Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

luty, 3005 r., kryjówka DOGS.

Całun ciemności spowił Desperacje, pogrążając ją w otchłani mroku, a chmury - niczym niecierpliwie ramiona stęsknionych za sobą kochanków  - objęły w swoim uścisku niebo, przysłaniając widok zarówno na księżyc, jak i gwiazdy. Para toksycznie zielonych oczu wpatrywała się uparcie w przestrzeń przed sobą, jakby tym samym próbowały przedrzeć się przez gęstą mgłę, chociaż ich właściciel widział zaledwie niewyraźne kontury znajdujących się przed nimi kształtów w postaci skalistych wzniesień i czuł się tak, jakby światło na całej kuli ziemskiej wygasło; uczucie to było paskudne, przeszyło go na wskroś, jak zimno, które już dawno przeniknęło do kości. Zadrżał mimowolnie; włożył dłonie głęboko w kieszeni, wmawiając sobie, że to skutek doskwierającego mu odmrożenia, ale bezlitosny szept świadomości nie dał mu o sobie zapomnieć. Jest tak jak wtedy, Jekyll, mamrotał, wżynając się w myśli doktora, jak pazury Sadie w jego skórę, gdy z satysfakcją ukazywała swoje niezadowolenie. Nabrał do ust powietrza i syknął. Było lodowate; w przełyku przekształciło się w coś na wzór niezliczonych, ostrych kolców, chcących przebić strukturę płuc. Nadwrażliwość gruczołów łzowych sprawiło, że w kącikach pojawiły się łzy, jakby ktoś nakazał im stać na baczność i wyczekiwać sygnału do ataku. Przełknął ciepłą ślinę, pragnąc pozbyć się dławiącej nań bezsilności, ale takowa tylko się pogłębiła; teraz miał wrażenie, że połknął truciznę. Wpadła do żołądka i pożerała go od środka, powoli, bardzo powoli, ale starannie i na bieżąco. Zatrzymał się w pół kroku i zacisnął mocno powieki. Trząsł się z chłodu przez jakiś czas, aż w końcu pojawiło się mrowienie w uszkodzonych partiach organizmu, które uwydatniły się poprzez bezczynność mięśni. Dopiero, kiedy rozległ się psi skowyt, będący niczym wiertło przecinające ciszę, otworzył gwałtownie ślepia i uświadomił sobie, że zastygł bez ruchu. Hades nie stracił ducha walki. Złapał skrawek nogawki jekyllowych spodni w zęby, wydobywając z siebie gardłowy warkot.  No dalej, rusz się, Jekyll, zapewne w zwierzęcej mowie właśnie to oznaczałyby dźwięki, którymi się posłużył. Na ustach Bernardyna ukształtował się pozbawiony treści grymas. Upadek, ani seria z magazynku go nie zabiła, a więc teraz musiał wziąć całą odpowiedzialność za idącego w ślad za nim sierściucha.
  — Hades —  wypowiedział  cicho imię dobermana, ledwo poruszają przy tym sinymi wargami. Nieomalże od razu zabolały go mięśnie twarzy, a głos, który wydobył się z jego gardła, wydawał się obcy, zbyt piskliwy. Wyjął ręce z kieszeni i wtem uświadomił sobie, że prawie stracił czucie w palcach. Były skostniałe. Potarł jedną dłoń o drugą, by przewrócić w nich krążenie, a po chwili, wykrzesując z siebie resztki siły, skonfrontował ją ze swoją twarzą. Poczuł pod opuszkami krzywizną szczęki i ochotę na łyk palącą w podniebienie whisky. Zapewne gdyby miał ją pod ręka, nalałby sobie całą szklaneczkę bursztynowego płynu i wypił doń jednym haustem, ale, będąc pod ostrzałem morderczych skłonności Nine'a, obiecał sobie, że póki pozostanie przy zdrowych zmysłach, nie wpije ani kropli alkoholu.
  Rozejrzał się dookoła i wciągnął do nosa powietrze. Był już blisko. Naprawdę blisko. Wyczuł w powietrzu intensywny zapach mokrej sierści i stęchlizny. By dodać sobie otuchy, ugiął lekko nogi w kolanach i zatopił palce w czarnej, krótkiej sierści, czując pod nimi ciepłotę ciała. Potem przesunął się o całe dziesięć centymetrów do przodu i uświadomił sobie, że wcale nie opadł z sił. Nadal posiadał zaoszczędzone zasoby energii, chociaż miał wrażenie, że przy życiu utrzymała go tylko dług wdzięczności zaciągnięty u Pride'a. Szedł trochę na pamięć, trochę na oślep. Wyciągnął przed siebie ręce jak badający obcą przestrzeń ślepiec i odczuł ulgę, gdy palce uderzyły o twardą, znajomą w dotyku konstrukcje. Chłód otulił jego policzki. Były zaczerwienione od mrozu i nawet cienka wersja materiału w postaci szalika nie była w stanie ochronić go przed spadkiem temperatury. Oparł plecy o wejście do kryjówki DOGS i przetarł z czoła pot. Dysząc ciężko, wciągnął do ust ostre powietrze, ale tym razem nie wbiło się przełyk. Ocuciło go odrobinę, więc wgramolił się do środka, potykając się. Zerknął w głąb oświetlonego przez pochodnie korytarza i syknął pod nosem, kiedy oczy napotkały na przeszkodę w postaci wartownika. Kundel otworzył usta, wyrwał się z nich potok słów, ale Jekyll go nie słuchał, mimo iż próbował. Sęk w tym, że nie potrafił skupić się na wartkim potoku słów - jednym uchem wpadły, a drugim wypadały, odbijając się echem od pustych ścian. Wyciągnął w jego kierunku nadgarstek, do którego przywiązał żółtą chustkę. Utkwiwszy w nim pozbawione uczuć spojrzenie, poszedł do niego ostrożnie, poznając w nim jednego ze swoich pacjentów, chociaż nie pamiętał jego imienia. Pamiętał natomiast, że dał mu popalić, najwyraźniej dość dotkliwie, bo Kundel wyglądał tak, jakby zobaczył ducha.
  — Wszystko w porządku? — wydusił z siebie, a Jekyll skwitował jego słowa zaledwie obojętnym wzruszeniem ramion, lecz w pierwszej chwili spróbował się zaśmiać, ale śmiech w brzmieniu przypominał bardziej charkot.  
  — Po prostu mnie przepuść — rzucił oschle, nadal czując się nieswojo z barwą własnego głosu. Przemknął między nim a wilgotną ścianą jak cień, mimo iż bliżej było mu do wraku. Długo czuł na swoim karku jego spojrzenie. W przypływie bezradności miał ochotę odwrócić się na pięcie i pokazać mu środkowy palec, ale nie zrobił tego, przeczuwając, że po takim pokazie najprawdopodobniej nogi odmówiłyby mu posłuszeństwa.
  Z trudem wtaczając się do korytarza w części mieszkalnej kryjówki, starał się nie rzucać w oczy i chyba mu się to udało, bo nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Zresztą wcale się temu zjawiskowi nie dziwił. Wyglądał na rozczarowanego życiem, jakby porzucił wszelkie ambicje, a cień bólu zastygły na twarzy tylko to potęgował.  Nie podchodź, nie dotykaj. To mówił  jego posępny wyraz twarzy, zgarbiona sylwetka i ociężałe kroki, które stawiał, zaciskając mocno szczękę, by nie wrzasnąć. Każdą porą swojego ciała czuł przeraźliwe zmęczenie, ale nie zrezygnował ze swojego uporu. Posuwał się na przód, myśląc o jedynej osobie, do której mógł zwrócić się o pomoc, choć nawet nie wiedział, dlaczego akurat padło na nią. Kierowany przeczuciem, wybrał odpowiedni pokój i przystanął w uchylonych drzwiach. Wiedział, że tam jest. Czuł jej obecność; do uszu dolatywał cichy, stłumiony przez przyśpieszony rytm jego oddechu szmer tkanin, które miała na sobie, a które poruszały się wraz nią. W ramach asekuracji, by nie upaść, oparł się zdrowym ramieniem o chropowatą powierzchnie framugi, niemal zdzierając sobie na niej naskórek z nadgarstka. W zielonych oczach na próżno było doszukiwać się towarzyszącego mu cierpienie. Płonęła w nich najprawdziwsza determinacja.
  — Potrzebuję twojej pomocy — powiedział, jak gdyby nigdy nic, nie stosując uprzednio żadnego motywującego „cześć” albo ludzkiego „proszę”; takowe formułki wyleciały mu z głowy. Czas. Między palcami umykał mu czas i jednocześnie rozpierała go duma, bo tym razem głos ani mu nie zadrżał, ani nie wydał się piskliwy. Był tak jak zawsze, trochę cyniczny, trochę obłudny, ale przede wszystkim pobrzmiewała w nim nieczułość, która pomieszkiwała w Bernardynie od dekad.
  Łeb Hades otarł się o kostkę mężczyzny, ale to nie wystarczyło, by Jekyll zarezerwował dla niego odrobinę uwagi. Skoncentrował ją w pełni na kobiecej sylwetce, której podarował uśmiech zimny jak cienkie ostrze skalpela. Napraw mnie, mówiło, rzucając jej nieme wyzwanie i niemal natychmiast się pogłębiło.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

– Argh, kurwa!
Cichy, kobiecy głos przebił się swym chłodnym ostrzem przez taflę krzyku wypełniającego pokój medyczny – Nie szarp się.
– Jak mam się, do kurwy, nie szarpać?! Kurwa!
Mięso uda, w którym zagnieździła się kula, wydawało nieprzyjemny, lepki dźwięk.  Smukłe dłonie kobiety sprawnie operowały szczypcami chirurgicznymi, rozgrzany w gorącym ciele metal powoli wychodził na światło dzienne, otoczony krzykiem biednego Kundla, który prawdopodobnie przeżywał niemiłosierne katusze, będąc operowanym na żywca.
– Ileż jeszcze?!
Już – wymruczane przez zęby słowo zniknęło przykryte brzękiem stali o beton, gdy Ren rzuciła na ziemię wyjęty pocisk. Szybko i mocno docisnęła szarą, w kilku miejscach przybrudzoną błotem i krwią szmatę do pozostałej po operacji rany. – Trzymaj. – Odłożyła szczypce na niski taboret stojący obok łóżka, na którym leżał operowany, a wolną ręką chwyciła wychudzony nadgarstek chłopaka i przycisnęła go do szmaty.
– Boli, do kurwy nędzy!
Widzisz, Kaze, może następnym razem pomyślisz zanim rzucisz się na przypadkowego mężczyznę z pięściami. Przyciskaj mocno, zaraz to zszyjemy. – Podniosła się z kucek, stękając cicho. Te plecy mnie kiedyś wykończą, myślała, podchodząc do małej szafki, niebezpiecznie przechylonej na lewo z powodu ewidentnego braku dwóch nóg. Otworzyła szufladkę i wyciągnęła z niej zagiętą w łuk igłę, na którą została już uprzednio nawleczona nić chirurgiczna. Z narzędziem zbrodni w oczach Kaze, a narzędziem wybawienia od amputacji w oczach samej Ren, kobieta zbliżyła się skamlącego z bólu chłopaka i westchnęła ciężko.
Zabierz to – powiedziała, a pacjent posłusznie oderwał od rany przesiąkniętą posoką szmatkę. Ren zrzuciła szczypce z taboretu, usiadła na nim. Igła miękko przeszła przez skórę i mięso znajdujące się pod nią, a pomieszczenie wypełnił zbolały syk chłopca.

***

No widzisz? Nie było tak źle. – Uśmiechnęła się przelotnie, patrząc na powolnie podnoszącego się Kaze.
– No jasne. Było kurwa zajebiście.
Ciesz się, że zemdlałeś w połowie, mogło być jeszcze gorzej. – Wzruszyła ramionami, wstając ze stołka. Podeszła do ustawionej w rogu, koło drugiego łóżka, misy z wodą i spokojnie przemyła ręce. Pacjent w tym czasie syczał, piszczał i powoli usiłował wstać.
Nie łaź dzisiaj nigdzie i poszukaj może kogoś, kto da ci coś przeciwbólowego. Ja nic nie mam. I jeszcze raz proszę, żebyś myślał, zanim coś zrobisz. Już piąty raz cię zszywam, a ty nadal krzyczysz jak dziecko.
– Ten chuj się do mnie przypierdalał! – Ręce chłopca wystrzeliły w górę, a czoło zmarszczyło się groźnie.
Po prostu może mi następnym razem zabraknąć nici. Lub znowu nastąpi deficyt środków przeciwbólowych. Leć już do siebie. – Spojrzała na niego, wstając z kucek i otrzepując ręce. Uśmiechnęła się wrednie, schylając się i podając mu leżące do tej pory na ziemi, pokryte zakrzepniętą już krwią spodnie.
– To groźba? – Chłopak uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby, kuśtykając w stronę wyjścia z brakującą częścią garderoby przerzuconą przez ramię.
Może. – Rzuciła, a chłopak już znikał za drzwiami. Renshi uklękła i pozbierała z ziemi pozostałości po zabiegu – zakrwawione szczypce, pocisk, skarpetkę, którą Kaze zostawił na progu. Westchnęła ciężko, rzucając wszystko na stół. Nie cierpiała tego miejsca i nie cierpiała tej roboty, kiedy nie mogła jej wykonywać dobrze – o sterylności mogła pomarzyć, wszystkich sprzętów używała wielokrotnie, często nie mając nawet czym ich zdezynfekować. Mimo wczesnej godziny, mrok powoli spowijał Desperację, pod sufitem słabo mrugała lampka naftowa. Renshi przykręciła lekko korbkę, zmniejszając blask i wyszła z pokoju medycznego, by udać się na zasłużony spoczynek.

***

Powoli dogorywający ogarek rzucał blade światło na ściany, na których tańczyły potwory cieni, przeskakiwały wesoło i przesuwały się smutno z miejsca na miejsce, a lokatorka małego pokoiku dreptała w tę i z powrotem w długiej, pokiereszowanej koszuli. Usiadła na cienkiej macie, która służyła jej za posłanie i nucąc cicho nieznaną nikomu, może i dla niej samej zagadkową, melodię, wzięła w dłoń stępione nożyczki i zaczęła przycinać w niemrawym świetle paznokcie.
Spokój tego cichego wieczoru, opiewanego na dworze z pewnością przez zmutowane, dwumetrowe cykady, przerwało głośne stuknięcie ciała o framugę zdezelowanych do granic możliwości drzwi do jej pokoju. Podniosła głowę, zaciskając dłoń wokół nożyczek i szybko zrywając się z miejsca. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że jakiś pijany do granic możliwości Kundel wpadał na korytarz i szukał kogoś, na kim można by wyładować wszystkie frustracje seksualne. Zmrużyła oczy, była na tyle blisko drzwi, że udało jej się rozpoznać twarz Jekylla. Jego jadeitowe oczy zalśniły w słabym blasku świeczki; słowa, które do niej dotarły, szybko ją ocuciły z pierwotnego odrętwienia. Skrzywiła się nieco, raczej z troską niż niesmakiem na myśl o kolejnej robocie, obrzuciła nieufnym wzrokiem stojącego za nim psa. Jeśli ten pchlarz odgryzie mi cokolwiek, to masz przesrane, Jekyll, pomyślała, szybko jednak podchodząc do niego i chwytając pewną ręką za lewe ramię Bernardyna.
Kładź się. – Pociągnęła go w stronę rozłożonej na ziemi maty, wyciągając drugie ramię przed nim na wypadek, gdyby zamierzał upaść na twarz. Szkoda by było dokładać sobie roboty. Traf chciał, że mężczyzna był niewiele cięższy od niej, z łatwością więc udało jej się dociągnąć go te kilka kroków; puściła go i podszedłszy do ściany naprzeciwko maty, podniosła z ziemi małą skrzynkę na narzędzia, w której, podręcznie, trzymała zapasy sterylnych skalpeli oraz gaz i, może, nawet resztek spirytusu.
Co się stało? – Przykucnęła naprzeciwko niego, mrużąc uważnie oczy. Tylko mi nie mdlej i nie rzygaj, nie mdlej i nie rzygaj…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Torba, w której była przechowywana apteczka, skonfrontowała się nagle z podłożem, gdy jej właściciel skorzystał z dobroci koleżanki po fachu i bez słowa podparł się na jej ramieniu. Przymknął powieki, czując ostry ból, ale zacisnął mocno szczękę, by nie wydać z siebie jęku. Nie zniósłby takiego upokorzenia.  
   — Hades — wypowiedział cicho imię psa, ale wiedział, że doberman wyłapie ten cichy dźwięk swoimi niesamowicie wyostrzonym zmysłem słuchu. — Waruj przy drzwiach. Ona nie stanowi zagrożenia — wydał mu komendą, a sam dodał w myślach słowo - chyba, ale nie chciał w tej chwili rozwodzić się nad kwestią zaufania. Nogi same przywiodły go do jej kwatery, zatem nie mógł poddawać swojej intuicji wątpliwościom. Wiedział, dlaczego ją wybrał spośród paru innych gotowych na przyjęcie w każdej chwili pacjentów medyków. Dobrze wiedział. Kilka razy nadarzyła się okazja do współpracy. Pamiętał, gdy mu asystowała  lub pomogła, kiedy jeszcze nie posiadała rangi lekarza w szeregach Psów. Nigdy nie robiła nadprogramowych ruchów. Była precyzyjna i dobrze wyszkolona. Medycyna. Na tym polu porozumiewali się bez słów. Miała fach w rękach  i predyspozycje, by wyszarpywać ludzi z mocnych ramion śmierci. Kula tkwiące w jego ciele nie powinna stanowić dla niej żadnego wyzwania. W tym miejscu podobne zabiegi były rutyną.
   Usiadł i poczuł ulgę. Niemal nie czuł nóg. Nie wiedział, ile tak szedł, ale miał wrażanie, że jeden albo dwa dni.  Miał pusty żołądek i usychał z pragnienia. Uleciały z niego siły i zbędne kilogramy, chociaż tak naprawdę nigdy takowych nie posiadał. Nadal kręciło mu się w głowie i czuł przeszywający ból w potylicy. Narkoza i upadek. Miał wrażenie, że ucieczka miała miejsce tysiąc lat temu, a nawet w innym życiu, chociaż nigdy nie wierzył w reinkarnacje.
   Położył się, zgodniej z jej zaleceniem. Jako medyk wiedział, że takowych choćby nie wiadomo co nie powinno się bagatelizować. Wręcz nienawidzili, gdy pacjenci to robili, więc sam nie miał zamiaru jej utrudniać zadania. Chciał jak najszybciej zaszyć się w swojej norze i przegonić zakorzenią w głowie chandrę; chociażby alkoholem, czymkolwiek. To nie był dobry czas, by zerwać ze swoim nałogiem.
   Utkwił zamglone spojrzenie w kobiecie. W kobiecie, której imię wyleciało mu z głowy, chociaż nadal przeszukiwał swoją pamięć, by go odnaleźć. Położył się, ale mniej więcej sekundę później tego pożałował. W skutek upadku na plecach powstało parę stłuczeń i zadrapań, a w kontakcie z wilgotną tkaniną szczypały nieprzyjemnie. Zęby mu zazgrzytały w próbie stłumienia syku i wtedy jego błędniki zarejestrowały pytanie, które z obcego gardła.
   —  Co się stało? — powtórzył pod nosem, ledwo poruszając zdrętwiałymi od mrozu wargami. Nie potrafił ubrać swoich przeżyć w odpowiednie słowa. Jeszcze nie teraz. Rany nadal były świeże, a ilekroć zamykał oczy, tylekroć przed oczami stawała mu zalana kwasem twarz człowieka, od którego nadal wyczuwał chęć mordu, mimo dzielącej ich od siebie sporej odległości. Przeniknęła do kość, jak chód. Była tak namacalna, że Jekyll miał ochotę go zabić. — Za żółtą chustą kłopoty pętają się jak smród po gaciach — odparł, przed tym przełykając ślinę, by nawilżyć popękane przez suchość obolałe gardło. Niejako miał wrażenie, że kiełkuje w nim ropień. Nadal czuł pod językiem lodowatą powierzchnie śniegu, który zlizywał z gałęzi w celu zabicia doskwierającego mu w trakcie pośpiesznego marszu pragnienia. O n i myśleli, że umarł, ale podskórnie wyczuł, że Nine wcale nie wziął tego za pewniak. To jeszcze nie ten dzień, pobrzmiewała w jego umyśle raz za razem. O n wiedział, że to się tak skończył. Obmyślił to i zaplanował strategię. Krok po kroku. To było zbyt łatwe. Ucieczka też była zbyt łatwa. Bernardyn czuł się trochę jak pod wpływem alkoholu; nie myślał trzeźwo. Jego otumaniony przez zmęczenie umysł wysłał sprzeczne sygnały, mieszające się ze strachem. Pierwszy raz od dawno tak bardzo się bał, mimo iż jeszcze nie dawno był przekonany, że odrzucił ze słownika słowo strach. Jego definicja na nowo zagnieździła się w pamięć Lisa, wraz z wyrytym na nim piętnem doświadczenia. Miał wrażenie, że zmorzył go bardzo głęboki i realistyczny sen, a tak naprawdę nadal tkwi w tej przeklętej, zamkniętej w skalnych ścianach osadzie i, gdy tylko się obudzi, poczuje na swojej twarzy przeszywające spojrzenie.
   Odnalazł po omacku ramię kobiety i zacisnął na nim palce. Chciał się upewnić, że nie była metafizycznym wytworem jego wyobraźni, ale uścisk był mizerny. Ledwo wyczuwał pod opuszkami zziębniętych palców strukturę jej miękkiej skóry. Ciepłota nieśmiało przenikała do skostniałej dłoni Jekylla. Dostał niekontrolowany lekkich drgawek, a z pomiędzy ust wymsknął się pojedynczy, ledwo słyszalny pomruk. Dźwignął się na zdrowym ramieniu i zerknął dziewczynie prosto  w oczy, jakby w próbie złamania z nią nici porozumienia. Powiedz, że jesteś prawdziwa. – patrzyły na nią niemalże błagalnie w poszukiwaniu świadectwa jej autentyczności. Miał mętlik w głowie i nie potrafił go uporządkować. Choć w samym zamknięciu tkwił niespełna tydzień, t y l k o tydzień, miał irracjonalne wrażenie, że to a ż tydzień. Dni rozciągały się w nieskończoność. Dzień stawał się nocą, a noc dniem.
  Z ust uleciało ciche westchnienie.  
   — Mam postrzelone prawe ramię. Tkwi w nim kula. Zatrzymała się na mięśniach. Reszta to pikuś, ale, jeśli masz nadmiar czasu, możesz zobaczyć jak się ma kostka. Zrobiłem prowizoryczny opatrunek, ale nadal boli jak skurwysyn.
   Zignorował niemal zerową widoczność w prawym oko. Wiedział, że nie zdążyło się zregenerować się po operacji, która miała miejsca niespełna kilka dni temu. Musiał być w tej kwestii cierpliwy. Znów zamknął oddech, starając się wyrównać rytm oddechu.
  — Wyzionął ktoś ducha pod moją nieobecność? — zapytał. Nieszczególnie interesował go los „towarzyszy”, ale potrzebował zająć czymś myśli, a z doświadczenia wiedział, że Bernardyni przez wzgląd na swoją profesję byli niewyczerpalnym źródłem wiedzy.
  Hades zaszczekał pod drzwiami, gdy ktoś przemknął korytarzem, ale Jekyll nie zwrócił na to w ogóle uwagi. Powoli wyparowywały z niego resztki świadomości.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach