Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 20 z 23 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21, 22, 23  Next

Go down

Pisanie 09.05.17 20:14  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
Liczył tak procentowo że istnieje około 85% szans że osoba na dole zignoruje jego prośbę i nic nie zrobi z lecącym kapeluszem, 10% że go złapie by wprowadzić w pułapkę i coś mu zrobić, 3-4% że będzie chciała coś w zamian i 1, skromny procent że bez niczego i bez żadnych chęci zwrotnych go złapie i zechce oddać. Tak, nie stawiał zbyt dużych pieniędzy na czysty altruizm ze strony osoby na dole.
Stąd też zaskoczyło go gdy ujrzał że faktycznie go trzyma, acz nie przywiązywał jeszcze większej uwagi do osoby jaką takowy kapelusz złapała, a momentowo na własnej cyrkulacji oddechowej. Chyba ważniejsze było móc łapać oddech ponad faktem tego, by mieć zakryty kapelusz...
A może nie?!
- Jenny? - Powtórzył po niej, gdy jego oddech już się powoli unormował, a samemu zdołał się wyprostować, przyglądając jej ciekawsko. Hmmm. Kogoś mu przypominała, a to imię. Tylko kilka osób je znało. Tylko kilka osób używało go wobec niego. Jaka jest szansa by istniał drugi, zielonowłosy-złotooki mężczyzna którego zdrobione imię brzmi Jenny?
- Mało osób zna mnie pod tym imieniem, i albo nie żyją, albo... Albo... ... - Uciął, dostrzegając w osobie na przeciwko niego kogoś, kogo od dawna uważał za zmarłego. Za zbyt czystego na ten świat. A raczej - zbyt czystą. Kogoś, kogo zostawił licząc że będzie miała tam lepiej.
A teraz, znalazł ją tutaj, na tym zapomnianym przez wszystko pustkowiu. Stała na przeciw niego. Ściskała jego kapelusz, jak nie raz i nie dwa mu go podawała gdy wychodzili razem z jego domu.
Podszedł bliżej, powoli wyciągając dłoń ku niej, chcąc dotknąć jej policzka wierzchem takowej. Chciał się upewnić, że to nie majaki. Że to nie wyobraźnia. Że to nie kolejny pomysł Exa by zniszczyć mu życie.
Ale mara milczała. Dłoń napotkała opór miękkiej, delikatnej, ciepłej skóry. Słyszał jej oddech. Widział ją. Wiedział że tu jest. Czuł to i był tego pewien. Serce zabiło mu mocniej, gdy wszystko mówiło prosto i jednoznacznie że to właśnie ona stała przed nim.
- Liselotte... L... Lilo... - Wydukał, gwałtownie nachylając się ku niej i obejmując ją ramionami. Ciasno, blisko, mocno, praktycznie niemal klękając przed nią by móc ją trzymać w swoich objęciach. Tak. To była ona. Lilo. Ona żyje. Ona tu jest. Ona stoi przed nim, jest w jego ramionach. Dlaczego? Za co, co zrobił takiego dobrego by dostać taki dar od losu? A raczej - co los tak potwornego ma w zanadrzu dla niego że dał mu tak dobrą rzecz przed tym?
Nie chciał w tej chwili o tym myśleć. Nie chciał myśleć. Chciał ją trzymać. Blisko. Mocno, i nie chciał puszczać. Nie czuł też potrzeby by mówić. Nie teraz. Może za chwilę, za minutę. Dwie. Pięć. Piętnaście.
...
Ech. Później. Nie teraz. Zamknął oczy, nacieszając inne zmysły ciała obecnością jego siostry. Później puści. Nie teraz...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.17 18:03  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
Zdołała tylko wydusić z siebie zająknięte, pojedyncze słowo, nim zaskoczenie ścięło ją na dobre. Zastygła w bezruchu, mrugając tylko i powoli przepuszczając powietrze przez płuca, wpatrzona w stojącego naprzeciw osobnika wytrzeszczonymi oczami. Ręce znieruchomiały, zatrzymując w miejscu obracany dotąd palcami kapelusz. Do licha, nawet styl nakrycia głowy zgadzał się bezbłędnie! Im bardziej chłonęła wzrokiem elementy aparycji zielonowłosego, tym bardziej przekonywała się, że każdy jeden element był na swoim miejscu. Identyczna fryzura, chaotyczna od wiatru, jak zwykle; błyskające na złoto oczy o pionowych źrenicach, z czającą się w tle zwariowaną iskierką; nawet rysy twarzy, sposób mówienia, poruszania się czy głos - wszystko, co tylko była w stanie dojrzeć, pasowało do portretu pamięciowego zaginionego brata.
I niech jej teraz ktoś spróbuje powiedzieć, że cuda się nie zdarzają.
Tym bardziej, że o pomyłce nie było mowy. Przez krótką chwilę obawiała się, że zmysły jednak ją mylą, że ma do czynienia z idealnym sobowtórem. Skoro tylko jednak poznał ją - poznał, a więc pamiętał! - stało się jasne, że po wielu, wielu, wielu latach nareszcie się odnaleźli, ta sama Liselotte i ten sam Jenevier.
- Na wszystkie świętości, Jen! - wybulgotała łamiącym się głosem w bark dżina, zaplatając szczupłe ręce wokół jego tułowia. Zupełnie jakby w każdej chwili mógł z powrotem zniknąć, jeśli odpowiednio się go nie przypilnuje. Bo czy nie tak to było ostatnim razem? Zachodziła w głowę, z jakiego powodu, jak i dokąd odszedł. Nie pozostawił po sobie żadnego śladu, który mogłaby wykorzystać, stąd prędzej czy później musiała zaprzestać poszukiwań. Tylko dobroć Losu sprawiła, że zupełnym przypadkiem ich ścieżki skrzyżowały się znowu.
Mogła tak mijać minuta za minutą, ale to nadal było za mało. Nawet godziny nie były wystarczające, by móc się wreszcie sobą nawzajem nacieszyć. Przez dłuższą chwilę nie padały żadne słowa, jakże zbędne w tej sytuacji. Nadchodził jednak taki moment, gdy należało z pewnymi sprawami się rozliczyć. Choć miło byłoby nie musieć robić nic więcej, w końcu zmusiła się do podniesienia głowy opartej dotąd na ramieniu brata, tak by mógł ją w ogóle usłyszeć.
- Gdzieś ty się podziewał?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.17 22:52  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
Biorąc pod uwagę że nieświadomie wobec siebie znajdowali się cały czas na tym samym terenie, istniała jakaś tam do potęgi ileś szansa po ułamku że w końcu się znajdą. Że w końcu po tych latach. Wielu, wielu latach, wpadną na siebie. Albo że się miną, nie zdając sobie sprawy z faktu kogo nawet minęli. Albo umrą.
Nie tym razem jednak. Tym razem los, karma, voodoo, Ao, Bug, Twoja Stara i nikt inny nie mógł przeszkodzić temu spotkaniu. Nikt. Nikt nie mógł już przeszkodzić im w przy sobie. A niech spróbuje, a Hex osobiście wyśle go pierwszym pociągiem do piekła. Ale teraz. Teraz miał w swoich ramionach to kruche, wątłe i małe ciało tej malutkiej anielicy, jaką przyjął pod swój dach. Jaką obdarzył zaufaniem, jakiej jako jedynej... Bał się skrzywdzić. Mógł zabić Niji. Mógł zabić Echo. Ale tylko Lilo bał się skrzywdzić. Tylko i wyłącznie jej nie chciał wystawić na to, kim jest. A teraz jest tutaj, i zapewne nie będzie chciała od niego odejść. Usłyszał jej łamiący się bulgot, ale nie odpowiadał, ściskając ją w swoich ramionach i nie mając zamiaru puścić zbyt szybko.
Ale w końcu trzeba było mówić. W którymś momencie cisza musi być przerwana, a oni oboje muszą naprostować sprawy, wyjaśnić przewinienia i poznać się, od nowa. Dlatego też, gdy Lilo była pierwsza by przerwać ciszę, uchylił oczy, odchylając nieco głowę do tyłu by mógł na nią spojrzeć. Koniec końców uklękną, bo było wygodniej, ale i tak nie puszczał siostrzyczki.
- Wszędzie i nigdzie. Tułałem się po świecie. A ty? Jak... Jak ci się udało przeżyć? Jesteś zbyt niewinna. Zbyt miła. Zbyt dobra na ten padół. Co robisz poza Edenem? - Te pytania dręczyły go od chwili gdy zdał sobie sprawę że to właśnie Lilo przed nim stoi. Jak jej się udało przeżyć te lata, skoro była taka, może nie ciamajdowata, ale czysta. Niechętna do bronienia się. Pamiętał ją jako dziecinkę, jaka nie skrzywdziłaby nawet muchy, a obcemu oddałaby nerkę gdyby ją ładnie poprosił. Była zbyt miła. Zbyt naiwna.
Jak jej się udało? jak to możliwe? Jak żyje poza Edenem? Nie zabiłaby żadnego zwierzęcia by przeżyć, a ludzie Desperacji na pewno nie są na tyle mili by jej dawać swoje jedzenie. Więc jak... Jak?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.17 0:47  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
Ich małe rodzinne spotkanie miało nie byle jaki wydźwięk. W grę wchodziło w końcu odnowienie znajomości zawieszonej na dziesiątki lat, podczas których każde z owej dwójki było przeświadczone, że już się raczej nie spotkają. Co ciekawe, dla dżina ponowne zetknięcie z przyszywaną młodsza siostrą mogło stanowić niemałe zaskoczenie. Bardzo się zmieniła od czasu, gdy widzieli się ostatnim razem. Po dawnej naiwnej dziewczynce nie pozostało już zbyt wiele. Co prawda nadal była dobroduszna, delikatna i pełna ciepłych uczuć, jednak teraz te cechy przejawiały się w niej w zupełnie inny sposób. Musiały dzielić miejsce z wyhodowaną przez lata stanowczością, odwagą i rozsądkiem. Mimo wszystko trzycyfrowy wiek zdecydowanie zobowiązywał do zachowywania się na poziomie; nie wypadało już gonić za motylkami po łąkach Edenu i zachwycać się na głos każdym znalezionym kwiatkiem. Były co prawda codzienne, drobne przyjemności, jednak obecnie Liselotte przyjmowała je już nie jak mała dziewczynka, ale jako dorosła kobieta. Nawet mimo tego, że wciąż wyglądała na nastolatkę.
- Ja... było trochę ciężko, ale przyzwyczaiłam się. Zmieniłam. - Spojrzała Jenevierowi prosto w oczy. Jej własne, niegdyś błyskające wyłącznie beztroską radością, teraz zawierały zupełnie inną gamę emocji. Zmiany dało się wyczuć w całym jej jestestwie: w głosie, mimice, ruchach i słowach. Chociaż jednak wydoroślała bez wątpienia, pewne rzeczy po prostu się nie zmieniły. Tak jak o, choćby, ten ciepły uśmiech, który teraz posłała w stronę zielonowłosego.
- Dużo się nauczyłam, zostałam lekarzem. Teraz chodzę gdzie tylko mogę i pomagam jak umiem. Głównie kręcę się w okolicach miasta, ale i tutaj często bywam. Bycie dobrym wcale nie wyklucza przeżycia. - Przymknęła oczy i zachichotała subtelnie. Często sugerowano jej, że sobie nie poradzi. W końcu wstrzymywała się przed czynieniem komukolwiek krzywdy, podczas gdy dookoła podobne hamulce były rzadkim wyjątkiem. Okazywało się jednak, że przy odrobinie dobrej woli i wciąż rozwijanych umiejętności można było skutecznie obronić się przed niebezpieczeństwami świata, a przy tym pozostać wierną swoim wartościom.
- Dlaczego w ogóle zniknąłeś?
W końcu padło, co paść powinno. Pytanie-bomba, chyba najważniejsze ze wszystkich, jakie można było wymyślić. To było dokładnie to pytanie, które Lise zadawała sobie od dnia niespodziewanego rozstania z bratem. Dręczyło ją w każdym momencie, gdy tylko sobie o nim przypomniała, jak wciąż i wciąż rozdrapywany strup, krwawiący raz po raz, choć z czasem coraz mniej obficie.
Teraz odpowiedź też mogła być przykra, jednak była konieczna. Po prostu musiała wiedzieć co się stało - i wyciągnąć z tego faktu wnioski. Nie mogła sobie pozwolić na utratę najbliższej osoby po raz drugi. Jeżeli był jakiś sposób, by uniknąć rozstania po raz drugi, była gotowa podjąć się prób i wszelkiego wysiłku w tym kierunku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.17 8:08  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
Może jeszcze nie rozpoznawał tego faktu, ale zaiste - jego mała, słodka siostrzyczka nie była już takim samym niewiniątkiem jak wcześniej. Z pewnością żyjąc aż tyle mogła przeżyć swoją część bólu, trosk i nieprzyjemności. Dostrzeże to, prędzej czy później. Ale czy ona dostrzeże fakt że jej braciszek nie jest już taką samą istotą co wcześniej? Nie przestraszy się tego, kim jest teraz? On jest... Złą istotą. Nie jest już tym kim kiedyś był, jest zupełnie inny, choć na pierwszy rzut oka wydaje się być taki sam. Oby nie miała okazji odczuć na sobie tych różnic.
- Oboje się zmieniliśmy, Liluś. Ty chyba jednak bardziej. - Nie mógł się powstrzymać od jednego z jego ulubionych gestów, czyli delikatnego popatania jej po główce. Nie wiedział czemu, ale naprawdę lubił to robić, nie po to by jej przypomnieć że jest mniejsza czy młodsza, tylko zwyczajnie "bo lubi". Nie zakryło mu to jednak wzroku, i zaczynał powoli dostrzegać że jego mała siostrzyczka nie jest już taka mała. No, psychicznie, fizycznie w dużej mierze nie było aż tak wielkich różnic, heh. W sumie to u niego też. Prawie jakby nie minęło nawet chwili od ich ostatniego spotkania, prawda?
Tiaaaa.
Gdyby tak faktycznie było.
Odwzajemniał cały czas jej ciepły uśmiech własnym, nie mogąc zwyczajnie się nie cieszyć z tego spotkania. Niech się raduje, póki jeszcze może. Prędzej czy później nadejdzie ten czas gdy będzie musiał się tłumaczyć. Gdy ona go pozna.
Nie chce tego czasu.
- Więc jesteś lepsza ode mnie. Ja wciąż nie jestem przydatny do niczego. - Zmrużył oczy, przechylając głowę nieco na bok w rozbawionej manierze. Ech, słodka chwilko. Trwaj wiecznie i niech nikt nie spróbuje cię przerwać. Szczerze mówiąc - nie kłamał. Wciąż nie był zdolny do robienia niczego pożytecznego swoją osobą. Był tylko dziwnym, zielonowłosym typkiem jaki lubił wciskać się całym sobą w sprawy jakie w ogóle go nie dotyczyły i zaciągać ludzi do rozmowy z nim wbrew ich woli. Kompletnie zero przydatności.
...
Tia.
To musiało w końcu nadejść. To pytanie. Czemu znikną. Czemu odszedł. Czemu go nie było. jego uśmiech szybko stopniał, a spojrzenie złotych oczu zeszło w dół, wbijając się w ziemię na której stali. Jego uścisk zelżał, jakby pozwalał Lilo odejść w każdej chwili w jakiej tylko chciała od momentu, gdy wyjaśni jej to. Nie będzie się gniewał. Ma prawo.
- Ja... ... Jestem chory, Lilo. Jestem chorą osobą. Ale nawet najlepszy lekarz nie posiada lekarstwa na moją chorobę. bo nie moje ciało jest chore... Ech, dobra, też jest. - Wzruszył barkami, próbując jeszcze dołożyć jakąś drobną część humoru do tej wypowiedzi.
Nie poszło mu.
Zabrał prawą dłoń i z lekka się odsuną, po czym wskazał takową na swoją klatkę piersiową. - Jestem chory tutaj. - A następnie bok głowy, wskazując w dużej mierze umysł. - I tutaj. I bałem się. Bałem się że cię skrzywdzę, Lilo. Wciąż się boję. Nawet i w tej chwili, gdy cię trzymam. Jestem... Złą osobą. Chorą i złą. - Opuścił ramiona, puszczając Lilo ze swojego uścisku. Opisał swoje powody naprawdę pokrętnie, ale zwyczajnie nie potrafił jej powiedzieć w twarz "jestem potworem, mordowałem inne anioły i mam w sobie drugą osobę, jaka jest całym złem tego świata jakie doświadczyłem w jednym. A, i jestem członkiem kultu jaki wyznaje jakiegoś wymyślonego bożka i morduje anioły. Cześć."
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.05.17 16:16  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
- Ty za to wyglądasz, jakbyś się nie zmienił wcale - stwierdziła po krótkich oględzinach. Mogła teraz mierzyć braciszka wzrokiem niczym stara ciotka, która widuje ulubionego siostrzeńca raz na kilka lat podczas świątecznych wizyt. Ich rozłąka była o wiele dłuższa, ale paradoksalnie Jen wyglądał niemalże identycznie jak wtedy, gdy widziała go po raz ostatni. Może tylko wydawał się nieco bardziej zmęczony, ale to akurat nie było nic szczególnie dziwnego. Po tak wielu latach przeżytych zapewne na Desperacji nikt nie wyglądał jak z okładki Glamour.
Rozpromieniła się w uśmiechu, zupełnie jak za dawnych czasów. Delikatne patanie po głowie było jakże przemiłym, uroczym gestem. Dzięki niemu zawsze czuła się może odrobinkę dziecinnie, ale za to jak bezpiecznie. Z reguły to ona opiekowała się innymi, nieraz nie śpiąc po nocach i wypruwając sobie żyły z wysiłku. Dobrze było chociaż raz na jakiś czas odmienić tę rolę i znaleźć się po drugiej stronie.
- Ha, nie wierzę ci - przymrużyła oczy i ujęła się dłońmi pod boki niczym przewodnicząca regionalnego Koła Gospodyń Wiejskich podczas występu tanecznego z okazji dożynek. Jej złotooki przyjaciel zawsze miał tendencję do zaniżania swojej wartości, na co ona zawsze reagowała w ten sam sposób. Nie zamierzała pozwolić na to, by uwierzył w własne fałszywe wyobrażenia. Święcie wierzyła, że każdy - a więc także i marnotrawny dżin - miał ważną rolę do spełnienia w świecie, a więc i niepodważalną wartość. Tym bardziej, że z perspektywy młodszej anielicy starszy brat był wręcz bohaterem. Kto ją przyjął do swojego domu? Kto ją zainspirował do wyboru zawodu lekarza? Kto się nią opiekował jak tylko potrafił? Nikt wcześniej nie okazał jej tak wiele życzliwości, nie dało się tego nie docenić.
Dopiero w momencie, kiedy rozmowa zeszła na ten mniej przyjemny temat, uśmiech blondynki nieco przygasł. Brwi ściągnęły się ku sobie, nadając bladej twarzyczce zmartwiony wyraz.
- Chory? - powtórzyła półszeptem, bezwiednie jak automat. Cóż to niby był za powód? Żaden, dokładnie żaden. Zresztą, na chwilę obecną Liselotte była całkiem nieźle obeznana w chorobach najróżniejszego rodzaju i na pewno zrobiłaby wszystko, żeby pomóc.
- Ale... - Głos zamarł jej w gardle. Wciąż trudno jej było ogarnąć umysłem całą tę skomplikowaną sytuację. Tym trudniej było znaleźć jakieś słowa odpowiedzi, a jeszcze trudniej - jakieś dobre rozwiązanie. - Ale to nie ma znaczenia, Jenny - wyartykułowała w końcu, powstrzymując drżenie głosu i cisnące się do oczu łzy. - Rozumiem, że się boisz. Ale nawet jeśli coś złego się z tobą dzieje, nie chcę żebyś uciekał. - Ostrożnie wyciągnęła dłoń i złapała zielonowłosego za nadgarstek. - Chcesz mnie chronić, ale odchodząc... wiesz, po prostu wystarczyło mi powiedzieć. Znaleźlibyśmy jakiś sposób, żeby ci pomóc. Razem.
Jakichkolwiek argumentów nie zamierzałby użyć, miała odpowiedź na wszystko. Odzyskała brata po długich, długich latach i nie mogła pozwolić sobie na utracenie go ponownie. Nie po tym, jak przekonała się, że jest żywy i w jednym kawałku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.05.17 17:15  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
- Sprzeczałbym się, wcześniej nie miałem takiego dobrego plecaka. - Wskazał kciukiem na plecy, na jakich trzymał się wiernie wytarty, materiałowy gościu-plecaczek jaki znosił jego graty w swoich bebechach i nie marudził ani chwili. Toć to prawdziwy bohater tutaj! Hex w sumie też wyglądał inaczej, może nie z twarzy, nie z włosów, ale miał inne ciuchy!
No i kiedyś nie nosił przy sobie broni. Kiedyś był na tyle naiwny by uważać że jej nie potrzebuje.
Kiedyś...
Miał coś odpowiedzieć na te jej zapewnienia, ale jedyne co zrobił to westchnął ciężko, rozkładając bezradnie ręce na boki. No co tu zrobić, co tu zrobić. Przekonać jej nie przekona, choćby próbował, więc sensu by próbować nie ma. Jeszcze poczuje się gorzej, bo Lilo będzie lepsza od niego nawet w jedynej rzeczy, w jakiej uznawał się za w miarę dobrego.
Gadaniu.
No ale wracając do gadania. Gadania o mniej przyjemnych rzeczach. Tu niestety go nie przebije, bo już widać było jak brakuje jej słów, jak ciężko jej przyjąć tą sytuację. Nie było to też proste dla niego i gdzieś głęboko w zakamarkach jego umysłu cieszył się że Ex jeszcze nie wydobył swojego czarnego łba z ukrycia. Jeszcze.
Kiwnął głową na jej "pytanie", jeśli tak to można ująć. Był. Jest chory, i nie jest to choroba jaką lekarz może być w stanie wyleczyć. Chętnie przyjąłby miesiące siedzenia w jakiejś zalanej dziurze podpięty pod chemikalia, gdyby to sprawiło że Ex zniknie, na zawsze, ale to nie byłoby możliwe.
- Nie ma sposobu, Lise. Nie potrafię przeciw temu... Przeciw jemu walczyć. Nie jestem dobrą osobą. Jaka dobra osoba nosi przy sobie broń? - Zwrócił spojrzenie ku nadgarstkowi jaki Lilo trzymała i podciągnął rękaw wolną dłonią, obracając przegub takowego ku niej. - Jaka dobra osoba tak się rani? - Na przegubie były dziesiątki blizn, starszych i świeżych, które nie miały więcej niż dni. - Jaka d... Jaka osoba zrobiłaby to wszystko co ja zrobiłem do dziś dnia... - O ile z początku miał kontynuować swoje argumenty, w którymś momencie przestał mówić do "niej", a raczej mówił do samego siebie, spuszczając wzrok na ziemię. To, co zawsze starał się odsunąć od siebie przypomniało o sobie w tej chwili.
Jest potworem. Potworem jakiego Lilo powinna zapomnieć. Nie ma tutaj Jekyll'a i Hyde'a.
Jest tylko Hyde i gorszy, potworniejszy i bezwzględniejszy Hyde.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.06.17 13:38  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
- Sprzeczałbym się, wcześniej nie miałem takiego dobrego plecaka.
Na krótko wybuchnęła cichym, przytłumionym śmiechem. Właśnie takim go zapamiętała: zawsze miał w zanadrzu jakąś zabawną i pomysłową ripostę. Nikt tak jak on nie potrafił jej poprawić humoru, nawet gdy w skali od jednego do dziesięciu przyjmował wartości ujemne, czterocyfrowe. Ta beztroska, choć czasem zwyczajnie nie na miejscu, w gruncie rzeczy była całkiem imponująca. Mało znała osób, które potrafiłyby tak szczerze i prosto czerpać z życia powody do uśmiechu. To była pierwsza i najważniejsza rzecz, jakiej się od swojego przybranego brata nauczyła. Ta cecha została z nią na zawsze, nawet kiedy Jen zniknął.
Słuchała jego odpowiedzi nieco zszokowana, ale przede wszystkim zatroskana jak nigdy. Przez te długie lata wiele się zmieniło, widziała to wyraźnie. A jednak, choć jej zielonowłosy przyjaciel wyciągał z siebie wszystko, co uznawał za najgorsze, jakoś nie potrafiła uznać tego za wystarczający powód, by o niego nie zawalczyć. Traktowała go jak własną rodzinę, a rodziny nie traktuje się w taki sposób. Była tego pewna bardziej, niż czegokolwiek na świecie. A w końcu sporo świata już zdążyła zobaczyć, choć nie było tego po niej widać.
Odetchnęła głęboko, obejmując drobnymi dłońmi palce Jeneviera. Przez chwilę wpatrywała się w ziemię pomiędzy nimi, pozwalając myślom na pozbieranie się w ciągłą i jednolitą całość. Z powodu narastających emocji zaczynała drżeć, choć przecież na zewnątrz było ciepło. Na to jednak nic nie mogła poradzić.
- Nawet jeśli nie ma sposobu... zrozum, to nie ma znaczenia! - Uniosła wzrok z powrotem na brata, świdrując błękitnym spojrzeniem znajdujące się powyżej złote oczy. - Choćbyś był najgorszą osobą na całym świecie, choćbyś robił najgorsze rzeczy, choćby nie wiem co, dla mnie zawsze i mimo wszystko będziesz najważniejszy. I nie pozwolę, żebyś odchodził. To w niczym nie pomoże. Nic nie jest w stanie sprawić, żeby mi przestało na tobie zależeć, rozumiesz?
Zrobiła krótką pauzę, jakby czekając, czy chociaż skinie głową lub zaprotestuje. Ale czy to nastąpiło, czy nie, na razie nie dała mu dojśc do słowa.
- Kocham cię, głupku. Jesteś moim bratem, moją jedyna rodziną. A rodziny się nie zostawia. Nic, co mi powiesz nie sprawi, że zmienię zdanie. Zrobię wszystko co mogę, żeby pomóc ci naprawić to, co da się naprawić. A to, czego się nie da naprawić, po prostu zniosę. Zdziwiłbyś się, ile mogę znieść.
W końcu przez kilkaset lat stała się zupełnie inną istotą. Wciąż miła i niewinna, przez wieki zmężniała i zmądrzała. Już nie była płochliwą dziewuszką, którą przerażał każdy cień w lesie. Bez mrugnięcia okiem wycinała ludziom zwoje jelit, zszywała resztki po utraconych kończynach, zaglądała w migdałki. Co dzień oglądała okrucieństwo, śmierć i rozpacz. Już dawno wyszła spod klosza anielskiego życia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.06.17 17:33  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
Heh, chociaż w tym był dobry. Czasem udało mu się rzucić dobrym, nawet "zabawnym" suchym żartem, który wywoływał chociażby uśmiech politowania. Yey. Ta beztroska i "radość z życia" to zaiste dar warty uwagi.
Szkoda że wraz z takowym nie dali w pakiecie odporności na urazy psychiczne i szkody wyrządzone przez inne istoty. Może dzięki temu teraz by wiele istot żyło. Może dzięki temu on byłby kimś zupełnie innym. Może byłby pomocnym aniołem, jaki by niósł nadzieję i radość? Hah. A może by był odźwiernym w Edenie? Tak, to brzmi jak fucha w sam raz dla kogoś o jego umiejętnościach i zainteresowaniach.
Nikt by nie chciał przyjść.
Niemniej, to chociaż odrobinę rozjaśniło mu nastrój, widząc jak Lilo się uśmiecha od tych słów. Tak, jej uśmiech był tym jednym. Jednym z niewielu gestów u niewielu osób, jakie potrafiło ukoić jego skołatane serce i nerwy. Jakie naprawdę do niego trafiały. Może to zwykły sentyment... A może to faktycznie miłość jaką ją obdarzył. Ją pierwszą, nie Echo.
Miłością nie kochanka, a brata. Rodziny. Tak. To może być to.
Oby to się nie okazało jej zgubą.
Nie chciał jej dotyku. Nie chciał by tak czysta i dobra istota jak ona go dotykała. Nie chciał jej skazić sobą i swoim złem, ale jednak nie potrafił jej odepchnąć. Nie umiał. Jego dusza (o ile jakąś miał) i serce wprost krzyczało, by wcisnął się w wątłe ramiona siostry i zacząć płakać. Nie wstydził się łez. Wstydził się tego, jakim jest potworem. Do czego się doprowadził, i faktu że o ile chce pomocy to wie, że nie ma już ratunku. Żadnego.
Chciał zaprzeczyć, ale nie chciał przerywać, więc milczał. Pokręcił głową na boki, gdy powiedziała, że nie ma nic co by sprawiło by przestało jej na nim zależeć.
Jest.
Oj jest.
Ale jej tego nie powie. Nie złamie jej serca tym, że jest mordercą aniołów. Że jest mordercą archanioła Guerre. Nie potrafi. Naprawdę nie potrafi, nie chce. Jej zapewnienia o miłości tylko bardziej bolały gdy miał przed oczyma wizje, jak Lilo dowiaduje się całej prawdy o nim. Całej prawdy.
- Chciałbym wierzyć w to że cokolwiek bym powiedział, nie zmieni twoich uczuć do mnie... Że cokolwiek zrobiłem, nie zmieni ich, ale nie umiem już siebie okłamać pod tym względem. Nie wiesz jakim twój brat stał się potworem do dziś dnia. Nie chcesz wiedzieć. Nie chcesz poznać... I nie powinnaś. - Cały ten krótki "monolog" mówił w ziemię, nie chcąc podnosić spojrzenia na anielicę. Przemógł się dopiero gdy skończył wypowiedź, siląc na słabą próbę uśmiechu i to, co jeszcze umiał.
Zmianę tematu.
- Wiesz, gdyby nie to że mnie trzymasz, to pewnie właśnie próbowałbym uciec. Nie dlatego że nie chcę... Ale dlatego że boję się, co będzie dalej. Masz jednak mocny chwyt i boję się o swoje palce. - Znów kiepska forma dowcipu, za jaką poszedł z lekka wymuszony śmiech, ucięty gdzieś w połowie dechu. Zakończył tą całą próbę rozluźnienia westchnięciem i spuszczeniem głowy w dół. Znowu.
Zdepresjonowany jakiś dziś ten Hex.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.06.17 1:30  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
- To uwierz. - Z naciskiem wypowiedziała ostatnie słowo, a gdyby mogła, podkreśliłaby je jeszcze grubą, czerwoną kreską. Och, jaki w tym momencie się zrobił irytujący! Liselotte zdążyła już doskonale poznać ten typ zachowania. Jen wręcz ociekał życiowym pesymizmem i brakiem poczucia własnej wartości, a do tego zwątpił w jej dobre intencje.
I już wiedziała, że nie będzie łatwo.
- Skup się teraz, bo nie zamierzam strzępić gardła na powtarzanie - zaczęła, a ton jej głosu wyraźnie wskazywał, że nie zniesie sprzeciwu. Uchwyt wokół dłoni dżina zacieśnił się nieco, choć nie na tyle, żeby sprawiać ból. Bądź co bądź anielica nie miała w zwyczaju czynić krzywdy innym, choćby nie wiadomo jak bardzo zaleźli jej za skórę. Tylko każda wypowiadana przez nią głoska stawała się twarda jak stal, spojrzenie przeszywało na wylot, a cała postać wyglądała niepokojąco dorośle i poważnie.
Żarty się skończyły.
- Nie masz prawa mówić mi, jak ja zareaguję i co może zmienić moje zdanie o tobie. Ja jestem ich pewna, a ty powinieneś mi uwierzyć, bo podobno jesteśmy rodziną. Rodziną, Jenny! Chcesz, to wywal mi tu i teraz wszystko co najgorsze, czego nie powinnam i według ciebie nie chcę wiedzieć. Dawaj. - Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Ale ja i tak będę ci chciała pomóc i nie pozwolę ci znowu odejść.
Pauza. Oddech.
- Uciekniesz i... i co? Myślisz, że bez ciebie było mi lepiej? A właśnie to boli najbardziej. Najmocniej boli to, że we mnie wątpisz i mi nie wierzysz. - Załapała dolną wargę pomiędzy zęby. - Dałam ci do tego powód?
Dziwnie się czuła, musząc wygłaszać taki monolog. Fakt, dość często prawiła kazania bardziej opornym jednostkom napotkanym w życiu, ale nigdy nie przypuszczała, że będzie się w taki sposób spierać z własnym bratem. Nie tak sobie wyobrażała pierwsze spotkanie po latach, choć oczywiście musiała być gotowa na pewne zaskoczenie. W końcu każdy się choć trochę zmienia, nie mogła więc oczekiwać, że od razu będzie jak za starych, dobrych czasów.
Ale żeby aż tak?
Już chyba wolała, żeby szczerze wyrzucił z siebie wszystko niż żeby mieli ciągnąć dalszą grę w podchody. To nie tak powinno działać, nie gdy łączyły ich tak silne relacje.
Liselotte mogła na to nie wyglądać, ale miała duszę wojownika. A topór wojenny przeciwko depresji Jeneviera został właśnie wykopany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.06.17 12:35  •  Wielka czerwona skała - Page 20 Empty Re: Wielka czerwona skała
Cisza. Nie wciskał się między jej słowa, nie starał się wyciągać własnych racji, nie rzucał min. Czekał i słuchał, z neutralnym wyrazem twarzy, jaki najbardziej jak się da nie pasował do niego. Jego twarz, jego spojrzenie, jego osoba zawsze wyrażała jakieś emocje, tak czyste i łatwe do odczytania. Można by nawet powiedzieć, że był zbyt łatwy do odczytania, że można z niego czytać jak z książki. Jak na dłoni widać gdy jest zły, gdy jest uśmiechnięty, gdy jest zadowolony czy też nie, kiedy jest zmęczony a kiedy smutny.
Lecz teraz, ten pusty obraz jego ciała, emocji i duszy był... Niepokojący. Obcy wprost dla osób jakie go znały, dla osób jak Lilo. Hex zawsze był pełen emocji, czasem wydający się, jakby nie zwracał uwagi na innych, choć zawsze odpowiadał dokładnie na to, o co go spytano.
Lecz teraz wyglądał zupełnie inaczej, jakoby jego własna dusza zniknęła z jego ciała, pozostawiając tylko pustą skorupę.
- Nie. - Odpowiedział w końcu, gdy nastała cisza, odczekując wystarczająco długo by mieć pewność, że Lilo nie miała nic więcej do powiedzenia w tej chwili. Wypowiedział to twierdzącym tonem, bez praktycznie żadnego zabarwienia emocjonalnego poza faktem twierdzenia.
- Gdybym uciął ci ręce i uciął ci nogi, wciąż byś mnie kochała? - Jego słowa nabrały dziwnie rytmicznego tonu, jakoby wprost je podśpiewywał. - A gdybym cię zgwałcił wielokrotnie i zabił twoje dzieci, wciąż byś mnie kochała? - Jego ton nabierał na sile, choć jego ciało wciąż tkwiło w takiej samej pozie jak dotąd i nie odzwierciedlało tych emocji. - A gdybym zabił setki twych braci i setki twych sióstr, wciąż byś mnie kochała? - Uniósł w końcu wzrok z ziemi i wbił wiercące, przenikliwe, zimne spojrzenie w oczy Lilo. Spojrzenie jakiego nigdy od niego jeszcze nie mogła doświadczyć. - A gdybyśmy byli jedyną istotą, jakiej powinnaś się kiedykolwiek bać... Wciąż byś nas kochała? - Nie pomylił się, mówiąc o sobie w formie mnogiej. Mówił zarówno o sobie, jak i o Exie. Nie jest w stanie go zniszczyć, odrzucić.
Czy więc pokochałaby też i jego? Kolejne słowa przestał już nucić, jego ton znów wrócił do neutralnego, twierdzącego wyrazu. Jego mimika pozostała bez zmian, mrugał co jakiś czas, ale ani nie gestykulował, ani w żaden sposób nie ruszał twarzą, poza mruganiem, oddechem i mową.
- Jestem chory, Lilo. Gdybyś uderzyła mnie mocniej, zapewne połamałabyś mi wszystkie kości w okolicy miejsca uderzenia. Gdybym ujrzał krew od zacięcia się papierem, rzuciłbym się na Ciebie i zaczął odgryzać ci kawałki ciała i rozszarpywać żyły, dopóki bym nie spił z ciebie tyle krwi, by cała okolica od niej poczerwieniała. Gdyby "On" się wyłonił... Już zawsze byś się mnie bała... Jestem potworem, Lilo. Potworów się nie kocha. - Wciąż nie naznaczał o kim konkretnie mowa, ale Lilo powinna zauważyć już, że jest w tym "ktoś jeszcze" poza Hexem i jego chorobami. Że jest tu coś jeszcze. Ktoś. Ktoś kogo on się boi. Boi, że to właśnie prawdziwy Jenevier, nie to co pokazuje innym na co dzień.
Że to on jest potworem, i tylko chowa się za Exem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 20 z 23 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21, 22, 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach