarczyło jedno mocne szarpnięcie, by skutecznie się go pozbył. Odrzucił go w bok, a jego zwinne palce wtargnęły za materiał spodni. Udało im się nawet pokonać gumkę bokserek. Ręka od razu zacisnęła się na jego pośladku, a już chwilę później muskała palcami jego ogon.
Chciałem go tylko dotknąć — wyszeptał mu do ucha.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Całe szczęście, że ten kto dał ci lek, dał ci również co do niego wskazówki. Marny ze mnie lekarz. Przy mnie szybko zostałbyś ćpunem.
  Przechylił głowę.
  „Dopiero zacznę”.
  — Jesteś pieprzonym paradoksem.
  Parsknął chrapliwie i wyciągnął rękę w stronę  Nobuyukiego, a kiedy pakunek zaszeleścił mu w dłoni pozwolił sobie jeszcze raz odziać na usta ten delikatny, chytry uśmiech. Nie odezwał się. Mógł skomentować ten gest na wielorakie sposoby, ale nie dzisiaj. Widok jego rozrzuconych, jasnych włosów i lekko świecącej od potu twarzy, uniemożliwiał mu wypowiedzenie słowa; nie mógł po prostu oderwać od niego wzroku. Gdyby nie to nagle fukniecie, które tylko poszerzyło wargi Shaya do długiej haczykowatej, sparszywiałej linii, nie ocknąłby się do wieczora.  
  „Zgadnij przez kogo”.
  — Zapewne przez kogoś skurwysyńsko wygłodniałego — Wszystkie słowa Karasawy brzmiały jak szyderstwo lub groźba, ale co poradzić, że tak już porostu było? Zadał podbródek ukazując swoją twarz w świetle dnia. Pod tym kątem Nobuyuki mógł zauważyć delikatne, ledwo zauważalne zmarszczki w kącikach oczu kiedy mrużył powieki. — Słowa skazanego kryminalisty mogą być niewiele warte, wciąż masz to na uwadze?
Shay. Ciągle to robisz. Droczysz się z nim jak chłopiec stojący przed kratami z zamkniętym lwem. Szczujesz  bestię kijem.
  Odpakował ciemny papier, tak, że wypiek wychylał się zza opakowania. Wgryzł się w niego w jednej chwili, jednocześnie unosząc w zaciekawieniu brew. No tak. Kasyno. Całkowicie o nim zapomniał. Szpiczaste uszy stanęły na sztorc.
  — Jeden z ich członków?
  Jego głos był spokojny, nawet łagodny, ale w oczach błyskały te złote iskierki fascynacji. Próbował nie dawać po sobie znać, że ta wiadomość niesamowicie go zaciekawiła.
  — Śledziłeś go? — skonstatował z pewnym zdziwieniem. Szybko wyobraził sobie Yukimure podchodzącego do starego budynku baru ‘Przyszłość’ niczym zawodowy, wojskowy zwiadowca i parsknął na tę myśl, obnażając kły — Mogłem się tego po tobie spodziewać, Neely. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jestem z ciebie dumny.
  Iskierki nie znikały, a były żołnierz nie odsunął się. Zamiast tego ugryzł kolejny kawał batona — już ostatni i zgniótł papierek w dłoni.
  — Cale to Apogeum wydaje mi się cuchnąc psami. Pierdolone kundle. Bóg powinien zabrać ich ze sobą.
  Przeżegnał się i splunął z twarzą niewinną jak u chłopca z chóru. Nigdy nie darzył DOGS sympatią. Z pewnością największy wpływ miało na to te bardzo odległe wydarzenie. Te za czasów życia w M-3. Nie tylko zaufał tym skurwysynom, został przy nich złapany. Kto nie zrzucałby winy na to jedno nieprzemyślane spotkanie?  Ale gdyby nie ono, nigdy by go tu nie było. Na Desperacji. W Melancholii.
  — Nie wyobrażasz? A co jeśli powiem, że to nie zabawa dla mnie? Że marna płaca w wysokości własnego zadowolenia i samospełnienia mnie nie zadowala? — wysunął język i oblizał szorstkie usta. Jedną ręką potarł szczeciniasty policzek czemu towarzyszył odgłos przypominający szmer papieru ściernego. W kąciku jego ust czaił się uśmieszek. Kłamał jak z nut.
  — Nie zostawiłbym tak te--.
  Urwał.
  A później nastąpiła ta krótka chwila; swoją nieuwagę przypłacił surową kare wymierzoną prosto w piszczel. Zachwiał się tylko przez moment. Zgnieciony pakunek wyleciał mu z dłoni, a on sam przyciągany jedynie siłą Yukimury runął na ubrudzone krwią posłanie jak długi. Wolna dłoń ułożyła się przy jego mordzie - którą tak spektakularnie zarył w twardy materac. Na policzku wyczuł starą, wybijającą się sprężynę, uwierała go nawet w nos.
  A potem nastąpiło to czego nie spodziewał się po Nobuyukim nawet w najciemniejszych snach. Palce kocura zwinnie zacisnęły się na klamrze jego pasa. Takahiro opuścił na nią wzrok, ale część ozdoby szybko została wyciągnięta ze szlufek i odrzucona w bok. Jak coś co nie powinno zajmować tam miejsca. Brzęk metalu rozległ się w ciszy pokoju gdy upadł na podłogę.
  Dłoń białowłosego bezceremonialnie wsunęła się do spodni. Bez chwili zastanowienia, bez krępacji; wyczuwał to w jego dotyku. Ręką stała się chłodna. To uczucie ciepłej fali w okolicach lędźwi powróciło i spowodowało, że Nobuyuki mógł wyczuć, pod swoimi palcami — gdy przemierzał przez jego nagą skórę — że się spiął. Nie było to spięcie porównywane do tego, który odczuwamy podczas stresu czy strachu. Tu chodziło o coś kompletnie innego. Ręka z pośladka przesunęła się ku zwierzęcej kicie, a wtedy na jego ustach pojawił się znów ten okropny łajdacki uśmiech.
  Szept kota, wymierzony prosto w jego ucho parzył oddechem. Po krótkiej chwili (bo tylko tyle potrzebował, żeby zapomnieć o zdrowym rozsądku) obrócił się na bok wyciągając wolną rękę w kierunku włosów kocura. Złapał go za białą kępę z tyłu głowy i przyciągnął do siebie; Nobuyuki znów mógł poczuć siłę jego rąk. Dłoń przesunęła się niżej na jego kark. Obrócił twarz CATSa w swoją stronę, tak gwałtownie, że obrośnięty krótkim zarostem policzek podrapał go po twarzy. Na początku nie było widać na jego twarzy dominującego rozbawienia. Tylko te złote iskry w oczach, napędzające go do działania.
  — I jak ci się podoba? — wszeptał w jego usta, niemal muskając je językiem. Neely od dawna był dla niego zagadką. Był tym rodzajem ciekawości, z jaką dziecko usiłuje rozebrać radio na części, żeby sprawdzić jak działa. On musiał sprawdzać go cały czas. Zaskakiwał go za każdą chwilą. Bardzo rzadko zdarzało mu się, aby nie mógł przewidzieć ruchów kogoś kogo obserwuje tak długi czas. Neely był wyjątkiem. Był zagadką, której nie dało się rozwiązać.
  Z łatwością wyswobodził drugą dłoń z jego uścisku i złapał kota za trzymaną w spodniach rękę. Zacisnął stalowy uścisk na nadgarstku i siłą oderwał go od lisiej kity kierując ją w stronę biodra. Bardzo szybko Yukimura, mógł poczuć jak jego palce muskają już chłodne podbrzusze Takahiro.
  — I co teraz? — wychrypiał w jego ucho kiedy wyciągnął się aby do niego sięgnąć. Ręką którą wcześniej trzymał na jego karku, przesunęła się w dół, prosto na plecy. Przyciągnął go do siebie z finezją opadającej na łeb cegły; zmusił ciało kocura do przechylenia się w jego stronę. Szybko Nobuyuki znalazł się nad nim. Shay przewalił się na plecy, pozwalając mu nad sobą górować. Tylko przez chwilę.
  — Może zostanę jeśli mnie przekonasz, że nie będę się nudzić.
Znów blefujesz.
  Trzask.
  Jedno ucho Shaya szybko skierowało się w kierunku dźwięku, jednak oczy nadal były głęboko wpatrzone w dwa czerwone punkty, które teraz świeciły swoim własnym nieodgadnionym blaskiem. Na twarzy Shaya również dominował nieznany wyraz, taki który nawet w jasności wstającego dnia nie był do rozwikłania.
  — Proszę otworzyć.
  Trzask.
  Trzask.
  Trzask.
  — Ja w sprawie zapłaty za pokój.
  Shay leżał na materacu, z głową przechyloną w sposób przypominający de Gaulle’a w najbardziej władczej pozie; pewny siebie uśmiech wciąż zdobił jego wargi. Czarne jak smoła włosy rozsypywały się na pościeli jak czarne morze, które pochłaniało ostatnią jasność materiału pościeli.
  Yukimura mógł poczuć jak skórzana rękawiczka wciąż trzyma go za nadgarstek, nie pozwalając na wyciągnięcie palców ze spodni. W złotym oku Takahiro pojawił się zagadkowy, sadystyczny błysk.
  Pukanie pojawiło się znowu. Tym razem cztery donośne trzaski w liche drewniane drzwi sprawiły, że zawiasy zadrżały w futrynie.
  — Otwierać.
  Demoniczne źrenice Shaya nadal wpatrywały się w kota wyzywająco, próbując wyczytać jego ruch zanim miał nastąpić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdawałoby się, że Neely dość szybko puścił w niepamięć te drastyczne wydarzenia ostatniej nocy. Skoro Shay nie żywił do niego urazy za to co mu zrobił, to nie miał zamiaru o tym ciągle myśleć. Dużo łatwiej było mu wyprzeć z pamięci te złe postępki, których dopuścił się wobec lisa, choć to wcale nie oznaczało, że nie miał zamiaru ich odpokutować. Wiedział, że musi mu to jakoś wynagrodzić — w głowie miał już kilka pomysłów, do których realizacji nie był potrzebny ogromny wkład pracy. Jeden z nich powoli wdrażał w życie...
O dawkowaniu leku powiedziała mi pewna anielica. Kilka dni po złapaniu tego świństwa padłem pod fontanną w Apogeum. Pomogła mi, dzięki swoim zdolnościom postawiła diagnozę i opisała mi lekarstwo — wytłumaczył szybko, pomijając część o tym, że gdyby nie ona, to prawdopodobnie już nigdy by się nie spotkali, bo Yukimura wygryzłby sobie wszystkie naczynia krwionośne, które kryło jego ciało. Całe szczęście, że wszystko potoczyło się zupełnie innym torem.
Tylko paradoksem, bez części o pieprzeniu. — Puścił mu oczko, poprawiając ręką pasmo jasnych włosów. Czuł na sobie jego chytry wzrok. Momentami czuł się jakby jakaś niewidzialna siła parła na niego, przyciskając go do ściany i uniemożliwiając ucieczkę. Nie lubił tego uczucia, cholernie go nie lubił. Zawsze stawał się drażliwy, gdy w grę wchodziło ograniczanie jego wolności. Może powinien przestać uciekać? Powinien nad tym głębiej pomyśleć.
„Słowa skazanego kryminalisty mogą być niewiele warte, wciąż masz to na uwadze?”
Są ważniejsze rzeczy niż Twoje słowa, które wymagają mojej uwagi...na przykład Twoje czyny. Niekiedy słowa potrafiły mieć ogromną moc, ale nigdy nie można było zapominać o czynach — Neely to wiedział. Sam często mówił jedno, a robił drugie. Zastanawiał się jak to jest z Karasawą — czy jego posunięcia i słowa pokrywały się ze sobą całkowicie, czy może niekoniecznie. Desperacja była przepełniona istotami fałszywymi, które potrafiły zrobić naprawdę wiele złego, byleby osiągnąć swój cel. Shay też mógł taki być, nie należało tego wykluczać, nawet jeśli ostatnio spędzili parę świetnych chwil razem. Ostatecznie Nobuyuki i tak odrzucił swoje dziwne podejrzenia, bo na tę chwilę niepotrzebnie zawracały mu głowę.
Na kolejne pytania jedynie kiwał głową.
„Jeden z ich członków?”
Poruszył leniwie łbem.
„Śledziłeś go?”
Kolejne potwierdzające skinięcie.
„(...) Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jestem z ciebie dumny.”
Jego oczy zajarzyły się jak słabe żarówki. Uśmiechnął się do siebie, obserwując to, jak Shay pożera smakołyk.
Może i pada niedaleko, ale za to bardzo szybko gnije. — Mrugnął energicznie oczami. Postanowił zamilczeć i wsłuchać się w dalsze słowa Takahiro. Ciemnowłosy oczywiście miał rację odnośnie Kundli. Psy dało się wyczuć niemalże w każdym zakątku Apogeum, z czasem ten smród stawał się coraz bardziej uciążliwy i trudny do zniesienia. Członków DOGS powinno się trochę utemperować i załatwić im jakieś świetne kagańce, by w końcu przestali szczękać tymi swoimi mordami.
Chwilę później Neely uznał, że jednak warto uciszyć Shaya i nieco zmienić całą sytuacją. Bo ile można gadać? Może czas najwyższy powrócić do tego, czym nie zdążyli się zająć ostatniego wieczora? No właśnie.
Palce Yukimury w dalszym ciągu muskały miękką lisią kitę krupiera i za nic w świecie nie miały zamiaru przestać. Od dawna chciał go dotknąć, wyobrażał sobie jaką ma strukturę, ale same wyobrażenia nie dawały mu spokoju. To właśnie dlatego zdecydował się na taki krok. Poza tym miał ochotę znowu być z oswojonym na tyle blisko, by znów czuć ciepło jego ciała. Poranek był dość chłodny, nic dziwnego, że kotowaty potrzebował czyjejś bliskości. Poza tym... nie pamiętał kiedy ostatni raz łączyła go z kimś taka relacja. Chciał ją dalej rozwijać, pielęgnować.
To prawda, tym razem to Nobuyuki postanowił być stanowczy i nieskrępowany w swoich działaniach. Robił co chciał i brał co chciał. Co prawda nie czuł się jakby miał w rękach pełnię władzy, ale ta chwila w zupełności wystarczyła, by na twarzy jasnowłosego wykwitł jadowity uśmiech, który dość szybko nabrał zjadliwego wydźwięku. Celowo wyeksponowany zwierzęcy kieł dopełniał całość.
Podobała mu się taka „zamiana ról”, nareszcie mógł pokazać co potrafi i do czego jest zdolny. Tym razem nie miał zamiaru pozwolić na to, by Shay tak szybko przejął ster, tym razem nie miał zamiaru dać się przycisnąć do ściany. Do tej pory może i zachowywał się w miarę przyzwoicie (nie licząc wpadki z zatopieniem zębisk w soczystym obojczyku lisa, bo przecież to wina choroby), ale takie właśnie są koty — najpierw się łaszą, udają takie grzeczne, a później atakują z premedytacją, wsadzając pazury tam gdzie chcą.
Opuszki palców gładziły ogon kochanka, celowo zahaczając końcówkami paznokci o nagi pośladek, a w szkarłatnych ślepiach pojawił się pełen fascynacji błysk. Kocur chciał odkrywać kolejne fragmenty ciała czarnowłosego, ale ubrania, które na siebie narzucił wcale mu tego nie ułatwiały. Ale spokojnie, na pewno miał pomysł jak się ich szybko pozbyć. Jeszcze nie wadziły mu tak bardzo, jakoś sobie radził.
Oczywiście krupier nie mógł zbyt długo wytrzymać bez ruchu w miejscu, dość szybko zaczął się wiercić i kombinować. Udało mu się nieco zmienić pozycję — ułożył ciało na boku, a jego ręka niesamowicie szybko odnalazła się w burzy białego włosia członka kociego gangu. Nagłe, gwałtowne szarpnięcie przypomniało mu o tym jaką siłą dysponował Takahiro. Wiedział, że lisowi wystarczyłaby zaledwie chwila, by znaleźć wyjście z tej z pozoru niewygodnej sytuacji, dlatego musiał się postarać, by ta stała się o wiele bardziej przyjemna. I nawet dłoń Karasawy, która rozpoczęła wędrówkę po jasnym karku opętanego, nie była w stanie go powstrzymać. Chciał jak najlepiej wykorzystać swoje pięć minut, nic nie było w stanie pokrzyżować jego planów.
Przyjemny impuls przeszedł przez szyję i plecy czerwonookiego — był jak nagroda, która dodatkowo zmotywowała go dalszego działania. Kolejne zbliżenie, wymiana kilku kolejnych, ciepłych oddechów i niespodziewane pytanie przerywające ciszę.
„I jak Ci się podoba?”
Brzoskwiniowe usta kotowatego ułożyły się w lubieżny uśmiech, który sam w sobie był doskonałą odpowiedzią na kwestię czarnowłosego. Zwierzęce mruknięcie było dodatkowym potwierdzeniem, czymś w stylu „tak, cholernie mi się podoba”. Twarze nadal mieli bardzo blisko siebie, naprawdę mało brakowało by ich poranione usta zetknęły się, jednak koniec końców żaden z nich nie zdecydował się na ten krok. Uprzedzenia po ostatniej nocy? Możliwe.
Neely syknął cicho, gdy palce Shaya mocno zacisnęły się wokół kościstego nadgarstka jego zabawiającej się kitą ręki. Lis postanowił przesunąć dłoń jasnowłosego w inne miejsce, co oczywiście spotkało się z ostrą reakcją Yukimury, który nie chciał posłuchać się złotookiego, co stało się jasne, gdy podczas zmieniania pozycji ręki jego ostre pazury przejechały po odsłoniętym biodrze kochanka. Uspokoił się dopiero w momencie, gdy pod opuszkami palców wyczuł zarys mięśni brzucha Takahiro. Mimowolnie wyszczerzył się.
„I co teraz?”
Zrobię co zechcę — wymruczał, czując jak kolejne dreszcze przechodzą po jego plecach, wraz z poruszającą się po nich ręką krupiera. Kot został gwałtownie przyciągnięty, dlatego też wylądował na Shayu całym sobą. Ich ciała złączyły się, jakby stanowiły jedność. Nie miał zamiaru się podnosić — to czarnowłosy był w tej gorszej pozycji, choć narzekać też nie mógł, w końcu leżał na nim Nobuyuki, który wciąż miał na sobie jedynie bokserki, bo strzępy jego koszulki walały się gdzieś po podłodze, a spodnie też się zawieruszyły i nie leżały już ładnie złożone na krześle.
Paznokcie jednej z dłoni wciąż kreśliły jakieś bliżej nieokreślone kształty w okolicy biodra złotookiego, a druga ręka, która zdołała się uwolnić spoczęła na boku lisa, ciągnąc go za materiał spodni. Twarz kocura dość szybko zniżyła się padła prosto w klatkę piersiową mężczyzny, a jego nos trafił prosto w mostek. Sekundę później zaczął sunąć nosem w dół, przejeżdżając przez jego brzuch i zatrzymując się na wysokości pasa. Wolna, roztrzęsiona dłoń momentalnie dobrała się do rozporka Karasawy i rozpięła go, bo sprytny kotowaty wspomógł się zębami, w które złapał odrobinę materiału, bo rozpinanie zamka nie było tak trudne.
Rozległo się pukanie.
Yukimura podniósł łeb, unosząc się nieco, choć Shay, trzymający jego dłoń nieco mu to uniemożliwiał.
„Proszę otworzyć.”
Cisza.
„Ja w sprawie zapłaty z pokój.”
Spojrzał na kochanka, który najwyraźniej całkiem dobrze się bawił.
Kurwa... — wyszeptał, że ktoś śmiał mu przerwać w tak kluczowym momencie. Zniesmaczenie od razu wymalowało się na jego twarzy. Chwilę później dołączyło również zażenowanie i lekkie rozgoryczenie.
„Otwierać.”
Proszę dać mi chwilę! — krzyknął w stronę drzwi, a potem spojrzał na Karasawę wzrokiem typu „z Tobą jeszcze nie skończyłem”. — Puszczaj mnie, trzeba to ogarnąć — tym razem zwrócił się do oswojonego, z którym walał się po łóżku. Poprawił ręką włosy, próbując się wyrwać.
Jeśli nie uregulujemy płatności to nam tu wbiją i zobaczą jak się nad Tobą znęcam — bąknął, przybliżając do niego twarz. — Zdejmuj z siebie koszulkę, muszę w coś się ubrać. No chyba, że chcesz bym świecił klatą i gołym dupskiem przed jakimś obcym typem. Twój wybór. — Uśmiechnął się, jakby to on stawiał teraz warunki, jakby udało mu się całkowicie przejąć kontrolę. — I potrzebne są pieniądze, moje były w kasynie.
Rozległo się kolejne pukanie. Ktoś był bardzo niecierpliwy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach