Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Wkrótce.

PIWNICA, MÓWISZ?! >DDDDD
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Całą drogę szedł z tyłu. Nie było to spowodowane swoistym jestestwem, tylko bólem, który starał się kryć za przegryzaną zapałka wetkniętą między wargi. Czuł jak coś wywraca jego wnętrzności jak na nice i z pewnością nie było to nic, co znał. Żałował, że żadna paczka papierosów nie zasila starych szmat jego płaszcza; nie palił od lat, a akurat dzisiaj odczuwał nieodparte wrażenie, że tylko tytoń byłby wstanie uwolnić go od wewnętrznych katusz, palących klatkę piersiową. Kroczył powoli lecz pewnym zdecydowaniem. Dłonie wetknięte miał w kieszenie spodni, a beznamiętny pusty, złoty wzrok lustrował z uwagą rudowłosego szczyla przewieszonego przez szczupłe ramie Yukimury. Bezwładny łeb balansował leniwie raz w jedna, raz w druga stronę. Żałośnie i wkurwiająco.
  Przesunął zapałkę do drugiego kącika warg.
  — Pamięć cię nie zwodzi — rzucił niespodziewanie.
  Brew czarnowłosego uniosła się w górę, ale to oczy nadal błyskały kryjącym rozbawieniem. Ziemia pod jego ciężkimi, wojskowymi butami zachrzęściła, jakby i w tym miejscu zamiast brudnej, splugawionej powłoki znajdowała się cienka warstwa lodu. Chłód jego spojrzenia zdawał się mrozić nie tylko chore serce.
  Wzrok zwierzęcych ślepi spełzł o piętro niżej, dokładnie w okolicę bioder Yukimury, gdzie wątłe ramiona szczeniaka dyndały jak dwie gałązki spróchniałego drzewka bożenarodzeniowego. Widok tego nędznego, kruchego ciała obudził w nim na nowo chęć użycia czystej, brutalnej siły. Dziwne uczucie, palące wnętrzności. Na szorstkie usta znów wkradł się kosy uśmiech. Na tle jego dominującego ciała szara mgła osłoniła kopułę nieba; ciemne chmury już w większości pochłaniały  spowite kobaltem niebo. Dzieciak miał dzisiaj wyjątkowego pecha. Shay przesunął wzorkiem po zranionym ramieniu Yukimury. Wzrok nie wyrażał nic. Wszelkie komentarze zdecydował zachować dla siebie.

  Byli blisko. Bardzo wolnym, niemalże flegmatycznym krokiem, podszedł do zasypanej żwirem gleby. Ściągnął z pleców topór i wbił ostrze pod spód ukrytej w ziemi klapy. Uklęknął i złapał za skobel, ciągnąc zamek. Oderwawszy zabezpieczenia wsunął palce pod metalową dyktę i, wstając, szarpnął z całych sił. Rumor ziemi usypującej się z klapy przemknął przez ciemność. W oddali słychać było tylko szept nocnych owadów.
  Dopiero wtedy spojrzał na białowłosego. Odwiesił topór na plecy i posłał mężczyźnie znaczące spojrzenie, pełne zagadkowych iskier. Takahiro miał wrażenie, że kot lada moment wysforuje się na przód, dlatego wyprzedził go i położył dłoń na ramieniu. Wzrok miał nieodgadniony. Cienie otaczały ich sylwetki. Gdyby nie parę błyszczących złotych punktów, Nobuyuki mógł by mieć wręcz pewność, że Karasawa rzuci mu się do gardła.
  — Daj go.
  Niski ton otoczył ucho Yukimury kiedy ciemnowłosy zdecydował się zbliżyć, na tyle blisko, aby widzieć odpowiedz w jego oczach. Takahiro nie posiadał żadnych barier, a co ważniejsze instynktu samozachowawczego. Wpatrywał się w szkarłatne oczy swojego partnera zbrodni, przeciągając tę chwilę tylko aby uświadomić się, że to co ich tu przyciągnęło było zamierzonym planem kotowatego. Czekał na jakikolwiek znak pozwolenia, by przechwycić jego zdobyć i złapać ją silnie za przegub. Ostrymi i brudnymi łapskami. Nie musiał być inteligentem, aby zrozumieć, że zaczął uczestniczyć w czymś na co wcześniej nie wyraził jednoznacznej zgody. Dał się ponieść? A może…
  Podejść.
  Szarpnął dzieciaka na łachy i pchnął w stronę schodów; prymitywne, zbite z belek, prowadzące w ciemność.
  W jednej chwili, jak na zawołanie, powrócił gniew. Diabełek wyskoczył ze swojego ohydnego pudełka. Przechera polizała go po organach. Zagłębił się w mrok. Pchnął gnojka dopiero kiedy znajdował się z nim na ostatnich stopniach. Sylwetka rudowłosego zwaliła się na ziemie i na krótką chwile ślad po niej zaginął. Dopiero kiedy Shay wyciągnął pogryziona zapałkę z ust i zapalił płomień świecy wiszącej na krzywej ścianie w pomieszczeniu rozlał się pierwszy nieprzyjemny półmrok. Pachniało tu stęchlizna i ziemią. Wszędzie walały się śmieci i niezidentyfikowane produkty (najprawdopodobniej jadalne). Bunkier zbudowany był z bloków betonu. Znajdowała się tu tylko jedna prycza z gołymi sprężynami i ze zrulowanym materacem na wojskowa modłę.
  Stanął przed leżącym smarkaczem, a buty z wyraźnym chrzęstem zatrzymały się na brudnej podsadzce, tuż przy jego twarzy, którą najwidoczniej zarył o ziemię.
  — Czego możemy się spodziewać po gówniarzu, oprócz niewyparzonej gęby, którą osobiście się zaraz zajmę?
  Słowa rozeszły się echem, ale Shay miał pewność, że Yukimura go usłyszał. Zdawał się znać dzieciaka najlepiej.
  Mężczyzna złapał rudzielca za koszulkę — tuż przy karku. Czuł jak materiał jego ubrania gniecie mu się w dłoni; ruszył w stronę przeciwległej ściany. Zdrajca mógł poczuć jak z wolna odzyskuje przytomność. Kolana  zaczynały piec kiedy ostre kamyki i twardy beton zdzierały  materiał na kolanach i przekraczały granicę skóry. Rzucił go w kąt. Ciało dzieciaka przywaliło w pustą ścianę plecami z takim hukiem, że przez chwilę miało się wrażenie, że te kruche ciało byłoby wstanie wybić dziurę w postawionym murze.
  W skrytce zaczęło robić się mrocznie. Ze wszystkich kątów wylewały się cienie i pełzły po podłodze jak wygłodniałe zombie.
  Rozejrzał się za czymś czym mogliby go związać, ale jego spojrzenie napotkało tylko frywolne oblicze Yukimury. Zimny wzrok lisa spełzł na ranne ramie. Obrócił się i podszedł do niego, kiedy szczyl nie zdołał jeszcze odzyskać stuprocentowej przytomności. Stanął tuż przed twarzą opętanego mrużąc ślepia. Schludne ubranie, nieco pogniecione, wyglądało na wymordowanym jakby dopiero co wyciągnął je z torby. Jakimś sposobem sprawiał wrażenie  zaniedbanego i odpychającego. Kwintesencja Takahiro.
  — Zajmij się tym. Zabawa w pojedynkę z tym smarkaczem mnie nie rajcuje.
  Spojrzał na Nobuyukiego nieprzeniknionym wzorkiem. Stalowa twarz wojskowego była wprost stworzona do takich spojrzeń; wizerunek Karasawy wyrzeźbiony na grobowcu śmierci. Z wielką łatwością powrócił do nie tak odległego wspomnienia zaklętego w ciasnej uliczce Apogeum. Obraz płonących oczu kociarza. Ostatni raz kiedy widział to spojrzenie, stracił się na długie miesiące. Wiedział co oznaczały. Determinację i siłę, jaką w sobie chował. Z przyjemnością spijał z tego obrazka widok ulatującego tchnienia. Kiedy palce Nobuyukiego zaciskały smukłą szyję rudzielca, niemal czuł jak uduchowienie i spełnienie obejmuje jego ciało. Mrowienie palców pozostawiło na skórze niepozorny ślad.
  Ocknął się kiedy usłyszał, że dzieciak odzyskuje siły. Prawdopodobnie poruszył się (mechanicznie, czy nie — szelest był wyraźny jak pogłos słyszany w słuchawce telefonu), na co Shay automatycznie obrócił głowę przez ramię i zlustrował DOGSa obojętnym wzrokiem; tak pustym i bezdusznym, że czerń w pomieszczeniu wydawała się jeszcze bardziej ciemniejsza — bardziej niż sama otchłań piekła. Właśnie w tym momencie gniew (nie, nie gniew — furia) znów przypuścił atak i prawie zmusił go, aby doskoczył do bachora w dwóch susach. Powstrzymał się w ostatniej chwili.
  — Gdzieś powinny być liny. Albo taśma izolacyjna.
  Powiedział do Neelye'go i ruszył wolno w stronę więźnia. Pomieszczenie nie było zbyt wielkie, więc nie zajęło mu to więcej niż parę sekund. Kiedy tylko but znalazł się na wysokości jego brzucha, zamachnął się z całej siły, zasadzając mu twardym obuwiem prosto w brzuch. Pochylił się i złapał go. Wykręcił mu dłonie za plecy. Skórzane rękawiczki Shaya trzymały jego nadgarstki ze subtelnością spadającego kamienia.  Obrócił Rudowłosego w kierunku Yukimury i właśnie wtedy na ustach Karasawy pojawił się diabelski uśmieszek. Wszelkie złocenie maski pękło odsłaniając zgniliznę pod spodem. Takahiro nie wyglądał na cierpliwego. Nie lubił czekać bezproduktywnie.
  — Słuchaj szczeniaku, im grzeczniej będziesz się zachowywać, tym szybciej stąd wyjdziesz — wyszeptał mu do ucha, trzymając go tak twardo, iż miał pewność, że słabe ciało nie wyrwie się tak łatwo. — O ile wyjdziesz. Ale optymistyczne podejście to podstawa, nie?
  Wzrok Shaya przeniknął przez ramię młodszego. Wyprostował się dopiero po chwili i przechylił łeb. Rozbawienie nie znikało z jego ust.
  — Sprawdź czy nie ma nic przy sobie.
  Tu smolista czarna źrenica przesunęła się znów w kierunku dzieciaka.
  — Zrób coś głupiego, a obiecuję, że ściągniesz sobie paznokciami skórę z twarzy.
  I to nie był żart.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Milczał odkąd uniósł zwiotczałe ciało młodego, którego wcześniej własnoręcznie pozbawił przytomności. Milczał, jakby z obawy przed tym, że każdy, nawet najcichszy dźwięk mógłby obudzić schwytanego, a wtedy na nowo musiałby się z nim użerać. Znowu musiałby zacisnąć łapska na jego jasnej szyi, znowu musiałby się zmęczyć — bo jak się okazało Shion nie poddał się tak łatwo. Walczył do ostatniej chwili i tylko dlatego Neely zdecydował się go nieść, a nie ciągnąć po ziemi za nogę, bo taka myśl też mu przeszła przez głowę. Chwilowo zadbał o jego komfort (choć nie wiem czy kościste ramię wbijające się w brzuch rudowłosego można było uznać za wygodę), bo doskonale wiedział, że prawdziwa zabawa zacznie się dopiero jak uda im się dostać do kryjówki pod gruzowiskiem.
Zatrzymał się na chwilę, obejmując pas młodzieńca mocniej, gdy tylko poczuł, że ten ześlizguje się mu z barku. Chwycił go silniej, powstrzymując go od upadku. Czuł na plecach uderzenia jego bezwładnych rąk, ale całkowicie je ignorował. Poprawił go nieco i po prostu ruszył dalej, uważając pod nogi, bo akurat wkroczyli na nierówny teren, na którym nieciężko było wyrżnąć orła.
Cały czas głupkowato się uśmiechał, z pewnością cieszył się z tego małego zwycięstwa. Oczy wciąż mu błyszczały, a dumnie wyprostowana sylwetka zdawała się być nie do ruszenia. Każdy jego krok był bardzo zdecydowany i twardy — zero jakichkolwiek niepewności, doskonale wiedział co robi, doskonale wiedział kogo niesie na swoim ramieniu. Usta wykrzywiły mu się w jeszcze większym uśmiechu, gdy myślał o tym, że ten mały zdrajca nareszcie wpadł w jego łapska i będzie mógł z nim zrobić co tylko przyjdzie mu do głowy, bo to nie ulegało żadnym wątpliwościom. Dawno nie pokazywał swojego agresywnego oblicza — chciał spuścić swojego wewnętrznego wilka ze smyczy, by jego zębiska zajęły się odpowiednio tym chłopakiem.
Nie odwrócił ani razu, by sprawdzić czy Shay na pewno za nim idzie. Doskonale wiedział, że lis ciągnie się gdzieś za nim — wystarczyło mu jedynie to, że słyszał jego kroki. Poza tym wiedział, że może na niego liczyć — był jakoś dziwnie lojalny, nawet jeśli wcześniej uważał go jedynie za skurwysyna bez serca. Ostatnie zdarzenia nieco ich do siebie zbliżyły, nic dziwnego, że spętały ich jakieś niewidzialne więzy, których żaden z nich nie mógł przeciąć. Nie mogli ich przeciąć albo nie chcieli.
„Pamięć cię nie zwodzi.”
Prychnął pod nosem, przyspieszając nieco kroku. Nie odpowiedział mu, nie czuł takie potrzeby. Spuścił wzrok, by skupić się na pokonaniu przeszkód, które wyrastały na jego drodze. Omijał wystające kamienie, robił większe kroki nad pustymi opakowaniami po przeterminowanym jedzeniu i nawet udało mu się obejść jakieś rozmemłane błoto.
Takahiro zobaczył dopiero wtedy, gdy byli już na tyle blisko gruzowiska, że ten go wyprzedził i zajął się otwieraniem klapy prowadzącej do piwnicy. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna widział jak lis używa swojego topora, który zwykle wisiał na jego plecach jak eksponat, którego nie można było dotykać. Na szczęście w chwilę było po wszystkim, bo mężczyźnie dość szybko udało się otworzyć wejście do kryjówki.
Dopiero po chwili ich spojrzenia spotkały się. Kocur był nieco zaskoczony tym, że Shay doskoczył do niego tak nagle, w końcu całkiem nieźle szło mu utrzymywanie ześlizgującego się ciała rudego. Całą drogę go niósł, więc i teraz nie powinien mieć większych problemów z zejściem z nim po schodach. Już miał ruszyć w ciemności wraz ze swoim balastem, ale...
„Daj go.”
Wbił w krupiera pytające spojrzenie, w którym kryło się szczere niezadowolenie. Fuknął coś bardzo niewyraźnie, możliwe, że bluzgał w swoim własnym, wymyślonym, kocim języku.
Wyglądam jakbym miał jakiś problem z niesieniem go? — odezwał się po tym długim milczeniu ze swojej strony, wpatrując się intensywnie w Karasawę. Stał zdecydowanie za blisko, a jego ręka wciąż zaciskała się na wolnym ramieniu jasnowłosego. — Ale jasne, weź go sobie, parobku. — Celowo z niego zakpił, uginając nieco nogi i zdejmując nieprzytomnego młodzieńca z ramienia. Wyraźnie zniesmaczony oddał go partnerowi, machając łbem na boki, jakby właśnie tracił coś, na czym mu bardzo zależało. W rzeczywistości jednak bił się w pierś, bo kolejny raz tak łatwo podporządkował się Shayowi, jakby był zahipnotyzowany, choć czerwień już dawno znalazła z tęczówek byłego wojskowego, ustępując miejsca złocistemu odcieniowi.
Przyglądał się jak oswojony chwyta Shiona, schodząc z nim po drewnianych szczeblach schodów prowadzących do sali tortur. Patrzył na te dwie sylwetki, które powoli znikały sprzed jego oczu, zatracając się w grobowych ciemnościach piwnicy. Chwilę stał jeszcze na zewnątrz, rozglądając się dookoła — chciał mieć pewność, że nikt ich nie śledził. Wziął kilka głębszych wdechów powietrza i ruszył do środka.
Jak będziesz nim tak rzucał to obudzi się za wcześnie, a jak się obudzi to Ty będziesz się z nim użerał. Tym razem uważaj jednak na krocze — powiedział cicho, kusząc się na posłanie mu złośliwego uśmiechu. Zatrzymał się po kilku pokonanych stopniach, czekając aż Takahiro zapali jakąś świecę lub lampę. W międzyczasie rękoma złapał za jakieś połamane deski i kamienie, starając się jak najlepszej zakamuflować wejście, okryć jakoś właz, by ten był mniej widoczny. Zszedł nieco niżej, zamykając klapę, gdy tylko wątły płomień rozświetlił egipskie ciemności. Wzrokiem szybko przeleciał po pomieszczeniu, ale ostatecznie skupił się na tej dwójce — przebiegłym lisie i chłopaczku, którym czarnowłosy się bawił. Ruszył w ich stronę, kopiąc nogą w bok jakąś metalową puszkę, w której prawdopodobnie jeszcze coś było. Na szczęście opakowanie potoczyło się tak, że żadna podejrzana substancja z niego nie wypłynęła.
„Czego możemy się spodziewać po gówniarzu, oprócz niewyparzonej gęby, którą osobiście się zaraz zajmę?”
Wywrócił oczami, jakby Shay powiedział coś niesamowicie głupiego.
Nieważne czego możemy się spodziewać po nim, ważniejsze jest to, że on nie wie czego może spodziewać się po nas — odparł z tych cholernie irytującym uśmiechem na twarzy. Oczy błyszczały mu jak dwa rubiny, zdawały się wspaniale odbijać płomienie świecy.
Chwilę później Shay rzucił młodym w kąt, jak jakimś przedmiotem. Po takim uderzeniu dzieciak musiał zacząć się przebudzać, to nie ulegało wątpliwościom, ale i tak dość długo był nieprzytomny, co zdecydowanie ułatwiło porywaczom działanie. Przynajmniej nie musieli z nim ponownie walczyć — co prawda uciec i tak nie miałby jak, ale na pewno znowu nieźle by im nadepnął na odcisk, a przecież można było tego w łatwy sposób uniknąć.
„Gdzieś powinny być liny.”
Od razu odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę biednego łóżka. Pokręcił się przy nim chwilę, omiótł spojrzeniem ubogi wystrój nory Karasawy, ale dość szybko w oczy rzucił mu się długi sznur. Schylił się po niego, łapiąc go zdecydowanie. Sprawdził jego wytrzymałość i budowę — był średniej grubości, a jego szorstka struktura drażniła skórę. Idealny.
Po odnalezieniu liny ruszył od razu w stronę krupiera, który już zdążył wykręcić więźniowi ręce, by kocur nie musiał się nawet specjalnie starać ze związaniem smarkacza. Znalazł się przy młodym bardzo szybko, kucając obok niego tak, by mieć łatwy dostęp do dłoni. Naparł na niego kolanem, by odebrać mu trochę swobody, w razie gdyby chciał się wyrywać, a następnie owinął sznurem trzymane przez Takahiro nadgarstki, ściskając je mocno i robiąc kilka supłów. Na sam koniec szarpną mocniej za więzy, by być pewnym, że tak łatwo nie uda się ich rozerwać.
Cofnął się nieco, posyłając byłemu członkowi CATS pełne pogardy spojrzenie.
„Sprawdź czy nie ma nic przy sobie.”
Z wielką przyjemnością. — Shay nie wiedział o co prosił, bo Nobuyuki niemalże natychmiastowo znalazł się jeszcze bliżej zdrajcy. Przygniótł go nieco własnym ciężarem, uwalając się na jednej z jego chudych nóg. Ręką złapał go gwałtownie za warkocz, odchylając jego głowę do tyłu, druga ręka bez ostrzeżenia przemknęła po ramieniu młodzieńca. Neely mknął dalej — zatrzymał się na klatce piersiowej chłopca, którą drażnił twardymi paznokciami, które przebijały się przez ubranie, które okrywało dziecięcą sylwetkę. Dotykał go bez jakiegokolwiek wyczucia, ale z pewnością go nie przeszukiwał — raczej macał go swoimi łapskami, niedelikatnie ciągnąc go za skórę. Dłoń zjechała niżej — na podbrzusze. Przy nim również chwilę się zatrzymał. Dopiero później zdecydował się położyć rękę na jego kroczu, ściskając je nieprzyjemnie, mocno, a jednocześnie naparł na niego nachalnie, by bardziej przycisnąć go do ściany. Pociągnął mocniej za włosy, na których wciąż zaciskała się jego pięść, by przesunąć szponami po jego wewnętrznej stronie uda. I na tym skończył — puścił go i odsunął się od niego, przegryzając wargę.
Nic przy sobie nie ma — powiedział takim głosem, jakby jednocześnie sugerował, że w spodniach też nie znalazł nic ciekawego. Chciał mu dopiec, celowo nawet podczas wypowiadania tych słów spojrzał na wymiętolony w okolicach jego krocza materiał spodni. — Shion, powinieneś mi wytłumaczyć co skłoniło Cię do odłączenia się od CATS. Dlaczego jesteś pierdolonym zdrajcą, który zdecydował się zasilić szeregi wroga? Pewnie nadal traktują Cię jak śmiecia... Lubisz być tak traktowany? Źle Ci z nami było? Opowiadaj ładnie, jak na spowiedzi. — Na chwilę zupełnie zapomniał o tym, że w pobliży jest też Takahiro. Skupił się na tym małym gnoju, chciał wiedzieć wszystko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To było wyjątkowo upalne lato. Żar lał się z nieba każdego dnia od paru tygodni, plony były wyschnięte, więc robota była kilka razy cięższa. To było naprawdę ciężkie lato. Wciąż pamiętał zapach rzepaku, jego intensywny, żółty kolor, od którego kręciło się w głowie. A może to nie od tego? Od paru dni czuł się źle. A upał nie pomagał. Nie mógł jednak narzekać. W polu brakowało rąk. Musiał pomóc ojcu. Ojciec…
Jego twarz pamiętał jak przez mgłę. Rozmazywała się, wykrzywiała w karykaturalny sposób. Pamiętał zapach zboża wymieszany z zapachem potu ojca. I te ręce…
- Shion! – uniósł głowę, ścierając drżącą dłonią pot z czoła. Rude kosmyki poprzyklejały się do jego skroni, lniana koszula przylegała do mokrych pleców. Rzucił kilof na ziemię, wycierając dłonie w spodnie, idąc do ojca, by mu pomóc w komórce. A przynajmniej tak myślał.
Wspomnienia mieszały się wzajemnie, tworząc kolorowe bąble, pękające i rozmazujące się. Tamte chwile przebijały się przez jego umysł, wżynając w potylicę. Pamiętał jednak jak ojciec go pchnął na podłogę. Pamiętał jego słowa. Chyba go przepraszał. I było mu przykro. Czuł na swojej twarzy jego słone łzy. Albo to były krople potu?
Ręce z każdym kolejnym uderzeniem serca zaciskały się coraz mocniej na szyi.
Powoli brakowało mu oddechu.
Przez łzy widział w rogu komórki śpiące trzy nietoperze. Tak, wtedy sobie przypomniał. Jeden z nich ugryzł go kilka dni wcześniej. Czemu jeszcze ich nie przegonił?
Umierał. Wiedział to. Serce powoli przestawało bić. Twarz ojca powoli rozmywała się i w jego miejsce znalazła się bardziej znajoma gęba, przyprószona mnóstwem piegów, o jasnych włosach. Ale i ta twarz ostatecznie znów zaczęła się zniekształcać. Piegi zniknęły, dwukolorowe tęczówki przybrały krwistą barwę, włosy się wydłużyły.
Jego też znał.
N I E  C H C Ę  U M I E R A Ć.


Tak, to były ostatnie jego myśli, które pamiętał

Zakaszlał, czując pieczenie w przełyku. Bolały go kości, głowa, ręce…. Właściwie wszystko go bolało. Ale to oznaczało, że żył. Chyba że trafił do Piekła. Chociaż czy może być coś jeszcze gorszego niż sama Desperacja? Powoli uchylił powieki, z ulgą zdając sobie sprawę, że nie było ostrego światła, które mogłoby podrażniać jego wzrok.
Nie jestem tu sam
W głowie mu szumiało, jakby jakaś niewidzialna siła łupała w jego czaszkę młotem. Coś nim szarpnęło. Był zbyt otumaniony, by jakkolwiek zareagować, a jego umysł powoli zaczął budzić się z przymusowego snu. Z gardła chłopaka wydobyło się ciche warknięcie, reagując na zbyt mocne szarpnięcie jego rękami do tyłu. Przez moment miał wrażenie, że lada moment zostaną wyłamane, jak dwie zapałki. Poruszył powoli palcami, wreszcie dochodząc do siebie.
Czyli mnie porwali. Nie zabili od razu
Poczuł przypływ ulgi, i jednocześnie wściekłości. Na samego siebie, że tak łatwo dał się podejść. Spróbował się poruszyć, ale był skutecznie unieruchomiony. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś go trzyma. Że ktoś nie pozwala mu na jakikolwiek gwałtowniejszy ruch.
Niech to szlag
Wbił ostre spojrzenie w wymordowanego naprzeciwko, ale nie odezwał się. W głowie obmyślał plan ucieczki, bo nie zamierzał tutaj siedzieć na ich łasce. Nie wiadomo co im strzeli w tych popieprzonych łbach. Wzrok przesunął się po pomieszczeniu, gdzie próbował dostrzec jakąś lukę, dziurę, cokolwiek. Wystarczyło, że przeistoczy się pod ich nieobecność a potem odleci. Musi tylko zostać sam. Musi się ich jakoś pozbyć.
Z letargu wyrwał go nagły ruch jasnowłosego. Wszystkie możliwe mięśnie spięły się boleśnie, a plecy naparły na mężczyznę z tyłu. Chciał odsunąć się od niego jak najdalej, w żadnym wypadku nie ułatwić mu tego, co robił. Brzydził się. Było mu niedobrze. Ścisnął mocniej uda, kiedy dłoń wymordowanego zawędrowała zdecydowanie tam, gdzie nie powinna.
- Nie dotykaj mnie… – sapnął, odwracają głowę w bok. Ciało reagowało irytacją i wściekłością. Chłodne dreszcze przebiegły wzdłuż jego kręgosłupa, jakby przebiegło po nim stado małych szczurów, wbijając swe haczykowate łapy w jego skórę. Na całe szczęście dotykanie nie trwało długo. Nie na tyle, by jego ciało zaczęło go zdradzać i reagować wbrew jego woli.
- Nie dotykaj mnie ty zboczona i obrzydliwa kupo łajna! – warknął, wreszcie kierując wściekłe spojrzenie w stronę Kota.
- To ty nie wiesz? Nie mogłem dłużej patrzeć na twój zakazany ryj. To odszedłem, heh – przechylił głowę lekko w bok. Jeżeli sądził, że Shion cokolwiek mu powie, to chyba był naiwnym frajerem. Prędzej odgryzie sobie język, niż zdradzi Growa, DOGS i prawdziwe powody, dla których odszedł z CATS.
- Swoją drogą, taki słaby jesteś, co? Że potrzebujesz swojego popychadła, by mnie trzymał? Jesteś żałosny. I obrzydliwy. Brzydzę się tobą w każdej postaci. – odwrócił głowę w bok, zaciskając mocno dłonie w pięści, a usta w wąską linię.
Chcę do domu. Chcę do Growa.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Mrok. Mogło się wydawać, że pod podłogą z chrzęstem przewalały się kamienie, ciężkie od ziemi; ich głos był jak oddech albo ochrypły, poufny szept. Jakby nie tylko oni byli tu wystarczającym tłocznym towarzystwem; jakby coś skrywało się w gruncie, pod niewidzialną klapą, która tylko czekała na otwarcie, tak jak czerwona kotara wisi do mementu, aż przedstawienie się nie rozpocznie, a widownia nie zasiedli miejsc na trybunach. W ciasnym pomieszczeniu jedynym źródłem światła okazała się zapalona wcześniej świeca, która teraz zaczepiona stalowymi klamrami rzucała blade światło na twarz Yukimury, odznaczając w ciemnościach groźny błysk jego oczu.
  Takahiro nie puszczał szczeniaka. Trzymał jego dłonie, nawet kiedy supły Nobuyukiego spętały boleśnie chude, zbliznowaciałe nadgarstki (nawet to nie umknęło uważnemu spojrzeniu ciemnowłosego). Nie zamierzał obdarowywać dzieciaka swobodą, nie był czarodziejską rybką, nie spełniał życzeń.
  Duchota. Być może w ten sposób oddziaływał jego zapach, a może i obecność gorącego ciała; szorstkich dłoni zamykających nadgarstki młodego jak klamry. Ucisk serwowany przez lisa nie należał do tych delikatnych. Pomimo iż szpony Karasawy nie wgłębiały się w ciało małolata (z pewnością ostatnia sytuacja miała w tym swój udział), chłopak mógł poczuć jak kości łamią się pod siłą jego palców. Było to jednak tylko wyobrażenie, tak samo czyste i świetliste jak zapełniająca pustka w jego głowie. Schody ginęły w mroku, z tej odległości Shion nie mógł dojrzeć nawet ich stopni. Cienie wylewały się na podłogę, dając poczucie klaustrofobii. Klatki, w której zamknięty został z dwoma drapieżnikami dychającymi mu gorącym oddechem prosto w kark.
  Takahiro czujnym, złotym okiem spojrzał w kierunku więzów. Był zaskoczony, kiedy zepsuty umysł zaczął odczuwać coś w rodzaju dumy. Chude ręce Shiona zostały związane przez partnera tak silnie, że na bladym, lichym ciele pojawiały się pierwsze zgniecenia; blade blizny, które w tym świetle wydawały się niemal niewidoczne błyskały jak ostrza połamanych noży. Wiedział, że szarpanina w tym sznurze sprawi mu tylko większy ból. Szorstka lina już powodowała zaczerwienie na skórze. Jeszcze trochę, a cienki naskórek ulegnie zniszczeniu.
  Kiedy Shay rzucił w kierunku Nobuyukiego te parę prostych słów, miał wątpliwości czy białowłosy potulnie spije je z jego niemoralnych warg. Co prawda nieprzenikniona żółć ślepi sprawiała uczucie przytłoczenia, ale w tym przypadku chodziło o Shiona. Kot lubił dominować nad słabszymi, zwłaszcza gdy mógł pokazać się ze swojej niecodziennej strony i zakosztować pięć minut sławy.
  Dłonie Yukimury wyciągnęły się ku rudzielcowi, a Shay przyciągnął mocniej ciało młodego do swojej klatki piersiowej. Dzieciak mógł poczuć jak wątle plecy przywierają do twardego ciała Takahiro i jak gorąco jego oddechu parzy odsłonięte jasnymi pasmami ucho. Nieprzyjemne ciepło rozlewało się aż na szyje, jak gdyby miało wedrzeć się pod sam materiał ubrania Shiona i spalić resztki godności.
  Złote, nieludzkie ślepia śledziły poczynania Neely'ego jak kot śledzi ruch świecącego punktu, odbijanego na podłodze, albo toczącego się kłębka wełny. Ten wzrok jednak nie był zwyczajny. Z każdym centymetrem zniżającym się ku spodniom, źrenice Shaya robiły się coraz cieńsze.
  Trzask.
  Wrażliwy cyngiel w jego umyśle przesunął się o fatalna mikroskopijną odległość. Usta wykrzywiły mu się w gorzkim uśmiechu. Odrzucił głowę i wymierzył Nobuyukiemu spojrzenie pewne lodowatych iskier. Mogło się wydawać, że powstrzymuje się przed wypowiedzeniem, bądź zrobieniem czegoś, co w towarzystwie więźnia, mogło wydać się karykaturalne. Zasiniałe powieki opadły na złote oczy. Kpina jaka wylewała się z jego spojrzenia była jednak tak namacalna jak zgorzkniała aura tego miejsca. Oblizał usta. Poczuł, że jedna ręka puszcza małolata i wystrzeliwuje gdzieś przed siebie. Kiedy skórzana rękawiczka zacisnęła się na połach koszulki Yukimiry, zdał sobie sprawę, że przyciągnął jasnowłosego bliżej siebie i świdruje go nachalnie, znacząco — wystarczająco niebezpiecznie, by cień podkreślający szczeciniasty podbródek wydawał się uwydatniać fałszywą facjatę jego zepsutego wnętrza. W tym spojrzeniu nie było śladu złości, było jednak ostrzeżenie. Tak jakby pionowe, zwierzęce źrenice mówiły: 'zrób to jeszcze raz, a odetnę ci palce'. Mrok jego duszy niemal kazał wypowiedzieć te słowa na głos. Ślady pod oczami stały się ciemniejsze. W tej krótkiej, liczącej może kilka sekund chwili można było usłyszeć tylko głuchy dźwięk bijącego w klapę wiatru.
  — Chcesz dać mu przyjemność czy wpierdol?
  Wydawało mu się, że szkarłat tęczówek kota stracił już tę swoją moc, ale nie, dalej robił takie samo wrażenie. Przynajmniej na nim. Usta Takahiro wykrzywiły się sardonicznie, a oczy wróciły do swojego dawnego nieczystego blasku. Puścił Yukimurę, a pognieciona koszulka ułożyła się z powrotem na jego ciele jak niewyprasowany mundur. Złapał szczeniaka za pysk i podniósł mu głowę. Palec skórzanej rękawiczki przesunął się po dolnej wardze jakby zamierzał go uciszyć — jak nieskoordynowanego z rzeczywistością gówniarza.
  — Ale ty wydajesz się to lubić. Zgrywać dziewice. Podniecił cię, co? — szeptał mu do ucha jak diabeł niosący w słowach śmierć, a potem dmuchnął w rudy kosmyk włosów, które nie chciały siedzieć tam gdzie reszta i wyrywały się z gestapowego więzienia.
  Dwa wystające z rozerwanych rękawiczek pazury zaczepiły wargę młodego i odsłonił zęby. Takahiro uniósł brew, skupiając świdrujące spojrzenie na partnerze, który nadal ograniczał ciało Shiona z przodu. Właśnie wtedy poleciały pierwsze obelgi. Ślepia Takahiro rozjaśniały tylko mocniejszym blaskiem. Wtedy też wstał. Ciało młodego mogło przez chwilę poczuć, że traci równowagę. Zapach jego starych łach rozczepił się w powietrzu.
  Ciężkie kroki wojskowych butów przemierzyły pomieszczenie. Spod ołowianego mroku, niczym krew z rany, wylewał się kontur jego postaci. Zatrzymał się przy niskiej szafce. Otworzył pierwszą szufladę, a potem obrócił się i oparł tyłkiem o mebel rzucając jasne, błyskające spojrzenie w kierunku dwójki znajdującej się na ziemi. Odbezpieczył trzymaną paczkę w dłoni i wyciągnął papierosa. Kartonowe pudełko używek na czarną godzinę. Tego potrzebował.
  Trzymając szluga w jednej dłoni, drugą przejechał po szorstkiej gębie. Zadrapania, którymi uraczył go szczeniak powinny się przesuszyć — powinny — ale mimo wszystko, ten jakże prosty ruch rozmazał tylko krew na jego policzku.
  — Mocne słowa. Kupo łajna? — Pomimo niewygodnego mroku osadzonego na oswojonej twarzy, dało się wyczuć kpinę w niskim, zwierzęcym głosie. — Skąd je znasz? Ze swojej sparszywiałej wioski z skąd pochodzisz? Tacy nigdy nie wyciągną tej upokarzającej słomy z butów. Jesteś wsiokiem?
  Udał zainteresowanie. Sięgnął ręką do świecy zapalając używkę i wsuwając ją w usta. Szary dym uniósł się ponad jego postać i rozpłynął pod sufitem. Wtedy też ruszył. Żwir pękał pod jego butami.
  Ludzkie doświadczenia można podzielić na trzy kategorie. Dobre, złe i okropne. Ale kiedy ktoś zaczyna pogrążać się w coraz czarniejszej otchłani własnego sumienia tym trudniej jest je rozróżniać. Shion miał się o tym niebawem dowiedzieć.
  Karasawa zatrzymał się tuż przy Nobuyukim, z boku DOGSa. Spojrzał na dzieciaka z wysokości stu dziewięćdziesięciu kilku centymetrów tym swoim niepokojącym wzorkiem. W cieniu świecącej za jego plecami świecy zmarszczki przy oczach uwydatniły się bardziej — wyglądał przez nie jeszcze ponurzej. Ręce miał skrzyżowane na piersi, a wzdłuż kości policzkowych biegły niewielkie białe plamki — znak, że jest wściekły, ale ukrywa rozdrażnienie.
  Potrząsnął szlugiem nad głową bachora, a gorący popiół poparzył jego piegowate lico. Kąciki ust Shaya drgnęły lekko.
  — I myślisz, że po ciebie przyjdą? Jesteś naprawdę tak naiwny, aby wierzyć, że cię tu znajdą? — Parsknął, ale dźwięk jaki wydobył się z jego gardła, nie przypominał śmiech nawet w okrutnej ćwiartce. — Pokładasz nadzieję w kimś kto tobą gardzi. Kim niby dla nich jesteś? Spójrz mu w oczy i powiedz, że tak nie jest.
  Sięgnął silną ręką do jego włosów i szarpnął go boleśnie. Zmusił ciało dzieciaka do pochylania się w kierunku Nobuyukiego jakby składał mu ofiarę ze swojego ciała. A potem targnął za rude włosy tak okrutnie, że blada twarz młodzieńca została oświecona bladym płomieniem świecy, ukazując jak na zawołanie zimne oblicze Yukimurze. Shion mógł poczuć, jak skóra na jego włosach zaczyna go piec; jakby każda tkanka rozrywała się na kawałki.
  Shay pochylił się i przysunął papierosa do jego policzka. Właśnie wtedy w jego spojrzeniu pojawił się ten chory, satysfakcjonujący błysk. Spojrzał znacząco na Yukimurę. I bez jakiegokolwiek uprzedzenia przycisnął rozpaloną końcówkę papierosa do policzka dzieciaka, przytrzymując na tyle długo, aby pozostał po nim wyraźny przypalony ślad.
  — Gadaj, gówniarzu. Tracę cierpliwość. — Tu uniósł spojrzenie na szkarłatne tęczówki. — I nie tylko ja. K O N K R E T Y.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dostrzeżenie nawet drobnych rzeczy w ciemności nie powinno stanowić większego problemu dla jego nietoperzach oczu. W ciemności, całkowitej. Sprawa przedstawiała się o wiele gorzej, kiedy w pomieszczeniu znajdowało się jakiekolwiek światło, nawet małe, w postaci samotnej świecy. To wystarczyło, by rozproszyć wzrok chłopaka.
Będzie musiał poczekać na dogodniejszy moment, kiedy w pokoju będzie panował całkowity mrok. Domyślał się, że prędzej czy później do tego dojdzie. Ta dwójka wyglądała na pomylonych, łapiących się wszystkiego, co mogłoby w większym lub mniejszym stopniu uprzykrzyć mu życie i pobyt tutaj. A zbyt długie przebywanie w ciemnościach mógł odebrać trzeźwość umysłu oraz zmysły. Był wręcz pewien, że nie podarują sobie takiej rozrywki. A to będzie szansa dla niego.
To, do czego nie chciał dopuścić, to żeby go złamali. Wtedy oznaczałoby przekreślenie wszystkiego, na co pracował przez ostatnie miesiące należenia do psiego gangu. Będzie bronił się na wszelakie możliwe sposoby, nawet jeżeli oznaczało to niewyobrażalny ból oraz upokorzenie.
Jesteś tego pewien? Jesteś pewien, że wytrzymasz i nie zaczniesz się mazać jak małe dziecko?
Czuł, jak cichy głosik w jego głowie drwi z heroicznych postanowień chłopaka, nie wierząc, że jest w stanie przeciwstawić się swojej prawdziwej naturze pospolitego tchórza. Bał się, to oczywiste. Jeszcze nigdy tak naprawdę nie znalazł się w takiej sytuacji. Owszem, przeżył swoje. Zamordowanie, samotność, walkę o przeżycie w klatce, znów samotność, CATS, potem DOGS. Ale porwanie i tortury?
Jego serce biło głośno i nierówno, sprawiając wrażenie, że któryś z oprawców je dosłyszy, a to z pewnością zdradziłoby Shiona przed nimi. Że się bał. Cholernie, kurewsko, śmiertelnie.
Póki co potrafił zapanować nad drżeniem ciała i głosu, ale wszystko miało swoje granice.
Brązowe spojrzenie, choć strzelało iskrami w jasnowłosego, to umysł był jednak bardziej skupionym na tym, który znajdował się za nim. Nie znał go. Nie wiedział do czego jest zdolny. I z ich dwójki, przerażał go najbardziej.
Nie chciał być przez niego dotykany. W żadnym stopniu, po żadnej części ciała, a już na pewno nie po wargach. Czuł narastające obrzydzenie i chęć odgryzienia mu tego paskudnego palucha, którego pchał tam, gdzie nie powinien.
Nie, jeszcze nie teraz
- Żartujesz? Potrzeba czegoś więcej, żebym się podniecił. Zresztą, nie jesteście nawet warci mojego podniecenia. – warknął bezczelnie, szarpiąc głową, by wyszarpać się z tego ohydnego uścisku.
Trzeba przyznać, że odczuł nieukrywaną ulgę, kiedy ciemnowłosy wreszcie się od niego odsunął, zwracając mu upragnioną przestrzeń osobistą, choć niewątpliwie miało to trwać jedynie krótką chwilę. Poruszył delikatnie nadgarstkami, które zaczęły mu drętwieć, o pieczeniu nie wspominając. Węzły jednak były tak mocno zaciśnięte, że o jakiejkolwiek próbie wyswobodzenia się nie było mowy. Przez moment wpatrywał się w nieurywaną nienawiścią w długowłosego, ale ostatecznie przeniósł wzrok na majaczącą się w ciemnościach drugą osobę.
Odwrócił się, kierując swoje kroki w stronę Shiona, a jego żołądek zacisnął się mocniej. Ciało przesunęło się w tył o parę milimetrów, gdy wychwycił gwałtowniejszy ruch, nie zdążył jednak uniknąć złapania za włosy, na co zakwilił ledwo słyszalnie, mając wrażenie, że zaraz w dłoni agresora pozostanie kłębka rudych włosów.
- Puszczaj. – wysyczał. - Wsiokiem? Widzę, że jesteś w temacie. Czekaj… kojarzę cię. Wiedziałem, że twoja gęba jest mi znana. To byłeś ty tym gostkiem, co wybierał gnój gołymi rękami! No tak, i wszystko jasne. Już wiem skąd ten smród – wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu, szybko żałując tego. Uśmiech momentalnie przerodził się w grymas bólu, ale nie wydał z siebie z żadnego dźwięku. Jeszcze nie. Ból na skórze policzka był ogłuszający, ale trwał krótko. Pozostawił po sobie jedynie piekące pulsowanie. Na ten czas skupił się na zagryzaniu dolnej wargi, gdzie pozostały czerwone ślady po zębach.
Nie daj mu tej satysfakcji. Nie daj mu tej satysfakcji. Nie daj mu…
- Ktoś taki jak ty, tego nie zrozumie – odezwał się po chwili. Słowa o DOGS, Growie i o tym, że nikt po niego nie przyjdzie… zabolały. Wbiły się w niego, wżarły w jego skórę i toczyły jak trucizna. Doskonale to wiedział. Nie przyjdą po niego, nie znajdą go, porzucą. W ich oczach…. W j e g o oczach był nadal zdrajcą, Kotem. Głęboko w sercu znał prawdę, i ta prawda go wykańczała. Bolała. W oczach zalśniły łzy, których nie był w stanie powstrzymać, dolna warga niepewnie drgnęła.
Znów będziesz sam, Shion. Boisz się?
Lepkie dłonie ciemności powoli oplatały go, wciągając go w głąb siebie, coraz bardziej, coraz głębiej…. Zdechnę tu.
- DOGS…. Oni mnie znają. Znajdą, mnie. Słyszysz? – zadarł nieco głowę, by spojrzeć na niego spode łba.
- Przyjdzie po mnie! Nie porzuci mnie! – wbił spojrzenie w zakurzone deski podłogi, czując niewidzialną gulę w gardle.
Tak. Musiał w to uwierzyć, że go znajdą. Wytropią go, przyjdą tu i go znajdą. Uratują go.
- Fakty…? Chcesz faktów? Dobra, dam ci je. - Musiał w to wierzyć. Musiał u w i e r z y ć. Inaczej zwariuje.
- Taki złamany kutasek… taka żałosna kurwa z Desperacji nigdy tego nie zrozumie! – lewa noga wystrzeliła w stronę jasnowłosego, uderzając z całej siły w jego twarz, by rozwalić mu nos, a następnie okręcił się i szarpnął tak mocno, że poczuł jak nieco włosów zostaje w dłoni ciemnowłosego, ale przynajmniej był wolny. Wsunął nogę pod siebie i odbił się, z impetem wbijając w ciało nieznajomego, wgryzając się z całej siły w zagłębienie jego szyi. Ostre zęby wymordowanego przegryzły się przez warstwę skóry i chwilę później poczuł na języki, brodzie i wargach ciepły posmak metalicznej krwi, mieszającej się ze słonymi łzami. Szczęki zacisnęły się mocno, z zawziętością, nie zamierzając puścić. Niech. Go. Kurwa. Zaboli.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Obelgi kierowane w jego stronę z ust młodzieńca nie robiły na nim wrażenia — w życiu słyszał o wiele więcej ostrzejszych słów, które w porównaniu z docinkami rudzielca były jak noże, precyzyjnie trafiające w te najczulsze miejsca i tnące je niewyobrażalnie mocno. Nie miał zamiaru brać do siebie tego, co mówił ten gówniarz — musiałby by być jakiś nienormalny (albo wyjątkowo słaby), by przejąć się czymś takim, należał raczej do osób, które ciężko było w jakikolwiek sposób urazić czy też zawstydzić, więc słowa Shiona dość szybko wymykały mu się drugim uchem. Trzeba było użyć czegoś znacznie mocniejszego, by wytrącić tego kotowatego z równowagi — bo mogłoby się wydawać, że smarkacz właśnie do tego dążył, jakby myślał, że jego słowa są na tyle ostre, że obezwładnią porywaczy i pozwolą mu wyswobodzić się z ciasnych więzów.
Twoje desperackie rzucanie obelgami jest bezcelowe, mały — pokusił się jedynie na to jedno, mało rozbudowane zdanie, jakby chciał młodego uświadomić, że już dawno stracił jakąkolwiek wartość, a jest tu jednie po to, by Neely mógł dać upust swoim negatywnym emocjom, zabawiając się z nim w najmniej odpowiedni sposób. Sama myśl o tym, że miał w garści tego smarkacza powodowała, że uśmiech sam pojawiał się na jego twarzy, a coraz to nowsze pomysły, na które wpadał, w znacznym stopniu poszerzały wyszczerz, czyniąc go nieco bardziej bestialskim i dumnym, jak u kogoś, kto doskonale wie, że wszystko ma pod kontrolą. Bo tak, Yukimura uważał, że to właśnie on pociąga za sznurki — oczywiście Shay odegrał jedną z głównych ról w przedstawieniu, bo bez niego dużo trudniej byłoby schwytać chłopaka, ale to jasnowłosy przewodził całym pomysłem i ideą pokazania zdrajcy, że swoim postępowaniem zasłużył sobie na wszystko, co najgorsze. Teraz jedynie należało go o tym uświadomić, w jak najbardziej dobitny sposób.
Gdzieś w międzyczasie Shay zdołał pokazać jak bardzo nie podobało mu się to, co trochę wcześniej zrobił Neely. Kocur nie uważał, by posunął się za daleko — wręcz przeciwnie, miał zamiar zabrnąć jeszcze dalej, znacznie dalej. Lis mógł się wściekać, tupać nóżkami i decydować się na kolejne, ostrzegawcze spojrzenia, ale opętany nie miał zamiaru porzucać swoich postanowień. Shion miał zapamiętać ten dzień bardzo dobrze, miał wiedzieć, że za niektóre błędy płaci się naprawdę wysoką cenę. W umyśle kotowatego otwierały się kolejne drzwiczki, które pozwalały mu powoli iść w stronę celu, do którego uparcie dążył.
Przestań się tak spinać, przeszukałem go tylko. Sam mówiłeś, że mam to zrobić — nie dało się nie wychwycić tego jadu, który zdawałoby się osiadł wraz z cienką warstwą śliny na jasnych ustach Yumkimury podczas ich oblizywania. Jego szkarłatne oczy przez chwilę lustrowały sylwetkę lisa, by następnie przyjrzeć się dokładniej związanemu chłopakowi, który dalej próbował ranić oprawców wyzwiskami. Neely nie miał zamiaru jakoś specjalnie doszukiwać się w jego słowach sensu, nie myślał też o odbijaniu jego ripost, choć momentami chciał mu zatkać twarz czymś dużym i twardym, żeby sobie zęby połamał podczas kolejnych prób dziamgolenia. Przysłuchiwał się jego słowom we względnej ciszy i nie reagował, dając pole do popisu Shayowi, żeby się wykazał, a co. Burknął coś niewyraźnie dopiero, gdy temat zaczął dotyczyć DOGSów. Zmrużył oczy, posyłając Shionowi mało przyjazne spojrzenie, a potem parsknął.
Właśnie się zastanawiałem w jak bardzo chujowej sytuacji jesteś, koleżko. Z jednej strony jest Twoja dawna organizacja, która nie chce Ci puścić płazem Twojej zdrady i chce wyrównać porachunki, a z drugiej strony są oni... — Zaśmiał się nerwowo, jakby nazwa psiej organizacji nie potrafiła mu przejść przez gardło. — Ci, który zawsze będą mieli Cię za jednego z nas i nigdy nie będą Cię traktować na równi z innymi. Będziesz popychadłem i podnóżkiem dla tego skurwiela, który się u Was rządzi. Taka jest prawda i nigdy jej nie zmienisz. Ale najwyraźniej lubisz swoją gównianą wartość i dobrze Ci z nią. — Wspaniale się bawił podczas wypowiadania tych słów, jednak najlepsze w tym wszystkim było, że był prawie pewny, że wcale tak bardzo się nie myli. Młodemu nie można było jednak odmówić wytrwałości — choć Neely miał nadzieję, że uda się go jeszcze przekonać do otwarcia się, w końcu mało prawdopodobne było to, że ktokolwiek usłyszy go na tym pustkowi, a jeszcze mniej prawdopodobne było, że ktoś chciałby zaryzykować, by mu pomóc. Był w ciemnej dupie, a mógł być w jeszcze ciemniejszej, bo Karasawie cierpliwość kończyła się zwykle bardzo szybko. Zresztą... było widać, że się powstrzymuje w kilku kwestiach — ale trzymające go pasy wkrótce miały pęknąć. Nobuyuki to wiedział, ale nie miał zamiaru go powstrzymywać.
Siedział grzecznie podczas przypalania policzka więźnia papierosem, przyglądając się temu krótkiemu zabiegowi. Wciąż głupkowato się uśmiechał, ale gdy Shay skończył, postanowił przysunąć się nieco bliżej młodzieńca, jakby chciał dokładniej przyjrzeć śladowi na jego twarzy, jakby chciał mieć lepszy wgląd na jego gównianą sytuację. Miał nawet zamiar coś powiedzieć, ale zupełnie zapomniał o tym, że gówniarz ma wolne nogi, bo już dawno przestał je przytrzymywać. Na reakcję było zdecydowanie za późno, bo noga chłopaka wystrzeliła jak z procy, a podeszwa jego buta zaliczyła bliższe spotkanie z twarzą kocura, który jedynie obrócił ją delikatnie w bok, chroniąc nos, w który wcześniej już dostał. Głowa mu odskoczyła, a on sam zatoczył się w bok i z nieprzyjemnym dla uszu jękiem zaklął. Na jego policzku pojawił się od razu brudny ślad, pod którym prawdopodobnie rósł siniec — całe szczęście, że udało mu się uchronić kość nosową. W pierwszej chwili nawet nie był wstanie się podnieść, bo prawdopodobnie był w lekkim szoku. Nie spodziewał się również, że Shion poleci w stronę Shaya i wbije się w niego swoimi ostrymi zębami. Zareagował dopiero, gdy usłyszał głos lisa. Wsparł się na dłoni i uniósł. Udało mu się bez problemu wstać, choć twarz nadal cholernie go bolała — co zresztą było widać na jego wykrzywionej twarzy. Zdecydowanym ruchem doskoczył do smarkacza, chwycił go ręką za włosy i pociągnął je tak mocno, że niemal wymusił na nim powstanie. Gdy tylko chłopak stanął na swoich chudych nogach, postanowił wymierzyć w jego łydki bardzo mocne kopnięcie, takie aby następnym razem trudno było mu nimi poruszać. Uzbrojone w twarde paznokcie chwyciły go gwałtownie, pchając prosto na ścianę, do której prawie od razu go przycisnął. Prawą rękę wciąż ściskał kępę rudych włosów zdrajcy, lewą trzymał go gdzieś z boku, a nogami przyciskał go bardziej do zimnego betonu. Na sam koniec pochylił się nad nim tak, by od tyłu móc parzącym oddechem drażnić jego uszy. Przytrzymywał jego głowę, by nie mógł nią poruszyć.
Ty mały skurwielu... — wyszeptał do jego ucha z udawaną delikatnością, za którą czaiła się masa szklanych odłamków. — Szamoczesz się jak nieposłuszna kurwa, poniesiesz tego konsekwencje. Wspomniałeś wcześniej coś mojej twarzy, że nie możesz na nią patrzeć. Muszę Cię niestety zmartwić, bo jeszcze trochę się pobawimy. Brzydzisz się mojego dotyku? — Zaatakował go kolejnym, gorącym oddechem, a dłoń, która przytrzymywała go z boku znalazła się na jego pasie i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wtargnęła za materiał spodni, czule sunąc po udzie dzieciaka. — Jesteś niewyobrażalnie głupi, bo obnażyłeś przed nami swoje słabości i niechęć do mojej osoby, a teraz wiem co robić, byś czuł się jeszcze bardziej jak gówno. — Pazury wbiły się nieprzyjemnie w nagie ciało Shiona, by następnie uszczypnąć je w kilku miejscach. — To teraz posłuchaj mnie uważnie, mały palancie. Wpierdolę Ci tak, że nie będziesz w stanie zliczyć partii ciała, które Cię bolą. Będziesz wył z bólu póki będziesz miał siły, a i tak nikt Cię tu nie usłyszy. Na sam koniec zerżnę Cię, a Ty nie będziesz w stanie opierać się, a nawet krzyczeć. I zrobię to, kurwa, z największą przyjemnością, więc się szykuj. — Dłoń dość szybko przeleciała po jego pośladkach, ale dość szybko również wydostała się spod materiału ubrania młodzieńca. Kolejne mocne pchnięcie jeszcze mocniej przycisnęło jego ciałko do ściany. Nie żartował, nie żartował nawet przez chwilę.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 15.11.17 21:25, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się, że jego mała dywersja zdziała cuda. Jakby nie patrzeć, był skrępowany, mniejszy od nich i przede wszystkim sam. Ich dwójka. W pełni zdawał sobie sprawę, że do dopóki razem będą w jednym pomieszczeniu, to nie ma najmniejszej szansy na jakąkolwiek ucieczkę, a jedynie oddanie się naiwnym marzeniom o wyswobodzeniu. Cel jego akcji był zupełnie inny. Chciał, żeby ich zabolało. Żeby mieli tę pieprzoną świadomość, że pomimo przewagi nad nim, to nadal będzie się bronił, i że tanio skóry nie odda.
Z błyskiem satysfakcji spojrzał przez moment w oczy ciemnowłosego, w chwili, gdy poczuł szarpnięcie w tył. Drugi chłopczyk włączył się do zabawy, co? Wargi drgnęły, wykrzywiając się w ledwo zauważalnym uśmiechu. Metaliczny, wręcz palący posmak krwi zalewał jego usta oraz gardło, powoli spływając po szyi i ginąc w materiale bluzy. Splunął obok, wypluwając zdobycz – kawałek mięsa z szyi ciemnowłosego. W spojrzeniu Shiona zamigotało nieme wyzwanie, które wystosował bezpośrednio w jego kierunku. Absurdalnie, to właśnie jego bał się najbardziej z dwójki, która go złapała. Było w tym mężczyźnie coś takiego… coś mrocznego. Otaczała go dziwna aura, której Shion podświadomie nie chciał za żadne skarby przekroczyć. Bał się, że jeżeli to zrobi, to zostanie pożarty przez tę ciemność. Musiał się bronić. Musiał. W końcu był jednym z Psów. A Psy, nawet małe, w chwilach zagrożenia obnażały swoje kły.
Syknął, czując jak leci na jedno kolano tuż po uderzeniu w łydkę. Ciało zawyło z bólu, chociaż sam Shion przełknął jakikolwiek dźwięk. Nawet wtedy, kiedy doznał bliskiego spotkania ze ścianą. Przesunął policzkiem po chropowatej powierzchni, mimo to odczuwając ulgę, kiedy jej chłód ukoił palące uczucie po zgaszonym papierosie. Spróbował jakoś się poruszyć, ale był zamknięty w niewidzialnej klatce, jaką stworzył wokół jego ciała jasnowłosy kat.
- Jesteś żałosny. – wycharczał, mimo wszystko czując gromadzące się łzy w kącikach oczu, kiedy nieprzyjemna dłoń zaczęła błądzić po jego ciele.
Nie, nie, nie
Nie chciał tego. Nie chciał być dotykany przez niego. Nie w ten sposób. To było obrzydliwe. Zbierało mu się na wymioty. Jedyną osobą, przez którą chciał być w taki sposób dotykany….
Grow…
Co by teraz powiedział widząc go w tak upokarzającej sytuacji? Zaśmiałby się z jego położenia? Pokręciłby głową z dezaprobatą? Czy zacząłby się z niego nabijać w prowokacyjny sposób, jak to miał w zwyczaju? Bez znaczenia. Shion w tym momencie każdą jego reakcję przyjąłby z ulgą.
Chcę do Growa
Umysł powoli mu szalał, a ostrzegawcza lampka, którą do tej pory chłopak ignorował, zaczęła głośno bić na alarm, posyłając impulsy w jego ciele. Zmysły walczyły z narastającym chaosem instynktu zaszczutego zwierzęcia, podsycając jego prawdziwą naturę tchórza. Musiał uciekać. UCIEKAĆ. TERAZ.
Rozchylił delikatnie usta, nabrał większy wdech, wyciszył się.
Jesteś Psem, Shion. Zachowuj się jak Pies.
Tak, prawie zapomniał przez moment. Bał się, ale to nie oznaczało, że mógł się poddać. Musiał walczyć do samego końca. W końcu przysięgał przed n i m.
- M-mówisz? Twój chłopak chyba nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, co? – warknął, próbując odchylić głowę najdalej, jak tylko potrafił, walcząc o ułudne centymetry z dala od ust wymordowanego.
- Kto u was jest suką? Ty, co? Tak, to widać. Pewnie jęczysz jak świnia, kiedy cię posuwa, co? Wyglądasz na tego. Nie jesteś w stanie nic innego, dlatego teraz próbujesz wyżyć się na kimś mniejszym od ciebie, co? Masz ty w ogóle jaja? Bo wiesz, jak już masz mnie rżnąć, to chciałbym chociaż coś poczuć, a patrząc na ciebie zaczynam w to szczerze wątpić. – wykrzywił usta w krzywym, wręcz kpiącym uśmiechu, a potem zaśmiał się przez łzy.
- Ale z ciebie frajer, kiciu. – a potem z całej siły pchnął swymi biodrami w tył, brzydko mówiąc, wypinając się, po to, by odepchnąć niechciane ciało od siebie. Chociaż na te marne parę centymetrów, milimetrów. Tyle wystarczyło, by mógł zgiąć nogę w kolanie i na ślepo kopnąć z tyłu kociego wymordowanego, celując, oczywiście, w jego krocze. Szybko potem tą samą nogę uderzył w jego stopę, by zdekoncentrować na tyle, by zgiąć obie nogi w kolanach i wyskoczyć, uderzając głową wprost w szczękę tego futrzanego, pieprzonego dupka. Wykręcił się bokiem i naparł z całej siły na jego ciało, wbijając kościsty bark wprost w jego brzuch, odpychając się jednocześnie wolną stopą od ściany, chcąc go posłać na ziemię. Nie wiedział co robi, nie myślał i nie zastanawiał się jakoś szczególnie głęboko nad tym. Walczył. Tak, jak na Psa przystało. I gdy tylko poczuł luz, rzucił się biegiem w stronę schodów, sunąc za sobą nogą jak rasowy zombie. Nic innego się nie liczyło.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Krew. Gęsta i tłusta. Płomień świecy odbijający się w jej szkarłacie jak cień gromkiego wiatru. Nieprzenikniony mrok łapiący za gardło i głuche zawodzenie ikrzącej się wody, która skraplała się w kącie. Wszystko to — chwile szybkie i niewidoczne — wzmogło ukrywającą się żądze. Żądza, tak. Orkiestralny wrzask miliona przyczajonych głosów. Potężny warkot całego pierdolonego jestestwa, które pozostało w jego martwym ciele. Ryk bestii — bezdusznej i zimnej, rzucającej na złote ślepia cień swych odrażających kości.
  Zęby Shiona były początkiem. Początkiem autodestrukcji. Wiedział to w momencie kiedy rozpalony papieros upadł na zbrukaną ziemię, a jego ciało powaliła siła na którą nie był w stanie zareagować.
  Karasawa ryknął rozdrażniony. Zaciskał zęby jak człowiek próbujący podnieść ciężar o dwukrotnej masie własnego ciała. Czuł jak skóra pęka pod naporem jego twardych zębów, nawet wtedy nie przeszło mu przez myśl, aby odpuścić. O nie. Śmiech. Gromki jazgot ohydnego stwora — jego przechery — niszczył mu klatkę piersiową. Zdławiona dzika radość  przywodzące na myśl głuche zawodzenie, zaciskała ostre pazury na jego ubraniu. Szkarłat zalał mu oczy. Furia jaka pochłonęła jego ciało miała smak piekła. Wydawało mu się, że zaczyna swędzieć go całe ciało. Czerwień. Odór posoki zatykał mu nozdrza i przełyk. I nawet kiedy Nobuyuki oderwał szczyla od ciała i przywarł do ściany, ciemna, kotara tkwi zalewająca jego oczy nie opadała. Lała się strumieniem, jak wyrwana skóra na szyi. Oparł się na łokciu, podnosząc się. Cień odsłonił niebezpieczny haczykowaty łuk jego warg, niszcząc wszelkie zaskoczenie, jakie wczesnej mogło zajmować jego twarz. Czarne, tłuste włosy osłaniały mu czoło, sięgając nosa. Ramiona zadrżały, ale nie z bólu, który trawił jego prawy bok. Czuł jak gniew wzbiera mu się w gardle jak gorący wrzątek. O tak, cieplej, cieplej. Bo gniew był oczywiście koloru czerwieni.
  Z fascynacją spojrzał jak Yukimura ciśnie bachorem o ścianę. Dzikie tęczówki świdrowały CATSA jak zwierzę gotowe do ataku. Zacisnął powieki i wciągnął duszące powietrze w swoje płuca, jakby zaciągał się najsmakowitszym, sprowadzanym szlugiem; jakby rozkoszował się chwilą cierpienia, która miała dać mu siłę większą niż kiedykolwiek. Poruszył barkiem odchylając łeb. Czuł jak skóra w miejscu ugryzienia jest napięta. Ślad znajdował się tuż przy powoli gojącej ranie po ataku Yukimury. Czuł mrowienie po całej tej części, jakby ktoś aplikował mu elektrowstrząsy.
  Uchylił powieki, a kiedy znów spojrzał na mrok spowijające nierówne mury, było w niej już mniej czerwieni. Z krwią lejącą się z barku Shay wyglądał jak nieumarły, któremu ktoś przez omyłkę zasadził siekiera w bark, a nie w łeb.
  (Wspomniałeś wcześniej coś mojej twarzy, że nie możesz na nią patrzeć. Muszę Cię niestety zmartwić…)
  Cielsko Tahahiro uniosło się z ziemi. Shion obrócony do niego tyłem — przyciśnięty do ściany — nie był w stanie dosłyszeć tego bezszelestnego ruchu.
  (… a teraz wiem co robić, byś czuł się jeszcze bardziej jak gówno…)
  Sięgnął po leżącego papierosa. Krew zdążyła zalać mu koszulkę. Wyprostował się ze szlugiem i dmuchnął w niego, strzepując brud z nadal żarzącej się końcówki, dokładnie tak jakby chwilę przedtem ktoś wpadł na niego ze stertą niewypisanych papierów.
  (… to teraz posłuchaj mnie uważnie, mały palancie. Wpierdolę Ci tak, że nie będziesz w stanie zliczyć partii ciała, które Cię bolą…)
  Shay wcisnął papierosa miedzy wargi. Szary, duszący dym uniósł się w pomieszczeniu. W bunkrze panowała całkowita cisza, jeśli nie liczyć warkotu Yukimury, potężnej pieśni wyjącego na zewnątrz wiatru, która wypełniała mu żyły oraz cichego cynicznego chichotu zawsze czujnej bestii drzemiącej w jego piersi.
  I dziwy puls wiszący gdzieś niechybnie nad ich głowami niczym nić z zawieszonym kowadłem.
  (… na sam koniec zerżnę Cię, a Ty nie będziesz w stanie opierać się, a nawet krzyczeć)
  Zabawne, że kiedy mamy już gotową odpowiedź musi zawsze wydarzyć się coś co spierdoli nasze plany. Impuls. Cyngiel opadł. Broń wystrzeliła serwując gwałtowny obrót wydarzeń. Nim jednak Takahiro zdążył uchylić zaschnięte wargi, szczyl rzucał się w objęciach Nobuyukiego jak ryba w siatce. Shay stał nieruchomo i czekał, aż skończy. Z kpina zaciskał wargi, ledwie powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Zawsze był ostrożny. Zawsze przygotowany, aby wszystko co zaplanował poszło tak, jak chciał. A kiedy już miał całkowitą pewność, że pójdzie, przechodził po prostu do konkretów. Wyrzucił papierosa na ziemię i sięgnął do szafki.
  Smarkaczowi się udało. Wreszcie wylazł kuśtykając na główny czerwony dywan – na aleję dla gwiazd. Cienie ich sylwetek majaczyły na betonowych blokach. Niebawem dołączył do nich długi cień Karasawy, i już wkrótce ich mały przyjaciel miał dzielić kosz na odpady z kilkoma innymi kolegami.
  Zaszedł go od tyłu, wyłaniając się z mroku jak zjawa. Zarzucił mu pętlę na szyję. Jedno szybkie lecz jakże cudowne szarpnięcie i zrobiony z wytrzymałej żyłki zacisk spętał jego kark, odbierając oddech.
  — Wydaje mi się, że musimy sobie coś wyjaśnić… — jego głos niespodziewanie zabrzmiał tuż przy drobnym uchu zdrajcy gdy pociągnął żyłką i przyciągnął go jak psa na smyczy. Na twarzy Shaya automatycznie pojawił się roztargniony uśmiech, z jakim mógłby witać sąsiada podczas spaceru. Coś w stylu: ‘Och, ależ się cieszę, że pana widzę! Idealny wieczór na morderstwo, czyż nie?’.
  Przez sekundę pomyślał, że prostszym rozwiązaniem sprawy byłoby uchylenie warg i wypowiedzenie komendy, na która bachor z pewnością zareagowały w sekundę. Mógł to zrobić nie tylko z powodu wyższości w jaką sobie krył. Tu chodziło też o wygodę. Takahiro nienawidził brudzić sobie rąk. Bardzo rzadko wykorzystywał względem innych przemoc fizyczną. Był zbyt wyrachowany? Wolał przyglądać się jak parobki robią to za niego, rozkoszując się widokiem cierpienia z najbliższej odległości. Jednak teraz nie zrobił tego. Nie użył mocy. Powody zostawił wyłącznie sobie.
  Ile ten dzieciak mógł ważyć? Wydawał się kruchy jak szkło. Tyle siły w małym ciele. Rozczulające.
  Złapał go za poły koszulki, niemal rozrywając drobny materiał. I bez cienia zawahania cisnął dzieciaka z powrotem pod ciemna ścianę. Nierówność podłoża i wymierzona siła musiała zatoczyć dzieciaka, który ostatecznie stracił równowagę tuż przy murze od którego tak zawzięcie chciał uciec. Upadł twarzą na twardy grunt.
  Potwór wewnątrz Shaya wybuchnął śmiechem: spodobało mi się to. Podszedł do szczyla i postawił nogę na jego plecach. Przykucnął. Zacisnął trzymaną na lince pętlę. Mięśnie jego rąk napięły się.
  — Słuchaj co do ciebie mówię i rób co każę — odparł powoli wręcz podręcznikowo, a potem wziął głęboki oddech. Powietrze wypuścił mu w kark; spokojne, zimne jak lód. — Na twoim miejscu przestałbym zaprzątywać sobie głowę tym co jest nieistotne. Jedyną suką jaką tu widzę jesteś ty. Jesteś chętny na rżnięcie jak kotka w czasie rui. Zabawne.
  Szarpnął żyłką, prawą ręką chwycił go za kark i grzmotnął głową, a właściwie twarzą w brudne, wypaczone deski. Trzymał go jak trzyma się kurę tuż przed odrąbaniem jej łba. Usłyszał jak dzieciak oddycha, co rozzłościło Shaya jeszcze bardziej.
  Karasawa uniósł spojrzenie w ciemny kąt i spojrzał na Nobuyukiego. Pierwszy raz od tych krótkich chwil zatrzymał na nim wzrok na zbyt długo, aby nazwać tę chwile oceniającą jego stan. Doszukiwał się odpowiedzi na pytania, które przecież nie padły z jego warg. Przez moment mogło wydawać się, że lis komunikuje się z nim telepatycznie. Milczał przeszywając ciało Neely’ego na wskroś, mając dziwne nieodparte wrażenie, że cienka granica oddzielała ciało kocura od panującej furii. Furii tak wielkiej co jego własna.
  — Myślałem, że nie będę musiał tego robić — przemówił do Shiona, wciąż trzymając go silnie za łeb. Rozczulała go bezowocna szamotanina w trwałych więzach na nadgarstkach.
  Krew nadal spływała z barku Kasasawy, poszczypywała żywe tkanki.
  — Ale nie dajesz mi innego wyjścia.
  Bezwzględne złote ślepia znów przeniknęły przez mrok. Prześwietliły ciało Yukimury jak rentgenem. Takahiro wyprostował się. Zagórował nad szczeniakiem jak cień mrocznego snu, znów pozwalając sobie na niego spojrzeć. Wyglądało to tak jakby pokazywał Nobuyukiemu jak kończą zabawki, którymi ten usilnie nadal stara się bawić. Warga zadrżała Takahiro, kiedy przypomniał sobie jak bachor zatopił w nim zęby. To wystarczyło.
  Szarpnął żyłką i zacisnął pętlę mocniej, niż dzieciak mógł się spodziewać — tak mocno, że poczuł, iż może tego nie przeżyć. A potem stojąc nad jego kruchym, wątłym ciałem (jedną nogą przyciskając jego klatkę piersiową do ziemi) z całej siły zasadził ciężkim wojskowym butem w jego wcześniej obite nogi. Nie zaprzestał na pierwszym uderzeniu. Wymierzył kolejny cios, dokładnie w kolano. Jeśli nie udało mu się rozerwać więzadeł za pierwszym uderzeniem, zapewne kolejne spowodowało iż chrząstka stawowa zaczynała pękać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Złośliwy uśmiech dość szybko zniknął z niego twarzy — jasne wargi zadrżały przez chwilę, by kilka sekund później uformować poziomą kreskę, za którą uchowały się wszystkie towarzyszące białowłosemu emocje. Wydawać się mogło, że wyglądał jak jakiś android, który zaprogramowany został jedynie do spełniania wymyślnych zachcianek swojego właściciela. Jednak każdego robota można wyłączyć, każdy ma ukryty gdzieś przycisk, którego naciśnięcie powoduje wyłączenie systemu. Nobuyuki poczuł się, jakby ktoś odnalazł jego wyłącznik i bez jakiegokolwiek zawahania go wcisnął.
W niektórych sytuacjach liczą się nawet połówki sekund — z pozoru nic nieznaczące jednostki czasu potrafią znacząco zmienić przebieg całej historii. Chwila potrafi zniszczyć wszystko — zmienić jeden z lepszych dni w życiu w jeden z najgorszych koszmarów. Ci, którzy nie liczą się z chwilą słono za to płacą.
Nie wiedział co się stało — doskonale pamiętał jak górował nad drobnym ciałem Shiona. Pastwił się nad nim, wydawało mu się, że wszystko ma pod kontrolą, że może z nim zrobić co tylko będzie chciał. Ale ten mały, parszywy chujek był jak glizda — mały, różowy i obślizgły robal, który wił się przy każdym dotyku i z łatwością się wyślizgiwał, o czym kotowaty prędko się przekonał. Wszystko trwało kilka sekund, Neely nawet nie wiedział co robił w tym momencie. Wydawało mu się, że przez chwilę sam ułatwił więźniowi wyślizgnięcie się — poluźnił swój uchwyt, tym samym dając rudowłosemu szansę i odsłaniając się na atak z jego strony. Myślał, że tak właśnie było, ale to była jego prawda — to co się faktycznie odwaliło zostało dawno głęboko zakopane i wyparte z głowy opętanego.
Pierwsze kopnięcie.
Kocur zgiął się z bólu, który rozszedł się po jego ciele w błyskawicznym tempie. Zapiekło go udo i krocze — czuł jakby te delikatne rejony zaczynały płonąć. Usta mu zadrżały, a dłoń próbowała podpierać ciało, które powoli zwalczało falę dyskomfortu, która objęła swoim widmem sylwetkę kotowatego.
Drugie uderzenie.
Wszystko działo się zdecydowanie za szybko — nie zdążył dobrze skupić się na jednym bolącym miejscu, a już został zaatakowany kolejny raz, tym razem dostał w stopę. Bolałoby mocniej, gdyby nie miał butów, lecz desanty z dość grubego materiały zamortyzowały stąpnięcie. Neely od razu poruszył nieznacznie kończyną, próbując wstać, ale ognisty bicz smagnął go po udach — zaatakowała kolejna fala cierpienia, na którą nie był gotowy. Zacisnął zęby tak mocno, że aż rozbolała go szczęka, by ułatwić sobie przeżywanie kolejnych ciężkich chwil.
Dzieciak się wyrwał, tak po prostu. Yukimura nie był w stanie nawet spojrzeć dokąd zmierza (choć domyślał się, że do schodów, do wyjścia), bo miał na głowie większe zmartwienie. Wciąż go cholernie bolało i potrzebował jeszcze kilku chwil by dojść do siebie, by móc swobodnie stanąć na nogach. Uświadomił sobie, że popełnił błąd — nie powinien ryzykować taką akcją kilka dni po wyleczeniu się po chorobie. Wciąż był osłabiony, ciało nie zregenerowało się w pełni, nadal brakowało mu siły. Przeliczył się, a teraz płacił za swoje pochopne decyzje. Ale widział jedno — nie mógł tego tak zostawić, musiał pokazać zdrajcy, że akcja na którą się zdobył pociągnie za sobą konsekwencje. Swoim nieposłuszeństwem niemal sam skazywał się na wyrok — szkodząc oprawcom, szkodził też sam sobie. I z chwili na chwilę było coraz gorzej, bo zarówno Nobuyuki jak i Takahiro powoli tracili nad sobą panowanie.
„Wydaje mi się, że musimy sobie coś wyjaśnić...”
Słysząc słowa Shaya przekręcił się na bok, by kątem oka móc obserwować jego poczynania i w międzyczasie próbować dojść do siebie. Ból powoli odpuszczał, ale miejsce uderzenia wciąż miał nie w formie. Odetchnął ciężej, a potem dłońmi oparł się o podłoże, by móc bez większych problemów ułożyć ciało w pozycji siedzącej. Mógł poczuć się jak widz, który to zajął jedno z pierwszych, najlepszych miejsc na sali teatralnej, by móc powoli zatracać się podczas oglądania serwowanej sztuki. Dłoń położył na brzuchu i leniwymi ruchami go masował, a jedno z kolan odrobinę zgiął, ale nie tak, by przeszkadzało mu w zatracaniu się w kolejnych scenach spektaklu.
Wzdrygnął, gdy Karasawa rzucił młodym o ścianę. W pierwszej chwili chciał mu zaklaskać, zapewnić mu aplauz, na który zasłużył. Chciał się dobrze wczuć w rolę widza i dać jakikolwiek znak, że docenia cały wkład włożony w odegranie przedstawienia. Zamiast tego jednak, postanowił jeszcze milczeć, czekać na dogodny moment, aż sam będzie mógł wejść na scenę, by wzbogacić ją swoją osobą.
„Na twoim miejscu przestałbym zaprzątywać sobie głowę tym co jest nieistotne. Jedyną suką jaką tu widzę jesteś ty.”
Parsknął głośno, próbując się podnieść. Przytrzymał się ściany i przy użyciu znacznych pokładów swojej siły powstał. Nie zdecydował się jednak na nawet jeden, mały krok. Opadł plecami na beton, odgarniając dłonią włosy, które z pewnością wyglądały gorzej niż po śnie. Kilkoma niedbałymi ruchami chciał nad nimi zapanować i nadać im jakiegoś normalnego kształtu. Dopiero chwilę później uśmiechnął się szyderczo, spoglądając na leżącego zdrajcę. Napawał się tym widokiem, napawał się, gdy Shay bawił się z nim jak ze śmieciem.
Daj spokój, niech sobie gada i niech się interesuje czym chce. To mały, pierdolony zazdrośnik, którego wszyscy wokół boją się dotknąć i nikt nie chce mu zrobić dobrze. Pewnie specjalnie mnie prowokował żebym w niego wszedł, bo brakuje mu bliskości. Psy serwują mu tylko zbliżenia z podłogami swoich nor, jest dla nich szmatą, wycierają nim brudy. — Wcześniejsze złośliwości Shiona nawet go nie zabolały, ba, doszukał się w nich nawet kilku rzeczy, które wręcz wymusiły pojawienie się złośliwego uśmiechu na jego jasnych, brzoskwiniowych wargach. Sam jednak uwielbiał stale uświadamiać młodzieńca, że ten przez swoje wcześniejsze powiązania z CATS nigdy nie zaskarbi sobie szacunku nowej grupy i zawsze będzie popychadłem w towarzystwie. — Jak mi robi dobrze, to mogę nawet jęczeć jak świnia, mi to nie przeszkadza. Jemu też pewnie nie. I zapomnij o jakimkolwiek rżnięciu, nie sprawię Ci tej przyjemności. — Zaśmiał się głupkowato, odrywając się od ściany i robiąc powolny krok w ich stronę. — Nikt Ci nie sprawi tej przyjemności, bo jesteś małym, kościstym skurwysynem i nikt by nie czerpał jakiejkolwiek rozkoszy z posuwania Ciebie. Prędzej wybrałbym jakiegoś konia albo inne zwierzę niż Twoje nędzne ciało, wiesz, to byłoby dla mnie znacznie ciekawsze doznanie. — Zrobił kilka kolejnych, naprawdę małych kroków w ich kierunku, pokonując dopiero połowę dzielącego ich dystansu.
Wyłapał spojrzenie Karasawy. Uśmiechnął się do niego nikle, mrugając ślepiami. Ich szkarłatna barwa była niesamowicie mocna, jakby kilka kropel krwi padło na jego tęczówki i zagnieździło się w nich na stałe. Przez tę krótką chwilę nie zdołał zrozumieć zbyt wiele, prócz tego, że Shay również był wściekły, co nikogo nie powinno dziwić, w końcu powodów do radości nie mieli, a szamotający się jak nieposłuszna dziwka rudzielec nieźle zaszedł im za skórę. Ale wkrótce miał pożałować, że odważył się zrobić im coś takiego.
Yukimura kiwnął tylko łbem — lis doskonale wiedział co ma dalej robić. Wspaniale spisywał się w swojej roli, dostarczając kotowatemu rozrywki, której potrzebował. W międzyczasie trochę rozmyślał, dochodząc do kilku znaczących wniosków. Wiedział, że na czarnowłosego zawsze mógł liczyć, mimo tego, że na dobrą sprawę wcale nie znali się tak dobrze. Wiedział też, że może mu ufać, niemalże bezgranicznie, choć nigdy nie zakładał, że będzie w stanie zaufać w takim stopniu komukolwiek. Bez żadnego „ale” zgodził się na tę akcję. Nie dopytywał, nie wykręcał się — kocur to sobie cholernie cenił.
Przyglądał się Shionowi ze skupieniem, gdy wspólnik masakrował mu nogę. Cieszył go ten widok, ale sam nie miał zamiaru stać bezczynnie, dlatego też ruszył w ich kierunku, podchodząc do więźnia tak blisko, że jego stopy znalazły się tuż przy jego twarzy. Kucnął obok, krzywiąc się przy tym. Z łatwością wplątał jedną z dłoni w jego włosy, odchylając głowę do tyłu. Szarpnął go mocno i brutalnie — nie miał zamiaru być dłużej pobłażliwy, bo wcześniej zdecydowanie wykazywał się większą wyrozumiałością.
Wielka szkoda, że będę musiał obić taką przyjemną buźkę. — Popatrzył na niego ten ostatni raz, bo po tych kilku sekundach bez jakiegokolwiek zawahania przywalił jego twarzą betonową podłogę. Powtórzył tę czynność jeszcze z trzy razy, aż w końcu z nosa więźnia trysnęła krew (bo niemożliwym jest, by po takich uderzeniach nic mu nie było). Dopiero po porządnym obiciu jego lica zdecydował się puścić jego włosy (których część i tak została mu na dłoni), a dłoń skierować na kark, po którym przejechał przydługimi, ostrymi paznokciami. Wbił je w skórę tak mocno, że bez problemu naruszył jej ciągłość. W zaatakowanym miejscu pojawiło się kilka cięć — nie były zbyt głębokie, ale wkrótce powinny zacząć krwawić. Nachylił się nad nim, prawie muskając ustami jego ucho. — Nie zaczynaj z nami, pizdo — wyszeptał twardo, nie siląc się nawet na udawaną czułość. Wycelował gorącym powietrzem w jego narząd słuchu, a potem wstał. Nie mógł się powstrzymać przed dodatkowym kopnięciem jego unieruchomionej sylwetki. Butem wycelował w jego żebro, ale wraz z kopnięciem świat zawirował mu przed oczami. Zrobił krok w tył, wzdychając ciężko.
Duszno, było mu duszno. Miał wrażenie, że jego ciało potrzebowało odpoczynku, czasu by w pełni się zregenerować, bo obrażenia, które odniósł tego dnia i osłabienie po wyleczonej psychozie kumulowały się tworząc prawie piorunującą mieszankę.
Położył dłoń na swojej klatce piersiowej, zupełnie jakby chciał wybadać czy z jego sercem wszystko jest dobrze. Nagły atak duszności nieco go zaskoczył, ale próbował nie dać tego po sobie poznać. Postanowił, że wyjdzie, przewietrzy się, bo czegoś takiego nie powinien ignorować. Przeszedł nad Shionem celowo zahaczając o niego buciorami, by znaleźć się przy Karasawie i przyjąć pozycję, która sprawiłaby, że ich twarze byłyby na jednakowym poziomie. Zbliżył się do niego, niemalże muskając jego skórę wargami.
Muszę wyjść, odpocząć chwilę, potrzebuję świeżego powietrza, bo wciąż jestem nieco osłabiony po chorobie. Nie czuję się na siłach, musisz się nim zająć sam. Ale dasz radę, wrócę nim zdążysz zauważyć, że wyszedłem — zapewnił, kiwając przy tym głową. — Wypytaj go o DOGS i o ich kryjówkę. Nie zapominaj o tym, że czerwień jest Twoją siłą — dodał, gładząc go palcem po policzku. Po tym wstał, przeszedł się po Shione jak po dywanie (nastąpił na niego, bo nie chciało mu się go nawet omijać), a potem ruszył w stronę wyjścia. Powolnie pokonywał kolejne stopnie drewnianych schodków. Chwilę zajęło mu uporanie się z klapą, po której otwarciu ostatni raz spojrzał w stronę swojego partnera. Mrugnął do niego radośnie ślepiami, a jego usta niemo wypowiedziały jedno, kluczowe słowo...
Wrócę.
Musiał mu tylko zaufać.
Naturalnie zamknął za sobą klapę i przysypał ją innymi gruzami, lekko kamuflując wejście do piwnicy, by Ci, którzy byli w środku nie mieli też problemów z wyjściem. I ruszył przed siebie leniwym krokiem, przysłuchując się swojemu zmęczonemu oddechowi.

    ___✗ z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Umysł nie zakładał, że uda mu się uciec.
Niestety, ale w tym momencie wszelakie logiczne i zdrowe myślenie zostało całkowicie przytłumione przez strach i jeden cel. Wydostanie się z tego miejsca. Ciało samo się poruszało, pchane nieosiągalnym marzeniem ujrzenia brudnego nieba Desperacji i znalezienie się w jedynym miejscu, w którym od wielu miesięcy czuł się bezpiecznie. Małego pokoju w kryjówce, na charakterystycznie pachnącej skrzyni, ciasno owinięty kocem Growa, wdychając jego woń i po omacku szukając jego ciała, które stanowiło dla Shiona źródło ciepła.
Nie myślał. Nie czuł. Poruszał się.
A potem ciemność zakryła jego oczy, gdy poczuł gwałtowne odebranie swobodnego oddychania. Szarpnął ramionami, obcierając jeszcze bardziej skórę pod sznurem oplatającym jego nadgarstki. Nie chciał go rozerwać, wiedział, że nie ma szans na to. Ruch ten był raczej instynktowny, dyktowany odruchem bezwarunkowym, by złapać za żyłkę i ją zerwać. Z garda rudowłosego w odpowiedzi wyrwał się nieprzyjemny, gryzący warkot, który nie uformował się w żadne konkretne słowo.
Zaparł się nogami, ale jego ciało wykazało się totalnym brakiem siły w zderzeniu z siłą ciemnowłosego. Papierowa skóra na gardle powoli puszczała, barwiąc się na czerwony kolor krwi, która zaczęła barwić żyłkę coraz mocniej wgryzającą się w ciało chłopaka. Możliwe, że odczułby pieczenie oraz dyskomfort z nowo powstałego obrażenia, gdyby nie uczucie tracenia gruntu pod nogami. Nogi drżały niekontrolowanie, głośno sygnalizując, że lada moment może paść na ziemie, nie będąc w stanie utrzymać swojego własnego, przepiórczego ciężaru.
Spojrzenie zaszło mgłą, a z uchylonych ust, które łapczywie próbowały złapać nowe pokłady tlenu, zaczęła spływać po brodzie stróżka śliny.
A potem dosłownie stracił grunt pod nogami, kiedy niczym szmaciana lalka, trafił wprost pod ścianę, o którą się odbił i bezwiednie upadł na ziemię. W głowie mu zawdzięczało, ale przynajmniej mógł zaczerpnąć tlenu. Płuca gwałtownie zaczęły przygarniać jego dawkę, czego Shion na moment pożałował, kiedy zaniósł się głośnym i drapiącym kaszlem. Całe jego ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, kiedy szarpały nim spazmy odzyskanego tlenu, a w kącikach oczu zalśniły perłowe łzy. Odwrócił głowę, którą do tej pory opierał czołem o wyjątkowo zimne podłoże i spojrzał w stronę jasnowłosego, który wydawał się teraz dziwnie rozmazany.
Słysząc, że jego groźby dotyczące zerżnięcia się nie spełnią, odczuł ulgę. Cholerną ulgę. Członek CATS był w błędzie sądząc, że Shion tego chce i jedynie go prowokuje. Prawa była taka, że perspektywa zgwałcenia przez obcego przerażała go o wiele bardziej, niż tortury. Gwałt kojarzył się z upokorzeniem, obnażaniem wszystkich słabości, zmiażdżeniem ostatków dumy. A to było o wiele gorsze aniżeli ból przeszywający ciało na wskroś.
- Całe…. Szczęście… – wyszeptał cicho, pełen westchnienia ulgi. Ale jego “sielanka” nie trwała długo. Nie pamiętał co było pierwsze. Ponowne zaciśnięcie żyłką na gardle, które odebrało mu oddech, czy uderzenia twarzą o ziemię. Zamroczyło go, na chwilę wyrywając go z rzeczywistości. Nie wiedział nawet czy stracił przytomność. Możliwe, że na parę dłużących się sekund. Ale szybko i z tego stanu został wyrwane. Gwałtownie i brutalnie.
Ból uderzenia w nogę podziałał na niego z taką siłą, jakby wbijano mu w kości rozgrzane do czerwoności gwoździe, a następnie dodatkowo, tak dla uszczypliwości, kręcono nimi.
Ciało wygięło się w lekki łuk, na tyle, na ile skrępowanie mu pozwalało, a z gardła wydobył się żałosny jęk bólu, przerywany spazmami duszenia i krztuszenia własnymi łzami oraz krwią, która spływała z jego noga wprost do warg. Stracił rachubę ile razy go kopnął. Ba, on nawet tego nie liczył, chociaż dla Shiona czas zdawał się zatrzymać w miejscu i boleśnie przedłużać.
W umyśle rozpaczliwie powtarzał, żeby przestał, bo żadne słowa nie potrafiły prześlizgnąć się przez zaciśnięte gardło.
A potem wszystko ucichło.
Oddech powrócił, chociaż gardło piekło i bolało, a chłopak miał wrażenie, że jest zmiażdżone. Kaszlał, pluł, dusił się i płakał. Wszystko jednocześnie. Spróbował poruszyć nogą, ale każda próba, nawet ta nadobniejsza czy w postaci próby napięcia mięśni, ciągnęły za sobą kolejne fale gorącego bólu, który głośno sprzeciwiał się tak lekkomyślnemu postępowaniu.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas zaciskał dłonie w pieści tak mocno, że paznokcie przebiły wnętrze dłoni, pozostawiając po sobie krwawe półksiężyce.
W głowie biły dzwony, wwiercały się, sprawiając wrażenie, że ogłuchł. Klatka piersiowa unosiła się szybko i nieregularnie, po szoku, jakiego doznał. Ale gdzieś tam w podświadomości, cichutko, złośliwe głosiki szeptały, że to dopiero początek. Że tak naprawdę jeszcze nie zasmakował piekła, a dopiero liznął jego przedsionek.
Grow…. Przyjdź po mnie. B ł a g a m
Podciągnął jedna nogę pod siebie, drugiej nie dał rady. Drżała, bolała, zdawało mu się, że w ogóle jej nie czuje, chociaż było to złudne uczucie zamroczone bólem i przerażeniem.
- P…ieprz… się… – wycharczał, powoli zwijając się w pozycję embrionalną.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach