Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Go down

Lubił, kiedy Chitara wypowiadał jego imię.
Właściwie tylko wtedy czuł ten dziwny dreszcz, kiedy tylko on je wypowiadał, który przebiegał wzdłuż jego ciała i niósł ze sobą falę ciepła, nieważne w jakiej okoliczności. To była miła odskocznia od tej cholernej, momentami wręcz przytłaczającej rzeczywistości. Dlatego też mimo wszystko jego mięśnie delikatnie się rozluźniły, wpływając na chłopaka stopniowo w sposób uspokajający. Szczęka przestała warczeć a skroń już nie pulsowała.
Milczał jeszcze chwilę, kiedy Chitara położył się obok niego. Nie chodziło o to, czy kiedykolwiek go zawiódł, czy też nie. Jasne, zdarzały się takie sytuacje, ale były na tyle nic nie znaczące, że nie zapadały głęboko w pamięci Natsume, albo najzwyczajniej w świecie uznawał je za nie warte rozpamiętywanie. Chodziło o coś zupełnie innego. Oczywiście, że Rui chciał mu wytłumaczyć, ale wszelakie próby nawiązywania do podobnych tematów ostatnio kończyły się tak samo. Złością. A tego chciał już uniknąć. Miał dość i czuł się zmęczony, jakby ktoś ważący ponad sto kilo usiadł na nim, a on jak balonik wypuścił z siebie wszystkie pokłady siły i energii.
”Obiecuję, że postaram się nie wkurwiać”
Oho? Czyżby?
Akurat ciężko mu było w to uwierzyć.
Ale chciał zaufać.
Westchnął ciężko i przekręcił się na brzuch i uniósł na łokciach, wpatrując w pomiętoloną poduszkę.
- Jak mam ci w tej kwestii zaufać, Chi I przychodzić do ciebie z moimi problemami, kiedy… – zacisnął mocniej palce na material poszewki - Kiedy ty sam tego nie robisz. Kiedy nie ufasz mi i nie przychodzisz do mnie ze swoimi problemami. Dlaczego? – wreszcie odwrócił głowę i spojrzał w bok na chłopaka, choć panujący w pokoju mrok pozwalał mu jedynie na dostrzeżenie zarysu jego sylwetki.
- Tak naprawdę nie mamy nikogo, tylko siebie. Jeżeli nie będziemy potrafili na sobie wzajemnie polegać, to daleko nie zajdziemy. Chcę ci pomóc i być twoim oparciem, tak samo jak ty chcesz, żebym do ciebie przychodził. – westchnął cicho, bojąc się, naprawdę się bojąc, że zwiastuje to kolejną burzę. Już dość.
- Nie rozumiesz? Zaufaj mi, do cholery jasnej.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Skrzywił się, na szczęście pod płaszczem panującego w pomieszczeniu mroku.
Teraz zadaj sobie pytanie, który z nas bardziej potrzebuje pomocy. — Ale mimo wypowiedzianych słów — dość gorzkich w smaku nawet dla kogoś, kto praktycznie nie był w stanie tego wyczuć — materac zaskrzypiał pod naporem nagłego ruchu. Chitara uniósł nieco biodra, większość ciężaru ciała przekładając na przylgnięte do łóżka plecy i pięty. Sięgnął wtedy po coś upchnięte na amen na samym dnie kieszeni spodni i z ledwo możliwym do wychwycenia szelestem zaczął to rozkładać.
Ciemność ogarniająca pokój była niemal absolutna; Nirou z ledwością był w stanie dostrzec choćby sam zarys sylwetki swojego przyjaciela, ale nie potrzebował żadnego ze zmysłów, by wyczuć coś, co uparcie nazywał „aurą”. Dzięki temu zawsze wiedział, gdzie jest.
Masz. — Świstek musnął, prawdopodobnie, policzek ciemnowłosego, gdy z niedbałością zamachał kartką przed jego twarzą. — To mój problem, Rui.
Zaraz potem w ramię Natsume uderzyło coś cięższego i nietrudno się domyślić, że owym przedmiotem była komórka. Szczególnie, że chwilę po tym Chitara znów zabrał głos, racząc go jedynie pojedynczym słówkiem.
Poświeć.

Kartka była ładna, jasnoróżowa, z czerwonymi serduszkami w dolnym rogu — przypominała papier specjalnie przygotowywany na ważny list. Wydawać by się mogło, że treść, jaka się na nim znajdzie, będzie zapisana schludnym, czytelnym pismem. Pewnie dziewczęcym.
Zamiast tego litery wyglądały jak wydrapane — czarna kredka tu i ówdzie rozmazała się, tworząc ciemnoszare opary wokół niektórych słów.


KOCHANY, CHI.

DLACZEGO UDAJESZ, ŻE MNIE WCALE NIE MA? DLACZEGO BEZ PRZERWY WMAWIASZ SOBIE, ŻE TRZEBA PALIĆ MOSTY? JEŚLI TO ZROBISZ, POZOSTANĘ PO STRONIE, KTÓRA JEST DLA CIEBIE NIEOSIĄGALNA. NIE PRZESKOCZYSZ TEJ PRZEPAŚCI. JA RÓWNIEŻ NIE. A PRZECIEŻ NIE CHCESZ MNIE STRACIĆ DRUGI RAZ. WIESZ, ŻE NA TO NIE POZWOLĘ.

AYA.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrzebuję pomocy, potrzebuję ciebie, Chi.
Usta drgnęły, wykrzywiając się w grymasie, chociaż nie były dostępne dla spojrzenia drugiego z chłopaków. Czasami miał wrażenie, że Chitara jest niekonsekwentny, że wymaga od niego czegoś, czego sam nie potrafi dać. Oddalali się od siebie, to było nieuniknione, jeśli nie zaczną inaczej podchodzić do siebie wzajemnie.
Ale mimo to… mimo to kochał go. Tak bardzo, że aż bolało, i nigdy na nic w świecie by go nie zamienił. Chitara był jego, pomimo sprzeczności. I tylko jego.
Mięśnie instynktownie napięły się mocniej, kiedy poczuł ruch za sobą. Nie wiedzieć czemu, ale jego podświadomość jakby czekała na twarde uderzenie. Zamiast tego miodowe spojrzenie na trafiło na kształt papieru, które chwilę potem zostało podświetlone słabym światłem z telefonu. Na początku pozornie spokojnie sięgnął po nią, przesuwając wzrokiem po tekście. A im głębiej czytał, tym gwałtowniej zerwał się do pozycji siedzącej, niedowierzając słowom umieszczonym na walentynkowej papeterii. Spojrzał na swojego chłopaka, a potem ponownie na list. Czemu?
Przecież to było niemożliwe. Chitara mu opowiadał o niej. Aya… Aya…
- … nie żyje. Przecież ona nie żyje, Chi. O co tutaj chodzi? – zmarszczył brwi, po czym złapał go za nadgarstek przyciągając nieznacznie bliżej siebie.
- Ktoś próbuje cię zmanipulować podszywając się pod nią? – nie miał pojęcia co sądzić o tym wszystkim. To było… chore. Aya, która zginęła, ale nagle jednak okazuje się, że żyje i pisze tego typu listy jasno sugerujące czego oczekuje?
Wiedział, jak bardzo bolesna była strata siostry dla Chitary. Jak bardzo odbiła się ona na nim, na jego psychice, pozostawiając na zawsze nieuleczalne rany. I był pewien, że chłopak powoli zbierał się po tym, a teraz….
… wyciągnął dłoń przed siebie i objął nią ciało niższego bruneta, przyciągając go do siebie, nawet jeśli oznaczałoby to użycie siły. Nie chciał go wypuścić ze swoich ramion. Przynajmniej teraz. W jego geście nie było niczego ukrytego, żadnego jakiegoś tajnego motywu. Po prostu poczuł, że musi to zrobić. Że chce. Oparł brodę o czubek głowy Chitary i westchnął cicho, przymykając powieki.
Nic nie powiedział, mając wrażenie, że to właśnie cisza w tej jednej chwili była najbardziej potrzebna. O wiele bardziej cenniejsza niż słowa. Przynajmniej teraz.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Kiedy poczuł – raz jeszcze – dotyk Natsume w pierwszej chwili mięśnie się napięły, nabywając twardości skały, jakby przygotowany był na atak, a nie pieszczotę. Oczywiście, nie było powodu, dla którego miałby czuć się przy Ruim źle czy niepewnie, ale z drugiej strony – skoro dopiero co jasno się określił, a ten nadal nalegał, to jak inaczej reagować?
Powiedziałem ci już, że masz się odsunąć. – Syk brzmiał jadowicie, ale twarz Chitary była spokojna. Nie miał zamiaru się z nim szarpać, jednocześnie samym tonem pokazując, że będzie do tego zmuszony, jeśli ten nie postanowi z własnej woli zwrócić mu przestrzeni osobistej.
Rzecz jasna, gdyby przyparto go do muru, pewnie przełknąłby w końcu dumę i przyznał się do tego, że Rui był dla niego najistotniejszy, ale nawet jeśli, nigdy nie przyszło mu do głowy, że oznaczać to będzie niemal nieprzerwany ciąg lekkich dotyków, objęć, pocałunków, otarć. Gdzie kłótnie, śmiech, poważne dyskusje? Niroutani mimowolnie mruknął pod nosem coś nieartykułowanego, a potem podniósł się z materaca. Ciemność niespecjalnie ułatwiała zadanie, ale znał ten pokój jakby mieszkał tu od urodzenia. Pięć kroków wystarczyło, by trafić na przeciwległą ścianę, a Chitara doskonale wiedział, że po czterech powinien obrócić się w lewo, by natrafić na biurko. Palec zahaczył wtedy o rączkę szuflady i pociągnął za nią, wydobywając cichy dźwięk szurnięcia drewna o drewno.
Mam tego setki – pociągnął temat, szeleszcząc jakimiś papierami. Drugą ręką wymacał włącznik do lampki nocnej ustawionej na blacie, a gdy tylko wyczuł pod opuszką charakterystyczny trójkąt od razu nacisnął na niego, rozganiając przynajmniej część absolutnych ciemności.
Żółte światło żarówki nadało jego twarzy niezdrowy odcień; zabarwiło też większość białych kartek, które Niroutani trzymał w dłoni w formie niespecjalnie udanego wachlarza.
Wszystkie tak samo chaotyczne i niezrozumiałe. – Jeszcze chwilę się wahał, ale zaraz potem, zamiast podać je Ruiemu, położył je na biurku, opierając się tyłem o mebel i zerkając w stronę Natsume niemal tak poważnie, jakby właśnie zaczął ich łączyć sekret światowej wagi, ściśle tajny na tyle, by odczuwać ciężar na samą myśl o nim.
Ale nie tak poniekąd było?
Duszone od lat niepewności wreszcie znalazły ujście, sprawiając przy tym, że Chitara poczuł coś na wzór ulgi. Wiedział, jak absurdalnie to wygląda i być może to było głównym hamulcem przez który milczał aż do teraz, jednak kiedy wreszcie przełamał pierwsze lody, całość przestała mieć tak potężne znaczenie. Nie umniejszył wagi, ale przynajmniej nie siedział w tym gównie sam, jednocześnie mając pewność, że Rui nie rozpowie problemu dalej.
Bo i komu miałby o nim pisnąć?
Zacząłem rozważać... – wznowił po dłuższej chwili milczenia — czy faktycznie wtedy zginęła. W końcu nie wszystkie ciała odnaleziono. Niektóre ledwo dopasowano do tożsamości. Koniec końców sam nie mam gwarancji, jak to przebiegło w przypadku moich krewnych.
To jasne, że nikt dzieciakowi nie zacznie szczegółowo wykładać informacji na temat dopiero co pogrzebanej żywcem rodziny. Lata mijały, a fakty przestały być tak wyraźne i rzeczowe. Chitara miał wręcz wrażenie, że nie dojdzie do prawdy nigdy.
Ale teraz miał współpracownika.
Zaśmiał się nagle sucho, przyciskając dłoń do głowy, palce wplatając w czarne włosy.
Ale odrzuciłem tę myśl. Problem w tym, że nie znam nikogo, kto wiedziałby o Ayi. Pomijając ciebie.
I właśnie w tym momencie było wiadomo, skąd ta suchość w śmiechu. Nawet oczy zdawały się jakby pociemnieć, co ze względu na ich naturalny kolor, zdawało się niemożliwe.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podniósł się do pozycji siedzącej, a lampka, którą zapalił Chitara, dała wystarczającą jasność, by Rui mógł przesunąć wzrokiem po tekście drugi raz. A potem trzeci, czwarty i piąty. Usta zacisnął w wąską linię, jakby w ten sposób mógł powstrzymać żrące przekleństwa, które cisnęły się na jego język. Tylko na krótką chwilę uniósł spojrzenie, by przesunąć nim po sylwetce Niroutaniego, chcąc pochwycić jego wzrok. Szybko jednak zrezygnował, na powrót wpatrując się w kartkę. Nie był do końca pewien, czy Chi będzie chciał odnaleźć autorkę, albo nawet i autora tych liścików,  z drugiej strony….
- Od jak dawna je dostajesz? – wreszcie się odezwał, przesuwając kciukiem po dolnej wardze, kiedy próbował poruszyć wszystkie komórki swojego mózgu. Tak, wiedział, że od dawna, ale potrzebował konkretów.
- Chodzi mi bardziej o to, czy zacząłeś dostawać je w sierocińcu, czy dopiero tutaj. – szczerze powiedziawszy, to miał nadzieję, że dopiero tutaj. Gdyby okazało się, że jest inaczej, świadczyłoby o tym, że Chitara ma pokrętnego stalkera, który podąża za nim od lat, gdziekolwiek nie pójdzie, gdziekolwiek się nie pojawi. Zawsze go znajduje.
To pismo…
Wyglądało trochę tak, jakby ktoś, kto to napisał, miał problemy z utrzymaniem długopisu. Albo z różnych względów nie był w stanie utrzymać go w swojej dominującej kończynie. W sumie… w sumie skoro ciał nigdy nie odnaleziono, to, logicznie, ile było procent na szansę, że dziewczyna rzeczywiście przeżyła? Ale jeśli tak, to czemu nigdy nie odnalazła w sobie na tyle odwagi, by samej stanąć twarzą w twarz z bratem, a nie dręczyć go listami pełnymi ukrytymi wyrzutami?
Chyba że miała konkretny powód.
Albo była oszpecona, i się wstydziła. Albo chciała tak ukarać Chitarę. Albo chciała wymusić na nim poczucie winy i żeby sam ją odszukał.
Oczywiście zakładając, czysto hipotetycznie, że przeżyła.
- I kto ci je przekazywał? Ktoś nieznajomy? Znajomy? Znajdowałeś je pod drzwiami, w szafkach, pod wycieraczką? A ten – uniósł skrawek papieru i nim pomachał - Kiedy? Dokładnie. Spróbuję włamać się w system monitoringu szkoły i zobaczyć, kto go podrzucił. Ewentualnie przekazał komuś. Potrzebuję daty i mniej więcej jakiegoś przedziału godzin. – ale to nie wszystko. Coś mu nie pasowało. Coś go gryzło od tyłu, ale Natsume nie był w stanie określić dokładnie o co mu chodziło. Jeszcze nie.
- Tylko ja o tym wiem. A dyrekcja sierocińca? Też powinna. W twoich aktach zapewne też te dane były podane. Hm. – przymknął na moment oczy. Albo żyje, albo Chitara ma bardzo dobrego „przyjaciela”, ale żeby aż tak….? Żeby aż tak gnębić demonami przeszłości?
Spojrzał uważnie na Chitarę i po chwili dodał
- Jaka jest szansa, że ktoś przypadkowo mógł usłyszeć o Ayi albo dorwać się do akt w sierocińcu, hm?
Cholernie niska.
Ale.
Nie równająca się zeru. Tak samo szanse, że Aya jednak żyje…. Też nie były zerowe.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Rozłożył ręce na boki.
Cholera wie, Rui. Mam wrażenie, że od zawsze. – Ale kiedy drugi chłopak skonkretyzował pytanie, Nirou bez zająknięcia odparł: — W sierocińcu. To kwestia kilku ostatnich lat. Ale nic się przez ten czas nie zdarzyło. Nic, co byłoby godne uwagi. Przecież znasz mój rozkład dnia.
Usta wykrzywiły się w drapieżnym, trochę prowokującym uśmieszku, który jasno wskazywał na to, że „rozkład dnia” nudził. Od kiedy sięgnąć pamięcią tułali się tylko od miejsca do miejsca, przerzucani ze stołówki do pokoju, z pokoju do łazienki, z łazienki do świetlicy, zawsze tak samo obojętni na otaczające ich sytuacje, aż wreszcie do całego ciągu wydarzeń dołączono sporadyczne – cholernie, kurewsko, aż boleśnie sporadyczne – momenty, w których pojawiała się jakaś nieznajoma morda, zazwyczaj bardzo schludna i roześmiana, i potem szło się z tą mordą do zupełnie innego świata, pełnego zielonych ogrodów, błękitnych basenów, ogromnych pomieszczeń z wypolerowanymi na błysk meblami, siedziało z mordą przy obiedzie, słuchało się mordy przed pójściem do szkoły i rozmawiało się z mordą – to wszystko do chwili, w której morda uznawała, że jest za słaba i oddawała swoją „pociechę” do tego samego przytułku, z którego jeszcze kilka tygodni wstecz próbowała wyszarpać siłą, szczerze zarzekając się w kwestii lojalności, ambicji i cierpliwości.
— I kto ci je przekazywał?
Barki znów uniosły się i opadły.
Nikt. Właściwie były adresowane jak normalne listy. – Ale zanim Rui by się wtrącił, padło ostateczne: „nadawcy brak”, co było nazbyt oczywiste, ale wolał tę oczywistość dodatkowo podkreślić. — Do monitoringu miasta się już nie włamiesz. Nie wspominając o tym, że nie wiem, do której skrzynki listy były wrzucane, a przynosiły je różne osoby. Czasami sam odbierałem w portierni. Wierz mi, próbowałem wszystkiego, ale większość listonoszów bywa dziwnie milcząca po trzecim wybitym zębie.
Żartował. Ale nawet on nie był w stanie zaśmiać się z tego suchego dowcipu, co tylko nadawało zdaniom poważnej, niebezpiecznej nuty, świadczącej o tym, że Chitara byłby zdolny zrobić to, o czym ironizował.
A dyrekcja sierocińca?
I co? Sam dyrektor postanowił wziąć się w garść i postraszyć, żeby wpieprzyć w jakąś rodzinę tę zakałę ludzkości, jaką jest przebrzydły Niroutani Chitara? To się kupy nie trzyma, Rui. Też nie znoszę tego nabrzmiałego chuja, ale to wciąż chuj trzymający się pewnych zasad. – Westchnął, nie kryjąc przy tym zmęczenia. — Niska. Może nawet zerowa. Listy zawsze były zaklejone, gdy je odbierałem, adresowane tym samym pismem, więc wątpię, by ktoś je wcześniej czytał. – Zatrzymał się na moment, choć daleko było tej pauzie do subtelnej. — Ale nie można tego wariantu przekreślić. Poza tym o Ayi wie szczupłe grono osób, które po prostu muszą o niej wiedzieć. – Jak na zawołanie machnął nadgarstkiem, aby przywołać myśl o „dyrekcji sierocińca”. — Nawet ja zdaję sobie sprawę, że całość brzmi jak kpina.
Mój osobisty stalkerze...
PIERDOL SIĘ.
Czy tyle ci wystarczy? – Pytanie brzmiało, jakby za moment miał dorzucić: „chcę już iść do domu, jestem zmęczony, mamo”, choć oczy Niroutaniego nawet na sekundę nie zdawały się błyszczeć od dziecięcego marudzenia. Był aż nazbyt poważny, nieruchomy, z mięśniami napiętymi tak mocno, że jeszcze trochę i skóra zaczęłaby się trząść. — Powinniśmy iść spać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powieki mu drgnęły, gdy wreszcie uniósł spojrzenie.
- Nie, nic się nie stało. – powiedział ostrożnie, a w język paliło go liche „jeszcze”. Jakby na to nie spojrzeć, cała ta sprawa z listami wydawała się z pozoru błaha, z drugiej strony ciągnęła się już cholernie długo. Nie mógł wyzbyć się złego przeczucia, które narodziło się gdzieś głęboko między żebrami. Gdzieś za ścianą usłyszał głośniejsze kichnięcie sąsiada, co boleśnie przypomniało mu, jak bardzo są papierowe ściany, które oddzielały ich od innych chłopaków. I jak jest późno. Chitara chciał iść spać, ale Rui wiedział, że nie uda mu się zmrużyć oka. W umyśle będzie się dręczył, jak mu pomóc, jak rozwiązać tę całą sytuację, jak odnaleźć tę osobę. Bo chciał. Chciał ją znaleźć.
Ale po co?
Zmarszczył brwi, wiedząc, że Niroutani ma rację. W tym wszystkim, co mówił. Czyli co? Zostawić to w spokoju?
- Nie, ja nie włamię się. – ale ktoś inny z grupy już tak. Niby mogli spróbować. Pozbierać informacje, mniej więcej, kiedy Chitara odbierał kartki. Cofnąć się o jeden dzień, zakładając, że dana osoba wysyłała listy z tego samego miasta, i spróbować przejrzeć taśmy z danych dni ze wszystkich poczt w mieście. I sprawdzić, czy pojawia się wielokrotnie ta sama osoba. Ale to żmudna robota, która może nie przynieść pożądanych efektów. Czuł się bezradny. W kropce.
To tylko listy, Rui. Zostaw to.
Tylko listy, które jednak w jakimś stopniu mieszały w życiu Chitary. A to już nie była jakaś błahostka.
- Nie mówię, że sam dyrektor, Chi. Ale pomyśl, ile razy udawało się nam włamać do jego gabinetu? Ile razy podkradaliśmy przeróżne rzeczy z jego biurka, szafek czy kredensu? – zapytał unosząc brwi. - Nie oszukujmy się, ale wiele osób w sierocińcu nie przepadało za tobą. Co prawda większość to szczenięce zniechęcenie, które z latami mijało, ale może komuś podpadłeś? Na tyle, by cię dręczyć. Nadal. Tylko po co? Jaki w tym sens? Chodzi mi o to, że ktoś mógł wykraść albo skopiować twoje akta. – ale właśnie. Po co? Co tak naprawdę mógł zawinić mały dzieciak oprócz siniaków pozostawianych na ciałach innych smarków? Albo paru wybitych zębów i przykrych słów? No więc właśnie.
- Ale na dziś koniec. – mruknął bardziej do siebie, przechylając sie do tyłu I kładąc głowę na pół miękkiej poduszce. Wzrok jednak miał utkwiony w suficie, jakby tam byłby w stanie dostrzec odpowiedź na pytanie. Albo nawet kilka.
Znajdę ją.
Nie odnalazł w sobie na tyle odwagi, by wypowiedzieć to na głos. Ale znajdzie ją. Kimkolwiek ta osoba by nie była. Choćby miał chodzić od ośrodka do ośrodka. Od rodziny zastępczej do rodziny.
Odważne postanowienie jak na kogoś takiego, jak ty, Rui.
Skrzywił się mimowolnie, przekręcając na bok i wsuwając dłoń pod głowę. Frustrujące. Ta niemoc. Coraz bardziej czuł się podirytowany.
Może jednak uda mu się usnąć?
- Śpijmy, mhm – wymruczał cicho, ale bardziej do siebie, jakby chciał przekonać samego siebie, że to naprawdę dobry pomysł.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie miał zamiaru walczyć z wiatrakami. Albo inaczej. Nie miał zamiaru wciągać w tę nierówną walkę całej rzeszy ludzi, dlatego na samo stwierdzenie, że „nie on” się włamie, brwi Niroutaniego zmarszczyły się pod naporem niewypowiedzianego pytania: jeżeli nie ty, to kto? Kogo jeszcze masz zamiar wdrażać w te szczegóły?
Rozdrażnienie zakuło go w pierś, ale zignorował wewnętrzne, irracjonalne poczucie zdrady, bo zdawał sobie sprawę z intencji Natsume. Chciał dobrze. Jak zawsze.
— Nie mówię...
Hm?
— … że sam dyrektor.
No tak. Obrzućmy oskarżeniami jeszcze jego sekretarkę. Jej też nikt nie lubił. Była trochę za bardzo wystylizowana na panią bizneswomen, choć do jej głównych zadań należało przynoszenie kawy i uśmiechanie się z tyłkiem wypiętym idealnie w stronę poczerwieniałej twarzy dyrektora. Jednak nawet ta myśl została skutecznie wybita, gdy usłyszał kolejne słowa Ruiego, sam przed sobą przyznając, że dawno zapomniał o takiej opcji. Nie brał jej pod uwagę również ze względu na szkołę – nie kojarzył tu żadnych znajomych twarzy, na holu nie minął nikogo, do kogo przyszpiliłby plakietkę „sierociniec”, jednak nie miał też stuprocentowej pewności, że któryś z jego „dawnych znajomych” jakimś cudem zdobył informację o placówce, do którego uczęszczał.
Grono jednak skutecznie by się wyszczupliło. W aktach dyrekcji ośrodka na pewno znajdował się adres jego szkoły, ale nawet jeśli – czy zalazł komuś za skórę na tyle, by ten włamywał się do biura i wykradał podobne rarytasy? Już pomijając fakt, że jakiś podrzędny, przypadkowy ochłap nie mógł wiedzieć, jak ważna była dla niego Aya.
Czy w ogóle była dla niego istotna.
I skąd pomysł, by uwziąć się akurat na tę jedną postać? Czemu nie wykorzystać też rodziców? Przecież w aktach był tylko suchy zapis: „sierota”.
Chitara nagle pokręcił głową, odrzucając od siebie nachalnie napływające myśli. Koniec na dziś.

Zasnąć udało mu się zaskakująco łatwo. Zebrał wszystkie listy, odbierając również ten, który podrzucił Natsume, i na nowo upchnął je w szufladzie rozklekotanego biurka, by finalnie skończyć z twarzą w poduszce. Musiał minąć „jakiś” czas, by przez pokój przetoczyło się ciche chrapanie – nie na tyle rzężące, by chcieć go wybudzić, ale słyszalne wystarczająco, by mieć pewność, że usnął kamiennym snem.
Czas jednak zawsze mijał zbyt szybko, gdy ciało potrzebowało odpoczynku i tym razem również dzwonek zabrzęczał, zwiastując nieubłagany koniec lenistwa. Gardło Chitary wydało coś na wzór stłumionego pomruku, gdy uniósł dłoń i zaczął nią wymachiwać w powietrzu, czasami trafiając na szafkę nocną, częściej jednak na podłogę, jednak nawet ten narwany zabieg nie był w stanie uciszyć narastającego pikania, dlatego w końcu warknął i wsparł się na łokciu, ręką, którą przed momentem szukał urządzenia, odgarniając za długie włosy z twarzy.
Spał na brzuchu i teraz czuł piekące gorąco na policzku; wymęczony umysł dopuścił do siebie wiadomość, że spał wyjątkowo twardo, ale nieruchomo, z głową wspartą na wyciągniętym ramieniu. Teraz na połowie twarzy odcisnęły się nierówności wcześniej założonej bluzy. Pod opuszkami wyczuł chaotyczny wzór, znów coś mruknął pod nosem, a potem podniósł się, przekręcając na tyle, by usiąść bokiem na łóżku. Bose stopy opadły na gołe deski podłogi, piętą uderzył o leżący telefon.
Tu byłeś, wrzeszczący skurwysynu.
Kilka razy podeptał jeszcze ekran telefonu, aż w końcu jakimś niesamowitym przypadkiem wyłączył budzik. Nie pozwolił sobie jednak na odpoczynek. Dźwignął się na dziwnie obolałe nogi i poczłapał do łazienki.
Czas wziąć orzeźwiający prysznic.

Lekcja już się zaczęła, gdy Chitara otworzył drzwi.
— No proszę, proszę. — Głos nauczyciela od fizyki zabrzmiał jak przejechanie papierem ściernym po tablicy. — Kto tu do nas zawitał?
Dzień dobry, panie Stevenson.
Chitara zamknął za sobą drzwi.
Pan Stevenson był prawdopodobnie jedynym Europejczykiem w całym ośrodku, ale dla Niroutaniego wciąż wydawało się, że to o jednego Europejczyka za dużo. Jego jasne włosy ułożone w schludną fryzurę, zaczesane do tyłu jak u hrabiego Draculi, zawsze go irytowały. Nie potrafił skupić się na tablicy, jeśli ten rażący żółcią łeb majaczył mu przed nosem.
— Dla mnie może dobry – mruknął nauczyciel, chudą ręką chwytając za brzeg dziennika. — Dla ciebie gorzej. Po zajęciach zajmiesz się wysprzątaniem składzika.
Niroutani parsknął.
— Chyba, że nie uśmiecha ci się wycieczka?
A potem jego mina oklapła.
Ależ skąd – przesłodzona nuta życzliwości aż drapała go w gardło. — Z chęcią wyszoruję każdy kąt tej szopy.
— Cudownie.
Cholernie, warknął czarnowłosy, ściskając mocniej pas przewieszonej przez ramię torby. Będzie musiał jeszcze zatelefonować, że odrobinę się spóźni...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W przeciwieństwie do swojego chłopaka, Rui nie potrafił usnąć. Tak, jak zresztą przewidział. Wiercił się, kręcił z boku na bok, nawet kurwa liczył barany i nic. Ostatecznie podniósł się do pozycji siedzącej, a następnie wstał z łóżka, nim pierwsze języki promieni słonecznych zdążyły musnąć jego twarz. Krótki prysznic skutecznie go otrzeźwił, aczkolwiek olał wyjść z pokoju nie chcąc przypadkiem zbudzić Chitary. Wałęsał się raczej bez żadnego konkretnego celu. A świeże powietrze dobrze mu zrobiło, choć ostatecznie nie wymyślił niczego konkretnego. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się totalnie bezsilny. A to było frustrujące.
Pomimo, że wyszedł wcześniej, na lekcję trafił właściwie w ostatniej chwili. Dopiero kiedy zajął swoje miejsce, zauważył brak obecności swojego współlokatora. Nie myśląc za wiele, od razu sięgnął po telefon komórkowy, otworzył książkę kontaktów i wyszukał Niroutaniego.
Nie odbierał.
Zaspał?
Już podnosił swoje dupsko, by pobiec do pokoju, aby wyszarpać go za ciuchy. Ale zrobił to sekundę za późno. W momencie, kiedy nogi ruszały w stronę drzwi, do klasy wkroczył nauczyciel. Rui zaklął pod nosem, wracając na swoje miejsce, starając zachować się w miarę spokojnie, choć ruszająca się noga świadczyła zupełnie o czymś innym.
Ale długo nie musiał czekać.
Gdyby miał ogon, z pewnością zaszurałby nim, kiedy drzwi rozsunęły się, a do środka wkroczył Chitara. Rui obrzucił go krótkim, choć z pewnością uważnym spojrzeniem, a w głębi ducha odetchnął. Nie odzywał się, ani też nie protestował, kiedy ich jakże wyrozumiały sensei wyznaczył karę dla chłopaka. Wiedział, że to mogłoby przyprawić o wiele więcej kłopotów, nie tylko dla niego samego, ale zwłaszcza dla Chitary. Dlatego milczał. Próbując skupić się na lekcjach.
Lekcjach, które zaskakująco szybko zleciały, jakby ktoś podkręcił czas, a ten zaczął uciekać im pomiędzy palcami. Wrzucił swoje rzeczy do torby i ruszył w ślad za Niroutanim, który już zdążył zniknąć mu z pola widzenia. Niestety, do składziku trafił dobre… dziesięć minut później.
- Zaspałeś? – zapytał wchodząc do środka I zrzucając swoją torbę w gdzieś w bok. Właściwie nie oczekiwał jego odpowiedzi, a warknięcia. Jak zawsze. Wsunął dłoń do tylnej kieszeni, skąd wytargał nieco pogniecioną kopertę z naklejonym serduszkiem.
- Niroutani-kuuuun~ – przedrzeźnił cieniutkim głosikiem i podał mu list. . - Suzume z pierwszej klasy. – nic więcej nie musiał dodawać. Nie od dziś wiadomo było, że Chitara cieszył się naprawdę sporym powodzeniem wśród płci przeciwnej. A że większość dziewcząt bała się, albo wstydziła podejść do niego bezpośrednio, to Natsume przypadał zaszczyt przekazywania listów, prezentów czy pytań o spotkanie.
Zrzucił z siebie marynarkę i zaczął podwijać rękawy koszuli.
- Jak się z tym uwiniemy, chcesz wyjść do miasta? – zapytał sięgając po pierwszy karton. - Coś tłustego, pełnego zabójczego cholesterolu, ociekające niezdrowym glutenem? – uniósł jedną brew wyżej, spoglądając przez ramię na Chitarę, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- I idziemy w sobotę na festiwal?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Składzik wyglądał paskudnie. Zresztą, równie paskudnie jak perspektywa dzisiejszego dnia – uwinięcie się z tym burdelem mogło przytłoczyć każdego. Może prócz Stevensona. On z pewnością rozkoszował się faktem, że udupił jednego z tych cholernych, niesfornych żółtków za byle przewinienie. Siedział teraz w swojej wykrochmalonej koszuli, z kieliszkiem wina w dłoni i fantazjował na temat tego, jak skiepścił cudze plany.
Zdecydowanie byłby do tego zdolny.
Karton akurat buchnął o ziemię, wzbijając w górę tumany kurzu, gdy do środka wszedł Natsume. Chitara otrzepał wtedy bezwiednie wnętrze dłoni, odwracając się przodem do czarnowłosego. Obrzucił go od razu pytającym spojrzeniem – skąd ten idiotyczny ton głosu, Tsu? - ale gdy dostrzegł różową kopertę, w kilku miejscach beznadziejnie poskładaną, bo Rui nie miał żadnych skrupułów dla wianuszka dziewcząt trzepoczących rzęsami, zbyt słabych, aby własnoręcznie dostarczyć liścik, Chitara zrozumiał w czym rzecz.
Miał dość poczty od nieznajomych na najbliższe kilka lat.
Wyjął więc kolorowy papier z uchwytu przyjaciela i odłożył go na stertę krzywo poukładanych na sobie kartonów. Robiąc krok w stronę Natsume oparł wnętrze dłoni na jego policzku, kciukiem napierając na dolną szczękę. Choć był niższy o parę cennych centymetrów zadarł mu nieco brodę i dopiero wtedy sięgnął ust.
To było lekkie, przelotne muśnięcie.
Ostatnie, jakiego doświadczyli.

Na sprzątanie zeszły ponad trzy godziny, ale wreszcie doprowadzili go do stanu używalności. Tak wyszorowany nie był od lat; Chitara był niemal pewien, że tak wyszorowany nie był nigdy. Zmęczenie i rozdrażnienie tylko wzmogło apetyt, więc perspektywa przejścia się na miasto i wepchnięcia w siebie masy niezdrowego żarcia była aż zbyt kusząca.
„O siódmej spotkajmy się przy rogu ulic X i Y”.
Kwadrans po dwudziestej Chitary nadal nie było na miejscu spotkania.

Wątek zakończony
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach