Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Czas: Nieco po wtargnięciu Dogs do S.SPEC'u (akcja na placu głównym)
Miejsce: Laboratorium Mirai'a
Postacie: Andriej, Mirai
Inne: Historia alternatywna.

obrażenia Andruszki:

~*~
Ciemne korytarze S.SPEC'u wciąż dudniły echem alarmu, który wywołało pojawienie się psów, gdy snuł się nimi w poszukiwaniu... czego? Czego on tak naprawdę szukał?
Nie wiedział.
Umysł przyćmiony bólem odmawiał jakiejkolwiek współpracy, przekrwione oczy nie widziały już różnicy między kolejnymi korytarzami. Uciekał?
Nie. Nie było już przed czym. Kundle spieprzyły, udało im się to po co przyszły? Widział Dedala. Gdzie jest teraz?
Zacisnął rozpaczliwie palce na podbrzuszu ślizgając się w butach umazanych własną krwią po śliskiej posadzce. Powinien odpocząć. Usiąść. Zamknąć oczy i...
Nagły skurcz spowodowany przez naderwane skrzydło miotnął go na ścianę. Przymknął oczy. Dobrze... już dobrze.
Chłodne kafelki były kojącym i wyjątkowo zachęcającym kompanem.
Umierał? Chyba tak. Kiedyś i tak musiało się to stać. Even steven.
Zwilżył czubkiem języka zaschnięte wargi, zbierając zbierającą się w kącikach ust skrzepniętą krew. Pewnie zapaskudził nią posadzkę. Odsunął się od bezpiecznych kafelek próbując dostrzec czy plamy z krwi są duże. Czerwone maziaje zlewają się z białymi posadzkami. Świat przestaje się dzielić na podłogi i ściany, gdy oczy odmawiają mu posłuszeństwa.
Zacisnął usta w wąskie kreski.

Instynkt samozachowawczy postanowił wziąć górę nad zmęczeniem, gdy obrał tak dobrze znaną sobie trasę.
Ile to trwało? Był tam jeszcze? A może się ewakuował? Skoro i tak miał umrzeć wolał zrobić to w miejscu, które znał aż nader dobrze.
Oparł się zakrwawioną dłonią o ścianę przy drzwiach od laboratorium i z trudem podniósł głowę pozwalając by światło czytnika padło na jego oczy.
Odmowa dostępu.
Nie.
Odmowa dostępu.
Nie!
Drżące palce zaczęły przepuszczać więcej krwi niż powinny, gdy próbował zmusić się do poruszenia drugiej, zastygłej na ścianie dłoni.
Kod. Musiał wpisać kod.
Inaczej nigdy nie zdoła się pożegnać.
1... 9... 8... 2...7... 4... 5
Osunął się po ścianie, gdy metalowe drzwi się uchyliły, a czujnik radosnym zielonym światełkiem dał znać:
Dostęp do pomieszczenia "laboratorium" uzyskany
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

*Le Mirai*

Alarm wwiercał się w uszy, wywołując nieprzyjemny ból głowy. Co wrażliwsi mogli by pewnie dostać jakiegoś wylewu czy coś, tak nieprzyjemny był to dźwięk. Wył i wył, nie szczędząc uszu żadnego z zebranych w siedzibie S.SPECowców, niezależnie od stopnia czy też płci. Z ust mniej więcej co drugiej osóbki, która kręciła się po kondygnacjach budynku głównego co chwila leciały jakieś przekleństwa, ładne lub nieco mniej. Tak czy siak, w ogólnym rozrachunku, wszędzie panował chaos. Górne piętra przypominały prawdziwy dom wariatów. Uzbrojeni żołnierze przeszukiwali pomieszczenie za pomieszczeniem, sprawdzając czy któryś z kundli nie zaszył się w którymś z pokoi. Trwały również poszukiwania zbiegłego obiektu testowego numer 7533 oraz jednego z członków tak elitarnego przecież oddziału Skrzydlatych, choć żołdacy i tak wiedzieli, że na próżno. Pierwszy zwiał z kundlami z własnej woli i tyle go widzieli, a drugi został zabrany siłą... no ale jakieś pozory przed dowództwem trzeba sprawiać.
Ogółem jednak ogarnięcie tego całego burdelu nie zaprzątało głowy jednej osoby.
Jednej konkretnej osóbki, która w czasie kiedy cała ta masakra rozgrywała się na jednym z wyższych pięter budynku głównego, siedziała sobie w dalej położonym laboratorium. S.SPEC w końcu nie składał się tylko z jednej małej ruderki, to był cały kompleks rozstawionych po kątach budowli, każda z innym przeznaczeniem.
Jednak zapewne ku wielkiej rozpaczy Andrieja, Mirai nie przebywał w swoim własnym laboratorium. Biotechnologiczna pracownia pana Yakashamoty stała pusta i cicha, strasząc poustawianymi na półkach narzędziami. Sam właściciel znajdował się w sąsiednim budynku, testując swoje najnowsze mechaprotezy. Alarm zaczął wyć również tutaj, ale Yakashamota niewiele sobie z tego zrobił - może tylko skrzywił się z pogardą. Cała akcja działa się zbyt daleko stąd by stanowić dla niego realne zagrożenie, choć niepokojącym było, że kundle zdołały wedrzeć się tak głęboko. Mirai jednak po prostu założył na uszy słuchawki i pracował dalej.
Do czasu, oczywiście.
Małe urządzonko przy jego pasku zaczęło w którymś momencie wibrować i wydawać z siebie odgłosy. Tych drugich oczywiście nie słyszał przez muzykę jaką sobie zapuścił, ale wibracje zaraz zwróciły jego uwagę. Spojrzał na wyświetlacz, a ten poinformował go, że ktoś właśnie rozgościł się w jego osobistym laboratorium jak u siebie w domu. Nie mógł oczywiście tego zignorować, i choć bardzo nie lubił odrywać się od pracy, warknął i zostawił co miał w rękach na stole. Dzięki podglądowi przez kamerkę umieszczoną tuż nad wejściem, dowiedział się, kim był jego gość. Wolał się upewnić przed dotarciem na miejsce, szczególnie jeśli okazałoby się, że może to jednak jakiś kundel postanowił pogrzebać w jego rzeczach. Mirai wolał nie spotykać się oko w oko z jakimś wymordowanym ścierwem.
Droga nie zajęła mu wiele czasu.
Korytarz prowadzący do laboratoriów był cały usyfiony krwią, Yakashamota zastanawiał się, czy kiedy dotrze na miejsce, zastanie na miejscu jeszcze Tanakę czy może już tylko to, co z niego zostało.
- Naprawdę nie miałeś się gdzie przyczołgać z takimi ranami? - powiedział na "dzień dobry", stając nad skulonym na ziemi Andriejem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Puste pomieszczenie było czymś czego się nie spodziewał, dlatego jego twarz nie wyrażała przez dłuższą chwilę mieszaninę niedowierzania i złości. Równie dobrze, mógł dogorywać w jakimś pieprzonym, zapomnianym przez wojskowych piwnicznym korytarzu, zamiast zmuszać się do tego przyjemnego spacerku.
Andriej nigdy w swojej wojskowej karierze nie spotkał się z sytuacją, w której Mirai'a nie byłoby w laboratorium. Bez względu na porę dnia czy dzień inżynier był nieodłącznym elementem nieformalnie prywatnego magazynu morfiny...
A teraz zniknął. Świetnie.
Zresztą czego on oczekiwał? Miał być nadgryzioną przez smoka księżniczką, która czeka na wybawienie z rąk księcia z fiolką morfiny? Cóż za płytka i żałosna bajka. Idealna na opowiastkę nocną dla dzieci w Desperacji.
Poczuł ukłucie dziecinnego żalu, które całkowicie przekreśliło pierwotny plan dostania się do szafki z lekami po drugiej stronie pracowni. Nie chciał już nigdzie iść.
Zajął  minimalnie wygodną pozycję pod ścianą przyciągając kolana pod brodę i rozluźniając mięśnie na tyle na ile było to możliwe. Szybko jednak ciążące skrzydła wymusiły na nim bliższy romans z posadzką przed którym nie oponował. Skulił się zakrywając piórami. Upajający zapach krwi nie sprzyjał utrzymaniu resztek świadomości.
Zresztą, teraz to już nawet nie miało większego sensu. Znajdą go oddziały czyszczące, uznają, że jest zakażony. Odstrzelą.
Głos usłyszał jak przez mgłę. Był znajomy i kierowany do niego. Sens słów docierał jednak z wyraźnym opóźnieniem, przez nim Andriej w ogóle zdołał coś wydukać minęła dłuższa chwila ciszy.
- Miałem... w perspektywie jeszcze ten burdel w centrum zwany szpitalem... skoro byłem... nieopodal laboratorium... pomyślałem, że... że wpadnę... zapytać... jak tam u ciebie...-  Zapowietrzył się nie dodając już nic na temat skrzydeł, co do kondycji których też miał parę zażaleń.
Zmusił się do przekręcenia na plecy, próbując jednocześnie złapać choć minimalną ostrość widzenia. Zarys konturów uznał za szczyt swoich możliwości.
- Chyba mam... mały problem ze wzrokiem... Nie zdarza... mi się to.- Wykrzywił usta w grymasie, który w lepszych dniach uchodził u niego za substytut uśmiechu. Zaraz jednak zdołał wymamrotać przez rozdygotane od bólu wargi - Przyszli po nią... zabrali Dedala... Nic nie mogłem...
Przymknął powieki nie mając już siły dodawać czego nie mógł zrobić. Mirai wiedział o co mu chodziło, musiał wiedzieć.
Nigdy by nie powiedział, że umieranie jest tak kłopotliwe. Zapaskudzona podłoga, przesączone krwią pióra i ubrania. I ten czas... Natężenie bólu było mało istotne. Umieranie okazywało się przyjaźniejsze dla jego ciała  niż wszelkie operacje. Po prostu trwało zbyt długo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czasem trzeba się było wyrwać z czterech ścian. Praca tylko i wyłącznie w jednym pomieszczeniu potrafiła zryć totalne mózg. A Mirai swój mózg bardzo lubił. Poza tym niektóre z nowych wynalazków trzeba było testować, a on po prostu nie miał na to miejsca u siebie w pracowni. Tak było i tym razem, dlatego też ku rozpaczy Pierwszego Skrzydlatego, jego laboratorium było puste.
Podczas swojej drogi Mirai zaczął się oczywiście zastanawiać, dlaczego Tanaka postanowił przywlec się aż tutaj. W końcu skrzydło z wszelakimi pracowniami znajdywało się dość daleko od miejsca gdzie rozgorzała potyczka z kundlami z desperacji. Na dobrą sprawę wcale nie musiał się długo zastanawiać, odpowiedź przyszła bardzo szybko.
Nie szło tu o krwawiącą ranę na brzuchu.
Nie chodziło tutaj o naprawę skrzydeł.
Ani nawet nie o morfinę.
Tylko o wszystko na raz.
Choć akurat chłopak podejrzewał, że to ostatnie jednak było kluczową siłą, która napędzała Tanakę.
Widoczek który zastał na miejscu bynajmniej do pięknych nie należał. Wyglądało to trochę jakby ktoś tutaj już wyzioną ducha a jakiś inny ktoś przeciągnął martwe zwłoki przez korytarz w sobie tylko znanym celu. Mirai skrzywił się wyraźnie. Miał bardzo sprzeczne uczucia co do Andrieja. Z jednej strony, kiedy patrzył na niego okiem inżyniera oraz jednego z głównych zarządców działu technologicznego w S.SPECu, Tanaka nie na wiele się już nadawał. Jego skrzydła były doskonalsze niż późniejszych skrzydlatych, połączenia nerwowe niezwykle mocno zacieśniły się z układem manewrowym i czuciowym lotek. Był sukcesem, którego nie dało się powtórzyć, jeśli chodziło o stworzenie żołnierza ze zdolnością do wzbijania się w niebo. Ale te wszystkie sukcesy należały do przeszłości. Czym był teraz? Ćpunem, którego skrzydła ledwo mogły unieść w powietrze. Z drugiej jednak strony Mirai jako człowiek jakieś tam przywiązanie do Andrieja czuł. W końcu ile to godzin już spędził w jego towarzystwie, podczas wszelakich prób i eksperymentów? No właśnie.
- Przecież jest tu centrum medyczne, kretynie. - powiedział podchodząc do niego. Kucnął przy nim i korzystając z faktu, że Tanaka przekręcił się na plecy, zaczął oceniać jego obrażenia. Skrzydłami zajmie się później, na nic się zda ich naprawianie jeśli ciemnowłosy za chwilę się tutaj wykrwawi. Obrażenia były poważne, Mirai który siłą rzeczy musiał znać lekarski fach mógł od razu stwierdzić, że jeśli nie podejmie się konkretnych i szybkich działań, Tanaka długo nie pożyje. Co więc miał zrobić, najpierw ruszył do szafki gdzie przechowywał ukochany specyfik Pierwszego Skrzydlatego.
- Zamknij się na chwilę, poopowiadasz mi jak już zamknę ci brzuch. - warknął, choć nie zamierzał ukrywać, że informacja o pojmaniu Dedala go poruszyła. Jak to? Kundle porwali jednego z elitarnej jednostki? Każdy z nich był na wagę złota a technologia którą nosili na plecach wartością przekraczała życie każdego z tych ścierwojadów kilkaset razy! Jak śmieli położył swoje brudne łapska na jego dziele...! Jakim prawem te zaplute, przeklęte obdartusy....! Ugh!
Ze złości może wbił igłę niego zbyt gwałtownie. Podał Tanace też środki przeciwko infekcjom i hamujące krwawienie.
- Połóż się na stole, jeśli łaska. Nie będę cię kroił na podłodze. Chodź, pomogę ci. - rzucił głosem nieznoszącym sprzeciwu. Gdzieś miał to, że Tanaka już się prawdopodobnie ze śmiercią pogodził. Mirai nie zamierzał tracić dwóch Skrzydlatych jednego dnia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odkaszlnął krwią siląc się na chrapliwy, choć urywany śmiech.
- Czyli pomyliłem korytarze.. ale cóż. Chyba mogłem trafić... gorzej.
Nagle inżynier zniknął mu z pola widzenia, wracając ze zbawienną fiolką. Tanaka zdobył się jedynie na potrząśnięcie głową.
- Mirai, n-nie chcę jej. - Szepnął starając się ukryć przerażenie na samą myśl, że miałby ją zażyć tutaj.- Proszę... Nie jak przed operacjami.
Wiedząc, że jego słaby bunt zda się na nic, wyciągnął w stronę towarzysza wolną rękę.
Umysł skrzydlatego zareagował dokładnie tak jak ten przewidział. Dawki podawane przed operacjami były niczym senny koszmar jego wykończonej latami badań świadomości. Zacisnął powieki czując jak narkotyk powolutku odbiera mu kolejno wszystkie zmysły. Czas i przestrzeń zatarły się pozostawiając go w ramach „tu i teraz”. Morfina wypierała z jego głowy zbędne informacje o placu, psach, a nawet Dedalu, pozostawiając czystą, białą kartę. Zapach leków i prosektoryjne oświetlenie przywołały jedyny powód dla którego bywał w tym pomieszczeniu.
Co dzisiaj? Skrzydła? Oczy? Skóra?
Kto pyta ten błądzi. Po co masz błądzić skoro wyznaczono ci jedyną ścieżkę?
Rozdygotany podniósł się do siadu, zamierając uprzednio na opartych dłoniach.
Nie pozwól sobie na strach. Góra zobaczy, że się boisz. Będziesz bezwartościowy. Odeślą cię.

„Połóż się na stole, nie będę cię kroił na podłodze”.

Skinął z trudem głową odszukując wzrokiem twarz Mirai'a. Coś było nie tak. Dlaczego potrzebował pomocy, żeby wstać się z kafelek?
Był słaby. Zbyt słaby?
Nie pozwól im myśleć, że jesteś bezużyteczny. Przetrwasz. To tylko kolejna operacja... Było ich już dużo, potrzebują cię. Nie ma nikogo, kto tyle zniesie.

Zagryzł dolną wargę podnosząc się samodzielnie na drżących nogach i odruchowo próbując utrzymać równowagę przy pomocy skrzydeł.
Przeszywający ból jednego z nich, do złudzenia przypominający oparcie się na złamanej ręce sprawił, że Andriej nieomal stracił równowagę, w ostatniej chwili przytrzymując się ramienia Mirai'a. Puścił je jak oparzony starając się wyprostować.
- Już idę. T-to tylko kolejne... badanie, t-tak? Kolejna o... operacja. Cieszę się, że.. mogę... być... przydatny.-
Wyrzęził, pokonując drogę do stołu operacyjnego. Nie panował już nad swoim głosem.
Oparł dłonie na jego chłodnej, gładkiej powierzchni  próbując pokonać barierę strachu i bólu. Ostatni ruch. Udowodnienie siły i wierności organizacji.
Rusz się. Po to tu jesteś. Istniejesz tylko po to, aby  Yakashamota mógł  tworzyć dzieła olśniewające całą ludzkość.

Posłusznie ułożył się na plecach, układając dłonie wzdłuż ciała i utkwił wzrok w inżynierze.
- Zaczynajmy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- No boki zrywać. - burknął mu w odpowiedzi.
Był naprawdę zły, choć nie okazywał tego w sposób typowy dla większości osób. Inni pewnie podnosiliby głos, może nawet ciskali przedmiotami. Mirai jednak zawsze był cichy, dlatego i swoją wściekłość okazywał w ciszy. Drobne gesty wykonywane nieco gwałtowniej niż powinien, zasępiony wyraz twarz, krótkie, szczekliwe zdania wydawane rozkazującym tonem. I dlatego też późniejsze protesty Tanaki nie miały żadnego sensu. Musiał dostać morfinę, tak Mirai zdecydował i tak miało być.
Dobrze więc że Tanaka nie sprzeciwiał się więcej, gdyby zaczął się bardziej stawiać, Mirai zapewne nie potraktowałby go łagodnie. Czekając aż specyfik zacznie działać, Mirai ruszył po pomieszczeniu z metalowym wózkiem, zgarniając na niego wszystkie potrzebne narzędzia. Jak zawsze czekały na niego odkażone w specjalnej maszynerii. Zarzucił na siebie jeszcze fartuch i zaraz wrócił do Tanaki, akurat w momencie kiedy ten, już pod wpływem morfiny, zaczynał być potulny niczym baranek. Ładnie go kopnęło, jak zwykle z resztą. Jasnowłosy obserwował jego starania przez chwilę, chciał mu pomóc od razu, ale skrzydlaty nigdy nie przyjmował od niego tego typu pomocy.
Przeklęty ćpun.
Mirai wyraźnie się skrzywił. Mimo tylu lat "współpracy" nie potrafił czasem zrozumieć toku rozumowania jakim kierował się Pierwszy Skrzydlaty. Szczególnie, jeśli naćpał się morfiny. Ale ten specyfik potrafił robić z ludźmi naprawdę dziwne rzeczy. Z Tanaką szczególnie.
- Tak, kolejna operacja. - odezwał się, przytakując jego słowom. Nie wiedział co w tej chwili widział Andriej, ale jeśli potwierdzenie jego słów miało mu w czymś pomóc (na przykład w szybszym wgramoleniu się na stół operacyjny), to Miraiowi nie zostało nic innego, jak tylko potwierdzać domysły Tanaki.
Podczas tego krótkiego spacerku od ściany przy wejściu do laboratorium do stołu operacyjnego, fachowe oko Yakashamoty zaczęły wyłapywać wszystkie drobne defekty związane z maszynerią na plecach Andrieja. Choć ta operacja nie miała się na nich skupiać, nie potrafił sobie tego odmówić, a z każdym nowym odkrytym zniszczeniem, jego złość rosła. Może i Tanaka był już praktycznie wrakiem, ale był to wrak należący do niego! Noszący na plecach jego projekt,  praktycznie dzieło jego życia! Jak śmieli tak je zbezcześcić!
- No już, wskakuj na stół. - zniecierpliwił się, kiedy Tanaka wahał się przez chwilę. Ból nie powinien być już dla niego przeszkodą a w tym momencie Mirai'a nie obchodziły rozterki Tanaki. Musiał go poskładać do kupy. Najpierw jego samego, a potem to co pozwalało mu jeszcze żyć na tym padole. Wedle utartego już zwyczaju, użył specjalnych pasów do przytwierdzenia skrzydlatego do stołu. Ot, takie zabezpieczenie. Nożyczkami rozciął ubranie wokół rany na brzuchu ciemnowłosego.
- Ładnie to to nie wygląda. - mruknął, naciągając chirurgiczne rękawiczki na ręce i sięgając kolejno po wszystkie potrzebne narzędzia. Zabrał się za odkrywanie jak dużych obrażeń doznał Tanaka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Andriej wyczuwał wściekłość Mirai'a, każdym upośledzonym przez narkotyk zmysłem, ale nie wydawał się być jakoś nią przejęty.
Westchnął jedynie czując skórzane pasy na swoim ciele. Nieprzyjemne zabezpieczenia. Zupełnie jak w tych starych produkcjach filmowych. Był Frankenstein'em?
Umysł usłużnie podsunął mu odpowiednio zabawną wizję rodem jednego z nielicznych video, które utrzymało się na półce w pokoju socjalnym wojskowych. Brakowało jeszcze żony Frankensteina, ale może dałoby się coś na to zaradzić.
Uchylił półprzytomnie powieki wpatrując się w inżyniera, po czym parsknął urywanym, zachrypniętym śmiechem. Nadawał się, ale Andriej za boga nie byłby już w stanie podać dlaczego i na co.

Operacja. Po co?
Co się wydarzyło?
Odchylił z powrotem głowę mrużąc oczy. Łuskanie wspomnień w aktualnej chwili było jedną z nielicznych czynności do których mógł się zmusić.
- Czuję zapach psiarza. Hej Mirai, chyba nie przygarniasz kundli, kiedy góra nie patrzy?- Mruknął słabo.- Walka... Ktoś zaatakował, ale nie czuję Desperacji. Byli... w Mieście? Ktoś umarł... Ja?
Zmarszczył brwi ignorując zabiegi inżyniera. Niemalże ich nie czuł, poziom bólu i otępienia nie przekraczał już tego do którego przywykł na co dzień.
Nie pozwoli ci umrzeć.
Właśnie. Mirai nie pozwoli umrzeć swojemu dziełu. Dlatego się tu przyczołgał. Nie z potrzeby morfiny. Nie ze strachu przed śmiercią. To był tylko i aż cichy, niewypowiedziany gest szacunku.
I wtedy właśnie poczuł jak odpływa.

Uchylił oczy.
Ile czasu minęło? Minuta? Godzina? Może tygodnie.
- Mirai?- Chciał podnieść rękę, ale pasy skutecznie mu to uniemożliwiły. Dreszcz przebiegł go po plecach, gdy powoli jego świadomość wracała na prawidłowe tory. Dogs, alarm, plac główny, mała anielica. Suka ścięgnęła tutaj swoje kundle... Dedal miał pecha.
Poczuł zimny pot na karku, gdy uświadomił sobie, że zabrali skrzydlatego.
- On już nie wróci...- Szepnął przez zaciśnięte usta.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zabieg nie trwał długo, ale zdecydowanie dłużej, niż życzyłby sobie tego w tej chwili Mirai. Nigdy nie pozwoliłby sobie na błąd podczas operacji, ale był tak wzburzony, że obawiał się, że mógłby coś Tanace zrobić, a tego wolalby uniknąć. To dlatego czasem robił przerwy, nie trwające dłużej niż minutę, ale pozwalające mu odetchnąć wystarczająco, by mógł być pewny, że z wściekłości nie uszkodzi w bebechach skrzydlatego jakiejś istotniejszej arterii.
Złość nadal w nim buzowała. Był nadal młody i nie bardzo potrafił się wyciszyć, kiedy była taka potrzeba. nawet nie bardzo kontaktował w których momentach Tanaka był przytomny a w których leżał bez życia, o ile ciemnowłosy nie odezwał się do niego.
- To ty cuchniesz kundlami - warknął jedynie. Niemądrze było oskarżać go o coś takiego, nawet jeśli było to spowodowane otępieniem lekami i chwilowym zamroczeniem. Skalpel obsunął mu się w ręce i zjechał na skórę Tanaki, powodując niewielkie acz krwawiące rozcięcie kilka centymetrów od rany, którą Mirai teraz się zajmował. Na temat tego, że ktoś umarł, nic nie powiedział. Nadal nie potrafił przełknąć utraty Dedala. Każdy ze skrzydlatych był dla niego ważny jak dziecko, choć może w nieco innym sercem. Nie był do nich przywiązany emocjonalnie (przynajmniej nie do większości), ale jednak byli dla niego niezwykle istotni.
Zagryzł wargę i skupił się na zszywaniu rany na brzuchu Tanaki.
Trwało to jakieś półtorej godziny.
Kiedy tylko skończył, Mirai odrzucił wszystkie narzędzia na stojak, sam usiadł i oparł czoło o chłodny stół. Najchętniej by coś rozwalił, ale znajdował się we własnym laboratorium, a tego typu aktywności na pewno nie były wskazane w tym miejscu. Musiał jednak czekać, sprawdzając czy nic nie spartolił i czy Tanaka wybudzi się z omdlenia. Siedział więc tak, czekając aż mu przejdzie.
- Wiem. - rzucił sucho, kiedy usłyszał głos ciemnowłosego. Wstał i powoli zaczął odpinać pasy bezpieczeństwa. Minę miał zasępioną. - Nie ruszałem nawet jeszcze twoich skrzydeł, więc się oszczędzaj. Potrzebuję chwili odpoczynku, ale jak chcesz, możesz zaczekać pół godziny. Myślę że tyle mi wystarczy i wtedy je naprawię.
Najlepiej skupić się na pracy. Tak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uwolniony, podniósł się powoli do siadu przesuwając palcami po świeżym opatrunku. Narkotyczny rollercoaster ustępował, pozostawiając za sobą w jego głowie jedynie echo przypominające bolesne początki migreny.
- Ja... Przegapiłem ten moment, walczyłem z kundlem jak go... jak go zabrali.- Ukrył twarz w dłoniach, w geście totalnej bezradności. Ale tu nie chodziło o to, żeby się kajać czy przepraszać. Musiał przypomnieć sobie jak najwięcej, spisać raport, odpowiadać jasno i rzeczowo dlaczego nie ochronił kompana.
Poczucie winy mógł okazać tylko tu i tylko przez chwilę. Skrzydlaci nie mieli prawa do okazywania przesadnie ekspresywnych emocji względem martwych lub potencjalnie martwych towarzyszy.
- Góra będzie próbowała go ratować. Był zbyt cenny, żeby to tak zostawić, ale rzuci młodych i naiwnych, może kogoś z eliminatorów. Ludzi, których może stracić...- Dopiero teraz skoncentrował swoją uwagę na nowo na inżynierze, jednak niemalże natychmiast odwrócił zbolały wzrok. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego było tym przypadku ponad jego siły.
- Gdybym tylko wierzył... próbowałbym cię przekonać, że im się uda. Osobiście bym go odbił. Ale mnie nie puszczą.- Pokręcił powoli głową, Już dawno tak nie zawiódł. Widmo porażki sprzed lat, upchniętej w najdalszym pomieszczeniu pałacu pamięci powróciło za sprawą pieprzonych kundli i ich romantycznej wizji odbicia jakiejś smarkuli.
Dedal sam był sobie winny, to on rozpętał piekło. Poniósł jednak karę, która kosztowała zbyt dużo.
Przesunął się na skraj stołu wyciągając dłoń i łapiąc za rękaw fartucha inżyniera.
- Mirai. Przepraszam, że pozwoliłem im zabrać twoje dzieło. Powinni byli wziąć mnie, nie Dedala. Był lepszym żołnierzem.- Wymamrotał cicho.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy już ostatni z pasów przytrzymujących członki Tanaki przy stole opadł, Mirai ruszył powoli do dalszej części swojego laboratorium, tam gdzie za kotarką znajdowało się parę szpargałów z kategorii "osobistych". W końcu spędzał tutaj tyle czasu, że można by rzec że właściwie tu mieszkał. Dziwne by więc było, gdyby nie miał tutaj swojego kącika. I to właśnie tam, za kotarką, chował potrzebne mu w tej chwili urządzenie - czajnik. Czuł ogromną potrzebę, by napić się kawy. Przez chwilę pomyślał, czy nie powinien dodać do tego czarnego napoju czegoś mocniejszego. Ale zaraz odrzucił ten pomysł, z kilku powodów. Po pierwsze, jakby ktoś odkrył, że Mirai pił w pracy, zaraz by się to dla inżyniera źle skończyło. Po drugie - musiał być trzeźwy, jeśli miał naprawić Tanace skrzydła. No i po trzecie - nie miał nic z procentami akurat pod ręką. Smutne.
Głos Tanaki docierał do niego jak przez mgłę. Przynajmniej z początku. Po pierwszym łyku kawy odrobinę odżył. Wrócił do Skrzydlatego i usiadł na swoim taboreciku, stojącym obok stołu operacyjnego. Słuchał, ale z początku nic nie mówił. Przez pewien czas też nie patrzył na Tanakę. Próbował na spokojnie przetrawić informację, że jeden ze skrzydlatych po prostu jest już stracony.
Nie było opcji, żeby go ratować. Może i góra wyśle tych nowicjuszy, o których wspomniał Tanaka. Ale Mirai doskonale wiedział, że Dedal był już stracony. W najlepszym wypadku go zabiją. W najgorszym - przerobią na kolejne wymordowane ścierwo.
Zapatrzył się w swój kubek i pociągnął z niego kolejny łyk. Przeniósł jednak wzrok na Tanakę, kiedy ten pociągnął go za rękaw.
- Po prostu chuj był za słabo wyszkolony - mruknął beznamiętnym głosem. Próbował zrzucić winę na jakąś bliżej nieokreśloną osobę. Wolał jednak winić słabość ludzi niż zadziwiająco dobrą współpracę pomiędzy kundlami oraz ich nadnaturalne zdolności. To dawało jakąś iluzję, że da się mimo wszystko nie popełnić podobnego błędu w przyszłości.
- Pieprzone gnojki, nawet nie potrafią dobrze wyszkolić kandydata na Skrzydlatego. Przez ich niekompetencję gruba forsa poszła się paść. - warknął - Dedal sam sobie był winien. Chuj jeden.
Odstawił z hukiem kubek na stół. Wcale nei chciał pocieszać Tanaki, a przynajmniej nie świadomie. Ale jedno trzeba przyznać - cieszył się, że Andriej przeżył. Ranny, jak zwykle z wisielczym humorem, zniszczonymi skrzydłami, ale przeżył. Tylko że okazywanie uczuć skrzydlatym troszeczkę u Mirai'a leżały. Dlatego raczej trudno było dostrzec u niego tę radość, chyba że w mimowolnych gestach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przesunął palcami po zmęczonej twarzy nie zauważając nawet, że zostawia na niej skrzepy zasniętej krwi. To jak źle teraz wyglądał było nic nie warte. Żył. A lepsi od niego nie.
- Tak. Ale to go może uratować. Może go po prostu zarżną. Z dwojga złego to lepsze niż to co czekałoby go, gdyby dostał się w ręce łowców. Kundle są bestiami. Nie rozkręcą go na kawałeczki.- Zsunął się ze stołu, aby znaleźć się mniej więcej na wysokości wzroku Mirai'a.
Nie chciał, nie miał ochoty ani nie zamierzał rozpaczać po śmierci Dedala. Bardziej bolało go, że czuł co czuje Mirai. Utratę czegoś cennego. Dedal miał technologię, która mogła im zaszkodzić.
Co jeśli spodobają im się skrzydła? Co jeśli postanowią wykraść jedyną osobę, która potrafiłaby im je stworzyć?
Zmarszczył brwi spoglądając kątem oka na inżyniera. Oczywiście, że by im nie pozwolił. Czuł się jedynym upoważnionym człowiekiem na świecie do zamordowania Mirai'a, gdyby wydano na niego wyrok. Zadał mu tak wiele bólu...
Zlizał zastygłą krew z kącika ust, przymykając oczy. W ciemności czuł się bezpiecznie. Była znajomym uczuciem.
- Jestem pierwszym i będę ostatnim skrzydlatym, który przeżyje. Co za ironia losu.- Mruknął rozkładając sprawne skrzydło i przytrzymując je pomiędzy palcami. Przyjemna faktura piór pod opuszkami, specyficzny zapach i zgrzyt przy każdym ruchu. To było jego dzieło.
Otworzył oczy używając skrzydła do uniesienia podbródka inżyniera.
- Stworzysz nowych, lepszych od niego. Chyba, że Góra nie da pieniędzy i obaj wylądujemy na Desperacji jako nieudane dzieci projektu szaleńca. Postaraj się, żebyśmy mieli choć namiastkę happy endu Mirai.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach