Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Czas: Kilka miesięcy temu
Uczestnicy: Natalie x Cayen
Miejsce: Desperacja
______________________________________________________________________


I to by było na tyle. Jej wizyta w Edenie nie mogła trwać wiecznie i dziewczyna musiała wreszcie wrócić do Miasta. Poniekąd cieszyła się, że dowiedziała się kilku przydatnych informacji o posiadaczce imienia, które śniło jej się po nocach.
A więc jestem jakimś tam zaginionym, starym aniołem? Niezła bajka. Z drugiej strony, mam jej moce i te przebłyski... Ugh. Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie zagmatwane?!
Warknęła coś pod nosem, sznurując ciasno glany i poprawiając plecak. Czekał ją długi marsz, więc musiała się dobrze przygotować. Jakaż szkoda, że nie miała własnego motocykla albo innego środka transportu, a Sleipnir nie mógł jej akurat pożyczyć swojego wehikułu. Zamiast tego musiała się tłuc z buta przez pół Desperacji.
Całe szczęście, że nawet tu zdołały dotrzeć jej kontakty, bo dzięki temu, nie musiała wędrować sama. Może i była zdolna i znała się na przetrwaniu w trudnych warunkach... ale tylko w teorii. Wiedzy teoretycznej miała w tej czarnej główce naprawdę dużo, niestety, to nie mogło wystarczyć. Wolała nie ryzykować rozszarpania przez jakąś dziką bestię z powodu swojego niedopatrzenia i dlatego umówiła się z jedną z wędrujących po tych terenach osób, by ta jej towarzyszyła. To znaczy - towarzyszył.
Naciągnęła mocniej kaptur na głowę. Może i był już wieczór, ale słońce nadal przygrzewało.
Piekielna gwiazda. Piekielne promieniowanie ultrafioletowe bombardujące moją chorą skórę...
Może i przyspieszona regeneracja połączona z regularnym piciem naparu z passiflory naprawdę pomagały, ale to nieprzyjemne uczucie pieczenia towarzyszące wystawianiu skóry na światło nadal jej towarzyszyło.
Dlatego też kiedy już była zmuszona poruszać się po otwartej przestrzeni również za dnia, nosiła długi czarny płaszcz, rękawiczki sięgające nawet łokci, naciągnięty kaptur, chustkę zasłaniającą pół twarzy, gogle zasłaniające drugą połowę i oczywiście masywne buty, które mogły same w sobie stanowić broń, jeśli umiało się odpowiednio kopnąć, a ona zdecydowanie potrafiła. O przyczepionej do pasa broni palnej, Tesli i nożu oraz wypełnionym sprzętem plecaku nie było nawet co wspominać. Je również trzymała przy sobie.
Wreszcie dotarła do skały przy której sielski krajobraz Edenu stopniowo przechodził w pustkowia Desperacji. Westchnęła ciężko i odwróciła się jeszcze raz w stronę anielskiej krainy. Wizja wędrówki nie była zbyt przyjemna i to miejsce aż się prosiło, by w w nim zostać, ale nie. Musiała iść. Czekali na nią ludzie, u których miała dług do spłacenia. Tam może też nie był jej dom, ale to miejsce też nim nie było. Właściwie, ona nigdzie nie czuła się jak w domu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wieczór tkał nad tym przeklętym Desperackim padołem pierwsze ciemne smugi nocy. W oddali wiatr zawodził cicho, przefruwając przez wyżłobione z biegiem czasu szczeliny łysych gór, a nabierające pewności siebie drapieżniki już ostrzyły swoje kły na zbliżające się nocne polowanie, na nieostrożnych podróżników czy słabsze zwierzęta. Cayen siedział na ziemi rozparty, praktycznie leżał, z nogą na nodze stopą wygrywał tylko jemu znany powolny, płynny rytm. Słomiany kapelusz nałożony na głowę, zasłaniał swoim rondlem jego oczy. Zrelaksowany mężczyzna po dwudziestce spał smacznie, oparty o kamień, a wiatr mierzwił lekko jasną, lnianą koszulę z rozcięciem do pępka. W rzeczywistości jednak skryte, srebrne tęczówki czujnie śledziły otoczenie, a uszy dokładnie nasłuchiwały nawet najmniejszych szmerów. Młodzieniaszek również z niego nie był, ale wieku przecież nie wypada palcami wytykać. Splótł ręce na piersi i kontynuował beztroskie oględziny tak dobrze mu znanych ziem, że nawet nowo przybyły kamień czy niedawno zdeptaną połać suchej trawy był w stanie wskazać. Właściwie to kilka dobrych godzin już przesiedział pod poczciwym głazem, oddzielającym spalone połacie od soczystych ziem Edenu. Powodem była oczywiście praca. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Skontaktowała się z nim taka jedna, dobra osóbka z miasta, więc jak mógłby niewiaście odmówić? Niewiaście z pieniędzmi i dobrymi kontaktami. Odpowiedź oczywista.  Nie obchodziło go po co, dlaczego, za co. Sen jest smaczniejszy, gdy nie jest się obarczonym często niewygodną dla życia wiedzą.  Choć musiał przyznać, że ziarno ciekawości miało się dobrze. Droga długa i żmudna toteż nie wiadomo co przyniesie im tych kilka godzin wędrówki. Rozgrzana ziemia wciąż paliła gorącem odkryte skrawki ciała, pomimo zapadającego zmierzchu. Niewygodny standard w tych okolicach. Zza skały wyłonił się jeden but, potem drugi. Przekrzywił głowę do góry i uchylił rondel by móc opaczać postać. Wyczuł ją już jakiś czas temu, więc nie było powodów do niepokoju, ale męska ciekawość jest zawsze łakoma dobrych widoków. Uszanował jej nostalgiczne, ostatnie spojrzenie na piękną krainę. Gdyby mógł tam wejść najpewniej by tam już został, ale prawo jest prawem. Po dłuższej chwili milczenia odezwał się niskim tembrem:
- Gotowa?
Domyślając się odpowiedzi skoczył na równe nogi i otrzepał.
- Zapewne ty jesteś moim kontaktem. Cayen, miło poznać uroczą damę. – skierował wzrok ku Edenowi. Wewnętrzny kruk aż rwał się by tam polecieć. Odwrócił głowę nie chcąc wystawiać ciała na pokuszenie i zsunął kapelusz na plecy przy okazji poprawiając sznurek by go w szyję nie krępował. – Rozumiem, że nocna wędrówka jest dla Ciebie najbardziej odpowiadająca, jednakże nawet bez postoju możemy nie dotrzeć na miejsce o świcie. – wolał ostrzec zawczasu by pod koniec nie otrzymać reklamacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zawieszony z braku chęci pisania userów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach