Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Czas: Gdzieś teraz.
Miejsce: M-3. Zaczynamy od miejskiego domu dziecka.
Starring: Kaukaz, Verity i inni.

--------------------

- Dajcie spokój, próbuję się uczyć - rzuciła z wyraźną niechęcią w głosie w kierunku gromadki dzieciaków. Młodsi mieszkańcy sierocińca w liczbie sztuk trzech właśnie radośnie rozwalili się na jej łóżku, czyniąc na nim niemiłosierny bałagan. Verity jako jedna z nielicznych została uhonorowana własnym pokojem po tym, jak co drugą noc budziła mieszkające z nią osoby niekontrolowanymi krzykami. Wtedy też przeniesiono ją na sam koniec skrzydła przeznaczonego dla dziewcząt do pomieszczenia, które kiedyś w ogóle nie było sypialnią. Dopiero kilkanaście lat temu, kiedy dom dziecka był wyjątkowo przepełniony, wstawiono tam zapasowe łóżko, małe biureczko i dwie komody. Klitka okazała się być dla dziewczyny idealna - jej koszmary nie przeszkadzały nikomu oprócz jej samej, a do tego zyskiwała przywilej samodzielnego mieszkania. Nie miała takich problemów jak dzielenie się szafkami, kłótnie o czas gaszenia światła czy problem z hałasującą współlokatorką... no, oprócz tego, że niektóre dzieciaki pozwalały sobie na zbyt wiele i przesiadywały u niej w pokoju godzinami. Potrafili wypytywać bez końca o różnorakie informacje i smaczki na temat M-1 czy też po prostu o wszystko to, co mogła wiedzieć ich starsza siostra w biedzie. Do tego przypadkiem ujawniła się z posiadaniem własnego laptopa przywiezionego z rodzinnego Miasta, więc nieustannie stawała się adresatką próśb o puszczenie z Internetu bajki lub, nie daj Boże, horroru. W ogóle jak by na to nie patrzeć, to miała lepiej od pozostałych. Dopiero od niedawna mieszkała w sierocińcu, a do tego przyjechała do niego ze sporą ilością własnego dobytku. Co prawda władze utrzymywały dom dziecka i podopiecznym nie brakowało nic do godnego życia - oczywiście oprócz pełnej, kochającej rodziny - ale nie każdemu maluchowi prezentowano własne elektroniczne gadżety. Często musieli się dzielić komputerami nie z powodów finansowych, ale wychowawczych. A tajemnicza zielonowłosa przybyszka dostawała praktycznie wszystko, o cokolwiek by nie prosiła. Zapewne miało to swoje źródło w tym, że opiekę nad nastolatką w pewnym sensie sprawowały władze Miasta. Przyjechała bez rodziców, za to z papierologią od samej głowy M-1. Takiego czegoś nie dało się zlekceważyć; to na jego prośbę poszukiwanie rodziny adopcyjnej dla Ver było nie byle jaką sprawą, i mało kto w ogóle wnikał w przyczyny. Jedno było pewne: zielonowłosa umiała sobie załatwić wszystko. Poświeciła nieco oczami u opiekunów i nie gonili jej do snu wieczorami, nie kontrolowali zbyt rygorystycznie gdzie wybiera się po szkole, zwalniali z niektórych obowiązków. Tu zresztą należy nadmienić i uratować wizerunek Amerykanki. To nie tak, że ustawiła sobie życie w luksusie, szlajała się z byle kim, byle gdzie, byle po co, by nie spać po nocach i olać wszystko dookoła. Wręcz przeciwnie, co rusz zajmowała się młodszymi dzieciakami, chodziła na kilka kół zainteresowań, a do tego spędzała dużo czasu na nadrabianiu zaległości w szkole, które wynikały z różnic programowych pomiędzy jej dawną a nową szkołą. Harowała jak wół i za swoją ciężką pracę otrzymywała coś w rodzaju wynagrodzenia na zasadzie uczciwej wymiany.
Teoretycznie mogłaby tak żyć; w sierocińcu nie było jej źle, miała miłe towarzystwo, wyrozumiałych opiekunów, dobre warunki życia. Niestety każdy z podopiecznych domu dziecka, choćby miał najwspanialsze luksusy, gdzieś w sercu tęsknił za normalna rodziną. Sama Verity nie miała jakichś szczególnie pięknych wspomnień ze swojej przeszłości w domu rodzinnym, ale była optymistką. A nuż tutaj uda jej się trafić na kogoś bardziej przyzwoitego? Teraz nad kwestią jej adopcji czuwały władze, co nawet jeżeli powodowało nieco dziwne uczucie, było rzeczą dobrą. Miała o wiele więcej pewności, że trafi w dobre ręce.
O ile w ogóle ktoś się nią zainteresuje.
- Puść nam bajkę, Veri-chan! - zawołał jeden z intruzów, dziewięcioletni chłopiec z przeurocza szczerbą zamiast prawej górnej trójki. Dziewczyna rzuciła mu sfrustrowane spojrzenie spod intensywnie zielonej grzywki.
- Nie. Będziecie hałasować i mi przeszkadzać. Albo siedzicie cicho, albo do pokoju. - Błysnęła stanowczo ciemnobrązowym okiem, aż się młody odchylił. W tym jednak momencie do akcji wkroczyła ośmioletnia Kin, złotowłosy aniołek o melodyjnym głosie.
- Ale Veri-chan, uczysz się odkąd wróciłaś ze szkoły! - powiedziała, zeskakując z już i tak wzburzonej pościeli i podchodząc do starszej. - Zauczysz się na śmierć. Zrób sobie przerwę i obejrzyj razem z nami, a potem pójdziemy. - Wzięła Amerykankę za chudą dłoń i pociągnęła nieznacznie w stronę biurka, gdzie leżał porządny, nowoczesny laptop. Ver złagodniała nieco i przemieliła w ustach rząd wymówek.
- Prosimyyy~ - dodała śpiewnie mała. To do końca złamało opór dziewczyny, która zaraz wstała i pozbierawszy książki włączyła najnowszy odcinek popularnej ostatnimi czasy kreskówki. Wzięła komputer na kolana i usiadła na łóżku pomiędzy dzieciarnią, tak żeby każdy na pewno dobrze widział.
W takich chwilach nawet nie pamiętała, że jest na tym świecie całkiem sama.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Od kilku miesięcy chodziły głosy i ploty po jednostce dotyczące dziewczyny przybyłej z M1 - rzekomej "córce dyktatora". Co robiła tutaj? Czemu się jej zrzekł? Różne niejasne szepty chodziły po jednostce. Nawet ktoś taki, jak Adrian, który kompletnie się nie interesuje podobnymi plotkami słyszał o niej z tryliard razy. Każda kończyła się tym samym stwierdzeniem - "Jaka ona biedna", a potem historię jej zapętlano od nowa by się zaraz po tym mogła skończyć tym samym stwierdzeniem. I tak w koło macieju. Kurwicy szło dostać. Tym bardziej, że mimo iż wszyscy jej współczuli nikt nie odważył się przygarnąć jej pod dach. W końcu dzieciak władzy. Co prawda z innego miasta, lecz jednak bachor dyktatora. Kto wie z jaką to kupą mogło się wiązać? Nikt w końcu nie lubił sobie robić dobrowolnie kłopotu, a dziewczyna ewidentnie nim była. Oczywiści nikt poza Spadzińskim. Żebyście widzieli miny współpracowników, gdy poniosła się wieść, że dobrowolnie zgłosił się na jej opiekuna. Dlaczego? Co zdecydowało o tym, że się zgłosił? Cóż przede wszystkim powoli wkurwiało go to, że wszyscy pierdolą, piękne hasła ćwierkają, a jedyne co robią to z każdym dniem coraz to bardziej traktują to dziecko przedmiotowo. Gdy sobie pomyślał, że Adaviena równiez czegoś takiego doświadczyła to mu ciśnienie skakało. Daisy nie była wyjątkiem. Zgłosił się więc, ogarnął papiery i po kilku dniach zjawił się pod budynkiem sierocińca. Nieco się spóźnił, bo  służba mu się przedłużyła, a musiał jeszcze się przebrać. Złym pomysłem było bowiem przychodzenie do takiego miejsca w pełnym mundurze. Choć obecny set również wywołał lekki niepokój u jednej z opiekunek, która otworzyła drzwi. Wiecie, adidasy, jasny dres, niedopięta czarna, skórzana kurtka i kaptur na głowie.
- Pan w jakiej sprawie? - spytała młoda kobieta nieznacznie wychylając się przez uchylone drzwi. Uśmiechała się nieco kłopotliwie.
- Adrian Spadziński, władza powinna uprzedzić o moim przybyciu.
- Ach, tak. Zapraszam. - Odchyliła szerzej drzwi i zaprosiła Polaka do środka. - Proszę tutaj poczekać. Zara-...
- Poczekać? W szatni? - Przerwał je w połowie zdania. Brzmiał trochę pretensjonalnie, lecz tak właściwie był nieco zbity z tropu. Pierwszy raz cokolwiek, a właściwie kogokolwiek adoptował no ale chyba to powinno wyglądać trochę inaczej. Nie znał się, więc pytał
- Ach, cóż...tak właściwie to nie. Powinnam pana zaprowadzić do pokoju spotkań, kompletnie wypadło mi z głowy, proszę mi wybaczyć. Nieco się stresuję. - Wyraźnie była niezadowolona z tego, że musi zaprosić tego człowieka dalej niż poza szatnię. Chyba niekoniecznie wzbudzał jej zaufanie, jednak z drugiej strony był powiązany z władzami....Koniec końców Adrian wylądował w średniej wielkości pokoju o pastelowych, jasnych barwach - Proszę usiąść, kontaktuję się z przełożoną, dopełnimy procedury i zaraz zawołam Verity. Prozę się rozgościć. - Uśmiechała się i zamknęła Polaka w w pokoju spotkań.
Adrian nieco zdezorientowany całym zajściem jeszcze przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi, a zaraz potem wzruszył tylko bezradnie ramionami. Ściągną kaptur i trzymając ręce w kieszeniach kurtki krążył po pomieszczeniu. Jakoś nie chciało mu i siedzieć przy tym pastelowo błękitnym stole. Jego wzrok błądził więc po ścianach, kamerce, półkach z zabawkami i oknie, a właściwie krajobrazowi znajdującemu się za oknem. Jakoś widok wszechobecnej w pokoju pastelowej jasność i cukrowość go drażniły i sprawiały, że czuł się jak łom w czyich bebechach - nie na miejscu.  
- Co ja, kurwa, odpierdalam...
Niech się dzieje wola Nieba...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Migające na ekranie kolorowe postaci śledziła bez większego zaangażowania. Oprócz porzuconej przed chwilą nauki dziewczynę zajmowała pewna nieustępliwa myśl, która nie chciała jej opuścić już od kilku dni. Próbowano utrzymać ten fakt w tajemnicy, ale jedna z opiekunek przypadkiem upuściła nieco pary.
Ktoś się zainteresował.
Verity doskonale rozumiała, czemu nie poinformowano jej od razu. Nikt nie chciałby nastawić się na sukces, by później okazało się, że ze wszystkiego nici. Dlatego lepiej było zaczekać, aż będzie wiadomo chociaż trochę więcej, jak choćby kim jest owa tajemnicza osoba i czy jej zainteresowanie okaże się trwałe. Zielonowłosa nadal miała nadzieję, że plotki o jej osobie krążące w różnych grupach nie okażą się zbyt odstręczające. Ale może uczniowie nie wynosili wszystkich tych swoich szalonych pomysłów poza mury Shiroi? Bo gdyby to robili, Ver pewnie byłaby już spalona w całym Mieście. W końcu według niektórych swoich rówieśników miała na koncie morderstwo z zemsty, handel kradzionym towarem, związek z dwukrotnie starszym policjantem-przemytnikiem i charta afgańskiego. A to tylko kilka kropel z całego morza mniej lub bardziej zwariowanych teorii na temat nowej.
Na ekranie pokazały się napisy końcowe i rozległa się głośna zbiorowa prośba o kolejną bajkę, a już najlepiej porządny film pełnometrażowy. Amerykanka zaprotestowała, przywołując swoją potrzebę nauki, ale dzieciaki nie były z tego zbyt zadowolone. Wiedziały, że kiedyś w końcu będzie trzeba odpuścić, ale to jeszcze nie był ten czas. Wszystkie jak jeden mąż uczepiły się starszej i rozpoczęły swoje rytualne dziecięce jęki. Brakowało jeszcze tylko kanonicznego ale mamoooooo, jednak w miejscu, w którym wszyscy się znajdowali, nie każdy chciał się posługiwać tym wyrażeniem. Nie miało już ono takiego wydźwięku, jak miałoby w normalnych warunkach i nie każdy chciał to sobie przypominać.
Od kolejnego dziecięcego seansu wybawiło ją głośne, regularne pukanie i żeński głos zza drzwi. Opiekunka taktownie uprzedziła o swoim przyjściu i dopiero po chwili otworzyła drzwi, stając tylko w progu.
- Verity, przyszedł ktoś do ciebie. Czeka na dole - oznajmiła kobieta, tłumiąc w sobie chęć wyjawienia więcej. Nie tylko nie chciała robić zbyt wiele nadziei starszej, ale również nie powinna akcentować przy młodszych tego, że ich siostrzyczka miała coraz większe szanse na adopcje. Na pewno byliby choć trochę zazdrośni, a nie było warto do tego doprowadzać, dopóki sprawa nie była pewna. Dlatego obie wymieniły tylko porozumiewawcze spojrzenia i na ten sygnał Amerykanka wyplątała się z dziecięcych uścisków, a zamknąwszy laptopa odłożyła go na biurko. Od strony łóżka rozległ się jęk zawodu, ale to już dziewczyny nie przejmowało. Ruszyła korytarzem za opiekunką, nie martwiąc się nawet tym, że zostawiła w swoim pokoju trójkę maluchów. Wiedzieli, że nie powinni tam siedzieć pod jej nieobecność i pewnie zaraz się zbiorą do siebie, nie chcąc się narażać na gniew starszej - w końcu to by oznaczało ban na bajki.
Dotarły na parter, gdzie znajdował się owiany tysiącami legend pokój spotkań. W końcu nie ze wszystkich toczonych w nim rozmów wychodziło się usatysfakcjonowanym; czasem co wybredniejsze pary po spotkaniu danego dziecka rezygnowały z adopcji, co było przykrym wydarzeniem dla całej społeczności sierocińca. Czyjeś wycofanie było niemal tak samo smutne jak pogrzeb. Dlatego Ver, choć nastawiona optymistycznie, była też mocno zdenerwowana. Próbowała opanować trzęsące się dłonie, wczepiając je na krzyż w rękawy przydużej bluzy. Chowała się w niej cała od połowy ud aż po szyję, przez co nie do końca było widać, jak bardzo była chuda.
Do pokoju weszła razem z pracownicą domu dziecka, co nieco podniosło ją na duchu. Z kimś zawsze to raźniej, niż mierzyć się z przeznaczeniem samotnie.
- Dzień dobry - wydusiła z siebie cicho, przystając przy drzwiach. Wchodząca za nią kobieta dopiero je zamknęła, ale dla Ver cały świat zewnętrzny przestał istnieć i tak. Zapatrzyła się w jedyną pozostałą w pomieszczeniu osobę, nieznajomego mężczyznę w bądź co bądź dziwnym stroju. Nie przypominał ani trochę tych eleganckich, przyklejonych do siebie parek, które nieraz widywała przychodzące do domu dziecka.
Albo mam wielkie szczęście, albo wielkiego pecha, przemknęło jej przez głowę. Cóż, nie była typowym dzieckiem, więc czemu miałaby trafić na typowego rodzica?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Doświadczając specyficznej cukrowo-tęczowej aury pokoju nieznacznie zasiało się w nim zwątpienie w to czy podjął właściwą decyzję, jednak nie było już odwrotu. Postanowił, przyszedł - klamka zapadła. Dosłownie. Nie minęła bowiem chwila, a ta od jedynych drzwi znajdujących się w pokoju uległa pod naporem czyjejś dłoni z zewnątrz, sprawiając, że te uchyliły się, ukazując opiekunkę i jej podopieczną. Polak w sposób naturalny zlustrował, najpierw jedną, a potem utkwił wzrok na dłużej w tej drugiej. Zielonowłosej...Wyglądało na to, że mało aktualne zdjęcia posiadali w bazie danych, lecz...zielony? Uniósł w zaskoczeniu brwi ku górze.
- Daisy Verity Greenwood, zgadza się? Umiesz w japoński? - Rzucił na start, obracając się bardziej w jej kierunku. Ręce dalej trzymał w kieszeniach. Widać , że bardzo ciężko było mu patrzeć jej w oczy, te włosy...rozpraszały go. Sprawiały, że po prostu ostentacyjnie się na nie gapił. Już wtedy widać było, że coś mu chodzi po głowie, coś co go męczy, a było tp dokładnie jedno bardzo istotne na chwilę obecną pytanie - Czemu akurat zieleń? - wypalił ni z gruchy ni z pietruchy, nie czekając nawet na czyjąkolwiek odpowiedź odnośnie pierwszego pytania. Zmarszczył przy tym czoło. Czemu?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kobieta sprawnie przybrała postawę upodabniającą do cienia i usiadła gdzieś w kąciku, jedynie obserwując i przysłuchując się toczącej rozmowie. Verity zaś, pozbawiona wzroku opiekunki na plecach, minimalnie zyskała na odwadze. Czuła się nieco pewniej gdy nie pamiętała o tym, że ktoś może się jej przypatrywać i oceniać. Dlatego całą swoją uwagę przekierowała na nieznajomego, krzywiąc się nieznacznie, gdy ten wymienił jej pełne dane osobowe.
- Tak, chociaż wolę samo Verity, jeśli można. - A jeśli nie można, to się pożegnamy pomyślała z lekkim smutkiem. - Umiem w japoński, podobno nawet dobrze. Mieszkam tu już kilka miesięcy - dodała dla wyjaśnienia. Po dłuższym czasie spędzonym w całkowitym otoczeniu tylko obcego języka było tylko kwestią czasu, by nauczyła się go w bardzo dobrym stopniu. Większość tych, którzy nie wiedzieli o jej obcym pochodzeniu, nie byli w stanie się go domyślić na podstawie nieprawidłowości w wymowie - bo zwyczajnie ich nie było. Niepewne dukanie wyuczonymi wyrażeniami szybko przekształciła w płynną, nieco potoczną mowę podchwyconą od koleżanek i kolegów ze szkoły. Gdyby jednak przejść na angielski, od razu udałoby się wychwycić amerykański akcent i sposób mówienia tak specyficzny, że możliwy tylko dla osoby urodzonej w M-1. Czegoś takiego po prostu nie da się podrobić, trzeba do danego kraju pojechać i spędzić dużo czasu wśród jego mieszkańców.
- Czemu akurat zieleń?
Uśmiechnęła się, unosząc jeden kącik ust odrobinę wyżej od drugiego. Musiała przyznać, że takiego pytania jeszcze nigdy nie zadano jej aż tak szybko od momentu zapoznania. Zazwyczaj padało gdzieś później w rozmowie, nigdy na samym jej początku. Ciekawy człowiek, skwitowała w myślach.
- Takiego nikt się po mnie nie spodziewał. I jest ładny - wyjaśniła pokrótce, niemal natychmiast formułując w głowie swoją kolejną odpowiedź. - Dlaczego ja? - dodała od razu, wypatrując w twarzy mężczyzny jakichkolwiek oznak konsternacji. No bo właśnie, dlaczego ona? W tym sierocińcu było naprawdę sporo dzieciaków, a większość osób podobno wolała się nacieszyć młodszymi pociechami niż użerać z nastolatką. Była bardzo ciekawa co odpowie i jak długo mu to zajmie, a więc - czy skłamie. Może mu kazano? A może się pomylił? Na wpół świadomie wysunęła końcówkę języka w kącik ust,  z niecierpliwością oczekując odpowiedzi.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

- Może być Vera? Będzie mi jeszcze łatwiej. - Pozwolił sobie nieco spolszczyć propozycję dziewczyny. Nie miał nic przeciwko temu, by mówić tak jak ona sobie tego życzy. Tym bardziej, że propozycja ta była tylko na jego korzyść. W przeciwieństwie do amerykanki on nie był tak kory do asymilowania się. Co prawda mówił płynnie po japońsku, lecz wkradał my się wyraźnie obcy akcent, który był jeszcze wyraźniejszy, gdy był zmuszony wymawiać nazwy w obcym dla siebie języku.
Zielona czupryna małolaty sprawnie go rozpraszała od momentu w którym w ogóle pojawiła się w pokoju. Bo co tu dużo mówić - nie był przyzwyczajony do takich...fenomenów. Ostentacyjnie się więc gapił, by zaraz potem w sposób podobny dać upust swojej ciekawości. Odpowiedź która usłyszał za wniosła mniej niż oczekiwał. Dalej nie rozumiał jej wyboru, lecz przynajmniej nie marszczył już czoła w zdziwieniu.
- Śmiem podejrzewać, że jaskrawego różu to podziewali się z litości. - I dzięki Bogu. Podsumował, ciągle patrząc na zieloną czuprynę i z pewnym pomrukiem w stylu "kłóciłbym się" przytaknął dziewczynie na temat rzekomej ładności tego co widziały jego oczy widziały. Nastolatki...
Ostatecznie przeniósł swoje ciemne oczy ku jej, gdy ta odbiła piłeczkę.
- Bo tego to zaś po mnie nikt się nie spodziewał. -  Uśmiechnął się nico złośliwie, a zaraz potem chrząknął, przywołując się do porządku.
- No, dużo masz gradobicia, Szczypior? Nie mam transportu, lecz jeśli coś to mogę obdzwonić i coś załatwić. - Spytał, przechodząc do konkretów i sugerując dziewczynie tym samym, że nie ma zamiaru tu za długo bytować, a co za tym idzie ona równiez powinna taką chęć zdobyć. Czy ją zaskoczył? Polak był w końcu przekonany do adopcji, jak i do tego że przecież zaraz z stąd wychodzą. Nie zamierzał zmieniać decyzji, którą podjął już tygodnie temu. Nie zamierzał również tutaj gnić i się zniechęcać, bo parzcież wystrój pokoju chyba tylko to miał na celu. Vrity i opiekunka chyba nie koniecznie zdawali sobie z tego sprawę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jasne, zdrabniaj jak chcesz. I powiedz mi w końcu jak sam się nazywasz. - Od razu dało się zauważyć, że dziewczyna nie była wychowywana do zbyt wielkiej pokory. Do nowo poznanego mężczyzny jechała swobodnie na "ty" nie dlatego, że chciała go obrazić. Po prostu uznała, że skoro ten chciał ją adoptować, to nie ma sensu się męczyć z tytułem "pana" i innymi drobiazgami. Zresztą nie wyglądał na takiego, którego by to zbytnio obchodziło. Trzymająca się z boku kobieta rzuciła swojej podopiecznej karcące spojrzenie, ale nastolatka nie zwracała nań żadnej uwagi. Skoncentrowana była na człowieku, który wyraził wolę wyrwania jej z bidula.
- To przynajmniej mamy coś wspólnego - zauważyła. Zaczynało jej się nawet podobać podejście nowego znajomego. Wydawał się całkiem zabawny i konkretny, co rokowało dobrze na ewentualnie wspólną przyszłość. Zastanawiała się jednak, czy koleś w ogóle wiedział, w co się pakuje.
- Nie więcej niż pół godziny pakowania. Walizka, torba, plecak. Da się obnieść w dwie osoby. Tylko... - urwała na chwilę. Nie do końca wiedziała jak ugryźć temat. Zaraz jednak doszła do wniosku, że w tym przypadku najlepiej walnąć prosto w mostu. - ... jesteś pewien, że chcesz? Czytałeś opinię psychiatryczną, historię terapii, protokoły śledztwa? W zasadzie nie wiem, komu to udostępniają, ale możesz nie wiedzieć na co się piszesz. A ja nie zamierzam potem cierpieć, bo komuś się wydawało, że dostanie cud-dzieciaczka z cukierkową przeszłością - ostrzegła stanowczym tonem. Nie była pewna, jak wiele informacji o niej udostępniano potencjalnym zainteresowanym. Szczerze wątpiła, by każdego wdrażano w szczegóły, a te jednak były fundamentalne dla ewentualnych rodziców. Nie dało się zabrać tej dziewczyny pod swój dach nie poznając najpierw jej przeszłości. Trudno oczekiwać cudów jeżeli adoptujący by nie wiedział, że Verity była właśnie w trakcie terapii, a także nie znał jej powodów. Takie rzeczy były sprawami naprawdę kluczowymi, nawet jeżeli sama Ver nieszczególnie chciała do nich wracać. Lepiej jednak zrobić to od razu, niż później sprawić komuś przykrą niespodziankę.
Wwierciła w mężczyznę nieustępliwy wzrok. Była gotowa wyrzucić mu tu i teraz wszystko co najgorsze i najtrudniejsze, by przekonać się, czy jest gotowy na tak trudne w wychowaniu dziecko.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

- Adrian, Adrian Spadziński. Nawet nie fatyguj się z nazwiskiem. - O ile gotowy był przeżyć swoje imię z amerykańskim akcentem to jakoś nie chciał słuchać kolejnej dziwnej permutacji swojego nazwiska w wykonaniu jakiegokolwiek zagraniczniaka. Wystarczająco dziwnych rzeczy się nasłuchał w Japonii. - Adi wystarczy. - rzucił po chwili zastanowienia. Mało osób w ten sposób się do niego zwracało. Przeważnie rodzina, czasem znajomi...bezczelna Taihen. Na samo wspomnienie tej kobiety otwierał mu się nóż w kieszeni. No ale przecież z jej powodu nie będzie utrudniał dzieciakowi życia tym bardziej, że dziewczyna szła Polakowi na rękę. Poza tym skoro od tego momentu będzie dzielił z nią w pewnym sensie swoje życie, to czemu nie? W sumie ta wizja jakoś nie szczególnie nim wzruszyła. Bytował w M3 już ponad rok i od tego czasu nieustannie miał kogoś pod swoją pieczą. Od kiedy władza odsunęła od niego Adavienę czuł się nawet nieco nieswojo wracając do pustego mieszkania. To było zaskakujące, jak duży wpływ na drugiego człowieka miał inny. Być może właśnie z tego powodu za naturalną kolej rzeczy uznał decyzję którą podjął odnośnie Verity?
- Cudnie. - Zaoszczędzi na browarach w ramach przysługi. Nie żeby mało zarabiał, lecz po co miał dawać, jak mógł nie dać? Taka tam polska kalkulacja. - Tylko...? - spojrzał na nią pytająco, nie spodziewając się po niej takiej bezpośredniości. Początkowo uniósł wysoko brwi, a zaraz potem przygryzł wargi cmokając powietrze.
Nie, twoje papiery robią mi za podkładkę od kawy, ewentualnie za przycisk do innych papierów, a jestem tutaj bo przegrałem zakład. Ale nie cykaj, podchodzę do sprawy na poważnie - już ci wyłożyłem pokój wiórkami nie zapominając o papierze toaletowym w strategicznych miejscach. Po drodze musimy jeszcze tylko ogarnąć jakieś poidełko, temu się mi trochę śpieszy. Wiesz, zoologiczny do 16. Prawdopodobnie. Od kiedy chomik mi zdechł w podstawówce to się nie interesowałem. - Brzmiał poważnie, a gdy skończył mówić spoglądał z pokerfejsem na Verę. Chwila ciszy się przeciągała. Do czasu. Kaukaz bowiem westchnął i przewrócił oczami, a zaraz potem przycupnął znajdując się nico poniżej linii wzroku dziewczyny.
- Nie wierze w istnienie cud-dzieciaków. Nie oszukujmy się - wszystkie są okropne. - rzucił żartobliwie, po czym nieco spoważniał. Podrapał się po karku. - Lecz każde zasługuje na może nie cukierkową, lecz dobrą przyszłość niezależnie od przeszłości. Może to brzmi, jakbym się litował, jednak nawet jeśli to chyba lepszy powód niż egoistyczna zachcianka. - Znajdował się tu w końcu dla niej, nie dla siebie, a to chyba dobrze rokowało. - I jestem pewien. W innym przypadku nawet bym się tu nie fatygował. Nie mam wysokich oczekiwań, właściwie żadnych ponad te byś po prostu żyła. Tylko właśnie, pytanie brzmi, czy chcesz być pod opieką żołnierza. - spoglądał na nią wyczekując odpowiedzi. Jeśli zastanawiała się czy Polak ma powiązania z władzą w tym momencie zostały rozwiane. Uważał, że tak trzeba, tym bardziej, że tego faktu nie dałoby się ukryć gdyby przyszło im dzielić razem jakieś mieszkanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nauczę się - stwierdziła stanowczo, zadzierając głowę nieco do góry. Wyzwanie zostało przyjęte. Skoro nauczyła się japońskiego w trybie mocno przyspieszonym, to może to samo zrobić z polską wymową - nawet jeżeli ma się zatrzymać na poprawnym nazywaniu nowego znajomego. Z początku z pewnością okaleczy go nieco amerykańskim akcentem, ale miała wystarczająco umiejętności i samozaparcia, by podołać zadaniu. A gdy raz postanowiła, było już przesądzone, że nie podda się tak łatwo.
- ... podkładkę do kawy... przegrałem zakład...
Zafarbowane na głęboką zieleń brwi unosiły się coraz wyżej z każdym wypowiadanym przez mężczyznę zdaniem. O ile wzmianki o trocinach i poidełku spokojnie przyjmowała jako żart, o tyle początek odpowiedzi dość mocno ją zaniepokoił. Czy ten facet w ogóle miał pojęcie co wyprawia? Jeżeli nawet nie zajrzał do wszystkich tych ważnych dokumentów, jego wiedza o dziecku, które chciał zabrać ze sobą, była prawie zerowa. Nie można się nie zgodzić, że to było raczej mało rozsądne zachowanie i Ver się to zdecydowanie nie podobało.
- Żołnierz mi nie przeszkadza. A więc o ile nie masz problemu z moimi nocnymi wrzaskami i koszmarami, wizytami u psychologa, u kolegów, lękami, niepodziewanymi atakami histerii, gotowaniem i zapotrzebowaniem na książki, to raczej się dogadamy - wymieniła, wyrzucając wszystko, co tylko przyszło jej do głowy jako potencjalna przeszkoda. Pracownicy domu dziecka byli do jej osoby już przyzwyczajeni, ale dla kogoś z zewnątrz dziwaczna mieszanka tworząca Verity mogła być już zbyt wybuchowym koktajlem. - W sumie trafiłeś na najtrudniejszy przypadek jaki tu mamy... - Uciekła nieznacznie wzrokiem w stronę obserwującej z oddali opiekunki, po czym znów wróciła do Adriana. - ... albo jesteś odważny, albo głupi. Ale wydajesz się w porządku - podsumowała. Czekała tylko na ostatnie potwierdzenie, czy facet nie zrazi się tym powierzchownym, ale jednak dobitnym wprowadzeniem w sprawę. Niejeden na wzmiankę o atakach histerii natychmiast zmieniłby zdanie; w końcu kto chciałby się użerać z niestabilną psychicznie dziewuchą? Wyglądało na to, że był na świecie przynajmniej jeden taki i szczęśliwym trafem natknął się na sprawę Amerykanki. Ta tkwiła w sierocińcu na tyle długo, by była gotowa zaryzykować życie z tym człowiekiem. Miała zresztą pewność, że koleś zostanie sprawdzony jak należy pod względem bezpieczeństwa, więc jedynym ewentualnym problemem były ich dalsze relacje. A te, choć zapowiadały się nietypowo, to jednak chyba pozytywnie.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

- Trzymam więc za słowo. - Ta wyzywająca postawa dzieciaka w duchu rozbawiła Polaka. Nie spodziewał się tego po niej, jednak wyraźnie spodobała mu się jej reakcja.
Potem, tak dla odmiany dał się zaskoczyć. Vere okazała się bowiem wyjątkowo bezpośrednia. Polak to sobie bardzo cenił. Rozumiał, że chce być pewna, że on jest pewny, lecz...no przecież go tu by nie było gdyby nie był. Rozdrażniło go to trochę, że ktoś mu zarzuca iż prawdopodobnie nie wie co czyni, albo że czegoś nie jest pewien. Jak dziecku, które chce pa i nie jest świadome wiążących się z tym konsekwencji. Przecież nie był kartoflem. Dlatego, kiedy dziewczę zaczęło dociekać on nieco po złośliwości opowiedział historię o tym jak rzekomo jest tu nic nie wiedząc i przypadkiem ale YOLO, miał chomika to da radę i zamilkł. Spoglądał na nią w ciszy badając jej reakcję, lecz cień dezaprobaty nie był tym co chciał zobaczyć. A zaraz potem kolejne zarzuty i robienie z niego kogoś nieodpowiedzialnego. Co prawda momentami można było się kłócić nad podejściem eliminatora do życia, jednak nie dało się zaprzeczyć, że  jeżeli za co się zabierał to nie na odpierdol.
-...albo jesteś odważny, albo głupi. Ale wydajesz się w porządku
Wystawił palec wskazujący ku górze, chcąc zwrócić na swoją osobę jakąś atencję. Zmrużył ślepia. Poruszył szczęką. Ale te dzieciaki dziś pyskate. Nie żeby on sam za młodu nie był gorszy.
- Wiem. Co. Robię. - Wyartykułował po kolei spokojnie każde słowo.  - Rozumiem, że rzeczywistość jest jaka jest, lecz - trochę wiary, nie jestem kartoflem. Przeczytałem, konsultowałem i mogę cie zapewnić, że wiem o tobie więcej niż byś sobie tego życzyła. - Zrobił chwilę przerwy w czasie której mierzył ją swoimi szarymi ślepiami. Pewności siebie to mu nie poskąpiono, nie ma co. - Naprawdę, wiem co robię. - Zapewnił, choć jednocześnie dało się posłyszeć w jego głosie pewną nutę frustracji. Wypuścił z płuc powietrze wraz z cichym westchnięciem, gdy się prostował.
-  Trudny przypadek...- Prychnął, mierzwiąc jej ten szczypior na głowie. Gdyby tylko wiedziała, że kogoś podobnego miał już pod swoją pieczą to być może potraktowałaby go poważniej, lecz Adrian nie chciał o tym wspominać. Przynajmniej nie teraz. - Nie bądź taka pewna siebie. - Teraz to on zadarł wyzywająco podbródek uśmiechając się niepokornie. - Damy radę, nad wizytami u kolegów jeszcze sobie dążymy popakować, lecz damy radę...więc jak, dill? - Wyciągnął ku niej rękę.[/color]


Ostatnio zmieniony przez Kaukaz dnia 15.04.16 2:07, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Zawsze możesz mi pomóc, będzie łatwiej. Bo jesteś z M-6, nie? Chciałam się kiedyś nauczyć polskiego. - A w zasadzie miała taką swoją drobną ambicję, żeby stopniowo opanowywać wszystkie oficjalne języki poszczególnych Miast. Angielski miała już z głowy, w japońskim czyniła coraz lepsze postępy, więc czemu by nie wziąć się za polszczyznę? W jej poprzedniej szkole były zresztą zajęcia językowe, gdzie można się było zapoznać z obcą mową, ale nieszczęśliwie ich termin kolidował dziewczynie z próbami chóru. Z czegoś musiała zrezygnować, chociaż i tak los pchnął ją w objęcia koła lingwistycznego, kiedy nastała potrzeba opanowania japońszczyzny. Jak się okazało, Verity miała swego rodzaju talent do nauki i opanowanie rozmów czy pisowni poszło jej nad wyraz szybko jak na tak krótki czas. A więc kto wie, może z polskim też sobie poradzi? Wprawdzie nauczyciele nieraz wspominali, że jest to najtrudniejszy zachowany przez ludzkość język, ale to w żaden sposób nie zrażało Ver - dla niej poziom trudności był tylko kolejnym wyzwaniem, któremu zamierzała podołać. Tak jak nie planowała odpuszczać sobie dobrych stopni i wyników na egzaminach mimo zaległości, tak samo nastawiała się na rozwój w nieobowiązkowych dziedzinach.
Nie potrafiła w takiej sytuacji po prostu rzucić się na niezbadany teren i przyjąć całą optymistyczną historyjkę na słowo. Jeżeli miała się wyrwać z domu dziecka to tylko tam, skąd nie zdarzy jej się konieczność powrotu. Nie powinno dziwić, że o swoim potencjalnym rodzicu chciała się dowiedzieć jak najwięcej rzeczy ważnych. Kiedy dogadają się co do podstaw, reszta będzie pestką. Ale wciąż - musiała zyskać pewność, że koleś jest przekonany, wie co robi i ma choć kawałek mózgu pod wojskową czaszką. Byle kogo by nie przysłali, co do tego mogła być pewna. Władze skrupulatnie sprawdziły kandydata pod każdym względem, pod jakim mogły. Wiedziała więc, że większych problemów się uniknie. Pozostawała tylko kwestia tego, czy Adrian wytrzyma życie pod jednym dachem z tak specyficznym przypadkiem jak Verity. Nie wahała się wyrzucić wszystkiego, co najgorsze i obserwować reakcji.
Właściwie to się nie zawiodła.
- Okej, wierzę - przytaknęła spokojnie, spoglądając w górę na dłoń, która właśnie wylądowała w jej włosach. Trochę dziwne uczucie, bo nikt nie robił czegoś takiego od... od bardzo dawna, to z pewnością. Opiekunowie z sierocińca nie byli na tyle kontaktowi, znajomi nie mieli podobnie opiekuńczych tendencji lub po prostu im na nie nie pozwalała.
Ale jeżeli chodziło o jej już-za-chwilę ojca, to cała sytuacja wydawała się całkiem miła.
- Deal - odparła z nienagannym amerykańskim akcentem. Brakowało jej tylko obróconej tył do przodu czapki z daszkiem, ciemnych okularów i paru złotych łańcuchów na szyi dla dopełnienia wizerunku. Zaraz jednak powróciła od cwanej minki do delikatnego uśmiechu i obróciła się w kierunku opiekunki.
- No, mamy moją zgodę. A chyba tylko brakowało, nie? - Bo teraz, jeżeli dobrze pamiętała procedury, należało tylko dopełnić papierologii i zabrać manatki. W zielonowłosej od momentu zawarcia "kontraktu" narastało uczucie ekscytacji. Miała ochotę wybiec przed dom dziecka i głosić światu radosne wieści, wyjść nie myśląc o niczym i nigdy nie wrócić, a może wyściskać każde biedne dzieciątko w przytułku dla sierot. A może wszystko na raz, po prostu nie mogła się zdecydować. Po prostu nie mogła się doczekać, aż zacznie się ten upragniony nowy rozdział.


Ostatnio zmieniony przez Verity dnia 15.04.16 11:09, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach