Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Tak jej świat zawirował przed oczami, ze na chwilę straciła poczucie czas i miejsca, ale zaraz wróciła do rzeczywistości. Akurat wtedy kiedy Cayen podciągał jej bokserkę. Momentalnie sie zarumieniła, co mocno się odznaczyło na jej niezdrowo bladej cerze.
Znała już go długo, ale dalej wstydziła się swojego ciała. Tej wychodzonej masy kości. Jak tak leżała można było zliczyć jej wszystkie żebra, a spodnie odstawały od brzucha oparte o kości biodrowe. Jej oczy obserwowały jak mężczyzna zaczyna majsterkować przy jej brzuchu. Miała ochotę na niego nawrzeszczeć, ale nie miała już siły. Piasek wydawał się bardzo wygodny i najchętniej by usnęła, ale wiedziała, że nie może. Dlatego wpatrywała się w sylwetkę tego idioty. Przerażało ją momentami jak dobrze znała jego ciało, chociaż ich kontakt ograniczał się właśnie do takich sytuacji. Rosa robiła sobie kuku, potem spotykała dobrego kruczego samarytanina i kłóciła się z nim by koniec końców dać się opatrzyć.
Teoretycznie magnesy naładowanie równoimienni powinni się odpychać, ale w jakiś chory sposób lgną do siebie, ponoć nawet cyjanek podawany w małych ilościach potrafi uzależnić. Widać ich relacja to taka toksyna, która jeszcze nie zdołała ich zabić. Już wiele razy dziewczyna chowała się na terenie Desperacji w jego gnieździe i wyzywała się na Cayenie jak tylko mogła. I może właśnie dlatego nie zwariowała przez te wszystkie lata. Miała miejsce i osobę, która ja nie oceniała.
-Mogę umierać jeżeli ciebie to też zabiję- nie, to nic romantycznego. Rosa jeszcze aż tak nie odleciała. Jednak nawet pomimo tych słów łowczyni nie pozwoliłaby nikomu skrzywdzić to rozkrakane ptaszysko. Jej worek do bicia. Tykniecie w jej obecności grozi zagryzieniem na miejscu.
Słysząc o szlabanie oblizała nerwowo usta. Doskonale wiedziała, ze okazem piękności to ona nie była. Nie licząc poszarzałej cery, to dochodziły jeszcze liczne blizny, które powstały w różnych okolicznościach. Od poparzenia, poprzez ugryzienia i zadrapania na ranach ciętych i postrzałowych kończąc. Istna mapa cierpienia i męk, których Rosa albo nie chce, albo naprawdę nie do końca pamięta. Żeby jeszcze ona się oszczędzała, to może nie byłoby tragedii, ale dziewczyna autodestrukcję ma we krwi, bo kto normalny z jej stanem zdrowia drażni się z wymordowanym i nie jest tu mowa o Cayenie. Tylko Rosa, która jeszcze igrała z ogniem, a dokładniej z jednym ze swoich nowych materiałów wybuchowych.
-Nie jesteś moją matką dupku- skomentowała tak jego wypowiedź.
Na szczęście prócz ogromnych siniaków nie krwawiła z żadnego innego miejsca. Wyglądała tylko jaka taka śliwka w rozmiarze XXL. No teraz już śliwka w bandażu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Choć robił to już wiele razy, choć zdarzało się nieraz przez te wszystkie lata, że trzymał Rosę w ramionach większą ilość razy niż niejedną kobietę i tylko jej pozwalał zostawać do poranka u swojego boku, co oczywiście nie obywało się bez krzyków i pretensji z jej strony, że znajduje się obok i śmie być tak blisko, to i tak odczuwał lekki wstyd podwijając koszulkę i obnażając światu jej bladą skórę naznaczoną życiem. Ile razy dotykał tę posiniaczoną skórę, smarował kiepskiej jakości na prędce przyrządzonymi okładami wyraźnie odznaczające się kości. Czy kiedyś coś powiedział powiedział na ten temat? Zadrwił? Jeżeli tak, to był niezamierzony przytyk. Wyjątkowo przy niej puszczały mu hamulce i język swawolił nieprzyzwoitości, ale fakt jest taki, że miała w sobie coś, co powodowało, że nigdy nie uznał jej ciała za zepsutą powłokę duszy. To była ona. To była Rosa. Tłumaczenia dla niewtajemniczonych są zgoła zbędne, bo trzeba żyć tyle lat co on by doceniać coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się niewarte zachodu. Jakże w błędzie byli ci ludzie i stawali na pozycji największych przegrywów życia, którzy tak oceniali tę, największą zmorę jego życia. Była Łowcą, co oznacza, że będzie żyła znacznie dłużej niż przeciętny człowiek, nie bał się więc dać się wciągnąć w tę pętlę chorego przywiązania, bo wiedział, że to nie minie za pojedynczym mrugnięciem oka. Nie to nie jest podpisanie paktu z diabłem, czy odpowiedzenie na zgłoszenie: szukam niewolnika na terenach Desperacji albo dalej. Ona była jego błyskotką w kruczym gnieździe. Gryzła i dopiekała, ale czyż to nie była zabawna odmiana? Nawet alter ego wydaje się na ten moment usatysfakcjonowanie i potulnie milczy. – Mogę umrzeć z tobą, ale nie koniecznie w piaskownicy, to musiałoby – jedno owiniecie bandaża wokół kibici – być bardzo – drugie – głośne miejsce, o którym – trzecie – sami bardowie śpiewaliby w balladach, a nasze imiona traktowano by  z – czwarte – boskim namaszczeniem. – ostatnie zawinięcie i pętla. – Kobieto, jak zwykle świetnie pasujesz kształtem do moich barków, a w ramionach leżysz jakbyś była specjalnie do nich wyrzebiona. A matka raczej by Ci tego nie powiedziała. – mały flirt po opiece lekarskiej? W jego przypadku? Zawsze. W końcu nie na co dzień można mieć takiego hot pielęgniarza. IQ za małe powiadasz? Ciałem nadrabia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słowa Cayena powoli docierały do niej w co raz to bardziej rozsypanych fragmentach. Nie podobało jej się to, tak samo jak fakt, ze powieki stawały się za każdym mrugnięciem cięższe. Ale już była opatrzona i w sumie to nie miała czego się bać. Nawet jak przyśnie, to ten świr jej nie zostawi, skrzywiła się jeszcze tylko jak ją wziął na ręce i stęknęła cicho jak ból przeszył jej ciało.
-A spróbuj mnie zmacać, to cie potem wykastruję- nie do końca była świadoma tego co mówi, ale oczywiście musiała to być jakaś złośliwość. Zaraz po tym jej głowa opadła bezwiednie a oddech się uspokoił. Ciało miało dość i ogłosiło ogólny bunt.
Dziewczyna dobrze wiedziała jakie podejście do innych osób ma to cholerne ptaszysko, więc zawsze mu groziła, ze dostanie w nos jak będzie coś do niej próbował i widać w jakiś sposób to działało... albo i nie działało, tylko z jakiś ukrytych dla wzroku Rosy powodów ten idiota się do niej jeszcze nie dobierał.
Okazji miał naprawdę wiele. Dziewczyna od śmierci matki spała sama zamknięta na cztery spusty w dźwiękoszczelnych ścianach. Nikt nie słyszał jak zdzierała sobie gardło budzona gwałtownie przez koszmar. Siedziała w tym sama (Mgły nie liczymy), aż pewnego dnia została zmuszona do nocowania u Cayena. Znali się wtedy już dłuższy czas i Rosa jakoś zdołała usnąć no i obudził ją koszmar, tyle, że miała wtedy świadomość, ze jest ktoś jeszcze. Najzwyczajniej na świecie wpakowała mu się do łóżka i wtuliła się w niego jak w wielkiego misia. Oczywiście rano go opierdoliła od góry po sam dół, ale nawet przed sobą musiała przyznać, ze dawno nie przespała tak dobrze nocy. Po dłuższym czasie po prostu się kładła do łóżka i udawała ze zasypia licząc za każdym razem do dwóch tysięcy. Potem wstawała i wślizgiwała się pod jego pościel, by rano zrobić mu burdę, że jak to się stało, ze jest w jego łóżku.
Wszystkich dookoła zawsze intrygowało jak to działa, ze po pobycie na Desperacji Rosa wracała bardziej zdrowa niż była w siedzibie łowców.
Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego akurat te wspomnienia ją nawiedzały w tym stanie pół snu pół jawy, ale nie miała siły narzekać. Zresztą, przyjemnie jest zajrzeć wstecz i nie widzieć tylko straty. Znajomość z tym kruczym dupkiem była swojego rodzaju zyskiem. Sam fakt, ze zaczynała bardziej lubić jego zapach od wanilii coś znaczył, ale przecież nasza Różyczka w życiu by się do tego nie przyznała. Nawet będąc zamknięta w swoim na wpół uśpionym umyśle.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skończywszy robotę pielęgniarki, obejrzał pobieżnie trzymanego w ramionach. Tj. na ramieniu, brudasa, przez tę krew nic nie widział, ale po zapachu bardzo przytłumionej już nuty metalicznego zapachu wanilii doprawionej nikotyną, wyczuł, że główna rana została opatrzona, a ta cała reszta zeschniętych, bordowych skorup krwi nie należy do niej.
- Nienawidzę Cię, wiesz. – szepnął,. odpowiedzi do nie przytomnej już dziewczyny, choć sam nie wiedział, kto przez niego w tym momencie przemawiał. On czy może One? Złapał wolną ręką jej nogi, pod kolanami i rozpoczął dalszą wędrówkę w stronę domu. Opowiadał jej anegdotki i sprośne historyjki z czasów, gdy Desperacja nie była zmutowanym tworem wirusa, kłębkiem kurzu i deprawacji, a obfitującym w kilkusetmetrowe, szklane domy krajem, gdzie ludzie otoczeni przepychem cywilizacji żyli w pospiechu gnani pędem krótkiego życia, wiedząc, że żyje się tylko raz. W ciągu tej wędrówki tylko raz bardzo szybkim biegiem zgrabnie uciekał przed 3 metrowym robalem, ale naprowadził go na grupkę zmierzających na nich Desperatów ze strzelbami, więc Rosa i Cayen znajdujący się w samym centrum wydarzeń, dzięki olimpijskiemu sprintowi Kruka, pozostawili ich samych sobie, pokazując im środkowy palec z godnością oddalili się z miejsca niefortunnego spotkania. Dzień jak co dzień. Rosa wszystko przespała, chociaż to jej palec Cayen pokazał na odchodnym Desperatom, o mało nie przypłacając tego życiem, bo robal deptał im po piętach. Więc. Tak. Cayen wbiegł w grupkę zdezorientowanych, uzbrojonych rozbójników i szybko ich z Rosą pożegnał. Nie ma to jak dom.A żeby nie było im smutno, to zostawili w prezencie pełzającego zaciekle Pustynnego Robala, by ich przytulił do brzuszka.
***
Dom. Na drzewie. A w nim. Pokój. Dalej. Łóżko. A w nim. Cayen przytulał poduszkę i coś małego, czarnego, co w gruncie rzeczy było Rosą. Kobieta natomiast przygwożdżona do łóżka, przez mężczyznę miała lepiej niż ten poprzedni założony nowy opatrunek, mokre w miarę czyste włosy, narzuconą na swoją bokserkę i majtki, wielką lnianą koszulę Cayena. W gruncie rzeczy jej twarz też była znośnie czysta. A sterta mokrych szmat leżała kilka metrów dalej od łoża, przesiąknięta brudem i krwią. Wszystko jasne. Zapach lenniczej maści na siniaki drażnił nozdrza swoim ostrym, nieprzyjemnym zapachem, ale za to koił ból, jaki dziewczyna mogła wcześniej odczuwać. Zdecydowanie, pozbawiony koszuli mężczyzna spał sobie w najlepsze, a nikły, niewinny uśmiech świadczył o tym, że śniło mu się coś wyjątkowo miłego. Czy też zabawnego. Np. to że leży w łóżku z Rosą. Zaraz. To nie sen. I tak nic świadom spał jak kamień.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak zwykle śniły jej się jakieś głupoty, ale nie były to klasyczne koszmary o zwęglonych ciałach, wyszczerzonych wilkach i żołnierzach celujących do niej z broni. Zwykły sen, jakie miewała naprawdę rzadko. Może nawet trochę pomieszała jej się rzeczywistość z tymi dziwnymi obrazami, które nijak nie była w stanie ulokować w jakimkolwiek czasie. Może nawet na chwilę odzyskała przytomność kiedy Cayen ją doprowadzał do porządku, ale na pewno nie była w stanie tego zapisać.
Pomimo wszystko nadszedł czas na porządne rozbudzenie. Nieprzyjemne ręce rzeczywistości wyciągały ją z tego przyjemnego stanu, kiedy to nic ją nie boli. Pierwsze co do niej dotarł kiedy odzyskała czucie w całym ciele, było przyjemne ciepło. Odruchowo bardziej przylgnęła do tego kaloryfera, który potem okazała się żywy.
Mruknęła pod nosem i zaczęła się powoli przeciągać. Poczuła ból w brzuchu i wtedy wspomnienia do niej wróciły. Walka. Pustynia. Cayen... ten głupi chuj. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała się na śpiącą twarz mężczyzny. Zrobiła zaraz wielce obrażoną minę i złapała w zęby najbliższy kawałek skóry.
-CO TY TUTAJ ROBISZ?!- wrzasnęła. Może nie na całe gardło, ale wyostrzone zmysły wymordowanego zostały prawdopodobnie własnie boleśnie zmolestowane przez głos dziewczyny.
No i zaczynała się codzienna sielanka. W głębi duszy Rosa chciała by takie poranki ją raczyły przez najbliższy okres czasu. Chciała odpocząć od syfu jakim sobą reprezentowało M-3 i organizacja łowców. A u boku kruczego skurwysyna miała na to szansę. Oczywiście przy okazji wyżyje się jak tylko będzie mogła.
-Ty pieprzony zboczeńcu! Puszczaj mnie bo zrobię z ciebie druszlak jak tylko pójdziesz dzisiaj spać- piszczała, ale się nie szarpała. Nie chciała na nowo otwierać tej rany skoro już się suka w miarę zasklepiła. Dziewczyna miała za mało krwi, by tak o sobie nią szastać na prawo i lewo.
Zaraz znowu ugryzła mężczyznę. Nie zaciskała zębów tak by przebić skórę, ale siniaki zostawiała po sobie. Jak takie małe wściekłe szczenie, które gryzie niby na poważnie, ale jednak boi sie zrobić większą krzywdę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nowy dzień miał być taki piękny. Kiedy Rosa smaczne spała, on musiał ją przytachać, umyć, przeprać, okopać i przeżyć. Kiedy dotarł szczęśliwy do ostatniego etapu, po raz kolejny w życiu przekonał się, że dobry chwile są krótkie i ulotne a hasło Carpe diem wcale nie jest na pokaz. Ból na wysokości ramienia szybko go obudził i gdy otworzył oczy, zobaczył kobietę. Przeżył kilkusekundowy zawał, bo mózg nie zarejestrował, że to tylko Rosa. Nie było czasu, a oddechy ulgi, bo zaczęła się litania.
- Mieszkam, co mogę tutaj robić? – burknął i klepnął ją poduszką po głowie by się z nim tak gryźlwie na dzień dobry nie witała. Jak się okazało, nie poskutkowało.
- Zdecyduj się. Jestem zboczeńcem, czy durszlakiem? To wiesz – ziewną przeciągle – Ja pójdę spać, a ty się namyśl. – sen na nowo ogarniał powieki, ale kolejne ukąszenie Rosy, ponownie senność spłoszyło – Kaganiec. Ugryź mnie jeszcze raz, a zrobię Ci specjalny kaganiec. – To była bardzo poważna groźna, zakończona strategicznym obróceniem się mężczyzny na drugi bok, razem ze wszystkimi kończynami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może i to zabrzmi dziwnie, ale Rosa zdążyła przywyknąć do takiej kolei rzeczy. Nawet się nie przestraszyła, ze to Cayen. W końcu tylko on miał prawo leżeć obok niej i uchodzić z życiem... no może tylko trochę pogryziony. Dlatego od razu przeszła do dręczenia biedaka.
-Jesteś głupią zboczoną podeszwą!- warknęła słysząc jego zaspany ton.
Pewnie właśnie za tamte słowa został dziabnięty po raz drugi. W końcu jednak ten rozkrakany idiota skapitulował i wybrał taktyczny odwrót. Dosłownie. No i dostała co chciała.
Zaczęła nagle drżeć. Nic dziwnego skoro pozbawiono ją prywatnego żywego piecyka, ale nie miała zamiaru narzekać. Zresztą... wcale go nie potrzebowała. Szczelniej się owinęła w jego koszulę, które mogła jej spokojnie robić za sukienkę i przerzuciła mokre włosy do tyłu, by jej nie przeszkadzały. Między nogami śmignął jej drugi współlokator tego drzewu. Nie wiedzieć czemu zwierze od samego początku ją tolerowało i dziewczyna podejrzewa, ze jeżeli miałby wybrać między nią, a Cayeniem to nie myślałby zbyt długo... ale nie była tego pewna i tez nie chciała sprawdzać.
Powoli wstała i zaczęła dreptać w stronę niby-kuchni. Tam zaczęła się chrzątać w poszukiwaniu czegoś do picia. Było jej niedobrze, więc nie ma mowy o jedzeniu, ale również doskonale wiedziała, o tym, ze musi napić się czegoś słodkiego. W końcu znalazła jakiś napój, który nie był przeterminowany i nalała sobie szklankę, z której upiła łyk. Po chwili jednak odstawiła naczynie i fuknęła obejmując wzrokiem ten wielki burdel jaki był w tym niby mieszkaniu. Zaczęła zaraz sprzątać i układać wszystko mniej więcej. Nie była pedantem, ale jak nie pracowała, to w pokoju miała porządek. Po dłuższej chwili chwyciła szklankę i oparła się o ścianę z zadowoleniem obserwując swoje dzieło.
-A co ty taka miła dla niego?- no i każda sielanka musi się kończyć. Mgła się odezwała, a Rosa ścisneła mocniej naczynie w dłoni.
-Nie jestem miła dla niego po prostu nie lubię syfu- odparła jak zwykle pogodnie i miło. Jednak starała się mówić w miarę cicho, by nie obudzić domownika. Nie wiedziała jakby zareagował na wieść, ze dziewczyna gada sama ze sobą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na ramie łóżka pojawił się wielki kruk. Wpatrywał się uważnie w Cayena, bezmyślnie przekręcając swój łepek na bok. Czarne, bezrozumne oczy świdrowały mężczyznę. Poczuł to nawet przez sen, przez co aż się wzdrygnął. Mimo to Morfeusz twardo trzymał go w swoich objęciach. Do czarnego ptaka dołączył kolejny. Tym razem nowy gość bez krępacji kłapał dziobem i nachylał się nad nim, by ciągać go za kosmki włosów. Machnął na niego ręką. Wtem cały pokój zapełnił się chmarą kruczych braci, którzy zawzięcie machali skrzydłami, atakowali się dziobami. Zlali się w zapełniającą pokój czarną masę i niczym ogromny bazgroł toczyły ze sobą bój, nie oszczędzając przy tym i jego samego. Pióra opadały na podłogę, krew polała się po ścianach. Pościel pokryła się puchatą szatą, mokrą i lepką od szkarłatnego deszczu. Jazgot rozkrakanego ptactwa przeszedł w jeden, głośny krzyk
- CAAAYEN!

Obudził się zlany potem i usiadł. Ręka przejechała po mokrym czole po czym odgarnęła spocone kosmki do tyły. Pokój wyglądał normalnie. Mało tego. Był czysty. Wolną ręką poszukał Rosy, ale jedyne co zastał, to zimną fakturę pościeli. Czyli już wiadomo, dlaczego wokół niego zapanował porządek. Nawet rosomaka nie było w pobliżu. Pewnie włóczył się za Rosą, wielce w nią wpatrzony. A menda zawsze gryzie go w stopy, tak by nie zapomniał, kto tu jest gospodarzem. Jakże wielkim zaskokiem była dla niego dziwna nić przyjaźni czy też wzajemnej akceptacji pomiędzy kobietą, a tym małym szkodnikiem. Czyli jak ona była u niego, to miał dwa głosy przeciwko sobie. Dobrali się. Opadł na poduszki i stęknął głośno, nagle odczuwając ciężar przeżytych lat.
- Rosa! – krzyknął, a udręczony głos poniósł się echem w mieszkaniu – ROSA! – agonalne zawołanie umierającego wyrwało się z jego piersi. Jakby właśnie nadszedł jego kres i potrzebował bliskiej osoby do wyspowiadania się w tych ostatnich godzinach, a może nawet minutach życia. Gdy kobieta, zapewne bardzo „zadowolona” z jego nawoływań, pojawiła się w pokoju, on resztkami sił położył sobie rękę na czole i spojrzał na nią smętnymi, szarymi oczami. – Rosa. – szepnął z lekką dozą czułości. Czuł, że niemal brak mu już tchu. Poczekał, aż zbliży się do niego. Na przykład po to, żeby go dobić co by się tak nie męczył. Obserwował ją, a oddech z trudem chwytany, słabł z każdą chwilą. Rozprostował rękę, a dłoń zwrócona wierzchem do góry, niemo prosiła by ją Rosa złapała.
-  Nudzi mi się. Zjemy coś? – zdecydowanie nie były to standardowe słowa umierającego. Rześki, radosny ton również na to nie wskazywał. Figlarne ogniki w szarych oczętach rozświetliły jego podstępne oblicze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kończyła właśnie ścierać kuchnio-podobne pomieszczenie i odstawiła szklankę na miejsce (oczywiście po wyczyszczeniu jej dokładnie). Właściciel domostwa kręcił się między jej nogami wyczekując jakiś fantów, które zawsze dostawał kiedy dziewczyna była w pobliżu. W końcu rzuciła mu ukradkiem kilka smakołyków i włochaty demon nawet dał się jej pogłaskać.
Rosa o wiele bardziej lubiła zwierzęta od ludzi. Pewnie dlatego w jej pokoju co jakiś czas można zobaczyć latającego mechanicznego ptaka, czy łaszącego się do Iskry kota... oczywiście również z metalu. Niestety te urządzenia mają to do siebie, ze potrzebują prądu jak pies karmy, więc zazwyczaj dogorywają w jakimś kącie zapomniane przez właścicielkę, która pracuję nad o wiele ważniejszym projektem.
Było cicho i spokojnie. Panienka Valentine prawie zapomniała, że w domu jest jeszcze ten kruczy idiota. Prawie... bo kiedy już wypierała z głowy jego irytująca egzystencję, to musiał się odezwać... i to jeszcze w jaki sposób. Aż ją ciarki przeszły i ze ścierką w ręce ruszyła do sypialni. Aż pulsowała jej żyłka od tego tonu, który przypominał jej lament dogorywającego pisklaka. Stanęła nad łóżkiem i patrzyła się na niego jak na skończonego idiotę, jednak przez ten chłodny wzrok przedarła się mała nutka troski. I pomimo tego, ze się pojawiła zaledwie na ułamek sekundy, to niezaprzeczalnie szkarłatne oczy dziewczyny na chwile błysnęły.
Podeszła bliżej i przyjrzała się wyciągniętej ręce Cayena jakby za bardzo nie widząc co z nią zrobić... czy to odgryźć, czy pogłaskać? Jednak zaraz jej wątpliwości się rozwiały, kiedy stał się cud uzdrowienia i nagle ten świr okazał się skończonym dupkiem.
-Ty głupi cwelu! To ja się tutaj fatyguję, a ty co? Takie numery mi odwalasz? Zatłukę cię jak psa! Tylko popatrz!- wrzasnęła i rzuciła się na niego by zdzielić mu wilgotną ścierą przez łeb.
Do tego wszystkiego jej ciało na samą myśl o jedzeniu gwałtownie zaprotestowało posyłając jej falę nieprzyjemnych nudności. Chociaż i tak nie miała czym wymiotować. Od dwóch dni nic nie jadła. Pewnie gdyby nie łowieckie geny już dawno by umarła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zawieszony z braku aktywności w pisaniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach