Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 9 z 18 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 18  Next

Go down

DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ

Wyprawa za mury przyniosła tym razem więcej szkody niż pożytku. Odeskortowanie ważnej osobistości na posterunek szło gładko jedynie do momentu powrotu, bowiem podczas pokonywania tego samego odcinka zmienił on nieco swój krajobraz, stawiając im na drodze osobliwego wymordowanego. Mimo humanoidalnego kształtu nie przypominał człowieka – jego głowa nasuwała na myśl pękający w szwach ul rozgniewanych pszczół, kończyny były wydłużone i nienaturalnie szczupłe, zakończone poskręcanymi pazurami, zaś nogi… nóg miał dwie pary, każda rozstawiona w inną stronę. Początkowo nie wykazywał żadnych złych intencji, ba, nie ruszał się z miejsca nawet, gdy został otoczony, a lufy broni wymierzone w jego stronę. Atak nadszedł niespodziewanie, bo to jeden z wojskowych ruszył całe domino.
Z niezrozumiałych przyczyn (może chybił, może kolega go wkurzył albo spał z jego żoną) postanowił posłać kulkę w nogę towarzysza, co spotkało się z głośnym krzykiem i słowami bluzgi. Wymordowany jak na zawołanie ocucił się z otępienia i wydał z siebie przeraźliwy, paraliżujący pisk, by następnie przejść do ostrego natarcia. Z całej szóstki tylko trójce udało się wyjść z tej potyczki z bijącym sercem – postrzelony padł ofiarą zbyt dotkliwego uszczerbku i wykrwawił się, niespełna rozumu kolega tak przejął się swoimi poczynaniami i niezrozumiałymi dla reszty myślami, że nie zdążył uchylić się przed szponami mutanta. Trzeci natomiast w ryzykownym ruchu próbował odciąć mu głowę, ale przegrał w bezpośredniej wymianie ciosów. Reszta doznała mniej poważnych obrażeń, jednak koniec końców nie udało im się pozbyć problemu. On sam rozpłynął się nagle w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko trzy martwe ciała jedzące piach.
Trzymając się procedur, po powrocie do M-3 zostali dokładnie zbadani i poddani opiece lekarskiej. Wyniki testów wyszły negatywnie, a po całym dniu odpoczynku i przezornej kontroli, kiedy uznano, że ich stan nie wymaga specjalnego postępowania, bo nabawili się głównie siniaków i kilku cięć, zostali puszczeni wolno. I nikogo nie powinien zdziwić kierunek kroków Moriyamy, który zamiast nieść go w stronę mieszkania, zbliżał do biura, czyli zaległych spraw. Jeden dzień zwłoki potrafił spowodować niemałą obsuwę, a skoro życiu nic nie zagrażało…
Irytacja.
Irytacja była zagrożeniem nasilającym się z każdym słowem rudej sekretarki.
Zaczęło się od głośnej, babskiej paplaniny przez telefon, później kręciła się w kółko, jakby nie mogła znaleźć sobie miejsca albo zająć się jedną, konkretną rzeczą, natomiast w chwili wpadnięcia na pomysł zawracania komuś głowy, stała się oficjalną drzazgą na tyłku.  
Rzucił jej plecom niepochlebne spojrzenie znad niskiej ścianki działowej. Ilekroć odsyłał z kwitkiem, ona i tak wracała z nowymi pomysłami na „zacieśnianie relacji”.
Miał ochotę ukręcić kobiecie łeb.
I była to ochota tak silna, tak namacalna, że na kilka długich sekund zastygł w bezruchu, wwiercając swoje spojrzenie w niczego nieświadomą posturę Naomi. Co by zrobiła? Krzyczała? Wiła się pod jego rękoma? Okazywała przerażanie?
…to po prostu zagadaj.
Wytrącony z rozważań, skupił wzrok na pochylającym się obok mężczyźnie.
Słucham?
Jak Ci się podoba, to zagadaj, a nie robisz maślane oczy. Skup się na pracy. – Postukał wymownie w leżące przed nim papiery i wyprostował się, zaraz odchodząc w stronę reszty obecnych w pomieszczeniu.
Za tak dziwne insynuacje powinien dostać w twarz, Warner z chęcią zobaczyłby spękane na niej żyły i…
Dlaczego w ogóle o tym myślał?
I kto zamknął okno, że w pomieszczeniu zrobiło się nagle tak duszno?
Postukał palcami o blat w tiku, próbując przypomnieć sobie, na czym zakończył sprawozdanie, ale wszystkie kluczowe słowa zdążyły ulecieć w niewiadomą stronę, pozostawiając go z pustką. Ciało prosiło wręcz o opuszczenie budynku i doświadczenie chłodnego powiewu na skórze, w związku z czym, wyjątkowo, postanowił wcześniej zakończyć dyżur. Posortował dokumentację, zasunął krzesło i rzucił okiem za okno, na pokryte cienką warstwą śniegu miasto.
Przemierzał ulice pośpiesznym krokiem z rękami schowanymi głęboko w kieszeniach płaszcza. Winą roztrzepania zostawił w siedzibie szalik, który normalnie ocieplałby odsłoniętą część skóry, teraz niestety była narażona na szczypiący mróz, a garbienie ramion w próbie zasłonięcia szyi niewiele zmieniało.  
Wpatrywał się uparcie przed siebie, jak koń z klapkami podczas wyścigu, bowiem ilekroć zahaczał uwagą o jakiegoś przechodnia, nachodziły go niemoralne wizje. Wyobrażenia szły zdecydowanie za daleko, a on nie wiedział, z czego to wynikało, bo o ile rozumiał swoje skłonności do popadania w agresję w trakcie walk, tak w obecnej sytuacji nie miał do tego absolutnie żadnych podstaw.


Ostatnio zmieniony przez Warner dnia 22.11.17 20:12, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stronice książki uciekały spomiędzy palców, przerywana dokumentami treść uciekała z umysłu, a litery tworzyły bezsensowne ciągi. Błękitna, elektroniczna poświata królowała w niewielkim pomieszczeniu, szum wentylatorów i pracujących maszyn brzmiał niczym otumaniony dymem rój, który jeszcze nie wiedział, na kogo skierować swój gniew, kogo ukąsić.
Nie potrafiła skupić się na czytaniu, wszelkie ważne dane nie chciały pozostać w głowie, mruczała pod nosem starając się zmusić do skupienia. Nie mogła. Obie ręce były obolałe, zmęczone po kilkunastu godzinach pracy, przenoszenia ciał po całym szpitalu. Powiedział jej, żeby się nie przejmowała, dlatego tym bardziej czuła się źle. To już ten etap, ze wyglądam jakbym miała zaraz paść trupem? Nie potrzebuje litości.
Chciała chociaż skończyć pisać wstępny raport, ale do tego potrzebowała zapoznać się z treścią pliku papierów, które Vettori podrzucił jej wpadając chwilę temu. Rzucił pobieżne spojrzenie na monitory, ale sytuacja nie zmieniała się od dłuższej chwili. Spojrzał też przez moment na Kami, lecz i w tym wypadku nie dostrzegł zmiany, nie skomentował jej mętnego spojrzenia wbitego w treść lektury i wyszedł.
- ... oblanych łatwopalną substancją poddano działaniom ognia... - przesunęła palcem po papierze nie mogąc zrozumieć, co zaszło pomiędzy początkiem zawartej na nim treści, a obecnym fragmentem.
Czwórka ludzi wysłanych na Desperację nie wróciła, nie odeszli nawet daleko od wyjścia. Oblani benzyną, podpaleni... to nie miało żadnego sensu, ale wszystko zostało sfilmowane przez jednego z nich, znaleźli jego telefon w całkiem dobrym stanie, nadal nagrywał. Wyglądało jakby trafili prosto na jakąś karawanę wiozącą skradzione paliwo wgłąb Japonii i jej pościg niebieskich mundurów. Postrzelono wszystkich, jej ludzi i piątkę nieznajomych złodziei. Zamiast odebrać im kanistry, wylano na nich zawartość i podpalono, żeby nie męczyć się z ciałami. Dwóch z nich jeszcze żyło, kiedy nadeszli z pomocą. Jednego dobiła osobiście, bo ją o to prosił. Potrafiła ocenić stan poszkodowanego, ukróciła mu cierpienia.
A teraz tak po prostu miała pisać dalej raport?
Przesunęła piórem po czystym dokumencie notując, że nie zostały zużyte żadne medykamenty ze szpitala, nie było kogo ratować. Tożsamości desperatów nie znali, pochowali ich nie wiedząc nawet, czy zwęglone ciało należało do kobiety, czy mężczyzny. Nie znała tych ludzi osobiście, ale z trudem patrzyła na ciała pokryte spaloną skórą. Smrodu nie przestanie czuć jeszcze przez długi czas, nawet jeżeli wcale nie unosił się już w powietrzu.
Zawsze gry brakowało rąk do pracy w szpitalu, starała się pomóc. Szpital był jej pierwszym domem w podziemiu, szanowała tamtejszego szefa i dobrze wiedziała, gdzie znajduje się każdy przedmiot, była efektywna, jeżeli chodzi o sprawne działanie. Tego dnia nie było wiele do roboty, służyła jedynie swoją siłą, pomagając układać trupy na deskach.
Spojrzała przed siebie bezmyślnie, nie zauważając, kiedy drzwi znowu się uchyliły, a ktoś zabrał kartkę z jej kolan. Vettori przeleciał wzrokiem treść.
- Skończę to za Ciebie, do niczego się dzisiaj nie nadajesz.
- Dzięki. - odpowiedziała, przechylając głowę, nie kierując spojrzenia ku jasnowłosemu.
Mężczyzna podniósł długopis z podłogi i obrócił się w poszukiwaniu zatyczki. Sam wyglądał na zmęczonego, chociaż niedawno wstał. Dowiedział się o wypadku z pewnym opóźnieniem i chodził poirytowany, bo nikt nie zechciał go obudzić wcześniej. Nienawidził nie być poinformowany, a Kami była pewna, że znowu nie pójdzie spać o normalnej godzinie, żeby znowu czegoś nie przegapić. Zza grubych szkieł patrzyły zmęczone, opuchnięte oczy, powinien dalej odpoczywać, pomyślała.
- Odpocznij, jak z tym skończysz. Pójdę do miasta czegoś poszukać.
Odwrócił się powoli, nakładając zatyczkę na czubek długopisu.
- To rozkaz?
- Nie. Prośba.
Zacisnął usta. Dużo łatwiej przychodziło mu słuchanie rozkazów, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzał. Rozkaz to rozkaz, a Vettori nie sprzeciwiał się rozkazom kobiety. Wysunął krzesło na kółkach i usiadł przy biurku zabierając się natychmiast za uzupełnianie luk, których Kami nie była w stanie wypełnić. Imiona łowców, ich stan w momencie odnalezienia...
- Odpowiadaj chociaż na telefon. - Rzucił, pozornie nie odrywając się od pracy. Nie troszczył się, nie był typem człowieka, który potrzebował wiedzieć, że z innymi wszystko w porządku. Wiedział po prostu, że zniknięcie czarnowłosej przysporzyłoby mu tylko więcej problemów.
- Jasne. Chce się po prostu pokręcić, posłuchać plotek. Jeżeli to dzieło żołnierzy, to patrole mogą rozpowiadać jakieś plotki. Ludzie mogą szeptać... nie wiem, cokolwiek. Nie usiedzę tutaj. - strzepała nieistniejący kurz z materiału spodni i zgarnęła z oparcia fotela swoją narzutę. Od razu poczuła się lepiej. Była człowiekiem działań, a nie słów.
Nie doczekała się już odpowiedzi, zatrzymała się na progu tylko na chwilę, by popatrzeć na plecy pogrążonego w pracy kapitana. Wyszła po cichu.

Miasto miało swój rytm, sprzeczny z jej ulubionymi melodiami. Gryzłby się w zestawieniu, dlatego kiedy wychodziła na powierzchnię, pozwalała w całości pochłonąć się miastu, wkroczyć na jego tereny, by doznać go w stu procentach. Nie każda jego strona była zła, nie wszystkie ulice napawały ją wstrętem, nie wszyscy ludzie byli śmiertelnym zagrożeniem, dla większości to ona nim była.
Siedziała na balkonie jakiegoś budynku, oparta o ozdobne balustrady spoglądała na ludzi wychodzących i schodzących po szerokich schodach. Jakaś grupka młodzieży śmiała się głośno obok, pijąc z plastikowych opakowań tęczowe napoje o przyjemnej woni. Bawiła się palcami, zaplatając je ze sobą, poruszając bez specjalnego powodu. Miasto było senne, niczego ciekawego nie odkryła, nikt nic nie mówił, nikt nic nie wiedział.
Plotki i podsłuchane rozmowy nie sugerowały żadnego interesującego tematu. Jedna kobieta rzuciła coś o braku paliwa w składach, ale szybko wyjaśniło się, że chodzi o małe zapasy jej firmy, a nie jakieś konkretne braki, ukradziony towar, cokolwiek. Podążała za nią więc tylko chwilę, szybko skręciła i zniknęła na nowo wśród alejek, szukając kolejnej ofiary.
Zatrzymała się w końcu w miejscu, w którym stała teraz. Czuła chłód na policzkach, ale wolała być tutaj niż pod ziemią. Woń spalin wydawała się ładniejsza od smrodu zwęglonych ciał. Nieświadome, niewinne miasto poprawiało jej nieco humor, przypominało dziecko, które nie zostało jeszcze uświadomione o czymś strasznym. Wraz z zadowoleniem nadchodziła także senność. Liczba nieprzespanych godzin niebezpiecznie zbliżała się do dwudziestki, włączając w to harówę, jaką zajmowała się wcześniej, zaczynała odczuwać tego bardzo negatywne skutki. Schowała ziewnięcie za dłonią, ale rozmyty wzrok nieco trudniej było opanować.
Wyciągnęła telefon z kieszeni sprawdzający, czy Vettori nie próbował się z nią kontaktować. Był trochę jak ojciec, który musi wiedzieć, czy jego córka nie szlaja się z jakimś złodupcem, a jednocześnie próbuje jej dać dostatecznie dużo swobody, by ją doceniła. Ekran był jednak pusty, żadnego powiadomienia, zero mrugającej lampki czy znaki koperty. Schowała telefon tam skąd go wyjęła. Zrobiła tylko kilka kroków i dostrzegła znajomą sylwetkę w tłumie.
Zabawne, że rozpoznawała go już po samym chodzie, po zarysie ciała. Mimowolnie zwolniła, czując lekki ucisk w klatce piersiowej. Nie wiedziała czy powinna. Spojrzała na śnieg pod swoimi nogami, na ślady obuwia ludzi, którzy szli przed nią tą samą stroną chodnika, zeszła po schodach zdecydowana się chociaż przywitać. Było w tym nieco buty, nie zamierzała w końcu udawać, że po tamtej sytuacji zniknęła, zaprzestała działania. Minęła go jednak bez szczególnego problemu. Zawahała się, zmieniła rytm kroków i obejrzała się przez ramię na zapatrzoną bez wyrazu sylwetkę.
Zatrzymała się na moment rozważając wszystkie za i przeciw, aż w końcu wykonała obrót i dogoniła go, równając krok.
- Moriyama? - rzuciła, zamiast powitania. Zazwyczaj nie był aż tak hm... nieostrożny? Trudno byłoby go podejść.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwsze uderzenie przyszło bez ostrzeżenia.
Ledwo opuścił mury budynku władzy, ledwo wkroczył na ulicę, a coś zacisnęło linę na jego gardle i brutalnie zatrzymało w pół kroku. Serce boleśnie obiło się o żebra, odbierając mu dech w piersiach, zaś krew w żyłach zastąpił gorący kwas, co skutecznie rozproszyło wszystkie myśli jak kule bilardowe. Nie rozumiał źródła tej bolesnej reakcji ciała na nieznany bodziec, ale był pewien, że to nie zwykła fala gorąca ani jakikolwiek objaw przeziębienia. Stał tam chwiejnie na nogach, czerpiąc na uspokojenie głębsze oddechy, które z trudem przedostawały się przez zaciśnięte gardło. Chciał dotknąć je palcami, sprawdzić, czy aby na pewno palce zetkną się z gładką, nieprzerwaną skórą, jednak gdy skoncentrował się na ręce, odniósł silne wrażenie, że rozpadnie się już przy lekkim uniesieniu. Mrowiła, paliła, swędziała, a rozprzestrzeniało się to powoli na resztę ciała i nie potrafił tego zatrzymać.
…Ach, przepraszam! – Niewyraźny głos pojawił się tuż obok ucha po tym, jak czyjeś ramię otarło się o jego bok.
Niezrozumiałe spojrzenie zawisło na przepraszającej twarzy mężczyzny śpieszącego się w kierunku centrum i całe szczęście, że nie dostrzegł wątpliwego stanu wojskowego, tylko brnął dalej przed siebie. Próba ucieczki ofiary zwykle dodatkowo prowokowała drapieżcę, tak samo teraz, gdy przyglądał się oddalającym plecom, czuł, jak nogi trzymają się w miejscu jedynie dzięki sile woli. Oplotła go pokusa pobiegnięcia za przechodniem, ale nie widział ku temu sensownego powodu. To był jak impuls, szczebelek na drabinie z perspektywy której nie widzi się tego, co czeka na samej górze.
Co tu się do cholery dzieje?
Zaczął poważnie zastanawiać się, czy zaniedbanie snu przez ostatnie kilka dni albo rzadko spożywane posiłki nie przyczyniły się do tego, że teraz zaczął odpływać. A może wcale nie stał po środku chodnika, między apteką a przystankiem autobusowym, tylko zaginał ciężarem materac łóżka w mieszkaniu, drzemiąc w najlepsze? Jak miał odróżnić sen od jawy, samo uszczypnięcie nie uznawał za wystarczająco wiarygodne.
…Nie, tak mocny ból z pewnością nie mógł być wytworem umysłu.
Kilka minut bezruchu i powolnego wyciszania się zsunęło z niego płaszcz duchoty, ale obawiał się, że wraz z kolejnym krokiem znów wpadnie w sidła agonii, zupełnie jakby zaplątał się w pajęczynę wyjątkowo upierdliwego pająka. Nie chodziło o to, by zabić szybko, chodziło o to, by wymęczyć zdobycz, odrzeć ją z sił i rozsądku.
Chciał wrócić do mieszkania, zamknąć się w nim i odruchowo zaparzyć sobie kawy, którą ostatecznie wylałby do zlewu, bo powinien przede wszystkim wypocząć i przestać rozmyślać nad sprawami pozbawionymi prawdziwego priorytetu. Sęk w tym, że nogi poniosły go w zupełnie inną stronę, nieusłuchane stwierdziły, że długi, wieczorny spacer okaże się lepszą alternatywą.
Chłodne powietrze szczypało od środka, kontrastując z dziwnym ciepłem. Zmrużył oczy, skupiając się na najbliższych dwóch metrach przed sobą, przy czym unikał przypadkowego kontaktu fizycznego jak ognia. Paradoksalnie wchodził w rój pszczół, więc dlaczego się nie odwrócił? Chciał biegać, biegać z zamkniętymi oczami, biegać bez opamiętania, przedzierać się przez tłumy na skrzyżowaniach, ignorować czerwone światło na pasach, sięgnąć do maski pędzącego samochodu…
Zlepek liter niesionych przez znajomy głos przetrawił dopiero po kilku dłuższych sekundach. Zwolnił kroku, rozejrzał się, a jego roztargniony wzrok spoczął na twarzy kobiety.
Skrzywił się z pewnym niezadowoleniem na jej widok.
To nie najlepszy moment… – wycedził, prędko przenosząc spojrzenie na inny punkt.
Ubzdurał sobie, że słyszy bicia serca pobliskich ludzi.
Bum. Bum. Bum-bum.
Na wyciągnięcie ręki…
Tak blisko.  
Wyciągnął dłonie z kieszeni i nerwowo zaczął przesuwać nimi po materiale płaszcza w poszukiwaniu paczki papierosów, niestety ta jak na złość wyparowała z ubrania, pozostawiając go w jeszcze większym rozdrażnieniu.
Jak daleko zamierzał dojść? Czy był w stanie się zatrzymać?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czuła się lepiej, mogąc zająć się czymś wyraźnie odmiennym od tego, co zajęło jej większość dnia. Nadal czuła, jakby w gardle utknęła jej gruda zmęczenia i niepokoju, lecz potrafiła ją ignorować, kiedy wpędziła myśli na inny tor. Wśród ludzi poruszała się płynnie, mijając ich bez żadnego kontaktu, chciała dorównać kroku mężczyźnie i przywitać się, ale zamiast tego, z jej ust wyszło co najmniej średnio przyjaźnie rzucone nazwisko.
Szczególnie kiedy odpowiedział, zrozumiała, że być może faktycznie sama nie powinna. Nie chodziło nawet o to, co zaszło między nimi jakiś czasu temu, była zmęczona i obolała, nie potrafiłaby wykrzesać z siebie tak wielkiej ilości cierpliwości i zrozumienia jak wtedy. Zaryzykowała jednak, mniej bądź bardziej świadomie pojawiając się przed jego spojrzeniem. Postanowił nawet odwrócił od niej wzrok co przyjęła z umiarkowanym zadowoleniem. Chociaż się odezwał, nie udawał że nie zna tej osoby. A mógł zrobić bardzo wiele rzeczy, zdecydowaną większość nieprzyjemnych. Biorąc to pod uwagę można by uznać, że powitanie przebiegło pomyślnie.
Nie odeszła od razu, spojrzała z konsternacją na jego twarz, widząc lekkie zarysy irytacji. Mogła przysiąc, że chwilę wcześniej, zanim go dogoniła, zderzył się przypadkowo z jakąś osobą. To było wystarczająco dziwne i nie w jego stylu, żeby zwróciła na to uwagę. Nie wyglądało nawet na to, że właśnie ona była powodem tego zdenerwowania.
Stanęła, przyglądając się jak grzebie po kieszeniach w poszukiwaniu czegoś, czego tam na pewno nie znajdzie. Powoli wyciągnęła przed siebie rękę, podsuwając mu pod nos napoczętą paczkę papierosów. Nie była miłośniczką dymu i smrodu nikotyny, ale zdążyła zauważyć, jak wielką wartość posiadały te czynnik dla Moriyamy. Szukał ukojenia nerwów w narkotyku, nigdy nie mogłaby tego popierać, ale mogła chociaż tolerować, jeżeli to chodzi o niego.
- Upuściłeś je kilka metrów wcześniej. - wyjaśniła, zastanawiając się, czy nadal odeśle ją jakimś tekstem. Mógłby chociaż podziękować.
Między innymi dlatego ostatecznie uznała, że jednak spróbuje zacząć rozmowę. Odwróciła się tylko na moment, ale dostrzegła jak coś wypada z jego kieszeni, gdy uderza ramieniem w nieznajomego. Rycerz Yuu na białym koniu, z paczką papierosów zamiast lancy.
Po tych słowach mogłaby już sobie odejść, ale uniosła lekko jedną brew, szukając odpowiedzi na pytanie, bez zadawania go. Znając go pewnie odburknie coś pod nosem i ruszy dalej w swoją stronę, pozostawiając ją z jedyną możliwą decyzją, aby wrócić do swoich zajęć. Pewnie dokładnie tak by zrobiła, gdyby nadal nalegał, chociaż musiała przyznać, że pozostawiłoby ją to z nową dozą niepokoju.
Miała już dość męczących sytuacji na dzisiaj. Pewnie gdyby dowalił jej jakimś nieprzychylnym hasłem, przyjęłaby to na klatę i westchnęła głośno odchodząc. Co więcej zrobić w takiej sytuacji? I tak nie wyglądało, jakby miało się jej poprawić. Przez moment nawet pomyślała, że delikatnie go podpyta... o wypady żołnierzy za mury, o jakieś plotki... tak, pytanie o plotki byłoby bezpieczniejsze. Ale okularnik nie plotkował, pewnie nic by się od niego nie dowiedziała. Do teraz funkcjonowali na zasadzie: nie będę Ci przeszkadzać, ale pomagać też nie. Taki układ był dla niej wystarczająco dobry.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Coś podpowiadało, że jeśli tylko się zatrzyma, ta energia rozsadzi go od środka i nie będzie w stanie zapobiec wynikłym z tego konsekwencjom. W obecnej sytuacji sprawa wiążąca go z łowczynią wydawała się małym kamieniem na nierównej drodze, nawet jeśli na jej widok powinien stanąć na baczność, oddać się kolejnym analizom, skupić na ostrożności w słowach i zachowaniu… jak miał zwrócić uwagę na ognisko, kiedy nad głową szalała burza? Wzrok przeskakiwał z jednego punktu na drugi, oddech trzymał w ryzach, chociaż chwilami żadne powietrze nie dochodziło do płuc, a on na bezdechu pokonywał kolejne metry zapełnionego ludźmi chodnika. Czasami zapominał, że nie tylko poranki przyciągały za sobą korki i spory ruch na drodze, ale także wieczory, kiedy ludzie wracali z pracy bądź oddawali się szerokiemu wachlarzowi rozrywek oferowanemu przez miasto. Teraz ten tłok osaczał go jeszcze wyraźniej, blokował drogę, drażnił, odbierał możliwość ucieczki.
Skupił myśli na powodzie, dla którego Kami go zaczepiła, czy ze zwykłej grzeczności, z przypadku, a może chciała kontynuować przerwany jakiś czas temu temat sprawiający im obu trudność? Mógł zdążyć zmienić zdanie, stwierdzić, że nie ma co ryzykować, że zagrożenie należy wypleniać przy każdej okazji, a wtedy znów odebrałby jej swobodę i wolność, narażając na publiczne wyzwiska. Na szczęście niedługo rozważał ten scenariusz, ostatecznie dochodząc do zupełnie innych wniosków.
Jeśli jednak pragnęła przeznaczyć kolejne godziny na dyskusje i wzajemne towarzystwo, wybrała naprawdę kiepski moment. Nie czuł się na siłach na jakiekolwiek konfrontacje, nawet zrobienie zakupów w sklepie wydawało się nie lada wyzwaniem, kiedy każdy widok czyjejś twarzy przyciągał go i kusił do brutalnej zmiany wyrazu. Chłodna logika stopiła się pod wpływem wewnętrznego żaru, nie wiedział, co począć, jak to zatrzymać, czy sensowniej zamknąć się w mieszkaniu czy wrócić do S.SPEC i zgłosić się do lekarza, ale przeczuwał, że to tylko zaostrzyłoby jego przyczajoną agresję. Nie znosił ludzi w fartuchach i nie chodziło wcale o kryjące się za nim osoby, tylko o sam zawód, jaki wykonywali. Powinności powinnościami, on nie przepadał za nadmierną opieką, troską, kontrolowaniem każdego parametru organizmu, zmuszaniem do odpoczynku i faszerowaniem lekami…
Wyciągnięty ku niemu przegub to pierwsze, co zauważył. Łatwo zacisnąć wokół niego palce, wykręcić rękę, przy czym włożyć w to wystarczająco dużo siły, by usłyszeć ciche chrupnięcie.
Dzięki – wymamrotał od niechcenia, odbierając paczkę szybkim ruchem, jakby nie chciał przypadkowo zainicjować kontaktu fizycznego.
Popędliwymi palcami wyciągnął jedną sztukę, po czym odpalił ją od zapalniczki. Nie miał cierpliwości do płomienia, który początkowo tylko muskał lont, ale spłynęła na niego odczuwalna ulga z chwilą wypełnienia środka przyjemnie drażniącym dymem. Przymknął oczy, tupiąc kilka razy nogą o beton, a później wypuścił z ust szarawy obłoczek częściowego ukojenia.
Tylko pozornie opanował sytuację.
Przejdziemy się? – Mózg nie przetworzył tego pytania, pojawiło się znikąd i po prostu zawisło w powietrzu jak słodka obietnica. Zredukować ilość osób wokół siebie, skupić się na jednej, odejść od ruchliwej ulicy, zapewnić sobie więcej przestrzeni… potrzebował tego. Dobiegające z każdej strony bodźce go rozpraszały, choć… może to i lepiej?
Prawe ramię nie przestało dziwnie ciążyć, próbowało go ściągnąć na ziemię, ale uparcie stał na nogach i sprzeciwiał się temu uczuciu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sposób w jaki jej podziękował sprawił, że wcale nie odczuła tej wdzięczności. Jak to, Moriyama gardził podsuniętą mu przed nos paczką papierosów? Brzmiało, jakby do czynienia miała z całkiem innym człowiekiem. Chyba że jakimś cudem przyłapała go na podejmowaniu wielkiej życiowej zmiany, na rzuceniu palenia. Dosłownie, skoro paczkę musiała podnosić z ziemi, to tłumaczyło by także jego widoczne rozdrażnienie. Myślała tak może przez moment, bo kiedy odebrał swoją własność natychmiast wpakował papierosa do ust, dymiąc w otoczeniu jak zwykle. Odsunęła się mimowolnie, bo woń używki nie należała do jej ulubionych, brakowało tylko, żeby dostała ataku kaszlu w jego towarzystwie, a i tak nie czuła się dzisiaj jakoś wyśmienicie.
Odsunęła rękę na bok, gdy tylko przedmiot zniknął jej z dłoni. Nie chciała mieć z tym nic wspólnego, nie jej bajka, nie był kobiecie do niczego potrzebny. Po prostu chciała być miła... chciała? Nie, po prostu znalazła dobry argument, żeby jednak podejść, skorzystała z niego i nie czuła potrzeby usprawiedliwiania. Miała w tym więcej niż jeden cel, gdyby chodziło o czysto towarzyskie pogaduchy, najpewniej by sobie odpuściła. Okazja do zamiany zdań nadeszłaby prędzej czy później. Dawno już zauważyła, że najpewniej mieszka w tej okolicy, skoro wpadali na siebie dosyć często.
Pytanie zaskoczyło ją tak samo mocno, jak musiałoby zaskoczyć mężczyznę, gdyby był trzeźwy. I nie chodziło o to, że czuła od niego alkohol, nie podejrzewała akurat, że był pod wpływem, ale coś było na rzeczy. Takie słowa po prostu do niego nie pasowały, chociaż gdy je wypowiedział, nie mogła stwierdzić, w którym dokładnie momencie odczuła podejrzliwość.
- Jasne. - Odpowiedziała bez wyraźnego entuzjazmu, nawet jeżeli faktycznie nieco się ucieszyła.
Sprzeczne komunikaty były okropne, ale może po prostu nagle sobie o czymś przypomniał. Mimowolnie ruszyła więc obok niego, rozglądając się na boki po twarzach przechodniów. Nic jej nie mówiły ich oblicza, miejsce też było raczej średnio interesujące. Dziwne wybrał sobie miejsce na spacer, pomijając, że ona sama planowała przebyć ten kawałek bez żadnego celu na końcu drogi, ot taki marsz dla rozluźnienia. Gorzej, jeżeli nie przyniesie niczego ciekawego dla Vettori'ego.
Ręka automatycznie sięgnęła ku komórce, ale sprawdziła tylko dotykiem, czy telefon nadal znajduje się w kieszeni jej płaszcza. Nie było potrzeby przejmowania się na zapas, na pewno usłyszy, kiedy otrzyma jakąś wiadomość, albo kiedy sygnał rozdzwoni się na dobre.
- Więc... jak się czujesz? - rzuciła niepewnie nie wiedząc od czego zacząć. Żadne z nich nie nadawało się do prowadzenia pospolitych dyskusji, ale idąc w ciszy także czułaby się nieswojo. Jednak pytanie o zdrowie... patrząc przez pryzmat ostatnich wydarzeń mogła dobrać nieco lepszy temat. Spojrzała na bok, dostrzegając kilka znajomych alejek. - Ulicą z lewej można przejść przez stary targ, zazwyczaj nie ma tam za wielu ludzi. Zainteresowany?
Włożyła obie ręce do kieszeni szukając ciepła miedzy warstwami materiału. Chłód był wyraźnie odczuwalny, szczególnie że nie dało się już nacieszyć promieniami słońca. Teraz towarzyszyło im tylko sztuczne światło miejskich latarni i blask z wystaw różnych sklepów. Z jakiegoś powodu poczuła, że pasowałby do tego wszystkiego padający z nieba śnieg, kiedyś bardzo rzadkie zjawisko w Japonii, obecnie raczej jeden z częstszych widoków w okresie przełomu jesieni i zimy.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

W innych okolicznościach poświęciłby tej suchej odpowiedzi więcej, niż ułamek myśli, chociaż ona właściwie nie pojawiłaby się, gdyby to nienaturalne pytanie nie uciekło z jego ust przed weryfikacją. Skoncentrowanie się na jednym punkcie przyszło z trudem, ale zapewniało mu poczucie stabilności, dlatego kontynuacja rozmowy z kobietą miała go odwieść od roztargnionego biegania pośród tłumu obcych twarzy. Poza tym wierzył… że poradzi z tym sobie lepiej, niż ktokolwiek inny, kto mógłby doświadczyć jego złego humoru.
Bywało lepiej… – Idea zanurzenia się w dyskusji prędko okazała się niełatwym do zrealizowania zadaniem, ból znów zaczął skręcać go od środka. Nikotyna przestawała skutecznie znieczulać palące miejsca na skórze, ale kiedy uniósł wolną rękę do piersi, nie wyczuł pod materiałem żadnego ciepła czy niepokojących zmian. To tylko złudne wrażenie czy faktycznie coś wyżerało go od środka?
Może być… – Rzucił od niechcenia, mimochodem skręcając we wspomnianą uliczkę. Chodził już tymi drogami? Pewnie tak, ale teraz patrząc na mijane budynki i witryny sklepowe nie potrafił skojarzyć tego widoku z żadnym konkretnym miejscem. Jak daleko od siedziby władzy się znajdował? Nie kierował się początkowo w stronę mieszkania? Ważne, żeby cały czas iść przed siebie i nie zwalniać.
Powiedziałam, że nie mam dzisiaj czasu!
Zerknął odruchowo w bok, gdzie pod ścianą restauracji wykłócała się jakaś młoda para. Kobieta o mocno kontrastującej z bladą twarzą szmince i zwątpieniem w oczach przeprowadzała wymianę zdań z barczystym mężczyzną o połyskującej przez łysinę głowie. Pochylał się nad nią, wyraźnie naruszając przestrzeń osobistą i nie zamierzał tak łatwo odpuszczać. Chociaż sytuacja nie wyglądała groźnie, przynajmniej nie na tym etapie, Warner nie mógł przejść wobec tego obojętnie.
Przystanął kilka metrów dalej, wpatrując się w ich dwójkę, aż w końcu rudowłosa pierwsza zerknęła na niego znad ramienia partnera.  
Jakiś problem?
Och, nie, to znaczy… – Kobieta zawahała się, otwierając usta, choć więcej słów nie zdołała już wypowiedzieć.
Zajmij się sobą, stary. – Otrzymał odpowiedź od jej towarzysza, lecz bynajmniej nie była to treść, jakiej oczekiwał. W związku z czym zbliżył się powoli do ich dwójki, jakby zapominając o własnej koleżance.
Jeśli szukasz kłopotów, to zaraz je dostaniesz...
Czy to groźba? – Ciemna brew uniosła się drwiąco ku górze.
Starcie się dwóch dominujących charakterów nierzadko kończyło się na skakaniu sobie do gardeł w celu okazania "męskiej godności" i kiedy nagle padł pierwszy cios – nie wiadomo nawet, z czyjej strony – postawiło to kropkę nad "i", rozpoczynając wymianę uderzeń.
Kłopotliwy osobnik nie zasłużył sobie na takie potraktowanie, Ryutarou naprawdę rzadko dawał się przez cokolwiek prowokować, w obrębie M-3 i wobec cywili wolał trzymać się pokojowych rozwiązań, ale zdarzało się i tak, że bójka była czymś nieuniknionym.
Kobieta pisnęła, odsuwając od nich gwałtownie i z przestrachem patrząc, jak nos kolegi znika pod pięścią nieznajomego, on jednak nie pozostawał dłużny i sam wymierzył kilka razy w twarz okularnika. Oboje nie oponowali, sytuacja przybrała niepokojący obrót i mimo że Warner wydawał się wcześniej być w gorszym stanie, dobrze szło mu wylewanie swojej agresji na drugim. Właściwie… ból zdążył zmaleć na tyle, że znów odzyskał lekkość w kończynach, nic nie mąciło jego myśli ani nie zaciskało boleśnie więzów wokół ciała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bywało lepiej…
Mhm. Nie ciągnęła bardziej. Wątpiła by chciał, żeby to robiła, dopytywała o szczegóły, szukała na siłę emocji, do których Warner przyznawać się nie lubił. W gruncie rzeczy z nią też bywało lepiej nawet jeżeli wyglądała tak jak zwykle. Odwróciła głowę chowając smutny uśmiech przez wzrokiem rozmówcy, chociaż oboje i tak patrzyli raczej na boki, niżeli na siebie. Nie było mowy, by w takim momencie rzuciła pytaniem odnośnie kradzieży benzyny, słowa w tej sprawie nie chciałby nawet przejść przez jej gardło. Czuła, że niezwłocznie pozwoliłaby głosowi się załamać, a jeszcze godzinę temu była pewna, że już sobie z tym poradziła. Strata towarzyszy broni zawsze była straszna, a ona nie umiała pozbyć się swoich emocji na pomocą pstryknięcia palcem. Gdzieś od środka zawsze wyżerały ją negatywy dla publiki jednak zawsze potrafiła znaleźć optymistyczny uśmiech, albo chociaż ten pełen nadziei na poprawę.
Przez dłuższą chwilę pokonywania alejek milczała, szukała w sobie pytania, które padłoby bez wysiłku, ale żadne nie spełniało wymagań. Jedne były zbyt osobiste, inne wyrażały spoufalenie, te o pogodę były zbyt oczywistym zapychaczem. Oboje mieli oczy i widzieli co dzieje się z aktualną aurą, idiotyzmem byłoby pytać o opady śniegu, jeżeli widziała wyraźnie, że niebo jest raczej przejrzyste.
- Ah tak... tak mi się wydawało, że—... - uniosła wzrok na sylwetkę mężczyzny, gdy ten zatrzymał się nagle. Podążyła śladem jego spojrzenia dostrzegając parę pogrążoną w sprzeczce. Trudno było stwierdzić co dokładnie zwróciło na siebie jego uwagę, wyglądali normalnie, a to, że akurat trwali w sporze nie było chyba AŻ TAKĄ zbrodnią.
Zatrzymała się kawałek za nim, obserwując sytuację z dystansu fizycznego i psychicznego. Przede wszystkim nie rozumiała, nie była w stanie pojąć o co chodzi, gdzie zrodził się problem i która ze stron go ma. Wyglądało na to, właściwie nie mogła stwierdzić inaczej, że to Moriyama rzucił pierwsze słowa zaczepki. Zaczepki, ale w jakim celu? Może i chciał pomóc skłóconym skowronkom, ale z jakiej racji?
- Moriyama, to... - zastanawiała się, co chciała powiedzieć. Pomysł jakoś nagle uleciał jej z głowy. Nie powiedziała więc nic więcej, jej słowa i tak były ciche o pozbawione siły przebicia. Dużo łatwiej dało się usłyszeć głos wściekłego Seby, który niczym rasowy ratlerek rzucił się w obronę swojej kobiety szczekając zajadle i wymachując pięściami.
A potem maszyna ruszyła, w ruch poszły pięści, nogi i Bóg wie co jeszcze. Nawet nie zareagowała w pierwszej chwili, rzucając pytające spojrzenie kobiecie, która krzyknęła.
Po co krzyczysz kobieto?
Może dlatego, że dwa wściekłe samce piorą nam się przed oczami?

Yuu spojrzała w dół, na okładających się facetów. Rozwarła lekko usta w niemym: 'że co proszę?', próbowała odnaleźć w pamięci moment, w którym eliminator został zmuszony do bronienia się przed atakującym. Nie było jednak w obrazach jej umysłu nic takiego. Rzucili się na siebie, bo... chcieli się pobić? To brzmiało jak absurd, całkowita, totalna abstrakcja w którą trudno było jej uwierzyć, chociaż miała wszystko przed oczami.
- Suko, pilnuj swojego faceta! - rzuciła Karyna, szykując się być może do naparcia na kobietę. Yuu nadal leczyła swój ciężki szok, dlatego dopiero gdy umalowana wykonała kilka kroków zmniejszających dzielącą ich od siebie w tym momencie, zauważyła, że chyba także jest celem ataku.
- Prrr, kochana. To nie jest mój facet. Co nie znaczy, że widzi mi się ta bójka. - warknęła odsuwając się na bok. Być może ton jej głosu powstrzymał rudą przed ostatecznym natarciem, ale teraz obie nie wiedziały co zrobić ze sobą w tej sytuacji.
Czarnowłosa na pewno nie włączy się do tej bójki, ale gdy stała z boku czuła się paskudnie. Słowami ich nie powstrzyma, czynami tym bardziej, argumentów za pokojem było niewiele, a ona nie potrafiła odnaleźć nawet jednego. Przez myśl przeszło jej wezwanie policji... ale przecież policja prała się przed jej oczami z jakimś łysym zawadiaką.
- Do jasnej cholery, daliście już sobie po mordzie, starczy. Jeszcze moment, a ukradnę twoją kobietę i sama sobie z nią gdzieś pójdę. - rzuciła Yuu po długim jęku bezradności.
- Co. - odpowiedziała zaskoczona ruda.
- Co. - wymsknęło się z ust jednookiej. Chwila. Co ona właśnie powiedziała?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Część rozmowy nawiązanej między kobietami uciekła z zasięgu słuchu eliminatora, a raczej przekształciła się w niewyraźny akompaniament do odgłosów walki. Dwa magnesy o przeciwległych biegunach zbliżyły się do siebie za bardzo, a ich nagłe zderzenie pociągnęło za sobą coś więcej, niż tylko jedno „pyknięcie”. Nieznany mężczyzna nie mógł liczyć na jakiekolwiek fory ze strony wojskowego, który, chcąc nie chcąc, znajdował się na lepszej pozycji, poza tym w ciosach przezeń wyprowadzanych nie brakowało zdecydowania i chęci przekazania jak największej ilości siły na sąsiednie kości i mięśnie. Na szczęście, nie licząc złamanego nosa, z którego zaczęła już cieknąc krew, nieznajomy nie ucierpiał na tyle, by zaistniała konieczność wezwania pomocy. Tłukli się głównie w okolicach torsu i twarzy, co chwila któryś z nich się uchylał, atakował, rzucali sobie odwzajemnione spojrzenia pełne złości…
Szarpanina pełną parą, brakowało między nimi tylko wyzwisk.  
Słowa niesione przez znajomy głos ocuciły go nie dlatego, że mogły sugerować preferencje seksualne właścicielki, których jeszcze nie miał okazji poznać, ale z faktu, że w ogóle wypełniły przestrzeń między jego plecami z powodzeniem zostając wyłapanymi przez ucho. Ostatnio potraktował ją podobnie, a przynajmniej mało brakowało, lecz po wszystkim – mimo dokonania takiego wyboru przez przewagę przemawiających za tym argumentów, niekoniecznie łączącymi się jakkolwiek z moralnością – czuł się z tym źle. Może gryzło go sumienie, a może miało to wyglądać nieco inaczej i nie wyszło. Improwizacja nie była mu obca, jednak lubił trzymać się planu. Zachowania drugiej osoby nie da się zaś ułożyć pod swoją wizję.
Zatrzymał uniesioną rękę w powietrzu, tym razem spoglądając na przypartego do ściany mężczyznę nie z irytacją, lecz autentycznym zdziwieniem.
To nie powinno się w ogóle wydarzyć.
„Przeciwnik” nie wykorzystał okazji na oddanie ataku – kulił się, gotowy na kolejną dawkę bólu, która nie przyszła, bo został od razu puszczony. Eliminator cofnął się o parę kroków, oddychając ciężko wbrew spokojowi, jaki panował w jego wnętrzu. Krew buzowała, serce przyśpieszyło pracę, ale interpretował ten stan jako rozluźnienie, wolny od nieprzyjemności, a przede wszystkim od tego skrobania, palenia i ucisku.
Wydał z siebie niezadowolony odgłos na pograniczu cichego sapnięcia i, bez słowa, udał się w stronę wyjścia z uliczki w pośpiechu, bynajmniej nie uciekając od konsekwencji swoich czynów, nie chciał w dalszym stopniu wystawiać się na możliwość kontynuacji tej bójki, nawet jeśli teraz nie czuł już w sobie żadnej frustracji. Co najwyżej z minionej sytuacji, w jakiej się znalazł, a co było wyłącznie jego winą.
Jego wzrok nie zahaczył ani o rudą, ani o Yuu, choć podświadomie przypuszczał, że nie zostanie długo w tym towarzystwie.
Wcisnął obolałe ręce do kieszeni, uświadamiając sobie przy tym utratę papierosa. Nie zdążył go wypalić choćby do połowy, co za strata.
Zamiast skierować się ku wspomnianemu przez Kami targu, odbił w bok, na ścieżkę prowadzącą do parku. Z daleka nie dostrzegał tam obecności żadnych spacerowiczów, a to nieznacznie go uspokoiło, im mniej okazji będzie sobie stwarzał, tym lepiej dla niego i osób trzecich.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Interwencja nie była konieczna, nie martwiła się o żadnego z tej dwójki, było jej tylko głupio stać tak z boku jak kołek. Ułożyła obie dłonie na twarzy czując narastająca irytację. Nie było nawet powodu dla tej bitki, dosłownie jak zwierzęta próbujące udowodnić sobie wyższość w stadzie, którego nie ma. Jeżeli czuli się na siłach zostać królem miasta to brakowało im kilku metrów, setek kilogramów w masie i wielkiego wieżowca na który należałoby się wspiąć wybijając pięścią w klatkę piersiową. King Kong pasowało jednak zdecydowanie bardziej do wielkie małpy, niżeli do któregokolwiek z mężczyzn.
Przerwali niemal w ostatniej chwili, jeszcze moment, a Kami pokusiłaby się o rzeczywiste wezwanie jakiejś straży miejskiej. Narobiłaby mu siary, a ilu problemów, to nie umiała zliczyć. Cywil pobity przez wojskowego? Niezły temat na nagłówki. Ciekawe ile osób znających Moriyamę uznałaby to za prawdę? Czarnowłosa chociaż na własne oczy widziała, pewnie też głowiłaby się co za idiota dziennikarz wymyślił tak słabe kłamstwo.
Wyrzuciła ręce w górę, kiedy Moriyama odpuścił i krokiem kobiety, która zapomniała wyłączyć żelazka minął ją bez słowa zostawiając nie tylko w sytuacji niezręcznej, ale także nieciekawej dla jej osoby. Ruda łypała na nią podejrzliwie, pobity Seba powoli zbierał się z ziemi zastanawiając się, dlaczego po przetarciu twarzy ręką ma na niej keczup, skoro nie jadł teraz żadnego hamburgera.
Nic tu już nie mało sensu.
Odwróciła się na pięcie smarując jego tropem niczym samonaprowadzająca torpeda za swoim celem. Rozumiała, że poniosły go emocje, ale że w ciągu tych dwóch tygodni pozbył się kultury i wszelkich ludzkich odruchów nie wierzyła. Zachowywał się jak gówniarz, który nie chciał spojrzeć na rozwaloną własnoręcznie zabawę, wmawiając samemu sobie, że wybuchła w jego dłoniach.
- Cholera. Moriyama, to na prawdę nie było miłe. - rzuciła w stronę jego pleców, nie mogąc nadążyć za jego krokiem. A maszerowała bardzo sprawnie, lewa, prawa, lewa, prawda. Musiała pokonać kilka metrów truchtem. Szła tak za nim aż do parku mijając dosłownie wszystko, co dało się wyminąć. Bóg jej świadkiem, że próbowała się uspokoić i nie rzucić z oskarżeniami. Sam powinien wiedzieć, że zachowywał się jak idiota.
- Masz zamiar teraz uciekać? Poważnie? - sapnęła, chowając irytację za powietrzem wypuszczonym przez zaciśnięte zęby. Jednym konkretnym susem dopadła go, złapała pod ramię i pociągnęła na bok. I tym razem NA PEWNO go capnęła. Nie dałaby się odepchnąć, rzucić na ziemię, pobić, nie dałaby zrobić sobie cokolwiek. PO PROSTU NIE. Zrobiła tylko kilka metrów, przesunęła go w stronę ławki, położyła ręce na ramionach i pchnęła w stronę siedziska, usadawiając go bez odrobiny łagodności. Spojrzała na jego twarz surowo odszukując w sobie dawne szpitalne nawyki - Wyglądasz jak jeden koszmar, masz rozciętą brew i wargę, krew Ci leci.
Zrobiła krok do tyłu i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej czując jak mimowolnie wykwita na jej obliczu surowość, którą czasami obdarzała swoich ludzi, kiedy robili coś skrajnie głupiego.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego przypuszczenia okazały się trafne – słyszał za sobą ciężkie stąpanie powodujące niemal mini-trzęsienie ziemi, nie z powodu masy poruszającego się obiektu, a przez ciężar jej złości, jaki wyczuwał wyraźnie już z kilku metrów. Pewnie nie powinien znikać z miejsca zbrodni jak szczur podczas wyścigu, ale co więcej miał tam do roboty? Nie zamierzał przepraszać mężczyzny, bo uważał, że wina rozkładała się równo po obu stronach – War puścił hamulce, ale to nieznajomy go sprowokował i niepotrzebnie wyskoczył z pretensjami. Chciał jedynie skontrolować sytuację, upewnić się, że nie usłyszy później bardziej przerażającego, kobiecego krzyku z końca ulicy. Poza tym rozwalił mu nos, ale sam nie wyszedł z tego bez szwanku.
…Kierowały nim dobre intencje, prawda?
Pomyliłaś pierwszy człon, to „Ryutarou”. – Rzucił pod nosem, marszcząc brwi i wcale niespecjalnie dodając do swojego marszu nieco szybkości. Moralne pogadanki to ostatnie, co powinno go teraz dobijać, to nie tak, że zupełnie nie zdawał sobie sprawy ze swoich błędów. Po prostu nie chciał o tym otwarcie rozmawiać.
Nie zbliżaj się do mnie… – wymruczał, zaciskając smycz na wewnętrznym psie emocji. Nie był pewien, czy potencjalna konfrontacja z Yuu nie skończyłaby się lepiej od tej z łysym facetem. Przypuszczał, że miała w sobie więcej siły, a już na pewno dysponowała lepszą techniką w walce, choć tego nie miał okazji doświadczyć na własnej skórze.
Jak na złość musiała zignorować jego słowa, bo zaraz poczuł ucisk jej palców na swoim ramieniu. Wykrzywił usta, zerkając na nią kątem oka z wyrzutem, i spróbował z powrotem cofnąć się na bezpieczną odległość, co niestety nie było mu dane. Złamała jego opór i posadziła na ławce, na której wcale nie chciał siedzieć. Nie chciał tkwić w tej bierności, potrzebował ruchu, ocierania się materiał ubrania o skórę, rozciągania mięśni…
W odruchu prawie chwycił ją za nadgarstek w celu odciągnięcia, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, zamiast tego nieznacznie się spinając i odwzajemniając jej spojrzenie z ostrożnością.
Masz rozciętą brew i wargę, krew Ci leci.
Uniósł dłoń do twarzy i przesunął kciukiem po dolnej wardze, po chwili faktycznie dostrzegając na opuszku czerwoną plamę. Zwilżył zranione miejsce językiem i przeniósł wzrok na zmrożone porą roku jezioro.
Brzmi jak troska. – Odparł bez większego namysłu. – Myślisz, że to moje pierwsze rany? – Wstrzymał się przed parsknięciem, ale pozwolił sobie wstać z ławki, by bliżej zainteresować się rozciągającym przed nimi widokiem płaskiej tafli. Temperatura niewyczuwalnie spadała z każdą chwilą, tak samo jak słońce na niebie muskające wierzchołki drzew na horyzoncie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 9 z 18 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach