Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Spoglądał na doktora z nieukrywaną niechęcią i pogardą, którą rzadko miewał do ludzkiego bytu. Zazwyczaj ludzie dzielili się dla niego na dwie grupy: nieważnych i znienawidzonych. Niestety w tym przypadku młody, aspirujący lekarz trafił do drugiej grupy i nic nie wskazywało, aby ten stan miał ulec jakimś zmianom.
Shane w głowie układał czarne i  posępne scenariusze ich wspólnej podróży, której skutki zaczął odczuwać w bardzo krótkim czasie. A ledwo co wyruszyli. Nie chciał nawet myśleć co będzie dalej, skoro na obecnym etapie ich komunikacja wygląda jak rozmowa człowieka z młotkiem. Oczywiście, Halliwell otrzymał wspaniałą nominację i awansował na narzędzie. Ranga godna rudego, cherlawego pasożyta, który wydzierał z każdego człowieka wszystko co najlepsze. Nażerał się jak świnia, a potem spierdalał gdzie pieprz rośnie, pozostawiając po sobie zniszczony organizm i nicość. Rudzielec nie miał najmniejszego zamiaru stać się żywicielem tej szpetnej kreatury. Zamierzał go wykorzystać na swój sposób.
Byciem twoim księciem to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę. Jeśli miałbym odgryźć sobie rękę, a bronić cię jako waleczny rycerz, wybrałbym to pierwsze. Bez zastanowienia. — Odpowiedź równie co Lockleara przesycona jadem, ociekła żółcią. Brzydką cieczą, na którą Halliwell zasługiwał. Wyobrażał sobie jak pluje podobną substancją mu prosto w twarz, a ta wykrzywiałaby się w rozpaczliwym krzyku pomocy, gdyż jad wypalałby mu te wstrętne ślepia i plugawe usta. Głos w końcu uwiązłby mu w gardle, a rudzielec cieszyłby się słodką ciszą jaka tuliłaby go co rusz do snu, niczym najlepsza matczyna kołysanka. Żałował, że wraz z przemianą nie zyskał podobnej zdolności, jednak jego moc miała wiele zalet, które zamierzał przetestować na pyskatym doktorze.
W końcu nie wytrzymał i chęć zrobienia mu krzywdy wygrała. Na całe szczęście Locklear zachował się (chociaż jeden raz) rozsądnie i pozwolił wyjaśnić sobie warunki ich wspólnej podróży bez żadnego cyrku i darcia się wniebogłosy. Na statku byli sami. Nikt mu nie pomoże. Nikt nie przyjdzie z odsieczą.
Błyszczący przedmiot rzucił się Shane w oczy. Skalpel. Mógł się domyślić, że jedną bronią, którą ta łachudra się posługiwała była związana z medycyną.
Widziałem, ale miał nas naprowadzić na kurs Hiszpanii! A teraz chuj! Musimy sami to zrobić, bo amator-mądrala zabił jedyną osobę, która znała się na nawigacji! Geniusz! — zakpił z niego, jednak cudowna wiązanka szybko się urwała, widząc jak ten sięga po skalpel i tuli go do własnej piersi. Shane w pierwszym momencie sądził, że mam omamy wzrokowe. Jednak te były niesamowicie wyraźne i prawdziwe.
Czy on właśnie tulił do swojej piersi metal i... do niego mówił? Zamrugał kilkakrotnie powiekami, jak gdyby coś wpadło mu do oka.
Ten wariat nie mówił chyba poważnie. To jakieś żarty.
Nie chciał zagłębiać się dalej w poważne problemy psychiczne pana doktora, bo mogłoby się okazać, że jest z nim gorzej aniżeli z wypchniętym za burtę, martwym kapitanem łajby. Heh. Ciekawa podróż się zapowiadała. Jak nic.

Kiedy Halliwell oddawał się przyjemnością higienicznym swojego dziecka, on starał się opanować ster, który został mu powierzony siłą. Wydawało mu się, że dobrze rozszyfrował kompas i naprowadził ich łajbę na odpowiedni kurs. Czy tak było faktycznie? O tym miał się przekonać już niebawem. Niebawem kiedy zobaczy piękną (chociaż już teraz zapewne nie) i słoneczną Hiszpanię.
Wyrwany z zamyśleń spojrzał przez ramię na wtaczającą się do kajuty łachudrę. W dłoni dzierżyła złoty trunek, który bardzo dobrze rozpoznał. Szkocka.
Halliwell w akompaniamencie własnego śmiechu, wszedł głębiej, a Shane od razu poczuł pierwszą woń gorzałki.
Kolego.
Nawalony. W trzy dupy. Czy koleś kiedykolwiek pił coś mocniejszego? Najwidoczniej nie.
Zaśmiał się z jego nagłej potrzeby atencji. Rudy podszedł bliżej i złapał za napoczętą butelkę. Wypił kilka głębszych łyków, uważając, że chociaż w taki sposób podróż może stać się znośniejsza.
Skąd to masz? Ukradłeś? — zapytał, jednak nie było to dla niego ważne. Z przemytu czy z kradzieży nie liczyło się z skąd... Ważne, że było. Piękne i błyszczące.  — A, zresztą — Machnął ręką. Siadł po ścianą, opierając się o nią plecami i nieco zagłębiając się we wnęce. Nad głową wisiała mu drewniana półka, na której stały jakieś trofea cholera wie jakiego pochodzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie umiał pić. Jego konsultacja z alkoholem zawsze kończyła się tak samo – urżnięciem się do nieprzytomności i obudzeniem się w dziwnych okoliczności we własnych treściach żołądkowych w towarzystwie bezlitosnego kaca-mordercy, który poniewierał nim na wszelkie możliwe sposoby. Trudno się jednak temu dziwić — staż Halliwella jako degustator trunków wysokoprocentowych został zapoczątkowany przez apokalipsę i osobistą tragedię, będącą jej następstwem, ale i wtedy nie miał zbyt wiele czasu, by zapijać smutki. Musiał znaleźć sobie stały dach nad głową, wziąć się w garść i odnaleźć się w zrujnowanej rzeczywistości - nauczyć się egzystować na nowo w zdegradowanym do średniowiecza społeczeństwie.
Dać się zabić lub zabijać. Zginąć lub przeżyć. Przeżyć. Przeżyć. Za. Wszelką. Cenę. Przeżyć. I w między czasie wyprodukować lekarstwo na skurwysyństwo, które przez okres pierwszego roku skutecznie zrujnowało jego zdrowie fizyczne. Na przestrzeni tych minionych trzech lat prowadzone przez niego – mniej lub bardziej humanitarne badani nie przynosiły pożądanych przez niego rezultatów. Zabrały swoje żniwo i skaził jeszcze bardziej jego organizm — natężenie wirusa X płynące w jego żyłach zostało się zabójcze dla zwykłych śmiertelników.  
Złapał w usta szyjkę butelki, by znów skosztować tego zbawczego trunku. Oblizał z lubością usta i zachwiał się na coraz bardziej sprzeciwiających się jego woli nogach. Po chwili odzyskał równowagę, łapiąc się znów za ścianę, by uniknąć nowej kolekcji siników, po czym odgarnął włosy, które zasłoniły mu twarz i zaczesał je za ucho, by nie utrudniały mu widoczności. Obraz przed jego oczami i tak był rozmyty, zniekształcony i niewyraźny. Wyszczerzył zęby do swojego rozmówcy, który najwyraźniej przestał w końcu demonstrować swoje niezadowolenie ich wspólnym rejsem i również postanowił się rozluźnić w objęciach alkoholu.
J-jesteś nuuuudziarzem — zakomunikował radośnie. Podszedł do niego i oczywiście się potknął, tym razem prowokując grawitacje do upadku. Tak też się stało – rozłożył się spektakularnie na podłodze, asekurując się wolną ręką, która wylądowała między rozkrocznymi nogami Shame'a. Syknął, zdzierając sobie przy okazji skórę, po czym z tą samą wesołą, nawiną beztroską zachichotał, zbierając się powolutku z nieprzyjaznej podłogi. Rozmasował obolały pośladek i znów się napił.  Wlał sobie ostatnie krople i wzdrygnął się przy tym. Zapiekło go nieprzyjemnie w gardle, ale zignorował to nieprzyjemne doznanie, odrzucając pustą butelkę, która w kontakcie z podłogą zabrzęczała.    
Halliwell bez skrupułów unicestwił skutecznie przestrzeń osobistą kolegi, usadawiając się na jego kolanach. Był nietrzeźwy. Bardzo nietrzeźwy. Wystarczający nietrzeźwy, by złapać w drżące palce kołnierz nieznajomego i całkowicie zapomnieć o tym, że obdarzył go permanentną, odwzajemnioną nienawiścią. Zerknął mu prosto w oczy i za pomocą tego skrawka ubrania, pociągnął jego twarz ku sobie.
Pij. Do dna — ponaglił zniecierpliwiony, szepcząc te słowa wprost w obce ucho, do którego musiał się nachylić, by mieć do niego dostęp. Zahaczył zębami o jego płatek, palcami muskając nadal lekko spięty kark Irlandczyka.  
Pod wpływem procentów zdecydowanie był zbyt towarzyski, czego ostatecznie z pewnością później pożałuje.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Nie dało się opisać pogardy jaka wzbierała się w nim na widok tego osobnika, jednak przekupiony szlachetnym prezentem mógł przymknąć oko na niechęć i tymczasowo zawiesić broń. Odłożył ją na bok, odbierając od mężczyzny prawie pustą butelkę ze szkocką. Nie miał zielonego pojęcia ile młokos mógł wypić, aby doprowadzić się do stanu ruiny umysłowej — o ile takowej mógł w jego przypadku mówić.
Spojrzał na pijanego kompana, zapominając na chwile o jego ciętym języku i podłym charakterze. Z uwagą przyglądał się atrakcjom akrobatycznym byłego studenta medycyny, stwierdzając ze jeśli podobnie podchodził do nauki, jak do alkoholu, to całe szczęście, że wirus zdziałał takie spustoszenie, gdyż połowa z ludzi uniknie praktyk Jekylla.
Shane odebrał butelkę nie mając zamiaru targować się z nim odnośnie jej pochodzenia. Wypił kilka głębszych łyków. Gorzki smak zapiekł go w gardle. Rudzielec również nie miał wcześniej większych skłonności do używania sobie w napojach wysokoprocentowych. Za życia nie miał czasu na podobne brednie, gdyż całą jego uwagę zaabsorbował Nicolas. Opiekował się nim i pomagał w nauce, rzadko kiedy pozwalając sobie na wyjście z kolegami. Jednym z jego bliższych znajomków był Nicca, którego traktował jak swego drugiego brata. Apokalipsa zniszczyła wszystko. Rozdzieliła to co nie powinna, a Shane zatracił we własnej obsesyjnej zemście. W krótkim czasie zrujnował się, robiąc praktycznie wszystko na co miał ochotę w danej chwili.
Kreatura całkowicie zapomniała o stosownym dystansie i przyległa do niego ciałem. Gorąco buchnął w rudzielca jedynie bardziej otępiając. Cichy szept przy uchu dodatkowo spotęgował napięcie jakie w nim się zebrało. Położył jedną dłoń na jego biodrze w drugiej zaś trzymał butelkę. Upił większego łyka i nie połykając zawartości, złapał za tył głowy studenta i szarpnął go w swoją stronę. Wpił się w jego usta agresywnie, zabierając im obu oddech. Podzielił się gorzkim płynem i dopiero wtedy odsunął wargi.
Nudziarz? Jak na razie, to ty, biadolisz jak potrzaskany. — Odbił piłeczkę. Wątpił, aby ten przejął się docinkami w takim stanie. Zacisnął palce na szczupłych biodrach Cholery. Wgryzł się w szczupłą szyję lekarza, palcami zakradając się pod materiał koszulki. Dotknął jego tali, jednak wcale nie szczędząc sobie w używaniu siły.
Powinieneś częściej pić — rzucił rozbawiony jego nagłym dobrym nastrojem. Shane mógłby go nawet polubić gdyby ten więcej i częściej się upijał. Brak napiętych relacji dobrze by im zrobił. On wcale mu nie sugerował, aby stał się alkoholikiem, on po prostu to wiedział. Sam upojony szkocką stał się nadto rozluźniony. Pokusił się o przekroczenie barier względem tej poczwary do takiego stopnia ze dłonie błądziły po plecach studenta parząc jego skórę dotykiem. Shane zawsze był gorący. Towarzyszyło mu delikatne podwyższenie temperatury ciała, która oscylowała między trzydzieści dziewięć, a czterdzieści jeden. Nic dziwnego więc, że biło od niego ciepło, które dodatkowo odurzało. Wirus połaskotał jego wnętrzności językiem, a szalejąca natura pragnęła znaleźć ujście. Uśmiechnął się paskudnie i w kilka chwil przygwoździ Halliwella do podłogi, wisząc nad nim.
Chciał go rozszarpać. Wbić zęby w wątła szyję studenta i pozbawić go krwi. Instynkty doprowadzały go do szaleństwa. Szeptały sprośności, które Shane wypowiadał do ucha Anglika. Silnie ścisnął jego udo, wsuwając się między jego nogi. Wpił się w jego usta agresywnie, miażdżąc je zaborczym pocałunkiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie protestował, kiedy ostatnie bariery padły. Usadowił się głębiej i oplótł nogi wokół bioder mężczyzny, dociskając gołe stopy do chłodnej ściany, która podziałała na rozgrzany organizm jak kompres. Przyniosły chwilową ulgę, choć w tym wypadku takowe wcale nie była potrzebna. Od nadmiaru procentów szumiało mu w czaszce i żadna racjonalna myśli nie była w stanie się przez nią przecisnąć. Pociągnął nosem, czując intensywną woń Irlandczyka. Pachniał whisky, tytoniem i potem. Od tej mieszanki zakręciło mu się w głowie, zatem oparł czoło w wgłębieniu na jego szyi, dzięki czemu był w stanie wyczuć nie tylko niesystematyczną pracę jego unoszącej i upadającej klatki piersiowej, a także bicie serca, które znacznie przyśpieszyło wraz z kosztowaniem alkoholu. Gruby mur, który wybudował wokół siebie w postaci dystansu runął. Wyczuwając pod palcami pierwsze dwa kręgi szyjne Irlandczyka, odwzajemnił pocałunek, pogłębiając go, po czym westchnął w jego usta i wzdrygnął się, kiedy przełknął ich wspólną ślinę razem z palącym gardło trunkiem. Wzdrygnął się, ale żaden docinek nie padł z jego ust, był teraz zbyt skupiony na rozlewającym się po każdym zakamarku na ciele cieple i przyjemnym uścisku w podbrzuszu. Odchylił głowę do tyłu, by ułatwić mu dostęp do swojej szyi i, czując jak obce zęby zaciskając się na jego skórze, nagrodził za to Shame'a czymś w rodzaju stłumionego przez zaciśnięte zęby jęku, bo właśnie ten, nie wysilając się nawet zbytnio, odnalazł punkty szczególnie wrażliwe na dotyk.
Spierdalaj — wyszeptał w ramach odpowiedzi na ten komentarz, lecz to samo mógłby powiedzieć o nim. Jego okropna morda prezentowała się zdecydowanie lepiej w stanie lekkiego, alkoholowego upojenia, a może to zmęczone, upite oczy Halliwella splatały mu figla i podsyłały mu fałszywe obrazy. Zachichotał cicho i zahaczył dłonią o obojczyk mężczyzny. — Stul mordę. Psujesz nastrój — dorzucił po chwili, choć słowa te nie miały agresywnego wydźwięku; ton jego głosu świadczył o rozbawieniu, a zdradziecka, drżąca nuta podkreślała tkwiące w lekarzu podniecenie.
Na jego policzkach pojawiły się rozpalone, rumieńce, kiedy buchnęła w niego kolejna fala gorąca, tym razem związana z temperaturą ciała Irlandczyka, która była jak jarząca się pochodnia, nienaturalnie podwyższona, co sugerowało przynależność rasową tego typa, lecz Locklear nie miał zamiaru rozstrzygać tej kwsetii w tej chwili. Jego rozproszony umysł nie był w stanie przytoczyć nawet teorii ewolucji, a co dopiero rozważać takie kwestie, które w tym momencie nie miały żadnego znaczenia. Poruszył się niespokojnie i westchnął cichutko, skupiając się na tym powierzchownie szorstkim i mało delikatnym dotyku, który paradoksalnie był jednym z najprzyjemniejszych doznań, jakie w ostatnim czasie mu się przytrafiły. Nie pozostali mu jednak w tej materii dłużny - jego palce również błądziły po umięśnionych plecach, badając ich anatomię. Zahaczyły o nieco wystające łopatki, potem zjechały niżej po linii kręgosłupa i zatoczyły koło, pozostawiając po sobie pamiątki w postaci płytki zadrapań, ale ostatecznie palce, lekko drżące, zatrzymały się na krawędzi koszulki mężczyzny, zacisnęły się na jej materiale i pociągnęły ją ku górze, chcąc pozbawić go górnej części garderoby. Złapał w zęby dolną wargę, prześlizgując wzrokiem po nagim torsie Shame’a, kiedy zbędna odzież przecisnęła się przez jego głowa i wylądowała na ziemi, po czym sam podzielił jej los. Posłusznie położył się na niewygodnym, ale przynajmniej stabilnym podłożu, chociaż nie miał w tej kwestii nic do gadania, kiedy jego dłonie zostały boleśnie do niego przyciśnięte. Ugiął nogę w kolanie, dociskając go do krocza mężczyzny. Przesunął nim po twardej jak kamień zawartość jego spodni, by jeszcze bardziej podsyć w nim unoszące się w powietrzu pożądanie. Złapał z nim kontakt wzrokowy, zadziornie mu się przyglądając. Wyszeptane przez Shame'a słowa, sprawiły, że po jego ciele przebiegł dreszcz i rozpowszechnił się po wszystkich komorach w ciele, przez co zadrżał pod nim, wyczuwając wyraźnie ciepły, łaskoczący jego skórę oddech. Rozchylił lekko nogi, by pozwolić mu na ten kolejny, bezwstydny ruch i oddał pocałunek z tą samą zapalczywością, zaciskając zęby na dolnej wardze Irlandczyka. Prawa ręka znów zabłądziła do jego karku, palce nakreśliły linię włosów, potem leniwie przemieściły się na potylicę i podrapały go, a lewa zmierzwiła rudą czuprynę, która o dziwo była miękka w dotyku, a potem zjechał nią znacznie niżej. Uszczypał go w sutek i spojrzał mu głęboko w oczy z perfekcyjnym uśmiechem na sinych wargach. Przejechał językiem najpierw po zębach, potem po nich w prowokacyjnym geście, jakby chciał mu tym samym niewerbalnie rzucić wyzwanie: „Tylko na tyle cię stać, szumowino?”.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Ciężko było się kontrolować kiedy wiło się po nim gibkie, ponętne ciało, które zyskało na atrakcyjności dzięki mocniejszym napojom.
Bez zbędnych barier, pozbawiał go odzieży oraz wstydu, jaki krył się pod maską trzeźwości. Palcami prześlizgiwał się po kształtach jego ciała, mocniej zaciskając palce na udach bądź pośladku. Wbijał paznokcie w miękką skórę, oszpecając ją długimi, czerwonymi pręgami, które pozostawiał po sobie w towarzystwie ugryzień po zębach na szyi, ramionach oraz brzuchu, do którego o dziwo, nagle się dostał.
Nie baczył na siłę z jaką obsługiwał ciało Lockleara. Siła, agresja i namiętność buchnęły prosto w twarz Shane'a, kiedy Halliwelli nie okazał protestu. Zamierzał go wykorzystać. Pozbawić wszelkich zahamowań, wyzwolić w nim najbardziej skrzętnie schowane emocje. Chciał widzieć wykrzywiającą w grymasie podniecenia twarz i niechęć jaką będzie odczuwał do siebie po wszystkim. Bezbronny i całkowicie odkryty, niezapomniany widok dla rudzielca.
Zamknij się — mruknął pod nosem, upominając go. Wpił się zaborczo w jego usta, odbierając mu oddech oraz możliwość mówienia, gwałtownym pocałunkiem.
Shane w tym wszystkim stał się niesamowicie niespokojny. Buzujący wirus podsycał go i podpuszczał, prowokował i działał, a on nie miał nic przeciw temu uczuciu. Wiódł za swym instynktem, który ostatnimi czasy niesamowicie był wyczulony na wszelkie bodźce. Uwolniony pod wpływem alkoholu zyskał na nowej sile, a w efekcie czego, dobrał się do Pokraki mimo własnych, początkowych niechęci.
Nagi Locklear, wyglądał zdecydowanie lepiej aniżeli w ubraniu, co stanowczo rudzielec musiał przyznać. Szczupła postura studenta niesamowicie zadziałała na niego i z niskim pomrukiem ponaglił go, co do rozebrania jego samego.
Pozbawieni ubrań, pozbawieni skrępowania, zapomnieli o kołyszącej się łódce. Shane całkowicie zaaferowany obecnością Halliwella, przestał odpowiadać na jego zaczepki, a poddał się pragnieniom jego ciała. Rozpalony do granic możliwości, dał mu to, czego ten oczekiwał przychodząc do niego.
„Tylko na tyle cię stać, szumowino?”.
Warknął gardłowo w odpowiedzi mężczyźnie. Wziął go na zimnej, drewnianej posadzce, całując i dając upust swej prawdziwej naturze. Czasem cicho mruczał mu do ucha, gryząc je w akcie przyjemności, kiedy chętne ciało Lockeara przyjmowało go w sobie. Nie widział protestów w oczach studenta, wręcz przeciwnie. Podniecenie tliło się ciągle, czasem miał wrażenie, że z każdą chwilą coraz większe. Podobał mu się ten wyraz twarzy niedoszłego lekarza, który go jedynie zachęcał do mocniejszych i bardziej śmielszych ruchów. Nie zamierzał mu odpuszczać na fakt utraty dziewictwa. Zajął się nim najlepiej jak potrafił, a potem dostarczył sporych dreszczy uniesień, które naprzemiennie mu serwował.
Shane szybko zastąpił podłogę panelem sterownym, a ten potem ścianą czy niewielką kanapą, obitą w eko skórę. Jego ciężki oddech roznosił się po pomieszczeniu, kiedy osiągnął spełnienie. Lockeara również zaznał jego dobrej woli, osiągając swój finał.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Układ nerwowy zaczął systematycznie wysyłać do jego mózgu informacje o zarejestrowanych przez narządy zmysłów bodźcach, lecz nadal tkwił w irracjonalnym staniu pół snu, posiadając niemal zerowy kontakt z otaczającą go rzeczywistością. Wtulił prawy policzek w wyposażone w mięśnie ramię, chłonąc ciepło, którym, przez znacznie podwyższoną o parę stopni temperaturę, emanował znajdujący się pod nim organizm, a spomiędzy jego pogryzionych przez zęby - głównie własnych, gdy w nocnych uniesieniach amortyzował jęki - warg wydobył się cichy, nieartykułowany, najbardziej zbliżony do kociego pomruku dźwięk.
Drżące palce mimowolnie i nieświadomie obecnego położenie sunęły wzdłuż obcego ciała, najpierw musnęły o wystający obojczyk, zbłądziły w okolicy żeber, a potem nieświadomie otarły o jeden z najwrażliwszych punktów, by ostatecznie zatrzymać się nieopodal linii bioder i opaść bezwiednie parę centymetrów nad podłogę, od której wszystko się zaczęło.
Podciągnął się trochę ku górze w akompaniamencie własnego westchnięcie, tytułując ten poranek najprzyjemniejszym z dotychczasowych, które nastąpiły w jego jestestwie po apokalipsie. Otworzył najpierw jedno, potem drugie oko i ziewnął, dotykając ustami podczas wykonywanie tej czynności krzywizny szczęki nadal śpiącego mężczyzny. Świadomość, zabrana przez sączące się w jego krwi niczym trucizna promile, a następnie zniewolona przez gorączkę podniecania, powróciła do niego z gwałtownością wybijanego przez jego serce rytmu.
Zerknął nań, przecierając oczy, po czym usiadł gwałtownie, jakby uderzył go piorun w trakcie burzy i od razu tego pożałował, kiedy pulsujący ból w skroniach rozprzestrzenił się. Przycisnął do jednej z nich palce w próbie rozmasowanie jej, by w chociaż minimalnym stopniu uśmierzyć skutek uboczny romansu z procentami w formie kaca.
Przymknął oczy i pokręcił głową z rezygnacją, jakby tym samym, metodą wyparcia, chciał odrzucić od siebie wspomnienia, które niczym kadry z filmu, coraz wyraźnie kształtowały się w jego myślach. Jednakże ten zabieg nie przyniósł pożądanego ukojenia. Zamiast tego, na bladych policzkach pojawiły się wypieki. Potrzebował zimnego prysznica, by zmazać ze swojego ciała drażniący nozdrza zapach Irlandczyka.
Konfrontując swoje pięty z zimnym podłożem, syknął, a na jego twarzy odcisnął się nieprzyjemny grymas.
Ty skurwielu — warknął pod nosem, kiedy nogi się pod nim ugięły i musiał oprzeć swoje obolałe, naznaczony wieloma sińcami pośladki o obicie kanapy, jednocześnie potwierdzając swoje wcześniejsze obawy o tej niewyżytej szumowinie, spotęgowane przez piętno upojnej nocy w postaci rozsypanych po całym ciele czerwonych plam.
Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i zaczerpnął go ponownie, mierząc wzrokiem odległości dzielącą go od najbliższej sterty ubrań, którą po chwili przemierzył z niebywałym trudem, mimo iż liczyła sobie niewiele ponad metr. Naciągnął na siebie skompletowaną garderobą, która składała się ze spodni i kurtki, lecz jeden jej element zdecydowanie nie należały do niego i, ignorując nieprzyjemny ból środkowych partii ciała, opuścił w pośpiechu pomieszczenie, zanim szelma wróciła z krainy mokrych snów.
Omamione gorączką ciało zostało objęte przez morską, lodowatą bryzą, kiedy pokracznym krokiem wyszedł z kajuty, wprost na pokład. Chód poranka przeszył go na wskroś, a po ciele przemknęły, przenikliwie dreszcze. Zadrżawszy, zasunął zamek błyskawiczny kurtki i włożył dłonie do kieszeni. Pod opuszkami palców lewej dłoni wyczuł kartonową, prostokątną strukturę pudełka. Złapał go w nie i wyciągnął, siłując się przez chwilę, gdyż krawędź paczki utknęła w niewielkiej rozmiarowo dziurze w podszewce. Spojrzał na opakowanie, a trudny do zdiagnozowania grymas, widniejący od dłuższej chwili na jego twarzy, przekształcił się w pół uśmiech.
Papierosy.
Odetchnął z ulgą, otwierając paczkę drugą ręką, ale zanim skonsultował się z nikotyną, jego wrażliwy słuch zarejestrował odgłos zbliżających się w jego stronę kroków. Przełknął ślinę, kompletnie nieprzygotowany na perspektywą zbliżającej konfrontację. Włożył w rozchylone wargi wybór tytoniowy i sięgnął po zapalniczkę.
Tkwiące w tobie zło przesiąkło do powietrza i teraz nim pizga — sarknął, wciskając do kieszeni swoje znalezisku. Zapalił, a jego wzrok aktualnie przeczesał linię horyzontu rozświetloną przez słońce. Znajdowali się na środku morza, pośrodku niczego, otoczeni przez pustkę i przerażającą ciszę. Halliwell miał przez to wrażenie, że byli jedynymi ocalałymi ludźmi na ziemskim globie, ale po prostu zaczął panikować.
Zaciągnął się, a zaraz potem zakrztusił, kiedy opary papierosa zalęgł w płucach, dusząc go swoimi nieprzyjemnym, drapiącym w gardło i podniebienie dymem. Do zielonych oczu napłynęły łzy.
Były zdecydowanie za mocne, od tych, które spożywał w ramach odseparowania się od zszarganych nerwów.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Noc minęła szybciej niż obaj się spodziewali. Poranek niczym kat miał ich zweryfikować i postawić przed osadem. Rudzielec, długo walczył z niewygodną prawdą starając się spać znacznie dłużej, niż chuda pokraka, której twarzy nie miał ochoty oglądać na kacu. Czuł delikatne wiercenie się na swoim ciele, jednak ciężkie powieki nijak miały zamiar się podnieść. Otumaniony amokiem sennym kojarzył muśnięcie swojej szczęki przez obce usta, jako pozostały okruch senny. Hawillie wstał bezszelestnie niczym złodziej i wymknął się na chłód. Dzięki tej zagrywce Shane mógł spokojnie otworzyć oczy i palcami wydłubać z nich tak zwane śpiochy. Wpatrywał się w brzydki, obskurny sufit składający się z desek. Westchnął do własnych, niespokojnych myśli chcąc je na chwilę zagłuszyć wraz z kacem, który robił mu za moralniaka. Czy miał wyrzuty sumienia? Chciał mieć, jednak to nie oznaczało, że je miał. Byli dorośli, ale raczej Haweli będzie w tej materii nadal zbyt upośledzony. Nie żałował, no może trochę, zważając na akompaniament jaki miał mu towarzyszyć wraz z wyrzutami lekarza. Łeb mu pękał i nie miał ochoty wysłuchiwać jego wyssanych z palca bredni.
Wstał z posłania i nałożył na siebie całe wczorajsze ubranie. Wzrokiem przeszukał podłogę, na której, dałby sobie rękę obciąć, widział swoje papierosy, które teraz dziwnym trafem wyparowały. Sprawca kradzieży stał na pokładzie i dławił się umiejętnie jak zeszłej nocy czym innym.
Rudzielec z ta myślą i paskudnym uśmiechem na ustach wyszedł z kajuty. Dojrzał szczupłe plecy studenta. To zabawne, ale on również miał przez chwilę myśl, że są ostatnimi ludźmi na świecie. Chociaż z biologicznego punktu widzenia nie należeli do czystej, ludzkiej rasy. Umarli. Zmieszali się ze zwierzęciem, a przez to ich geny uległy modyfikacji.
Świat nie należał już do ludzi.
Należał do nich.
Do wymordowanych.
Podszedł do studenta, stając za jego plecami. Zabrał mu z ust fajkę i sam zaciągnął się swoimi papierosami.
 Już mnie obsypujesz komplementami z rana? —  zapytał, a zadziorny uśmiech wkradł się na jego usta. — A może próbujesz mnie tak namówić na szybki seks? —  Bycie chujem było wpisane w jego genach. I, najwidoczniej żadna choroba, żaden wirus nie wyplenił tego z niego. Objął teatralnie lekarza w pasie i oparł podbródek na jego ramieniu. Złośliwa natura Shane obudziła się równie szybko, co właściciel długich kłaków marznący na wietrze.
Wystarczyło poprosić —  mruknął mu niskim głosem do ucha, aby zagryźć zęby na płatku.
Poprosić jak wczoraj.
Przeszło mu przez myśl jednak powstrzymał się aby powiedzieć to na głos.
Jawna gra ze strony Irlandczyka miała pobudzić do irytacji byłego studenta medycyny. Wiedział, że podobnym zachowaniem uzyska oczekiwany efekt. Chłopak ewidentnie starał się wykaraskać od rozmowy na temat zajścia jakie miało miejsce. Shannon natomiast bawił się wybornie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyczuł jego obecność w bliskiej odległości, ale nie zerknął na niego przez ramię.
Wbił spojrzenie w jeden punkt, zaciskając  mocno dłoń na zimnej balustradzie, przez co pobielały mu knykcie.
Skoro już mnie zaliczyłeś — zrobił krótką pauzę, z ledwością przeciskając te słowa przez struny głosowe, lecz fakty mówił same za siebie, a metoda wyparcia nie skutkowała, wobec tego musiał stawić nim czoła — to może w końcu wyjawisz mi skrywany przez siebie sekret i w końcu zdradzisz jak masz na imię? — wystrzelił z propozycją, zanim Irlandczyk otworzył usta, by całkowicie zrujnować wykreowany przez doktora udawany spokój. — No chyba, że nie będzie ci przeszkadzało, gdy będę szeptał imię byłego kochanka podczas kolejnego razu, jeśli sobie na niego zasłużysz.  — Zerknął kątem oka na rzucany przez blade światło dnia cień Irlandczyka.
Kłamał. Nigdy wcześniej nie był z przedstawicielem swojej płci, ale nie miał zamiaru dawać szelmie zamaskować kolejnych porcji satysfakcji. Oddał natomiast papierosa bez protestu, mimo iż ten w żaden sposób nie reanimował jego rozszarpanego przez zęby pożądania stanu emocjonalnego. Takowy tylko się pogłębił, gdyż ból rozprowadził się po jego suchym, opuchniętym gardle po ponownym przełknięciu śliny. Posiadając jedynie urywki z nocy, trudno było mu oceniać, czy by on wywołany rozdzierającymi okrzykami, które padały z jego ust, czy też oralnymi igraszkami, dlatego wolał optymistycznie stawiać na pierwszą z zaproponowanych przez siebie opcji, choć kac moralny tylko się przez to pogłębił.
Druga ręka zacisnęła się na metalowej poręczy, kiedy silne ramiona mężczyzny zawinęły się wokół jego pasa, a ciepły oddech otulił karku, na którym skropliła się morska woda rozprowadzona przez igrające z jego włosami powiewami wiatru.
Lubisz się dowartościowywać, co? —  zapytał, trwając bez chwilę w kompletnym bezruchu, dokonując zdumiewające, ale równocześnie logicznego z medycznego punktu widzenia odkrycia — tkwiąc w takiej pozycji, z szelmą buchającym mu oparami alkoholowymi w skórę było mu całkiem przyjemnie i przede wszystkim ciepło. — Pytanie tylko, czy jesteś gotowy na szybki numerek w blasku wschodzącego słońca — zasugerował z premedytacją niedyspozycje właścicielowi kaleczącego uszy akcentu, jednocześnie w tym samym czasie odwracając się przodem. — Zipiesz jak maratończyk po przebiegnięciu pełnego dystansu, a przecież nawet nie wystartowałeś — zadrwił. Położył dłoń na jego kroczu z prowokacyjnym uśmiechem na ustach, by następnie ją docisnąć i wyczuć pod materiałem spodni narzędzie płciowe, które rozgościło się w nim jak skalpel we wnętrznościach ofiar jego medycznych testów. Halliwella nie miał wątpliwości, że kac nie jest jedyną dolegliwością, na którą cierpiał. Pojawiła się również perspektywa drugiej, bardziej dokuczliwej, uniemożliwiającej zaprzyjaźnienie pośladków z krzesłem bądź innym, mniej lub bardziej wytwornym przedmiotem, na którym mógłby usiąść i zaserwować odpoczynek uginającym się pod ciężarem jego ciała nogą. — Nie daj się zwieść. — Sunął dłonią  wyżej, wzdłuż klatki pierwszej, by ostatecznie zacisnąć ją na papierosie. Zabrał go, włożył filtr do ust, zaciągnął się lekko nikotyną i następnie wyrzucił niezdrowy odpowiednik melisy za burtę, tłamsząc w sobie kolejny napad kaszlu. — Chcę uśpić twoją czujność, a potem poderznąć ci gardło — wymruczał w jego usta, dzieląc się dymem, a potem oddalając o parę centymetrów.  — Twoja rana potrzebuje konsultacji z moimi umiejętnościami — podsunął, całując najpierw kącik ust mężczyzny, a potem obsypując nim kolejno krzywiznę szczęki i szyję. Zahaczył zębami o bandaż, złapał między siekacz materiał i oderwał. — Krwawi, jak twoje serce, kiedy cię zostawię sam na sam z mokrymi snami i niespełnionymi fantazjami — rzucił zaczepnie, opierając czoło o wystający bark mężczyzny. Nawet złapał w jedną dłoń większą odpowiedniczkę mężczyzny, by przynajmniej częściowo odzyskać kontrolę nad sytuacją.
Nie chciał wracać myślami do wydarzeń sprzed paru godzin. Nie chciał, aby jego policzki znów zostały zdominowane przez te okropne, zdradzieckie wypieki.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Zadowolenie na stałe wymalowało się na jego twarzy tego dnia, niczym obraz na płótnie i nawet cięte docinki lekarza, nie zniszczą jego dobrego samopoczucia, które zyskał za sprawą pamiętnej nocy. Dodatkowym bonusem było zażenowanie studenta i jego usilna walka o odzyskanie godności, którą stracił bezpowrotnie.
 Irlandzka kanalia szybko zauważyła anomalie zachodzące w ciele kochanka. Pomimo upośledzenia emocjonalnego, niezwykle wrażliwy pozostawał na fizyczne bodźce.
Uroczo, że dbasz o mój komfort psychiczny i naszą zawiłą relację, jednak mam nieodparte wrażenie, że przede mną nikogo nie było.
Tak Shane. Dobij leżącego. Skop resztki dumy chłopaka i okruchy podbieraj do dziurawej kieszeni własnych spodni, z której w końcu wyleci i świat o niej zapomni.
Mów mi Shane. A ty, jak się nazywasz angielska księżniczko?
Zadrwił i z uszczypliwością zaakcentował ostatnie słowo.  
Następny raz? Już myślisz o kolejnych? Nie wiem czy zechce, aby one były.
  Godność. On ja posiadał. Nie był, jak każdy mało wyżyty facet, który sięga po najgorsze potwory dla chwili ukojenia. Akurat w tym przypadku Halliwellemu było daleko do poczwar z bagien, które w pubach wypełzały z łazienek polując na zalane w trupy ofiary.
Halliwell miał ładna buzię, czego nie mógł mu ujmować i zdał sobie sprawę, że jedynie ona ratuje go przed wyrzuceniem za burtę, jak niepotrzebną zabawkę.
Otarł policzek o jego, mocniej przyciskając  jego lekko drżące ciało do siebie. Sądząc, że to spowodowane jest zimnym wiatrem, aniżeli przyjemnością.
Lubisz się dowartościować.
Nie. Ale ta walka była już zasądzona od pierwszego momentu.  Kontynuuje grę.
Powiedział poważnie, a potem parsknął  śmiechem słysząc kolejną uroczą zaczepkę.
Przyjrzał się twarzy lekarza z  nikłym uśmieszkiem na ustach, kiedy jego chłodna dłoń docisnęła się do jego krocza, cicho wziął głębszy oddech. Pamiętał co te dłonie potrafiły. Przemknął wzrokiem po kształtach ustach, które również grzeszyły albo nawet więcej zeszłej nocy, niż dłonie.
W takim układzie, powinieneś mnie bardziej motywować.
Nie miał litości. Grał w jego grę, obawiając się, że ona ich z powrotem zaprowadzi do łóżka.
To mogło być niebezpieczne.
Dla nich obu.
 Jeśli Halliwell sądził, że po jednej nocy Shane nabierze względem jego osoby jakiegokolwiek zaufana, musiał mieć naprawdę wysokie ego o sobie. Nie uwiódł go. Nawet nie oczarowały.  Nie było mowy o przyjaźni i braterstwie krwi.  
Nie bądź śmieszny.
Poprosił nie tracąc dobrego humoru.  
Jeśli przy każdej próbie będziesz robił mi laskę i potem pieprzył ze mną, to proszę bardzo. Próbuj swych sił, księżniczko.
 Pochylił się nad nim i dmuchnął gorącym oddechem w odsłonięty płatek ucha pyskacza.
Kątem oka przeniósł wzrok na swoją ranę, nie bardzo wiedząc co z nią jest nie tak. Nie znał się.
Nie tylko rana potrzebuje twoich konsultacji.
Moje mokre sny mają się dobrze. I bez ciebie. Musisz się bardziej postarać, abym je miał o tobie, księżniczko.
Szepnął w jego usta, kiedy te znalazły się na linii jego szczęki i okolic.
Pozornie czuły gest, złapania za rękę dla rudzielca wydał się wyjątkowo podejrzany w wykonaniu tej parszywy kreatury. Długo nie zaciskał palców, jednak ostatecznie popłynął z nurtem chwili.  
 Odsunął się od studenta, wracając do kajuty. Nie zdążył się jeszcze ubrać, dzięki czemu Halliwell przy dokładnym badaniu rany, mógł zaznajomić się z bliznami na klatce piersiowej w postaci blizn po postrzale. Było ich pięć. Jedna na ramieniu. Dwie w miejscu serca. Jedna na lewym boku. Ostania na obojczyku tuż koło pamiątki jaką zostawił po sobie Halliwell na zawsze. Na szyi zawieszoną miał złotą obrączkę, która lata swojej świetności miała dawno za sobą. Może tak samo będzie z rudym mężczyzną siedzącym naprzeciw studenta w kajucie na środku morza.
Rób co masz robić. Nie wiem nawet czy nie zboczyliśmy z kursu.
Bo oczywistym było, że gdyby zboczyli całą winą za to, obarczyłby kochanka.


Ostatnio zmieniony przez Shane dnia 19.01.18 13:06, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zimny dreszcz wkradł się pod napiętą skórę, swoim całunem podrażniając mięśnie i ścięgna. Sparaliżowany jego chłodem, zamarł, z trudem rozlśnił zaciśnięte w pięść palce, która miała w pierwotnym zamiarze zatopić się w policzku kochanka. Wypuścił ze świstem powietrze z ust i odliczył w myślach od dziesięciu. Odezwał się dopiero, kiedy para na skutek skroplonego, ciepłego powietrza zniknęła, rozszarpana przez chłodny, chłostający jego twarz wiatr. Czuł się tak, jakby knykcie mężczyzny zetknęły się boleśnie z jego nosem, a ten pękł pod pływem tego bolesnego uderzenia.
Nie jestem psychologiem — odparł przez zaciśnięte zęby, niemalże na nich szczękając.  Nowy przydomek, angielska księżniczka, zabrzęczał mu w uszach, jakby został powtórzony głuchym echem, a przecież znajdowali się na otwartej przestrzeni, z dala od stałego lądu, w przestrzeni, która straciła swoją nazwę. Wyglądała jak czarna dziura - obca, niezbadana przestrzeni w kosmosie, która pochłaniała w swoich czeluściach wszystko, co napotkała na swojej drodze.
Jak się nazywasz angielska księżniczko?
Przetwarzał te pytanie w myślach, ale satysfakcjonująca go odpowiedzi nie kształtowała się w jego głowie. Nie umiał jej skonstruować, chociaż paradoksalnie pamiętał, jakie imię i nazwisko widniało na dokumentach, którymi legitymował się przed tym, jak został porzucony przez swoją ojczyznę. Zacisnął zęby na dolnej wardze, zastanawiając się przed z chwilę, a pytanie raz po raz dzwoniło w jego czaszce, odbijając się w niej, jak ostry, przeszywający dźwięk sygnału z karetki. Sygnał, że wydarzyło się coś, co nie powinno nigdy zaistnieć.
Halliwell - przedstawił się w końcu, gdyż żaden skrót, ani zamiennik nie zamajaczył w jego myślach. Miał też wrażenie, że przekroczył limit kłamstw zarezerwowanych na dzisiejszy dzień i nie był w stanie wydusić z siebie już ani jednego z nich.
Milczał. Długo i wytrwale, jakby nagle odgryzł sobie język. Chłonął ciepło, które emanowało od masywniejszego ciała. Kradł je, czując jak te powoli ogrzewa jego organizm, drażniąc jego skórę. Miał wrażenie, że trzyma od dłuższego czasu rękę nad zapalonym knotem świecy, przez to stopniowo przenika do niej ciepło, aż w końcu zmienia się ona w niemalże trudny do wytrzymania gorąc. Zdusił w sobie westchnienie, które w jego obecnym stanie mogło jedynie obnażyć jeszcze więcej niepożądanych słabości.
Przymknął na chwilę oczy, ignorując głuchy świst wiatru, które dolatywał do jego uszy, gdy ten zderzał się ze ścianami łodzi, lecz szybko za nim zatęsknił, po tym jak został zakłócony przez szept.
Słowa kochanka doleciały do niego z opóźnieniem, tak samo, jak ich sens.
Rzucasz mi wyzwanie? — Cichy chichot, który uleciał z pomiędzy jego ust został stłamszony, gdyż przycisnął je do lekko wystającego obojczyka. Pozostawił na jego skórze parę pocałunków, w tym jeden krwawy ślad po swoich zębach, po tym, jak zacisnął je, po czym odsunął się od niego, porzucając dalszą demonstracje w tym kierunku.  — Musisz sobie na to zasłużyć — stwierdził, obdarzając go na wpół pogardliwym, na wpół wyzywającym spojrzeniem.
Wszedł za nim do kajuty, nadal uciekając spojrzeniem. Najpierw na podłogę, potem na ścianę, a potem na przedramię mężczyzny i tam spoczęło na dłużej, jakby nagle Halliwell znalazł interesujący punkt do obserwacji.
Zielone oczy, niczym urządzenie rentgenowskie, bezwstydnie prześwietlało na wylot oświetloną przez dwie jarzeniówki wyposażoną w mięśnie sylwetkę. Oceniał jej stan - jako lekarz, jakby widział je po raz pierwszy w swoim życiu, bo, mimo iż nocą zbadał z chirurgiczną dokładnością anatomię jego pleców i ramion, podróżując po nich opuszkami placów, poczuł wyraźnie parę wypukłości, to nie mógł je fachowo ocenić. Jego umysł był przytłumiony promilami, a także gorączką pożądania. Teraz miał ku temu doskonałą, być może jedną z ostatnich okazji.  Żaden szczegół nie umknął jego uwadze, jednakże musiał w znaczącym stopniu zaburzyć przestrzeń prywatną kochana, aby przestudiować strukturę jego skóry z dbałością o każdy, najmniej rzucający się w oczy szczegół. Była naznaczona bladymi śladami, wyraźnie wyróżniającym się na tle opalonej powierzchni ciała. Nieświadomie podszedł do niego, aby palcem nakreślić ich kontury - zahaczył paznokciem o jego lewą pierś, czując pod paliczkami chropowaty defekt.
Twoje życie jest zbudowane na szczęściu — stwierdził, stukając palcem o jego skórę w rytm wybijanych uderzeń serca szelmy. Nie miał wątpliwości, że jego właściciel przynajmniej dwa razy otarł się o śmierć - pociski pistoletu, które wtopiły się w skórę na poziomie bijającego organu, minęły go zaledwie o milimetry, niemalże ocierając się o nie.
Na ustach lekarza pojawiła się parodia uśmiechu - pesymistyczny, krzywy grymas, a jego znaczenia dla Shane'a było obce. Obce, tak jak strawiony przez klęski żywiołowe świat.
To twoja wina. Miałeś pilnować kursu —wypomniał mu w najmniej taktowny z możliwych sposobów, gdyż spodziewał się, że to na nim spocznie ewentualna wina za ten incydent, a nie miał najmniejszego zamiaru brać odpowiedzialność za nagły wybuch libido Irlandczyka.
Pójdę po apteczkę — oświadczył w końcu, odrywając rękę od spoconej skóry, po czym spełnił swój zamiar. Wyszedł z kajuty, a Shame zaledwie minutę później mógł słyszeć odgłos kroków, kiedy to podeszwy butów konsultowały się ze śliskimi stopniami.
Zostawił ją pod podkładem, tam, gdzie czyścił skalpel.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Halliwell  wydawał się być godnym przeciwnikiem w trudnej grze zwanej — uczuciami. Obaj wydawali się być mistrzami w maskowaniu oraz nazywaniu tego, co w danym momencie odczuwali. Zdawali się być emocjonalnie martwi. Starali się prześcignąć jeden przed drugim, jak bardzo jest im obojętna bliskość tego drugiego. Niestety ciała zdawały się być bardziej zdradliwe niżby obaj chcieli. Ukazywały ich słabości oraz ludzkie potrzeby, które nie zdążyły jeszcze umrzeć wraz z rozwijającym się w ich żyłach wirusem.
Shane swoją walkę przegrał zeszłej nocy, ulegając instynktom, zaś student zaraz tuż po upojnej nocy.
Szanse wyrównały się, zerując wynik. Żaden z nich nie mógł nazwać się zwycięzcą i bezczelnie wytknąć słabość kochankowi.
 — Halliwell.
Powtórzył za nim smakując imienia. Brzmiało dziwnie. Niespotykanie. W pierwszym odruchu zastanawiał się czy, aby na pewno jest to anglojęzyczne imię, gdyż nikogo o podobnym nie znał. Rudzielec stojący przed nim zdawał się być pierwszym osobnikiem, po którym imię zostanie w pamięci Shane'a nacechowane pozytywnie bądź negatywnie.
Niczego nie rzucam. Stwierdzam fakty. Odkąd nasze oczy się spotkały wiadomym było, że jeden drugiego będzie chciał zabić. Że będziemy się przepychać do podium obnażając własne słabości. Nie udawaj, że wcale nie myślałeś podobnie. Pilnujesz się również dobrze, co ja.
Limit kłamstw ich obu wyczerpał się tego dnia na dobre. Akumulator ładował baterie i nie pozostawało nic innego, jak rzucanie brutalną prawdą, niczym mięsem armatnim.
Zasłużyć? Za wytrzymanie z tobą na jednym statku przez tyle dni powinno być nagrodzone medalem. W zamian za uszczerbki na zdrowiu powinieneś mi się oddawać średnio dwa razy dziennie.
Uśmiechnął się zadziornie. Łobuzerski uśmiech dodawał mu uroku na niezniszczonej twarzy. Pomimo bladości i najwidoczniej kaca, pozostawał się być świeżo ludzki. Porównać można to było do owocu wystawionego na ryneczku w markecie, gdzie produkt stał i stał, zachowując przez pewien czas swój ładny kolor, fakturę i smak. Dopiero z biegiem czasu stawał się nadpsuty, zgniły i niesmaczny. Do tego czasu Shane miał nadzieję nie żyć. Nie wiedział jednak jak bardzo się w wówczas mylił.
 Nie miał zielonego pojęcia na temat wirusa x, nie wiedział, że jest on jednocześnie darem, jak również przekleństwem, a ludzka starość i zgniłość będzie dla niego bardzo długi czas pojęciem abstrakcyjnym.
 Nie odczuwał krępacji przed przyszłym-byłym studentem medycyny, gdyż zeszłej nocy chłopak zdarł z niego wszelkie ubrania, badając każdy fragment jego skóry. Odsłonięte blizny po postrzałach zostały bardzo szybko zauważone przez bystre oczy Księżniczki. Mała królewna przemierzyła palcami długą drogę po klatce piersiowej rudzielca, który myślami powrócił do chwil nabycia ich.
 Zamknął oczy.
Wydawać się mogło, że czynność sprawiła mu przyjemność, jednak było zupełnie inaczej.
Ostre obrazy zalały jego myśli, a on zacisnął mocniej usta w cienką, wąską linię.
 Śnieg. Ból. Krew. Chłód.
Skrzypienie śniegu, które do końca życia będzie identyfikował z tamtym pamiętnym dniem. Dniem, w którym pożegnał się z ludzkim życiem.
 Skrzywił się na chwilę, a potem jego twarz na powrót przybrała marmurowe, lodowate oblicze. Zbędne emocje schował, nie mając ochoty okazywać je przed nim.
Możliwe.
Nie zamierzał się z nim o to wykłócać. Sam jednak nie uważał, aby miał szczęście, jednak blizny po dwóch strzałach w klatkę piersiową, wskazywały na coś innego.
Możliwe, że gdyby nie okoliczności i jego osobista tragedia, uznałaby to za niezły fart, jednak prawda była tak, że powinien umrzeć w tamten dzień. Ułatwiłoby to wielu osobom życie, a tak, jego podróż stała się vendettą. Długą, krwistą przeprawą.
Jak miałem pilnować kursu, skoro pilnowałem ciebie? Miałem cię zostawić na granicy rozpalenia i iść machać sterem?
Drażnił się. Uśmiechnął się ponownie łobuzersko tego dnia i prychnął na podkreślenie bzdurności jego słów. Nie zamierzał brać sam za to odpowiedzialności.
Nie trzeba było mnie prowokować i zachęcać. Nie moja wina, że po alkoholu robisz się niezwykle towarzyski i całkiem znośny.
Spojrzał za nim. Nie odpowiedział nic więcej. Potaknął. Kiedy Księżniczka wyszła z kajuty, dwudziestoczterolatek wstał z posłania i zajrzał na małej
— jeden na jeden — łazienki, w której stał jedynie zlew i brudne lustro z ubytkami na prawej, dolnej krawędzi. Przyjrzał się własnej twarzy, sprawdzając czy mutacja nie wyrządziła w jego organizmie jakiegoś nowego psikusa. Nie był specjalistą w tym zakresie, nie wiedział czego się może spodziewać. Profilaktycznie i z lekkiej obawy, sprawdzał czy żyje, i jak ma się jego ciało.
Odkręcił wodę i oblał sobie nią twarz. Chłód otrzeźwił go i zmusił do zachowania spokoju.
Nie popadaj w paranoję. To ci się nie śni. Mimo, ze jesteś martwy to żyjesz. I nie jesteś jednym takim przypadkiem. On również nim jest.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach