Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Miał złe przeczucia.
Zerknął leniwie w swoje odbicie, kiedy mył ręce po załatwionej potrzebie, a czerwona lampka w tyle jego głowy niebezpiecznie migała. Nie miał pojęcia skąd się to bierze, aczkolwiek to była kwestia zaledwie paru sekund, nim…
- Biją się, biją się!
Odchylił głowę w bok z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy, kiedy na korytarzu rozległ się jakiś pisk dziewczyny. Serce chłopaka mimowolnie przyspieszyło, a żołądek podskoczył, jakby chciał wyrwać się na zewnątrz. No tak. To DLATEGO miał złe przeczucie.
Złapał za klamkę od drzwi i szarpnął nimi tak mocno, że uderzyły z hukiem o ścianę, kiedy wybiegł z łazienki, wbiegając na salę w tej samej chwili, kiedy Wakama unosił rękę, żeby przywalić Chitarze. Jego, kurwa, Chitarze. Nie zastanawiając się nad niczym i pozwalając, żeby pierwotny instynkt przetrwania przezwyciężył, złapał za pierwszą lepszą tackę z jedzeniem i rzucił nią wprost w przeciwnika, rozrzucając na podłogę czyjeś frytki. Przedmiot przeciął ze świstem powietrze i uderzył wprost w plecy mężczyzny, nie wyrządzając mu przy tym żadnej krzywdy. Ale cel Natsume został osiągnięty. Cios nie padł, a to kupiło mu dodatkowe parę sekund.
Nie chciał chronić Chitary przed ciosem. Wiedział, że nie musi. Natsume był silny. Od kiedy zaczął uczęszczać do szkoły, stał się tym dzieciakiem, którego wrzucano do worka z innymi delikwentami. Lubił się bić. Lubił, kiedy jego kości uderzając o twarz kogoś innego. Lubił dźwięk pękania i łamania. I chociaż nigdy tego otwarcie nie przyznał, to w głębi duszy wiedział, że Chitara jest silniejszy. Pomimo różnicy we wzroście i gabarytach. Chociaż nie, może nie fizycznie silniejszy. Chitara po prostu był o wiele bardziej niebezpieczny od Natsume.
Dlatego nie chciał go chronić przed ciosem. A przed konsekwencjami tego, co mogło potem nastąpić. Zwłaszcza, że to była kwestia zaledwie paru minut, kiedy zjawi się policja, z pewnością wezwana przez jedną z kobiet obsługujących za ladą. Parę pierdolonych minut dzieliło ich… praktycznie od wszystkiego. Być może nawet od rozłączenia. W sumie to było pewne, biorąc pod uwagę oddech kuratora na karku Niroutaniego.
Natsume doskoczył do Wakamy i uniósłszy jedną z nóg, uderzył go z całej siły w zagłębienie kolana tylko po to, żeby jego ciało automatycznie zgięło się i zniżyło od ciosu, a następnie wyprowadził uderzenie łokciem wprost w jego skroń, posyłając na jeden ze stolików, które zachwiały się pod jego ciężarem wywalając się na ziemię. Parę sekund, nim Wakama się ogarnie. Jeszcze mniej, niż jego przydupasy zareagują.
Wystarczyło.
Rui zacisnął swoje palce dookoła szczupłego nadgarstka drugiego chłopaka i szarpnął nim w swoim kierunku, kiedy puścił się pędem lawirując pomiędzy stolikami i przerażonymi klientami. Nie czując jakichkolwiek skrupułów podciągnął Chitarę za ladę, a potem wbiegł z nim na kuchnię. Tutaj zatrzymał się na dwa uderzenia serca lokalizując spojrzeniem błyszczących od adrenaliny i podniecenia oczu kolejne drzwi. Były. Ruszył tam, po drodze odpychając jednego kucharzy, który nie zdążył odskoczyć. Naparł na nie barkiem, a kiedy poczuł, że te puszczają, wybiegł do kolejnego pomieszczenia. Jakieś cholerne zaplecze, z którego było wyjście na podwórko, gdzie jakże zapracowani pracownicy uciekali na papieroska. Chłodny powiew podziałał na Natsume jak olej napędowy. Ponownie złapał Chitarę za nadgarstek i pociągnął go za sobą, tym razem już dla swoistej przyjemności trzymania go. Wybiegli z zaułku i skierowali się wzdłuż ulicy, pomiędzy ludźmi, którzy odwracali głowy zaciekawieni. Natsume nie wiedział jak długo biegnie, ale dopóki mięśnie nie protestowały – po prostu pędził. Gdzieś w oddali słyszał policyjną syrenę, a jeszcze bliżej jakieś krzyki. Nie odwrócił się jednak przez ramie. Uśmiechnął za to szeroko, czując rozpierającą go radość, niczym małe dziecko, które dostało jakiś upragniony prezent na urodziny albo jakieś inne święta.
Raptownie skręcił w bok, w inną alejkę, zapuszczoną z walającymi się śmieciami pod nogami. Kolejny skręt i… dopiero teraz się zatrzymał, widząc, że dobiegli do ślepego zaułku. Właściwie gdyby się postarali i wdrapali na murek, to z łatwością mogliby go przeskoczyć. Problem polegał jednak na tym, że… po co?
Natsume zgiął się w pół i oparł otwartymi dłońmi o uda, nabierając łapczywie spore hausty powietrza, czując ciepłe krople potu spływające po jego skroniach i karku, a potem wzdłuż kręgosłupa.
- Chcesz chyba pojechać na tą cholerną wycieczkę, co nie? – rzucił pomiędzy spazmami łapanego powietrza.
- Masy kuratora na karku, Chi. – mruknął i wyszczerzył usta w uśmiechu, prostując się i sięgając do zamka kurtki, za który szarpnął, kiedy ją rozpinał.
- Z dala od niepotrzebnych oczu. – dodał po chwili, kiedy ją ściągał I odrzucał na bok, strzelając palcami w tym samym momencie, kiedy zza rogu wyłonił się Wakama wraz ze swoimi kompanami.
- TAM SĄ! – krzyknął mężczyzna, ale nim zdążył ruszyć w ich stronę, Natsume był pierwszy, który wbiegł w niego całym swoim ciałem posyłając na brudne podłoże. Kiedy znaleźli się już na ziemi, Rui wyprostował się i zamachnął uderzając z całej siły pięścią w twarz przeciwnika. A potem kolejny raz i kolejny, szczerząc przy tym szeroko i śmiejąc, jakby miał przednia zabawę.
Kompani Wakamy najwyraźniej stwierdzili, że ich brat z pewnością poradzi sobie z pierwszym lepszym chłystkiem, więc po co brudzić sobie ręce? Lepiej zająć się we dwóch niższym i z pewnością mniej niebezpiecznym chłopcem. Jeden z nich, łysy, oblizał dolną wargę zakładając na prawą dłoń kastet, po czym ruszył na Chitarę i zamachnął się, żeby uderzyć go w szczękę. W tym samym czasie jego przyjaciel sięgnął po jakąś szklaną butelkę, którą rozbił o ścian budynku i przymierzył do zadania ostatecznego, dźgającego ciosu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie dyszał. Utrzymywał stałe tempo oddechu prawdopodobnie tylko dzięki codziennym treningom i masie durnych poradników, skracanych przez Hirę na szkolnych korytarzach. „Wiesz” ─ miauknął kiedyś Hira, zaczepiając przysypiającego Niroutaniego. „To bardzo proste. A wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że robi to źle. Chcesz posłuchać? Bo chodzi o to...” ─ i bez względu na odpowiedź, zawsze lał się potok słów. Zwykle chaotycznych i mało bystrych, ale dało się wyłuskać z tego istotne informacje, które same w sobie nie bywały ciekawe, ale ─ o dziwo ─ czasami dało się je zastosować w życiu.
Jak teraz.
Wpatrywał się tylko w wyczerpanego Natsume, przez dłuższą chwilę po prostu stojąc i przyglądając się, jak ten z uśmiechem łapie oddech i stabilizuje stukot serca. Człowiek w pełni zdrowy, podatny na obrażenia i zmęczenie, który czuje wilgoć na czole, gdy pot przypomina o wysiłku. „Zupełne przeciwieństwo”. Właśnie to przemknęło mu przez myśl i skrzywił się lekko, szybko zaciskając jednak usta ─ tak mocno, że pobielały mu wargi ─ a kiedy znów je rozchylił, by coś powiedzieć... świat postanowił podetknąć im pod nos kłodę.
Chitara w ekspresowym tempie obrócił się i wbił intensywnie niebieskie spojrzenie prosto w paskudną paszczę Wakamy; przeciwnik wpatrywał się w nich jak hiena w dogorywające, wychudłe cielska i widać było po samych minach, która ze stron czuje wygraną w kieszeni. Nie bez przyczyny Niroutani nie ruszył się na krok, nawet po tym, jak Rui zaszarżował na o wiele wyższego i szerszego przeciwnika. Gdzieś w podświadomości wciąż brzęczały mu pod czaszką słowa czarnowłosego ─ „Masz kuratora na karku, Chi” ─ które przyblokowały go na dłużącego się ułamki sekund. Wszystko zresztą prezentowało się w zwolnionym tempie. W slow motion dostrzegł, jak spod podeszwy Natsume wypryskuje brudny piach, jak jego pięść zderza się z żuchwą Wakamy, jak jeden z fagasów króla przestworzy wyjmuje srebrny kastet i zakłada go na palce, obrzydliwie się przy tym uśmiechając.
Mógł ich uderzyć. Fakt, miał prokuratora na karku. Facet dyszał mu zawzięcie w szyję i charczał za każdym razem, gdy Niroutani przypadkiem klepnął jakąś pannę ─ i to serio przypadkiem ─ więc gdyby dowiedział się, że sprał jakichś „obywateli” pewnie podarłby kartę na jego oczach i od razu skierował do pudła pod zaostrzonym rygorem. Ale teraz? Teraz sytuacja prezentowała się z letka inaczej. Jeżeli miał do wyboru trafić pod nóż z wewnętrznym krwotokiem a paść na salonowy dywanik do Hakayamy ─ wybór okazywał się dziwnie oczywisty.
Nim łysy rozbił butelkę włoskiego winiacza o ścianę, jego kompan z trzaskiem cofnął się o krok. W sekundę później na ziemię padła pokrywa od śmietnika.
Ty chuju! ─ wrzasnął piskliwie, łapiąc się za pulsujący nos.
Chitara poruszył nadgarstkiem, nie prostując jednak swojej postawy. Grunt to zachować ruchliwość ciała, trzymać łokcie przy sobie, podbródek nisko ─ na tyle, by nikt nie był w stanie uderzyć go w szczękę. Przecież znał zasady, a jednak w restauracji dał się zaskoczyć.
Co się z nim, do diabła ciężkiego, działo?
Blokady puściły, opadł żelazny łańcuch i obroża, język ostatni raz zwilżył wargi, nim rozgorzało piekło. Pamiętał swój pierwszy cios ─ uderzył kolegę, który przypadkiem go popchnął. Wybił mu jedynkę i ukruszył dwa inne zęby. Wtedy targało nim jeszcze coś w rodzaju wstydu, że dopuścił się do tak agresywnego zachowania. A teraz? Teraz muzyką było dla niego kolejne zgrzytnięcie metalu o ścianę budynku, dodatkowe szczęknięcie obijanych o siebie zębów, trzask złamanego nosa, wysyp przekleństw.
Ty chuju. Ty pizdo. Ty zjebie. Kretynie. Dupku. Cwelu.
Nie zważał na to, jak radzi sobie Rui ─ da radę ─ koncentrował się w pełni na przeciwnikach. Choć „koncentrował” to za duże określenie. Wbił się w wir walki. Uniósł łokieć i huknął nim prosto w gardło mężczyzny, który rzucił się na niego od tyłu, chcąc złapać za szyję; zaraz sam oberwał, czuł nawet posmak krwi na języku. Nie zdążył jej dobrze zlizać, a trzymał w dłoniach szorstki materiał kurtki przeciwnika i z rozmachu uderzył mu głową w pysk. Przeciwnik warknął, kiedy został pchnięty na brudną, zasikaną ścianę. Na wyblakłym graffiti pojawiło się kilka dodatkowych kropel czerwieni, kiedy szarpali się w tym paskudnym tańcu.
Chitara nawet nie zorientował się, że coś jest nie tak.
Po prostu uderzał raz za razem, raz za razem, na oślep i na odwal, w szczękę, w brzuch, w krocze, w skroń, w ramię, czując co jakiś czas odpowiedzi na własne argumenty.
A potem wszystko gwałtownie przystanęło.
Nie ruszać się! ─ wrzasnął głos, który wydawał się tak usatysfakcjonowany, że nawet przeciwnik Niroutaniego przystopował i szarpnął głową na bok. Chitara trzymał go solidnie za ubranie, przedramię wbijając w jego krtań, ale też przelotnie zerknął w kierunku wrzasków.
Nie ruszać się, wy pojeby! ─ syknął łysy mężczyzna, przyciskając do siebie przerażoną kobietę. Jego dłoń, niedawno uzbrojona w tulipan butli, teraz zawędrowała na odsłonięte udo i podciągnęła przylegającą do szczupłego ciała sukienkę. Kobieta wydała z siebie gardłowy pomruk oburzenia, ale przerażona nie protestowała. Zaciskała tylko palce ─ z pomalowanymi na intensywną czerwień paznokciami, zauważył Chitara ─ na podduszającym ją przedramieniu. W drugiej ręce ─ tej, którą trzymał kobietę ─ dzierżył podręczny scyzoryk. Oblizał szybko wargi w zwierzęcym podnieceniu i spojrzał uradowany na obecnych. Wakama wyszczerzył wtedy kły i bezceremonialnie wycelował w brzuch Ruiego.
Jeżeli się ruszycie ─ mówił już spokojniej łysy ─ zajebie sukę. Zajebię na waszych oczach. Myślicie, że tego nie zrobię? ─ Roześmiał się niemal histerycznie.
Szaleniec, warknął Chitara i poczuł, jak zgina się lekko w pół. Jego przeciwnik wystartował i z całą mocą uderzył go kolanem prosto w bok; ciało zareagowało więc automatycznie. Jeszcze nim zdążył unieść się z powrotem, dostał solidny cios w twarz. Pękła warga, z rany wyciekłą krew czerwienią barwiąca szarawą uliczkę.
Dobrze, Kanishi! ─ Zarechotał Wakama.
Kanishi wyszczerzył się jeszcze bardziej.
Nie miejcie nam tego za złe ─ wymruczał potulnie jak kociak, muskając wargami odchyloną szyję kobiety. W jej oczach czaiły się łzy bezradności. Nogi trzęsły się jak galareta, usta drżały ze strachu, a sukienka, zamiast zakrywać jej dostępne tylko dla męża ciało, podsunęła się jeszcze wyżej, odsłaniając koronkową bieliznę. Kanishi bezceremonialnie wsunął palec za gumkę majtek i odchylił ją, nie zdejmując spojrzenia z Natsume.
Ciekawi? ─ Zatrzymał to pytanie na dłużej. ─ Bo ja bardzo.
Kobieta zaskomlała.
Błagam... nie rób tego... ─ Nie trzymając już łez pokręciła głową. ─ Błagam, zapłacę, ja...
Kanishi warknął.
Nie chcę pierdolonych pieniędzy, więc zamknij pysk, laleczko, bo pożegnasz się z tą śliczną buźką! Zresztą, nie tylko od ciebie zależy, w ilu kawałkach wrócisz do domu! ─ Mężczyzna wykrzywił twarz w paskudnym wyrazie wściekłości. ─ Jeden nieostrożny ruch tych piździelców i poczujesz stal na gardle. Rozumiemy się?!
Chitara łapał oddech, zaciskał zęby, zerknął na sekundę na Natsume, a potem znów powrócił do łysego. Syknął w końcu, a widząc zaś, jak Wakama ponownie podnosi pięść na Ruiego wyrwał się do przodu...
E-e-e!
… i zatrzymał raptownie, kiedy Kanishi z rozczarowaniem pokiwał nożem tuż przy oku szatynki. Kobieta była na granicy. Łkała, ostatkiem sił starając się pohamować szloch, ale to kwestia sekund, kiedy wybuchnie.
Działamy na naszych zasadach ─ dodał Kanishi i znów pokazał zęby. ─ My przecież nie chcemy źle. Chuj nas obchodzi ta babeczka. Liczy się tylko to, by spłacić rachunek. A wychodzi na to, że jeden z was ma sporo do spłacenia. ─ Zacmokał. ─ I bardzo fajnie, że ma kolegę. Możemy rozłożyć wam spłatę na raty, które oboje podejmiecie. Umowa stoi?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Całe to przedstawienie, jakie parę chwil później zaprezentował im Wakama & band było cholernie niepotrzebne. Nie rozumiał skąd u niektórych samców chęć udowodnienia swojego testosteronu poprzez chowanie swojego obitego ryja za jakimś zakładnikiem, zazwyczaj w postaci bezsilnych kobiet i bezbronnych dzieci. Z jego gardła wyrwał się stłamszony warkot, kiedy pierwszy cios posłał go na ziemię, z ledwością powstrzymując mdłości od uderzenia. Zacisnął usta w wąską linię, chcąc podnieść się z ziemi i odpłacić, ale widząc całą sytuację znieruchomiał w przykucu (prawie słowiańskim). W przeciwieństwie do Chitary, jego ciało odczuwało każde uderzenie, nawet pojedyncze siniaki czy też zadrapania. I chociaż skutecznie potrafił ukryć wszelaki ból czy też dyskomfort, to jednak dziwne huczenie w głowie nie zwiastowało nic najlepszego, kiedy adrenalina opadnie. Teraz był nakręcony, jego żyły wypełniało pulsujące podniecenie – a to działało na jego korzyść. Przesunął koniuszkiem języka po dolnej wardze czując metaliczny posmak ciepłej krwi i mimo wszystko uśmiechnął się lekko. Głowa gwałtownie przechyliła się w bok, kiedy spadł kolejny cios Wakamy, teraz czującego dumę i rozpierającą pierś radość z podstępku jego kompana. Rui prześlizgnął spojrzeniem po Niroutanim, chcąc ocenić jego stan i splunął gdzieś w bok ślina zabarwioną krwią, powoli, jak na filmie ze zwolnionym tempie odwracają na powrót głowę.
- Ty, Kanishi, a może ten tutaj to ciota! HA! Nawet tak wygląda! – krzyknął Wakama ścierając rękawem krew z twarzy, chociaż to i tak niewiele mu dało. – Powiedz. Pewnie lubisz w dupkę, co? – rzucił z dziwnym tryumfem na twarzy, którego Natsume za grosz nie rozumiał. Wzruszył jedynie ramionami i odetchnął cicho przez nos, pozwalając znużeniu wkraść się na jego twarz.
- No. Jeszcze do teraz boli mnie tyłek po dzisiejszej nocy. – odparł zadziwiająco gładko i szczerze. Szkoda, że Wakama mu nie uwierzył. I najwidoczniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi, kiedy zmarszczył nieprzyjemnie brwi z dzikim błyskiem w oczach.
- Ty mi tutaj nie cwaniaku! – krzyknął robiąc kolejny krok w stronę Natsume i kopnął go w głowę. A przynajmniej miał taki zamiar, bo ciemnowłosy w ostatniej chwili uniósł rękę i zasłonił się przedramieniem. Nie uchroniło go to jednak przed poleceniem do tyłu.
- No patrz, głupi albo głusi. – rzucił Kanishi, sunąc dłonią po ciele drżącej dziewczyny, aż wreszcie złapał ją mocno za pierś, aż ta pisnęła i w końcu nie wytrzymawszy zaczęła płakać i kwilić, błagając, żeby jej nie skrzywdzili.
- Zamknij ryj, głupia cipo! – krzyknął Kanishi, zaciskając mocniej swoje palce na ciele kobiety, ale jego krzyk poskutkował odwrotnie, niż mężczyzna tego chciał.
- Ale właściwie… – zaczął Rui, wracając do swojej poprzedniej pozycji. - Skąd pewność, że interesuje nas to, co zrobicie z tą dziewczyną? Prawda jest taka, że wolę, abyście poderżnęli jej gardło, aniżeli kazali mi, nie wiem, spłacać jakieś wyimaginowane długi albo nawet zlizywać wasze buty. – w tym momencie na twarzy kobiety pojawiło się bezkresny strach i paraliż wywołany słowami ciemnowłosego. Nawet Wakama i jego kompani zamarli wpatrując się w Natsume. Albo tak doskonale kłamał, albo to, co mówił było najszczerszą prawdą.
Nie wiedzą czy mówię prawdę. Palanty.
- No bo właściwie nie znamy jej, a prawda jest taka, że na naszym miejscu też nie interesowałaby się naszym losem. Wybacz kochana, ale takie są realia. Moja skóra jest o wiele ważniejsza, niż jej. Jak chcesz to tnij, rżnij, rób cokolwiek. Ale gwarantuję ci, że to nie powstrzyma mnie przed wciśnięciem mojej pięści do twojego gard— – słowa Natsume utonęły w głośnym, kobiecym pisku. Pisku, który o dziwo nie wydobywał się z pojmanej dziewczyny a zupełnie obcej i przypadkowej, która najwidoczniej wybrała to miejsce na schadzkę ze swoim ukochanym. Zarówno ona, jak i on stanęli jak wryci przyglądając się całemu pobojowisku. Wakama spojrzał w jej stronę. Kaninshi spojrzał w jej stronę. A trzeci chłystek, stojący blisko Chitary zaklął pod nosem. Te krótkie sekundy wystarczyły, żeby Rui odbił się miękko od ziemi, prostując nogi i wydarł jak strzała w stronę oponenta trzymającego dziewczynę. W chwili, kiedy parka ruszyła biegiem w stronę ulicy, chcąc uciec od tego miejsca, Rui złapał za ramię panny i brutalnie odepchnął ją na bok, nie przejmując się, że uderzyła w ścian i wyłożyła się jak długa na ziemi. Kolano wystrzeliło wyżej uderzając oponenta prosto w jego krocze, wciąż przytłamszonego szokiem, a następnie złapał za ubrania i szarpnął nim w bok, przyciskając brzuchem do chropowatej ściany budynku tylko po to, żeby złapać go za łysą potylicę i przywalić czołem w beton. A potem drugi i trzeci raz, aż nie poczuł jak mięsiste ciało przy nim wiotczeje i upada na ziemię. Kobieta krzyknęła przeraźliwie, zdążywszy podnieść się z ziemi i tak jak Natsume przewidział – troszcząc się tylko o swoje bezpieczeństwo uciekła najszybciej, na ile jej roztrzęsione nogi pozwalały.
Rui warknął coś pod nosem i powoli odwrócił się, zerkając na wystającą rękojeść scyzoryka z jego boku.
- o jebany… – syknął czując, jak kręci się w jego głowie. Osunął się po ścianie i usiadł na dupie, w pierwszym odruchu łapiąc za narzędzie chcąc je wyszarpnąć ze swojego ciała, ale nawet nie zdążył, kiedy musiał odturlać się na bok, gdy rozwścieczony Wakama doskoczył do niego chcąc przywalić mu z buta. Noga jednak osunęła się po betonie, ale nie spowolniło go to nawet na sekundę, kiedy dopadł Natsume i zacisnął swoje dłonie na jego gardle, zaciskając je coraz mocniej i mocniej.
Rui nie zamierzał tak łatwo się poddać. Paznokcie zaczęły orać twarz przeciwnika, pozostawiając na – i tak już zakrwawionej twarzy – czerwone ślady, kątem oka szukając Chitarę, którego zaatakował trzeci osiłek uderzając prawym sierpowym w jego twarz, a następnie łapiąc za głowę, jednocześnie unosząc kolano, żeby to mogło mieć bliskie spotkanie z jego nogą…
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Teoria była prosta: był łysy, czaszka nie była ocieplana przez włosy, mózg w kontrakcie z zimnem skurczył się i uniemożliwił rozwój intelektualny zatrzymując go mniej więcej w przedziale wiekowym 4-5, zmuszając całe otoczenie do wysłuchiwania dialogów na miarę przedszkola. Choć organizm Chitary nie był przystosowany do bólu, to jednak odczuł ból psychiczny, kiedy Kanishi rozpoczął swoje gierki. Nie założył jednak, że Rui skonfrontuje się z którymkolwiek z nich; Niroutani był nawet przygotowany na to, że wezmą ich do jakiegoś przydymionego, ciasnego pomieszczenia i tam dopiero zacznie się zabawa.
Dlatego kiedy padł cios Chitara warknął głośno, roztrzaskując ciszę na kawałeczki i wyrwał się, ale zatrzymało go ramię stojącego obok chłopaka, który objął go jak namiętnego kochanka i przycisnął ramię czarnowłosego do własnej piersi, przytrzymując go w miejscu. Kanishi ─ jak na zawołanie, wierny pies ─ wyszczerzył zęby i nie wahał się przypomnieć o dodatkowym zagrożeniu, jakie niesie ze sobą jakakolwiek interwencja.
„Skąd pewność, że interesuje nas to co zrobicie z tą dziewczyną?”
Brew Chitarze nawet nie drgnęła, ale on sam poczuł wewnątrz uścisk gniotący mu żołądek. Nie był żadnym stróżem prawa, nie nosił odznaki na piersi, nie wyciągał dokumentów z zapewnieniem o należeniu do policyjnej watahy, a jednak od wieków wpajane zasady nakazywały mu zachować pewien rodzaj spokoju, by nieznajomej nie stała się krzywda większa niż ukazanie nagości ciała. Niebieskie tęczówki przykryły się powiekami, kiedy wypuszczał powietrze przez zęby. Zachowanie zimnej krwi graniczyło z cudem; szczęka Niroutaniego zacisnęła się już do tego stopnia, że drgnął mu na policzku jakiś mięsień.
Aż nagle rozgorzało piekło.
Wpierw pisk kolejnej osoby.
Zaskoczenie, którego nie dało się jednak dostrzec w twarzy Chitary, jakby od początku wiedział, że coś takiego będzie mieć miejsce w tej komedii wystawianej na ulicznej scenie. Szybki świst powietrza, uderzenie podeszwą o chodnik, pierwsze uderzenie łysą czaszką w mur.
Głowa Chitary odchyliła się nagle na bok, ciągnąc za sobą resztę ciała. W miejscu, gdzie przed momentem miał twarz zwróconą do Ruiego, uderzyła teraz pięść. Sierpowy to pierwszy chwyt, jaki wykorzystuje się w ulicznych bójkach albo barowych awanturach ─ a to dwie ze specjalizacji czarnowłosego, dlatego nie dał się zaskoczyć tak marną manifestacją przewagi. W tym samym momencie, w którym Natsume osuwał się na ziemię, chwycił w lewą dłoń prawy nadgarstek przeciwnika, przyciągając go do siebie, jakby nie dość im jeszcze było bliskości. Opór delikwenta nie pozwolił na wyprowadzenie stuprocentowo efektywnego ciosu wprowadzonego w plan, w momencie, w którym szarpnął za przegub zakapturzonego mężczyznę i przywitał go z własną pięścią. Niemal widać było wykrzyknik nad nimi pod którym zadyndał napis: „oko za oko, ząb za ząb”. I cała planeta wypełni się ślepymi i szczerbatymi.
Niroutani uniósł trzymaną za nadgarstek rękę i złapawszy ją oburącz przerzucił na drugą stronę ─ ku swojemu prawemu ramieniu ─ a potem drastycznie przekręcił się na bok, ciągnąc ramię oponenta w dół na tyle, że ten zgiął się z głuchym charknięciem i spróbował znaleźć pozycję, która umożliwiłaby mu nie tylko ponowne wyprostowanie się i uwolnienie, ale również przerwanie impulsów bólu ─ efektu, jaki towarzyszył chwytowi uciskającymi na kości i sploty nerwowe przebiegające bezpośrednio w okolicy stawu. Naciąganie ścięgien wykrzywiło jego spurpurowiałą twarz w paskudnym grymasie.
Pierdol się!
Chitara napiął mięśnie i szarpnął jeszcze wyżej, sprawiając, że równowaga runęła, posyłając przeciwnika płasko na brudne podłoże. Ten natychmiast chwycił go za kostkę i chciał podciąć, ale nie zdążył wykorzystać chwili. Zamroczyło go gwałtownie, aż syknął zaskoczony nagłym bólem wywołanym... telefonem, wyciągniętym jeszcze w momencie zakładania dźwigni. Niroutani zmarszczył brwi i wyszarpał nogę z lekkiego już uścisku, aby skonfrontować twarz nieznajomego ─ kim w ogóle byli ci frajerzy? ─ ze swoim butem. Twarda podeszwa uderzyła w bok jego głowy; skronią zaszurał po chropowatym chodniku, nabawiając się ostrego przetarcia. Ciało leżące na ziemi skuliło się jednak dopiero wtedy, gdy dolne partie ciała zostały potraktowane czubkiem buta.
Chitara wciągnął powietrze przez zęby.
Powstrzymaj się! ─ nakazywał umysł, a on oderwał się od widoku poczerwieniałego oblicza swojego agresora i rozpiął pasek od spodni. Już w połowie drogi do Ruiego wysunął go ze szlufek, a potem wsunął końcówkę w sprzączkę. Wtedy właśnie dopadł do wijących się na ziemi postaci i nie patrząc na bladą jak trup twarz Natsume ─ ile razy widział cudzą śmierć? ─ zarzucił skórzaną obręcz na gardło Wakamy od razu siłą odciągając jego głowę do tyłu. Nie ciągnął z obu stron. Nie musiał. Chwycił za wystający z metalowej sprzączki w kształcie litery „D” fragment pasa i pociągnął mocno. Specjalna szpila wkładana zwykle w otworki przebite w końcowym odcinku materiału ominęła większość dziur, ale nie wsunęła się w żadną z nich, choć pas nie mógł się już zacieśnić mocniej. Dla lepszego rezultatu wbił jeszcze but w plecy Wakamy, wbijając go w podłoże; poniekąd w Natsume.
Plus był taki, że palce blondyna nie oplatały już posiniaczonej skóry szyi Ruiego, tylko próbowały wsunąć się pod pasek, by go poluzować. Wakama rzucił się nagle z warkotem, jak młode źrebię i omal nie uderzył w podbródek stojącego za nim chłopaka. Chitara ponad ramieniem zerknął przelotnie na puszczonego Natsume i posłała mu zaskakująco czarujący półuśmiech, kiedy szarpnięciem za pasek posłał Wakamę na podłoże, ściągając go doszczętnie z przyjaciela. Przytrzymywał do czasu, aż Wakama przestał się wyrywać, szarpać i wierzgać, wygiął się jeszcze mocno, prostując nogi w kolanach i znieruchomiał.
Wtedy dopiero Chitara poluzował chwyt i wypuścił powietrze spomiędzy ust. Dopiero się zorientował, że wstrzymał dech. Głowa posłusznie opadła policzkiem na podłoże, a on zdjął pas z jego szyi i wsunął jego końcówkę w pierwszą szlufkę.
Musimy się stąd...
Przerwał mu dźwięk policyjnych kogutów. Przez twarz Nirou przemknął nieodgadniony cień wściekłości. Teraz to oni byli oprawcami, nie ofiarami. Żaden pies nie uwierzy, że gość z żółtymi papierami nie chciał dołączyć się do bójki, że go sprowokowano, zaszczuto, a wyniki są takie, bo działał w samoobronie. Podał szybko dłoń Ruiemu, by pomóc mu podnieść się z podłoża i pociągnął go w swoją stronę, kierując ich obu w ciemno zaułka. Zbliżający się radiowóz nawoływał coraz głośniej, mknąc ulicami jak wściekły rottweiler.
Nim zatrzymali się z piskiem przed pobojowiskiem, Chitara i Rui wylądowali już po drugiej stronie muru. Niroutani wyprostował kolana po wylądowaniu w lekkim przysiadzie, przetarł jeszcze brudny policzek i zarzuciwszy kaptur na głowę ruszył przed siebie, rzucając w trakcie pierwszego kroku, jednoznaczne spojrzenie ku Natsume.

---------------------------------

Drzwi skrzypnęły i trzasnęły przygniecione ciałem Niroutaniego, który oparł się o nie plecami i wlepił jaskrawoniebieskie spojrzenie prosto w Natsume. Nie trzeba tu było żadnego pytania; niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu z takim ciężarem, że Rui na pewno je wyczuł.

- - - - -
|| Ten post jest taki marny, ale następny podtrzyma poziom. Chyba.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bieganie z wbitym scyzorykiem, bez znaczenia jakiej wątpliwej był wielkości, zakrawało o sport ekstremalny. Chyba gorsze dla Natsume były biegi z wzwodem. A taka przygoda przytrafiła mu się jeden, jedyny raz i do najprzyjemniejszych nie należała. O dziwo, pomimo otrzymanych ran, nowej serii siniaków i stłuczeń, chłopak czuł się tak, jakby odżył na nowo. Miał ochotę roześmiać się jak małe dziecko, które właśnie przeżyło swoje pierwsze spotkanie z karuzelą, ale jakiś złośliwy głosik wewnątrz jego czaszki podpowiadał mu, że prędzej dostałby po łbie od Chitary, aniżeli przyjaciel podzieliłby jego entuzjazm. Jasne, Rui doskonale wiedział, że przesadzili i gdyby ktoś ich złapał, to nie tyle co mieliby kłopoty, ale Niroutani wylądowałby w zakładzie dla nieletnich a Rui… cóż, być może i jego zamknęliby w jakiejś placówce oddalonej od miasta o jakieś sto kilometrów.
Droga do domu w takim stanie wydawała się o wiele dłuższa i trudniejsza niż zazwyczaj. Nawet prześlizgnięcie się do pokoju w wykorzystaniu drzwi wyglądało jak nie lada wyczyn. Dopiero w momencie, kiedy jego koścista dupa zaszczyciła ledwo dychające krzesło, a drzwi z cichym dźwiękiem zostały zamknięte, mógł wypuścić powietrze przez zaciśnięte zęby i odsapnąć. Wzrok, nieco upity adrenaliną, prześlizgnął po sylwetce drugiego chłopaka, chcąc jak najszybciej dojrzeć poważniejsze rany, jakie mógł odnieść Chitara. Pewne było to, że nie miał połamanych nóg, bo inaczej nie dowlókłby się tutaj sam. To był już jakiś plus. Ale pozostawały ręce i inne kostne „frykasy”, których Niroutani nie czuł.
- Wyglądasz jak gówno. – skomentował, wreszcie burząc panującą ciszę, choć domyślał się, że Chitara nie to chciał usłyszeć. Natsume dźwignął się z krzesła, wydając przy tym ciche westchnięcie i z malującym się grymasem bólu na twarzy, powlókł nogami w stronę łazienki. Sam nie wyglądasz lepiej. Najgorsze będą siniaki i obicia ich gęb. Jutrzejszego dnia z pewnością pójdzie fala po szkole, że znowu okładali się z kimś po ryjach. Znowu trafią na dywanik do dyrektora, znowu powiadomią kuratora Chitary, znowu będą zadawać mnóstwo zbędnych pytań, usilnie próbując udowodnić, jaka ich dwójka nie jest zła. Gdyby byli babami, być może udałoby się to jakoś zapudrować. A tak?
- Przewrócimy szafę. Zgłosimy, że spadła na nas. Albo regał z książkami. – rzucił zatrzymując się przed drzwiami do łazienki.
Brawo Rui Wygrałeś nagrodę idioty roku.
Być może to nie był najlepszy pomysł i pewnie nikt im nie uwierzy w tę cholerną historię, ale nie mieli nic lepszego. Musieli coś wymyślić. Rui musiał. W końcu obiecał Chitarze. Obiecał, że pojadą na tą pieprzona wycieczkę i nie dadzą pretekstu tym dziadom z góry.
- Przyjdź do mnie zaraz. Trzeba cię sprawdzić. – rzucił przelotne spojrzenie. Chitara zawsze warczał, kiedy po jakiejś bójce wróciwszy do pokoju Rui od razu brał go na przegląd. Jasne, rozumiał to, ale musiał sprawdzić w jakim jest stanie jego ciało. Lepiej przetrzymać te parę minut tortur, aniżeli dopuścić do jakiś konsekwencji, które nie będą przyjemne, zarówno dla jednego, jak i drugiego.
Nie domknął nawet drzwi do łazienki, nadeptując stopą na piętę drugiej nogi i wyswobadzając ją z buta. To samo uczynił z drugim, sięgając jednocześnie po apteczkę znajdującą się w szafce nad umywalką. Z apteczki wyciągnął nożyczki, którymi rozciął materiał aż po sam scyzoryk, by bez najmniejszych przeszkód ściągnąć zarówno kurtkę, jak i koszulkę, która aktualnie nadawała się już tylko i wyłącznie do śmietnika. Zrzucił ubrania na podłogę, po czym oparł się o chłodne kafelki, czując zimne dreszcze przebiegające wzdłuż jego kręgosłupa. Hop, na raz. Uśmiechnął się krzywo, zaciskając mocniej zęby, po czym złapał za rękojeść tego małego gówna i wyszarpnął go ze swojego ciała, wrzucając do umywalki, jednocześnie mocno przyciskając zwinięty w rulonik bandaż do krwawiącej rany.
- Kurwa ja pierdolę. – warknął gardłowo, przymykając na moment oczy, uspokajając oddech. I po krzyku. Łyknie potem parę tabletek przeciwbólowych i odeśpi porządnie. To powinno mu pomóc. No, przynajmniej miał taką nadzieję.
- Chi. Chodź, umyję ci plecy. – powiedział głośniej do chłopaka, wpatrując się w jakąś czarną plamę na suficie. Nie bolało aż tak. No, może trochę jak skurwysyn, ale było do przeżycia. Kiedy pierwszy szok wywołany nagłym szarpiącym bólem minął, odepchnął się od ściany i powoli zaczął obwiązywać ranę, nie zważając, że jeszcze parę chwil temu biały materiał zdążył nasiąknąć czerwienią. I tak po kąpieli będzie musiał zmienić opatrunek. Teraz musiał zmyć to gówno z siebie i obejrzeć Chitarę, a potem martwić się o siebie.
- No chodź tu. – burknął bardziej do siebie, nie wiedząc czemu odczuwa taka irytację.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Na dźwięk sympatycznego stwierdzenia wbił w niego spojrzenie.
A ty jakby cię coś przerżnęło do nieprzytomności. O, czekaj. ─ Zrobił nagle autentycznie zaskoczoną minę. ─ Przecież przerżnęło. ─ I spoważniał na nowo. ─ Widocznie wyglądamy na to, co nas spotkało, Rui. ─ Jak dwa razy dwa jest cztery wyszło na to, że nawet „tragizm sytuacji” nie mógł być zbyt długo utrzymany na odpowiednim poziomie, a już na pewno, gdy na scenę wchodziła ta dwójka. Sam Chitara miał mieszane uczucia co do zajścia. Będzie mieć przejebane, jeżeli ktokolwiek się o tym dowie albo ─ co bardziej prawdopodobne ─ jeśli trafi na tych półgłówków idąc środkiem ulicy z jakąś śliczną panną pod ręką.
Przecież tego ci już nie wolno robić, niewierny frajerze.
No tak. Prawie zapomniał, że są pewne granice, których nie można było przekraczać, nawet jeśli było się młodym, przystojnym i... sprowokowanym. To była ta druga strona medalu. Nawet Natsume wydawał się stanąć przeciwko niemu, gotów zedrzeć ubrania z kumpla, byle odhaczyć konieczny przegląd jego ciała i stwierdzić, że jeszcze nie zezgonował, a jednak prócz irytacji powodowało to podskórne zadowolenie. Może dlatego, że zbyt długo tłumił w sobie instynkty, a tym bliżej było do zwierzęcych niż ludzkich.
Nawet teraz, choć stan Ruiego nie był dobry, a dopiero co wyszarpnięty z ciała scyzoryk wciąż mienił się czerwienią, Chitara nie wydawał się specjalnie przejęty stanem w samym w sobie. Nie dlatego, że się o niego nie martwił.
Och, bardzo się martwię. Uśmiechnął się pod nosem, naciskając piętą na lodowate kafelki. Pozbył się butów, aby stawiać miękkie i nieme kroki ─ dokładnie takie, jakich nie byłby w stanie usłyszeć Rui. Biel bandaża dziwnie go oślepiała, nawet jeżeli skóra drugiego chłopaka nie kontrastowała kolorem. Mimo wszystko było to jednak czymś nieznanym. Gorzej. Czymś nieosiągalnym. Choć widział krew i czuł jej woń, nie był w stanie zrozumieć definicji bólu. To coś na tyle odległego i niemożliwego do zobrazowania, że już dawno przestał próbować pojąć różnicę między swoim, a cudzym ciałem.
Ból to coś, czego nie możesz znieść fizycznie.
Coś, przez co ci niewygodnie.
Coś, czego nie chcesz.
Uśmiech się poszerzył, stając drapieżnym.
Nie możesz tego znieść. Jest niewygodne. Chcesz się tego pozbyć. Czyżby chodziło o ubrania Natsume? Z tą myślą przylgnął do wyższego chłopaka, opadając dłońmi na jego szczupłe biodra. Nie musiał się mu nawet przyglądać, więc przymknął powieki i z cichym pomrukiem dotknął ustami jego karku.
Przyszedłem. ─ Niemożliwy do wyartykułowania dźwięk wydostał się z jego gardła ─ jak zawsze z cięższym brzmieniem chrypy. Dotarł do uszu Natsume, gdy zęby czarnowłosego dotknęły jego obnażonego barku, zaczepnie przegryzając skórę. Może trochę zbyt zaczepnie. I nawet nie martwił się, że przeszkadzał przyjacielowi w sklejaniu się do kupy. Przecież i tak miał zamiar niedługo znów go... trochę...
Hmm... ─ wymruczał, opierając nagle podbródek o jego ramię i zerknął nieco na bok, starając się dostrzec twarz wyższego od siebie chłopaka. Objął go wtedy w pasie i przyciągnął do siebie tak mocno, aż nie zburzyła się granica między ich ciałami i gdyby było to możliwe, już teraz scaliłby ich w jedno. ─ Znów mnie zostawisz w... mało korzystnym położeniu. ─ Czyli jednak dało się chować urazę za błahe wpadki. Niroutani najwidoczniej miał za złe światu, że w tamtym momencie podesłał pod drzwi ich pokoju nadwyrężającą cierpliwość Mikari, a skoro nie miał możliwości zwalić winy na nią, pozostało mu obarczenie Natsume. Zwykle bywało zabawnie, gdy Rui próbował się bronić przed niesprawiedliwością, chwytając po wszystkie złośliwe wstawki, jakie tylko wpływały mu na język.  ─ Więc kąpiel odpada. Ale jeśli ładnie poprosisz, pozwolę zedrzeć z siebie ubranie. Dla sprawdzenia stanu zdrowia, rzecz jasna.
To może chociaż go wypuścisz?
Nie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyszedłem
Trudno było nie zauważyć. Usta drgnęły, kiedy poczuł pierwsze muśnięcie na karku, które pociągnęło za sobą koleje naturalne reakcje ciała w postaci przyjemnego dreszczu rozpływającego się po jego skórze. W jednej chwili Rui poczuł się wyjątkowo spokojny. Jakby ten jeden pocałunek był guzikiem do wyłączenia buzującej adrenaliny w krwi Natsume, a na jego nerwy wylano wyjątkowo kojący balsam. Westchnął cicho, odchylając nieco głowę na bok, kiedy poczuł niewielki ciężar na swoim ramieniu. W miodowym spojrzeniu rozbłysnęła iskra rozbawienia, a jedna brew uniosła znikając pod ciemną grzywką.
- Tylko nie mów mi, że teraz będziesz mi to wypominać. – parsknął cicho, przesuwając opuszkami po chłodnej skórze jednej z rąk drugiego chłopaka. - Zawsze mogę to naprawić. Jak zasłużysz. – dłoń oplotła się dookoła jego nadgarstka i naparła, dając do zrozumienia, żeby go puścił. Kiedy przyjemna pułapka puściła, a Rui znów był wolny, powiedzmy, odsunął się od Chitary na dwa kroki. Ale nie odszedł dalej, zamiast tego odwrócił się przodem i pchnął lekko Niroutaniego na ścianę, a następni przywarł do niego swoim ciałem, nachylając się nieznacznie nad jego ustami. Ale nie dotknął ich. Jeszcze nie.
- Uważaj. Bo zaraz nie tylko moje rany przed tobą się otworzą. – wzrok przesunął po twarzy, która od tak wielu lat mu towarzyszyła, praktycznie wszędzie, aż zawiesił go dłużej na ustach swojego chłopaka. Kusiło go, by po nie sięgnąć, zabrać je, zgarnąć i nikomu nigdy więcej nie oddać.
- I od kiedy ładne proszenie I zrywanie ubrań idzie w parze, hm? – mruknął nachylając się jeszcze bardziej, jednocześnie zahaczając palcami o pasek spodni drugiego chłopaka. Kiedy w łazience rozległ się charakterystyczny, metaliczny dźwięk odpinanej klamry, wargi wyższego z chłopaków praktycznie już muskała usta niższego, ale wtedy Rui uśmiechnął się szeroko i wyprostował, zrywając ułudę niedoszłego pocałunku, szarpiąc za spodnie Chitary i odpinając je.
- A może tak siłą wepchnę cię do kabiny? Zresztą. Lepiej powiedz mi czym naraziłeś się tamtym bezmózgom, hm? – przesunął opuszką po ciepłej skórze podbrzusza Chitary, kiedy wkradł się palcami pod jego koszulkę, a potem wsunął palce za jego bieliznę i przyciągnął go mocniej do siebie, drugą dłonią opierając się o ścianę tuż przy jego głowie.
- W sumie od dawna chciałem cię o to zapytać. – przytulił wargi w zagłębienie jego szyi i musnął je nosem. - Co czujesz, kiedy walczysz?Nie o to chciałeś go zapytać, prawda?
Nieważne. Rui spojrzał mu w oczy, po czym niespodziewanie nachylił się i złożył krótki pocałunek na jego ustach. Trwało to tak krótko, że nie dał nawet pola na odpowiedź, gdy wyprostował się i szarpnął spodniami chłopaka w dół, uśmiechając się przy tym łobuzersko.
- W sumie jeden zero dla mnie.
A gdzie “ładne proszenie?”
Niedoczekanie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„W sumie jeden zero dla mnie.”
Uniósł brew, wcale nie rozbawiony, choć jeszcze chwilę temu sam łasił się jak rozpieszczony kociak do jego ramienia, próbując zwrócić na siebie uwagę, przykuć spojrzenie, naprowadzić dłoń na części ciała, które wymagały dotyku. Nawet, jeżeli ten dotyk był tylko odhaczeniem wyuczonych na blachę schematów. Niczym realnym, przyjemnym albo nieprzyjemnym.
A skoro o tym mowa, po wczorajszej nocy jest dziesięć jeden. Dla mnie.
Usta wreszcie przykryły się szelmowskim atłasem uśmiechu. Taki stan rzeczy pewnie utrzymałby się dłużej, ale cały zapał pobladł i zniknął jeszcze nim Chitara podniósł dłoń i wierzchem dłoni potarł jedną ze skroni.
Ciężko stwierdzić. W zasadzie nic. ─ Samo wytłumaczenie tego zjawiska było dla niego niemożliwe do nazwania, choć wielokrotnie próbował. Jakich jednak miał użyć słów, skoro nie znał przeciwstawnych pojęć? „Nie czuję bólu, mrowienia, zimna, ani ciepła, nie czuję dotyku, smaku twoich ust, paznokci na skórze, gdy drapiesz, nie rozumiem ciężaru twojego ciała. Nic. Kompletnie nic.” ─ Prawie jak gra komputerowa. ─ Powoli oparł stopę o brzeg spodni, by wyciągnąć jedną z nóg z nogawki. ─ Widzisz, jak pokonujesz wrogów i ścielisz ich ciałami glebę, ale sam jesteś tylko obserwatorem. Zależy co zrobisz, a przez to albo wygrasz, albo oberwiesz, ale koniec końców tobie nic nie jest. Drobna różnica jest taka, że u mnie nie ma opcji „powtórz rozgrywkę”. ─ Wyciągnął niespiesznie drugą nogę, odrzucając materiał na bok. ─ Kilka razy złamano mi rękę. Wtedy była po prostu niesprawna. Miałem drugą. ─ Opowiadanie o tym, jakkolwiek beznamiętne, wywoływało w nim dziwny rodzaj rozdrażnienia. To zdrapywanie dopiero co zasklepionych strupów i to z błogim, prawie szelmowskim uśmiechem, mówiącym: „och, boli? Niemożliwe”. I o ile ból sam w sobie był dla niego pojęciem abstrakcyjnym, kompletnie nielogicznym, w zasadzie nie mógł wciąż zapamiętać, że inni posiadali fizyczne czucie, że świat oddychał głębokimi, lodowatymi wdechami i gorącymi wydechami, że nitki nerwów dosyłały do mózgu miliony komunikatów o zagrożeniu zewnątrz, to doświadczał psychicznego dyskomfortu.
Wypuścił nagle powietrze przez zęby i spojrzał na Natsume spod potarganej grzywki.
Dziwne. ─ Bez wątpienia to słowo przywoływało na myśl ciężki kamień rzucony z wysoka prosto na maskę samochodu. ─ Bardziej cię interesuje co czuję, gdy walczę, a nie to, co czuję, gdy jestem z tobą? ─ Brew podskoczyła o dwa centymetry, kiedy zrobił krok do przodu. Niezaprzeczalnie był niższy, ale nigdy nie stanowiło to dla niego żadnej wewnętrznej frustracji. Może przestał się tym przejmować w dobie przełamywania każdego możliwego tabu i nadwyrężania ludzkich możliwości do takich poziomów, o jakich dawniej w ogóle nie śniono? A może po prostu zdawał sobie sprawę ze swojej siły. Siły, którą dawała mu również znienawidzona choroba.
Albo co czułem wczoraj, że przełamałem granicę? ─ dodał po krótkiej ciszy. Tym razem to jego usta zbliżyły się do przyjaciela, ale on, w porównaniu do Natsume, nie miał zamiaru przeciągać struny. Burzenie murów było w jego naturze, tyle tylko, że teraz sam ten mur budował. Cienka granica została więc niezachwiana, mimo ciągłego napierania. Może nie dotykał go fizycznie, ale duchowo ─ z pewnością. Wbił się już bezczelnie w pierwszą linię jego obrony, przypominając, że to, co ich łączyło, było o wiele kruchsze.
Mniej możliwe.
Zapomniałeś, że już dawno się trochę... ─ W kąciki ust wcisnął mu się ironiczny uśmiech. ─ Zepsułem?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedział czemu (a może wiedział, ale nie chciał tego dopuścić do siebie?), ale atmosfera w łazience drastycznie zgęszczała, a temperatura niebezpiecznie musnęła zero stopni Celsjusza. Natsume zmarszczył delikatnie brwi, przyglądając się z uwagą niższemu chłopakowi, jakby chciał już z samej jego twarzy, mimiko, drgnięcia każdego mięśnia, móc wyczytać co siedzi mu w głowie. Znali się od lat. Znali swoje upodobania, słabości, mocne strony. Co jeden lubił a czego nie. Ale mimo to, mimo wszystko wciąż docierali się do siebie wzajemnie. Wciąż łapali łapczywie za połowy skóry i rozrywali je na boki, zaglądając do wnętrza siebie nawzajem. Wciąż byli dla siebie czymś nieodgadnionym. Natsume westchnął ciężko i choć początkowo słuchał go uważnie, starając się zanotować każde wypowiedziane słowo przez niego, tak później poczuł chłodny język przesuwający się wzdłuż jego kręgosłupa. Język bestii, która niejednokrotnie przychodziła do niego, kiedy pomiędzy ich dwójką dochodziło do niesnasek. Bestia, która warczała i drapała, a którą Natsume usilnie w sobie dusił.
Uniósł jedną dłoń i przytulił jej wnętrzem do twarzy Chitary, a następnie pogłaskał go delikatnie kciukiem po miękkiej skórze. Zrobił krok do przodu, po czym drugą ręką objął go w pasie, przyciągając do siebie, być może nieco agresywnie i wreszcie pochylił głowę, opierając czoło o jego ramię.
- Bo może nie chcę znać odpowiedzi, Chi. – mruknął cicho, zsuwając dłoń z jego policzka na bok szyi, który zaczął lekko głaskać opuszką. - A raczej… boję się poznać odpowiedzi. Czy byłbyś w stanie rozpoznać mój dotyk w ciemności? Że to ja cię dotykam a nie ktoś inny? Albo czy reakcje twojego ciała, twój cały sposób reagowania na mnie nie jest po prostu wyuczonym schematem? Kiedy dotykam cię w szyję, ty udajesz, że to czujesz i odpowiednio się zachowujesz i odpowiadasz mi na to. Nie wiem, Chi. Ale wierzę, że, mimo wszystko, w pewien sposób potrafiłbyś powiedzieć, że ja to ja a nie ktoś inny. Że czujesz, kiedy muskam Twoją skórę, kiedy składam pocałunki na twoich ustach, kiedy przylegam całym ciałem do ciebie. Może to trochę naiwne, ale wierze w to. Nie pytam, bo boję się odpowiedzi, a nie, że mnie to nie interesuje. To, że pytam o B, a nie o A, nie oznacza, że odpowiedź na A jest mi obojętna. Po prostu są rzeczy, których czasami lepiej nie wiedzieć. – dopiero teraz odsunął się od niego, przyglądając się jemu twarzy przez moment, aż wreszcie zrobił kolejne dwa kroki w tył, tym razem już całkiem zrywając jakikolwiek kontakt fizyczny pomiędzy nimi. Uśmiechnął się, choć w jego uśmiechu nie było ani krzty wesołości czy też zaczepliwości, jaka zazwyczaj mu towarzyszyła.
- Teraz powinienem odpowiedzieć coś w stylu, że dla mnie nie jesteś popsuty. Albo, że cię naprawię. – wzruszył lekko ramionami, opierając się nagimi plecami o drzwi kabiny prysznicowej.
- Ale prawda jest taka, że jesteś popsuty. Ja jestem. I każdy inny. Każdy na swój sposób jest popsuty. Jedni bardziej, inni mniej. Tylko widzisz… – odwrócił głowę na chwilę, wpatrując się gdzieś przed siebie, jakby to tam mógł znaleźć wszystkie odpowiedzi i złoty środek na cały burdel tego świata. Ale złote środki nie istniały. Nieważne, jak człowiek usilnie starałby się to zmienić.
Usta ugięły się ponownie w uśmiechu, kiedy na niego spojrzał, tym razem ze szczerym uczuciem malującym się na jego obliczu.
- Pokochałem cię za tę twoją „popsutość”. Może zwłaszcza za nią? Nie wiem. I nigdy nie będę próbował cię naprawić. Bo ona jest częścią ciebie. Ty to ty. I za to wszystko cię pokochałem. Tak już jest. – wzruszył lekko ramionami.
Rui. Potrafisz być naprawdę romantyczny.
Jak chuj.
Ciężko określić to romantycznością. Ale chciał być szczery z Chitarą i sobą samym. Po prostu.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Czy byłbyś w stanie rozpoznać mój dotyk w ciemności?”
Och, co za durne pytanie?
Tak. ─ Twarda odpowiedź padła zaraz po pytaniu z mocą, która zabiłaby wszystkie jednostki frontowe Waffen SS. Kto jak kto, ale Chitara nie miał co do prawdziwości swojego stwierdzenia żadnych wątpliwości. Uśmiechnął się cierpko pod nosem. ─ Tylko ty ładujesz ręce w moje spodnie, Tsu. Wyobraź sobie, że ludzie zwykle chcą uścisnąć mi dłoń, nie chu-
Urwał z lekko rozchylonymi wargami. Zdał sobie sprawę, że choć pierwsze słowo ─ to felerne „tak” ─ wypowiedział głośno i wyraźnie, jakby próbował przebić się przez gruby mur niepewności Natsume za wszelką cenę, tak całą resztę praktycznie wyszeptał, ledwo poruszając przy tym ustami.
Od razu wykrzywił minę, niewiele różniąc się teraz od dzieciaka, któremu dano o kilka Rutinoscorbin za dużo. Przyłapał się na tym, że jego umysł podświadomie starał się ukierunkować jego dotychczas nietłumione zachowanie na odpowiednie tory. Nie tylko nie pozwolił mu na wtrącenie ironicznych wstawek, które z góry zniszczyłyby cały romantyzm sytuacji, ale zmusił go do grzecznego wysłuchania wszystkiego, co miano mu do powiedzenia. Rzadko kiedy zdobywał się na takie posłuszeństwo.
Łazienka od razu wydała mu się jednak o wiele ciaśniejsza. Nie była zwykłym pomieszczeniem tylko klatką, której pręty nie ugięłyby się pod żadną siłą. Zaczynało robić się niewygodnie. W takich chwilach chciałoby się powiedzieć, że „boleśnie”, ale absurd gonił absurd i Chitara użyłby tego porównania niezbyt świadomie. Nie był w stanie sobie nawet wyobrazić, na jak podłych zasadach działa ból, ale wiedział, że pustka, która go ogarnęła, byłaby wypełniona właśnie nim.
Poruszył palcami.
W opuszkach narastało mrowienie, kiedy uniósł jedną z rąk. Ramię, o jakie oparł się Natsume, uniosło się odrobinę, a zaraz potem na czarnych włosach wylądowała zimna ręka Chitary. Przesunął palcami po kosmykach w sztywnym, automatycznym odruchu. Nie puścił go do czasu, aż Natsume nie zerwał bezpośredniego kontaktu. Dłoń pospiesznie prześlizgnęła się po karku, boku szyi, ramieniu, aż wreszcie tknęła klatkę piersiową i opadła luźno wzdłuż ciała Niroutaniego, w końcowym efekcie zaciskając się w pięść.
Teraz, gdy ucichło, powinien powiedzieć coś w stylu, że on też go kocha za bycie świrem, ale koniec końców żadne słowa nie wydobyły się na światło dzienne.
Wciągnął powietrze przez zęby, więc wyrwał mu się charakterystyczny świst, a potem uśmiechnął się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Rui momentami przyprawiał go o ciarki na plecach, ramionach i karku, a gdy przychodziło co do czego, nie był w stanie odgryźć mu się tym samym.
Może Natsume miał rację i faktycznie „tak już było”.
W końcu kto do cholery by pomyślał, że szczerość potrafi gorzej pochlastać sumienie niż wyrafinowane kłamstwo? Choć nie powiedział tego na głos, było jasne, że ciężko będzie mu strawić wszystkie te wyznania, nawet jeśli podskórnie zdawał sobie z nich sprawę już wcześniej. Gdyby jeszcze pociągnął dramatyzm sytuacji o kilka dodatkowych minut, zapewne obaj na niewypowiedziany znak rzuciliby się do zlewu, by wyłapać scyzoryk i tym razem nie spudłować.
Pod pewnym kątem zwyczajnie podburzało to ego.
Całość była o tyle niewygodna, że dotyczyła sfer, jakie dotychczas pozostawały nienaruszone. Osiadał na nich centymetrowy kurz i drobną mgiełką przysłaniały je cienkie nicie pajęczyn ─ co na swój sposób było po prostu bezpieczne. Skotłowane w skrzyni uczucia pozostawały uśpione tak długo, aż ktoś nie podważyłby wieka i nie wypuścił ich na zewnątrz. Strzepnięcie tego kurzu tak zamaszystym ruchem okazywało się zbyt gwałtowne. W końcu obaj dawno zapomnieli, co znajdowało się pod warstwą brudu, a nikt nigdy nie zapewniał, że będzie to coś możliwego do udźwignięcia.
To mogło być wszystko, a raz wypowiedziane słowa mogły okazać się mniej bajeczne, niż gdyby wypowiedzieć je w głowie.
„Po prostu nie chcesz się przyznać na trzeźwo.”
Drgnął na samą myśl, tuląc palce w pięści.
Nie to, że nie chciał...
Więc mu powiesz?
Zmarszczył brwi.
A w życiu.
Bierz ten prysznic. Stygnę w łóżku.
Albo jednak.
Na swój sposób.

---------------------------------

Obaj pierdolili. Tylko obaj na nieco inne sposoby.
Natsume pierdolił od rzeczy.
Chitara pierdolił... po prostu pierdolił.
Mruknął coś przez sen, przekręcając się na drugą stronę. Pod palcami wyczuł cienką warstwę, spod której uderzało coś ulotnego. Zmarszczył bardziej brwi, nim nie zmusił powiek od rozklejenia się. Promienie słońca natychmiast zaatakowały oczy, aż Chitara syknął cicho, mrużąc ślepia jeszcze bardziej. Milion malutkich, ostrych igiełek światła wbiło mu się w źrenice pomniejszając ją kilkakrotnie.
Trzy sekundy, a świat znów nabrał kształtów i kolorów.
Od razu jęknął, przewracając się na plecy.
Kiedy wszedł do łóżka Natsume?
Zabrał dłoń z jego torsu i sięgnął za siebie do szafki nocnej. Palce stuknęły kilka razy o mebel, nim nie wyczuł śliskiej folii. Chwycił pewniej paczkę i przystawił ją sobie pod usta, szukając wargami filtra papierosa.
Gdyby nie był ─ Co ja odpierdalałem wczoraj? ─ sobą, pewnie uznałby, że boli go kręgosłup. Ciało pod jakimś kątem próbowało mu to właśnie powiedzieć, gdy wspierał się na łokciu i z krzywym wyrazem parszywej mordy siadał na brzegu łóżka, odrzucając paczkę z fajkami z powrotem na szafkę. Ta stuknęła o drewno i ześlizgnęła się na ziemię z cichym puknięciem.
Znowu w życiu mu nie wyszło.
Mruknął niezadowolony, gdy nie wymacał nigdzie ognia. Podniósł się więc na nogi i opuszczając niżej pognieciony t-shirt przeszedł się do swojej szafki, chwytając brutalnie za rączkę i prawie wyrywając całą szufladę na zewnątrz. Przeklął pod nosem, wbijając ją z powrotem na szyny i bluźniąc dalej w nieznanym światu języku, wyskubał zapalniczkę i odpalił ogień.
Co za zjebany poranek ─ warknął półprzytomny, przekraczając drzwi łazienki, w której natrafił na całą kwintesencję wczorajszego dnia. Omiótł zaspanym spojrzeniem porzucone spodnie, których było mu równie żal co szczeniaczka, zerknął na umywalkę, z której nie do końca zmyto ślady krwi, aż w końcu spuścił wzrok na swoją rękę, która sięgała do kurka.
Odkręcił go, płucząc wnętrze zlewu z precyzyjną dokładnością.
„I nigdy nie będę próbował cię naprawić.”
Syknął nagle, zaciskając zęby na filtrze. Woda szumiała, zagłuszając szept myśli, a mimo tego słowa okazały się głośniejsze i wyraźniejsze od jakiegokolwiek dźwięku świata rzeczywistego.
Na tym polegała gra, Rui. Zakręcił kran i wytarł rękę o bokserki.
Wziął niedopalonego papierosa między palce i wyrzucił go do kibla. Złapał w tym czasie za szklankę, w której trzymał szczoteczkę do zębów. Kolanem uderzył o spłuczkę, aktywując wir, który za moment wchłonie wszystkie wspomnienia po nałogu. Pasta zygzakiem położyła się na szczoteczce. Wsadził ją sobie do ust, znów odkręcając wodę. Zadbał o to, by była lodowata jakby dopiero co przywiózł ją z Arktyki.
Boże, nie czuję głowy, charknął, przecierając wierzchem wolnej ręki oczy. Nalał do szklanki wody, zakręcił kran i wrócił do pokoju.
Rui ─ zawołał przez pomieszczenie, wbijając wzrok w śpiącego chłopaka. ─ Rui, mendo niedojechana, wstawaj. Mamy sprawę.
Szorując zęby przekrzywił nieco głowę na lewo, przyglądając się Natsume. Wszyscy wiedzieli, że Rui miał sen na tyle mocny, że nie obudziłby się nawet, gdyby wrzucono go w sam środek wojny. Prawdopodobnie mogliby mu wstrzelić kulkę, a byłby ostatnim, który się o tym dowie.
Czyli jednak będzie potrzebna.
Niroutani wyprostował rękę w łokciu, a potem nieoczekiwanie przekręcił dłoń w bok. Szklanka przechyliła się, wypluwając całą zawartość na brodę i szyję czarnowłosego chłopaka, który z rozdziawioną paszczą trzymał się Morfeusza jak ostatniej deski ratunku.
Do cholery, trzeba było mu zatkać gębę czymś innym niż wodą.
Wstałeś? ─ rzucił z wymownie uniesioną brwią.
Głupie pytanie.
Ale nie oczekuję inteligentnej odpowiedzi.
Chitara rzucił mu szklankę na materac, wyciągając zapienioną szczoteczkę z buzi. Wycelował nią w przyjaciela i nakreślił niedbały owal, finalnie zjeżdżając z toru i wskazując na szafę.
Wywal szafę, zrób mi kawę, a ja wyskoczę do Mikari.
Po tych słowach wpadł do łazienki, by wrzucić szczoteczkę do zlewu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spał, choć jednocześnie pierwsze promienie rzeczywistości boleśnie zaczęły przedzierać się prze senny mur I walić go młotem po głowie. Wydał z siebie cichy pomruk, kiedy jego źródło ciepła zniknęło, ale nawet wtedy postanowił uparcie walczyć i nie pozwoli, by jego sen rozpłynął się. Chociaż tak czy siak później nie będzie nic tego pamiętał. Nigdy nie pamiętał snów czy koszmarów, choć niekiedy wyrwane fragmenty wgryzały się w jego umysł. Ostatecznie jednak nie potrafił poskładać ich w jedną całość.
Wtulił mocniej policzek w poduszkę, kiedy ciszę w pomieszczeniu przerwał krzyk Chitary. Jednakże powieka nawet nie drgnęła, choć podświadomość szeptała mu słodkie słówka, że lada moment może tego pożałować.
No i pożałował.
Zerwał się gwałtownie do siadu odrzucając na bok pościel, którą był przykryty, a która zdążyła nasiąknąć wodą. Wbił ostre spojrzenie w chłopaka, spojrzenie, które momentalnie stało się bardziej mgliste od niewyspania.
- Mam ochotę przytulić twoją gębę z moim kolanem, Chi. – mruknął wsuwając palce jednej dłoni w czarne kosmyki i podrapał się po głowie, mamrocząc coś jeszcze pod nosem.
- Ale nie chceeehszemizieeeee – dodał ziewając szeroko, I nawet nie raczył zakryć drugą dłonią swoich ust, prezentując tym samym swoje całe uzębienie. Przechylił głowę nieco w bok i odchylił się do tyłu, opierając dłońmi, nie przejmując się pojedynczymi kroplami, które skapywały z włosów na jego nagie ramiona.
- Ehe. – skomentował znużonym tonem z cieniem snu. - A ty zrób mi loda I możesz zrobić śniadanie. – odparował unosząc jedną powiekę, by na niego spojrzeć w chwili, gdy dryga dłoń wkradła się pod materiał bokserki i zaczął leniwie drapać brzuch. A potem go olśniło.
- Mayuri? – zapytał sam siebie I ostatecznie zmusił swoje zwłoki do ruszenia się I podniesienia. Z lekkim ociąganiem udał się do łazienki, gdzie aktualnie rezydował jego chłopak i oparłszy się ramieniem o chłodne kafelki, zlustrował Chitarę niemym pytaniem.
- Po co do niej? – mruknął mrużąc oczy. Ze wszystkich z całej szkoły akurat do niej? Do największej plotkary? Która w dodatku zarywa do niego?
Odepchnął się od ściany i przeszedł całą długość łazienki, choć niewielką, i stanął za niższym chłopakiem, opierając się brodą o jego ramie, muskając nosem jego policzek.
- Uważaj, bo zacznę być zazdrosny. – wymruczał jak rozleniwiony kociak. I tak o niego jesteś. Przechylił się nieco bardziej i wysunąwszy koniuszek języka spomiędzy warg, powoli zlizał trochę pasty, która ostała się w kąciku ust Chitary.
- Mam ochotę na ciebie, Chi. – wyszeptał do jego ucha, które złapał zaczepnie za płatek I pociągnął uszczypliwie za nie, ostatecznie je puszczając I odsuwając się od drugiego ciemnowłosego.
- Wracaj szybko. Bo zacznę zabawę sam. Tylko ja I moja ręka. – dodał sięgając po swoją szczoteczkę, a następnie za pastę i wycisnął jej nieco, a potem władował szczoteczkę do ust. Odwrócił się i szorując zęby wyszedł z łazienki, zatrzymując się przed szafą, oceniając jej wielkość i stan.
- Ej, Chi! – krzyknął z pokoju wyciągając szczoteczkę. - Powiemy im, że rzuciłem się w heroicznym geście, by osłonić cię moim własnym ciałem? Takie wiesz, bardzo kurwa heroiczne. Oni lubią takie historyjki. – wzrok przesunął się dalej, aż spoczął na jego telefonie znajdującym się na nocnej szafce. Powinieneś mu wreszcie powiedzieć. Powinien to wiedzieć. Skrzywił się nieco i wsunął obie dłonie za szafę przy samej górze, naparł na nią i…
Huk trzaskanego drewna dostatecznie zagłosił niepotrzebne myśli.
Beznamiętnie spojrzał na rozsypane drzazgi, wióry oraz porozrzucane ich ciuchy. Powinieneś
- Chi, jak wrócisz, muszę ci o czymś powiedzieć.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach