Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

- A winda?
Prawie na niego warknął. Miliard mrówczych odnóży przebiegło mu po wargach, gdy dławił się suchością niewypowiedzianego pytania. „Głupi jesteś?”. Musiał być. Jaka, do diabła, winda? Przecież windą tu przyjechali – jedyną, jaka była dostępna. Dokładnie tą, która zaklinowana była między jednym, a drugim piętrem. Tą samą, która wprawiła ich w stan przedzawałowy. To miał być ten „genialny” plan? Trzeźwe myślenie?
Białowłosy złapał go pewniej za nadgarstek. Był tak cienki, że bez problemu kciuk dotykał pozostałych palców i Growlithe nie miał wątpliwości co do tego, że gdyby pociągnął go o jeden poziom mocniej, kość Reia złamałaby się z trzaskiem suchej gałązki.
Był bardzo mały i bardzo bezbronny.
Nonsens. „Mary” też się taka wydawała. I co? I poharatała mu ręce, wycieńczyła organizm, wypruła energię z większości żył. Jedna, mała, głupia pinda narobiła większych szkód, niż zrobiła to gigantyczna bestia, z jaką konfrontowała się Kate. Gdzie tu sprawiedliwość? Gdzie przeświadczenie, że dorosły zawsze będzie silniejszy od dziecka?
W dupie, warknął wymordowany, przeskakując po dwa albo trzy stopnie. On nie schodził w dół. Nawet nie zbiegał. On przewalał się jak istne tornado, gotowe wciągnął w swój wir krowy, farmy i jeepy, powyrywać wszystkie dęby i zrównać z ziemią góry.
Nic więc dziwnego, że gdy szczeknął mu pies, Grow omal się nie wyrżnął. Zatrzymał się tak gwałtownie, że całe jego ciało na ułamek sekundy straciło orientację w terenie. Mocno przełożył nogę do tyłu, stając na niej tak stabilnie, jak to tylko było możliwe i prawdopodobnie wyłącznie dlatego udało mu się utrzymać w pionie. Nie zarejestrował momentu, w którym wsunął się przed Reia, z własnej woli mianując się jego tarczą. Dostrzegł jednak to, co zapewne z góry miało przyciągać jego wzrok.
30.
Świetnie.
W rzeczy samej, zajebiście, warknęła zdyszana Shatarai, jakby to ona biegła dwadzieścia pięter i zasługiwała na możliwość sapania mu nad uchem. Prawie się skrzywił, ale nie miał teraz czasu, żeby
29
myśleć o błahostkach. Drzwi mogły nie być otwarte, ale wbiegnięcie na górę nie wchodziło w grę. W górę biegnie się dłużej, niż w dół, a nie mieli żadnej gwarancji, że wybuch nie zawali im całego przejścia na dół.
Jedyna winda była w potrzasku.
Jedyne schody groziły zawaleniem.
Byli na siódmym piętrze.
Mogło być gorzej?
28.
- Do drzwi – warknął nagle, wyrywając się ze stuporu.
Liczył, że nie musi tego tłumaczyć. Że jeżeli będą zamknięte, od razu Kate pociągnie Reia w dół, byle jak najprędzej pod „mniej inwazyjną” część schodów. W trzydzieści sekund byli w stanie dotrzeć na sam parter. Bez problemu.
Jeżeli nie – wystarczy otworzyć drzwi windy i zejść po drabince, modląc się do wszystkich bóstw, by kabina nie poluzowała się i nie zmiażdżyła ich na krwiste masło.
Brzmi jak plan?
27.
Jace, NIE!
Dopadł do psa.
SZLAG CIĘ!
Zrobił to tak niezgrabnie, że gdy kucał, zachwiał się i musiał wesprzeć ręką uzbrojoną w lancet, by nie stracić równowagi do końca.
26.
Jasne, trać cenne sekundy na głaskanie cholernego retrievera.
Nie w tym rzecz, choć dłoń faktycznie opadła na bok szyi czworonoga. Growlithe uważał jednak na to, by nie rozjuszyć psa – już teraz mógł być zdenerwowany, nawet jeżeli nic wcześniej nie wskazywało, by był wrogo nastawiony.
- Krótka piłka – mruknął mu niemal do ucha, przyglądając się  szmacianej obroży. To przeważyło szalę – materiał. Powieki przymrużyły się, gdy szybko oddychając przyglądał się przymocowanej do obroży bombie; przy okazji klnąc po rosyjsku, hiszpańsku, włosku i japońsku na zwyroli, którzy pokusili się o podobny pomysł.
To nie wszystko.
25.
Jeżeli było to możliwe (i żadne kable nie koligowały z tak ryzykownym czynem) to rozciął ustawionym pod kątem skalpelem obrożę na szyi psa, jednocześnie cały czas obserwując mechanizm, na którym migały coraz mniejsze liczby. Siedemnaście to limit, na który mógł sobie pozwolić – dopiero wtedy zacząłby się faktycznie denerwować.
Co zrobić, w przypadku niewypału?
Pies będzie biegł za nimi.
Złamać mu kark? Łapy?
Uśmiechnął się cierpko pod nosem.
Zdecydowanie tak. A potem biegiem – do drzwi lub w dół.

|| Także tak *kaszl* Wykorzystywanie słabości Growa to chamstwo. Jak mogłeś. ~

Regeneracja mocy:
- Umbrakineza: 2|4
- Pirokineza: 3|4
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Boli ― stęknął cicho Rei, ale nawet nie próbował poruszyć ręką, by wyrwać ją z niemalże miażdżącego uścisku. Miał nieodparte wrażenie, że tym nieprzemyślanym ruchem tylko pogorszyłby swój stan. Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko poddać się sile białowłosego, chociaż ciężko było mu utrzymać tempo zbiegania po schodach, mając tak krótkie nóżki. Kiedy tylko zatrzymali się gwałtownie, niemalże zleciał na niższy stopień i gdyby nie trzymająca go ręka, pewnie nabawiłby się kilku siniaków, rozcięć i – przy odrobienie pecha – rozbiłby sobie głowę.
Ledwo zarejestrował licznik na psiej obroży, a plecy Growlithe'a już przysłoniły mu widok na resztę świata. Może to i lepiej? Żadne dziecko nie powinno obserwować, jak niewinne zwierze zostaje rozerwane na kawałki.
„Do drzwi.”
Ale-- ― Rudowłosy nie zdążył dokończyć. Kate niemalże od razu podłapała, co Wilczur miał na myśli, co przełożyło się na natychmiastowe przechwycenie chłopca i udanie się z nim parę stopni niżej, gdzie czekał na nich niczego nieświadomy pies, który niemalże od razu podreptał bliżej, kołysząc ogonem na boki. ― Grow! Nie zostawiaj mnie ― Rei jęknął, oglądając się za siebie i wyciągając wolną rękę w jego stronę, choć fakt faktem, że gdyby nie albinos, pies zdążyłby całkiem pokonać dzielącą go od nich odległość.
Są otwarte! ― rzuciła jasnowłosa, zaraz zerkając za siebie przez ramię i zauważając, że wymordowanemu nagle zebrało się za zabawę z futrzakiem. ― No chyba żartujesz. Zostaw go i właź do środka. Nie pomożesz mu ― warknęła dosadnie, popychając mocniej metalowe drzwi, które bez protestującego skrzypnięcia zaprosiły ich do środka. Wręcz pchnęła na korytarz Rei'a, który lekko zaparł się, jakby myślał, że albinos rzeczywiście miał zamiar się od nich oddzielić. ― Jeżeli za 5 sekund to się nie uda, lepiej właź do środka.
Kremowe psisko było wyraźnie zadowolone z bliskości młodzieńca. Nachalnie pchało zimny nos w jego szyję, policzek, ucho, włosy, co jakiś czas wysuwając zaśliniony język, by podzielić się z nim całą swoją niezrozumiałą miłością. Wiercił się, wymachiwał ogonem, zadrapywał tępymi pazurami jego udo, nie zdając sobie sprawy ze swojej niszczycielskiej mocy, która mogła przynieść zgubę komuś, kto właśnie próbował go ocalić.
Może właśnie stąd brała się ta nagła emocjonalność i psia radość?
24
23
22
21
Szmaciana obroża ustąpiła pod precyzyjnym ostrzem skalpela, który widocznie nie bez powodu stał się ulubieńcem wszystkich chirurgów. licznik wciąż odliczał kolejne sekundy – z tą różnicą, że w tej chwili zawisł w uścisku ręki Growa, któremu pozostała ostateczna decyzja, gdy na rozbrojenie urządzenia pozostało zbyt mało czasu.

Stan Growlithe'a: silny ból głowy i lekko rozcięta skóra z tyłu głowy na skutek uderzenia w schody; szczypiące otarcia na plecach; rana na lewym barku (bestia wbija w niego jeden ze szponów) – rana nieznacznie powiększona przez nagłe szarpnięcie. Płytkie rozcięcie na policzku. Ślady po pnączach. Ból łydki.

Stan Reia: ból nadgarstka.
Stan Kate: rana po ugryzieniu na boku, liczne zadrapania. Zadrapanie na boku szyi; utyka.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie słuchał strzępków zaprzeczeń – ani Kate, ani tych należących do Reia. Oczywiście, w obecnej sytuacji zdecydowanie bardziej odpowiadała mu wersja, w której wysyła głupiego psa poza obręb budynku. Chociażby wywalając go przez okno. Rzeczywistość była jednak bardziej brutalna i Growlithe pocieszał się tylko myślą, że wokół nie było żadnych otworów, przez które mógłby przepchnąć czworonoga i ziścić plan „A”.
Plan „B” obejmował bardziej ryzykowne środki.
Szarpnął lekko za obrożę. Materiał zsunął się z karku kundla, pozwalając Growlithe'owi odsunąć się od czworonoga. Tylko przelotnie zerknął w kierunku spadających liczb.
21...
Nie było czasu.
- Kate! – warknął, podnosząc się z klęczek. Ból kolan, rozszarpanej łydki, napiętych z przepracowania mięśni, aż wreszcie poobijanej skóry dał mu się we znaki do tego stopnia, że przymrużył mocno ślepia i wsparł się o udo, nim wyprostował plecy i pchnął nogą rozentuzjazmowane zwierzę w stronę drzwi. - Bierz go!
ZOSTAW TO!
18.
ZOSTAW TO CHOLERSTWO!
Wrzaski Shatarai uderzały w niego jak buchnięcia lodowatego wiatru. Krew z rozerwanego barku ściekała po skórze, klejąc do niej materiał ukradzionych ubrań. Pikały cicho następne sekundy. Tak brzmi ostatnie
15
sekund twojego życia, JACE!
Zwarł szczęki, wychylając się zza zakrętu. Obroża spoczęła na najwyższym stopniu, do jakiego dosięgał. Dopiero potem odwrócił się na pięcie i biorąc głęboki wdech, napinając brzuch i uda, ruszył w dół po kilka stopni.
Czasu coraz mniej. Jesteś pewien, że zrobiłeś wszystko, co miałeś? Że wypełniłeś każdy wyznaczony cel?
Gdyby Kate nie wykonała jego polecenia, sam wsunął jeszcze palce między wargi i gwizdnął na czworonoga, wpadając przez otwarte drzwi, które zatrzasnął i rzucił się do biegu w głąb korytarza.
Zakładając, że bomba faktycznie wybuchnie – nawet drzwi mogą okazać się jakimś amortyzatorem.

REGENERACJA MOCY.
- Umbrakineza: 3|4
- Pirokineza: 4|4
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Blondynka wychyliła się zza drzwi na dźwięk swojego imienia. Z jej twarzy nadal dało się wyczytać, że była niezadowolona z takiego przebiegu wydarzeń – widocznie swoje życie ceniła ponad życie obcego kundla, nawet jeśli jakieś pół godziny temu, dokładnie tuż po śmierci jej partnerki, straciło ono swój dawny sens. Mimo tego, kiedy białowłosy popchnął w jej stronę psisko, które pod wpływem gwałtowniejszego dotyku wydało z siebie nieco zduszone skomlenie, kobieta pochyliła się nieznacznie i gwizdnęła, rozkładając zapraszająco ręce. Pies nie miał większych oporów ze zmianą obiektu zainteresowania i od razu przyspieszył kroku, zbliżając się do Kate, która wciągnęła go za drzwi, mocno przytrzymując grubą skórę na karku.
Wyrzuć to w cholerę ― warknęła dziwnie cicho, mając w domyśle pozbycie się bomby za pomocą zrzucenia jej na dół. Zakładała, że ci, którzy przysłali tu psa, ukrywali się na niższych piętrach, a zawsze pozostawał cień szansy, że  nie ukryli się dostatecznie dobrze ani też nie przewidzieli, że zetkną się z naczelnym obrońcą zwierząt.
14
Obroża wylądowała na schodach.
13
12
11
10
Próg drzwi został przekroczony. Kate momentalnie zatrzasnęła przejście, tworząc z niego barierę i sama udała się dalej, łapiąc dzieciaka za przedramię. Nie musiała zachęcać go do biegu – rudowłosy chłopiec sam chciał udać się za wymordowanym, który błyskawicznie ich wyminął. Pies również ruszył za Wilczurem, choć w przeciwieństwie do całej reszty – uznawał ten bieg za rozrywkę.
Kolejne sekundy mijały wraz z uderzeniami stóp o splamioną krwią posadzkę. Ciała na ziemi zdawały się wyrastać pod ich nogami, a półmrok panujący w całym budynku nasilał niebezpieczeństwo potknięcia się o któreś z nich. Byli już jednak wystarczająco daleko, gdy głośny wybuch zatrząsł podłogą, a kawał blachy, jaką były wcześniej mające ochraniać ich drzwi, trzasnął o przeciwległą ścianę, wylatując ze swoich zawiasów. Betonowe schody zamieniły się w spadający w dół gruz, odcinając im ewentualną drogę ucieczki w dół. Gdyby postanowili wrócić i sprawdzić sytuację – czekałaby na nich niewielka przepaść, a od kolejnych stopni dzieliłyby ich jakieś cztery metry.
Chyba już po wszystkim ― jasnowłosa odezwała się zdyszana, zwalniając tempo do wolnego chodu. Uwolniła ramię rudzielca z uścisku, czując, że  ten zaprotestował przeciwko temu, chcąc podbiec bliżej białowłosego, gdy nagle zapalające się na korytarzu światła zapaliły się, na chwilę wywołując charakterystyczny ból, który towarzyszył wcześniejszemu przyzwyczajeniu się do ciemności.
Znowu zrobiło się ciemno.
A po sekundzie światła zapłonęły na nowo.
I znowu to samo, jakby ktoś postanowił zabawić się pstryczkiem, uznając to za wyjątkowo wyszukany żart, przy okazji chcąc im przypomnieć, że nie byli tu sami.
Drobna ręka zacisnęła się na palcach Growa, a dzieciak rozejrzał się dookoła, kompletnie zdezorientowany obecnym przebiegiem zdarzeń.
Chodźmy stąd.

Opcja #1 – winda:

Opcja #2 – klatka schodowa:

Stan Growlithe'a: silny ból głowy i lekko rozcięta skóra z tyłu głowy na skutek uderzenia w schody; szczypiące otarcia na plecach; rana na lewym barku (bestia wbija w niego jeden ze szponów) – rana nieznacznie powiększona przez nagłe szarpnięcie. Płytkie rozcięcie na policzku. Ślady po pnączach. Ból łydki.

Stan Reia: ból nadgarstka.
Stan Kate: rana po ugryzieniu na boku, liczne zadrapania. Zadrapanie na boku szyi; utyka.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stając przed wyborem, przede wszystkim, przyjrzał się windzie. Kusiło, żeby przejść tym wariantem, skracając sobie drogę, być może mijając setki niebezpieczeństw mogących kręcić się gdzieś na każdym z pięter. Zdał sobie zresztą sprawę, że schody w tym miejscu bywały szczególnie zabójcze.
Ale stan Kate niezbyt odpowiadał takim wspinaczkom, jego samego rwały mięśnie nogi, a Rei krzywił się, gdy tylko dotknęło się go za nadgarstek. Wszyscy byli wyczerpani. Nagłą walką, użyciem mocy, stresem.
- Nim zejdziemy – skierował wzrok na Kate – opatrzę ci bok. Usiądź pod ścianą i podwiń koszulkę. Rei, sprawdź, czy magnetowid nadal nie działa.
W tym czasie Growlithe przysunął się do jednego z ciał, a potem klęknął przy nim, przykładając lancet do jednego z fartuchów. Przecinanie materiału ostrym narzędziem było dziecinnie łatwe, ale przypominało mu o obrazie, jaki przywitał go zaraz po ocknięciu się. Po głębokiej, czarne dziurze następował nagły, zbyt jasny przebłysk, a potem morze krwi wokół badacza.
Coś go rozszarpało.
Bestia, która zaatakowała ich na klatce schodowej?
Niedorzeczność.
Wyczułby ten charakterystyczny zapach, a skoro wchodząc na schody nie poczuł nic – nie było opcji, aby potwór był ten sam.
O ile Rei nie kłamał.
Wilczur przycisnął dłoń do skroni i przesunął palcami po pulsującym miejscu. Zapach szczęśliwego czworonoga, który mimowolnie został włączony do teamu, aż nazbyt przypominał mu słowa młodego wymordowanego.
„Jak mokry pies, który wytarzał się w...”
W czym?
Podniósł się powoli z klęczek i spojrzał na Kate, dokładnie taksując kobietę wzrokiem. Ile o niej wiedział?
A ile wiesz o Reiu?
Daj sobie spokój, Shat. Nie mam ochoty na zabawę. Posykując w myślach podszedł do kobiety, przy okazji zaglądając jej w oczy. Prawie tak, jakby za sprawą samego wzroku był w stanie zdrapać z niej ludzką powłokę i dostrzec prawdę, jaką w sobie kryła. Wszystkie skłębione nicie tajemnic schowanych na samym dnie duszy.
Shatarai ryknęła śmiechem.
Wymordowani! Splunęła w bok. Wy nie macie duszy!
Zmarszczył lekko nos, przyciskając niedelikatnie materiał do rozszarpanego boku Kate. Złapał wtedy za materiał jej koszulki i podciągnął jeszcze wyżej, znacząco unosząc brew.
- No, no – mruknął, mało subtelnie zahaczając o rejony, które na pewno nie były przeznaczone mu do wglądu. - Chyba jednak przychylniej na ciebie spojrzę, Kate. – Z niekrytym rozbawieniem (no śmiechu warte) owinął porwany materiał dookoła jej szczupłego brzucha, uważając na to, by nie dotknąć brudnymi palcami krwawiącej rany. - À propos wglądu w kogoś – pociągnął, szarpnięciem zaciskając nieco prowizoryczny opatrunek. Niespiesznie zaczął go zawiązywać. - Pora na krótkie wybadanie terenu. Czas nas żre po piętach, ale dwie minuty nie powinny nas zbawić.
Czyżby? – zadrwiła Shiva, przymrużając ślepia. Dwie minuty to wieczność, Jace. Każda minuta pod twoją podeszwą to istne piekło.
Wzruszyło mnie.
Wilczyca prychnęła, rozwiewając się jak mgła, którą przegonił nagły podmuch gwałtownie otwartych drzwi.
Wymordowany zawiązał opatrunek i podniósł się z kucek, zerkając przelotnie na Reia. Nie wyglądał na poturbowanego – nie tak, jak walcząca z bestią Kate.
- Powiedzcie, co wiecie. Krótko i rzeczowo. Później ruszymy dalej. Rei, jak urządzenie? Swoją drogą - znów skierował twarz frontem do dziewczyny - bądź uważna.
W końcu przez ból głowy mógł nie wyłapać ważnego czynnika, a tego jeszcze brakowało, żeby bestia... Prawie parsknął. A jednak mimo niedorzeczności zerknął w górę, na sufit, jakby oczekiwał, że jego obawy postanowią się ziścić i dojrzy zwisający nad nimi łeb z paszczą o zębach ostrych jak brzytwa.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nim zejdziemy...”
Rei drgnął nieznacznie, wyczuwszy, że ton Grow'a nie wróżył, że czym prędzej się stąd wydostaną. Uniósł wzrok na młodzieńca, jakby chciał zrozumieć, dlaczego się nie spieszył, ale nie odezwał się ani słowem, jak dziecko, które wiedziało, że to nie był najlepszy moment na wtrącanie się w „sprawy dorosłych”. Jego oddech niewyczuwalnie przyspieszył, chociaż sam nie wiedział, skąd wzięły się te wszystkie, targające nim nerwy. Od razu spojrzał na Kate, która w momencie usłyszenia polecenia, skrzywiła się nieznacznie. Już miała zaprzeczyć, powiedzieć, że to zbędny trud, gdy na potwierdzenie podwinęła brudny materiał do góry i opuściła wzrok na rozerwany zębami bok. Zaklęła pod nosem, ignorując obecność dziecka i mimowolnie przylgnęła plecami do ściany i powoli osunęła się do siadu.
Lepiej załatw to szybko. Dzieciak dostanie zaraz ataku paniki ― mruknęła, a sam jej ton świadczył o tym, że nie miała w planach zostać jego dłużniczką, nawet mimo tego szlachetnego czynu. Nadal nie mogła wyrzucić z pamięci tego, co zrobił, ale czarnowłosa na pewno nie chciałaby, żeby teraz się kłócili.
Czemu w ogóle o tym myślała? W końcu była mowa o trupie.
Z dziwną niechęcią patrzyła Wilczurowi w oczy. Nie podobało jej się, że jego ręce już wkrótce miały się do niej zbliżyć, nawet jeśli nie miało to jakiegokolwiek erotycznego podło--
„No, no.”
Kate warknęła, impulsywnie wymierzając cios, który nie miał konkretnego celu i tym samym trafił białowłosego w ramię. Twarz blondynki poczerwieniała, kiedy obnażyła przydługie kły i syknęła, jak na rozdrażnioną lwicę przystało. Był to zdecydowanie rumieniec wściekłości, a nie wstydu, kiedy do albinosa poczuła wyłącznie obrzydzenie.
Mężczyźni.
Po prostu rób, co musisz.
Rudowłosy w tym czasie przylgnął do psa, który musiał wyczuć strach chłopca za sprawą cudownego, szóstego zmysłu. Wszystko to, co mówiono o terapeutycznym zastosowaniu zwierząt, często wydawało się być prawdą. Zwłaszcza, kiedy sama ich bliskość potrafiła odgonić niechciane myśli i skupić się wyłącznie na miękkości sierści.
Jasnowłosa zacisnęła zęby, odchylając nieznacznie głowę do tyłu i zaciskając kurczowo pięści, byleby tylko nie wydać z siebie żadnego odgłosu, świadczącego o tym, że niedelikatność wymordowanego jej przeszkadzała, ale nie tak bardzo, jak fakt, że wszystko to robił z premedytacją.
Świetnie, kurwa ― syknęła przez zaciśnięte zęby. ― Czas ucieka, a ty zamierzasz bawić się w sprawdzanie, jakbyś nie zauważył, że tkwimy po uszy w tym samym bagnie. Może to tobie nie powinniśmy ufać, skoro na każdym kroku zachowujesz się, jak dupek? ― wymruczała, gwałtownie opuszczając koszulkę w dół, kiedy tylko opatrunek tkwił już stabilnie na jej ciele.
Grow nie jest dupkiem! ― chłopak momentalnie zaprotestował, zaciskając drobne palce na kremowej sierści ich nowego towarzysza. Pies szczeknął jak na zawołanie, jednak oboje zostali zignorowani przez Kate, która nieustannie wwiercała swoje spojrzenie w poziom E.
Ciężko wiedzieć cokolwiek, gdy przez większość czasu było się szpikowanym narkotykami. ― Wysunęła do przodu ręce, eksponując sine od nakłuć przedramiona, które zaraz opuściła. ― Przeprowadzano na nas eksperymenty, które pamiętam, jak przez mgłę. Wiem, że nie były przyjemne, a im nie zależało na tym, żeby były, skoro w ludzkich oczach jesteśmy tylko bestiami. Niektórzy z nas... nie, z nich wcale nie próbują temu przeczyć – nic dziwnego, że w końcu wszystko wymknęło się spod kontroli. Nie wiem, czy to sprawka wojska, czy jakichś innych, samozwańczych naukowców, ale spieprzyli sprawę. Nie powinni sprowadzać tu żadnych wymordowanych. Zakładam, że nie tylko wymordowanych. ― Stuknęła bezgłośnie pięścią o ścianę i zerknęła na rudowłosego, który przypominał aktualnie wystraszone zwierzę. Drobne uszy schowały się we włosach, a on nie miał pojęcia, dlaczego kazano mu się jakkolwiek bronić.
„Rei, jak urządzenie?”
Dzieciak oderwał się od psa i wsunął rękę do pojedynczej kieszonki, z której wyłowił wcześniej zgarnięty z laboratorium przedmiot. Niebieska dioda nadal dawała znać o tym, że urządzenie nadal działało. Chwilę przyglądał się niewielkim przyciskom, marszcząc nieznacznie nos w skupieniu – nietrudno było się domyślić, że pierwszy raz miał do czynienia z taaak zaawansowaną technologią. Ale czego można było spodziewać się po dzieciaku, który uważał patyk za najcudowniejszą zabawkę świata?
Pik. Pik. Pik.
Koniec końców zdecydował spróbować wszystkiego.
Na początku usłyszeli szum, a potem znajomy dźwięk alarmu, nieco zniekształcony przez dyktafon, który nie wytrzymywał aż takiego nadmiaru decybeli. Głośnik trzeszczał, a zdezorientowany rudzielec, wepchnął przedmiot w ręce białowłosego i zacisnął palce na swojej koszulce, unosząc tylko jedno ucho, by lepiej słyszeć męski głos, swoją drogą, również nieco zniekształcony, biorąc pod uwagę, że krzyczał:

POPEŁNILIŚMY BŁĄD! Po tylu udanych eksperymentach ostateczny pomysł mutowania genów okazał się porażką. Sprawy wymknęły się spod kontroli ― TRZASK ― Część obiektów przestała być podatna na środki odurzające. Wiedziałem, że pomysł doktora Connella może być niebezpieczny. Nie przewidzieliśmy, że samoświadomość tych bestii może okazać się zgubna. Teraz jest już za późno. Widziałem-- ― głos mu się załamał. Po tym, co sami widzieli – krew, ciała wszędzie – mogli stwierdzić, że widział moment, w których ich rozszarpywano. ― Jest za późno ― powtórzył. ― W końcu przyjdą też po mnie. Nazywam się Thomas McNeill, jeżeli ktoś tego słucha, prawdopodobnie już nie żyję. Jeżeli tego słuchasz, nie próbuj dociekać tajemnicy tego miejsca. Oni wciąż mogą tu być. W piwnicy znajduje się wyjście- ― w tle rozległ się głośny ryk, któremu zawtórował trzask czegoś metalowego. Mężczyzna mimowolnie zawył w desperacji. ― PROSZĘ NIE! Nie, nie, nie. Uciekaj stąd, bo też cię dopadnie. Pamiętaj, piwni-- ― urządzenie piknęło cicho zaraz po tym, gdy głos mężczyzny urwał jakiś bulgoczący odgłos. Zapewne był to dokładnie ten moment, w którym jego życie dobiegło końca.

Zasady wyborów są dokładnie takie same, jak w poprzednim poście.

Stan Growlithe'a: silny ból głowy i lekko rozcięta skóra z tyłu głowy na skutek uderzenia w schody; szczypiące otarcia na plecach; rana na lewym barku – rana nieznacznie powiększona przez nagłe szarpnięcie. Płytkie rozcięcie na policzku. Ślady po pnączach. Ból łydki.

Stan Reia: ból nadgarstka.
Stan Kate: rana po ugryzieniu na boku (opatrzona), liczne zadrapania. Zadrapanie na boku szyi; utyka.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Może to tobie nie powinniśmy ufać?
Ręka przełożyła się przez jej szczupłe biodro, gdy owijał ranny bok białym skrawkiem fartucha. Materiał przylgnął od razu do skóry, barwiąc się na brudną czerwień, a kiedy na tkaninie wyrósł wystarczająco duży kleks, usta wymordowanego uformowały się w krzywy grymas – coś nawet na kształt uśmiechu osoby, która chciała robić dobrą minę w momencie nadeptywania jej obcasem na stopę.
- Może – przyznał z rozbawieniem, zabierając ręce. Miał wrażenie, że gdyby nie był wystarczająco szybki, spróbowałaby mu je odgryźć przydługimi zębami. Uniósł niespiesznie wzrok z okolicy brzucha – teraz przykrytego koszulką. Wspiął się po przygarbionych barkach, szyi, linii szczęki, ubrudzonym policzku, aż wreszcie dotarł do oczu, na widok których kącik ust mimowolnie uniósł się ciut wyżej.
Może dlatego, że bawiła go jej wściekłość. A może to reakcja na nagły zryw dotychczas przycupniętego obok psa Reia, który niespodziewanie postanowił postawić się w roli adwokata i zmienić wersję wydarzeń, strzepując ze swojego towarzysza kurz i brud "fałszywych" oskarżeń.
Słodki dzieciak. Tylko trochę naiwny.
Grow podniósł się z klęczek, odrywając wreszcie kolano od nierównej podłogi. Natychmiast rana na nodze zaalarmowała mu o zbyt gwałtownym ruchu. Choć niezbyt mieli na to czas, a sam wymordowany nie przepadał za traceniem czasu na coś tak głupiego, jak opatrunek, to jednocześnie nie mógł sobie pozwolić na większą utratę krwi. Z tego też względu, ignorując pierwsze powarkiwania Kate, przeszukał kolejne ciała, by wybrać najmniej uwalony cudzą posoką skrawek tkaniny. Prowizoryczny bandaż nie mógł być co prawda zawiązany z dbałością, jaką wykrzesał sobie, gdy skupił się na dziewczynie, ale przetarcie ramienia i obwiązanie go jakąkolwiek szmatą wydało mu się nagle dziwnie istotne.
Jeszcze przerzucając odcięty materiał przez ranny bark, uniósł głowę, aby rozejrzeć się dookoła. Nie obchodziło go to, jakich zniszczeć dokonał wybuch. Rozglądał się za czymkolwiek podejrzanym, kierując wzrok na rogi holu, przemykając nim po drzwiach, by sprawdzić, czy wszystkie są domknięte. Nawet wciągnął powietrze, aż płatki nosa rozszerzyły się, powiększając się niemal dwukrotnie, by upewnić się, że w promieniu najbliższych metrów są sami.
Dopiero, gdy się o tym przekonał, niespiesznie odsunął się od Kate, przylegając plecami do ściany. Zawiązanie dwóch końcówek to udręka.
- A ja zakładam, że nie o wszystkim nam mówisz, Kate. – Cisza zrobiła się aż natarczywa, choć Growlithe zdawał się tym nie przejmować. Piętę jednej z nóg oparł o ścianę, a wzrok skierował na korytarz – nie tak dawno posadzka odbijała od siebie dźwięk tysięcy podeszew naukowców i strażników, którzy czuli się tu bezpiecznie, jak w tytanowym schronie. Jasne oświetlenie odkrywało przed nimi wszystkie tajemnice długiego holu, ich twarze były skupione, ale nie przestraszone. Spieszyli się – do pracy, do domu. Byli ludźmi. Wymordowany zdał sobie sprawę, że zawsze im zazdrościł, ale teraz jakby mniej. Może wracali do ciepłych łóżek, nie podcierali się cegłami, a ich przyjaciele zasadniczo nie próbowali wżynać im nogi od krzesła w serce, ale byli martwi.
Zabawne, jak szybko zmienia się punkt widzenia, gdy tylko nieco podniesie się głowę. To sprawdzało się również w obecnej sytuacji. Broda poziomu E uniosła się tylko odrobinę, ale zerknął na Kate z góry nie jak na towarzysza broni. Jak na przeszkodę. Była zadziorna, ale umykało jej najważniejsze.
Twarz białowłosego nie nosiła żadnego śladu niedawnego rozbawienia.
- Zapominasz się, dziewczno. – Ton wypełnił przestrzeń między nimi drżeniem warkotu, który opuścił jego krtań, wchodząc w niskie fale. - Naprawdę myślisz, że jesteś nam potrzebna? Ranna, krzykliwa i kłótliwa zołza miałaby przysłużyć się sprawie? Czym? Nie chcesz rozmawiać, chociaż sporo jest do wyjaśniania. Nie było tylko czasu. – Teraz też go nie ma. Wiedział o tym, ale zdawał sobie również sprawę, że na innych piętrach może czaić się coś, co go wytrąci z równowagi. Już teraz pluł się w brodę za akcję z dziewczynką, choć nie znalazł wytłumaczenia dla swojej nieuwagi. To ten ból głowy? Uporczywe dudnienie? Rozkojarzenie? Narkotyki? Moc Mary Sue? Powody przewijały mu się przed oczami niemal w formie listy, która rozwijała się z taką prędkością, że litery zaczęli zlewać się ze sobą, więc pokręcił głową, rozwiewając ulotny obraz. - Uspokój się wreszcie. Jesteś tu tylko dlatego, że twoja towarzyszka nie była egoistyczną suką i poprosiła nas o opiekę nad tobą. Myślisz, że łatwo jej było prosić nieznajomych o taką przysługę? – Brwi ściągnęły się ku sobie, tworząc na czole Growa pojedynczą zmarszczkę. - A jednak to zrobiła, na pewno mając świadomość, jak irytującą potrafisz być wiedźmą. Więc stul ten słodki dziób i spróbuj uszanować jej wolę. Zresztą, jest coś, co mnie interesuje. – Zapanowało milczenie, w czasie którego usilnie starał się sobie przypomnieć przynajmniej fragmenty rozmowy. Drapanie w głowie doprowadzało go do szaleństwa. Przyznanie się do tego pogorszyłoby sprawę, szczególnie teraz, gdy wściekłe spojrzenie jasnowłosej świdrowało go od góry do dołu. Szukała słabych punktów. Jak każdy drapieżnik. Nie mógł jej za to winić, w końcu sam zerkał na nią tylko po to, by przyjrzeć się jej ciału, ocenić siły i możliwości. Nie potrafił jednak odczytać żadnych konkretów z tego jej dzikiego wzroku. Uniesioną dłonią przesunął po obitej szczęce, krótkimi, brudnymi paznokciami zahaczając o policzek.
- Kiedy was spotkaliśmy, twoja... – znalezienie odpowiedniego sformułowania zabrało mu zdecydowanie za dużo czasu; sam był zaskoczony, że zawahał się na sekundę, nim wymruczał kolejną część zdania: - znajoma wspomniała o "nim". "Nim", czyli kim? Chciała zresztą, byś nam pomogła. Twierdziła, że wiesz, co się tu dzieje. Mówiła też w liczbie mnogiej, nie bardzo to zrozumiałem. – Zawiesił się, pozwalając jej przetrawić wyrzucone na wierzch informacje. Kątem oka przemknął po Reiu, później po psie, aż wreszcie znów rozejrzał się dookoła. Może to irracjonalne, by raz jeszcze sprawdzać teren, a jednak podświadomie rozglądał się za migającą lampką włączonej kamery lub błyskiem przyczajonych za uchylonymi leciutko drzwiami ślepi. Może było to tylko zwykłe, ludzkie przewrażliwienie, ale nie mógł strząsnąć z siebie przekonania, że Kate i Rei w swoim przerażeniu mieli racje – trzeba było brać nogi za pas, a zamiast tego urządzili sobie rozmówki. Obrady Szczerbatego Gruzu. Grow skrzywił się lekko, zmieniając pozycję. Identyfikator odsunął się od piersi, gdy przechylony odepchnął się od ściany i spoczął ponownie na torsie w momencie wyprostowania sylwetki. - Chcę też znać twoje możliwości. – Kiwnął głową w stronę schodów i windy. - I zdanie na temat mojej decyzji. Bo zejdziemy schodami, ze względu na...
Pik.
POPEŁNILIŚMY BŁĄD!
Wymordowany syknął niemal bezdźwięcznie, zwracając nagle zwężone źrenice prosto na urządzenie. Spuszczenie chłopca na ułamek sekundy prawie przyprawiło go o zawał, ale przynajmniej lżej mu było na duszy z pewnością, że nie tylko on popełniał błędy.
Odsłuchał charczącego urządzenia, kodując sobie najważniejsze wiadomości. Kiedy dyktafon zamilkł, Wilczur nie pozwolił na ciszę. Wydał z ust coś na wzór cmoknięcia niezadowolenia.
- Niewiele.

|| Ponieważ stale zapominam:
EKWIPUNEK: na szyi zawieszona smycz z kartą magnetyczną (na nazwisko Alexandra Payne'a), lancet, wziął też ze sobą strzykawki (oddał je Reiowi bodajże?).
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pocieszające ― wymruczała pod nosem tonem kogoś, kto raczej nie spodziewał się, że druga osoba była tu po to, by starać się załagodzić sytuację. Byli w dupie, a tu nic nie było „pocieszające” – zwłaszcza, że na ten moment nie było nawet widać światełka w tym gównianym tunelu. Problem w tym, że białowłosy niczego nie ułatwiał, a już tym bardziej nie starał się niczego nie utrudniać. Ostatnim, czego w tym momencie potrzebowali, był konflikt w ich niewielkiej grupie, skazanej na nie wiadomo jak wielkie niebezpieczeństwo.
Światło znowu zgasło, zapaliło się i zgasło, pozostawiając ich w półmroku oświetlanym przez awaryjne, czerwone diody.
Ale nikogo nie było w pobliżu – jedynie trupy, które leżały na ziemi i przy których nie znalazł niczego, czego nie widział już wcześniej – długopisy, skalpele, niektórzy z nich mieli przy sobie notatniki. Żadnych szmerów, odgłosów i „żywszych” zapachów poza tymi, które już znał. Kate również rozejrzała się po korytarzu, rozmasowując swoje przedramię i chcąc pozbyć się z niego gęsiej skórki, choć w budynku wcale nie zrobiło się zimniej. Cieszyła się jednak, że mogła już odetchnąć, gdy chłopak zwrócił jej prawidłową przestrzeń osobistą.
Opowiedziałam ci tyle, ile wiem. Może czas na twoją historię – póki co tylko ty zadajesz pytania, naciskasz i podejrzewasz. Może wyrównamy nieco szanse? Coś na pewno wiesz. ― Uniosła brew, a w jej oczach na nowo zapłonął jakiś żywszy blask, który dało się dostrzec nawet w tak słabym świetle. Ciągle jednak mówiła cicho, ale przez jej szept przedzierała się pewność siebie. Dlaczego tylko ona miała mówić? Nie była tu jedyną nieznajomą osobą. On zachowywał się, jakby od początku był mózgiem całej operacji, kiedy żadne z nich nie mogło mieć pewności, czy nie próbuje ich zwieść. Zaszczepiał dookoła niepewność, która mogła doprowadzić do tego, że niebawem sami się powybijają.
Co za idiotyzm.
Poderżnąłeś jej gardło i myślisz, że masz jakiekolwiek prawo mówić o niej i wymyślać, czego w tej chwili by chciała? ― wycedziła przez zęby, nagle zupełnie tracąc wcześniejszy zapał, choć całą swoją złość usiłowała stłamsić w mocno zaciśniętej pięści, czując przy tym paznokcie wbijające się w spód ręki. ― Dobrze wiem, co miała na celu, ale to nie znaczy, że muszę płaszczyć się przed tobą i uznawać wszystkie metody. Nie mówisz niczego, czego bym nie wiedziała. Za to ona nie wiedziała, kogo prosi o pomoc. ― Ściągnęła brwi, taksując go wzrokiem od góry do dołu. Szanowała wolę towarzyszki – prawdopodobnie tylko dlatego Grow nie był już martwy. ― Nie jesteś w najlepszym stanie. Nawet jeśli oberwałam, wciąż nie masz tu nikogo, na kogo mógłbyś liczyć, a dzieciak nie wygląda na to, by miał ci się w czymś przysłużyć. Pewnie jest tu mnóstwo obiektów, z którymi nie poradzisz sobie w pojedynkę, jakkolwiek wysokie mniemanie o sobie masz. To dopiero nieprzydatna cecha, choć z pewnością nieco lepsza niż nieustanne wmawianie sobie, że nie da się rady. ― Odetchnęła głębiej, prostując palce. Dopiero wtedy poczuła, jak ich mięśnie zmęczyły się ciągłym napięciem.― Mówiła o swoim bracie, a moim przyjacielu. Kai był z nami, kiedy nas złapali. Próbowaliśmy z nimi walczyć, ale mieli odpowiedni sprzęt, a później obudziliśmy się w klatkach. Ja i ona byłyśmy w jednym laboratorium, ale jego zabrali gdzieś indziej. Nawet nie miałyśmy pewności, czy tutaj jest, ale cały czas upierała się, że musimy go znaleźć. Zamiast uciec od razu, gdy tylko zaczęło się to zamieszanie, skupiła się na tym, żeby go poszukać. Wtedy zaatakowało nas to coś. Ni to w pełni wilk, ni człowiek. Wyglądało jak wyjątkowo nieudany eksperyment, ale jeśli zna się niektórych wymordowanych, ten widok już nie dziwi. Strasznie cuchnęło. Nie atakowało wszystkich, niektórzy z badanych kompletnie ignorowali jego obecność i przyłączali się do tej... zabawy. Nie wszyscy z nich zostali rozszarpani, jak pewnie zauważyłeś. ― Zerknęła na krótko w stronę ciał. ― W ostatnich chwilach życia skupiła się na tym, żebym nie była obciążona prowadzeniem jej. Pewnie sądziła, że Kai też będzie potrzebował pomocy, a wtedy nie poradziłabym sobie z wyprowadzeniem ich stąd naraz ― starała się brzmieć rzeczowo, nawet jeśli coś próbowało ścisnąć jej gardło. ― Myślę, że on też już nie żyje, chociaż mam nadzieję, że uciekł albo jeszcze go spotkamy, chociaż nie można mieć pewności, czy eksperymenty go nie zniszczyły. ― Potarła nos palcem wskazującym i wciągnęła głębszy haust powietrza. Zaraz skubnęła palcami brudny materiał koszulki i uniosła podbródek wyżej. ― Jeśli tak... mógł przyłączyć się do tej masakry i jemu też nie powinniśmy ufać.
Zerknęła w stronę Rei'a, który zaczął majstrować coś przy dyktafonie. Zanim zdążyła odpowiedzieć na kolejne pytanie, trzeszczący głos już rozpoczął swój monolog. Zmarszczyła nieznacznie nos, przysłuchując się temu wszystkiemu z widocznym skupieniem.
„Niewiele.”
Nie miał za wiele czasu ― skwitowała. ― Przynajmniej coś wiemy. I możemy zejść schodami, o ile coś z nich jeszcze zostało. Jeśli znów włączą prąd, możemy znaleźć się w potrzasku.
Ale na schodach ktoś jest ― wtrącił Rei, przypominając sobie wcześniejsze szmery. Nawet jeśli ktoś tam był, wybuch mógł ich spłoszyć, co nie zmieniało faktu, że rudowłosy nadal odczuwał jakiś irracjonalny niepokój. Cóż, nie można było oczekiwać taktycznego myślenia po dziecku.
Nic ci nie będzie, mały ― uspokoiła go i zaraz spojrzała na Wilczura. ― Możliwości?

Nadal takie same zasady wyborów, bo Grow odmówił ruszenia się z miejsca, hehe.

Stan Growlithe'a: silny ból głowy i lekko rozcięta skóra z tyłu głowy na skutek uderzenia w schody; szczypiące otarcia na plecach; rana na lewym barku – rana nieznacznie powiększona przez nagłe szarpnięcie. Płytkie rozcięcie na policzku. Ślady po pnączach. Ból łydki.

Stan Reia: ból nadgarstka.
Stan Kate: rana po ugryzieniu na boku (opatrzona), liczne zadrapania. Zadrapanie na boku szyi; utyka.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był tylko jednym z wielu ogniw. Czas pokaże na ile silnym, by przetrwać powódź wydarzeń, w których los niczego nie zamierzał mu ułatwiać. W tym momencie nie krył tego, co o całym zajściu myślał: miał największe prawo do drążenia dziury w całym. Może była to tylko irracjonalna zachcianka, może siła wyższa faktycznie władowała mu przywództwo w ręce, a on je tylko przyjął z szokującym spokojem, ale  tak czy inaczej ciężar decyzji spoczywał na jego, nie jej, barkach i właśnie dlatego te opadły o kilka centymetrów, gdy usłyszał pretensjonalny ton swojej towarzyszki.
Irytująca maruda.
- Jeżeli czujesz się na siłach, zawsze mogę oddać koronę. Jestem pewien, że szczekając tak, jak dotychczas, doprowadzisz nas prędko do wyjścia. Jak nie ukrytą mocą, to dzięki wszystkiemu, co tu przylezie, zwabione twoim jazgotem. Miejmy tylko nadzieję, że biegamy szybciej, niż oni łapią. Do jasnej cholery, Kate – jej imię wypowiedział nagle i miękko; prawie tak, jakby oprzytomniał i przestając używać ciężkiej barwy zdecydował się na czulsze rozwiązanie – wszyscy siedzimy w tym gównie po ramiona. Nie trzymam cię siłą. Masz tu setki drzwi, wybierz któreś i znikaj. Zawsze możesz mnie przegadać i przejąć dowodzenie. Wyglądam na kogoś, kto łapał za karki i rzucał na kolana?
Jasne brwi wymordowanego mimowolnie ściągnęły się ku sobie w wyrazie irytacji.
- Nie żarłbym się, gdybyś postanowiła wyjść z inicjatywą i podała jakiś sensowny plan.
Ostatni raz przesunął spojrzeniem po jej rannym ciele, na koniec zwracając twarz ku wyjściu, które jeszcze niedawno trzymało drzwi. Ruszył niespiesznie, by ocenić straty, przyjrzeć się wysokości, dostrzec możliwość ucieczki. Wrócił po chwili, nie podchodząc jednak z powrotem do Reia i Kate. Za cel obrał jedno z leżących ciał.
- Póki go nie wymyślisz, po prostu idź za mną. Taki układ ci odpowiada?
Shatarai zamigotała mu gdzieś obok. Była tym cieniem, który widzi się tylko kątem oka, ale gdy wreszcie zbierze się dość odwagi i spojrzy w tamtym kierunku, okazuje się, że nic nie ma.
Różnica była taka, że Shat istniała naprawdę. Nie była wymysłem – po prostu się z nim drażniła. Chciała jego szaleństwa, bo głównie jej byłoby na rękę, gdyby wpadł w amok. Zdarł skórę z ciał, doszukał się mięsa, zanurzył usta w krwi.
Rozbierając jedną z kobiet, ta myśl wykrzywiła mu twarz w rozdrażnieniu.
Shat, naprawdę nie mam humoru. Wystarczy, że jedna kobieta próbuje mi utrudnić życie.
Coś przemknęło mu koło ucha. Nie dostrzegł czerni jej ogona, ale poczuł świst zimnego wiatru – delikatnego, ale wyczuwalnego na tyle, by włosy na karku stanęły na baczność.
Przestaniesz wreszcie?
Zsunął kitel z lodowatej już kobiety i rzucił go na podłogę, kucając zaraz przy kolejnym ciele. Identyfikator wiszący na karku wymordowanego otarł się o odsunięte ramię trupa, gdy Growlithe wyciągał rękę jeszcze nie do końca zesztywniałego mężczyzny z rękawa narzuty.
Przecież byłam pierwsza – smutny ton głosu wreszcie dotarł do jego głowy. Dlaczego mnie wygryzła? Akurat teraz, gdy mamy szansę?
Rzucił ubranie na poprzednie.
Szansę na co?
Wilczyca pojawiła się tuż przed nim. Perfidnie stała z łapami utkwionymi w gardle martwego naukowca.
Na zabawę, Jace. Dzieci lubią się bawić.
A od kiedy to jesteś dzieckiem?
Skrzywił się, szarpiąc za tkaninę.
Powinien przestań z nią dyskutować.
Wciągnął powietrze.
- Kate – zwrócił się do niej, podając trzymaną akurat bluzę. - Zwiąż to ze sobą. Ubrań jest na tyle dużo, byśmy mogli się zabezpieczyć. Nie jestem dobry w te babskie magie, więc w twoich rękach zostawiam splątanie tego wszystkiego. Rei, przydaj się na coś i pomóż Kate. Byle szybko. Zróbcie trzy liny, potem zwiążcie w... – słowo zaszczypało go w język – przeplatany motyw?
Wilczyca przysiadła na tylnych łapach, przyglądając się temu, co robił. Przez chwilę milczała, dając mu czas, by sprawdził wytrzymałość zebranych ubrań, podawanych później dziewczynie.
Nie ja. Słowa opuściły pysk mary, choć wcale go nie otworzyła. Wpatrywała się tylko uparcie we właściciela, już nie kryjąc swojej obecności. Ale ty bywasz bardzo dziecinny. Wiesz czemu?
Bo jestem naiwny wierząc, że kiedyś się zamkniesz?
Zaśmiała się. Mimowolnie jej barki drgnęły z ludzkim odruchu zdradzającym tę czynność.
Blisko. Naiwnie wierzysz, że ten chłopiec, ta kobieta, nawet ten głupi pies...
Reszty nie usłyszał. Jego but wylądował idealnie na gardle trupa, tym samym miażdżąc część Shatarai. Jej sylwetka rozmyła się, jakby cały czas stanowiła jedynie zbite obłoki pary, które jakimś cudem uformowały się w konkretny kształt, ale wystarczył jeden ruch, by pozbyć się całości.
Tym była.
Ulotną myślą, którą łatwo było zgubić.
- Nie chcę szerzyć defetyzmu, ale jak któryś z nas się puści, to prawdopodobnie jego głowa zamieni się w farbę rozbryźniętą na gruzach. Wszyscy są świadomi ryzyka, mam nadzieję?
Odebrał od Kate ciasno związane ze sobą skrawki ubrań.
- Kto jest na schodach, Rei? – Pytanie prześlizgnęło się przez zwarte szczęki, kiedy sprawdzał ich prowizoryczną linę. - Schody są bezpieczniejsze od windy, więc i tak nie mamy wyjścia. Tutaj mamy też bliżej do ziemi, gdyby któreś z nas straciło siłę w rękach.
Kate miała pecha z obrażeniami, ale Grow nie zapominał o własnych nieszczęściach. Idąc korytarzem, czuł ból w łydce i pulsowanie w skroniach – z drugiej strony wszystkie warianty wydawały się teraz koszmarne.
- Wpierw zejdzie Kate. Następnie podam ci psa. – Dotarł na klatkę, od razu zerkając w dół. Trzy, cztery, może więcej metrów. To dużo. Nie tyle, by umrzeć po upadku w normalnych okolicznościach, ale w obecnych? Gruz bywał zaskakująco niebezpieczny, gdy walał się pod stopami i jakoś tak nienaturalnie zawsze upadało się skronią na ostry kant. Jakoś nigdy na aksamit albo materac wodnego łóżka.
- Rei, dasz radę, ta? Zejść po linie? – Opuścił nogę  uzbrojoną w but, by z całej siły uderzyć o wystającą, metalową część konstrukcji. Potem drugi i trzeci raz, aż łydka znów zapulsowała bólem i miał pewność, że po pierwsze: kurewsko boli, a po drugie: że pręt jest wytrzymały. Na tyle, by móc obwiązać wokół niego część materiałów.
- Na końcu zejdę... – Urwał nagle, patrząc w dół. Nieustannie wdychał powietrze, rozglądał się (w górę, w dół, nawet na boki), nadstawiał uszu. Rei mógł mieć rację, dzieci często dostrzegały najmniej widoczny szczegóły.
"Na schodach ktoś jest."
To samo w sobie brzmiało mało ujmująco.
Wymordowany przesunął więc dłonią po włosach, odgarniając je z czoła, by nie zasłaniały mu widoku, gdy mocował linę.
- Idź, Kate. Póki nikt z nas nie wyczuwa niczyjej obecności.
A dla pewności? – mruknęła zaczepnie Shat.
Dla pewności poślę na dół ciebie.

Przy najmniejszym drgnięciu Growlithe użyje umbrakinezy – Shatarai.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kate wypuściła ciężko powietrze ustami, jakby usiłowała mu przekazać, że niczego nie rozumiał. Iskrzące się od irytacji oczy również mówiły same za siebie, przekazując mu to, czego nie przekazał jej język. Nie chodziło jej o to, czy przewodził i dlaczego to właśnie on miał to robić, przeszkadzało jej głównie to, w jaki sposób się do tego zabierał. Co bardziej nieugięte dusze miały prawo mieć mu za złe zadzieranie nosa. Jej uwadze również nie umknął fakt, że miał się za lepszego od niej, od Rei'a i od tego cholernego, merdającego ogonem kundla.
Po prostu wymagasz, nie dając niczego w zamian ― rzuciła cichszym, ale wciąż nieco bardziej syczącym  tonem, uspokajając się nieco dopiero, gdy białowłosy postanowił zmienić swój ton. Mogła przewidzieć, że była to jedynie sztuczka, której użył zapewne po to, by wypróbować czegoś zupełnie nowego i odwrotnego do wcześniejszego planu, który nie sprawdzał się jak powinien. ― My też niczego o tobie nie wiemy. A przynajmniej ja nie wiem, dlatego nie jest mi łatwo udzielać odpowiedzi na twoje pytania, kiedy nie mam pewności, że nie wykorzystasz tego przeciwko mnie ― rzuciła, poprawiając założony opatrunek. Chociaż nie do końca podobała jej się taka kolej rzeczy i nie mogła mieć pewności, czy ich towarzyszowi znowu nie odbije, postanowiła ugryźć się w język i nie drążyć tematu. Z drugiej strony nie mogła odmówić wymordowanemu tego, że miał trochę racji. Nie miała żadnego pomysłu, planu, nie wiedziała nawet czy we wspomnianej piwnicy rzeczywiście czekało na nich jakieś wyjście, skoro tylu martwych ludzi walało się po korytarzach w budynku.
„Taki układ ci odpowiada?”
Niech będzie ― wyrzuciła z siebie i opuściła barki, jakby zwalił się na nie ciężar tych dwóch słów. Wymordowana nie była przyzwyczajona do robienia pod kogoś i najpewniej nawet teraz czuła w ustach gorzki smak porażki. Przynajmniej tak jej się wydawało. ― Co robisz? ― rzuciła, przypatrując się albinosowi, który właśnie postanowił dobrać się do jednego z ciał.
Dlaczego rozbierasz panią? ― Rei odezwał się bardziej niewinny sposób, odchylając drobne uszy do tyłu. Nie mógł jednak spodziewać się odpowiedzi, a Kate zrozumiała cel jego działania znacznie szybciej niż dzieciak, który nadal przyglądał się im z widocznym niezrozumieniem.
Jasne ― odebrała bluzę od poziomu E i przeniosła wzrok na rudowłosego, który nadal ściskał sierść na psim karku. ― Będziesz podawał mi ubrania. Pójdzie szybciej ― zwróciła się do niego, spotykając się z niepewnym sinieniem głową. Chociaż tyle był w stanie zrobić. Związywaniem powinna zająć się jasnowłosa, która mimo wszystko potrafiła lepiej ocenić stabilność więzów. ― Rozumiem, że masz na myśli warkocz? ― podsunęła Growowi, jednak nie potrzebowała słownej deklaracji.
Od razu zabrała się do pracy, odbierając kolejno przynoszone przez chłopaka partie ubrania, które związywała ze sobą, a na koniec zabrała się za przeplatanie ich ze sobą.
Taka długość powinna wystarczyć? ― spytała, wstając z ziemi i przytrzymując jeden koniec ich prowizorycznej liny. Udało się zebrać tyle ubrań, by ta prezentowała się całkiem przyzwoicie. Problem w tym, że jedynie Growlithe miał okazję zobaczyć zniszczenia, jakie dokonała podrzucona im bomba.
„Wszyscy są świadomi ryzyka, mam nadzieję?”
Oboje zgodnie skinęli głowami i ruszyli w ślad za jasnowłosym, a pies wyrównał z nimi swoje kroki. Chłopiec wciąż niepewnie spoglądał w stronę drogi ich ucieczki, strzygąc uszami, jakby i tym razem chciał wychwycić niepokojące szmery. Na dźwięk swojego imienia podskoczył nieznacznie z przestrachu, gdy wyrwano go ze stanu maksymalnego skupienia. Potarł ręką swoje ramię, chcąc pozbyć się gęsiej skórki, która na nie wstąpiła, w głowie karcąc się za tchórzostwo. A przecież był dzielnym chłopcem!
N-nie wiem ― zająknął się, wiedząc, że ta odpowiedź w niczym nie przysłuży się jego dorosłym towarzyszom. Niemniej jednak po chwili uniósł nieznacznie palec wskazujący, jakby natychmiast wpadł na jakiś pomysł. ― Ale to pewnie oni chcieli zrobić krzywdę nam i temu pieskowi. Chyba że umie zakładać sobie obrożę sam? ― Zerknął w stronę psa, który nie wyglądał, jakby zdawał sobie sprawę, że to o nim mówiono. Nadal tylko wesoło bujał ogonem na boki, co jakiś czas pochylając się z nosem nad leżącymi wszędzie ciałami.
Racja. Musieli uruchomić bombę w  niedługim odstępie czasowym. Raczej nie ryzykowaliby, że pies zdąży zbiec z powrotem ― dodała znacznie bardziej ściszonym głosem. Im bliżej klatki schodowej byli, tym cisza była bardziej wskazana, nawet jeśli budynek wydawał się obecnie bardziej cichy niż kiedykolwiek. ― Dobra ― dodała zaraz, zgadzając się z tym planem. Rzeczywiście wydawał się najrozsądniejszy.
„Rei, dasz radę, ta? Zejść po linie?”
Chłopczyk najpierw dotknął swojego obolałego nadgarstka, chociaż starał się, by ten gest wypadł dyskretnie. Niemniej jednak nie skrzywił się, nawet jeśli mocniejszy impuls przeszedł jego ciało. Nie był na tyle silny, by zmusić go do sprawienia innym kłopotów.
Dam!
W razie czego cię złapię ― obwieściła Kate i odczekała chwilę aż Growlithe sprawdzi stabilność ich asekuracji, gdy wszystko wskazywało na to, że ten plan się powiedzie, zacisnęła rękę na splocie ubrań, raz jeszcze sprawdzając jego stabilność i ostrożnie zaczęła zsuwać się w dół, starając się nie oderwać nóg od ściany. Nie mogła powiedzieć, by ten środek dostania się na dół jej sprzyjał. Pod prowizorycznymi bandażami czuła rwący ból w boku, ale musiała go znieść z zaciśniętymi mocno zębami. Droga w dół może i nie była długa, ale na jej czole pojawiły się kropelki potu, które świadczyły o niemałym wysiłku.
Gdy wreszcie natrafiła na bezpieczniejszy grunt, obejrzała się za siebie przez ramię i w ciszy nasłuchała, czy aby nikt im nie grozi. Żadnego szmeru.
Dobra, dawaj tu tego futrzaka. ― Zadarła głowę do góry, oczekując podania jej czworonoga. Nie uważała, by targanie go ze sobą było dobrym pomysłem. W takich sytuacjach zwierzęta okazywały się być dodatkowym balastem. Miała tylko nadzieję, że psisko nie będzie się wiercić, ale na całe szczęście zwierzak był na tyle potulny, że pomimo swojego nieco głupawego pyska wydawał się być bardzo pojętny. Złapała go, nieco uginając się pod jego ciężarem i odstawiła go na ziemię, zaraz czując, jak ten opiera się o nią przednimi łapami. ― No daj spokój. Nie jesteś puszkiem do noszenia cię na rękach ― mruknęła pod nosem, ale klepnęła go po łbie. ― Okej, niech Rei się szykuje.
Dzieciak podszedł niepewnie do liny, najpierw zerkając w dół, gdzie w odpowiedniej odległości czekała na niego kobieta. Chwytając linę w obie ręce zerknął na Growa, a w jego czerwonych tęczówkach krył się proszący błysk.
Tylko też zejdź ― rzucił, wyginając usta w zasmuconym wyrazie, gdy z jakiegoś powodu te głupie cztery metry wydały mu się kilometrami odległości. Poza tym droga w dół był prosta, wdrapanie się na górę stanowiło znacznie większy problem. Gdy zaczął ześlizgiwać się w dół, nie było już odwrotu. Gdzieś pod koniec zestresował się odrobinę i zjechał znacznie szybciej niż było to wskazane, ale Kate, jak obiecała, tak stała na straży, dzięki czemu cała trójka znalazła się w bezpiecznym miejscu.
Na klatce schodowej wciąż panowała martwa cisza.
Myślisz, że w piwnicy na pewno jest wyjście? ― zagadnęła jasnowłosa.

Dodatkowe: Teraz nie wiem, co zrobisz dalej, bo aktualnie znajdują się na 5 piętrze. Jeśli jednak zbiegną w dół do wspominanej piwnicy, okaże się, że drzwi są zamknięte, a raczej zabarykadowane od drugiej strony i trzeba będzie użyć nieco siły, by je otworzyć.

Stan Growlithe'a: silny ból głowy i lekko rozcięta skóra z tyłu głowy na skutek uderzenia w schody; szczypiące otarcia na plecach; rana na lewym barku – rana nieznacznie powiększona przez nagłe szarpnięcie. Płytkie rozcięcie na policzku. Ślady po pnączach. Ból łydki.

Stan Reia: ból nadgarstka.
Stan Kate: rana po ugryzieniu na boku (opatrzona), liczne zadrapania. Zadrapanie na boku szyi; utyka.

TERMIN ODPISU: 30 września. Pięć dni powinno wystarczyć, a przyda nam się ruszyć to z grubej rury. Go, go, go. Bierzemy się za siebie.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na usta cisnęło mu się dużo słów. Tak dużo, że gdyby spróbował je wypowiedzieć, wyszedłby z tego niepożądany bełkot – więc może lepiej, że tym razem zatrzasnął zęby w milczeniu.
Może wolała, by ginęła w katuszach.
Wilczyca przysiadła tuż przy składającej ubrania Kate.
Lub sama chciałaby wcielić się w rolę mordercy?
Powietrze z trudem przecisnęło się przez zaciśnięte kły, gdy Grow nabierał oddechu do płuc. "Spokojnie" – to jedno słowo miało podziałać jak kojący zapach czystej pościeli w burzową, ciemną noc. A jednak coś wewnętrznie go drażniło.
Prowokowany, szepnęła Shatarai, podnosząc się z podłogi.
Albinos spojrzał w jej kierunku na sekundę. Zmarszczył przy tym brwi.
Zostań na miejscu.
Cmoknęła, choć żaden pysk nie byłby w stanie wydać takiego dźwięku. Był zbyt ludzki.
Nie odtrącaj jedynej pomocy. Pomruk wypełnił pomieszczenie wibracjami. Oni mogą cię zdradzić. Ale ja?
Warknął gardłowo, nagle mrużąc ślepia. Mara zniknęła, jakby wcale jej nie było. Dostrzec mógł za to Kate i na sam widok jej twarzy skrzywił się, ale unormował gniew. Wyprostował plecy, zwrócił frontem do rozbieranego ciała, rozluźnił ramiona.
- A czego ode mnie wymagasz? – Odgarnął włosy z karku jednej z kobiet. Kły go zamrowiły, więc szybko przykrył skórę ponownie. - Prócz tego, bym sczeznął w Piekle po wyjściu stąd. – Tym razem nie zdążył. Zęby minęły się z językiem o centymetr, ale słowa uciekły z gardła i tyle w kwestii milczenia.
Drażniło go to podejście, choć nie umykało przeświadczenie, że gdyby był na miejscu Kate, prawdopodobnie reagowałby tak samo. Już sama myśl o tym, jak byli podobni w tych kilku aspektach wprawiała go w psychiczne odrętwienie. Nie było opcji, by spotulniał i ugiął kark w przeprosinach, choć jego nowa postawa wskazywała na to, że zrozumiał intencje i zgodził się z nimi na tyle, by przerwać temat.
Skupił się głównie na sprawdzaniu ubrań, szukaniu tych, o mocniejszych tkaninach. Omijał więc swetry i koszulki, które darły się pod naporem mięśni. Jeżeli nie były w stanie wytrzymać siły jego rąk, jak miały utrzymać całe ciało?
- Rozumiem, że masz na myśli warkocz? - zapytała, a on zareagował machnięciem dłoni.
Wszystko jedno, jak to nazywano. Niech będzie, że warkocz. Byle wzmocnił całość ich prowizorycznej liny i zminimalizował możliwość zerwania się, gdy jedno z nich utknie w połowie. Jakby na zawołanie zerknął w kierunku Reia, który podbiegał do niego akurat po kolejną porcję ciuchów.
Dłoń wymordowanego chwyciła go w porę za nadgarstek, zwracając przodem do siebie. Nic nie powiedział. Spojrzał tylko w czerwone tęczówki dzieciaka, jakby na własnej skórze musiał się przekonać, co zostało ukryte za ich szkarłatem. Jeżeli to prawda, że oczy są zwierciadłem duszy, może tak będzie w stanie dostrzec to, co łatwo mu umykało? Chociaż to niedorzeczne, żeby ktoś takiej postury, z takim charakterem i taką moralnością był w stanie...
Puścił go i wrzucił na stertę ubrań dodatkowy płaszcz. Kiwnął po tym głową w kierunku Kate, dając znak, by ruszał w trymiga.
Niech stracę.
Tracił też cenne minuty, ale nie narzekał. To jasne, że wolałby wydostać się poza budynek w jednym kawałku, najlepiej jeszcze w tym roku. Nie mógł jednak zarzucić ani sobie, ani Kate czy nawet Reiowi, mozolnej pracy. Na lenistwo nie było czasu, choć rany doskwierały i ból głowy momentami doprowadzał do irytacji.
Ale jest znośny.
Właśnie. Ale był znośny. A skoro tak, wystarczyło zacisnąć zęby i czekać na swoją kolej przy linie. Nie dał po sobie poznać, że się niecierpliwił, a jednak pod fałdami założonych na ciało ubrań kryły się napięte żyły.
Nic nie powiedział, gdy padła opcja tak oczywista, jak "sprawcy od bomby". Rei mógł mieć rację. Więcej – pewnie ją miał. Grow musiał z góry założyć, że byli poczytalni na tyle, by wymyślić plan, i niepoczytalni do tego stopnia, by wpleść w niego żywe stworzenie. Pies był energiczny i ciężko zaprzeczyć, że mógł wywoływać pulsowanie żyłki przy okazywaniu swojej miłości, ale żaden potwór o zmysłach dzikiej bestii nie posunąłby się do tak... ludzkiej opcji.
Więc myślą, kalkulował, rozglądając się po otoczeniu raz jeszcze. Dopiero "dawaj tu tego futrzaka" opuściło jego brodę i skierowało błyszczące oczy na Kate. Kucnął wtedy i przywołał do siebie psa. I polują.
Mają broń? Byli tu wcześniej? Od początku wzięli ich sobie za cel? To motyw zabawy czy zemsty? Growlithe zmarszczył brwi, przyglądając się, jak pies trafia na podłoże, zniesiony z pomocą Kate. Nie musieli brać tej kupy szczekającego futra – tu śmiało by się z nią zgodził. Przyparty do muru nie potrafiłby znaleźć w sobie żadnego argumentu za tym, by spowolnić siebie i resztę podobnymi zabiegami. Nic nie wskazywało też na to, by miał w sobie wyjątkowe cechy – nie zionął ogniem, nie zmieniał kształtu, nie wykazywał nawet minimalnego procentu agresji. Jaką więc mieli pewność, że pomógłby w walce, a nie uciekł z podkulonym pod siebie ogonem?
- Tylko ty też zejdź.
Z gardła wymordowanego wyrwało się coś na wzór parsknięcia.
- Zejdę – zapewnił, wykrzywiając usta w grymas uśmiechu.
Nie kłamał.
Shatarai znów pojawiła się, wychwytywana jedynie kątem oka, ale zignorował ją i wkrótce znalazł się na dole. Cztery metry od platformy usłanej nagimi ciałami. Od razu położył dłoń na przeciwległym ramieniu, by je rozmasować, bo przez cały etap używał głównie ramion, by nie nadwyrężyć łydki.
- Kto wie? – mruknął, ruszając przed siebie. Klepnięciem w udo przywołał do siebie psa. Tego cholernego pchlarza, którego powinni posłać do diabła, gdy była ku temu sposobność. - Ale to druga osoba, która kieruje mnie do piwnicy. – Wsunął palec wskazujący za linię smyczy i uniósł ją nieco do góry. Identyfikator zakołysał się w powietrzu.
- Wystarczy póki co, że będziecie mieć oczy szeroko otwarte.
Schodząc zachował ostrożność. Już dwukrotnie największe niespodzianki znajdował na schodach, więc tym razem był przygotowany na kolejny prezent ze strony ich potencjalnych wrogów. Przesuwając dłonią po ścianie, przyglądał się uciekającym spod butów stopniom.
Nie zatrzymywał się na czwartym i trzecim piętrze, ale na każde rzucił okiem. Przelotnie przemykał po korytarzach, podświadomie szukając i zagrożenia, i czegoś, co byłoby przydatne.
Na drugim zatrzymał Kate, kładąc jej dłoń na ramieniu. Przyglądał się jej chwilę, zaciskając lekko usta, aż w końcu zsunął opuszki na jej nadgarstek i podniósł szczupłą rękę jasnowłosej. W rozcapierzonych palcach trzymał cienki łańcuszek, który po chwili wahania wsunął na jej przegub, marszcząc przy tym brwi.
- Na wszelki wypadek – puścił ją – gdybyś znów została zaatakowana. Rei. – Wypowiadając jego imię, rzucił w stronę dzieciaka drugi egzemplarz. - To Haye.
Shatarai otarła się o jego nogę.
Ograniczasz się. Artefakt już zaciska się na skórze. Po co dałeś Haye i Shivę?
Ruszył w dół, więc poszła za nim.
Jace, odpowiedz.
Zacisnął usta.
JACE.
Parter.
Białowłosy przesunął palcami po przegubie. Czarne pasy artefaktu przylegały na tyle, by nie był w stanie włożyć pod nie nawet paznokci. Niech będzie, że to ostatnia szansa. Z tą myślą zatrzymał się, by rozejrzeć się po korytarzu.
- Tu też nie ma okien. – szepnął do siebie. Niemal irracjonalne, ale z jakichś przyczyn najwidoczniej łudził się, że wystarczy wypowiedzieć to na głos, a na ścianach pojawią się otwory z wybitymi szybami.
To byłoby takie proste.
Nie zdziwiłbym się, gdybyś sama je zamurowała, warknął w myślach, kierując się do piwnicy.
Wilczyca zaśmiała się, zeskakując po kilka stopni, kompletnie kpiąc z tego, jak były poustawiane.
Zezłościłbyś się, gdyby tak było?
Dotarł do drzwi. Odruchowo wciągnął powietrze przez nos, węsząc za napastnikami. Nie było ich na żadnym z pięter – piwnica to ostatnie miejsce, gdzie mogliby się schować. Na palcach zbliżył się do wejścia, unosząc dłoń w znanym geście "stop".
Jeżeli nie wyczuł niczego niepokojącego i nie usłyszał żadnych dźwięków, podszedł na tyle blisko, by móc oprzeć ucho o powierzchnię drzwi. Kątem oka zerknął ku Kate, a potem – kiwnąwszy głową – oparł rękę o klamkę i nacisnął ją, napierając ramieniem na wejście.
Skrzywienie ust symbolizowało niezadowolenie.
Coś blokowało drzwi.
Albo ktoś.
Wargi poruszyły się na kształt słowa "chodź". Jeżeli piwnica naprawdę gwarantowała wyjście, to szczerze wątpił, by było niestrzeżone. "Wpierw na niewielką szerokość" – szepnął bezdźwięcznie, wskazując głową na drzwi. Nie zależało mu na inwazyjnym wejściu. Wręcz skłaniał się ku opcji, by wpierw prześledzić wnętrze.
Idziesz, Lars.
Lis wyszedł z cienia rzucanego na podłogę, otrzepał się i uniósł pysk, czekając na to, aż dziura między drzwiami a framugą rozszerzy się do rozmiarów, przez które będzie mógł się przecisnąć.

____________________________________________

SZACH-MAT.

Użycie mocy:
- Umbrakineza: 1/3.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach