Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Toksyczna znajomość. [Jekyll x Shane] - Page 2 Wolf_vs_fox_print_by_kidbrainer-d8kh1pl
Odpis będzie jutro, dupku. Mam połowę i nie chce go spierdolić~
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pozdrowienia:
Toksyczna znajomość. [Jekyll x Shane] - Page 2 Giphy
Czekam. Dobra, ruszaj dupę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Toksyczna znajomość. [Jekyll x Shane] - Page 2 Giphy
Lekarz przyglądał się swojemu nowemu i nieoczekiwanemu pacjentowi z mieszaniną pogardy i litości. Pomyśleć, że mógł ten wieczór spędzić w otoczeniu swojego trupiego przyjaciela. Westchnął cicho pod nosem, przy okazji wypuszczając powietrze.
Zawdzięczasz mi swoje życie, debilu, więc przestań szczekać i nie marnuj energii na głupoty — powiedział z szaleńczym błyskiem w oku. Zrobił parę korków w kierunku szlemy i spojrzał na niego z politowaniem. Halliwell lubił przejmować kontrolę, mieć władzę, może właśnie dlatego zdecydował się na zawód lekarza, chirurga. Chciał oszukiwać śmierć, wyszarpywać z jej szponów ludzkie ciała i śmiać się Bogu w twarz. Idealna rola dla kogoś jego pokroju, ale apokalipsa musiała to oczywiście spierdolić. — Bo widzisz, jeśli cię zostawię na pastwę losu, wykitujesz. Będziesz rozkładać i gnić powoli, dopóki twój smród nie zabawi z lasu bestię rodem z horrorów. One natomiast rozszarpią cię na milion kawałków. Umrzesz tak jak żyłeś – nędznie. Zapomniany.
Jekyll podszedł do Irlandczyka, w dłoni niosąc apteczkę pierwszej pomocy z sztandarowym wyposażeniem i paroma potrzebnymi do prawidłowego funkcjonowania w obecnym społeczeństwie dodatkami w postaci przede wszystkim nici i igieł. Przykucnął obok tej zakały społeczeństwa. Położył swoją dumę na popękanej paneli i ją otworzył.
Obaj wiemy, że znam milion różnych sposób, by zadać ci więcej bólu, który doprowadzi cię do śmierci. — Obnażył zęby w szerokim uśmiechu. — Mógłbym te twoje nędzne ciało kroić kawałek po kawałku albo rozpruć cię brzuch na żywca i pozbawiać cię organów jeden po drugim, ale tak się szczęśliwe złożyło, że wpadłeś mi w oku i masz wobec mnie dług wdzięczności do spłacenia, tragarzu. — Złapał go za podbródek i uniósł go ku górze, by przyjrzeć się dziełu swoim zwierzęcym kłom. — Hmm — mruknął pod nosem. Ominął tętnice o parę milimetrów. Szkoda. Tym problem więc mógł zająć się potem. Ważniejsze w tej materii było ramię. Założył rękawiczki. — Zdejmij podkoszulkę — polecił krótko, nie wdając się w nim szersze dyskusje. Wbrew pozorom nie posiadał rentgenów w zielony ślepiach, co w zasadzie byłoby przydatną umiejętnością w jego fachu. Ku swojemu ogromnemu rozczarowaniu nie mógł ocenić, jak rozległe było obrażenie rudzielca. Po plamie krwi mógł jedynie zgadywać, że rana sama w sobie była głęboka i nadawała się do zszycia. Nawlekł więc w pełnym skupieniu nić na igłę, marszcząc czoło, gdy mężczyzna niechętnie wykonał jego rzeczowe polecenie.
Halliwell swoją pracę traktował z należytą powagę, choć rzecz jasna nie był fundacją charytatywną i nie leczył ludzi za darmo. W ramach zapłaty przyjmował zresztą wszystko, co mogło okazać się w obecnych czasach przydatne. W głównej mierze była to odzież różnej maści i rodzaju, obuwie, woda, jedzenie i lekki, będące w tym przegniłym świecie na wagę złota. Z gruzów tutejszego szpitala wygrzebał sporą ilość bandaży i plastrów, zapasy jednak z biegiem czasu zaczęły się kończyć. Waluta przestała się w tej materii liczyć, zresztą nikt nie miał złamanego grosza przy duszy. Gospodarka splailtowała, ludzkość cofnęła się do „epoki dinozaurów”, jak miewał jeden z tubylców. Ludzkość poniekąd szybko przystosowała się do nowych warunków, toteż zaczął obowiązywać handel wymienny, natomiast kradzieże były na porządku dziennym, a śmierć była nieodłączoną towarzyszką. Zerkała w oczy przynajmniej raz w tygodniu. Selekcja naturalna codziennie zbierała swoje żniwa. Słabsi odeszli wraz z nadejściem apokalipsy. Umarli pod gruzami miast i wisi lub w skrajnych przypadkach organizmy nie poradziły sobie z zaadoptowaniem wirusa, co doprowadziło do samoistnej śmierci ich właścicieli. Halliwell przez te trzy długie lata były świadkiem wielu rzeczy na tym wygwizdowie, które kiedyś pełniło rolę stolicy Wielkiej Brytanii, Anglii, prężnie rozwijającego się miasta. Sam zresztą był powodem jednej z tych nieszczęsnych wypadków, kiedy to jedno z ocalałych laboratorium na terenie Glasgow dwa lata temu wybuchło jak reaktor w Czarnobylu. Do powietrza wdarło się to skurwyństwo w dłuższych ilościach, w efekcie czego ludności jeszcze bardziej się przerzedziła, doprowadzając tym samym do śmierci paru znakomitych lekarzy i naukowców, którzy w tym czasie razem zresztą z Lisem przeprowadzali nielegalne badania na temat nowego „nowotworu” ludzkości. Przez te właśnie incydent Halliwell stał się bombą atomową z opóźnionym zapłonem. W jego krwi płynęła wręcz zabójcza dawka wirusa, która każdorazowo prowadziła do śmierci człowieka z krwi kości, jeśli rzecz jasna posoka doktora znalazła się w jego krwiobiegu. To właśnie na jej część przypisano Halliwellowi nowy przydomek – Doktora Śmierci.
Zaczął zszywać rozprute, najprawdopodobniej za sprawę zębisk jakieś zmutowanej genetycznej pokraki, ramię mężczyzny. Nie dbał jednak o delikatność. Po skórze, która zrosła się niedbale i prowizorycznie w paru miejscach, mógł wywnioskować, że ten palant nie skonsultował ramienia z lekarzem i próbował działać na własną rękę.
Może Niemcy. Może Polska. Gdziekolwiek. Jak najdalej od tego burdelu — udzielił mu w końcu odpowiedzi na zadane pytanie, uśmiechając się kącikowo. Odpowiedzialność spadła z jego bark, pozostała już tylko ambicja. Chciał podróżować. Zwiedzać, poznawać. Pogłębiać swoją wiedzę z zakresu medycyny. Tylko ona miała znaczenie. Nadawała jego życiu sens. Jego bogini, kochanka. Narodził się, by jej służyć i umrzeć z jej imieniem na ustach. W końcu ciała istot żywych od zarania dziejów składały się z komórek, kości, mięśni, stawów, organów, związków chemicznych. Umierały pokonane przez choroby, przez rany śmiertelne, przez wirusy, przez epidemię, przez starość. Bóg dla Halliwella zawsze był tylko jeden i nazywa się Medycyna. Ona od zawsze określała ludzkie możliwości. Dawała i odbierała życie. Śmierć z jej rąk była więc nieunikniona. To ona zdecyduje, kiedy nadejdzie jego koniec, a on z pokorą go zaakceptuje. Bo nie ma w życiu nic piękniejszego, niż żyć dla wiary i zostać przez nią zabity. Miał jednak nadzieję, że stanie się, kiedy już odnajdzie skuteczne lekarstwo na nową zarazę...
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Słysząc słowa parszywego konowała, zaśmiał się chrapliwie na wpół kpiąco. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Jesteś jakiś niedojebany — rzucił beztrosko, ale chwilowa radość nagle zniknęła, a przeszył ją cień pogardy i powagi. — Powtarzam ci to po raz ostatni, ty tępa ruda wywłoko: jesteśmy kwita; i w końcu niech to dotrze do twojego małego, mizernego i zeżartego przez wirus móżdżku. Uratowałem ci dupę od kuli, ty ratujesz teraz moją. Rachunek bardzo prosty. Chyba, że również i on stanowi dla ciebie wyzywanie. — Nie przejął się szaleńczym błyskiem w oku czubka. Miał do czynienia z podobnymi pomyleńcami zbyt wiele razy, aby nagle przejmować się cherlawą szkapą.
Jeśli zostawisz mnie teraz na pastwę losu, wyciągnę broń i strzelę ci kulkę między oczy.  A w tym momencie jest to najbardziej kusząca rzecz, niż rozmowy z tobą. —  Przyglądał się zręcznemu nawlekaniu nici na oczko igły i nawet nie zajęczał na jej widok. Domyślał się, że za wszelkie przepychanki słowne nie ma co liczyć na łagodniejsze bądź delikatniejsze obchodzenie się z zaognioną raną.
Jeśli los chciałby, abym zdechł rozszarpany na kawałki, a potem gnił, dawno robiłbym to więc bez obaw. Moje życie zapowiada się na długie i bez twojego świętopierdolenia.
Podniósł posłusznie podbródek, jednak niechętnie eksponując swoją szyję parszywej szkapie. Oglądał go niczym ciekawy obiekt badawczy, co zdecydowanie mu nie odpowiadało. Niechęć oraz pogardę dało się zauważyć bez większego problemu. Rudzielec nie przepadał za lekarzami, a tym bardziej za samozwańczymi medykami. Cholera wiedziała ile umiejętności posiadali, a ile dopisali sobie do własnego CV.
Podciągnął koszulkę do góry, a rana wyglądała zacznie gorzej z bliska. Tak jak przypuszczał Halliwell potrzebna była natychmiastowa reakcja. Na szczęście dla Shane niedoszły studencik, trafił ślepo w przyczynę i zajął się źródłem utrapienia wymordowanego.
Na wszelkie mniej delikatne szarpnięcia i gwałtowne zszywanie nawet nie zareagował. Nie protestował, ani nie jęczał z bólu, który w końcu musiał się pojawić. Zaognione miejsce bolało niemiłosiernie przy każdej najmniejszej interakcji z ostrą końcówką igły bądź palcami rudej wywłoki. Odchylił głowę w tył na czerwone cegły i tępo wpatrywał się w poniszczony i popękany sufit. Słuchał z obrzydzeniem głosu nowego towarzysza niedoli, niechętnie stwierdzając, że brytyjski akcent jest chujowy, a uszy od niego krwawiły.
Nie mów tak z ohydnym akcentem. Zaczynasz się seplenić — rzucił wrednie, przenosząc na niego wzrok. Wpatrywał się intensywnie ślepiami w trupio bladą twarz, okalaną gęstymi rudymi włosami. Z chęcią szarpnąłby za nie. A jeszcze chętniej przypieprzyłby tym łbem kolejny raz o ścianę.
Rozluźnił się nieco, zerkając kątem oka na ranę. Zszyta wyglądała przyzwoicie, o czym nie powiedział Halliwellowi. — Okej, skoro już ustaliśmy, że jesteśmy kwita, to pora wrócić do interesów. Co ja będę mieć z tej wyprawy poza beznadziejnym towarzystwem i wątpliwą opieką lekarską? Co masz mi do zaoferowania? — zapytał i złapał go silnie palcami za podbródek. Odwrócił głowę w swoją stronę, zmuszając doktorka do spojrzenia w hipnotyzujące, złote ślepia. Nienaturalne. Niebezpieczne.
Rozsądek powiadał Halliwellowi, aby wycofał się z podrzędnego układu z nieznajomym i uciekał jak najdalej z tego miejsca. Jednak obecna sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej. Kości zostały rzucone. Karty rozłożono. Trupie przedstawienie rozpoczęło w się w efektywnym tańcu dwóch porąbańców.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierdolisz, jakbyś nie miał mózgu i nie potrafił myśleć albo utracił kontakt z rzeczywistością. W twoim wypadku jedno nie wyklucza drugiego. — Parsknął. — Jeszcze chwila, a te twoje zakichane ramię nadawałoby się do kosza, więc mógłbyś sobie postrzelać co najwyżej gumką od majtek, jeśli takowe masz na dupie, czego nie mam zamiaru sprawdzać[/color] — odparł. Jestem lekarzem, więc pozwól mi działać. Nie ruszaj się. Nie musisz nawet oddychać. Po prostu patrz na mistrza w swoim fachu.
Może faktycznie przechwałki Lisa nie brzmiały zbyt wiarygodnie, dodatkowo były podparte aroganckim akcentowaniem każdego słowa, miał smykałkę do wykonywania swoje zawodu. Zajął się najpierw ramieniem, po tym szyją mężczyzny z dbałością o każdy skrawek obrażania. Z chirurgiczną precyzją poskładał go do kupy i tym samym zatamował źródło krwawienia.
Słuchaj mnie teraz uważnie, amebo, bo nie będę się drugi raz powtarzać — powiedział, opatrując bandażem najpierw jedną rozległą ranę, a potem drugą. Jeśli ten kretyn nie dostosuje się do jego zaleceń lekarskich, Halliwell weźmie za tę niesubordynacje pełną odpowiedzialność i tym samym wyciągnie z niej wnioski, skracając mu męki, które niewątpliwie były konsekwencją zamiecenia jego poleceń pod dywan. — Znajdujesz się obecnie pod moją opieką medyczną, więc masz całkowity zakaz nadwyrężania ramienia. Jeśli zobaczę, że próbujesz to robić lub nawet pojawił się u ciebie taka myśl, shame, zatłukę jak psa. A musisz wiedzieć o mnie jedną istotą kwestię – w takich sytuacjach jak ta, jestem słowny. — Mężczyzna mógł dysponować większą siłą fizyczną od przeciętnego człowieka czy nawet Wymordowanego, ale zalecenia lekarskie Halliwella należały do świętości. Były przez lekarza skrupulatnie egzekwowane.
Włóż sobie zatyczki do uszu, jeśli nie chcesz tego słuchać, skurwielu — warknął, niezadowolony z tej uwagi. Akcent brytyjski był jedyny i niepowtarzalny. Co taka szelma jak on mógł wiedzieć na jego temat? Pewnie miał ograniczony zasób słów i nie zrozumiał przynajmniej połowy tego, co wyrzucił z siebie przed chwilą lekarz z szybkością karabinu maszynowego.
Zajęty wsadzaniem rzeczy do apteczki, nie zarejestrował momentu, kiedy palce Irlandczyka zacisnęły się na jego podbródku. Musiał w takim układzie skupić uwagę na tej bezużytecznej amebie z chujowym akcentem i problemem z wymową.
Ślepia Halliwella przesunęły się wzdłuż linii szczęki mężczyzny. Bezwzględny wzrok jednak nie zasiał w eks-studencie medycyny ziarna niepewności, który był pewnie powszechnym zjawiskiem w takim wypadku. Wykrzywił usta w niebezpiecznym uśmiechu obnażając rząd równych, przednich zębów. Złapał tym samym z Irlandczykiem kontakt wzrokowy, zerkając mu w ślepia wyzywająco.
Naprawdę o to pytasz? Nie masz żadnych ambicji, pokrako w ludzkiej skórze? Wyrwanie się z tej dziury, kiedyś pełniącej rolę chluby państwa brytyjskiego zwanego również Londynem, powinno być dla ciebie największą motywacją — odparł bez cienia czułości. — Wolisz tu zostać, puszczać bąki i przemieszczać się kąta w kąt jak smród po gaciach, czy zobaczyć na własne oczy jak ta suka, apokalipsa, zabawiła się naszym kosztem? — zapytał złowrogim szeptem. Mężczyzna nie wzbudzał w nim lęku, a raczej coś na pograniczu rozbawienia i kpiny. By to zademonstrować, sam złapał ostre rysy twarzy w palce i przyciągnął do siebie facjatę nieznajomego, nie dbając o to, że całkowicie uśmierca ich przestrzeń osobistą, ograniczając ją do zbędnego minimum. — Jeśli nie chcesz jechać, łaski bez. Mam jeszcze parę kandydatów na twoje miejsce. Jednak już teraz jestem w stanie stwierdzić, że pożałujesz tej decyzji. — Wzruszył ramionami. Namawianie szelmy i wmyślania tysiące argumentów, dlaczego powinien z Halliwellem opuści niegdyś piękny archipelag Zjednoczonego Królestwa, nie leżało w żadnym wypadku w interesie Lisa. Samo wysunięcie tej propozycji było z jego strony aktem dobrej woli. Nie miał zamiaru pierdolić się w tańcu z tym mężczyzną. Chciał wybrać się z nim w „dziewiczy” rejs dookoła świata – to popłynie. Nie chciał – może sobie iść i nie pokazywać się Lisowi na oczy, a potem żałować, że taka okazja przeleciało mu koło nosa, jak irytująca mucha, odbijająca się od jednej do drugiej szyby z działającym na nerwy brzęczeniem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Żałosna pokraka. Wręcz z politowaniem obserwował go.
Pierdolisz jakbyś nie miał mózgu i nie potrafił myśleć — przedrzeźniał go Shane, bardzo niemęskim i piskliwym głosem, wywracając oczy i oczywiście parodiując przy tym pana H. Ciekaw był czy łamaga w ogóle zrozumie przesłanie.
Sam pierdolisz jakbyś utracił mózg wyniku uderzenia o mocny beton, ale wybaczam ci, bo przecież sam cię o niego cisnąłem niczym szmatę. —  Uśmiechnął się delikatnie, wręcz niewinnie, co kompletnie nie pasowało do jego wrednego sposobu bycia, ani tym bardziej męskiej postawy.
Mogę postrzelać sobie gumką z majtek? — parsknął — Jednak wolę w żywy cel. Kupa rudego futra jest idealna do tego —  rzucił złośliwie, ale skłamałby gdyby zaprzeczył. Celowanie do byłego studenta medycyny, okazało się przednią zabawą,  a zwłaszcza gdyby ta zakończyła się zgonem futrzaka.
Znasz mądre słowa, to zdecydowanie podnosi twoje kompetencje lekarskie, zdecydowanie. — Uparcie kpił. Nie posiadał względem tej pokraki żadnej krzty wdzięczności czy chociażby życzliwości. Szkarada wyzwalała w nim wszystkie negatywne uczucia, o jakich istnieniu nie miał zielonego pojęcia. Słuchał jego pseudo lekarskiego bełkotu, zmieszanego naprzemiennie z beznadziejnym akcentem. Zastanawiał się czy faktycznie nie znajdzie w tej ruderze żadnych zatyczek.
A masz je gdzieś? —  zapytał spokojnie, obserwując jego poczynania. Wszystko skrupulatnie chował do apteczki. Dbał o swe przyrządy niczym o dzieci.
Nie mam ambicji, aby tłuc się z tak nieprzydatną szkapą, chuj wie gdzie, podążając za jej mrzonkami —  Nie zareagował na dotyk. To była walka. A Shane nie miał zamiaru wycofać się z tej żałosnej zagrywki. Miała zdecydować o wszystkim, o jego decyzji. Bez mrugnięcia okiem powalił go na ziemię i zawisnął nad nim, łapiąc silnie jedną dłonią jego szyję, a drugą za wolną rękę. Z widocznym rozbawieniem spoglądał w oczy pokraki i szukał w nich odpowiedzi. Zachęty na podróż. Wiedział, że jej nie dostanie. Halliwell był tym typem człowieka, który najbardziej wkurwiał Shane.
Jasne. Kilku kandydatów. Wszyscy martwi? Woleli się zabić niż spędzić z tobą pięć minut? —  prychnął sarkastycznie. — Wcale się im nie dziwię —  dodał. I naprawdę nie zdzwiłby się żadnym trupom, gdyż rudzielec był niesamwociei wkurwiającą personą.
Niebezpiecznie pochylił się nad nim, chcąc złamać parszywy opór futrzaka, jednak ten nie drgnął. Rudzielec nieco zdziwił się, że mężczyzna nijak reaguje na tak bliski kontakt fizyczny z drugim osobnikiem płci męskiej. Miał ochotę parsknąć mu w twarz, jednak powstrzymał się z niemałym trudem.
Przesunął palce z szyi na jego policzek, posuwając się dalej i dalej. Złamie go, zeszmaci. Zniszczył strefę osobistą pokraki, wdzierając się w prywatną przestrzeń i bezczelnie go napastując.
Nic nie zrobisz? Lubisz to, pojebie? —  zapytał z nikłym uśmiechem, oddechem parząc jego usta, by zaraz ugryźć jego dolną wargę do krwi. — Jesteś dość nudny i niepraktyczny, ale może uda mi cię sprzedać na jakąś dziwkę i będzie trochę kasy, także...rusz dupę, księżniczko —  odparł nad wyraz spokojnie i podniósł się z niego nieporuszony sytuacją z przed kilku chwil. Zresztą, nie było czego komentować, ani nad czym się rozwodzić. Działał impulsem zachcianki, zabawy. Drwienie z pana H. mogło się okazać również wyśmienitą atrakcją.
Popłyniemy do Hiszpanii, a stamtąd zaczniemy pieszą podróż —  zakomunikował mu — Statek odpływa dzisiaj o północy, nie spóźnij się. Nie zgub srebrnego pantofelka, ani nie zmień w ropuchę. I swoje bagaże, kochanie, nosisz sam. Jasne? —  zapytał, jednak nie oczekiwał odpowiedzi. Podszedł do swoich ubrań, nakładając je na siebie. Musiał wyjść. Głód, który doskwierał mu od dłuższego czasu musiał zostać zaspokojony. Nie chciał, aby ta pokraka za szybko dowiedziała się o tym, że należą obecnie do tej samej rasy.
Opuścił ruiny domu, nie wdając się z pokraką w żadne dyskusje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Locklear nie dysponował dużą siłą fizyczną, zatem jego ciało nie było wyposażone w mięśnie, co można było dostrzec gołym okiem, on natomiast w przeszłości wolał zgłębiać wiedzę z zakresu medycyny, niż odwiedzać siłownie średnio cztery razy w tygodniu, by zadbać o swój wygląd fizyczny. Niby w jego zawodzie prezentacja była ważna, co same umiejętności, ale nie można było między nim stawiać znaku równość. Stąd też, jako człowiek posiadający duże ambicje i aspiracje, skupił się przede wszystkim na tym, by jak najszybciej stanąć przy stole operacyjnym, nie w uwłaszczającej mu roli asystenta trzymającego haki, a operatora. Do tego niezbędne było ukończenie studiów z jak najlepszym wynikiem i odbycie praktyk zawodowych pod okiem mistrzów w swoim fachu. Halliwell, mimo młodego wieku, widział już wiele trudnych operacji, dzięki czemu nabrał teoretycznego doświadczenia, choć jego rola ograniczała się do bycia obserwatorem.
Czy w dobie apokalipsy żałował, że nie skupił się choć w minimalnym stopniu na rozwijaniu walorów fizycznych? Otóż nie. Mimo że one same w sobie były zubożałe, a samego posiadacza lisich genów pod tym względem można byłoby nazwać ofiarą albo padlinożercą, a nie drapieżnikiem, umiał sobie radzić w trudnych warunkach. Był sprytny i przebiegły, a ponadto posiadał analityczny umysł i w kryzysowych sytuacjach potrafił z niego skorzystać. Niestety nie dał popisu tych umiejętności w kontakcie z tym zapatrzonym w siebie dupkiem, który całkowicie zrujnował jego prywatność.
Nawet nie mrugnął, kiedy mężczyzna zaczął nad nim wyraźnie górować. Nacisnął palcem na pulsujący punkt w postaci grdyki, przesuwając po niej palcem.
Chcesz do nich dołączyć? — Zainteresował się, w końcu kapitulując i zwalniając uścisk z jego szyi.
Halliwell nie uległ prowokacji mężczyzny, czego dowodem był kącikowy, na wpół ironiczny, na wpół rozbawiony uśmiech oraz niebezpieczne iskry tańczące w zielonych ślepiach. Jeśli mężczyzna pomyślał, że sam zdobył nad nim przewagę, był w okropnym błędzie, z którego nie było go warto teraz wyprowadzać. Doktor pod pewnym względem pozwolił mu na tę tymczasową dominację, traktując ją jak eksperyment. Testował go. Sprawdzał, co by wiedzieć, do czego ta menda mogła się w przyszłości posunąć.
Błądzące po jego ciele obce ręce nie wywołał u niego żadnej pożądanej relacji. Nie wierzgał, nie rzucał przezwiskami, ani też się nie wyrywał. Bynajmniej nie dlatego, że mu się to podobało. Po prostu podchodził do tego typu zagrań bezemocjonalnie, jakby był aseksualny i na dodatek nie miał bajer opatrzonych etykietą „wstyd”. W końcu był lekarzem, więc rzeczy związane z ludzką cielesnością nie wywierały na nim żadnego wrażenia, nie traktował ich również jako temat tabu. Zachowując całkowitą bierność, wpatrywał się prosto w twarz Shane’a, jakby usiłował coś z niej odszyfrować, choć najwidoczniej irlandzka ropucha nie była skłonna do okazywania bogatej ekspresji twarzy, więc Halliwell musiał zadowolić się jej marną namiastką. „Rozczarowany?”, chciał zapytać ironicznie, ale pytanie to zostało w strefie jego myśli. Jeśli mężczyzna chciał tym sposobem zwrócić na niego swoją uwagę lub przekazać mu, kto rządzi w tym układzie, musiał się bardziej wysilić. Bowiem doktor od wielu lat uważał, że miłość czy nawet jej spłycona wersja w charakterze pożądania była dla niego niemal nieosiągalna. Nie angażował się w relacje interpersonalne, a jedyna osoba, którą darzył jakimkolwiek uczuciem, dokonała żywota pod gruzami Londynu. Być może zaproszenie Irlandczyka do podróży, było sposobem na załatanie dziury przez psychologów diagnozowanej jako samotność. Ileż można obracać się w towarzystwie trupów i chorób? Widocznie nawet Halliwell miał w tym zakresie limity, które określały jego ludzką naturą.
W momencie, kiedy zęby mężczyzny zacisnęły się na jego dolnej wardze, lekarz sięgnął po swoje ulubioną, ostrą jak brzytwa zabawkę. Zlizał z ust krople krwi i zaśmiał się ochryple.
Nawet nie zauważyłeś, kiedy w mojej ręce znalazł się skalpel — zakomunikował, przyciskając tępą stronę chirurgicznego narzędzia do szyi tej irlandzkiej szelmy, mającej czelność dotykać go swoimi niedomytymi łapami, które pewnie nie konsultowały się z wodą od wybuchu apokalipsy. — Zdechłbyś, nawet nie wiedząc kiedy — stwierdził z wyraźnym rozbawieniem.
Jeśli faktycznie potraktowałby tego półgłówka jak zagrożenie, wbiłby mu te narzędzie do skóry, celując z chirurgiczną, wypracowaną na przestrzeń lat precyzją w tętnice. Co w tym wypadku bez szybkiej interwencji medycznej byłoby równoznaczne ze zgonem, bo eks-student na pewno nie udzieliłby mu pomocy.
Dźwignął się na łokciach, przypatrując się sylwetce Irlandczyka. Poza krótkim prychnięciem, którego można było interpretować na wiele sposób, nie udzielił mu konkretniejszej odpowiedzi. Odprowadził go wzrokiem do wyjścia, przetwarzając w głowie zdobyte na jego temat informacje.
Kiedy mężczyzna znikł mu z oczy, nie ruszył się nawet o milimetr. Z głębokim westchnieniem położył się na skrzypiących, nabrzmiałych od wilgoci panelach podłogowych, wbijając spojrzenie w dobrze mu znany jeszcze z lat świetności popękany sufit. Przyglądał się zaciekom, które ułożyły się w labirynt ścieżek, jakby tym samym szukał odpowiedzi.
Bzdura!
Podjął decyzje parę miesięcy temu. Musiał się stąd wynieść, jak najszybciej i zdecydowanie jak najdalej. Przebywanie w ojczyźnie nie służyło mu ani trochę. Powoli wariował. Przeistaczał się w furiata, szaleńca, kłębek nerwów. Będąc na terenie dawnej stolicy, nie mógł nabrać dystansu do siebie, do wirusa X, do apokalipsy. Dusił się w tych czerech ścianach, które kiedyś pełniły rolę jego domu rodzinnego. Rozpamiętywał swoje życie w najdrobniejszych szczegółach. Odtwarzał je fragmentami w głowie jak kadry z ulubionego filmu. Potrzebował zmiany otoczenia. Zdecydowanie nie takim chciał zapamiętać ten niegdyś piękny kraj, będący powodem jego dumy i było mu wszystko jedno, gdzie postawi stopę. Byle jak najdalej od Anglii i tego niewyobrażalnego szaleństwa.
Postanowił skorzystać z jego propozycji.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Zachowanie Lockleara wywołało w nim rozbawienie, które skrzętnie starał się ukryć, a które objawiło się w paskudnym grymasie kpiny. Patrzył na niego z przymrużeniem oka, jawnie z niego drwiąc. Niewypowiadane słowa, jeszcze bardziej mogły rozzłościć niedoszłego lekarza. Gama emocji, o którą miał pretensję rudzielec, nagle ujawniły się w brzydkim uśmieszku drwiny. Pod lekko przymkniętymi powiekami ukrywały się roześmiane oczy. Nie chciał się zdradzić. Nie chciał pokazać Halliwellowi, jak bardzo jest żałosny na samym starcie ich znajomości. Dał mu możliwość myślenia, że Shane nie spodziewał się z jego strony tak oczywistego posunięcia, chciał, aby trwał w błogiej nieświadomości własnych przekonań. Błędnych przekonań. Kompletnie nie zdziwił się jego reakcję. Oczekiwał jej, dlatego również nijak ją skomentował.
Tak przewidywalny. Tępak. Pomyślał i pokręcił z rezygnacją głową. Sądził, że więcej atrakcji dostarczy mu szkapa, a tu takie rozczarowanie.
Obaj toczyli między sobą grę, testując własne granice. To normalne, że czekali aż jeden się złamie i ulegnie presji, kompletnie poddając drugiemu. Mieli niesamowicie ciężkie i trudne charaktery, które nie znosiły kontroli. Żaden nie chciał się podporządkować. Żaden nie chciał być biernym obserwatorem.
Rudzielec podniósł się z wątłej postaci doktora, czując na wargach jeszcze metaliczny smak krwi. Nie była wybitnie dobra, a może on nie posiadał obsesji, jak co poniektórzy, na jej punkcie.
Opuścił ruinę mieszkalną pana H., nawet nie oglądając się za siebie. Potraktował go jak powietrze, kiedy zbierał z zakurzonej podłogi swój płaszcz i narzucił go na ciało. Ciemność na zewnątrz szybko go pochłonęła.

***

Deszcz ani na chwilę nie zelżał, wręcz przeciwnie — zebrał na sile, powodując, że Shane jeszcze bardziej zmoknął. Stał na umówionym pomoście, patrząc jak kilku rybaków pakuje się na swoje kutry, ale to z jednym z nich miał płynąć. Poznał go w centrum miasta, kiedy szukał schronienia. Tamten biadolił przechodniom o wyprawie, o ucieczce z Londynu. Na początku nie zainteresował się czczym gadaniem, dopiero później podjął rozmowę i zapłacił mu za przewóz. Pieniądze, które brzęczały w jego kieszeni, przestały mieć jakąkolwiek wartość, jednak rybak najwidoczniej łudził się nowym życiem w innych krajach. Może sądził, że tam kataklizmy nie zniszczyły wszystkiego doszczętnie, a ludzie wolno odbudowują swoje domostwa oraz firmy, aby za jakiś czas na nowo rozpocząć handel.
Złudne mrzonki. Świat przestał istnieć. Większość stała się potworami. W tym on sam, a także jego nowy towarzysz. Paskudna pokraka, która emanowała wirusem — i śmierdzącym lisim futrem — z daleka. Wyczuł go z kilkunastu metrów. Zbliżał się.
Skrzywił się, sądząc, że ten nie raczy przyjść. Gdyby wybiła konkretna godzina, Shane bez oglądania się za siebie wsiadłby na kuter i popłynął ku Hiszpanii. Niestety. Musiał przyjść. Grymas przeciął jego usta na krótką chwilę.
Rybak zaraz zbliżył się do niego i zaczął mówić pół łamanym irlandzkim, pół angielskim.
Czy on płynie z nami? — zapytał cicho rybak, czego nie mógł usłyszeć rudzielec.
Niestety — odburknął mu równie cicho, a dopiero potem przeniósł wzrok na chodzący wrzód na dupie. Rybak potaknął jedynie, chociaż nie było mu w smak zabierać kolejnego pasażera, to przemilczał sprawę. Odszedł szykować łajbę do rejsu.
Pytał się czemu masz tak brzydki ryj. Ale spokojnie, wyjaśniłem mu, że to choroba wrodzona — rzucił złośliwie i przeskoczył na łódkę. Spojrzał na niego kątem oka, obserwując jak łamaga zamierza wejść na pokład. Balustrada była dość wysoka, a on nie wyglądał na wysportowanego. Prawdę mówiąc, wyglądał cherlawo, co kompletnie go odrzucało i jedynie napawało kpiną względem jego osoby. Chudy, pyskaty i w dodatku (nie) lekarz. Pokraka mająca jedynie przyzwoitą twarzą nadrabiała, jednak kiedy przyszło się jej odzywać... czar pryskał, a on zamieniał się znowu w pryszczatą ropuchę.
Podróż zapowiadała się ekscytująco. Miał jedynie nikłą nadzieję, że będzie mieć okazję upijania się, gdyż na trzeźwo przebywanie z tą upierdliwą jędzą, będzie jedną z katuszy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pojawił się o wyznaczonej porze w wybranym przez bezmyślnego Irlandczyka miejscu. Trochę na złość mu, trochę na przekór  samemu sobie.
Z kapturem narzuconym na głowę rozejrzał się dookoła, by wreszcie rozpoznać, dzięki latarce, znajomą sylwetkę.  Badawcze spojrzenie Halliwella przesunęło się najpierw po jednym, a potem po drugim mężczyźnie, zresztą tak samo jak wiązka sztucznego światła.
Uśmiechnął się z drwiną, czego najprawdopodobniej szelma nie był w stanie dostrzec z takiej odległości.
Za grosz w tobie elementarnej wiedzy. Jest to raczej choroba genetyczną, bo w końcu wygląd jest dziedziczny, Shame, acz nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak natomiast ty wytłumaczyłeś się ze swojej paskudnej mordy. Zwaliłeś to na skutek apokalipsy?
Rzucił swój ekwipunek w postaci torby i plecaka na kuter, który siłą rzeczy zadrżał pod ciężarem jego skromnego w opinii doktora wyposażenia. Ze łzami w oczach i bolącym sercem rozstał się z zwiększą częścią swojego dobytku w postaci przede wszystkim dość obszernej kolekcji medycznych książek, które udało mu się wygrzebać spod gruzów upadłej stolicy.
Zacisnął dłonie na belce, by tym samym się na niej podciągnąć i skończyć z gracją na pokład ich metaforycznej arki Noego. W szkole średniej nie tylko siedział całymi dniami nad książkami, ale także, by zadbać przynajmniej w minimalnym stopniu o swoją fizjonomię, (wytrzymałość była niezbędna, by stać przy stole operacyjnymi całymi godzinami i bez chwili wytchnienia grzebać w obcych bebechach, wszak w nie mógł wykluczyć takiego scenariusza) uprawiał lekkoatletykę na poziomie średniozaawansowanym. Skoki przed płotki były jego jedną z ulubionych sposobów na poprawę kondycji, więc w tej materii mógł się wykazać, czymś więcej niż zaliczeniem gleby.  
Jego dłoń, w chwili lądowania, sięgnęła po skalpel, znajdujący się w przedniej kieszeni kurtki. Zignorował jednocześnie konsekwencje wcześniejszego postrzału i prowizorycznego opatrzenia w postaci dotkliwego bólu barku.
Ten pozbawiony grama rozsądku, czy też pierwiastka inteligencji prostek najprawdopodobniej nie zauważył, że na rękach "rybaka" pojawiło się coś na wzór opryszczek, które mogły być pierwszym objawem rozwijającego się w jego ciele wirusa X albo innego choróbska, klątwe Boga za nie posłuszeństwo ludzkości. Nie mogli sobie więc pozwolić na towarzystwo, kogoś, kto może ich zarazić tym paskudztwem.
Halliwell zatem uniósł kącik ust na wzór uśmiechu.
Dobranoc.
Zimne ostrze zagłębiło się w skórze mężczyzny, by z chirurgiczną precyzją przebić jego tętnice szyjną. Kiedy skalpel został wyjęty, krew trysnęła obficie w akompaniamencie stłumionego przez falę okrzyku.  
Shame, naprawdę myślałeś, że wytrzymam z dwiema irlandzkimi szumowinami i tym kaleczącym uszy akcentem na jednym pokładzie? — Parsknął. Zanim zepchnął mężczyznę do wody, przetarł narzędzie „zbrodni” o jego w miarę czyste ubranie. — Czeka nas długa podróż. Zapewne zgromadzone przez nas zapasy prędzej czy później się skończą. Śmierć tego idioty zatem zwiększy nasze szanse na przeżycie — odparł, a po chwili rozległ się plusk. Truchło zjednoczyło się z wodą.
Spojrzał na Irlandczyka z jawną pogardą, lecz na jego ustach nie pojawił się typowy, kącikowy uśmiech.
Przejmujesz ster. Jeśli tego nie zrobisz w przeciągu minuty, zrobię to za ciebie — powiedział z nietypową jak na siebie w takich okolicznościach powagą. — A wtedy, jak pewnie się domyślasz, nasz los będzie leżał w moich rękach i to ja zadecyduje, gdzie popłyniemy.
Już raz utracił kontrolę nad swoim życiem, co odcisnęło się trwałym piętnem na jego psychice. Empatia z niego całkowicie wyparowała, poszanowanie do ludzkiego życia tym bardziej. Piętrząca się w nim ambicja wyżarła fragmenty człowieczeństwa. Jego myślenie było ukierunkowane ku jednemu i nie miało to nic wspólnego z moralnością, czy też etyką, która powinna towarzyszyć w wykonywanym przez niego zawodzie.
Spojrzał znacząco na „włamywacza”. Skalpel nadal znajdował się w jego dłoni. W pogotowiu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Zjawił się.
Shane podejrzewał, że ten po ich jakże dyplomatycznej rozmowie zniechęci się i po prostu odpuści podróżowanie z kompletnym szaleńcem, jednak najwidoczniej chuda Pokraka lubiła czuć adrenalinę. Zamierzał mu jej zapewnić pod dostatkiem. Uśmiechnął się nikle, wręcz kpiąco na jego wykład. Koleś był najbardziej irytującą osobą na świecie. Typ kujona, którego trzeba zlać, a potem spuścić mu głowę w kiblu.
Tak, tak. Urzekłeś mnie. — Machnął na niego lekceważąco ręką. Najwidoczniej nie warto było go słuchać, co ewidentnie pokazał swoją postawą.
Stał na kutrze, a widząc jak Pokraka przeskakuję bez belkę, nic się nie odezwał. Gdzieś mignął mu błysk metalu, a kilka chwil później mógł je ujrzeć tuż pod tętnicą szyjną rybaka. Shane oglądał nędzne przedstawienie, opierając się tyłkiem o belkę i zakładając ręce na piersi. Spokój i żałość z jaką obserwował swojego towarzysza pozostawiała wiele do życzenia. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl za co los go tak kara, zsyłając na jego drogę takiego kretyna.
Jesteś totalnym kretynem. Wiedziałem o tym, ale jedynie teraz to potwierdziłeś w każdym calu. — Im już nic nie groziło. Byli dawno martwi, a rybak miał dopiero stać się jednym z nich. Wypieprzył za burtę kolesia, który znał wiele szlaków morskich oraz lokacji, w których warto było się zatrzymać. Oczywiście, Pokraka potraktowała go skalpelem, a wszelkie informacje które ten typ miał w głowie, poszły razem z nim na dno. Brawo.
Jaki wrażliwy —  zakpił — Chcesz sobie popłakać nad swym okrutnym losem? Podać ci może chusteczki? —  Nie odrywał od niego oczu. Miał ochotę go także wyrzucić za burtę, po chuj, pokusił się o płynięcie z tym brytyjskim ścierwem.
—  Ohoho. Jaka waleczna księżniczka. —  Przewrócił oczami i minął go. A kiedy to robił, złapał go za kłaki i z impetem wygiął jego głowę w tył eksponując białą szyję. Drugą ręką złapał go za nadgarstek, w którym trzymał skalpel. — Ogarnij się i przestań popisywać, bo skończysz jak rybak. Mam po dziurki w nosie twojego zachowania i humorków. Albo je zmienisz i zaczniesz zachowywać się normalnie, albo nasza podróż będzie jedną z krótszych. Przemyśl wszystkie za i przeciw nim wykonasz jakiś głupi, niewłaściwy ruch, który może przekreślić twoją szansę —  wychrypiał niskim, gardłowym głosem. Miał ochotę jebnąć jego głową w belkę za nimi, jednak siłą woli powstrzymał się przed kolejną próbą zamordowania go. Nie liczył, że apel do jego zdrowego rozsądku coś pomoże, gdyż ten praktycznie zaniknął wraz z mięśniami —  o ile jakieś kiedyś posiadał.
Puścił go, nie ograniczając jego przestrzeni osobistej i odsuwając się na bezpieczny dystans, aby ten oszołom nie pogrążył się swych szaleńczych czynach jeszcze bardziej. Zresztą, nie miał ochoty na szarpanie się z Pokraką. Chciał w końcu dopłynąć do Hiszpanii i może rozdzielić się z nim. Spodziewał się, że ta opcja pasowałby im obydwóm. Żaden nie chciał męczyć się z drugim, dlatego trzeba było szukać prostych rozwiązań niekomfortowych sytuacji. Albo w końcu dojść do porozumienia i względnej tolerancji, co sądził, że będzie awykonalne.

Shane zajął się sterowaniem łajby, co okazało się nie być aż takie trudne. Miał nikłą nadzieję, że ustawiony wcześniej kurs przez rybaka jest właściwym. Nie miał zamiaru utykać na środku wody z tym niezrównoważonym cholerykiem.
Gapił się przed siebie, w rozciągający wodny krajobraz, w spokojną taflę. Pochylił się i czołem oparł się o ster, zamykając na chwilę oczy. Wypuścił z ust powietrze, nudząc się. Nie ukrywał tego, gdyż stanie i machanie drewnianym kołem nie było jego ulubionym zajęciem.
Niech ta podróż się skończy. Pomyślał, jednak daleko było mu do końca. Ledwo co się zaczęła. Na szczęście Pokraka nie wchodziła mu od kilku godzin w drogę, dzięki czemu mógł odpocząć od jego upierdliwej natury. Raczej nie sądził, aby jakoś specjalnie interesował się nim, dlatego mógł mieć chwilę dla siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Toksyczna znajomość. [Jekyll x Shane] - Page 2 25ouecw

Och, tak. Jekyll lubił wyzwania każdej kategorii, głównie tej medycznej, ale kto wie, może ta irlandzka pokraka w efekcie końcowym wyląduje w ramionach Dr, a raczej na stole operacyjnym w jego jeszcze nieistniejącym laboratorium jako królik doświadczalny. Dalekosiężne plany Jekylla zakładały taki scenariusz, ale rozważał też parę innych opcji – mniej dla siebie samego szczęśliwych. Szelma była w swoich działaniach nieobliczalna, zatem Dr musiał zachować w jej towarzystwie ostrożność i w wyniku czego na jego prywatnym liczniku pojawi się wiele nieprzespanych nocy właśnie z tego tytułu. Czekał już w końcu wielotygodniowy, jakże romantyczny rejs tylko we dwoje w kierunku słonecznej Hiszpanii, mimo iż miał mieszane uczucia, co do tego pomysłu. Żaden z nich nie miał doświadczenia w tego typu wyprawach. Przynajmniej Halliwell nigdy nie był kapitanem statku. Zawsze znajdował się na nich w roli pasażera, zatem optymistycznie zakładał, że w ostatecznym rozrachunku wylądują w nieokreślonej części Europy z przysłowiowym znakami zapytania nad głowami.
Prychnął pod nosem, całkowicie odruchowo na słowa tego błazna.
Skoro ja jestem księżniczkę, to ty kim? Księciem na białym koniu?  — Wyczuwalny sarkazm pobrzmiewał w tonie jego głosu. Irlandczyk na pewno nie pasował na rolę księcia. Był brudny i  śmierdział - krwią, potem i zgnilizną. Może gnił stopniowo, dlatego zdecydował się na towarzystwo jednego z najlepszych lekarzy chodzących obecnie po kuli ziemskich? Ot, mając nadzieje, że Halliwell spowolni ten proces, albo całkowicie go zatrzyma? Niedoczekanie. W zasadzie to z miłą chęcią go przyśpieszy, w formie poderżnięcia mu gardło skalpelem lub inną widowiskową śmiercią, ale to w swoim czasie. Wszystko w swoim czasie. A może jednak…
Syknął, kiedy jego głowa została boleśnie przyciśnięta do lodowatej, kontrastującej z jego temperaturą ciała metalowej belki. Przez natężenie ból w jego oczach zebrały się łzy i na domiar złego wypuścił swoje dziecko w charakterze skalpela. To biedactwo z kolej skonfrontowało się z brudnym podłożem łajby. Zazgrzytał na zębach ze złości, a na jego twarzy natychmiast odcisnęło się piętno obrzydzenia. Ten skalpel był czymś na wzór jego syna pierworodnego. Pierwszą zabawką, którą utrzymał w prezencie na swoje piętnaste urodziny. Zażyczył go sobie od zabieganego ojca, by dla zabicia czasu robić sekcje zwłok szczurom na strychu w rodzinnym domu, oczywiście w celach edukacyjnych. Nie miało to nic wspólnego z jego pierwszymi sadystycznymi skłonnościami. A gdzie tam. Skądże znowu... Przedmiot ten sam zawierał w sobie tyle wspomnień, ile sentymentalności i jeszcze więcej bólu. Przypominał mu o stracie azylu pod gruzami zdemolowanego Londynu przez tę sukę — apokalipsę i wszystkich łzach, które wylał w charakterze żałoby za swoją ukochaną siostrą (skądinąd jedną osobę, którą kiedykolwiek cenił na tym parszywym świecie), kiedy wykopał jej zwłoki spod tych nieszczęsnych pozostałości po swoim dawnym życiu.  
Ale nie miał czasu na katowanie swojej duszy tymi makabrycznymi w skutkach wydarzeniami, które odbiły się na nim wyraźnie, czego skutkiem był odkształcony kręgosłup moralny. Ten śmieć śmiała go dotykać swoimi brudnymi łapami… Złapał w palce zaciskającą się na jego włosach dłoń szlemy, znajdując ją po omacku w tej niezbyt korzystnej dla siebie ciemności. Wbił w jego skórę paznokcie w obronnym geście, choć pod względem fizycznym miał z tym mężczyzną zerowe szanse i nawet nie miał zamiaru próbować z nim swoich sił w tej materii…
Ten koleś złapał jakieś świństwo. Nie zauważyłeś strupów na jego rękach, ani nabiegłych krwią oczu, skurwielu-amatorze? — Syknął przez zaciśnięte zęby. W zielonych tęczówkach palił się żar. Wściekłości, a może nawet furia… Locklear, pozbywając się tego gówna, wyświadczył im przysługę. Ta gnida powinna całować go po rękach w dziękczynnym geście. Nie wyedukowany pomiot. Debil. Matoł. Idiota. Skurwiel. Tak wiele epitetów cisnęło mu się na usta, by określić głupotę tego gołodupca…
Kiedy Shame'a zwolnił w końcu Halliwella z obowiązku wąchania go, Brytyjczyk zarejestrował leżący u swoich stóp skalpel, pieszczotliwy nazwany przez niego Libidem i sięgnął po niego, przyciskając te biedactwo do swojej piersi. Oczywiście za jego imieniem stała zapierająca dech w piersi historia, znana tylko przez jego prawowitego ojca, doktora… Pierwszą jego POWAŻNĄ ofiarą był masochista, który dostał orgazmu, gdy Halliwell go nim ciął. Na samo wspomnienia w oczach Lisa zakręciła się wyimaginowana łezka wzruszenia, zatem przetarł je i pociągnął teatralnie nosem.
Nikt cię więcej nie skrzywdzi. NIKT. Nie pozwolę na to — wymamrotał do skalpela, by w następnej kolejności schować go do głębokiej kieszeni kurtki. Sięgnął po swój plecach, zabrał go i zszedł pod pokład. Musiał go jak najszybciej odkazić, co by żaden zarazek nie osiedli się na nim na stałe. Na takową myśl przez kręgosłup Halliwella przebiegały zimne dreszcze, które nie miały nic wspólnego ze spadkiem temperatury przez morską bryzę…


Były student medycyny o dziwo nie nadzorował Irlandczyka, choć nadal nie ufał mu w żadnym aspekcie i wątpił, aby coś w tej materii się zmieniło. W tej chwili jednak wyznaczył sobie inny priorytet. Była to sprawa niecierpiąca zwłoki, życia i śmierci. Skrupulatnie wyczyścił skalpel, centymetr po centymetrze, nucąc pod nosem utwór, który jako pierwszy wpadł mu do głowy, by umilić swojemu „dziecku” czas oczekiwania i tym samym wynagrodzić poniesione straty moralne przez tę irlandzką szelmę. W celu dezynfekcji wykorzystał połowę zawartości szklanej butelki w charakterze bursztynowego płynu - Whisky. Drugą połowę wlał sobie do gardła po wykonania tej czynności, co by znaleziony przez niego alkohol się nie zmarnował. Jego związek z trunkami wysokoprocentowych był dość... skomplikowany. Choć przed apokalipsą rzadko po nie sięgał, teraz robił to aż zbyt chętnie, zatem siłą rzeczy wyhodował sobie do nich słabość. Jako początkujący degustator procentów, miał też baaardzo słabą głowę i pod ich wpływem robił się nazbyt towarzyszki, przez co jego umiejętności społeczne rosły w oczach. Nic więc dziwnego, że naszła go ochota na zaciśnięcie więzi z Irlandczykiem i poczęstowanie go swoim znaleziskiem w postaci kolejnych, kuszących buteleczek tego niepowtarzalnego w smaku alkoholu. Och, tak, jego pochodzenie nie było teraz takie ważne. Chujowy akcent i krzywa morda zresztą też. Bariery etniczne zatarły się, tak samo jak zamglony był obraz przez zielonymi ślepiami doktora… Zatem, trzymając jedną butelkę w dłoni, drugą pod pachą, wmaszerował na pokład w towarzystwie entuzjazmu, asekurując się ścianą, by nie wywinąć orła. Te cudowne, magiczne buteleczki nie mogły się rozbić. Oj nie. Cóż to byłoby za marnotrawstwo!
Ej, kolego, patrz co mam! — Pomachał mu butelką przed nosem, w celach demonstracyjnych i następnie wcisnął mu ją do ręki, eksponując swoje zęby w charakterze szerokiego uśmiechu. — No, dalej, nie krępuj się. Do dna, hehehe.
Zaśmiał się głośno, aż w uszach mu zaszumiało.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach