Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Go down

Rozłożył ręce na boki.
Cholera wie, Rui. Mam wrażenie, że od zawsze. – Ale kiedy drugi chłopak skonkretyzował pytanie, Nirou bez zająknięcia odparł: — W sierocińcu. To kwestia kilku ostatnich lat. Ale nic się przez ten czas nie zdarzyło. Nic, co byłoby godne uwagi. Przecież znasz mój rozkład dnia.
Usta wykrzywiły się w drapieżnym, trochę prowokującym uśmieszku, który jasno wskazywał na to, że „rozkład dnia” nudził. Od kiedy sięgnąć pamięcią tułali się tylko od miejsca do miejsca, przerzucani ze stołówki do pokoju, z pokoju do łazienki, z łazienki do świetlicy, zawsze tak samo obojętni na otaczające ich sytuacje, aż wreszcie do całego ciągu wydarzeń dołączono sporadyczne – cholernie, kurewsko, aż boleśnie sporadyczne – momenty, w których pojawiała się jakaś nieznajoma morda, zazwyczaj bardzo schludna i roześmiana, i potem szło się z tą mordą do zupełnie innego świata, pełnego zielonych ogrodów, błękitnych basenów, ogromnych pomieszczeń z wypolerowanymi na błysk meblami, siedziało z mordą przy obiedzie, słuchało się mordy przed pójściem do szkoły i rozmawiało się z mordą – to wszystko do chwili, w której morda uznawała, że jest za słaba i oddawała swoją „pociechę” do tego samego przytułku, z którego jeszcze kilka tygodni wstecz próbowała wyszarpać siłą, szczerze zarzekając się w kwestii lojalności, ambicji i cierpliwości.
— I kto ci je przekazywał?
Barki znów uniosły się i opadły.
Nikt. Właściwie były adresowane jak normalne listy. – Ale zanim Rui by się wtrącił, padło ostateczne: „nadawcy brak”, co było nazbyt oczywiste, ale wolał tę oczywistość dodatkowo podkreślić. — Do monitoringu miasta się już nie włamiesz. Nie wspominając o tym, że nie wiem, do której skrzynki listy były wrzucane, a przynosiły je różne osoby. Czasami sam odbierałem w portierni. Wierz mi, próbowałem wszystkiego, ale większość listonoszów bywa dziwnie milcząca po trzecim wybitym zębie.
Żartował. Ale nawet on nie był w stanie zaśmiać się z tego suchego dowcipu, co tylko nadawało zdaniom poważnej, niebezpiecznej nuty, świadczącej o tym, że Chitara byłby zdolny zrobić to, o czym ironizował.
A dyrekcja sierocińca?
I co? Sam dyrektor postanowił wziąć się w garść i postraszyć, żeby wpieprzyć w jakąś rodzinę tę zakałę ludzkości, jaką jest przebrzydły Niroutani Chitara? To się kupy nie trzyma, Rui. Też nie znoszę tego nabrzmiałego chuja, ale to wciąż chuj trzymający się pewnych zasad. – Westchnął, nie kryjąc przy tym zmęczenia. — Niska. Może nawet zerowa. Listy zawsze były zaklejone, gdy je odbierałem, adresowane tym samym pismem, więc wątpię, by ktoś je wcześniej czytał. – Zatrzymał się na moment, choć daleko było tej pauzie do subtelnej. — Ale nie można tego wariantu przekreślić. Poza tym o Ayi wie szczupłe grono osób, które po prostu muszą o niej wiedzieć. – Jak na zawołanie machnął nadgarstkiem, aby przywołać myśl o „dyrekcji sierocińca”. — Nawet ja zdaję sobie sprawę, że całość brzmi jak kpina.
Mój osobisty stalkerze...
PIERDOL SIĘ.
Czy tyle ci wystarczy? – Pytanie brzmiało, jakby za moment miał dorzucić: „chcę już iść do domu, jestem zmęczony, mamo”, choć oczy Niroutaniego nawet na sekundę nie zdawały się błyszczeć od dziecięcego marudzenia. Był aż nazbyt poważny, nieruchomy, z mięśniami napiętymi tak mocno, że jeszcze trochę i skóra zaczęłaby się trząść. — Powinniśmy iść spać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powieki mu drgnęły, gdy wreszcie uniósł spojrzenie.
- Nie, nic się nie stało. – powiedział ostrożnie, a w język paliło go liche „jeszcze”. Jakby na to nie spojrzeć, cała ta sprawa z listami wydawała się z pozoru błaha, z drugiej strony ciągnęła się już cholernie długo. Nie mógł wyzbyć się złego przeczucia, które narodziło się gdzieś głęboko między żebrami. Gdzieś za ścianą usłyszał głośniejsze kichnięcie sąsiada, co boleśnie przypomniało mu, jak bardzo są papierowe ściany, które oddzielały ich od innych chłopaków. I jak jest późno. Chitara chciał iść spać, ale Rui wiedział, że nie uda mu się zmrużyć oka. W umyśle będzie się dręczył, jak mu pomóc, jak rozwiązać tę całą sytuację, jak odnaleźć tę osobę. Bo chciał. Chciał ją znaleźć.
Ale po co?
Zmarszczył brwi, wiedząc, że Niroutani ma rację. W tym wszystkim, co mówił. Czyli co? Zostawić to w spokoju?
- Nie, ja nie włamię się. – ale ktoś inny z grupy już tak. Niby mogli spróbować. Pozbierać informacje, mniej więcej, kiedy Chitara odbierał kartki. Cofnąć się o jeden dzień, zakładając, że dana osoba wysyłała listy z tego samego miasta, i spróbować przejrzeć taśmy z danych dni ze wszystkich poczt w mieście. I sprawdzić, czy pojawia się wielokrotnie ta sama osoba. Ale to żmudna robota, która może nie przynieść pożądanych efektów. Czuł się bezradny. W kropce.
To tylko listy, Rui. Zostaw to.
Tylko listy, które jednak w jakimś stopniu mieszały w życiu Chitary. A to już nie była jakaś błahostka.
- Nie mówię, że sam dyrektor, Chi. Ale pomyśl, ile razy udawało się nam włamać do jego gabinetu? Ile razy podkradaliśmy przeróżne rzeczy z jego biurka, szafek czy kredensu? – zapytał unosząc brwi. - Nie oszukujmy się, ale wiele osób w sierocińcu nie przepadało za tobą. Co prawda większość to szczenięce zniechęcenie, które z latami mijało, ale może komuś podpadłeś? Na tyle, by cię dręczyć. Nadal. Tylko po co? Jaki w tym sens? Chodzi mi o to, że ktoś mógł wykraść albo skopiować twoje akta. – ale właśnie. Po co? Co tak naprawdę mógł zawinić mały dzieciak oprócz siniaków pozostawianych na ciałach innych smarków? Albo paru wybitych zębów i przykrych słów? No więc właśnie.
- Ale na dziś koniec. – mruknął bardziej do siebie, przechylając sie do tyłu I kładąc głowę na pół miękkiej poduszce. Wzrok jednak miał utkwiony w suficie, jakby tam byłby w stanie dostrzec odpowiedź na pytanie. Albo nawet kilka.
Znajdę ją.
Nie odnalazł w sobie na tyle odwagi, by wypowiedzieć to na głos. Ale znajdzie ją. Kimkolwiek ta osoba by nie była. Choćby miał chodzić od ośrodka do ośrodka. Od rodziny zastępczej do rodziny.
Odważne postanowienie jak na kogoś takiego, jak ty, Rui.
Skrzywił się mimowolnie, przekręcając na bok i wsuwając dłoń pod głowę. Frustrujące. Ta niemoc. Coraz bardziej czuł się podirytowany.
Może jednak uda mu się usnąć?
- Śpijmy, mhm – wymruczał cicho, ale bardziej do siebie, jakby chciał przekonać samego siebie, że to naprawdę dobry pomysł.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie miał zamiaru walczyć z wiatrakami. Albo inaczej. Nie miał zamiaru wciągać w tę nierówną walkę całej rzeszy ludzi, dlatego na samo stwierdzenie, że „nie on” się włamie, brwi Niroutaniego zmarszczyły się pod naporem niewypowiedzianego pytania: jeżeli nie ty, to kto? Kogo jeszcze masz zamiar wdrażać w te szczegóły?
Rozdrażnienie zakuło go w pierś, ale zignorował wewnętrzne, irracjonalne poczucie zdrady, bo zdawał sobie sprawę z intencji Natsume. Chciał dobrze. Jak zawsze.
— Nie mówię...
Hm?
— … że sam dyrektor.
No tak. Obrzućmy oskarżeniami jeszcze jego sekretarkę. Jej też nikt nie lubił. Była trochę za bardzo wystylizowana na panią bizneswomen, choć do jej głównych zadań należało przynoszenie kawy i uśmiechanie się z tyłkiem wypiętym idealnie w stronę poczerwieniałej twarzy dyrektora. Jednak nawet ta myśl została skutecznie wybita, gdy usłyszał kolejne słowa Ruiego, sam przed sobą przyznając, że dawno zapomniał o takiej opcji. Nie brał jej pod uwagę również ze względu na szkołę – nie kojarzył tu żadnych znajomych twarzy, na holu nie minął nikogo, do kogo przyszpiliłby plakietkę „sierociniec”, jednak nie miał też stuprocentowej pewności, że któryś z jego „dawnych znajomych” jakimś cudem zdobył informację o placówce, do którego uczęszczał.
Grono jednak skutecznie by się wyszczupliło. W aktach dyrekcji ośrodka na pewno znajdował się adres jego szkoły, ale nawet jeśli – czy zalazł komuś za skórę na tyle, by ten włamywał się do biura i wykradał podobne rarytasy? Już pomijając fakt, że jakiś podrzędny, przypadkowy ochłap nie mógł wiedzieć, jak ważna była dla niego Aya.
Czy w ogóle była dla niego istotna.
I skąd pomysł, by uwziąć się akurat na tę jedną postać? Czemu nie wykorzystać też rodziców? Przecież w aktach był tylko suchy zapis: „sierota”.
Chitara nagle pokręcił głową, odrzucając od siebie nachalnie napływające myśli. Koniec na dziś.

Zasnąć udało mu się zaskakująco łatwo. Zebrał wszystkie listy, odbierając również ten, który podrzucił Natsume, i na nowo upchnął je w szufladzie rozklekotanego biurka, by finalnie skończyć z twarzą w poduszce. Musiał minąć „jakiś” czas, by przez pokój przetoczyło się ciche chrapanie – nie na tyle rzężące, by chcieć go wybudzić, ale słyszalne wystarczająco, by mieć pewność, że usnął kamiennym snem.
Czas jednak zawsze mijał zbyt szybko, gdy ciało potrzebowało odpoczynku i tym razem również dzwonek zabrzęczał, zwiastując nieubłagany koniec lenistwa. Gardło Chitary wydało coś na wzór stłumionego pomruku, gdy uniósł dłoń i zaczął nią wymachiwać w powietrzu, czasami trafiając na szafkę nocną, częściej jednak na podłogę, jednak nawet ten narwany zabieg nie był w stanie uciszyć narastającego pikania, dlatego w końcu warknął i wsparł się na łokciu, ręką, którą przed momentem szukał urządzenia, odgarniając za długie włosy z twarzy.
Spał na brzuchu i teraz czuł piekące gorąco na policzku; wymęczony umysł dopuścił do siebie wiadomość, że spał wyjątkowo twardo, ale nieruchomo, z głową wspartą na wyciągniętym ramieniu. Teraz na połowie twarzy odcisnęły się nierówności wcześniej założonej bluzy. Pod opuszkami wyczuł chaotyczny wzór, znów coś mruknął pod nosem, a potem podniósł się, przekręcając na tyle, by usiąść bokiem na łóżku. Bose stopy opadły na gołe deski podłogi, piętą uderzył o leżący telefon.
Tu byłeś, wrzeszczący skurwysynu.
Kilka razy podeptał jeszcze ekran telefonu, aż w końcu jakimś niesamowitym przypadkiem wyłączył budzik. Nie pozwolił sobie jednak na odpoczynek. Dźwignął się na dziwnie obolałe nogi i poczłapał do łazienki.
Czas wziąć orzeźwiający prysznic.

Lekcja już się zaczęła, gdy Chitara otworzył drzwi.
— No proszę, proszę. — Głos nauczyciela od fizyki zabrzmiał jak przejechanie papierem ściernym po tablicy. — Kto tu do nas zawitał?
Dzień dobry, panie Stevenson.
Chitara zamknął za sobą drzwi.
Pan Stevenson był prawdopodobnie jedynym Europejczykiem w całym ośrodku, ale dla Niroutaniego wciąż wydawało się, że to o jednego Europejczyka za dużo. Jego jasne włosy ułożone w schludną fryzurę, zaczesane do tyłu jak u hrabiego Draculi, zawsze go irytowały. Nie potrafił skupić się na tablicy, jeśli ten rażący żółcią łeb majaczył mu przed nosem.
— Dla mnie może dobry – mruknął nauczyciel, chudą ręką chwytając za brzeg dziennika. — Dla ciebie gorzej. Po zajęciach zajmiesz się wysprzątaniem składzika.
Niroutani parsknął.
— Chyba, że nie uśmiecha ci się wycieczka?
A potem jego mina oklapła.
Ależ skąd – przesłodzona nuta życzliwości aż drapała go w gardło. — Z chęcią wyszoruję każdy kąt tej szopy.
— Cudownie.
Cholernie, warknął czarnowłosy, ściskając mocniej pas przewieszonej przez ramię torby. Będzie musiał jeszcze zatelefonować, że odrobinę się spóźni...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W przeciwieństwie do swojego chłopaka, Rui nie potrafił usnąć. Tak, jak zresztą przewidział. Wiercił się, kręcił z boku na bok, nawet kurwa liczył barany i nic. Ostatecznie podniósł się do pozycji siedzącej, a następnie wstał z łóżka, nim pierwsze języki promieni słonecznych zdążyły musnąć jego twarz. Krótki prysznic skutecznie go otrzeźwił, aczkolwiek olał wyjść z pokoju nie chcąc przypadkiem zbudzić Chitary. Wałęsał się raczej bez żadnego konkretnego celu. A świeże powietrze dobrze mu zrobiło, choć ostatecznie nie wymyślił niczego konkretnego. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się totalnie bezsilny. A to było frustrujące.
Pomimo, że wyszedł wcześniej, na lekcję trafił właściwie w ostatniej chwili. Dopiero kiedy zajął swoje miejsce, zauważył brak obecności swojego współlokatora. Nie myśląc za wiele, od razu sięgnął po telefon komórkowy, otworzył książkę kontaktów i wyszukał Niroutaniego.
Nie odbierał.
Zaspał?
Już podnosił swoje dupsko, by pobiec do pokoju, aby wyszarpać go za ciuchy. Ale zrobił to sekundę za późno. W momencie, kiedy nogi ruszały w stronę drzwi, do klasy wkroczył nauczyciel. Rui zaklął pod nosem, wracając na swoje miejsce, starając zachować się w miarę spokojnie, choć ruszająca się noga świadczyła zupełnie o czymś innym.
Ale długo nie musiał czekać.
Gdyby miał ogon, z pewnością zaszurałby nim, kiedy drzwi rozsunęły się, a do środka wkroczył Chitara. Rui obrzucił go krótkim, choć z pewnością uważnym spojrzeniem, a w głębi ducha odetchnął. Nie odzywał się, ani też nie protestował, kiedy ich jakże wyrozumiały sensei wyznaczył karę dla chłopaka. Wiedział, że to mogłoby przyprawić o wiele więcej kłopotów, nie tylko dla niego samego, ale zwłaszcza dla Chitary. Dlatego milczał. Próbując skupić się na lekcjach.
Lekcjach, które zaskakująco szybko zleciały, jakby ktoś podkręcił czas, a ten zaczął uciekać im pomiędzy palcami. Wrzucił swoje rzeczy do torby i ruszył w ślad za Niroutanim, który już zdążył zniknąć mu z pola widzenia. Niestety, do składziku trafił dobre… dziesięć minut później.
- Zaspałeś? – zapytał wchodząc do środka I zrzucając swoją torbę w gdzieś w bok. Właściwie nie oczekiwał jego odpowiedzi, a warknięcia. Jak zawsze. Wsunął dłoń do tylnej kieszeni, skąd wytargał nieco pogniecioną kopertę z naklejonym serduszkiem.
- Niroutani-kuuuun~ – przedrzeźnił cieniutkim głosikiem i podał mu list. . - Suzume z pierwszej klasy. – nic więcej nie musiał dodawać. Nie od dziś wiadomo było, że Chitara cieszył się naprawdę sporym powodzeniem wśród płci przeciwnej. A że większość dziewcząt bała się, albo wstydziła podejść do niego bezpośrednio, to Natsume przypadał zaszczyt przekazywania listów, prezentów czy pytań o spotkanie.
Zrzucił z siebie marynarkę i zaczął podwijać rękawy koszuli.
- Jak się z tym uwiniemy, chcesz wyjść do miasta? – zapytał sięgając po pierwszy karton. - Coś tłustego, pełnego zabójczego cholesterolu, ociekające niezdrowym glutenem? – uniósł jedną brew wyżej, spoglądając przez ramię na Chitarę, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- I idziemy w sobotę na festiwal?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Składzik wyglądał paskudnie. Zresztą, równie paskudnie jak perspektywa dzisiejszego dnia – uwinięcie się z tym burdelem mogło przytłoczyć każdego. Może prócz Stevensona. On z pewnością rozkoszował się faktem, że udupił jednego z tych cholernych, niesfornych żółtków za byle przewinienie. Siedział teraz w swojej wykrochmalonej koszuli, z kieliszkiem wina w dłoni i fantazjował na temat tego, jak skiepścił cudze plany.
Zdecydowanie byłby do tego zdolny.
Karton akurat buchnął o ziemię, wzbijając w górę tumany kurzu, gdy do środka wszedł Natsume. Chitara otrzepał wtedy bezwiednie wnętrze dłoni, odwracając się przodem do czarnowłosego. Obrzucił go od razu pytającym spojrzeniem – skąd ten idiotyczny ton głosu, Tsu? - ale gdy dostrzegł różową kopertę, w kilku miejscach beznadziejnie poskładaną, bo Rui nie miał żadnych skrupułów dla wianuszka dziewcząt trzepoczących rzęsami, zbyt słabych, aby własnoręcznie dostarczyć liścik, Chitara zrozumiał w czym rzecz.
Miał dość poczty od nieznajomych na najbliższe kilka lat.
Wyjął więc kolorowy papier z uchwytu przyjaciela i odłożył go na stertę krzywo poukładanych na sobie kartonów. Robiąc krok w stronę Natsume oparł wnętrze dłoni na jego policzku, kciukiem napierając na dolną szczękę. Choć był niższy o parę cennych centymetrów zadarł mu nieco brodę i dopiero wtedy sięgnął ust.
To było lekkie, przelotne muśnięcie.
Ostatnie, jakiego doświadczyli.

Na sprzątanie zeszły ponad trzy godziny, ale wreszcie doprowadzili go do stanu używalności. Tak wyszorowany nie był od lat; Chitara był niemal pewien, że tak wyszorowany nie był nigdy. Zmęczenie i rozdrażnienie tylko wzmogło apetyt, więc perspektywa przejścia się na miasto i wepchnięcia w siebie masy niezdrowego żarcia była aż zbyt kusząca.
„O siódmej spotkajmy się przy rogu ulic X i Y”.
Kwadrans po dwudziestej Chitary nadal nie było na miejscu spotkania.

Wątek zakończony
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach