Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 23 z 23 Previous  1 ... 13 ... 21, 22, 23

Go down

Pisanie 09.02.18 18:07  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
Bardzo możliwe, że ta spokojna aura, którą roztaczał wokół siebie niedoszły weterynarz jakoś specyficznie oddziaływała na Chyżego i wyciszała go, ale nie ma co się dziwić, że przebywanie w towarzystwie Leitha, który na co dzień nie mówił zbyt wiele (z wyboru i przez zdewastowane gardło) miało na tropiciela taki wpływ — podobno kto z kim przystaje, takim się staje. Poza tym blondyn raczej nie należał do osób porywczych i impulsywnych — był bardzo statystyczny i flegmatyczny, a nerwy trzymał na wodzy, więc nie można było od niego wymagać podejmowania jakichś ekscytujących dyskusji i poruszania zaskakujących tematów. Nigdy nie był rozrywkowy, aczkolwiek nie można go było też nazwać nudnym, bo jeśli mu się chciało to faktycznie potrafił poprowadzić konwersację tak, by ta przebiegała całkiem sprawnie i ciekawie. Zwykle wolał jednak być tylko milczącym obserwatorem otaczającego go świata.
„Dobrze, dobrze, przecież wiesz, że mi nie musisz się tłumaczyć.”
Nawet bez jego zapewnienia wiedział, że nie musiał się przed nim usprawiedliwiać, ale w jakimś stopniu go szanował, więc uznał, że należy mu się krótkie wyjaśnienie — nie miał zamiaru opowiadać mu ze szczegółami o tym co przeżył, jak prawie stracił głos. Tę smutną historię znało kilka osób na świecie.
To mo-je ostt-atnie tłu-mmaczenia — odparł beznamiętnie. Nie chciał być złośliwy, choć wiedział, że jego słowa mogą zostać tak odebrane. Chodziło mu raczej o to, że miał zamiar dostosować się do słów tropiciela — skoro nie chciał wysłuchiwać tych wyjaśnień, to nie będzie. Blondynowi było to nawet na rękę — mógł mniej mówić, więc nie musiał też dodatkowo i niepotrzebnie nadwyrężać strun głosowych, które już dawno były w opłakanym stanie. Leith domyślał się, że Chyży również nie chce za bardzo zagłębiać się w jego bolesną przeszłość — rozumiał trudną sytuację lekarza i to mu wystarczało.
„No, no, ktoś tutaj rzuca mi komplementy.”
Wywrócił oczami, szybko jednak powracając wzrokiem do tropiciela.
Nie-liczni ssły-szą ode mmnie miłe sło-wa — skomentował krótko, celowo nie odnosząc się do rzekomego aroganckiego zachowania znajomego, którego sam chyba nigdy nie doświadczył. Weterynarz nigdy nie miał problemu z komplementowaniem innych — o ile Ci faktycznie zasłużyli na jakąkolwiek pochwałę. Prawdą było, że Leith zawsze był oszczędny w słowa i jego komplementy zwykle nie były za bardzo wyszukane, ale jeśli już decydował się na powiedzenie czegoś, to zwykle było to stuprocentowo szczere. Nigdy nie czuł potrzeby by kłamać w żywe oczy znajomym lub przyjaciołom — w życiu na pewno był w sytuacjach, w których jedynym słusznym wyjściem było perfidne kłamstwo, ale nawet wtedy musiał okropnie bić się z myślami. Nie chciał być uważany za fałszywego, dlatego starał się być jak najbardziej autentyczny w swoich zachowaniach i czynach.
W kwestii wagi nie mógł powiedzieć zbyt wiele — zawsze był szczupłym mężczyzną i nigdy nie potrafił przytyć. Teraz trudne warunki życia na Desperacji wcale tego nie ułatwiały. Cielesna powłoka blondyna powoli rozpadała się na przestrzeni lat — był wiekowym Wymordowanym, który borykał się z masą problemów, które po prostu go wyniszczały. Był kruchy, słaby fizycznie, a nierzadko traktowano go jak zagubionego chłopca, którym był tylko z wyglądu. Często mówił o sobie jak o wraku, porzuconym i zepsutym statku — szereg schorzeń i obrażeń doprowadziły go prawie do ruiny. Nie widział na jedno oko, ciało miał pokryte okropnymi bliznami (przez co nabawił się nadwrażliwości), niedobór witaminy C powodowały u niego senność, bóle mięśni i krwawienie dziąseł, a przez słabe szkliwo odczuwał ogromny dyskomfort podczas spożywania zimnych lub gorących posiłków. Prócz tego wszystkiego miał jeszcze te swoje problemy z gardłem, przez co nieznośnie się jąkał i wydawał z siebie różne, charczące dźwięki. Czasami zastanawiał się jakim cudem jeszcze stąpa po tym świecie.
Łanie bar-dzo częssto lądu-ją w pasz-czach drapie-żnikków — wycharczał, bo zadrapało go w gardle, przez co musiał sięgnąć dłonią po butelkę wody, a potem wziąć spory łyk płynu, by jakoś doprowadzić się do porządku. Leith spojrzał kątem oka na Naydena, który odszedł nieco na bok, znajdując sobie iście zajmujące zajęcie — zaczął bawić się jakimiś kilkoma, dość kształtnymi kamieniami. Przewalał je pazurami, szurając od podłoże. Czasami zerkał w stronę swojego właściciela, czasami patrzył na Pożogara, a czasami wpatrywał się gdzieś w dal.
„A co, martwiłeś się o mnie przez ten czas, gdy się nie widzieliśmy?”
Chcia-łbyś — powiedział niewyraźnie, skupiając swój wzrok na ciemnowłosym. Prawda była taka, że w życiu blondasa nie było osoby, o której myślałby całe dnie. Młody weterynarz ograniczał swoje kontakty z innymi do minimum — nie chciał mieć wobec nikogo żadnych zobowiązań i nie chciał by inni mieli zobowiązania wobec niego. Niektórych faktycznie lubił, ale z nikim nie chciał się poważnie wiązać, bo jego zdaniem nie warto było przywiązywać się do ludzi w świecie, w którym wszyscy wokół padają jak muchy. Wraz ze śmiercią wszystkie ważne powiązania zostają przerwane, a wtedy pojawia się ból i cierpienie. Nieco egoistyczne, ale jakże bezpieczne. — Niggdy mnie nnie gnę-biłeś — odparł szczerze, posyłając znajomemu wymuszony uśmiech. Dla Leitha tropiciel był po prostu ciekawą osobą, z którą warto było być w dobrych relacjach. Lubił go i wiedział, że w razie potrzeby mógł na niego liczyć. Zresztą, sam również nie pozostałby dłużny i gdyby ktoś lub coś zagrażało Chyżemu, to od razu rzuciłby się do pomocy. Momentami starał sobie wyobrazić tę relację jako pełnoprawną przyjaźń, ale bardzo szybko porzucał te wyobrażenia — wciąż nie był pewny czy kiedykolwiek uda mu się z kimś uściślić więzi. Bał się straty, nie chciał tracić tych, na którym mu zależało, dlatego zawsze sobie wmawiał, że na nikim mu nie zależy i że samemu jest mu bardzo dobrze. Wyjątkiem były zwierzęta — z ich towarzystwa zrezygnować nie potrafił i ich stratę przeżywał najbardziej.
Poczuł jak Chyży chwyta go za nadgarstek. Uznał, że będzie cicho i wysłucha jego słów.
Flakki z koka-rdą brzmmią pra-wie roman-tycznnie — skomentował, przeglądając się swojej dłoni. Ciepłe palce tropiciela okalały jego nadgarstek, a on nawet nie reagował — zachowywał się jakby dopiero co uczył się odróżniać uczucia i emocje. Nie mógł zdobyć się na odpowiednią reakcję, więc tylko czekał. Uniósł wzrok i spojrzał na twarz ciemnowłosego. Coś go zakuło w palcach, które chwilę później skonfrontowały się z suchymi wargami Opętanego.
Nikkt nie jestt w sta-nie poznnać dru-giej oso-by całkk-owicie. Ttacy są ludzie. Za-wsze coś ukrywają... — chrząkną przeraźliwie, przyszykowując gardło do dłuższej pracy. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. — Zaw-sze zaskk-akują nowymi zacho-waniammi i wyzn-aniami. Nikogo nnie da się pozz-nać stuprocen-towo. Znam Ccię na tyle, by wie-dzieć, że mnnie celowo nnie zra-nisz, a to już ccoś — powiedział, łapiąc się dłonią za grdykę, która wyjątkowo ostro zapiekła. Zbyt dużo słów w krótkim czasie — to zawsze kończyło się tragicznie, ale tym razem było warto, by gdyby nie było, to Leith po prostu by zamilkł. Znowu sięgnął po butlę, z której tym razem wziął kilka ostatnich, łapczywych łyków wody. Potem znowu palcami masował szyję, niejednokrotnie zaczepiając o wyniosłość krtaniową.
„Dołączę do Smoków, jeśli przejdę testy.”
Zaśmiał się bezdźwięcznie, a potem pokazał palcem na swoje gardło — musiała minąć chwila, by mógł znowu wydusić z siebie jakiś dźwięk. Zamiast tego próbował się z nim porozumieć na migi — wskazał najpierw na siebie, a później na niego. Odczepił od paska smoczy kieł, by następnie pokazać rękoma jakiś bliżej nieokreślony gest.
Jeśli ja dałem radę, to Ty też nie będziesz miał z tym problemu.
Przełknął głośno ślinę, a potem wsparł się dłonią i przysunął bliżej niego. Poklepał go po ramieniu — jak przyjaciel, chcący dodać otuchy swojemu rówieśnikowi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.18 23:28  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
......... Poniekąd Leith był dla niego zagadką. Ich znajomość była raczej stosunkowo krótka (tym bardziej patrząc na ilość przeżytych przez nich lat), a jednak blondyn zdawał się zachowywać przy nim dość swobodnie, jak na osobę, która bardziej sprawiała wrażenie uważnego obserwatora, niż szturmowca. A może to po prostu Chyży odbierał takie mniej lub bardziej mylne wrażenie, ponieważ sam nie był osobnikiem, który ma w nawyku dystansowanie się od innych. Był otwarty, zupełnie jakby nie przejmował się możliwością czyjejś zdrady, doświadczenia uczucia przysłowiowego noża w plecach. Można by uznać, że po prostu ludzka natura przestała być dla niego zaskakująca jeszcze kilka miesięcy przed śmiercią - odkąd poznał, że nawet najbardziej moralne osoby są zdolne do posiadania sadystycznej, wręcz makabrycznej "drugiej strony", jednocześnie przestał się przejmować potencjalnymi kłopotami. Nie miał zamiaru wpędzać się w paranoję, dlatego nie przejmował się faktem, że każda osoba, którą dopuścił bliżej, może nagle spróbować go zabić. W gruncie rzeczy Chyży przyjmował, że wszyscy, z którymi się przyjaźni, mogą go zdradzić i nie przejmował się tym aż tak, jak powinien. Zostałoby pewnie po tym trochę żalu, ale pod tym względem wydawał się być wręcz zobojętniały. W pewnym sensie wydawało się to dość smutne, jakby spojrzeć na to z boku. Być może tak lekkie podejście do kwestii zaufania wywodziło się z tego, że wiedział, iż po przegłodzeniu się nie rozpoznałby nawet i rodzonego brata (nie, żeby takiego miał) i najprawdopodobniej go zjadł. Nie, żeby czuł się z tym dobrze. Jednak z tej racji brał pod uwagę wszelkie czynniki sytuacyjne, a więc dochodził do wniosku, że każdy może dopuścić się zdrady w odpowiednich okolicznościach. Takie życie.
"Łanie bar-dzo częssto lądu-ją w pasz-czach drapie-żnikków".
- Chyba że zmutowały i całe pokryte są kolcami - westchnął cicho. - Łańcuch pokarmowy jest brutalny, co poradzić. Przynajmniej umierają z wdziękiem. No, dopóki im jelita nie wypływają na wierzch.
Przymknął oczy, jednak nie zamierzał sobie tego wizualizować. Jeszcze znowu głód zacząłby szarpać jego żołądek, a na to zdecydowanie nie miał ochoty. Nie dogadywał się zbytnio z własnym organizmem, ale po prawie całym tysiącleciu zdążył się przyzwyczaić do tej niedogodności, podobnie jak do drobnej wady serca.
"Chcia-łbyś".
- A kto by nie chciał, żeby taka piękność się o niego martwiła - skwitował pozwalając, by cierpki uśmiech wygiął jego wargi, ponownie nadając mu wygląd niegrzecznego chłopca - taki skutek śmierci w wieku dziewiętnastu/dwudziestu lat.
Droczył się. W sumie robił to wręcz mimowolnie, język wprawiał w ruch jeszcze zanim jego mózg miał szansę przetworzyć sytuację. Podczas neutralnej rozmowy nie było to aż tak widoczne, ale w momencie kłótni jego impulsywność wzrastała o jakieś dziewięćdziesiąt procent. Jak na posiadającego 1021 lat wymordowanego przejawiał zadziwiająco mało cierpliwości w kontaktach z innymi. Tylko podczas polowania było inaczej, tam musiał się uspokoić i z tego powodu rzadko brał sobie kompana - towarzystwo innej osoby zawsze podwyższa stopień adrenaliny, no, nie licząc Leitha, którego problemy z mówieniem sprawiały, że Chyży starał się nieco hamować. Głupio jest się kłócić z samym sobą, a pewnie do tego doszłoby w pewnym momencie.
"Niggdy mnie nnie gnę-biłeś".
- Uważaj, bo jeszcze zechcę to nadrobić - wymamrotał cicho.
Niemniej Leith nie był kwalifikował się specjalnie pod próbę mocnego gnębienia go. Nicca lubił, gdy ktoś werbalnie wyrażał swój gniew (a później przechodzi się do rękoczynów, ale najpierw trzeba rozgrzać umysł, potem mięśnie), a w tym wypadku... no cóż, póki weterynarz naprawdę w jakiś sposób mu nie podpadnie, raczej nie pozna tej mocno złośliwej strony Chyżego. Zresztą największe asy odwiecznie były przeznaczone na Shane'a, taka już między nimi panowała relacja.
"Znam Ccię na tyle, by wie-dzieć, że mnnie celowo nnie zra-nisz, a to już ccoś".
- Teraz to zabrzmiało romantycznie - skrzywił się delikatnie. - Celowo... hah. O kwestię niecelowego w takim razie martwiłbym się na twoim miejscu bardziej. No, ale nieważne.
Potrząsnął głową, wybijając sobie część myśli z głowy. Niebieskie ślepia obiegły twarz mężczyzny, zupełnie jakby się zastanawiał się nad czymś. Cokolwiek jednak przeszło mu przez myśl, szybko zostało zapomniane. Bardziej skupił się na następnej reakcji mężczyzny. Sam był raczej pewny zdania, ale zostawiał sobie to słowo "jeśli" tak na zapas, żeby przypadkiem nie zapeszyć. Wsparł swoje czoło o czoło Leitha, nieświadomy tego, że skradające się promienie słońca w nieprzyjemny sposób zaczynają działać na jego skórę. Dwa jeszcze nie do końca zarejestrowane problemy - ten to miał szczęście.
- Leith - rzucił po chwili namysłu. - Powiedz mi, huh, zamigaj, znasz może w Drug-onach osobę, na którą wołają Shane?
W sumie nie zaszkodzi zapytać, jak charakterystyczną jednostką w tej bandzie jest osoba, z którą ponownie wiąże go cholerna obietnica. Durna impulsywność. Wkopał się teraz konkretnie i nie, żeby tego specjalnie żałował, ale cóż... furtki nie zostawił sobie żadnej. Z cichym westchnieniem ponownie oparł łeb o ramię weterynarza. Życie jest ciężkie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.03.18 11:59  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
Nietrudno było zauważyć, że młodemu Locklearowi pasowało towarzystwo tropiciela — faktycznie w jego obecności czuł się dość swobodnie, jakby znali się już od zamierzchłych czasów, jakby już od dawna byli bardzo dobrymi znajomymi. Na Desperacji z reguły ciężko było znaleźć kogoś, z kim można by było szybko znaleźć wspólny język — większość mieszkańców pustyni powariowała, a tylko nieliczni zostali przy zdrowych zmysłach, które i tak nierzadko walczyły o miejsce z obcą, zwierzęcą naturą, którą miał w sobie każdy wymordowany. Niektórzy dość szybko ją akceptowali, lecz inni prowadzili wieczną walkę, z której czasami nie wychodzili w jednym kawałku. Na szczęście Chyży był na tyle normalny, że nie rzucał się nikomu na starcie do gardła (chyba), a i dało się z nim normalnie porozmawiać. Poza tym tropiciel był wyjątkowo cierpliwy w stosunku do weterynarza — nie każdy byłby w stanie prowadzić rozmowę z kimś, kto na pierwszy rzut oka nie wykazuje żadnego zainteresowania, a dodatkowo ma niezwykle irytujący głos i kaleczy się niemalże o każde słowa. Słowom blondyna bardzo często towarzyszyły nieznośne chrząknięcia, prychnięcia i inne nieludzkie odgłosy. Prócz tego cholernie się jąkał, a usta wykrzywione przez grymas bólu niejednokrotnie utrudniały rozpoznanie prawdziwych emocji błądzących (nierzadko skrzętnie skrywanych) po młodzieńczej twarzy lekarza. Na szczęście Chyży to jakoś znosił, nie rzucał nieprzychylnymi uwagami i po prostu był. Leith nigdy się do tego otwarcie nie przyznawał, ale zdarzały się chwile, w którym miał dość ciągłej samotności, dlatego dobrze czasami było mieć do kogo się odezwać. Aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że w słowach nadal był chorobliwie oszczędny i na jakiś dłuższy dialog z jego ust trzeba było zaczekać. Nawiązywanie jakiegokolwiek kontaktu z entuzjastą ptakopodobnych wymagało niemałych pokładów cierpliwości i wyrozumiałości, którą tropiciel musiał w sobie mieć — w przeciwnym razie drogi tej dwójki już dawno by się rozeszły.
„Chyba że zmutowały i całe pokryte są kolcami.”
Blondyn podrapał się po brodzie, jakby na chwilę pogrążył się w myślach. Zaraz po tym spojrzał w stronę znajomego, by posłać mu delikatny uśmiech. Następnie rozwarł usta — niemo wypowiedział początek swojej kwestii, od razu orientując się, że jego głos nie jest słyszalny. Zakaszlał, odwracając łeb w bok, a gdy doprowadził się do względnego porządku, to wypowiedział cicho, jakby testowo kilka niezrozumiałych słów.
W takkim wypa-dku nal-leży się zastanno-wić, czy tej ła-ni nie jesst bliż-ej do jeża — odparł, jakby był jakimś specem od mutacji, który z wielką przyjemnością skrupulatniej przyjrzał się takiemu interesującemu przypadkowi jak ten, o którym wspomniał Chyży. Bo co jak co, ale gdyby przed Leithem naprawdę pojawiłaby się taka zmutowana łania, to ten bez wątpienia zacząłby ją obserwować — według niego wirus czasami potrafił być piękny. Czasami, bo w większości przypadków był jedynie przekleństwem lub niepotrzebnym przedłużeniem żywota tych, którzy już dawno powinni rozkładać się w ziemi.
Weterynarz był na tyle zajęty rozmową, że momentami zupełnie zapominał o obecności Pożogara i Naydena. Możliwe, że zwierzęta siedziały gdzieś razem. Jastrząb za pewne skubał coś w ziemi dziobem, co jakiś zaczepiając pazurami o podłoże, zapewne z nudów. Ale przynajmniej mógł sobie wszystko spokojnie obserwować. Jego uważny wzrok raz po raz skakał po wszystkich zgromadzonych — po blondynie, czarnowłosym i jego pupilu. Pod tym względem Nayden niewiele różnił się od swojego właściciela — podobnie jak on wolał być obserwatorem, niż tym, który w pierwszej chwili wystąpiłby przed szereg. Może właśnie dlatego byli taką zgraną ekipą.
„A kto by nie chciał, żeby taka piękność się o niego martwiła.”
Spojrzał na tropiciela, mrużąc błękitne ślepię, które zabłyszczało agresywnie, jakby zaraz miało się stać coś zupełnie nieoczekiwanego.
Naśmie-waj się zze mnnie dalej, a mój łok-kieć wylądu-je w Twoim brzuuchu szyb-ciej niż byś się teggo spodzie-wał — powiedział bardzo spokojnie, delikatnie poruszając ręką, dając rozmówcy znak, że wcale nie żartował i naprawdę byłby do tego zdolny. Ba, zrobiłby to z wielką chęcią, byleby pokazać, że nie jest takim niewiniątkiem, za które wszyscy go mają. Choć z drugiej strony cieszył go fakt, że większość uznawała go za nieszkodliwego i damskiego — to był jego główny atut dzięki któremu mógł działać z zaskoczenia. Niespodziewany atak często mógł być tym ostatecznym. W każdym razie... jedno było pewne — Leith potrafił o siebie zadbać, a Ci którzy w to nie wierzyli dowiadywali się o tym niespodziewanie.
Blondyn musiał roztaczać wokół siebie jakąś swoistą aurę, która oddziaływała na osoby będące w jego otoczeniu. Już niejednokrotnie okazywało się, że najwięksi narwańcy w towarzystwie weterynarza stawali się bardziej pobłażliwi i spokojniejsi, jakby Locklear łapał ich jakąś niewidzialną liną i częściowo powstrzymywał od robienia głupstw. Z Chyżym mogło być podobnie, ale Leith lubił go takiego, jaki był w jego obecności.
„Uważaj, bo jeszcze zechcę to nadrobić.”
W odpowiedzi jedynie parsknął — nie potrzebował słów by to skomentować. Nie był nawet do końca pewny, czy tropiciel potrafiłby zniszczyć tę rozwijającą się relacją na rzecz znęcania się. Miał nadzieję, że nie, bo był jedną z osób, które lekarz wyjątkowo szybko obdarował sympatią, a czegoś takiego nie powinno się ukracać.
„Teraz to zabrzmiało romantycznie.”
Och, pottrafię być jeszcze rommanty-czny — powiedział ze słyszalnym zadowoleniem w głosie, jakby zupełnie go nie obchodziło to, że faktycznie palnął głupotę i Chyży może ją źle odebrać. Ale przynajmniej ucieszył się, że ktoś zauważył, że nie jest pozbawionym jakichkolwiek emocji głazem, bo takie oskarżenia niejednokrotnie słyszał w swoim życiu. Prawda była jednak taka, że Leith wolał być bezpiecznie ostrożny w okazywaniu komukolwiek jakichkolwiek uczuć. Nie lubił też przesadnie wylewny w okazywaniu emocji. To całkowicie gryzło się z jego charakterem.
Normalnie, to pewnie przeszkadzałoby mu to, że ktoś jest tak blisko niego — teraz tak bardzo się tym nie przejmował, jakby uległ jakiemuś urokowi, który posiadał w sobie Chyży. Co prawda nie przyznawał się do tego i tylko grzecznie prowadził dalej rozmowę. Nawet w momencie, gdy ich twarze były niebezpiecznie blisko siebie i ich czoła się zetknęły to nie zareagował jakoś przesadnie. Po prostu blado się uśmiechał.
„(...) znasz może w Drug-onach osobę, na którą wołają Shane?”
W pierwszej chwili wyczuł podstęp — jakby ktoś próbował pozyskać informacje o Pradawnym. Aż nieprzyjemny dreszcz przeszedł po ciele blondyna. Wpadł w pułapkę? Tak właśnie się poczuł.
Skkąd mam wie-dzieć, czy nie wykkorzystasz tej infor-macji przeciwko Smokom? Mo-żesz być każdym. Udo-wodnij mi, że moggę Ci zaufać, ina-czej nie pissnę nawet słowa — Odruchowo wplątał dłoń w jego włosy, przeczesując je palcami, a potem ciągnąc za nie mocniej w tył, tym samym odchylając łeb tropiciela. — Moggę Ci powie-rzyć te infor-macje czy nie?


Ostatnio zmieniony przez Leith dnia 24.09.18 12:19, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.18 1:10  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
............W gruncie rzeczy gdyby ktoś spytał Chyżego, dlaczego pomógł Leithowi z Naydenem, chociaż wtedy postać Smoka była mu prawie całkowicie obca, to najpewniej odpowiedź brzmiałaby „bo tak”. Na to miał ochotę, tak postanowił i koniec tematu. Nigdy nie widział sensu w tłumaczeniu się ze swoich decyzji, nawet jeśli według kogoś mogły zostać uznane za absurdalne. Wtedy jego postanowienia nie zmienił nawet fakt, że początkowo głos Locklear’a nieco go drażnił (z racji lekkiej nadwrażliwości zmysłu słuchu potrafił naprawdę źle reagować na pewne dźwięki), chociaż wtedy nie dał tego po sobie odczuć, a później przyzwyczaił się. Ogólnie lubił towarzystwo innych osób, nawet jeśli czasami nierozważnie zamiast na pogawędkę decydował się na przypadkowe podłożenie komuś nogi (a więc zdobycia pretekstu do bójki). Jednak ten Smok był jego kompletnym przeciwieństwem, nie bił po oczach pewnością siebie, nie drażnił go w ten specyficzny sposób jak niektórzy. Chociaż przy weterynarzu Hayate faktycznie zachowywał się w miarę cywilizowanie i spokojnie, to jednak nic nie zmieniało faktu, że stanowił osobę raczej impulsywną, tym bardziej jeśli chodziło o spełnianie własnych pragnień. Jeśli był w dostatecznie złym humorze (lub odwrotnie, przesadnie euforycznym) to faktycznie potrafił rzucić się do gardła nieznajomym, aczkolwiek to częściej zdarzało się, gdy do działań pchał go głód. Wbrew pozorom starał się trzymać jakiegoś kodeksu moralnego. Raczej. Chyba.
„W takkim wypa-dku nal-leży się zastanno-wić, czy tej ła-ni nie jesst bliż-ej do jeża”.
Odruchowo Nicca parsknął cicho, ewidentnie rozbawiony tą myślą, oczy rozbłysły delikatnymi iskierkami rozbawienia. Teoretycznie nie było w tym nic zabawnego, ale kto zabroni mieć Desperatom specyficzne poczucie humoru. Poza tym spróbujcie wyobrazić sobie łanię pokrytą kolcami… i ciągnącą za sobą jelita… no dobra, może faktycznie obrazek bardziej pasował do horroru, niż komedii, ale czasem trzeba być wyrozumiałym.
- W tym wypadku przede wszystkim nie zazdroszczę ewentualnemu partnerowi takiej łani, chyba że ma wzmocniony brzuch i podbrzusze – zdecydowanie trochę zbyt daleko wychodził z tym wywodem, ale cóż, teoretycznie można by zasugerować, że jeleniowate to jego krewne; poniekąd.
„Naśmie-waj się zze mnnie dalej, a mój łok-kieć wylądu-je w Twoim brzuuchu szyb-ciej niż byś się teggo spodzie-wał”
Kąśliwy uśmieszek wykrzywił twarz tropiciela, jednak szybko zreflektował się i przybrał twarz niewiniątka, by następnie przyłożyć prawą dłoń do swojej klatki piersiowej. Przeciągając w irytujący sposób samogłoski odpowiedział:
- Ja? Naśmiewać się z ciebie? W życiu, gołąbku ty mój.
Należy jednak przyznać, że od razu zapobiegawczo napiął mięśnie brzucha, by załagodzić ewentualne uderzenie, które mogło nadejść od strony weterynarza. Strzeżonego Pan Bóg strzeże i choć widok poirytowanego Leitha pewnie w jego nieco zachachmęconym umyśle mógłby wydawać się uroczy, to jednak nie chciał w związku z tym dorobić się jakiegoś uszczerbku. Gdyby przypadkiem jednak trochę za bardzo naciągnął granicę ich znajomości.
„Och, pottrafię być jeszcze rommanty-czny”.
- Hoooo? – wydał z siebie dziwny pomruk zabarwiony jednocześnie zainteresowaniem i rozbawieniem. – Zazdroszczę. Teraz to rzadkość. Masz gwarantowane powodzenie u pań.
Kolejne otarcie się policzkiem o ramię Smoka. W gruncie rzeczy Chyży nieustannie naruszał czyjąś przestrzeń osobistą. Generalnie był bardzo dotykalski, tak się jakoś złożyło. Biorąc pod uwagę okoliczności jego śmierci powinno być odwrotnie.
Jednak może właśnie przez to, jak blisko siebie się znajdowali, od razu wyczuł zmianę nastroju u weterynarza. Odruchowo usztywnił ramiona, jednakże o jego dobrych relacjach z jasnowłosym świadczył chociażby fakt, że bez oporu odchylił łeb do tyłu, odsłaniając wąską szyję. Westchnął przy tym ciężko, aż zafalowała mu lekko klatka piersiowa.
- Nie ma potrzeby być aż tak nerwowym, Leith. Reagujesz agresywnie na samo wspomnienie o tej rudej szui, czy każde pytanie o Smoki tak się ma kończyć? – mogło się wydawać, że w jego głos wkradło się poirytowanie, ale raczej było to zmęczenie. – Czy może perspektywa pociągnięcia mnie za włosy od dawna cię kusiła? Zapowiada się perwersyjnie.
Oj. No i masz. Teraz w jego głosie pojawiła się zgryźliwość. Szarpnął głową do przodu, niebieskie ślepia ochłodziły nieco swój wyraz, ale oprócz tego nie wyglądał, jakby miał zamiar ciągnąć ten szereg zbędnych uwag… albo zachowań. Niestety, dalej zbyt często funkcjonował w przedziale bodziec --> reakcja, zamiast bodziec --> myślenie --> reakcja.
- Nie bardzo wiem, jak masz zamiar zweryfikować moje bycie „godnym zaufania”, ale w porządku, niech ci będzie. W gruncie rzeczy w pełni cię rozumiem, chociaż mam nawyk mówienia co ślina na język przyniesie – poruszył głową raz w lewo, raz w prawo, jakby próbował się pozbyć sztywności w karku. – Pamiętasz, jak kiedyś przelotem wspominałem, że kogoś szukam? Akurat tobie nie podawałem szczegółów, ale krótko rzecz podsumowując, próbowałem odnaleźć właśnie Shane’a, tą rudą wywłokę, która teraz jest w Smokach. Mniejsza o powód. Ująłbym to w ten sposób, że jesteśmy… starymi znajomymi. Dużo się pozmieniało w naszej relacji, ale pomimo faktu, że ten osobnik niezmiernie mnie drażni, to jestem ostatnią osobą, która stanęłaby przeciwko niemu. Nazwijmy do sentymentem.
Aha. To się dopiero nazywa niedopowiedzenie. Cholernie dużo niedopowiedzenie, ale ich relacja była na razie zbyt specyficzna, by wdawać się w szczegóły.
- W gruncie rzeczy to właśnie przez niego zamierzam dołączyć do Smoków – zabrzmiało to prawie jak oskarżenie, bądź skarga. – Ech, właściwie to przez pewne dodatkowe okoliczności z nim związane nawet nie mam większego wyboru. Tak więc, Leith, chcę po prostu wiedzieć, kim jest ta kanalia w Smokach i jak bardzo muszę się martwić o jego zdrowie fizyczne. Bo na martwienie się o psychikę tej mendy jest o wiele za późno.
To brzmiało źle. Bardzo źle. W gruncie rzeczy ta ruda szuja pewnie tylko uniosłaby brwi w tym swoim kpiącym wyrazie, ale to nieważne. Przynajmniej na razie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.18 23:38  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
W błękitnym oku blondyna na chwilę pojawiła się jakaś dziwna pustka — jakby myślami był gdzieś daleko, jakby otaczająca go rzeczywistość przestała się liczyć i mieć jakiekolwiek znaczenie, jakby odnalazł lepsze miejsce, w którym bez jakichkolwiek trudności zaaklimatyzował się. Jako mały chłopiec był ogromnym marzycielem — często bujał w obłokach, wyobrażał sobie rzeczy, które napawały go wielką radością i poprawiały mu humor. Ta cecha najwidoczniej mu pozostała, bo nawet jako wiekowy wymordowany potrafił zawieszać się, odtrącając brutalną rzeczywistość, by zastępować ją zlepkiem milszych wyobrażeń, które niekiedy wprawiały jasne wargi w pozytywne drgania. Tym razem jego usta również zadrgały, delikatnie odsłaniając jeden z szarawych zębów.
Dość szybko zamrugał zdrowym okiem, mrużąc je tak, jakby chciał zakamuflować to, że przez chwilę był myślami w zupełnie innym miejscu. W pierwszej chwili chciał coś powiedzieć, usprawiedliwić swoją momentalną niedyspozycyjność, ale ostatecznie uznał jednak, że wcale nie musi tego robić, a rozwijanie tego tematu jest po prostu zbędne. Cicho liczył również na to, że Chyży nie dostrzegł tej ściny albo chociaż nie będzie o nią dopytywał.
Skupił wzrok na tropicielu w momencie, w którym ten parsknął — swoimi wcześniejszymi słowami nawet nie miał zamiaru go rozśmieszyć, ale oczywiście nie przeszkadzało mu to, że wywołał uśmiech na jego twarzy. Mógłbym przysiąc, że sam uniósł lekko kąciki ust, jakby chciał dostosować się do sytuacji, w której był tym, który skupia na sobie całą uwagę i opowiada — jak się okazało — dość zabawny żart.
„W tym wypadku przede wszystkim nie zazdroszczę ewentualnemu partnerowi (...)”
Chyba nikt nie chciałby się natknąć na łanię opancerzoną w kolczasty pancerz — ryzyko podziurawienia się było zupełnie niepotrzebne. Leith dość szybko wyobraził sobie stworzenie o podobnych cechach, od razu zauważając w nim coś pięknego — jego zdaniem wirus potrafił tworzyć mieszanki, o których nie śnili nawet filozofowie. Delikatność była łączona z siłą, niekiedy dochodziło również do mutowania zwierząt o sprzecznych naturach, które musiały zaakceptować siebie i nauczyć się żyć na nowo. Wszystkie te zmiany w gatunkach były bardzo interesujące, wystarczyło tylko poświęcić im odrobinę czasu.
„Ja? Naśmiewać się z ciebie? W życiu, gołąbku ty mój.”
Zamrugał szybciej niebieskawym okiem, przy okazji poruszając delikatnie głową, wprawiając w ruch kilka jasnych kosmyków, które pospiesznie odgarnął na bok, gdy te załaskotały go w nos.
Tto dob-rze, bo wiedz, że jes-stem gotowy speł-nić groźbbę — wypowiedział z wyraźnym trudem, ktoś inny na pewno nie wziąłby jego słów na poważnie... chociaż jakby się zastanowić, to Chyży też mógł nie wierzyć w to, że weterynarz był gotowy wymierzyć cios, o którym wspominał. I na pewno celowałby w brzuch — jego kościsty łokieć  z łatwością zatopiłby się gdzieś między mięśniami tropiciela. Oczywiście w tamtej chwili słowa blondyna można było traktować jako zwykłe gadanie — wtedy nie miał zamiaru spełniać swojej groźby, ale był gotowy bronić się w każdej chwili, nawet przystojny ryj znajomego nie uchroniłby go przed uderzeniem, które nadeszłoby w najmniej oczekiwanym momencie.
„Teraz to rzadkość.”
Wiedział o tym, choć uważał, że każda istota rozumna ma w sobie jakiś rodzaj romantyzmu, nieważne jak bardzo byłby idiotyczny i dziwny. Możliwe, że u niektórych po prostu trzeba było rozbudzić coś takiego, skoro było skryte. Ale faktycznie — większość desperatów zmieniła się (lub wciąż zmieniała się) w zwierzęta targane instynktami i pragnieniami, przez co nie było już miejsca na ten cały romantyzm, o którym mowa. Chyży pewnie też go w sobie miał, ale Leith nie był na tyle zdesperowany, by odkrywać go na własną rękę. Ogólnie nie był zdesperowany.
Z samego początku dość sceptycznie podchodził do tego ciągłego przekraczania granic i przestrzeni osobistej, co wcale nie oznaczało, że w jakikolwiek sposób go to peszyło lub wprawiało w zakłopotanie. Nawet w takich sytuacjach potrafił być opanowany — oczywiście póki nie był dotykany po plecach i klatce piersiowej, które przez blizny miał szczególnie wrażliwe.
Spojrzał prosto w oczy swojego rozmówcy, wciąż trzymając w palcach garść jego ciemnych włosów. Wychwycił jego westchnięcie, beznamiętnie zerkając również na powoli falującą pierś mężczyzny.
„(...) wspomnienie o tej rudej szui, czy każde pytanie o Smoki tak się ma kończyć?”
Zap-ytaj o ssmoki, to się do-owiesz — wyjęczał tak, jakby świadomie zbierał siły, by móc wygłosić jakąś dłuższą mowę, bo po tej gadule spodziewał się potoku słów, na który musiał odpowiedzieć. Leith był bardzo lojalny wobec smoczych braci, nic więc dziwnego, że nagle stał się dużo bardziej podejrzliwy i czujniejszy, przez chwilę miał wrażenie, że Chyżemu od samego początku chodziło jedynie o informacje, że całą ta ich przyjaźń była jedynie kłamstwem, dzięki któremu ciemnowłosy mógł zdobyć to, czego potrzebował.
Poluzował uścisk w momencie, w którym padło kolejne pytanie — to o kuszącej perspektywie targania włosów tropiciela. Locklear w odpowiedzi jedynie fuknął nosem, a chwilę później całkowicie wypuścił kosmyki z palców.
To nnie ja ocie-ram się o Cie-bie każdym skra-wkiem ciaała — zdecydował się jednak skomentować, by zaraz po tym palcami — wskazującym i środkowym — rozmasować grdykę i jej okolice. Gardło oczywiście wciąż go piekło i bolało, ale czas, który spędzał w towarzystwie tropiciela nieco wynagradzał mu trudy wkładane w wypowiadanie każdego, pojedynczego słowa. O samym dyskomforcie starał się nie myśleć — zwykle mu się udawało, choć czasami wszystko lubiło się nasilać i zmuszać go do milczenia.
„(...) mam nawyk mówienia co ślina na język przyniesie.”
Przynajmniej nie opluwasz rozmówcy.
Słuchał go ze skupieniem, jakby ten opowiadał o jednej ze swoich niesamowitych przygód. Analizował każde słowo, spoglądając na jego twarz, jakby oczekiwał na niej jakichś znaczących zmian, które mogłyby być źródłem kolejnych informacji.
„(...) jestem ostatnią osobą, która stanęłaby przeciwko niemu. Nazwijmy do sentymentem.”
Senty-menty biorą górrę nad ro-zumem. Rozum rów-nież kazałby Cci brać je-go stronnę? — Znów na niego spojrzał, tym razem przenosząc dłoń na jego ramię. Poklepał go, a potem jak gdyby nigdy nic zbliżył kciuka do jego twarzy i ułożył go na jego ustach. — Sp-ójrz na mnnie — wyszeptał, przybliżając się do niego. Kilka nieposłusznych kosmyków opadło na policzek tropiciela. W międzyczasie Nayden, który stał sobie posłusznie gdzieś niedaleko zaskrzeczał coś niewyraźnie, jakby wyczuwał tę gęstniejącą atmosferę. Leith natychmiast uspokoił go drugą, wolną dłonią, a następnie powrócił do swojego rozmówcy, który mógł bliżej przyjrzeć się metalowemu cacku, które zastępowało jedno z oczu weterynarza.
Shane jest sze-fem.

Długo kazałem na siebie czekać, wiem. Przepraszam i obiecuję poprawę. B|
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.10.18 22:02  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
........Droczenie się z innymi ludźmi, zaczepki (raz lżejsze, raz ostrzejsze), prowokowanie w celu wywołania konkretnej reakcji – to wszystko było dość powszechne w zachowaniu Chyżego. Bycie nieco niepoprawnym i bezczelnym zawsze stanowiło jakąś część jego osobowości, jednak po śmierci zabrakło pewnych cech jego charakteru, które wcześniej równoważyły te lekko buńczuczne nawyki. Okoliczności zakończenia jego żywota pewnie odegrały w tym istotną rolę. Cóż, według niego wpływ na pewne kwestie nie miała nawet sama apokalipsa, a reakcja ludzi na nią. Jak to zresztą kiedyś powiedział Perls, jeden z przedstawicieli psychologii humanistycznej „nie to jest ważne, co ze mną zrobiono, lecz to co ja zrobiłem sam z tym, co ze mną zrobiono”.
Wprawdzie najwyraźniej z jego zachowaniem nie było aż tak źle, skoro jak na razie Leith był w stanie długo wytrzymywać jego towarzystwo… fakt faktem z reguły ludzie szybciej tracili cierpliwość. Może Chyży na jakimś podświadomym poziomie również reagował na jasnowłosego inaczej, przez co łagodził swój czasem ostry charakter, jednak niewątpliwie pozostawał raczej specyficznym towarzyszem. Przy czym wbrew pozorom (w końcu zgrywać się lubi) wiedział, że Leith z pewnością da mu odczuć, że przekroczył zbyt odważnie jakąś granicę.
O czym zresztą przekonał się szybciej, niż zakładał. Nie spodziewał się, że Smoki będą tak newralgicznym punktem, ale z drugiej strony nie powinno go to w jakiś specjalny sposób dziwić. Lojalność była czymś, co rozumiał doskonale, nawet jeśli nie wyglądał na kogoś, kto faktycznie mógł się oddać w stu procentach jakiejś idei, grupie, czy osobie. Co zresztą było błędną oceną. Nicca miał mnóstwo wad, z pewnością nie był serwilistą, ale jeśli postanowił już za kimś (lub za czymś) podążać, to robił to bez względu na cenę. Głównym przykładem z pewnością była jego relacja z Shane’em, jednak również poprzedni gang, do którego przynależał, stanowił jego piętę achillesową.
„To nnie ja ocie-ram się o Cie-bie każdym skra-wkiem ciaała”
- Huh? Leeei-chan – barwa głosu tropiciela stała się zupełnie inna; znacznie niższa, głęboka, wręcz z lekką chrypką, jednak można było wyczuć echo rozbawienia w sposobie, w jaki tym razem nazywał towarzysza. – Cóż za okrutna aluzja w stosunku do mnie. Wierz mi, że ocierać się o ciebie jak na razie nawet nie zacząłem. A może po prostu chcesz mnie sprowokować do takiego zachowania, hmmh?
Kolejny nieprzyjemny, nieco wyzywający uśmiech wykrzywił jego wargi. Szaroniebieski kolor oczu, z reguły przypominający odcieniem chłodne niebo Irlandii, ściemniał delikatnie, zupełnie jakby nieboskłon zasnuły burzowe chmury. Ach. Wychodził na wierzch jego nieco niestabilny charakter, ale cóż – kiedyś musiał. Pozostało trzymać kciuki, żeby nie rozkręcił się za bardzo.
”Senty-menty biorą górrę nad ro-zumem. Rozum rów-nież kazałby Cci brać je-go stronnę?”
Nicca skrzywił się, zupełnie jakby ktoś go zmusił do połknięcia tłuczonego szkła, a następnie zacmokał cicho z niezadowoleniem.
- Nie pierdol głupot, Leith – ton tropiciela znowu się zmienił. – Nie jestem skrajnie tępy, ale niejednokrotnie daleko mi do racjonalisty. Jestem za to porywczy, skłonny do wybuchania emocjami i częściej kieruję się intuicją, niż rozumem, chyba że akurat muszę przeanalizować sytuację podczas potyczki, ale cholera, wtedy również potrafi mi odbić. Wiesz, co mój rozum mówi na temat Shane’a? Że powinienem trzymać się jak najdalej od niego. Ba. Rozum mówił mi, żebym nie zbliżał się do Japonii, bo kurwa po co. Jednak jestem właśnie tutaj. I stoję po stronie osoby, z którą znajomość prawdopodobnie kiedyś mnie zabije, ale cholera, w ogóle mnie to nie obchodzi. Więc jak widać, mam w dupie swój rozum. Zdarza się.
Odchylił głowę do tyłu i rozchylił ostrzegawczo wargi, pokazując zęby, gdy mężczyzna dotknął jego ust. Nie ugryzł go jednak, chociaż może to i gorzej – gdyby był w nieco weselszym, bardziej nonszalanckim nastroju, to pewnie zrobiłby to, żeby rozładować napiętą atmosferę.
”Sp-ójrz na mnnie”.
Niebieskie ślepia tropiciela niechętnie wbiły się w oczy weterynarza. Nozdrza Chyżego rozszerzyły się, gdy odruchowo wdychał charakterystyczny zapach blondyna, zupełnie jakby miało mu to pozwolić na uspokojenie się. Włosy Leitha łaskotały jego policzek, jednak wszystkie mięśnie Hayate wciąż pozostawały nienaturalnie mocno napięte.
”Shane jest sze-fem.”
Jeśli dotychczasowo wydawał się nieruchomy, to teraz to przebił i ewidentnie zamarł na amen. Jedynie jego mózg pracował gorączkowo, próbując przetworzyć otrzymaną informację. Po raz pierwszy od dawna to Pożogar zastrzygł niespokojnie uszami i zwrócił pysk w stronę właściciela, napinając się jednocześnie, zupełnie jakby coś go zaniepokoiło.
Chyży opuścił głowę, przez to niepokorna grzywka przysłoniła mu część twarzy, jednak zignorował to i zamiast tego wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze z głośnym sykiem, po czym zaśmiał się niekontrolowanie – z całą pewnością to nie był miły śmiech. Bardziej brzmiało to tak, jakby puściły mu pewne hamulce, a to raczej nie był zbyt dobry objaw. (tak informacyjnie, od tej pory raczej zakładam czas niedokonany czynów Chyżego, tak w razie czego)
Nicca szybkim ruchem pchnął dłonią klatkę piersiową blondyna, zmuszając go do oparcia się o ścianę i bez żadnych oporów usiadł okrakiem na jego nogach, przysuwając swoje biodra dość blisko do bioder towarzysza. Przylgnął tułowiem do Leitha i zaczepnie przegryzł zębami jego ucho, o ile ten jak na razie nie zaczął się wyrywać.
- Wiesz, Leeei-chan, zacząłem ignorować w pewnych sytuacjach rozum, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że pomimo tego, że powinien, to nie pomaga mi kontrolować głodu. A nie ma nic bardziej irytującego niż świadomość, że możesz przestać nad sobą panować i zeżreć własnego przyjaciela i niekoniecznie jest to nawet wina wirusa krążącego we krwi – otarł się policzkiem o szyję mężczyzny, a następnie bezpardonowo polizał grdykę blondyna, napierając nawet na nią lekko zębami. – Właśnie teraz rozum podpowiada mi, żebym rzucił wszystko w cholerę i wrócił gdzieś na tereny Azji, ale cóż, jak widać, mam tutaj pewną mendę do wychowania.
Cofnął się gwałtownie, a następnie ponownie wrócił na miejsce obok weterynarza, zupełnie jakby nic się nie stało.
- Co za pieprzona szuja, jak znam życie, to właśnie wplątałem się w cholerne bagno – skrzywił się, jakby połknął właśnie coś gorzkiego, po czym zaczął mamrotać do siebie pod nosem. – Przemilczeć taki fakt. Cały Shane, pan-domyśl-się-sam-o-co-chodzi-durniu. Pewnie. Czemu, kurwa, nie.
Nagle Nicca zreflektował się i spojrzał nieco przytomniej na weterynarza, zupełnie jakby dopiero teraz dotarło do niego, że zachował się nieco… specyficznie.
- Wybacz, Leith. Chyba nieco mnie dzisiaj nosi – to już prawie brzmiało jak przepraszam, chociaż spojrzenie tropiciela w dalszym ciągu wyglądało nieprzyjaźnie, zupełnie jakby dalej balansował na jakiejś swojej wewnętrznej granicy.

|| Daj spokój i tak wiemy, kto z naszej dwójki zasługuje na wieczny wstyd i pogardę. No oczywiście, że ja.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.18 14:43  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
Ubrana w skórzaną rękawicę dłoń weterynarza nakreśliła w powietrzu bliżej nieokreślony kształt, a dosłownie chwilę później Nayden skoczył, odbijając się łapami od pobliskiego kamienia. Bez problemu wzniósł się w powietrze, rozpościerając skrzydła. Kilka razy zaskrzeczał ostrzegawczo, dając tropicielowi jasno do zrozumienia, że będzie go obserwował z góry, by w razie potrzeby wspomóc swojego właściciela. Ten cholerny jastrząb bywał czasami cholernie zazdrosny o swojego opiekuna, co zresztą było widoczne, kiedy swoimi uważnymi ślepiami skanował ciemnowłosego — najzabawniejsze było jednak to, że wcale się z tym nie krył. Ptaszysko podobnie co Leith było typem obserwatora — takiego, który reagował tylko wtedy, gdy interwencja była nieunikniona. Dobrze było mieć podczas podróży tak oddanego kompana.
„Huh? Leeei-chan.”
Weterynarz spojrzał na tropiciela beznamiętnie — wpatrywał się w niego tak, jakby na chwilę wszelkie ludzkie odczucia po prostu z niego uleciały. Rozchmurzył się dopiero te kilkanaście sekund później, gdy tropiciel znowu się odezwał.
„(...) ocierać się o ciebie jak na razie nawet nie zacząłem. A może po prostu chcesz mnie sprowokować do takiego zachowania, hmmh?”
Popatrzył się na niego tak, jakby nie do końca zrozumiał przekaz słów, które wypowiedział. Locklear sam nie wiedział co ma o tym wszystkim sądzić — był raczej osobą, której daleko było do odwzajemniania tego typu zaczepek. Może kiedyś był inny — choć tego też nie mógł stwierdzić, bo przecież ledwo co pamiętał dawnego siebie. Poza tym przeszłość przestała mieć dla niego kluczowe znaczenie (a dodatkowo była bardzo bolesna), więc starał się skupiać na tym, co działo się teraz. Rozpamiętywanie dawnych lat nie mogło pomóc mu w przeżyciu kilku następnych dni.
Myśl so-bie co ch-chcesz — odezwał się dopiero, gdy poukładał myśli. Głos oczywiście wciąż miał zachrypnięty, mogłoby się zdawać, że dźwięki z trudem wychodzą przez jego zaciśnięte gardło. Na jego szyi widoczna była żyła, która niejako podkreślała wysiłek, który wkładał w mówienie. Ale niewątpliwie był twardy — stale zaciskał zęby i mimo bólu nie zajęczał nawet raz. Wciąż chrząkał i charczał, ale starał się nie dawać po sobie poznać, że ból wciąż nie daje mu spokoju. To było coś, czego nie mógł się pozbyć — choć próbował różnych medykamentów i doradzali mu różni lekarze. Jego głosu nie dało się naprawić, ale i tak było lepiej niż kiedyś — kiedyś był zmuszony do milczenia, a teraz przynajmniej mógł utrzymywać kontakt z innymi.
Ze spokojem (mimo zmiany tonu głosu) wsłuchiwał się w słowa tropiciela. Kiwał delikatnie głową, zerkając do góry, by przy okazji sprawdzić jak się miewa Nayden. Jastrząb oczywiście wesoło fruwał nad ich głowami, wydając z siebie co jakiś czas ptasie dźwięki.
Moż-liwe, że kiedd-yś Cię tto zgu-bi — powiedział tak, jakby sam kiedyś tego doświadczył i doskonale wiedział o czym mówi. Jakby się głębiej zastanowić, to może faktycznie tak było. Podczas tamtego felernego dnia, podczas którego został pojmany i uwięziony przestał kierować się rozumem — dał się podejść obcym ludziom, który wykorzystali jego głupotę. Własnie wtedy rozpętało się jego prywatne piekło, przez które o dziwo udało mu się przejść, a przecież nigdy nie należał do wytrwałych osób, które szłyby po trupach do celu. Od zawsze był marzycielem, chodził z głową w chmurach.
Uważał, że kierowanie się rozumiem jest bardzo ważne — zwłaszcza na Desperacji, gdzie większość istot żywych zachowywała się jak zwierzęta, które trzeba odpowiednio podejść, żeby już pierwszego dnia nie skończyć z rozpłatanym brzuchem. Bo jak inaczej niby mógł sobie dawać radę Leith? Nie był wymordowanym, który posiadał szereg modyfikacji obronnych lub ofensywnych, więc musiał polegać na swojej inteligencji, której na szczęście nie stracił. Wirus w jego przypadku okazał się być dość łaskawy — pozwolił zatrzymać blondynowi wielki odłam człowieczeństwa, odbierając mu jednak zdrowie, bo niedoszły weterynarz borykał się z wieloma problemami, o czym nie wszyscy wiedzieli. Potrafił robić dobrą minę do złej gry.
Początkowo sam nie wiedział co w niego wstąpiło, że postanowił się tak do Chyżego zbliżyć, przecież normalnie raczej taki nie był. Dlaczego dotknął jego ust? Dlaczego pozwolił mu przekroczyć granicę, która wcześniej wydawać by się mogło była dość jasna. Locklear był samotnikiem z wyboru, ale nie wykluczone, że czasami potrzebował czyjegoś towarzystwa. Może to była jedna z chwil jego słabości, o której sam nie wiedział?
Powolnie przejechał palcem po dolnej wardze ciemnowłosego, zahaczając również o zęby, które mężczyzna ochoczo wyeksponował. Nie zawahał się, ale i tak chwilę później oderwał od niego dłoń, jakby dopiero spostrzegł, że to co zrobił nie powinno się wydarzyć, przecież tego nie chciał. Wpatrywał się w niego ze skupieniem, mrugając co jakiś czas zdrowym okiem. Ta bliskość, do której dopuścili była na swój sposób intrygująca. Gęstą atmosferę rozrzedził śmiech Chyżego.
Blondyn widział jak dłoń tropiciela zmierza w jego kierunku, ale nie miał czasu na reakcję. Posłusznie oparł się plecami o skalną ściankę, ale zamarł, gdy mężczyzna usiadł tak nagle do niego przyległ. Usta mu zadrżały, a odruchowo ułożył dłoń na udzie ciemnowłosego, wciskając w nie palce — co poniekąd było reakcją obronną. Wsłuchiwał się w jego słowa, jak ofiara w przemowę kata. Absolutnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw, takiego cholernie bliskiego kontaktu z drugą osobą.
Zaczął go od siebie odpychać w momencie, w którym Chyży sam zaczął ewakuować się z jego nóg. Prawą dłoń cisnął w klatkę piersiową mężczyzny, napierając na nią, w celu odepchnięcia go. Przez chwilę nawet nie słuchał tego, co było do niego mówione, bo w głowie pojawiało mu się wciąż jedno i to samo pytanie, na które nie znał odpowiedzi. Dręczyło go.
Dlaczego na to pozwoliłeś?
Przełknął ślinę, która boleśnie przeszła przez jego gardło.
„Wybacz, Leith. Chyba nieco mnie dzisiaj nosi.”
Usta znów mu zadrżały.
Nnie wie-em czy... — zrobił kilkusekundową pauzę, jakby prowadził wewnętrzny bój z samym sobą. — To nnie po-winno zaj-ść takk daleko — skomentował jedynie to ich nagłe zbliżenie, zupełnie nie wspominając wszystkiego, co Nicca powiedział o Pradawnym. Prawdopodobnie to co się stało w jakimś stopniu wstrząsnęło Leithem. Wciąż czuł dotyk dłoni ciemnowłosego na swojej klatce piersiowej, wciąż miał dreszcze — w tamtym momencie odezwały się nadwrażliwości blondyna. Czasami dostawał gęsiej skórki, gdy obce ręce dotykały fragmentów ciała, które pokrywał ciemny tusz lub blizny — pierś należała do tej grupy. — Na pewwne rze-czy reagu-ję... innaczej.
Kolejne bolesne przełknięcie śliny.
Shane daje ssobie ra-dę, możesz za-jąć się sob-bą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.02.19 2:50  •  Wielka czerwona skała - Page 23 Empty Re: Wielka czerwona skała
…………Prowokacje, prowokacje, prowokacje. Umysł tropiciela znowu był rozchwiany, ale to nic dziwnego, przecież raz pękniętego szkła nigdy nie da się ponownie ułożyć w idealną całość. Na przestrzeni tych wszystkich stuleci Chyży zgubił olbrzymią ilość odłamków, które stanowiły jego osobę, dlatego czasem tracił klarowny obraz samego siebie. Długoletnie życie zresztą nie wpływało zbyt dobrze na jego psychikę, a przynajmniej nie z tymi wydarzeniami, których był świadkiem, tudzież w których brał udział.
Ponowne spotkanie z Shane’em również ostro zaburzyło jego umysłową równowagą. Paradoksalnie, niezależnie od tego, jak bardzo go ucieszyło, że znalazł go żywego, to wbrew pozorom dotychczasowo sądził, że podąża za zwykłym kaprysem, charakterystycznym dla części znużonych długowiecznych. A on nudził się dość łatwo, niezależnie od tego, jak wrażliwy, czy niewrażliwy potrafił być na bodźce.
Teraz wpakował się w kolejną wymagającą obietnicę. Z jednej strony miał cel, a z drugiej czasami zastanawiał się, czy sam sobie nie robi zbyt mocno pod górkę. Tym razem prawdopodobnie zafundował sobie kolejkę wprost do objęć śmierci, ale to było dla niego najmniej problematycznym aspektem. Pewne inne czynniki były znacznie bardziej istotne, a przede wszystkim znacznie bardziej kłopotliwe. Dlatego tak się teraz miotał, pomimo faktu, że decyzję podjął już dawno.
Niestety, klasycznie, odbijało mu w najmniej spodziewanym momencie. I niestety, padło na Leitha, którego w gruncie rzeczy całkiem lubił. Weterynarz był jedną z nielicznych osób, które go nie drażniły, poza tym działał na niego kojąco, co już w ogóle było rzadkością. Dotychczasowo nie sądził, że mógłby przy nim stracić kontrolę, ale proszę bardzo – najwyraźniej było z nim gorzej, niż sam zakładał. A może po prostu był zmęczony, ciężko było to teraz stwierdzić.
Jednak skoro nawarzył piwa, to musiał je wypić. W gruncie rzeczy teraz, gdy nieco odetchnął i przypomniał sobie, gdzie i z kim się znajduje, to wraz z klarownością myśli przyszło również coś na kształt zakłopotania. Ten rodzaj emocji odczuwał wybitnie rzadko i raczej czuł się z tym dość… dziwnie. Przesunął dłonią po swoim karku, łypiąc na towarzysza z pewną dozą zaskoczenia.
Welp. Normalnie by tak nie zareagował, ale obronna reakcja weterynarza faktycznie wprawiła go w zakłopotanie. Jak nic mięknął na starość albo po prostu miał dzisiaj naprawdę zwichrowany dzień. Nie ma co, potrafił się wpakować w kłopoty nawet podczas towarzyskiej rozmowy, najwyraźniej miłe pogaduchy wykraczały poza zakres jego kompetencji społecznych. To było prawie przykre, ale z drugiej strony – nie, żeby oczekiwał od siebie czegoś więcej.
„To nnie po-winno zaj-ść takk daleko”.
Temu z całą pewnością ciężko było zaprzeczyć.
Aaah. Mea culpa, Leith – rzucił, nie odwracając niebieskich ślepi od twarzy jasnowłosego. – Nie mam nic na swoją obronę, Wysoki Sądzie.
Odruchowo próbował wrócić na swoje tory. Nie uciekał od problemu, po prostu w gruncie rzeczy przybierał ten rodzaj taktyki, który wydawał mu się najbardziej odpowiedni. Wątpił, żeby weterynarz miał ochotę na roztrząsanie całej tej kwestii.
„Na pewwne rze-czy reagu-ję... innaczej.”
Nie planowałem takiego rozwoju sytuacji – mruknął, chociaż nie był pewien, czy powinien to mówić. – Jestem nieco ostatnio… podminowany. Brzmi to strasznie elokwentnie, ale w gruncie rzeczy po prostu jestem cięższy do zniesienia, niż zazwyczaj. Raczej słaby ze mnie kompan do towarzystwa.
Okej, na tym najlepiej skończyć. Co się stało, to się stało, nie miał w nawyku przepraszania, ale czuł, że parę słów wypada powiedzieć. A może to była kwestia tego, że wciąż był rozstrojony, co wyczuwał jego popielaty kundel. Wyjątkowo Pożogar sam podszedł bliżej i oparł swój ciepły pysk o ramię tropiciela, jakby chciał powiedzieć, że chyba czas się zbierać.
„Shane daje ssobie ra-dę, możesz za-jąć się sob-bą.”
 Och, czy to jakaś zawoalowana sugestia rzucona w moją stronę? – Odruchowa zgryźliwość powróciła do jego tonu. – To trochę bardziej specyficzna kwestia, ale nie czas i miejsce na rozmawianie o tym. Jak dobrze pójdzie, to następnym razem spotkamy się na Smoczej Górze.
Wstał i przeciągnął się, poprawiając krótkim gestem przerzucony przez ramię łuk.
Muszę wrócić do polowania, coś czuję, że i tak się tutaj zasiedziałem. Powinieneś też się stąd zbierać, Leith. Sam wiesz doskonale, że pustynia nie jest zbyt przyjazna, w szczególności dla takiej blond piękności. – Tak, zdecydowanie wrócił stary on. – Do zobaczenia, gołąbku. Nie daj się żadnym mendom i dupkom.
Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu i odwrócił się na piętach. Uniósł dłoń w ramach pożegnania, po czym klepnął nią o swoje udo. Pożogar reagując na dźwięk skoczył zaraz za nim.
Zdecydowanie się zasiedział. Był teraz niespokojny, czuł, że musi zapolować. Gdyby blondyn go zawołał, pewnie zawróciłby, ale wątpił, żeby to miało nastąpić. Prawdopodobnie także potrzebował teraz przerwy.
zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 23 z 23 Previous  1 ... 13 ... 21, 22, 23
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach