Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 13 z 23 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14 ... 18 ... 23  Next

Go down

Pisanie 09.06.15 2:08  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Tumany kurzu i suchej ziemi buchnęły w górę.
Wgryzł się w zębami w rękę nieznajomego tak mocno, że poczuł na języku metaliczny smak krwi, która zaczęła wyglądać  soczystymi kroplami z rany. A ta rosła w zaskakującym tempie, gdy dzieciak zaczął szarpać głową na boki, ciągnąć w swoją stronę i dogryzać mocniej, tak zaciskając szczęki, że prawie czuł, jakby za moment miały mu się połamać kości żuchwy. Mimo to nie rezygnował, dłońmi zaczepiając już o ubranie jasnowłosego, kolanem wbijając się mocno w brzuch ofiary. Szarpnął wściekle rękoma, tocząc z pyska masę piany. W stalowych tęczówkach pojawił się ostrzegawczy błysk – że właśnie wkroczył na jego terytorium, którego miał zamiar bronić.
Kły przecięły ostatni raz skórę na jego ręce, nim Hiroki puścił i rzucił się na twarz mężczyzny. Zdążył jeszcze zadrapać jego oczy, ale zęby nie dosięgnęły upragnionego celu. Kłapnęły centymetr od nosa Ourella, plamiąc jego szyję i brodę śliną, nim - TRZASK! -  otumaniony dzieciak prawie upadł na bok. Zachwiał się ostro, puszczając w szoku swoją ofiarę i chcąc złapać się za obolałą głowę, która zapulsowała tępo. Syknął niemo, aż nie trafił na ziemię. Przez krótką chwilę wyrywał się jeszcze, próbując uderzyć ręce, które go złapały. W amoku huknął postać za sobą potylicą w szczękę, ale zabolało to pewnie bardziej jego, niż oprawcę.
Zaparł się nagle nogami, wszystkie paznokcie (oprócz tego od złamanego palca) wbił w nadgarstek przygarniających go do siebie rąk. Poczuł się jak w potrzasku. Wystraszył się i zdenerwował jednocześnie. Nic dziwnego, że w czaszce pojawił się piskliwy alarm nakazujący ucieczkę. Zawarczał gardłowo, szarpnął się raz jeszcze, a potem...
„Spokój, Shiro.”
Zamarł, lekko przymykając oczy. Usta, dotychczas wykrzywione w warkocie, straciły gniewny wyraz, a z twarzy odjęto wściekliznę. Przestał go drapać i bić, zamieniając się praktycznie w bezwładną powłokę. Dyszał tylko ciężko, z cudzą ręką na swoich wargach, które co rusz muskały wnętrze dłoni czarnowłosego. Nie obejrzał się za siebie – był już pewien, że to Jinx – tylko patrzył nieustannie na Ourella. Charczenie co jakiś czas wymykało się z martwego gardła, trafiając wprost do umysłu anioła. Było to coraz rzadsze i coraz mniej gwałtowne. Dzieciak powoli zaczął się uspokajać. Oparł się o pierś właściciela, rozbieganym spojrzeniem lustrując mężczyznę, którego przed chwilą zaatakował.
Chciał to zrobić jeszcze raz.
I ponownie.
I jeszcze jeden.
I...
W końcu drgnął, gdy ręka Jinxa zdecydowanie zbyt mocno ścisnęła jego szczękę. Wydał z siebie stłumiony jęk, pełen zaskoczenia i bólu. Znów się spiął, mocniej naciskając ramionami i głową na samego Shebę. Chciał uwolnić się od tego nieprzyjemnego dotyku, ale na darmo. Powieki drgnęły, nim zatrzasnął je i zaczął się wykręcać, co jakiś czas zahaczając dłońmi o rękę starszego wymordowanego, by je od siebie odepchnąć.
Ale ten puścił dopiero, gdy sam usiadł i przyciągnął go jeszcze bliżej.
Jasnowłosy prawie automatycznie podkulił nogi, przylegając bokiem do Sheby. Łypał wściekle na Ourella, gotów zaatakować raz jeszcze, gdyby ten tylko postanowił zbliżyć się do nich choćby na krok. Oddychał płytko przez nos, zaciskając palce na koszulce czarnowłosego. Usmarowane niewielką ilością krwi wargi co jakiś czas poruszały się, odsłaniając górne zęby i dziąsła.
„... skręcę mu kark.”
Przekręcił się, by objąć Shebę za szyję i schować twarz w jego barku. Tam było bezpiecznie. Tam mógł się skryć przed wzrokiem, który go oceniał, analizował, który próbował go rozebrać na czynniki pierwsze. Hiroki zrobił to tak niezdarnie, że po drodze noga, na której cały czas się zapierał, szurnęła po ziemi, a on sam zsunął się nieco. Szybko się jednak pozbierał i przytulił do niego, co jakiś czas ponad swoim ramieniem zerkając na anioła. Mocno naciskał na Jinxa, dosłownie tak, jakby chciał go powalić na plecy, ale nie stracił zainteresowania nieznajomym nawet wtedy, gdy przylgnął ustami do szyi Jinxa i zaczął go lekko podgryzać, powarkując jak chętny zabawy wilczurek.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.06.15 18:09  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Ze stoickim spokojem obserwowała jakże wzruszające spotkanie, w którym czuła się doprawdy na uboczu. W pewnym sensie była istotą odrobinę widmową, bo choć wizualnie rzucała się w oczy, to w toku konwersacji mogła się zdać nawet niewidzialna. Nie przeszkadzało jej to - znacznie bardziej podobało jej się bierne przyglądanie wypadkom i przysłuchiwanie się dialogom niż branie w nich czynnego udziału. Już miała okazję poznać, jak to jest znaleźć się w samym centrum napierdalanki i ani myślała, by kiedykolwiek wplątać się w coś podobnego.
Z zewnątrz wyglądała pewnie na całkowicie nieobecną. Śledziła tok wydarzeń, ale myślami zdarzało jej się uciekać gdzieś daleko. W rzeczywistości zakorzeniały ją głównie powarkiwania i rzucanie się chłopca. Nie były one jednak na tyle silne, by całkowicie przywrócić Vivian do rzeczywistości. Gdzieś w umyśle, jak na dolnym pasku w telewizyjnych wieczornych wiadomościach (ha, pamięta się takie cuda z czasów bytności w mieście), przemykały jej myśli z gatunku biedne dziecko albo Ao jedyny, brzmi jakby go wścieklizna dopadła. Oby temu całemu medykowi udało się biedaka przywrócić do normalności.
No właśnie, wspomniany już osobnik dokonał rzeczy bardzo ciekawej - jednym wypowiedzianym zdaniem zmusił czerwonowłosą do powrotu na ziemię. Czyżby się zapomniała? Chyba przez cały ten czas swych umysłowych podróży wgapiała się w przestrzeń okoliczną blondynowi, przez co mogła sprawiać wrażenie, że chamsko się mu przypatruje. Zamrugała gwałtownie przez chwilkę i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Uznajmy, że Teresa, skoro już się przyjęło. Również miło mi poznać. - Przedstawienie się tym nowym pseudonimem było nawet odrobinkę zabawne, ale jeszcze zabawniejszym było niewyprowadzanie bruneta z jego mylnych przekonań. Skoro już przechrzcił pannę Andersson na Tereskę, to nich i tak pozostanie. W sumie to było jej zupełnie wszystko jedno, jak będą się do niej zwracać, póki nie było to nic szczególnie obraźliwego. A czy to Ania, Jagna czy Karina... wszystko jedno, imię to imię.
I znów chwila na zniknięcie z umysłów pozostałych zgromadzonych, na powrót "stała się półprzezroczysta". Rozmowa o objawach trwała, jak to na zwykłej konsultacji lekarskiej. Zamiast gabinetu mieli pustynny krajobrazik, tablicę z literami do badania wzroku zastępował ogromna skała w kolorze równie intensywnym co czupryna wymordowanej, rolę lekarza pełnił przyjazny blondynek (brakowało mu chyba tylko kitla i stetoskopu), troskliwy-tatuś-Jinx i Shiro w roli pacjenta. Z grubsza wszystko się zgadzało. Jeżeli zaś ktoś chciałby zapytać o Vivian - ona najwyraźniej w tej scence robiła za okno albo inny element wyposażenia.
Ale moment! Pytanie! Do niej! I chyba nawet zdąży odpowiedzieć, zanim brunet kontynuuje swoją wypowiedź. Skinęła głową w potwierdzeniu.
- Właśnie, najpierw był taki spokojny, a później jakby mu odbiło - skomentowała. O ile dobrze zapamiętała, to gdy pierwszy raz ujrzała chłopaczka, to jego ówczesne zachowanie nijak się nie miało do tego, co odstawiał teraz.
Trochę zszokowały ją kolejne słowa mężczyzny. Nawet przez chwilę nie wątpiła w to, że mówił całkowicie poważnie. Widziała już raz jak się zachowywał, gdy miał ochotę się "pobawić" w polowanie i nie przyszłoby jej na myśl wyobrazić sobie, by w tej chwili nie mówił poważnie, nawet jeżeli materia problemu była zgoła inna. Z całą pewnością, jeżeli diagnoza nie będzie rokowała dobrze, to dzieciak dokona żywota nawet i w tej samej chwili. Naprawdę nie chciałaby tego widzieć ani nawet mieć tego świadomości. Zerkała raz po raz to na młodego, to na medyka i czekała na werdykt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.06.15 0:02  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
- Gdyby nie było, to przecież bym nie pytał. – odparł uprzejmym tonem, posyłając w niepamięć epizod o pieszczotliwym tarmoszeniu po łbie. Ourell nienawidził marnotrawstwa czasu. Nauczony życiem i przykrymi doświadczeniami doskonale zdawał sobie sprawę, że każda sekunda była na wagę złota.  Przekonywał się o tym tak wiele razy, że stojąc dzisiaj przed jednym ze swoich pacjentów, był gotów zbesztać go za ociąganie się z naklejeniem plastra na zwykłe skaleczenie. Przewrażliwienie często działało na jego niekorzyść, jednak medyk nie dałby już sobie wpoić do głowy innych przyzwyczajeń i przekonań.
Przez mocno zaciśnięte zęby, wyrwał mu się jeszcze jeden przeciągły syk. Zamknął mocno powieki, odchylając głowę jak najbardziej do tyłu, by oddalić twarz od agresywnego dzieciaka. Rozpaczliwe próby odepchnięcia chłopca spełzły na niczym, jednak Bernardyn długo nie musiał zmagać się z niesfornością psiaka, bo oto do akcji wkroczył jego właściciel.
TRZASK.
Natychmiast otworzył oczy, zbierając się do siadu. Mimowolnie rozpostarł palce ugryzionej dłoni, pozwalając, aby strużki krwi swobodnie zlatywały ku dołowi. Podświadomie natomiast pomyślał, aby ustawić ją nad ziemią - nie własne ciało - oraz dodatkowo odsunąć nieco na bok, z dala od ludzi, którym przyglądał się w lekkim szoku. Bolało jak diabli. Gdzieś z tyłu głowy krzyczał do niego głos, rozpaczliwie domagający się poważania. BHP jak jasny gwint. Tak jak w pracowni bezpośrednio nie dotyka się niebezpiecznych substancji, tak i w przypadku pewnych osób powinno się zachować pewną dozę dystansu. Mówią, że przypadek w szczególności dotyczy nieprzewidywalnych bestii, którym z pyska toczy się piana…
- Niedobrze. – mruknął prędzej do siebie, aniżeli zgromadzonych. Zmrużył nieznacznie oczy, natychmiast podnosząc się do pionu. Nie zważając na ból czy bieżącą akcję, wsunął zdrową rękę do przewieszonej na ramieniu torby, niezgrabnie wyjmując z niej kawałek materiału, który najprawdopodobniej służył mu za bandaż. Bez zbędnych ceregieli zaczął przewiązywać go sobie wokoło dłoni, chcąc jak najszybciej zatamować krwotok i uniemożliwić swojej posoce na rozlanie się wszędzie dookoła. Były pewne priorytety, a to, że opatrzył najpierw siebie, absolutnie nie zależało od jego egoistycznych pobudek. Przed oczami miał tylko dobro innych, wszak nie wiadomo co teraz w tej krwi było. Przewiązanie ręki bandażem trwało mniej, niż kilkadziesiąt sekund. Kilkaset lat praktyk nadało jego ruchom pewnej machinalności, przez co przywrócił sobie dyspozycyjność do dalszych badań mniej więcej w czasie, gdy Jinx skończył dzielić się z nim własnymi spostrzeżeniami.
Nim jednak zdążył pokiwać porozumiewawczo głową, jego spojrzenie natychmiast wymalowało się w pełnej barwie przerażenia.
- Hola! – krzyknął, zawieszając spojrzenie na ręce zaciśniętej na ustach chłopca. – Jest niebezpieczny. Trzeba go przytrzymywać, ale, na Boga, nie złam mu szczęki! – jęknął wyraźnie przejęty losem wymordowanego, jakby zupełnie zapomniał o drażniącym bólu, iskrzącym się w kilku punkcikach na jego ręce. Ourell często wypadał na kompletnego ślepca, choć każdy uleczony zarzekał się, że jego oko dostrzeże wszystko. W przypadku, gdy drugiej osobie działa się krzywda, każdy inny czynnik bladł, schodząc na najdalszy plan. W tym jego własna wygoda i bezpieczeństwo.
A później cisza. Z wyraźnym zaangażowaniem wysłuchiwał słów mężczyzny, przenosząc wzrok na dziewczynę, kiedy i ona postanowiła zabrać głos. W pewnym momencie pusto zawiesił wzrok na wyrywającym się dzieciaku, ze skwaszona miną borykając się z własnymi myślami. Przypuszczeń miał sporo, a pomimo pieczołowitych wyjaśnień tej dwójki, chcących je obalić lub jakoś pojaśnić, jego obowiązkiem było pamiętanie o nich choćby prawdopodobieństwo wynosiło blisko zera. Wielowątkowość myślenia przydawała się w łatwiejszym ustaleniu dolegliwości, choć wymagała od Ourella mnóstwa energii i zaangażowania, a medyk zawsze dawał z siebie 120%...
Z amoku własnych przemyśleń wyrwał go bezpośredni zwrot do jego osoby.
„Słuchaj, Ou…”
Podniósł na niego spojrzenie.
„... skręcę mu kark.”
Natychmiast się ożywił.
Rozchylił nieznacznie usta, choć zamknął je równie szybko, mocniej zaciskając zęby. Gniewnie przymrużone spojrzenie jasno dawało wymordowanemu do zrozumienia, że medyk absolutnie nie zgadzał się z takim zakończeniem. Jinx nie znał Ourell’a od dnia dzisiejszego… to przecież było do przewidzenia.
- Nie zabijaj go. – ton wyrywającego się w stronę mężczyzny oburzenia, nie brzmiał zbyt elegancko, choć anioł szybko złagodził rezerwami cierpliwości, przywracając sobie na twarz neutralny wyraz. – Nie każ dzieciaka za moje błędy. Masz prawo ukręcić kark mnie, jeśli faktycznie coś schrzanię lub nie dam rady, ale go nie skreślaj. „Jeden z dwóch najlepszych medyków”? Nie schlebiaj mi tak. Idź do tego lepszego, jeśli ja nie dam rady… - powiedział z pełną powagą w głosie. Nie zależało mu na obronieniu tytułu, który zresztą i tak wedle jego przekonań absolutnie mu się nie należał. Zbyt często w swojej karierze nie wiedział co zrobić, by teraz zbierać pochwały bez wykonanej pracy. Mimo wszystko był w stanie postawić na szali własne życie, byleby przekonać Jinx’a, że proces diagnozy nie musiał kończyć się wyłącznie na jego osobie. Był jeszcze szpital, inni medycy… nawet Kościół Nowej Wiary ze względu na swoje – niektóre – piękne przekonania, przyjąłby gówniarza z otwartymi ramionami. Jednak taka skrótowa forma prośby nie zwiastowała wyciągnięcia białej flagi… w końcu liczył się czas. Ourell mógł umniejszać swoje umiejętności, jednak te setki lat doświadczenia dawały mu pewną przewagę. Poza tym napędzała go chora powinność niesienia pomocy. Nie było lepszego silniczka.
- Martwi mnie taka gwałtowność. – jakby wszyscy inni czuli się wręcz wakacyjnie… - Przypuszczając, że faktycznie nikt nie podał mu żadnych narkotyków, a wirus nie jest winowajcą całego zajścia, to może być schizofrenia. – odparł, przekrzywiając nieznacznie głowę na bok, jakby ponownie rozważał to, co przed chwilą powiedział. – Nagła schizofrenia. – dopowiedział, zerkając ukradkiem na opatrunek, który powoli zaczynał przesiąkać krwią. Natychmiast zaczął obwiązywać dłoń drugą partią materiału, acz co jakiś czas i tak spoglądał w stronę zgromadzonych, sprawiając wrażenie jak najbardziej zaangażowanego w dyskusję. Podzielność uwagi. – Musiałbym porozmawiać z osobami, które sprawowały nad nim opiekę, aby mieć jakiekolwiek poparcie, bo niestety, ale nie wystarczają mi opisy wyłącznie z dnia dzisiejszego, ewentualnie wczorajszego. Jednak.. nie ma czasu. – zacisnął mocniej opatrunek na swojej ręce, ostrożnie podchodząc do wtulonego w Jinxa dzieciaka. Rozczulał go taki widok… zawsze miał słabość do dzieci, jednak jego mina pozostawała niewzruszona. Nie mógł pozwolić sobie na dekoncentrację. Zachowywał stosowną odległość około półtorej metra, acz nie szczędził sobie przelatywania po drobnym ciele analitycznym spojrzeniem.
- Uderzyły mnie jednak Twoje poprzednie słowa, Jinx. – dodał, przechylając nieznacznie ciało na bok, zahaczając w końcu wzrokiem na nienaturalnie wygięty palec chłopaka. Zmrużył nieznacznie oczy, jednak kontynuował. – Widzę w nim tylko osobę, która nad sobą nie panuje. Jest dzika, agresywna... zresztą widać. – jak na złość mocniej zabolała go ręka. – Ale jeśli faktycznie „cofnął się w rozwoju”, bardzo prawdopodobne, że to matołek. – pokiwał poważnie głową, nie pozwalając sobie na niepotrzebne przerwy w wypowiedzi. – Matołek, w kontekście Syndromu Thurmana. Powoduje obniżenie inteligencji, przez co chory zachowuje się jak smarkacz. – odparł, sprawiając wrażenie, jakby na chwilę odpłynął. Usilnie starał coś sobie przypomnieć. – Uleczalny. Jednak lekarstwo jest trudne do przygotowania, a raczej składniki są wymagające. Śledziona ryjowca, mleko makowe, altea. – zwrócił łeb w stronę kobiety, natychmiast przybierając uprzejmy, pełen szacunku ton. – Tereso, nie wiem czym się zajmujesz, jednak jeżeli przynajmniej dobrze znasz tereny Desperacji i Edenu, bardzo prosiłbym o pomoc w odnalezieniu potrzebnych składników. Żadnego przy sobie nie posiadam, więc trzeba je zebrać. I to szybko, bo dzieciak stanie się warzywem. – odparł, zauważając wcześniej pewien cień współczucia malujący się w oku kobiety, gdy patrzyła na zgłupiałego chłopca. Jeżeli jego los nie był dla niej obojętny, Ourell był w stanie to wykorzystać. – Jest tylko jedno ale. Wszystkie składniki poza alteą są halucynogenne. Jeśli się mylę, mogę mu zaszkodzić. – ostrzegł spokojnie, uznając za stosowne podzielenie się stopniem ryzyka.
Wkrótce jednak podszedł o krok bliżej.
- Poza tym chciałbym go opatrzyć. Shiro ma złamany palec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.06.15 1:35  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Palce Sheby poluzowały się dopiero w chwili, kiedy wyczuł, że chłopak przestaje się rzucać I szarpać. Przez krótką chwilę przez jego twarz przebiegło skrzywienie, kiedy podrapana skóra zaczęła piec, ale jego całą uwagę przykuł mówiący Ourell. Poniekąd był nieco zaskoczony zmianą, jaka zaszła w Shiro. Jego potulność względem Jinxa była zastanawiająca, jak nie on, ale to pewnie był wpływ jego dziwn…
”Nie zabijaj go.”
Górna warga mężczyzny drgnęła i uniosła się ukazując ostre zęby a z gardła wydobyło się ostrzegawcze warczenie. Ourell powinien wiedzieć kiedy trzeba ugryźć się w język, a kiedy można coś powiedzieć. Akurat teraz dość odważnie droczył zwierzę, które z każdą kolejną chwilą coraz bardziej traciło cierpliwość.
- Należy do mnie. – wysyczał a źrenice momentalnie zwęziły się w pionowe kreski. - I zrobię z nim co ze chcę. – dłonie objęły drobne ciało, które zaczęło lgnąć do niego. Jedna ręka wsunęła się pod kolana jasnowłosego i uniosła go nieco, wciągając na swoje uda, druga z kolei wsunęła się między delikatne kosmyki włosów Shiro.
- Możesz mieć pewność Ou, że jak coś spierdolisz to I tobie skręcę kark. – dodał cicho odchylając głowę nieco w bok, by ułatwić dostęp do swojej szyi, mrucząc coś pod nosem. - Drugi medyk został pochlastany przez władzę, więc jak widzisz, radzę Ci się jednak skupić nad dolegliwościami chłopaka. – kolejne gardłowe warknięcie, tym razem skierowane do chłopaka, które zęby chwyciły go zbyt mocno za skórę.
W końcu członek DOGS przeszedł do rzeczy i zaczął przedstawiać swoje diagnozy. Sheba słuchał go uważnie, przyswajając każde jego słowo. Brwi uniosły się nieco wyżej, kiedy dosłyszał, że dzieciak może mieć „schizofrenię”. W sumie nie spodziewał się tego, choć z drugiej strony co on tak naprawdę o nim wiedział? No właśnie. Tyle co nic. Choć jakaś jego cząstka podpowiadała mu, że smarkacz akurat nie choruje na to. W końcu w swoim długim życiu spotkał się jednak z wieloma schizofrenikami, i ci zachowywali się z goła nieco inaczej…
Matołek
Ciche westchnięcie wydobyło się z jego zaciśniętych ust, kiedy usłyszał tę nazwę. Matołkiem to Shiro był, ale żeby aż tak? Niby nazwa obiła się o jego uszy, ale w tym momencie nie był w stanie nic konkretnego sobie przypomnieć. Czyli trzy składniki były do tego potrzebne…  
- Shiro. – cichy głos musnął ucho chłopaka, przyciśniętego do jego ciała. - Spójrz na mnie teraz i posłuchaj mnie. – mówił spokojnym tonem, oddzielając każde słowo od siebie. Kiedy już zaskarbił sobie uwagę smarkacza, kontynuował iście ojcowskim tonem, jakby mówił i tłumaczył coś bardzo ważnego małemu dziecku. Jeżeli rzeczywiście chłopak cierpi na tego całego tumana, to powinno choćby w drobnym stopniu zadziałać.
- Widzisz tego brzydkiego pana? – wskazał ruchem głowy w stronę Ourella. - Chciałby naprawić twój zepsuty palec. O, ten. – ujął dłoń Shiro, gdzie jeden z palców odstawał wyjątkowo nienaturalnie. - A jeżeli pozwolisz mu na to, to gdy wrócimy do domu, to będziesz mógł zjeść coś, co tylko będziesz chciał. To jak, mamy umowę? Będziesz grzecznym chłopcem? – nim jednak chłopak mógł cokolwiek odpowiedzieć, nachylił się w jego stronę i przycisnął swoje wargi do jego ucha i wyszeptał na tyle cicho, że słowa dotarły tylko i wyłącznie do niego. - Będę tutaj cały czas i cię obronię w razie co. – odsunął się od niego mając nadzieję, że to poskutkuje. I w pewien sposób da nadzieję, że rzeczywiście ma tą chorobę debila.
- Tereska. Mówiłaś, że bawisz się w farmakologię, tak? Jesteś w stanie przyrządzić lek jeśli dostarczę Ci składniki? – zapytał spoglądając kątem oka na kobietę, jednocześnie wyciągając telefon z kieszeni spodni.
- Mleko makowe spróbuję załatwić od Taihen. I też do niej udamy się zaraz, ale najpierw zatelefonuję. – mruknął wybierając odpowiedni numer telefon. Odczekał chwilę, aż po drugiej stronie rozległ się wyjątkowo zaspany głos.
- Yo. Masz chwilę? Mam sprawę. – krótka chwila na skrzywienie się – [color=#2D2D2D Wiedziałem, że nie oprzesz się mojemu urokowi. Potrzebuję Altei i śledziony ryjowca. Masz coś z tego albo twoje kontakty mają? Nie wiem. Nie jestem pierdolonym medykiem. Dopytam Ourella, ale chyba dwie sztuki starczą. Potrzebuję tylko znać cenę. Dobra. To czekam. [/color] – rozłączył się, ale nie schował telefonu. Tylko czekał, obserwując uważnie dzieciaka, czekając, aż dłużące się minuty wreszcie dobiegną końca. W końcu trzymane urządzenie wydało z siebie cichy dźwięk wibracji.
- Dobre i to. Słuchaj, muszę najpierw udać się do Kościoła po mleko makowe, nie wiem ile mi na to zejdzie. Masz jakieś plany na dzisiaj? Jak będę wracał do burdelu napiszę Ci wiadomość i możemy spotkać się przed jego wejściem. Pasuje? W każdym razie do zobaczenia, Zero. – rozłączył się podnosząc na równe nogi i się przeciągnął. Jeżeli palec dzieciaka został opatrzony, to Sheba złapał Shiro za zdrową dłoń i przyciągnął go nieco do siebie.
Muszę dorwać tego ryjowca całego. Altea jest załatwiona. Jakieś pomysły?
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.06.15 23:27  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Gryzł go, ale nie robił tego szczególnie mocno. Czasami tylko ssał lekko jego szyję, by zaraz przebiec albo językiem, albo zębami po drobnych, czerwonych znaczeniach. Zrobił mu już pewnie parę solidnych malinek, nim Jinx odsunął go od siebie i wydał rozkaz, który do dzieciaka doszedł z dziwnym opóźnieniem.
Zacisnął usta, lustrując wszystko, tylko nie czarnowłosego wymordowanego, jakby każdy fragment pleneru okazywał się o wiele ciekawszy, niż on sam. Szmat czasu minęło, nim wreszcie ulokował rozbiegane spojrzenie gdzieś na twarzy Sheby, ale do końca nie mógł trafić w jego oczy, za każdym razem zbyt mocno skupiając się na poruszających się ustach wymordowanego, których zresztą wielokrotnie chciał dotknąć palcami i pewnie by to zrobił, gdyby tamten mu na to pozwolił. Słuchanie tego wszystkiego, co miał mu do powiedzenia, sprawiło, że gdzieś w środku Shirōyate zaczął rodzić się czysty lęk. Wygiął buźkę w podkówkę słysząc te raniące na wskroś słowa. Szybko zresztą pokręcił przecząco głową i przylgnął do Jinxa, obejmując go jak najmocniej.
Nie, nie, nieeee... nie, nie, nie, nie chcę! – skomlał mu prosto w koszulkę, zachowując się jak ktoś, kto niejednokrotnie dostał od Ourella prętem przez grzbiet. Szczupłe ramiona Hirokiego zaczęły się lekko trząść z nerwów, aż nie postanowił wtulić się w niego mocniej. Mnóstwo myśli krążyło mu teraz po głowie i nie umiał oddzielić własnych od tych, które tworzyła mu choroba. Absolutnie wszystkie prowadziły jednak do jednego punktu – że nie chciał. Oddech stał się lekko przyspieszony – nie jakoś szczególnie, ale czułe zmysły Jinxa na pewno wyłapały nagłe zdenerwowanie dzieciaka, który wdrapywał się na niego i jak najsilniej chwytał, najwidoczniej bojąc się, że jeśli rozluźni uścisk, to ten go zwyczajnie odda i już nigdy się nie zobaczą.
Nie pamiętał dlaczego, ale wiedział, że Shebie nie wolno ufać.
Potrzebował naprawdę sporo czasu, żeby się zebrać w sobie choć odrobinę – chyba, że Jinx wcześniej stracił cierpliwość i po prostu go od siebie odepchnął. Usta mu drżały, a wzrok miał spuszczony na dół, nie chcąc pokazać załzawionych oczu. Szybko zresztą przetarł wierzchem dłoni wzdłuż twarzy, a potem naciągnął rękaw na rękę i zrobił to raz jeszcze, kuląc się nieco przed poziomem E.
„Będziesz grzecznym chłopcem?”
Przecież tylko tego teraz chciał. Żeby już się na niego tak nie złościł, ani żeby nie musiał robić mu żadnych złych rzeczy, które robił innym osobom. Hiroki pociągnął żałośnie nosem, przyciskając na siłę rękaw do oczu i próbując przypomnieć sobie, o co chodzi z „robieniem złych rzeczy”, ale potem uznał, że pewnie sobie coś wymyślił albo widział straszne sytuacje w jakimś horrorze w telewizji (mama czasami zapomniała wyłączać). Gdzieś na dnie jego umysłu tliło się jeszcze wspomnienie tego, jak czarnowłosy wepchnął go do sali wypełnionej rzadkim, stojącym powietrzem, pełnym odoru krwi, potu, fekaliów, pełnym wrzasków, sapania i błagania o pomoc. Płomyk też coraz bardziej zostawał jednak przydeptywany, a sam jasnowłosy coraz mniej zainteresowany.
Zacisnął zdrowe palce na dużej ręce Jinxa i spojrzał na niego nieśmiało spod rozczochranej grzywki, pełnej piachu i innego syfu.
Ale obiecaj! – wystękał, próbując opanować drżenie dolnej wargi. Zmarszczył lekko brwi i podniósł zdrową dłoń, by zacisnąć wszystkie palce, oprócz serdecznego w pięść. Musisz obiecać, bo inaczej nie pójdę z tym brzydkim panem!
Żeby jeszcze w ogóle był tym, który mógł dyktować warunki... Hiroki jednak najwidoczniej próbował na Shebie wymusić pewien rodzaj obietnicy, której – według każdego dzieciaka – nie można było złamać. Ta potrzeba stabilizacji i bezpieczeństwa, była dla niego teraz rzeczą najważniejszą i dopiero, gdy otrzymał stuprocentowe zapewnienie, podniósł się na nogi i obrzucając Ourella wściekłym spojrzeniem zrobił krok w jego stronę. Wysunął dłoń z zakrzywionym, nieprofesjonalnie opatrzonym palcem i czekał z naburmuszoną miną, gotów tupnąć nogą, gdyby coś mu się nie spodobało.
Wyciągnął też język i pokazał go Ourellowi, doskonale wiedząc, że może sobie hulać, gdy stoi tyłem do Jinxa, a co tam. Tego ta brzydka, pomarszczona morda na pewno nie zniesie, ha! Pewnie teraz mu głupio, że był taki zły! Jeszcze będzie płakać! Jeszcze...
Hiroki nagle drgnął, oglądając się przez ramię na Shebę. Podniósł dłoń wysoko do góry.
Ja wiem! Ja mam pomysł! Ja! Mogę ci go narysować!
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.15 19:59  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Z każdym momentem tej scenki coraz bardziej przypominała sobie, dlaczego od samego początku czuła jakiś taki... dziwny odrzut od osoby Jinxa. Najpierw był to czysty lęk o własne życie. Nie ma się w sumie co dziwić, skoro mogła je wtedy łatwo stracić i zapewne gdyby nie inny przypadkowy przechodzień, tak by się właśnie stało. W późniejszym czasie zdawać by się mogło, że nie jest jednak aż tak źle, jednakże dość szybko powróciła do swojego pierwszego zdarzenia. Ten wymordowany był z pewnych kwestiach naprawdę okropny. Vivian nie była w stanie pojąć, jak można być tak okrutnym, by zabić zwyczajnie chore dziecko. Tak po prostu, bo rości sobie do niego prawo. Skrzywiła się nieznacznie przy tym dialogu, w którym słowa bruneta mocno uderzały w całe jej pokłady instynktu macierzyńskiego. Najchętniej zabrałaby biednego chłopca ze sobą, gdzieś daleko od właściciela burdelu, pewnie byłoby mu o wiele lepiej. Chociaż no, na siłę nic zrobić nie można, niestety. Ale przynajmniej może będzie miała szansę choć trochę biedakowi pomóc.
Zabije dzieciaka. Zabije medyka. Rety, ile agresji... tylko czekać, aż i ruda wyląduje na tej liście - za samą bytność w najbliższej okolicy. Może by ich chociaż wtedy wrzucił do jakiejś zbiorowej mogiły, co?
Tu spoczywa trójka anonimowych osób zapierdolonych przez Jinxa "bo tak", świeć Panie /względnie: Ao/ nad ich duszami
- Rozumiem, że mowa o Sibutramini... tak, jeszcze pamiętam, jak się to przyrządza. Dam radę, jeżeli skołujecie wszystkie potrzebne składniki - potwierdziła z dodatkowym skinięciem głowy. Już nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miała okazję mieszać to właśnie lekarstwo, jednakowoż nadal była w stanie odtworzyć instrukcję.
Żywo zainteresowała się w momencie, kiedy padło imię Taihen. A, czyli się znali? Ciekawa sytuacja. Wygląda na to, że zupełnie mimo woli odprowadzą Vivian do domu, nie mając także pojęcia o tym, że mają do czynienia z drugą (podzielnie na troje) najważniejszą osobą w całym Kościele. Sama siebie raczej tak nie postrzegała, ale koniec końców i tak czuła się z tym całkiem zabawnie. Tym lepiej, jeżeli wybiorą się w Góry Shi - od razu pokona drogę powrotną i to przynajmniej nie sama. Zawsze to bezpieczniej podróżować z kimś, kto przynajmniej przez jakiś czas nie zrobi ci krzywdy, czyż nie? Mogła czuć się bezpieczna, póki miała coś przydatnego do zaoferowania , a później tak czy siak będzie na właściwym sobie miejscu.
- Śledziona ryjowca... nie, niestety nie będę mieć na składzie. Chyba trzeba będzie drania upolować - westchnęła ponuro. Będzie z tym wszystkim mnóstwo roboty, ale w gruncie rzeczy przynajmniej już wiedzieli, co się stało chłopcu. Teraz chociaż da się jakoś pomóc, bez odpowiedniego rozpoznania nawet nie było mowy o ratowaniu jego mózgu. A tak to... jakoś będzie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.06.15 16:57  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Targały nim bardzo podobne myśli, co rudowłosą. Najchętniej zabrałby dzieciaka do Edenu, gdzie zostawiłby go parze zaufanych aniołów, którzy zajęliby się nim bez mrugnięcia okiem, powołując się na swoją powinność służby ludzkości i dobre serce. Żyjąc w anielskich ogrodach, chłopak nie musiałby się martwić krzywdą, którą mógłby wyrządzić mu Jinx w przypływie swojej furii lub po prostu stwierdzając, że lepiej pozbawić go życia, aniżeli pozwolić toczyć żałosny byt. Zachariel był typem osoby, która nie potrafiła nikogo zranić, a co dopiero zabić. Prędzej dałby się wrzucić do ognia, niż pozwoliłby, aby kogokolwiek uderzono w twarz. Wielokrotnie poddawał leczeniu kogoś, kto nie miał już najmniejszy szans na przeżycie. Nigdy nie odstępował od prób, uparcie próbując cokolwiek zrobić, choćby do samego końca wiedząc, że wszystkie jego starania były bezcelowe. Dlatego z boleścią przyjmował na sobie decyzję czarnowłosego. Wiedział, że nie miał wiele do gadania w kwestii przyszłości chłopca. Desperacja rządziła się własnymi prawami, a anioł – choć wciąż się z nimi kategorycznie nie zgadzał – musiał się dostosowywać. Słabsi ginęli, silniejsi przeżywali… a jeśli silniejsi oszczędzali słabszych, słabsi byli zmuszani okazywać wdzięczność – zazwyczaj umniejszając się do roli przedmiotu.
Nie przestraszyły go warkoty Jinxa, jednak znając swoje miejsce w świecie, najzwyczajniej w świecie przestał się więcej spierać. Poniekąd miał rację. Lepiej skupić się na dolegliwościach, zamiast gdybać o najgorszym. O tym, w jaki sposób będziesz dawał sobie ukręcać kark, pomyślisz nieco później, Ou.
„Widzisz tego brzydkiego pana?”
Mimowolnie skrzywił się nieco bardziej, wbrew sobie wyglądając jeszcze mniej zachęcająco. Nie twierdził, że był ósmym cudem świata… właściwie tak dawno nie miał styczności z lustrem, że na dobrą sprawę nawet nie wiedział jak wyglądał, ale obelga zawsze postaje obelgą. Mimo wszystko szybko się zrehabilitował, jak zwykle łapiąc się na swoją słabość do dzieci.
Uważnie obserwował chłopaka, nie do końca rozumiejąc dlaczego nie był w stanie wykrzesać z siebie ani jednego dźwięku, mimo poruszania ustami. Choć potrzeba zdobycia informacji na każdy temat zaskakująco uporczywie kłuła go od środka, cierpliwie czekał, aż namowy czarnowłosego mężczyzny poskutkują.
I poskutkowały.
Mordę miał paskudną, ale uśmiech u każdego wyglądał ładnie. Nie potrafił zareagować niczym innym, jak serdecznym uniesieniem kącików ust do góry, widząc w jaki sposób zachowywał się chłopak. Wyglądał na nastolatka, jednak zaskakująco dobrze przywodził mu na myśl zwykłego dzieciaka, który ledwie zaczął swoją przygodę ze szkołą podstawową. Ba, kojarzył mu się z osobą, która w dawnych latach często potrafiło przywdziać jego twarz w szeroki uśmiech. Upewniał się w postawionej diagnozie, przez co czuł mniejszą obawę przed sprezentowaniem chłopcu halucynacyjnych wrażeń.
- Cześć. – zdążył zauważyć, że dzieciak nie był zbyt chętny na prowadzenie rozmów, o czym świadczyło nie tyle co przepełnione złością spojrzenie, a wciąż pulsująca bólem ręka. Jednak nie potrafił obrać w kontakcie z młodym wymordowanym innego stanowiska, jak kogoś, kto właśnie przymierzał się do rozmowy z dzieckiem. Uklęknął przed Shiro, delikatnie ujmując w dłonie jego wyciągniętą rękę, póki co skupiając na niej całą swoją uwagę. Czuł, że najprawdopodobniej poza pogawędkami, młody nie miał też ochoty by na niego patrzono - wszak zjechał go już spojrzeniem dobre kilkanaście razy. Trudno było jednak nie zauważyć wyciągniętego w jego stronę języka, co Ourell, najpewniej wbrew oczekiwaniom chłopca, odebrał z wyjątkową lekkością. – Nie dziwię się, że jesteś taki nieprzyjemny. Postaram się szybko dać ci spokój. – odparł przyjaźnie, bez zbędnych komentarzy, co do wyciągniętego języka. Spodziewał się nieprzyjemnego odzewu. – Będzie trochę bolało. – ostrzegł z przepraszająca miną i dając chłopakowi chwilę na oswojenie się z tą myślą, zabrał się za nastawianie palca, a w następnej kolejności, za nakładanie porządnego opatrunku.
Mimo wymalowanego skupienia na twarzy, podczas nakładania bandaża, jednym uchem wychwytywał rozmowę Jinxa, w szczególności, iż w pewnym momencie padło tam jego imię. Ze względu na podzielną uwagę, mężczyzna był w stanie w tym samym czasie bez nakładania kolejnego bólu na chłopca przewiązywać przez jego rękę biały opatrunek, toteż nawet nie podnosił spojrzenia. Mimo wszystko zdradził po sobie pewne myśli.
„Taihen.”
Mimowolnie zmrużył nieznacznie oczy, co Shiro mógł odebrać jako jakąś komplikację w opatrywaniu. Nosił na szyi żółtą obróżkę od długiego czasu. Potrafił miesiącami siedzieć w podziemiach, aczkolwiek błędem było uważanie go za osobę oderwaną od rzeczywistości. Znał wiele osobistości, które wydeptywały własne szlaki na desperackich piaskach, a miano prorokini nie pozostawało mu obce. Słyszał, że sekta zmieniła się odkąd rudowłosa zasiadła na tronie, aczkolwiek wciąż czuł na sobie bolesne rany związane z tą chorą organizacją. Mimo wszystko był aniołem, a masowe morderstwa na jego braciach i siostrach nie mogły spłynąć po nim jak po kaczce. Chował urazę do Kościoła i niekoniecznie cieszył się z nawiązywania z nim współpracy, aczkolwiek wiedząc, że musiał mieć na uwadze przede wszystkim dobro chłopca, w ciszy pogodził się z tym faktem.
Szkoda, że nawet nie wiedział o obecności jeszcze jednego wiernego.
„W każdym razie do zobaczenia, Zero.”
Drgnął.
Po raz kolejny…
Ostatni raz przewiązał bandaż i odsunął się od dziecka, na nowo przybierając na twarz szczery, acz delikatny uśmiech.
- I po krzyku. Mam nadzieję, że nie było ci tak źle, hm? – zagadał, aczkolwiek nie oczekiwał od dzieciaka odpowiedzi, gdyż miał na głowie ważniejsze sprawy, niż pogaduchy z nieprzyjemnymi małolatami. Przeniósł wzrok na Jinxa, wysłuchując tego, co miał mu do powiedzenia.
- Ryjowca widuje się na mokradłach Edenu lub plażach Desperacji. Diabeł jest dosyć szybki… - poprawił nałożoną na ramię torbę. – Proponuję podzielić się obowiązkami. Nie jestem pewny czy zabranie Shiro na polowanie byłoby najlepszym pomysłem, dlatego w czasie, gdy ty, Jinx, pójdziesz do Taihen po mleko makowe, ja i Teresa możemy iść upolować tego ryjowca.
Mimo słuszności z jaką wypowiadał każde osobne słowo, dało się wyczuć pewną dozę niechęci. W polowaniach był beznadziejny… na dobrą sprawę ciężko było mu ubić muchę chodzącą po suficie, a co dopiero większe stworzenie. Czarnowłosy znał Ourella ze swoich „pieskich” czasów dlatego mógł się domyślać, co było powodem jego wahań. Ktoś kto non stop siedział w podziemiach segregując ziółka, raczej nijak kojarzył się z myśliwym.
Aczkolwiek chciał jakoś pomóc…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.06.15 18:28  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
No I szach mat.
Mieli już odpowiedzieć odnośnie choroby chłopaka. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Shiro chorował na tę chorobę imbecyla czy innego tumana. Sheba nie wiedział czy czuć z tego powodu ulgę czy też nie. Przez moment jego twarz wygięła się w lekkim grymasie zniesmaczenia, szybko jednak wykrzesał z siebie ostatki cierpliwości słysząc jak chłopak zaczyna się rzucać, że nie chce. A w sumie kogo to obchodziło co on chciał, a czego nie. Teraz nie był w pełni świadomy swoich poczynań i jak sytuacja będzie tego wymagała, to jeszcze raz zdzieli go w ten łeb. Tym razem na tyle skutecznie, że pozostanie nieświadomy jeszcze przez dłuższy czas, umożliwiając tym samym opatrzenie go przez Ourella.
W milczeniu obserwował całą plejadę uczuć I emocji, które przewijały się przez twarz chłopaka. To wszystko było tak cholernie abstrakcyjne. Jeszcze do niedawna wymusić u niego choćby cień uśmiechu ocierało się o coś niemożliwego, a teraz? A teraz wystarczyło jedno słowo a człowiek otrzymywał aż namiar tego wszystkiego. Wyciągnął swoją dłoń w jego stronę i dotknął palcami jego drżący podbródek, unosząc jego głowę nieco wyżej, by chłopak mógł spojrzeć mu w oczy.
- Obiecuję. – powiedział cicho, o dziwo, z żadną kpiną w głosie. Mogło się nawet wydawać, że mówi to całkiem szczerze i poważnie. - A jak nie będziesz już płakał to dostaniesz niespodziankę. – dodał po chwili, przesuwając dłonią wzdłuż jego rozgrzanego od łez policzka, aż dotarł do mokrych oczu i przetarł kciukiem pod jednym z nich, ścierając pojedyncze łzy.
- No. Idź do niego, a ja tutaj będę. – dodał wskazując brodą w stronę Ourella, przez krótką sekundę posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, dając tym samym do zrozumienia, że jest obserwowany przez niego.
Czas wlókł się niemiłosiernie, a Sheba z każdą kolejną chwila robił się niecierpliwy. Wiedział jednak, że musi to przeczekać i że teraz z chłopakiem trzeba ostrożnie postępować, bo inaczej można go spłoszyć. Jak z jakimś pieprzonym jajkiem. Wargi mężczyzny drgnęły lekko, wykrzywiając się w krzywym uśmieszku. Kto by pomyślał, że będzie kiedyś skupiał tyle uwagi na jednym, zasmarkanym i bezdomnym kundlu.
Z rozmyślań wyrwały go słowa kobiety, na które skinął lekko głową. Nie pocieszyło go to zbytnio, bo nie uśmiechała mu się perspektywa biegania i gonienia za jakimś szczurem.
” Ja wiem! Ja mam pomysł! Ja! Mogę ci go narysować!”
Uchylił leniwie jedną powiekę, które jakąś chwilę temu przymknął. Niemalże nie parsknął śmiechem, szybko karcąc się w głowie, że to byłby pierwszy krok do utrudnienia sobie sytuacji.
- Jak będziesz miał naprawionego palca. – powiedział leniwie i przeciągnął się jak jakiś kociak, który przespał połowę dnia na skale wygrzewając się w słońcu. W końcu podniósł się z ziemi i otrzepał tyłek z piasku, podchodząc do chłopaka i wyciągając w jego stronę swoją rękę, by złapać go za jego, kiedy było już po wszystkim.
- Dzięki. – rzucił w stronę Ourella.
- Będę waszym dłużnikiem, jeśli zajmiecie się te małą cholerą. W takim razie pójdziemy z Shiro do Taihen. A my będziemy w kontakcie. Postaram się do was dołączyć najszybciej, jak to będzie tylko możliwe. – dodał i odwrócił się w stronę kobiety. Drugą ręką sięgnął za pasek spodni i wyciągnął nóż, który należał do Akane, a następnie oddał go dziewczynie. Skinął głową Ourellowi i ciągnąc za sobą Shiro oddalił się pospiesznie kierując w stronę gór Shi.

zt + Shiro
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.07.15 13:11  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
No to co, może powinni rzeczywiście zgarnąć dzieciaka? Jedno za jedną rękę, drugie za drugą i smyrgnąć w jakieś bezpieczne miejsce, gdzie możliwie udałoby się go przechować od zła tego świata. Najlepiej niech zrobią tak z każdym. Szkoda tylko, że nie da się uratować wszystkich. Ale gdyby tak spróbować z jednym... kto wie? Może sfatygowana swoim długim życiem Ziemia stałaby się chociaż odrobineczkę lepszym miejscem.
Przecież pozostali jeszcze tacy ludzie i nie-ludzie, którzy potrafili troszczyć się o pozostałych. W czasach takich, a nie innych, byli rzadkością - to fakt. Trudno jednak odmówić samego ich istnienia, które przecież było jak najbardziej realne i namacalne. Wystarczy tylko dobrze się rozejrzeć i mamy o, choćby takiego Ourella. Choćby taką Vivian. Wydawałoby się, że mało kto jeszcze zachował w sobie dobro, a okazuje się, że jest ich więcej, niż ktokolwiek by pomyślał. Nawet kojarzony często z krwiożerczymi rytuałami nowy Kościół stał się przytułkiem dla zagubionych dusz, troskliwą instytucją, która nie pozwala swoim wiernym na głód, choroby, analfabetyzm, samotną tułaczkę. Zamilczmy na temat przeszłości, krwawych ofiar... puśćmy je w niepamięć na rzecz nowego wizerunku, którym jest dobrotliwa, uśmiechnięta twarz wyrozumiałego Ao, kochającego ojca swojej rosnącej w siłę rodzinki.
Kłóciłaby się. Mowa oczywiście o wyglądzie blondyna, który nie wiedzieć czemu został określony jako brzydki pan. Nie był to czas ani miejsce na takie dyskusje, ale ruda musiała w duchu gorliwie zaprzeczyć tym słowom. Nie każdemu musi się podobać zdezelowana twarz, to fakt. Na pierwszy rzut oka najbardziej rzuca się wrażenie, że typ musiał wiele w życiu przeżyć, z pewnością nieprzyjemności. Trudno jednak uważać osąd za trafny, jeżeli ocenia się tylko po pozorach. Akane miała mnóstwo czasu na to, by dogłębnie przyjrzeć się postaci medyka, w trakcie gdy panowie toczyli swoje rozmowy, w które ona sama nie była w żadnym stopniu zamieszana (chyba, że weźmiemy pod uwagę rolę biernego słuchacza). Zamiast wypowiadania się, wwierciła wzrok w Ourella i chłonęła każdą czynność i każde słowo nowo poznanej osoby. Cel? Rozrywka i zbieranie informacji.
I musiała przyznać się przed samą sobą, że był w nim jakiś magnetyzm. Nawet nie w samym "suchym" wyglądzie, ale w sposobie bycia, tonie głosu, sposobie wykonywania pewnych ruchów. Złapała się na tym, że przez jakiś czas nie mogła się zmusić do odwrócenia wzroku, co prędzej czy później musiała zrobić.
Ale dobrze już, dość dygresji, bo się porzygacie od tego posta.
Spokojnie skinęła głową, niemo przyklaskując planowy przedstawionemu przez blondyna. Niekoniecznie miała ochotę na uganianie się za jakimś gryzoniem, jednak mając na względzie dobro chłopca po prostu nie miała serca odmówić. Kto wie, może z pomocą siły wyższej uda się to załatwić szybko i bezboleśnie?
- Dzięki - rzuciła, przyjmując z powrotem swoją własność. Wkrótce później dwójka z czteroosobowej kompanii poszła w swoją stronę, a ruda zwróciła się do ostatniego pozostałego na placu boju.
- To co, ruszamy? - No, bo trzeba się wziąć do roboty. Tak naprawdę to oni mieli trudniejsze zadanie do wykonania. Skoczyć w góry i załatwić trochę maku to pestka w porównaniu do polowania na szczuropodobne stworzenie, szczególnie jeżeli żadne z nich nie posiadało w tym zakresie jakichś szczególnych uzdolnień. Będzie zabawnie, oj będzie zabawnie.

[z/t Akane & Ourell, tak wnioskuję. To gdzie teraz?]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.10.15 18:46  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Ja pierdolę, co za nuda.
Ucieczka z tamtych ruin to była naprawdę dobra decyzja, ale znowu musiała wierzyć, że nie trafi na jakiegoś dzikusa z płonącym ptakiem. Co to to nie. Żadnego ognia. Nie. Po prostu nie.
Nie wiedziała jednak, gdzie teraz iść. Szukać znowu ziółek? Pewnie znowu nic nie znajdzie. Zwiedzać okolicę? Znała ją, cholera, na pamięć, nawet jeżeli zapomniała wszystkiego. Wrócić do kryjówki? Nie, jeszcze nie. Niech się Ou pieprzy, jeżeli kogoś będą potrzebować. W razie jakby miała dostać prezent w postaci wpierdolu to wmówi im, że szukała dobrych roślinek. Nawet weźmie jakąś randomową trawę, aby nie było, że tylko próbuje się uratować.
W razie czego będzie rozdawać lewe sierpowe, jak na wychowanego psa przystało.
Tak się zamyśliła, że doszła do tej uroczej, wielkiej, czerwonej jak burak skałce. Włoszka westchnęła cicho i rozwiązała rękawy bluzy, aby zarzucić ją sobie na ramiona. Zrobiło się w cholerę zimno i chyba za szybko ocieplić się nie planowało. Dzięki, ziomeczki na górze. Macie beznadziejne wyczucie chwili. Akurat na pustyni musiało okropnie wiać, co tylko "zachęcało" ją do życia. Przez chwilę pomyślała, że nawet wejdzie sobie na skałę jako wiewiórka i będzie podziwiać ładne widoki, ale przy kolejnym wietrze zniechęciła się.
Naprawdę nikogo tutaj nie ma? Nawet biednych i potrzebujących dzieciaków?
Ostatnio tutaj było spokojnie. Nawet za spokojnie, jak na jej gust. Nie można było nikomu przywalić na przywitanie, bo trafienie na żywą duszę było cholernie trudne. Co się stało? Wojskowi zaczęli masowo najeżdżać na Desperację? Ich w ogóle też nie było widać. A co z resztą psiaków? Tamci też byli zadziwiająco spokojni. Jak tylko o tym myślała, to i jej odechciewało się żyć. Wymordowana podrapała się po głowie i podeszła nieco bliżej skały, znajdując tam coś tak wspaniałego jak ukrycie przed wiatrami. Cholera wie, czy ona w końcu nie zrobi suprajsa i na nią nie spadnie, ale jak spróbuje - Nov spierdzieli. Co jak co, biegać potrafiła.
- Dobra, Nov, musisz ogarnąć dupsko. - powiedziała sama do siebie, poprawiając maskę - Skoro cała Desperacja milczy, musisz obmyślić jakiś błyskotliwy plan. Ale taki, co oświeci całą pieprzoną pustynię, czaisz? Masz być jaśniejsza od samego ranka... Czekaj, co, nie. To brzmiało zbyt mądrze. Jeszcze mnie wezmą za pierdolonego Mickiewicza czy innego pisarza.
W końcu dla niektórych to był problem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.15 0:51  •  Wielka czerwona skała - Page 13 Empty Re: Wielka czerwona skała
Szukał. Czego on szukał? Ach tak, szukał swojego psa. Kundel dał nogę przy pierwszej lepszej okazji, kiedy Rumcajs zrobił się trochę zły. I to ma być wierny przyjaciel? Tchórz, a nie przyjaciel! Chociaż to tylko zwierzę. Instynkt nakazał mu się bronić, toteż dał nogę przy pierwszej lepszej okazji. A teraz musiał go szukać. I na co to było? Po cholerę się złościł? Mógł zachować odrobinę pozoru i pokazać, że ma w sobie trochę człowieczeństwa. Nie, on dawno zapomniał jak to jest być człowiekiem. Parę lat na desperacji robiło swoje. W końcu nie każdy ma okazję przeżyć swoją własną śmierć. Ciekawe, czy jak będzie umierał po raz drugi, to ponownie z martwych wstanie z nowymi genami. Ach ten wirus.  
Było zimno, kurewsko zimno, ale mu to nie przeszkadzało. Gorzej gdyby było ciepło - wtedy narzekałby. Jednak zdążył przyzwyczaić się do zimna i zaprzyjaźnić się z nim na tyle, że mu nie przeszkadza. Było to dosyć przydatne, szczególnie w porze zimowej.
Błąkał się po terenach czerwonej pustyni, ponieważ ostatnim razem widział gdzieś tutaj tech zapchlonego kundla. Ile to już razy mu uciekł? Nie pamiętał. Zastanawiał go bardziej fakt, że za każdym razem zdołał przeżyć ucieczkę. Nigdy nie wracał z żadnymi ranami, z połamaną łapą ani zarażony wirusem X. Zawsze wracał cały i zdrowy, w jednym kawałku. Czy tym razem również będzie miał tyle szczęścia, aby nie natrafić na jakąś paskudną bestię, która tego kundla po prostu pożre? Cóż, zobaczymy. Miał tylko nadzieje, że podobnej sytuacji mimo wszystko nie będzie, ponieważ ubolewałby mocno stratę zwierzęcia. Gdyby mu na nim nie zależałby, nie szukałby go godzinami. Zająłby się czymś bardziej kreatywny, niżeli łażeniem po pustyni, aby znaleźć tego szczeniaka. A po psie ani śladu. Nic, zero. Jakby wyparował. Piasek go wchłoną - tak, to najbardziej realna myśl na świecie.
Trochę zmęczony łażenie, przycupnął sobie nieopodal jakiś skał. Ot, zwyczajne skały, nic wielkiego. Sięgnął do kieszeni ciemnych, podartych jeansów i wyciągnął swoje ulubione papierosy. Zapalił jednego, głowę unosząc w stronę nieba. Dym wypuścił nosem, a wiatr zaczął coś mocniej powiewać. Ach ta pogoda, taka przyjemnie wstrętna. Drgnął mu delikatnie kącik ust i zostawiając papierosa w ustach, przeciągnął się leniwie z głośnym pomrukiem. Właśnie wtedy usłyszał damski głos, jednak języka za cholerę nie znał. Ale czy to ważne? Może ktoś ma omamy lub inne schorzenie. Podszedł trochę bliżej, aby temu się przyjrzeć, bo czemu by nie. Przecież tereny desperacji nie są ani trochę niebezpieczne. Nieważne, że spierdzielać to on nie umie. Ale za to bicie ma opanowane do perfekcji. Podszedł do skał, które swoją drogą nie były obiecujące, mając przy sobie swoją zacną kosę. Przecież nie mógł o niej zapomnieć. Zawsze się przydawała, nawet w tych przypadkach, kiedy potrzebna nie była.
- Ach, to Ty. A ja myślałem, że mój kundel kwiczy, bo jakaś bestia go pożera - dokuczył jej, kiedy jego oczom ujrzała mu się znajoma sylwetka oraz twarz. Zauważył, że jest jej trochę zimno, ale póki co za dżentelmena nie zamierzał robić. Wszystko zależy od tego jak kobieta się zachowa. Chociaż może nie będzie zbyt długo bezduszną istotą i podzieli się swoją ciepłą bluzą. Tak, miał ciepłą bluzę.
- Co Cię tutaj przywiało? - spytał, z twarzy nieszczególnie będąc zaciekawiony tą sprawą, ale przynajmniej stwarzał pozory sympatycznego gościa. Wsparł się o swoją kosę, która wzrostem przerastała nawet i jego, wyczekując odpowiedzi od kobiety.

/ będzie lepiej, ale muszę go najpierw rozkręcić
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 13 z 23 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14 ... 18 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach