Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

- Mhm... - Przeciągnął potwierdzenie aż nie przybrało formy pomruku, a potem wsunął palce na ramię chłopca i mimo jego wewnętrznych oporów przygarnął go bliżej siebie - niemalże wpychając pyszczek młodziaka we własny bok. - Nie zostało to co prawda udowodnione naukowo, ale niektórzy twierdzą, że byli świadkami samozapłonu. Większość zakłada zresztą, że ogień jest niebieski - palce puściły bark chłopca - a po ciele nie pozostaje nic, prócz garści popiołu. Ale pewności nie mam. Nie jestem zbyt dobry w naukowym bełkocie.
Szedł nieśpiesznie ku windzie - dokładnie tak, jakby wcale nie czuł gorącego oddechu silniejszej bestii na swoim karku, jakby jeszcze przed momentem nie pozostawił za sobą pomieszczenia wypełnionego strzykawkami i odorem śmierci, jakby nie mijał tych wszystkich, powykręcanych w przerażeniu ciał, dokładnie czując krew i strach. W tym momencie to był krótki spacer do celu. Nie był co prawda obojętny, a wszystkie mięśnie automatycznie napięły się, gotowe na przyjęcie ataku - nie tylko ze strony furii, za którą nieustannie się oglądał. Paradoksalnie nawet chłopiec był dla niej odpowiednim zagrożeniem, by nie ściągać z niego badawczego spojrzenia.
- Nie jestem Billy.
Uśmiechnął się. Mimowolnie.
Miły dzieciak, co, Jace?
Ta. Skubany ma swój urok.
Prostokątna karta wylądowała w zamkniętej dłoni wymordowanego. Usta poruszyły się na kształt imienia chłopca, choć jego dalsze słowa wywołały zmarszczenie się i nosa, i brwi. Przez krótki moment wyglądało na to, że Grow nie chce odpowiedzieć mu na to pytanie. Albo inaczej. Że wymyśli przypadkową historyjkę, by raz jeszcze nie zadręczać młodego umysłu obrazami kolejnej masakry. W końcu jednak przetrzymane zbyt długo powietrze przepchnęło się przez przełyk i znalazło ujście pomiędzy lekko rozchylonymi, popękanymi ustami wymordowanego. Westchnął niezadowolony, obrzucając swojego towarzysza zmęczonym spojrzeniem.
- Naprawdę chcesz wiedzieć, Rei? - Raptownie zatrzymał się i nie czekając na jego odpowiedź, wsunął niespodziewanie palce pod dłoń młodszego, zwracając go przodem do siebie. - Co lubisz jeść? - Uśmiechnął się nagle, kręcąc przy tym głową. - Może nie. Może inaczej. Niektórzy ludzie, bardzo dużo ludzi, nazywa przedmioty, aby nadać im unikalności. Miałeś jakieś zabawki? - Przetrzymał to pytanie między nimi, by przymrużyć ślepia i przyjrzeć się lepiej jego twarzy. Kim był? Jak żył? Co z jego rodzicami, znajomymi, przeszłością, rasowością? - Wiesz, co to zabawka, hm? Nazywanie pozwala się przywiązać. To tylko przedmiot, ale to twój własny przedmiot - przedmiot, do którego mówisz, któremu nadajesz pewne cechy i indywidualności, który równie dobrze mógłby być twoim przyjacielem, gdyby zyskał duszę, którą nadajesz mu w swojej wyobraźni. Co z numerami? Numery odbierają ci ludzką powłokę. Numeruje się ulice, numeruje się żołnierzy na odstrzał, numeruje się szczenięta w miocie, których lada moment ma się zamiar pozbyć, klasy, książki, nawet ceny składają się z cyfr, by uprzedmiotowić towar. Bo widzisz, Rei - ludzie to chuje - łatwiej jest sprzedać coś, co nie jest ci znane albo bliskie. Coś, co według ciebie nie czuje lub nie zasługuje na czucie. Sam wiesz. Nadanie czemuś imienia nie jest niczym złym. To raczej talent. Ale są też tacy, którzy zamiast nadać przedmiotom godność, odbierają godność istotom żywym. Tym, którzy z nią się już urodzili, tym, którzy mają dar nadawania godności komuś innemu. Rozumiesz różnicę? Możesz nadać duszę czemuś, co jej nie ma. Ale jesteś w stanie odebrać ją komuś, kto naprawdę ją posiada. Wydawało im się, że jesteśmy zbyt słabi, aby zachować własną.
Od kiedy moralizujesz młodzież?
Growlithe obrócił dłoń chłopca, porozumiewawczo spoglądając w fioletowe miejsce w centrum którego znajdowała się - już z pewnością niewidoczna - pozostałość po śladzie ukłucia.
- Jakichkolwiek numerów by nam nie przypisali, nie jesteśmy zwykłymi śmieciami na sprzedaż, nie da się nas rozmontować i skręcić na powrót, nie da sprowadzić do niekorzystnej roli. Szczeniak z ciebie, ale zabawką nie jesteś. Zresztą... byli dorośli. Zabawki są dla dzieci.
Puścił go, przyłapując się na niechęci, by to zrobić, a potem zwyzywał się i ruszył ku windzie, chcąc się stąd w końcu wydostać.
- A ty?
- Hm? - wymsknęło mu się, gdy zaglądał ukradkiem do pokrytej rdzawą krwią windy.
- Jak się nazywasz?
- A jak chcesz, żebym się nazywał?
Po spierzchniętych wargach przesunął się język, kiedy chwilę później Growlithe zaczął węszyć. Oparty lekko o wsunięte w otwór drzwi, próbował zwietrzyć zapach kogokolwiek czegokolwiek. Zakładał, że gdyby bestia była gdzieś nieopodal, już dawno by ich zaatakowała, a on sam dowiedziałby się o jej obecności znacznie wcześniej. Nie mógł mieć jednak pewności, czy przez narkotyki nie zneutralizowano jego zmysłów, czy opcjonalny wróg nie posiada zdolności, które mogłyby go wywieść w pole, aż wreszcie - czy winda jest bezpieczna i uruchomienie mechanizmu nie oznacza zrzucenie ich w dół z finałem roztrzaskania się na miazgę.
Winda, parter, trzecie drzwi po lewej, potem główne drzwi i jesteśmy w domu.
- Myślisz, że to dobra konstrukcja? - zapytał po chwili, odchylając się nieco, by zerknąć, czy po boku nie ma wejścia na schody, których wolałby użyć. Nie sądził, aby winda sama w sobie była niebezpieczna - przecież budynek jeszcze nie tak dawno był w pełni używalny, a każdy kto tu przychodził, na pewno korzystał z niej wielokrotnie. Patrząc jednak po śladach, ciężko uznać, czy to... coś nie postanowiło wdrapać się... Growlithe mimowolnie zerknął w górę... nie, nie postanowiło. Wymordowany zmarszczył nos. A przynajmniej nie zrobiło tego, rozwalając pół dachu.
Jeśli byłyby schody - użyłby ich z czystej przezorności. Jeśli nie - karta i tak mocno ciążyła mu w dłoni.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłopczyk wyczuwalnie spiął się, poczuwszy palce białowłosego na swoim ramieniu. Nie wyszarpnął się jednak, unosząc lekko zdezorientowane spojrzenie na twarz swojego towarzysza. Czego chciał? Dlaczego go dotykał? Czy teraz zamierzał zrobić mu coś złego? Zanim jednak zdążył o cokolwiek spytać, jego słowa zostały powstrzymane przez nagłą bliskość boku młodzieńca. Rozluźnił się dopiero po chwili, orientując się, że w tym niespodziewanym geście nie było niczego złego.
Rozumiem ― rzucił ciszej i przytaknął nieznacznie, wlepiając wzrok w palce swoich bosych stóp. Chwilę zastanawiał się, jakim cudem ów samozapłon mógł być możliwy, ale skoro nawet naukowcy nie byli w stanie tego potwierdzić, on tym bardziej nie mógł tu niczego zdziałać. ― Ale pffft! ― parsknął cicho, nagle promieniejąc rozbawieniem. ― Niebieskie to jest niebo, a nie ogień. Co za głupek tak twierdzi.
Pokręcił głową w lekkim niedowierzaniu, odsuwając się nieznacznie od wymordowanego, chociaż tym razem była to raczej kwestia tego, by nie plątać mu się niepotrzebnie pod nogami. Nieco pewniejszym krokiem wyszedł nieznacznie przed szereg, kierując się do jeszcze zamkniętej windy, gdy nagle został raptownie powstrzymany. Zachłysnął się powietrzem, niezależnie od własnej woli okręcając na pięcie w stronę Wilczura. Uniósł nieznacznie ramiona do góry, jakby usiłował schować między nimi głowę. Chyba niewiele brakowało, by poprosił, żeby go nie bił, w pierwszym odruchu mając wrażenie, że powiedział coś, co nie spodobało się starszemu chłopakowi.
Nooo... nie wiem, czy chcę. Ale ja ci się przestawiłem ― bąknął niepewnie pod nosem i przyjrzał mu się tak, jakby badał, czy ten argument do niego przemawiał. W oczach dziecka był w miarę sensowny. Tak go nauczono i tego był pewien.
„Co lubisz jeść?”
Drobne ucho nieznacznie drgnęło, a w brzuchu zaburczało mu na samą myśl o bardziej przyzwoitym jedzeniu niż papki, którymi ich tu karmiono.
Mię--
„Może nie. Inaczej.”
Skulił uszy. Nagle zrobiło mu się głupio z powodu tak oczywistej słabości jego organizmu. Oczywiście, że nie zamierzał znaleźć mu jedzenia. Czemu w ogóle o tym pomyślał?
Hm... ― Czółko chłopca nieznacznie zmarszczyło się, jakby intensywnie myślał nad kolejnym pytaniem. Gdyby nie podpowiedź jasnowłosego, rudzielec do tej pory nie kojarzyłby idei zabawki. ― A! No to miałem kiedyś swój własny patyk, ale nie nadałem mu imienia. Chociaż nie lubiłem jak ktoś chciał mi go zabrać, bo jednak był mój. Nawet go pogryzłem i pośliniłem! Ale kiedyś z tatą musieliśmy uciekać i zgubiłem go po drodze. Był taki fajny, wiesz ― brzmiało to, jak idiotyczny bełkot, jednak sposób, w jaki chłopak wypowiadał się o swojej zabawce, wyraźnie wskazywał, że był to jeden z bardziej kluczowych przedmiotów, w jego krótkim życiu. Szybko jednak spostrzegł się, że Wilczemu nie do końca o to chodziło. Policzki dziecka zaróżowiły się nieznacznie wskazując na lekkie speszenie, chociaż im dłużej jego towarzysz mówił, tym zawstydzenie ustępowało miejsca cichemu podziwowi.
Pokiwał głową przyjmując do wiadomości wszystko, co zakomunikował mu wymordowany. Uznał, że musiał mieć naprawdę duże doświadczenie. Miał też wrażenie, że mógłby zapytać go o dosłownie wszystko, a ten znałby odpowiedzi.
Masz rację. Nie dam się znumerkować! ― Wyprostował się, jednak dostrzegłszy i poczuwszy, że białowłosy przekręca jego rękę, skrzywił się nieznacznie, zdawkowo przesuwając wzrokiem po posiniałych śladach po igłach. Nie był z nich dumny, dlatego gdy tylko został wyswobodzony, spróbował naciągnąć rękaw bardziej na zgięcie swojego łokcia, zsuwając z ramienia luźny materiał.
„A jak chcesz, żebym się nazywał?”
Nie mogę cię nazwać ― powiedział, z początku znów niezbyt pewny swego. Szybko jednak zadarł głowę wyżej, wbijając hardy wzrok w plecy młodzieńca. ― Pewnie już masz swoją godność. Ktoś taki mądry musi ją mieć, dlatego nie mogę cię nazywać. Jak kiedyś też będę taki mądry, dopiero będę mógł to zrobić. Ale na razie nie jestem. A jak nazywała cię mama albo tata?
Przekrzywił głowę na bok, bez przekonania zbliżając się do zakrwawionej windy. W ślad za białowłosym rozejrzał się za inną drogą, która poprowadziłaby na dół, ale żadne drzwi na korytarzu nie wskazywały na obecność wyjścia awaryjnego. Rozwiązanie pozostawało tylko jedno – musieli użyć windy.
Nie wiem. Ale ten potwór się tam zmieścił. Pewnie ważył z dwieście kilo. Ja ważę tylko dwadzieścia osiem. Tak mówił pan w fartuchu. ― Wcisnął ręce do kieszeni, czekając chwilę aż białowłosy wejdzie do windy. Dopiero kiedy to zrobił, rudowłosy pokonał te parę kroków i wszedł do środka, widocznie starając się ominąć ślady krwi. Odetchnął głęboko i odwrócił się przodem do wyjścia, patrząc jak drzwi powoli zaczęły się zasuwać.

Elektroniczny wskaźnik pięter w windzie wskazywał na piętnaste piętro. Ciężko było sobie wyobrazić, że dotychczas byli tak wysoko, gdy dookoła nie było żadnych okien. Wciśnięcie odpowiedniego przycisku od razu uruchomiło mechanizm dźwigu, który najpierw drgnął ociężale, by zaraz płynnie rozpocząć bezpieczne zsuwanie się w dół. Wszystko wskazywało na to, że technologiczne urządzenia w budynku działały na najwyższym poziomie.
15
14
13
12
11
10
9
Jasne światło w windzie zamrugało, jakby żarówka nagle postanowiła się przepalić. Zaraz po nim winda gwałtownie wyhamowała, wyprowadzając z równowagi Rei'a i Growlithe'a. Rudzielec zachwiał się, z cichym jękiem wpadając na ścianę, od której odsunął się gwałtownie, gdy winda zatrzymała się już na dobre pomiędzy dwoma piętrami (ósmym i dziewiątym), utraciwszy swe zasilanie. Wolał nie dotykać niczego, co było ubabrane krwią.
Zupełna ciemność panowała tu tylko przez chwilę, zanim czerwone światło awaryjne nie rozświetliło nieznacznie ciasnego pomieszczenia. Nawet w tak słabym blasku można było dostrzec, że dzieciak trzęsie się ze strachu.
C-co się stało?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

- A! No to miałem kiedyś swój własny patyk...
Uniósł brew, ale szybko na powrót spoważniał. Utrzymał stosowną minę dającą jak najbardziej znak, że patyk z pewnością był ważnym czynnikiem wychowawczym w jego życiu i nie ma powodu, by się tym nie zachwycać.
Nie za bardzo się rozczulasz, J a c e?
Gardłowy charkot dotknął jego karku, gdy zaglądał do winy. Nie ufał mechanizmom od kiedy na widok każdego hydrantu coś kazało mu podchodzić do niego bliżej. Schody były zdecydowanie bezpieczniejsze, łatwiej się było bronić, nie ograniczały się do sześciu ścian, równie dobrze mogących być klatką.
Nie, nie rozczulam.
- Nie mogę cię nazwać. Pewnie już masz swoją godność. Ktoś taki mądry musi ją mieć, dlatego nie mogę cię nazywać. 
Oww.
Jace! - Shat warknęła, aż przewrócił oczami. Nie rozczulał się. Jasne, że nie.
- Jak kiedyś też będę taki mądry, dopiero będę mógł to zrobić.
Growlithe odchrząknął, przesuwając ostatni raz paznokciami po boku szyi. Nie wiedział, od kiedy tutaj był, ale najwidoczniej wystarczająco, aby te urosły i stały się dla niego dziwnie nieswoje. Spojrzał nawet na dłoń, orientując się, że wciąż ma na niej krew.
- A jak nazywała cię mama albo tata?
Wzrok przemknął na bok, by wypatrzyć schody.
- Nie wiem. Nie pamiętam.
Nie ma schodów, Jace.
Wilczyca otarła się bokiem pyska o jego udo, nie ruszając materiałem za dużej koszuli jaką na sobie miał. Zimno od razu wsiąknęło w ciało i choć jasnowłosy zdawał sobie sprawę, że jest psychiczne, nie fizyczne, zacisnął szczęki, niezadowolony z czułości, jakimi raczyła go Shatarai. A może to kwestia irytacji? Winda okazała się jedynym wariantem - najgorszym, jaki obstawiał.
To tylko winda - zarzuciła mu wadera, wsuwając chudą sylwetkę do wnętrza pomieszczenia. Jej wielkie cielsko ledwie się tam zmieściło. Musiał być wściekły.
- Możesz - odwrócił się do Reia - mi mówić Grow. Pod warunkiem, że nie użyjesz tego przy nieznajomych. - Na dźwięk wagi kącik ust drgnął, chcąc rozjaśnić twarz uśmiechem. Zamiast tego ciszę przecięło kolejne odchrząknięcie. - Dwadzieścia osiem to cholernie mało, szczeniaku. Dobra. - Wysunął dłoń i przywołał nią Shivę, choć z perspektywy chłopca musiało wyglądać to nieco mniej sensownie. Długie łapy wysunęły się jednak z kabiny windy, a ona sama - wciąż dumna, rosła, wściekła - podeszła do niego, wsuwając grzbiet pyska pod poranioną dłoń. Palce wyczuły krótkie, sztywne włosie, nim nie zacisnęły się w pięść, miażdżąc wszystkie możliwe kości i zęby. Chrzęst dotarł jednak tylko do uszu starszego wymordowanego, ale lekka mgiełka dostrzegalna już była również dla Reia. Opadła na wyprostowaną rękę, która zamknęła się i przesunęła ku chłopcu. Spojrzał mu wtedy w oczy, czując narastające rozdrażnienie Shivy, burzące mu pięść, aż ta ponownie się rozwarła. Palce rozcapierzyły się, umożliwiając wgląd na jej wnętrze.
- Za mało - uściślił bez ogródek, dając szczególny nacisk na te dwa słowa. Chwycił wtedy za rzemyk dłonią, w której wciąż trzymał lancet i rozprostował cienki sznurek przed oczami chłopca. - Daj nadgarstek - rozkazał, znów zapominając o sławetnym „proszę”, a gdy chłopiec wykonał swoje jakże ważne zadanie przeciął kilkakrotnie jasną skórę czernią. Zawiązał na tyle mocno, by się nie odwiązało i puścił go, prostując ramiona. - Jeśli jakimś cudem się rozdzielimy albo wpadniesz w kłopoty - rozszarp rzemyk. Ustąpi pod twoimi paznokciami, a ja cię szybko znajdę. Rozumiemy się?
W oczach Growlithe'a pojawił się niespodziewany błysk wraz z ostatnimi słowami, więc nie było mowy o żadnym zaprzeczeniu. Tym bardziej, że intuicja podpowiadała dobrze. Wystarczyło wejść do windy, wcisnąć przycisk, a po kilku piętrach odmówiła posłuszeństwa, wyrysowując na skroni jasnowłosego charakterystyczną żyłkę grożącą pęknięciem.
Wiedziałeś - odezwał się nowy, choć równie znany głos. Wiedziałeś, dlatego szukałeś schodów.
I dlatego ich nie było.
Sądzisz, że ktoś przewidział, że akurat ty znajdziesz się w tej windzie?
Przez gardło przecisnął się warkot.
Los też bywa stronniczy.
Haye przysiadła w rogu windy, kładąc ogon na przednich łapach.
Wiem. Co zamierzasz?
Wpierw to się podnieść.
No to hop.
Jasnowłosy poprawił swoją pozycję.
A teraz?
Teraz spojrzę na Reia i wysłucham obaw.
- C-co się stało?
Praktyczny wizjoner z ciebie.
Albo fan filmów akcji.
- Awaria. - Nie krył faktów nawet, jeśli dzieciak trząsł się ze strachu. To i tak jedyny możliwy moment, w którym mogli porozmawiać, nie dławiąc się nawzajem niedomówieniami.
Palce wymordowanego otarły się o miejsce, gdzie drzwi stykały się ze ścianą. Uniósł zaraz głowę ku górze, by znaleźć właz, mogący przetransportować ich na dach kabiny, a w dalszym etapie umożliwić szybką wspinaczkę na piętro dziewiąte, które dopiero co minęli.
Może tam będą te przeklęte schody - wtrąciła rozbawiona Shat.
Nie o schody się teraz tak naprawdę obawiał Growlithe, choć perspektywa skakania z okna nie była dla niego żadną przyjemną alternatywą. Musiał jednak działać szybko, jeśli nie chciał obrać roli, w której dusi się w coraz ciaśniejszych metalowych ścianach, bo zdążył się już zorientować, że na pomoc z zewnątrz liczyć nie mógł. Palce zacisnęły się więc szybko na dźwigni, mięśnie napięły, zyskując twardości, a dłoń szarpnęła za mechanizm, by otworzyć ewakuacyjne przejście. Kwestią sekund było przesunięcie się spojrzeniem po każdym możliwym skrawku wewnętrznej części wąskiego komina, a jeśli żaden zmysł nie zaczął bić na alarm, zostało tylko jedno; podsadzenie Reia. Wsunął więc ostrze lancetu między wargi i chwycił je w zęby, przygotowując się do zostania darmowym dźwigiem. Dłonie złączyły się wtedy w znanym motywie siodełka - palce jednej nasunęły się na wnętrze drugiej i ugiąwszy nogi w kolanach, ręce zsunęły się na dół, by był w stanie włożyć tam bosą stopę.
Fakt faktem przez myśl przeszło mu, aby zostawić dzieciaka. To nic osobistego. Zwyczajnie wymagał opieki, możliwe, że psychicznego wsparcia - czegoś, czego nie można było mu teraz zapewnić, a już na pewno nie uzyska tego od białowłosego, który nawet w tym momencie wpatrywał się w niego wyczekująco, nie zachęcająco. Wziął go tylko po to, aby mieć przenośny ekwipunek, bo w porównaniu do dzieciaka, sam nie posiadał w swoim stroju kieszeni. Do tego dochodziło zmęczenie, a momenty pokroju obecnego przypominały mu, że nie zawsze będzie musiał skupiać się wyłącznie na sobie. Choć „dwadzieścia osiem kilo” o jakich wspominał Rei nie mogło zarwać mu ramion, to jednak dodatkowy wysiłek, który nadwyręży ścierpnięte zbyt długim snem mięśnie.
A jednak zamiast machnąć ręką, stał przed nim, nie kryjąc zniecierpliwienia. Dopiero zresztą, gdy młody oparł się przedramionami o brudną górę windy, Growlithe wypuścił powietrze przez zęby, zostawiając parę na ostrzu lancetu. Wsunął wtedy palce na płaskie podłoże, kolana wyprostowały się gwałtownie, a sylwetka dźwignęła na rękach, by mógł wskoczyć na miejsce obok Reia.
Optymistycznie zakładał, że architekci i inżynierzy zadbali o drabinę ewakuacyjną. Metalowe poręcze przyprószone wiekowym brudem musiały prowadzić do dziewiątego piętra. Czuł zresztą, jak w kącikach ust zbiera się ślina, ale przełknięcie jej było teraz zadaniem zbyt wygórowanym - nawet jeśli banalnym. Nie znosił tego uczucia. Ale zostawienie swojej jedynej broni w małym, metalowym pudle wydawało mu się idiotyzmem. Co z tego, że jeśli dojdzie do konfrontacji, przez ciało przebiegną dreszcze, rozrywające skórę i wypuszczające na wierzch uśpionego dotychczas wilka? Teraz liczyło się człowieczeństwo. I właśnie pluł sobie w brodę. Błędem było puszczenie Reia przodem. Gdyby poszedł pierwszy, łatwiej byłoby mu manewrować, ale w połowie drogi nie było już odwrotu. Kiedy więc Rei zatrzymał się na wysokości zamkniętych na amen drzwi, Growlithe wsunął się o tyle blisko - przytrzymując się bocznych bel drabiny, nie poziomych - i znalazł się za chłopcem, dotykając palcami konstrukcji wejścia. Ciepły oddech wymordowanego chuchnął w kark rudzielca, gdy w pierwszej chwili przyszło mu na myśl, by użyć siły fizycznej do ich otwarcia.
W takim wypadku musiałby znaleźć lukę, w którą dałoby się włożyć palce. Co więcej - zapewne musiałby oprzeć się bosą stopą o niewielki fragment płaskiej powierzchni podłoża, aby móc się zaprzeć i spróbować rozsunąć teleskopowe drzwi. Do dzisiaj cały ośrodek działał perfekcyjnie, więc nie oczekiwał cudów. Być może sama praca mięśni nie przyniesie mu zamierzonego efektu, pozostawiając go z tym perfidnym zaślinieniem. Wtedy będzie zmuszony oprzeć dłoń o miejsce, w którym drzwi się ze sobą stykają i pozwolić, aby gęsta, lepka mgła weszła pierwszym możliwym otworem. Na znak - na samą myśl - zmaterializowana masa zacznie nabierać większych gabarytów, kształtów, rozmiarów - tylko po to, by rozepchać ściśnięte wejście i utworzyć na tyle dużą dziurę, by dało się przez nią przedostać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hm ― wyrwało się rudowłosemu, gdy przechylał nieznacznie głowę w bok. Dla tak młodego istnienia abstrakcją było nie pamiętać imienia, które nadała matka, choć słyszał, że niektóre dzieci ich nie miały. Nauczono go też, żeby w takich sytuacjach nie drążył tematu, bo drugiej stronie robiło się wtedy smutno. Albo po prostu mogło się zrobić.
„Możesz mi mówić Grow.”
Rei momentalnie przytaknął energicznie, strzygąc uszami. Ostateczne odpowiedź usatysfakcjonowała go na tyle, by zapomniał o wcześniejszym uchybieniu Wilczura. Wystarczyło, że otrzymał jakiś punkt zaczepienia i w choć drobnym stopniu poznał swojego towarzysza, który – jak stwierdził – zaufał prawdopodobnie tylko jemu, skoro nie chciał, by ktoś inny poznał jego imię.
Dobrze! Nikomu nie powiem. Przysięgam na mały palec ― rzucił, unosząc wspomniany palec i zaraz opuścił rękę, jakby to potwierdzenie w zupełności wystarczyło. Z lekkim zdziwieniem przyjrzał się ruchowi ręki białowłosego i mimowolnie rozejrzał się po korytarzu, jakby szukał kogoś lub czegoś, do czego był skierowany ten przyzywający gest. ― Bo w sumie sam nie jestem duży. Ale kiedyś uros-- co to? ― Otworzył szerzej oczy, ale nie ze strachu. Czerwone punkciki połyskiwały szczenięcą ciekawością, gdy mgiełka zamieniła się w cienki rzemyk. Zmarszczył delikatnie nos, jednak na życzenie od razu wyciągnął rękę w stronę Wilczura, wiedząc, że gdyby nie zrobił tego po dobroci, młodzieniec użyłby siły. A przecież nie miał złych intencji – w to uparcie starał się wierzyć chłopiec.
Tak. Ale obyś się nie zgubił ― mruknął już ciszej pod nosem, szczerze nie chcąc tracić go z oczu. Gdzieś tam mogła grasować bestia, dookoła było pełno krwi i trupów. To nie było miejsce, po którym ktoś w jego wieku chciał samotnie się przemieszczać. Wolał, by nie doszło do jakiegokolwiek rozdzielenia się.

A jednak, gdy Growlithe zajął się włazem windy, do którego on sam za nic w świecie by nie dosięgnął, przez moment myślał, że zostanie sam w żelaznej pułapce, z której nie byłoby żadnego wyjścia. Kłóciło się to z faktem, że jeszcze przed chwilą nie chciał go zgubić, ale pomyślał, że jego obecność może stać się swojego rodzaju utrapieniem dla wymordowanego.
Ulżyło mu, gdy zauważył, że albinos zamierzał na niego poczekać. Posłusznie wsunął wyziębioną stópkę w splecione ręce chłopaka, by zaraz wdrapać się na dach windy. Wstał na równe nogi i złożył ręce na klatce piersiowej, rozglądając się dookoła, gdzie ściany spowite były metalowymi złączami, a obok znajdowała się niewielka drabinka, po której już niebawem miał zacząć wspinać się do góry. Widać było, że starał się robić to jak najciszej.
Oby go tam nie było ― wyszeptał, jak dziecko, które właśnie bawiło się w chowanego i musiało dzielić swoją kryjówkę z innym kolegą.

-----------------------------------

Rozsunięcie drzwi windy rękami graniczyło z niemożliwością, jednak potrzeba było niewielkiej szpary pomiędzy dwoma skrzydłami, by potem poszło gładko. Cienie doskonale sprawdziły się w podważeniu przejścia tak, by mechanizm ustąpił, wydając z siebie cichy i płynny dźwięk charakterystyczny dla dobrze funkcjonujących urządzeń. Los rzeczywiście bywał złośliwy.
Gdy drzwi rozsunęły się na tyle, by było w stanie wydostać się na zewnątrz, ktoś w pobliżu głośni wciągnął powietrze do płuc. Na ciemnym korytarzu, także oświetlonym tylko słabymi, czerwonymi światłami awaryjnymi, można było dostrzec nieznaczny ruch, gdy ktoś przerażony nową obecnością na próżno próbował ukryć się pod ścianą, ale ruch w otwartej windzie, obudził instynkt przetrwania w siedzącej pośród trupów kobiecie. Długie, proste włosy zakrywały znaczną część jej brudnej twarzy – sądząc po ubiorze nie była jedną z laborantek. Powyciągana koszula i niezbyt zadbany wygląd, wskazywały na to, że i ona była przetrzymywana tu przez długi czas.
NAWET NIE PODCHODŹ! ― wrzasnęła, chwytając za pierwszą lepszą rzecz, którą miała pod ręką i cisnęła nią w stronę uchylonych drzwi. Gdyby Rei się nie uchylił, jego głowa przeżyłaby spotkanie pierwszego stopnia z pędzącym w ich stronę butem, który ledwie przesunął się po jego włosach, zanim uderzył w przeciwległą ścianę, powodując niosący się echem po szybie huk.
Rudzielec załapał się mocniej za drabinkę i przylgnął do niej, unosząc zagubione spojrzenie na Growa. On pewnie wiedział, co należało robić w takiej sytuacji, czego nie dało się powiedzieć o chłopcu, który przed momentem prawie oberwał, nawet nie wiedząc za co.
Kate, co się dzieje? ― słaby, wręcz rzężący głos ledwo rozbrzmiał na korytarzu.
Kobieta pogładziła twarz dziewczyny, której głowa spoczywała na jej kolanach. Była zmęczona, ranna i... niekompletna. Gdyby bliżej się jej przyjrzeć, można było zauważyć, że jej lewa noga ledwo trzymała się na ostatnich ścięgnach, a prowizoryczny opatrunek z odprutego materiału, zawiązany tuż nad kolanem, miał powstrzymywać krwotok.
Nic, shh. Obiecuję, że już nikt ci nic nie zrobi ― rzuciła łagodnie, co kłóciło się z ostrym spojrzeniem, które ponownie skierowała ku windzie. Górna warga blondynki drgnęła, ukazując na moment rząd białych zębów. ― Bestia.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy ściśnięte jak imadło drzwi windy nawet nie drgnęły pod naporem palców, czarna masa wykonała zadanie bezbłędnie. Growlithe zdjął dłoń z zimnej powierzchni i odczekał, aż dotychczas przylgnięte do siebie skrzydła wejścia wreszcie się rozsuną. Pierwszy promień czerwonego światła skomentował nagłym przymrużeniem ślepi. Sekundę później omal nie oberwał czyimś butem i przysiągłby, że rozmiar podeszwy do 36.
Małe, śmignęło mu przez myśl, gdy ponownie podnosił głowę i wbijał spojrzenie prosto w dławiącą się butnością kobietę. Na razie nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów - dokładnie tak, jakby jej słowa w ogóle miały większe znaczenie. Przyglądał się jej tylko bacznie, nieustannie bazując na zapachu. Już nawet nie z czystej przezorności - robił to automatycznie tak samo, jak automatycznie zdał sobie sprawę z kolejnej dawki fetoru. Krew nie tylko wykręcała żołądek obrazami, ale ściskała go i rozciągała znajomym zapachem.
Głodny? - podpowiedział umysł, ale Growlithe szybko zrezygnował z takiego podejścia. Czemu nie skosztował krwi tego padalca od którego miał kartę?
Zahaczył palcami o ściankę i wsunął wolną dłoń pod przedramię Reia. Ważył niewiele i siła wymordowanego, nawet jeśli przytłumiona narkotykami, nie odczuła jego ciężaru w wystarczający sposób, aby jakoś to skomentować. Liczyło się tylko to, aby młody i gniewny niezdecydowany wydostał się z komina, w którym i tak nie czekało ich nic dobrego. W drugiej kolejności Wilczur złapał za rękojeść trzymanego w zębach lancetu i wreszcie przebiegł językiem po wargach, zbierając z nich zmagazynowaną ślinę. Na sekundę nie zdjął jednak spojrzenia z nieznajomych, jakby teraz to one, a nie bestia (czy one nazwały cię bestią, Jace? Sama słyszałam! Zabij je! ZAMORDUJ.) były największym zagrożeniem.
- Kate - powtórzył, nie kryjąc w sobie ironii - nie wrzeszcz tak i nie rzucaj czym popadnie. A przynajmniej nie w szczeniaka, który nie sięga ci nawet do linii biodra. Do cholery, gdzie twój instynkt macierzyński?
A gdzie twój samozachowawczy, Jace?
Chłopak zsunął dłoń z ramienia Reia dopiero zdając sobie sprawę, że cały czas go za nie trzymał. Może podświadomie zakładał, że jeszcze jakaś część garderoby postanowi śmignąć w powietrzu i tym razem trafić go prosto między oczy. Nie wątpił co prawda w jego żwawe ruchy albo instynktowne uniki, ale mimo wszystko wolał trzymać własność blisko siebie. Szczególnie wtedy, gdy przerażony babsztyl ściągał na siebie uwagę czegoś, co miało przecież doskonały słuch. Z tego co opowiadał Rei: bestia bardzo się denerwowała, gdy wokół był hałas. A Grow był w stanie uciszyć wszelkie ewenementy, które są na tyle głośno, by ów zdenerwowanie u niej wywołać.
Zresztą, od tych wrzasków i jego zakuło w skroniach.
- Obiecuję, że...
Odchrząknął gwałtownie, gdy usłyszał uspokajające słowa. Spojrzenie wymordowanego nabrało ostrości, a jego nos lekko się zmarszczył, gdy zlustrował przelotnie ranną.
- Nie obiecuj. W tym tempie się wykrwawi.
Sam się sobie dziwił, że zamiast wziąć Reia za szmaty i wytargać do schodów (nawiasem mówiąc: Growlithe ukradkiem rozejrzał się za tymi nieszczęsnymi schodami, skoro skakać przez okno nie miał zamiaru), stał tam, gdzie go postawiono i wdawał się w jakiekolwiek dyskusje. Kate nie była mu potrzebna, o trzymającej się ostatnich nitek życia dziewczynie nie wspominając. Wewnętrzny głos nakazywał iść dalej, wydostać się z laboratorium i czmychnąć w noc. I jeśli gdzieś w głębi miarowo bijącego serca tliła się jakaś pozostałość moralności, to właśnie dała o sobie znać.
- Jeżeli pohamujesz agresję, możemy sobie nawzajem pomóc. - Jakby na potwierdzenie słów uniósł obie dłonie w iście obronnym geście. Co z tego, że w jednej nadal trzymał ostry nóż? - Ale obawiam się, że będziemy musieli ją zostawić.

- - - - -
|| Użycie mocy:
- Umbrakineza: 1|1. Odpoczynek: 1|2.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy tylko wydostali się z windy, Rei podświadomie przysunął się do białowłosego, jakby sam obawiał się ponownego rzutu przedmiotem. Normalnie nie wykorzystywałby go jako tarczy, ale był tylko dzieckiem, które podświadomie polegało na protekcji ze strony kogoś starszego, silniejszego i – siłą rzeczy – bardziej doświadczonego od niego, dzieciaka, który za szczyt swoich umiejętności uważał wymachiwanie kijem przy innych dzieciakach, a w razie wypadku biegł do ojca z załzawionymi oczami. Teraz, nie mając w pobliżu swojego rodzica, ponownie prawie przylgnął do nogi jasnowłosego i wczepił się palcami w przydługi materiał koszulki, ledwo wychylając się zza swojego towarzysza, by mieć chociaż szczątkowy wgląd na sytuację. Nie podobała mu się ta krzykliwa kobieta ani wyszczerzone w ich stronę zęby. Ani nawet fakt, że nazywała Growlithe'a bestią, gdy...
To pani jest bestią! ― krzyknął piskliwie, choć jego „krzyk” był niczym w porównaniu z wrzaskiem nieznajomej. Cichszy, bardziej niepewny, chociaż kryło się w nim to dziecięce przeświadczenie o własnej nieomylności. Jakby już poznał się na chłopaku na tyle, by zanegować wszelkie bluzgi padające pod jego adresem.
Kobieta syknęła pod nosem, wyraźnie niezadowolona, chociaż zahaczając wzrokiem o drobną sylwetkę chłopaka, słabo widoczną w czerwonym świetle, ale wciąż, wyraz jej twarzy minimalnie złagodniał. Minimalnie, bo nadal nie była zadowolona ze zbędnego towarzystwa, a szczególnie z towarzystwa Wilczura, który w jej oczach mówił za dużo.
Świetnie. Znajdujemy się w centrum pieprzonego chaosu, a ty będziesz mnie pouczać, w kogo mam rzucać, a kogo nie? ― prychnęła, dzieląc się z nim równą dawką ironii. ― Sam widzisz, co to coś zrobiło ― warknęła i machnęła ręką, wskazując na wszystkie ciała dookoła, bo najwyraźniej nie były dostatecznie widoczne. Grow mógł poczuć, jak rudowłosy mimowolnie skulił się i zacisnął palce mocniej na jego koszulce. ― Zresztą nie mam pewności, że to nie twoja sprawka. Możesz być jednym z nich. Nagle zabawiasz się w dobrego samarytanina? Nie powinieneś mu ufać, chłopcze.
Słysząc głośniejszy, przerywany oddech, przeczesała włosy rannej kobiecie, jakby tym magicznym ruchem miała ukrócić jej cierpienia albo na nowo pomóc jej stanąć na nogach. Obu nogach.
„Nie obiecuj. W tym tempie się wykrwawi.”
Zaraz ty się wykrwawisz ― wycedziła przez zaciśnięte zęby. W tym momencie Jace miał ogromne szczęście, że spojrzenie nie mogło zabijać. Gdyby tylko kobieta miała taką możliwość, na pewno by ją wykorzystała. ― Musi tylko trochę odpocząć ― dodała głośniej, chcąc uspokoić towarzyszkę, ale nawet z daleka dało się zauważyć, że sama nie wróżyła jej świetlanej przyszłości. ― Pomóc? Chcesz mi pomóc, a potem mówisz, że będziemy musieli ją tu zostawić? Wciąż żyje, a ja nie pozwolę, by to cholerstwo po nią wróciło, kiedy wciąż jest szansa, że wydostaniemy się stąd obie.
On ma rację, Kate ― słaby głos ledwo przebił się przez chwilową ciszę na korytarzu.
Jasnowłosa poruszyła się niespokojnie i opuściła wzrok zaledwie na chwilę, przypominając sobie, że wciąż musi dopilnować, by nieznajomy nie zbliżył się na nieodpowiednią odległość. Przygryzła dolną wargę i zmrużyła oczy, chcąc ukryć fakt, że zaszkliły się z dziwnej bezsilności.
Nawet tak nie myśl. Za chwilę się stąd zbierzemy.
To dziewiąte piętro ― rzuciła i z trudem przekręciła głowę na bok, chcąc spojrzeć na dwójkę przybyszów. Jej ciemne oczy zdawały się widzieć znacznie więcej niż chciałoby się, żeby dziewczyna widziała, choć były już mocno zmatowiałe z wycieńczenia. ― Naprawdę możesz zabrać ją ze sobą?
Przestań.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uciszył go sprawnym „shh” i podniesieniem ręki, która w ostatniej sekundzie nie przylgnęła do warg młodego wymordowanego, choć z pewnością poczuł szorstkość kantu dłoni, gdy ręka otarła się o jego usta. Growlithe zmrużył ślepia i choć podświadomie do wielkiej wieżyczki zatytułowanej „Ego” mały dołożył właśnie nową cegiełkę, sytuacja nie pozwalała mu na podnoszenie głowy w przechwalającym geście. Istniała zbyt duża szansa, że odsłoniłby gardło, a kobieta tym razem nie sięgnęłaby tylko po przesiąknięty krwią but.
- Świetnie - powtórzył za nią, robiąc to nawet identycznym tonem, choć nie zniżył się do poziomu, w którym próbowałby podrabiać jej głos.  - Znajdujemy się w centrum pieprzonego chaosu, a ty się drzesz zwracając uwagę wszystkiego w promieniu dwudziestu mil i jeszcze próbujesz znokautować nieletniego butem.
Świetnie.
Świetnie. Świetnie. ŚWIETNIE.
To słowo wgryzło się w niego jak kleszcz i miał wrażenie, że przez moment słyszał tylko je - że każda mara po kolei zaczęła je powtarzać jak mantrę. Różna głośność, różna długość wypowiadania, różny rytm, ale przez moment nic prócz pszczelego szmeru nie wypełniało jego uszu, aż do momentu, gdy przez grubą, gumiastą błonę przebiła się kobieta.
Zaraz ty się wykrwawisz.
Kącik ust omal nie drgnął ku górze, ale stłamsił ten gest, choć mięśnie twarzy dziwnie go zamrowiły. Prowokowała. Co więcej - w każdej innej sytuacji uznałby to za groźbę na którą trzeba odpowiedzieć. Po co? Chociażby z racji głupiego, męskiego przeświadczenia, że nie może dać sobie w kaszę dmuchać, a już tym bardziej komuś, kto gubi cudze (i kto wie czy nie swoje) ubrania w zawrotnym tempie. Jeszcze dwie minuty takich rozmów i stanie przed nim topless. Strach pomyśleć, co będzie po kwadransie...
Nie zdziwiło go jednak, gdy druga kobieta przytaknęła na „propozycję”. Dłoń z lancetem już dawno zawisła wzdłuż ciała, rysy twarzy znormalniały, a wzrok przybrał wymiar czujnego, ale znużonego oblicza, jakby nie do końca był w stanie zapanować nad ziewaniem, jednocześnie doskonale wiedząc, że coś tragicznego, lodowatego i martwego chucha mu właśnie w kark. No dalej, głupia kobieto, syknął w myślach na Kate, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Ile można było podejmować tak banalne decyzje?
A co ty byś zrobił na jej miejscu?
Zgniótł w sobie chęć przejechania dłonią po brzuchu. Uniemożliwił sobie to, dotykając palcami ramienia Reia. Po co, Jace? Zmarszczył niezauważalnie brwi. Przecież wiesz, że tam jest. Codziennie ją oglądasz. Codziennie masz przed sobą żywy dowód. Więc po co? Zsunął spojrzenie prosto na twarz umęczonej nieznajomej - jakkolwiek się nazywała, kimkolwiek była i cokolwiek tutaj przeżyła, nie wyglądało na to, aby jej pytanie spotkało się z konkretną nicią porozumienia. Nawet jeśli powierzchownie wyglądało to jak kredyt zaufania, w praktyce Growlithe był ostrożny. Stąpał po podłożu ostrożnie, badając teren zmysłami i kartkując strony doświadczenia, aby niczego więcej nie przeoczyć.
„Naprawdę możesz ją zabrać ze sobą?”
Naprawdę? Możesz? Zrobisz to? Zrobisz to, Jace? To dodatkowy balast. Jeden już masz, do cholery!
Białowłosy wypuścił powietrze przez zęby. A wraz z tym z umysłu wypłoszył wszystkie zgryźliwe słowa mar, wszystkie ich uwagi, próby skłócenia z kimś, kogo w gruncie rzeczy w ogóle nie znał. Powątpiewał, że mogła się przydać, ale miała temperamentny charakter - a to oznaczało, że nie spocznie na laurach. Tym bardziej po tym, co zrobiono jej - Grow przemknął ostatni raz spojrzeniem po dziewczynie - znajomej czy jakkolwiek chciałaby ją nazwać.
- Jeżeli sama pójdzie z nami, to tak.
W końcu jej obecność nie była mu niezbędna - przynajmniej tak zakładał. Sądząc po ubiorze i brudzie pokrywającym twarz, miała ten sam problem co on sam. Była tu przetrzymywana. Skoro tak... może też była wymordowaną? Aniołem? Łowczynią? Przyjrzał się jej oczom, wdychając świeży zapach krwi. Rzężenie rannej dziewczyny wypełniało pustkę i choć irytowało, to właśnie ono nasunęło mu następną myśl.
Co ona powiedziała?
Że się wykrwawisz.
Wcześniej.
Że ci nie ufa, bo to może być twoja sprawka?
Przypomniał sobie krwawe ślady na ziemi - cyfry wychodzące spod jego dłoni. Zwilżył popękaną wargę językiem i przestąpił z nogi na nogę. Wtedy to było coś innego. Wtedy jego ciało musiało działać instynktownie - teraz umysł trzeźwiał, a adrenalina oczyszczała żyły.
- Mogę też szybko przynieść ci ulgę - dorzucił zaskakująco spokojnie; jak na złość w momencie, w którym czerwień alarmu odbiła się od trzymanego w dłoni chirurgicznego narzędzia. Nie musiał konkretyzować, do kogo mają trafić te słowa - to było śmiertelnie jasne. Finalnie, mimo przedstawionego wariantu, wzrok utkwiony był w jasnowłosej. Padło pytanie, na pozór kompletnie wyrwane z kontekstu: - Kim oni są?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na całe szczęście rudowłosy nie był jednym z tych krzykliwych dzieciaków, które uciszane tupią nogą i drą się jeszcze bardziej. Zdawało się, że w tym ułamku sekundy, gdy szorstka dłoń ocierała się o jego drobne, zaróżowione usta, spokorniał tak, jakby w najbliższej przyszłości zamierzał odezwać się dopiero o to poproszony.
Szkoda, że jasnowłosa nie miała w sobie równych pokładów pokory. Growlithe mógł zauważyć to już w momencie, w którym rysy jej twarzy stężały. A wystarczyło, że uraczył ją kolejną dawką ironii i już oboje zdawali sobie sprawę, że to spotkanie nie przebiegnie w przyjemnej atmosferze. Kate już na pierwszy rzut oka była dumna i nawet jeśli coś podpowiadało jej, że białowłosy miał rację, swoim zachowaniem starała się pokazać, że za nic mu jej nie przyzna. Świetnie.
Tłukliście się w szybie windowym. Nie dziw się, że wzięłam was za potencjalne zagrożenie. Poza tym tutaj nawet dzieciak może okazać się cholerny zdrajcą. Polecisz na jego słodkie oczy, a on zaraz upieprzy ci rękę przy samym barku. Chyba nie liczyłeś, że w tej sytuacji uprzejmie ci się przedstawię i poproszę o twoje dane osobiste, by upewnić się, że nic mi nie grozi? ― Ściągnęła brwi w jeszcze bardziej nieprzychylnym wyrazie. Tylko Growlithe mógł usłyszeć, że gdzieś między jej wypowiedź wkradł się cichy szept dzieciaka, który zaprzeczał, że jest bestią. Nie wyglądał na wprawionego kłamcę, a poza tym od początku zdawał się mieć jakieś alibi. Nawet uniósł wzrok ku górze, by upewnić się, że jego towarzysz nagle nie zmienił zdania co do niego. Istniała też możliwość, że gdyby spróbował się odsunąć, chłopiec po prostu przytrzymałby go mocniej, nie chcąc, żeby zraził się do niego za sprawą opinii jakiejś kobiety.
„Jeżeli sama pójdzie z nami, to tak.”
Ranna czarnowłosa pokiwała słabo głową w niemym zrozumieniu. Każda sekunda wysysała z niej kolejną dawkę energii, która opuszczała jej ciało razem z krwią. Zwilżyła językiem spierzchnięte z wycieńczenia usta, choć organizm bez wątpienia chronił się przed utratą wody na tyle, że już od dłuższego czasu czuła suchość na języku i w gardle.
Pójdzie ― przyznała, ignorując protesty swojej przyjaciółki, siostry czy kimkolwiek blondynka dla niej była. Uniosła kącik ust w słabym uśmiechu równie mozolnie, co mozolnie uniosła drżącą rękę, by ułożyć ją na policzku Kate. ― A co jeśli ON też będzie potrzebował pomocy? Nie poradzisz sobie z nami. Nawet nie jestem w stanie iść, nie będę w stanie ci pomóc jeśli coś się stanie. Możesz też przydać się temu dziecku. ― Odetchnęła  głębiej, a jej dłoń opadła bezwiednie, gdy wyczerpane mięśnie poddały się i nie były już w stanie znieść tak niewielkiego wysiłku.
Nie chcę tego słuchać. Na pewno sobie poradzimy. Zawsze dawaliśmy radę ― wymruczała pod nosem, odrywając czujny wzrok od bialowłosego, by wlepić w dziewczynę lśniące od łez spojrzenie. Dopiero, gdy włosy przysłoniły jej twarz, odgradzając jej widok od nieznajomych, pozwoliła sobie na tę chwilę słabości.
Sama w to nie wierzysz, Kate ― mimo gorzkich słów, wciąż uśmiechała się nadzwyczaj łagodnie. Jak ktoś, kto był już gotowy na swój koniec. ― Pomóż im. Nie wyglądają na złych, a dobrze wiesz, co się tu dzieje.
„Mogę też szybko przynieść ci ulgę.”
Będę wdzię--
Ale o czym ty mówisz?! ― wrzasnęła łamiącym się głosem, gwałtownie zwracając twarz w stronę Growa. ― Nawet się do niej nie zbliżaj, skurwysynu!
Zabierzcie ją. Jest ich więcej, możecie nie dać sobie rady.
Przestań wypowiadać się za mnie. Nie zostawię cię tu ― wycedziła, gdy głos zaczął odmawiać jej posłuszeństwa.
Też byli w klatkach, ale eksperymenty ich złamały. Teraz nie mają skrupułów. Nie będą szukać wyjścia, dopóki nie pozbędą się wszystkich z tego budynku. Są niebezpieczni. Niektórzy słabsi, inni silniejsi... ― Porozumiewawczo opuściła wzrok na swoją nogę. ― Uważam, że będzie dla was lepiej, jeśli znajdziecie osoby, z którymi możecie trzymać się razem. Ale nie możecie ufać wszystkim. Niech chłopiec z nikim nie rozmawia.
Blondynka przygryzła dolną wargę i przełknęła ślinę. Zaraz wzdrygnęła się,gdy brunetka wbiła palce w jej udo. Wyprostowała się gwałtownie i... znieruchomiała, mogąc jedynie wodzić wzrokiem na boki. Widać było, że próbowała otworzyć usta, ale nie dała rady. Była w stanie wydawać z siebie tylko jakieś nieartykułowane dźwięki, jak ktoś, komu zasłoniono usta, gdy próbował wołać o pomoc.
Przepraszam, Kate. Nie mogę iść z tobą. I to ostatnia rzecz, o jaką cię proszę ― rzuciła spokojnie i kaszlnęła. ― Zrób to teraz. Schody są na równoległym korytarzu.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Choć wewnętrzny zegar tykał hałaśliwie, co sekundę roztrzaskując się dźwiękiem w umyśle wymordowanego, cierpliwie przeczekał całą rozmowę, pozwalając na wściekłe spojrzenie Kate, jej wieczne bluźnierstwa, jak i na spokojne wypowiedzi ciemnowłosej, którą niewiele się interesował, choć wszystkie siły dżentelmeństwa wymagały od niego choć krzty skupienia - czegoś w rodzaju szacunku dla konającej. Ale nie była przecież pierwszą osobą, którą życie poturbowało, nie ona jedna została wiecznym kaleką, nie tylko jej nie oszczędzono. Growlithe przesunął językiem po spierzchniętej wardze i przeniósł wzrok na Reia.
„Polecisz na jego słodkie oczy” - warknęło w umyśle. „A on zaraz upieprzy ci rękę przy samym ramieniu.”
Wsunął palce pod dłoń chłopca, przesuwając kciukiem po nadgarstku w niespiesznym, badawczym geście. Opuszką dotknął czarnego rzemyka, praktycznie potrafiąc sobie wyobrazić drżenie solidnych pasów, jakimi stała się Shatarai. Obroni go - bez znaczenia czy pod tym zdaniem kryje się chłopiec czy on sam. Wilczyca była wiecznie czujna, tropiła, węszyła, bez sekundy na odpoczynek gotowa do ataku. Albinos uniósł spojrzenie na Reia i zmrużył ślepia, puszczając mniejszą dłoń.
„Przepraszam, Kate.”
Obrócił lancet w dłoni. Odczekał jeszcze aż się pożegnają. Oczywiście, nie mieli na to wieczności, ale pozostały w nim na tyle wierne szczątki człowieczeństwa, by pozwolić im na wymianę ostatnich zapewnień i gestów, aż do czasu, gdy nienazwana dziewczyna dała mu znak.
- Odwróć się i zatkaj uszy - rozkazał chłopcu, ruszając przed siebie. Pierwszy bosy krok przypomniał mu o słabości ciała, aż zmarszczył na moment nos, przytłoczony nagłym zrzutem niewidzialnych głazów prosto na czaszkę. Gdy minął startowy szok zrozumiał, że to nie głazy, a salwa kolejnych wrzasków - mary przekrzykiwały się jedna przez drugą, próbując go szarpać i odciągać w tył, jakby co najmniej kierował się ku nagłemu załamaniu ziemi. Ich zęby przelatywały jednak przez jego łokcie, uda i brzuch, co jeszcze bardziej je rozwściekało. Ciszej - syknął, zsuwając z jednego z ciał długi kitel i podszedł do ledwo trzymającej się nitek życia dziewczyny. Odłożył materiał na bok, kucając przy czarnowłosej. Lars gdzieś w tle skulił się w ciasny kłębek i wtulił czarny pysk w puszystą kitę w kształcie pędzla. Jego miniaturowa sylwetka szybko została przysłonięta przez wielkie cielsko innego podświadomości, aż Wilczur przymknął na moment powieki. Uniósł wolną dłoń i rozmasował skroń, wypuszczając powietrze przez zęby.
Wdech.
Wydech.
Jeszcze raz.
Uspokój się. Pierdolona oaza z mnichem w pozycji kwiatu lotosu, jasne?
Ostatni raz zaczerpnął powietrza i otworzył oczy. Mary nadal były, ale ich sylwetki były rozmazane i wyblaknięte, a głosy dobiegały jakby zza bariery - przeciskały się tylko te najgłośniejsze skowyty, nadal mocno przytłumione nieistniejącą odległością. Ciężkie spojrzenie spadło wtedy na dziewczynę. Kiwnął lekko głową, ale gdy zrozumiał, że skamienienie Kate nie było efektem szoku czy bezradności, a mocy, uniósł dłoń i oparł jej palce na twarzy blondynki. Czarna mgiełka oplotła jej głowę, a po chwili na włosach i oczach zacisnęła się szorstka chusta.
Początkowo rozważał skręcenie karku - było to na tyle prędkie, że ranna pewnie ledwo by poczuła. Z drugiej strony trzask byłby w stanie załamać tak Kate, jak i chłopca, a dwa rozhisteryzowane elementy byłyby nie tyle irytujące, co uciążliwe. Pozostały stare, sprawdzone sposoby, choć było mu dziwnie - zwykle używał noży po to, aby zabijać w jak największym cierpieniu. Nikt go nie uczył manewrowania, które skończy się delikatnie i bez wrzasku. Wsunął jednak dłoń pod jej głowę i powoli oparł ją na opuszczonym kolanie. Jego usta poruszyły się bezgłośnie na kształt słów „Patrz na mnie”, gdy przykładał lancet do jej gardła. Za sprawą wampiryzmu wiedział, gdzie znaleźć arterię, a nacięcie pod kątem miało zapobiec ewentualnemu zatrzymaniu się ostrza, choć mając do dyspozycji tak nieprzystosowany do zabijania przedmiot powątpiewał, że skończy się na jednym cięciu.
Przynajmniej nie będzie wrzeszczeć. Ciężko by jej było z przeciętymi strunami głosowymi. Growlithe ostatni raz poprawił lancet w dłoni, opierając palec wskazujący na brzegu górnej, niezaostrzonej części, ostatni raz spojrzał jej w oczy i nacisnął zamaszystym ruchem, przekrawając się przez skórę, mięśnie, żyły, aż wreszcie arteria rozdwoiła się pod ciężarem ostrego przedmiotu. Krew chlupnęła, gdy usta zadrżały i rozwarły się do niemego krzyku. Na wszelki wypadek oparł dłoń o jej wargi i przytrzymał mocno, hamując ewentualne odzewy bólu. Wiedział, że Kate poruszy się natychmiast, gdy tylko życie jej towarzyszki zgaśnie. Będzie chciała za wszelką cenę dorwać się do niej, dlatego Growlithe zareagował szybko. Zamaszystym ruchem chwycił za przyniesiony wcześniej kitel i zarzucił go na czarnowłosą. Ledwie jego palce puściły białą tkaninę, a już zacisnęły się na ramieniu powracającej w łaski kobiety. Szarpnął ją stawiając do pionu i odsuwając od ciała, jakby był pewien, że w odruchu bezwarunkowym będzie chciała rzucić się ku martwej i potrząsając jej ramionami wrzeszczeć jej nad twarzą, że to był głupi żart, że wcale nie będą się z tego śmiały za kilka lat.
Był w stanie przytrzymać ją tak długo, jak długo miała zamiar się wyrywać. Czarna chusta zniknęła naraz. Dopiero, gdy miał pewność, że kobieta nie zrobi czegoś głupiego, puścił ją, lustrując spojrzeniem całą jej sylwetkę. Jakie ty masz moce? Pytanie nie wyrwało się jednak z jego przełyku. Najwidoczniej uznał to za nieodpowiedni moment - o ile jakikolwiek mógł być odpowiedni w położeniu, w jakim się znaleźli.
- Musimy się pospieszyć - rzucił zachrypnięcie, odstępując od niej na krok. - Zajmij się chłopcem.
Sam odstąpił od Kate i ruszył ku jednemu z położonych ciał. Kucnął przy jednym z nich, odchylając koszulę na karku powalonego na brzuch mężczyzny. Zerknął przelotnie na metkę, ale to, czego szukał, znajdowało się niżej. Opuszki przepłynęły nad linią kręgosłupa aż nie dotarły do przeszkody w postaci spodni. Brwi wymordowanego drgnęły lekko, gdy złapał martwe, wciąż nieznaczone pośmiertnym stężeniem ciało i przewrócił je na brzuch, by odpiąć wpierw pasek, a potem spodnie. „Na oko” powinny być na niego dobre, ale po krótkiej chwili, gdy zdążył już pozbawić nieboszczyka części garderoby i wciągnąć ją na biodra zauważył, że są trochę za luźne.
Zacisnął jednak pasek i zapiął sprzączkę, bosą stopą uderzając w but. Oczy zalśniły. Nie ten rozmiar. Rozejrzał się za innym mężczyzną, sondując wszystkich prędkim, niedbałym wzrokiem - zatrzymał się przy przypadkowej sylwetce i powtórzył ruch. Kwestia sekund, nim jego nogi nie znalazły się w stabilnym obuwiu. Uderzył jeszcze piętą o podłoże, wbijając ją mocniej w środek.
- Znajdź dziecku jakieś ubranie - rzucił jeszcze przez ramię, zawiązując jedną ze sznurówek. Czas było chwycić ponownie lancet i wyjść ku schodom.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dotyk białowłosego uspokajał chłopca. Był jedyną rzeczą w tej chwili, dzięki której nie odczuwał chęci płaczu, nawet obrzucany oszczerstwami przed nieznajomą mu kobietę. Wolał nie myśleć, co byłoby, gdyby przyszedł tu sam, a nieznajoma uznałaby go za swojego wroga. Rudzielec uczepił się dłoni Growa drobną rączką, jednak szybko wypuścił ją ze swojego uścisku, choć z początku jego palce drgnęły niepewnie. Wyczuwał, że za moment stanie się coś złego, nawet jeśli z ust żadnego z towarzyszących mu dorosłych nie padła jednoznaczna informacja o tym, co zamierzali zrobić z cierpiącą kobietą. Rei przyglądał jej się przez chwilę z szeroko otwartymi oczami, jakby za sprawą na krotko krzyżujących się spojrzeń miał poznać całą prawdę. Była miła, ale w tej chwili dostrzegł w jej spojrzeniu także smutek i prośbę o wybaczenie jej przyjaciółce, której jednak – jako że był niedoświadczonym chłystkiem – nie potrafił zinterpretować.
Ale-- ― poruszył ustami, z których ledwo wyrwał się jakiś dźwięk. Usta prędko zacisnęły się, a chłopiec ułożył ręce na sterczących, zwierzęcych uszach i przycisnął je mocno do czaszki. Choć go o to nie proszono, zacisnął powieki i dopiero wtedy obrócił się plecami do reszty.
Czekał.
Kate zdołała zaledwie spojrzeć na zbliżającego się Growlithe'a. Jej ciało wpadało momentami w krótkie drgawki, jakby do ostatniego momentu usiłowała walczyć i rzucić się w jego stronę, by zapobiec spełnieniu prośby czarnowłosej. Nawet jeśli rozumiała, że cierpiała i że jej szanse na przeżycie były nikłe, nie potrafiła dopuścić do siebie świadomości, że zaraz jej nie będzie. Wszystko było na tyle bezskuteczne, że nagle postanowiła zgłębić tajniki posługiwania się siłą woli, o czym świadczył coraz bardziej wściekły błysk w jej oczach, gdy młodzieniec znalazł się tuż naprzeciwko niej. Kolejny daremny trud.
Zapanowała ciemność.
Wreszcie poczuła, że odzyskuje władzę w ciele, ale zanim zdążyła coś zrobić, została poderwana na równe nogi. Szybko dotarło do niej, co się przed chwilą stało, a kiedy opaska zniknęła z jej oczu, zamiast spoglądać na oprawcę, przyjrzała się przykrytemu fartuchem ciału przyjaciółki, nadal wyglądając na kompletnie sparaliżowaną.
„Musimy się pospieszyć.”
Słowa Wilczura zadudniły jej w uszach, jakby docierały z zza jakiejś w połowie szczelnej błony.
„Zajmij się chłopcem.”
Dlaczego ty...? ― wyjąkała z trudem i przełknęła ślinę. Zacisnęła zęby na krótką chwilę, gdy zdezorientowanie stopniowo zaczynało ustępować miejsca wcześniejszemu gniewowi, przez który ich współpraca na pewno nie miała wyglądać zbyt kolorowo. ― Masz pojęcie, co w ogóle zrobiłeś? Gdybyś trochę się wysilił, mógłbyś pomóc mi ją zabrać. Nie musiałbyś podrzynać jej, kurwa, gardła! ― warknęła na tyle głośno, że Rei zsunął dłonie z uszu i obejrzał się za siebie. Nie powiedział nawet słowa, zawieszając wzrok na zakrwawionym kitlu. ― I jakim prawem zabierasz te ubra--
Jakiś trzask dobiegający z drugiej części korytarza, skutecznie zasznurował jej usta. Znieruchomiała, obracając głowę w tamtą stronę, by zaraz syknąć przez zaciśnięte zęby. Nie była słabą, bezsilną kobietą, która tylko czekała aż ktoś wybawi ją z opresji. Nie wiedziała też, z jakiego powodu jeszcze nie wbiła Growlithe'owi noża w gardło. Może podświadomie zdawała sobie sprawę, że jej plan mógł zakończyć się niepowodzeniem? Na pewno nie była mu jednak wdzięczna za to, że zrobił coś, czego ona nie odważyłaby się zrobić.
Lepiej, żebyś miał jakiś plan. Jeśli mam z tobą iść, przestań mi rozkazywać. Nie jestem niańką dla dzieci ― mruknęła pod nosem, ściągając brwi w poirytowanym wyrazie i zaciskając palce w pięści. Wszystkimi drobnymi gestami starała się ukryć to, jak bardzo chciało jej się płakać. Warknęła cicho, odwracając się od źródła swoich wszelkich problemów, uprzednio ukradkiem spojrzawszy na przysłonięte zwłoki bliskiej. ― Chodź, mały. Przepraszam za tamto.

-----------------------------------

Kate nie zdołała zdobyć zaufania chłopca, jednak przyjął zdjętą z jakiegoś mężczyzny koszulę, która przynajmniej zasłoniła większą część jego wychudzonego ciała. Zrobił to tylko dlatego, że Grow pewnie nie byłby zadowolony, gdyby zaczął sprawiać problemy. Rudzielec stał się jednak milczący w towarzystwie kobiety i prędko dogonił jasnowłosego, który wyszedł naprzód, kierując się w stronę schodów.
Wiesz jak się stąd wydostać? ― zagadnęła, wsuwając wcześniej znaleziony skalpel do kieszeni kitla, który zgarnęła dla siebie.
Drzwi do klatki schodowej otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Tam również panowała ciemność, którą przerywał jedynie słaby blask czerwonych światełek. Pusta przestrzeń pomiędzy schodami, wypełniona była nieprzeniknioną czernią, od której nie wiadomo było, co czeka ich na samym dole.
Wystarczyło, ze przeszli kilka stopni, a kawałek niżej usłyszeli śmiech cichy śmiech dziewczynki. Rudowłosy znów mimowolnie uczepił się ubrania Growa, gdy błękitnooka szatynka, wyglądająca na około jedenaście lat, wbiegła wyżej o kilka stopni, zatrzymując się przed nimi i wbiła wzrok w białowłosego.
Dlaczego jesteś sam? To niebezpieczne.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Przestań mi rozkazywać.”
Oh, nie ma za co, że uciąłem twoje kajdany, królewno.
Mimo mrowiących go w usta gorzkich słów nie pokusił się, aby wypowiedzieć je na głos. Powód był prosty: nie chciał jej drażnić. I tak obarczała go na tyle solidnym, wściekłym, ścinającym głowy spojrzeniem, że poczuł drętwienie karku, jakby faktycznie czuł na nim jakieś tępawe ostrze, pragnące oddzielić głowę od korpusu. Minimalizował jednak problemy do niezbędnego minimum ─ i dlatego dziewczyna odpadła już przy stadium kwalifikacji. Chłopiec natomiast wydawał się drobną przeszkodą, tak samo jak jasnowłosa. Ale jego plusem była, nawet jeśli udawana, Wilczur wciąż uważał, by się nie przejechać, lojalność i ─ co chyba najważniejsze ─ przekwalifikowanie go na przenośną torbę. Grow nie zapomniał w końcu o niczym, co wcześniej zagarnęli, a co do czego chłopiec dostał osobną misję o treści: „pilnować jak własnego gardła”. Z kolei blondynka... cóż. Jej swoistym minusem było to zbędne warczenie. Plusy jakoś zginęły w jego wibracjach.
Rei idzie w środku ─ zaznaczył jeszcze, na wypadek gdyby Kate postanowiła pchać się ze swoim Nie-Rozkazuj-Mi-Charakterem przed, jak mu się wydawało, bardziej bezbronnego członka ich niewielkiej grupy. Dopiero wtedy Growlithe  przeciągnął wzrokiem ostatni raz po kobiecie, spojrzał jeszcze na Reia i oparł dłoń o klamkę. Była zimna w ten najmniej przyjazny sposób.
Właśnie tak chłodny jest trup.
Wiesz o tym, racja?
Pewnie.
Przełamując obrzydzenie nacisnął na metal i uchylił drzwi do klatki. W środku było przytłaczająco. Czerwone pobłyskiwania tylko przypomniały o grasującym niebezpieczeństwie. Węch Growlithe'a natychmiast zaczął sondować teren, a wzrok przesunął się mimowolnie na sufit, gdy stawiał pierwszy krok. Nie był niepewny w całym tym dziwnym tańcu. Jego ciało mówiło: pójdę tam, choćby próbowali mnie wepchnąć na górę buldożerem. I nie kłamało. Był ostrożny, nie tchórzliwy. Kładł stopy twardo, ale powoli, jakby spodziewał się, że któryś ze stopni może się nagle pod nim zapaść i jego ufność okaże się zgubna...
A wtedy rozbrzmiał ten śmiech.
Mięśnie napięły się, źrenice zwęziły do form płaskich kresek na obu krańcach zaostrzonych jak noże. Wymordowany przystanął raptownie, rozglądając się po wąskim holu, wzrok kierując jednak na dno schodów. Nie musiał długo czekać, choć w obecnej chwili nie marudziłby, gdyby było inaczej.
Wszystkie filmy podpowiadały mu teraz, że mała dziewczynka oznacza kłopoty. A już tym bardziej, kiedy wydobywało się z niej coś innego niż rozpacz uformowana w szloch czy krzyk. Śmiała się. To przecież nie wróżyło zdrowia psychicznego. Zacisnął więc wargi i zmarszczył brwi, czekając niecierpliwie na rozwój wydarzeń. Nie chciał się cofać, bo to oznaczało oddalenie się od wyjścia ─ a na to nie mógł sobie pozwolić ani w obecnej sytuacji, ani w żadnej innej.
„Dlaczego jesteś sam?”
I jak na zawołanie, klnąc na siebie we wszystkich znanych językach, zerknął przez ramię, w miejsce, gdzie powinni być Rei i Kate. W końcu zdawało mu się, że słyszy ich głosy, czuje wonie tak samo intensywnie jak wcześniej, że ich oddechy padają na jego kark, przyprawiając ciało o drżenie nieprzyjemnego w tym wypadku podniecenia.
W czym rzecz? ─ syknął zaraz, robiąc kolejny krok naprzód, ku dziewczynce, którą ściął spojrzeniem. ─ Ty też jesteś tu sama, mylę się?
Nawet jeśli, to był przygotowany. Ciepło ogarnęło już wnętrze jego dłoni, choć ogień nie wydostał się jeszcze poza barierę złożoną ze skóry i mięśni. Miał w drugiej ręce lancet, ale moc była bardziej kontrolowana, gdy przychodziło mu walczyć na odległość.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach