Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down


Historia alternatywna - Growlithe x Ourell Ourellpob_wxxpsre


Miejsce akcji: Desperacja, siedziba DOGS, pokój medyczny.
Czas: Zimowe popołudnie.. i tyle wystarczy.
Aktorzy: Growlithe, Ourell... i NPC.
Inne: Historia alternatywna.


***

Skrzypnięcie.
Spokojnym ruchem odwrócił się w stronę drzwi, witając zmęczonym spojrzeniem kolejnego jegomościa.
- Coś ty sobie zrobił? – siedzący przy stole mężczyzna przeczesał roztrzepane kłaki w akcie rezygnacji, przypatrując się osobliwemu widokowi, który skutecznie zwrócił na sobie jego uwagę. Krew spływała strużkami po bladolicym policzku, zatrzymując swój tor dopiero przy zadziornie podniesionym kąciku ust. Włosy w barwie identycznej co nietypowa ozdoba, jak zwykle ułożyły się w artystyczny nieład, próbując dorównać w swej niedbałości blondwłosemu medykowi, choć zdawałoby się, że nie wymaga to od nich zbyt wielkich pokładów energii. Bez wysiłku podkreślały oblicze mężczyzny, który w dniu dzisiejszym wyglądał na wyjątkowo zaczepnego.
- Nadziałem się na bramę. – bynajmniej nie brzmiało, jak dobra zabawa, choć wyszczerzone zęby i o dziwo przyjaźnie przymrużone oczy, wskazywały na to, że sam poszkodowany nie prezentował się jak ktoś, kto prawie wydłubał sobie oko. – Długa i nudna historia. – wzruszył lekceważąco ramionami, wyjątkowo rozbawiony śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy medyka, który jak zwykle niemo wyolbrzymiał niektóre sprawy. Ourell zawsze był konkretny, a przynajmniej na wstępie. Od razu brał się do roboty, zadając pytania, które jego zdaniem istotnie wpłynęłyby na dalszy przebieg leczenia. Rudowłosy jeszcze nigdy nie doświadczył żadnych złośliwości czy niepotrzebnych komentarzy od medyka, póki ten nie skończył swojej roboty. Jednak ilekroć wpatrywał się w pieczołowicie badające jego ciało błękitne ślepia, zawsze widział w nich niepohamowaną chęć wygłoszenia moralizatorskich kazań, zanim nastanie dogodna chwila na upomnienia. Niewyobrażalnie śmieszył go widok kogoś, kto był tak beznadziejnym przypadkiem pracoholika. Podkrążone oczy i powinność, która nim kierowała, była dobra w jego zawodzie, choć zadziornie uśmiechnięty delikwent zawsze miał ochotę, by wyrwać gdzieś Bernardyna i pokazać mu, że życie nie zamyka się na bandażach i plastrach.
Mimo wszystko nigdy tego nie zrobił…
Od strony Ourella sytuacja wyglądała mniej śmiesznie. Morda Lilouch’a prezentowała się co najmniej tragicznie. O ile wszystkie podstawowe elementy jego twarzy były we właściwym miejscu i pozycji, tak anioł słusznie zauważył, że posoka imitująca miniaturowy wodospad, wymagała od niego lekkiej korekty. Natychmiast zauważył przecięcie na łuku brwiowym, co samo w sobie poważną dolegliwością nie było (no hej.. John dwa dni temu stracił nogę i kawałek ucha!), niemniej jednak wymagało opieki. Rana intensywnie krwawiła, przez co chłopak nabrał makabrycznego wyglądu, a jego rozbawienie nie sprawiało, że efekt zelżał.
- Usiądź. – powiedział w końcu Ourell, natychmiast podnosząc swoje cztery litery, włączając je w tryb mobilny. Podszedł do leżącej na materacach torby i uprzednio ją przegrzebawszy, nareszcie wyciągnął z niej jakiś wyjątkowo czysty - jak na te warunki – materiał, który posłuży mu jako gaza. Lilouch w tym czasie posłusznie zasiadł na pryczy, zlizując przy okazji krew, która osadziła się w kącikach ust. Paskudny metaliczny posmak odebrał mu nieco nastrój do śmiechów i chichów, acz dalej uparcie wpatrywał się w krzątającego się po pokoju medyka, który właśnie napełniał jedną z mniejszych misek wodą. Mimo wielu czynności takich jak sprawdzenie czystości miski, przetrzepanie przechwyconych wcześniej szmat i przekonanie się czy aby na pewno ta woda jest mokra zaopatrzył się w dogodną ilość wody, Bernardyn znalazł się z pełnym asortymentem przy pacjencie po niespełna pół minucie. Pochylił się nieco nad rudzielcem, przytykając mu prowizoryczną gazę do rany. Następnie wolną ręką chwycił jego dłoń i samodzielnie naprowadził ją na opatrunek. Lilouch nie protestował.
- Trzymaj mocno. Trzeba zatamować krwotok. Przy okazji trochę Cię obmyję.. twoja twarz wygląda upiornie. – westchnął, raz jeszcze przemykając spojrzeniem po strużkach krwi, wiodących od prawego łuku brwiowego, po samą szyję. Lilouch natomiast uśmiechnął się nieznacznie, znowu odnajdując w spotkaniu z Archangelem jakąś przyjemność.
- Schlebiasz mi… – fuknął rudzielec, acz nadstawił się posłusznie, by nie utrudniać Ourell’owi pracy. Kiedy ostatnim razem uciekał od niego łbem, uważając, że naklejanie plastra na rozcięty policzek jest lekką przesadą, anioł nie krępował się, by podskakiwać przed nim, jak na trampolinie, chcąc osobiście przykleić wymagany opatrunek. Wyglądało to dosyć śmiesznie, ze względu na różnicę wzrostu między nimi. Lekarz był grubo ponad o głowę niższy. Jednak tym razem nie miał żadnych problemów, by lepiej przyjrzeć się ranie. Pochylił się nad poszkodowanym i mocząc jeden z wolnych kawałków szmaty wodą, zaczął delikatnie przejeżdżać nią po twarzy Kundla.

A tak przyjemniaczek wygląda...:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Puk... puk... Cisza. Puk... puk... cisza... Puk... puk... cisza. Puk...
- Growlithe? – zabrzmiał nowy głos.
Coś ostatni raz uderzyło o ścianę (puk...) i wpadło idealnie do ręki uwalonej na kanapie postaci (cisza). Dłoń zawisła nieruchomo w powietrzu, zgięta w nadgarstku, dzierżąc artefakt zagłady w postaci okrągłej, postrzępionej, wygryzionej tu i tam zielonej piłeczki tenisowej. Hana przyglądała się przez chwilę przedmiotowi, który wydawał się jedynym kolorowym akcentem na tle całkowitej szarości, czerni i ciemnego brązu. Dopiero po chwili ocknęła się i skierowała spojrzenie nieco niżej. Przebiegła wzrokiem wzdłuż ramienia, aż dotarła do odchylonej głowy. Mimo niewygody, leżący chłopak przekręcił się tak, by spojrzeć za siebie i dostrzec twarz osoby, która zakłóciła mu spokój. Nawet jeśli oznaczało to konieczność przyglądania się jej do góry nogami.
- O Boże! – krzyknęła nagle. Jej intensywnie różowe oczy zrobiły się dwa razy większe. - Krwawisz!
Była bardzo spostrzegawcza.
Ignorując zaskoczenie, jakie przemknęło prędko po twarzy Wymordowanego podbiegła do niego, chwytając za przebitą dłoń. Objęła ją obiema rękoma, tak, jakby chciała schwytać ładny okaz owada. Piłeczka tenisowa siłą rzeczy została wytrącona z uścisku, spadła na ziemię i podskakując zastukała o nią parę razy, by później w milczeniu potoczyć się pod stół i tam już się schować na dobre. Growlithe uniósł lekko brew, przyglądając się malowanemu przerażeniu. Dziewczyna przegryzła dolną wargę, czując ciepłą ciecz ściekającą na jej palce. Wiedziała, że zrobiła źle. Jej gwałtowna reakcja z pewnością nie przypodoba się przywódcy gangu, ale wewnętrzna potrzeba... cóż, uświadomienia go o tym, że jest ranny, była o wiele silniejsza od zdrowego rozsądku.
Najwidoczniej nie wszyscy posiadali odpowiednio wyostrzony instynkt samozachowawczy.
Ścisnęła go mocno.
- Trzeba to opatrzyć! Krew nie przestaje lecieć. Dobrze się czujesz? Kręci ci się w głowie? Boże, dźgnięto cię czymś? Masz dziurę na wylot... i to wielkości... to będzie z 2 centymetry! – upierała się przy swoim, w r e s z c i e zerkając niepewnie na twarz chłopaka. To co na niej zobaczyła nie równało się jej oczekiwaniom. Spodziewała się złości, może nawet gniewu lub czystej furii, bo w końcu z tego głównie znany był w organizacji. Zamiast tego dostrzegła tylko zaciśnięte lekko wargi i opuszczone spojrzenie. Wpatrywał się w ich dłonie z czymś, czego nie potrafiła dokładnie opisać. Nagle go puściła. - Przepraszam! Naprawdę! Ja... ahaha... no... o jejku...
- Hana, tak?
- Nie, nie, ale ty się nie krępuj! Jedz! – Zaśmiała się niemalże histerycznie. Zaraz jednak przerwała, gdy tylko białowłosy się poruszył. Podniosła nawet dłonie w geście obronnym i cofnęła się o krok, odwracając głowę w prawo. Byle jak najdalej od jego spojrzenia. Nie wypowiedziała już żadnego słowa, ale jej usta cały czas się poruszały. W kółko wypowiadała „nie zrób mi krzywdy”, nie używając do tego dźwieku.
Postać przed nią powolnym, wręcz leniwym ruchem podniosła się do siadu. Growlithe wpatrywał się w nią spod roztrzepanej grzywki, zerkając to na drżące dłonie, to na uciekające z prawa na lewo oczy. Najwidoczniej to on miał być tym, który powinien przeciąć ciszę ostrym nożem głosu.
- Po co przyszłaś?
Dziewczyna wyprostowała się nagle jak struna, zwieszając ręce wzdłuż ciała. Stała przed nim na baczność, wypinając niezbyt pokaźną pierś do przodu. Nadal na niego nie patrzyła. Przedstawiła mu pokrótce sytuację, jaka spotkała ją parę godzin wcześniej. Że w Apogeum Desperacji zaczepił ją jakiś mężczyzna, upierając się do końca, że „musi porozmawiać z Wilczurem DOGS”. Streściła wszystko jak tylko umiała, a gdy nareszcie skończyła wytłumaczenia, zerknęła na niego niepewnie. Jej szczupłe ramiona podniosły się trochę wyżej, gdy przyglądała się jego twarzy.
Dostrzegła ruch jego oczu, gdy sam chciał spojrzeć w jej stronę, ale w tym samym momencie rozległ się cichy huk i Growlithe stracił zainteresowanie. Powiódł spojrzeniem prosto ku tunelowi, z którego wydostała się kolejna sylwetka.
- Do jasnej cholery, kto znowu zostawił trupy przed wejściem? – Rainbow władowała się do środka, od razu odnajdując Growlithe'a. - No wreszcie cię znalazłam! Słyszałeś?
- O czym?
- No o tej całej burdzie, Grow! Co ty, świata nie znasz?
- Ano... przepraszam... – Hana spojrzała nieśmiało na dziewczynę, ale ta nawet nie obdarzyła jej pojedynczym zerknięciem. Od razu podeszła do białowłosego i chwyciła go za nadgarstek. Dziwnym zbiegiem okoliczności akurat rannej ręki.
- Idziesz ze mną! Muszę im skopać cztery litery, no a przecież nie pokażę się bez mężczyzny!
- Nadmuchaj tego co zwykle.
Hana westchnęła, wyciągając dłoń w ich stronę. Nie zdążyła jednak nawet tknąć przywódcy, bo nieznajoma jej dziewczyna pociągnęła go i podniosła z kanapy. Hana przestraszyła się i cofnęła rękę.
- Nie żartuj nawet! – bąknęła Rainbow, próbując pociągnąć go w swoją stronę. - Musimy iść!
- ...
- Szybko!
- Ano...
- ...
- No ruchy, Grow!
- Przepra--
- BO CIĘ ZARAZ..!
- ...
Hana chwyciła Rainbow za brzeg spodni.
- Ja... – zaczęła  nieporadnie, wreszcie zyskując jej zainteresowanie.
- Co jest?
Hana wskazała na ich ręce. Palce Dobermanki były już całe uwalone krwią, choć wyglądało to tak, jakby Rai dopiero się o tym dowiedziała. Mruknęła coś i puściła nadgarstek wymordowanego, jak oparzona. Czy one wszystkie musiały reagować tak samo?
- Jesteś ranny! – warknęła, zerkając oskarżycielsko na Wilczura.
Chłopak prowokacyjnie uniósł brew i wyprostował się, wreszcie nieciągnięty przez żadną siłę.
- Umierasz! – dodała prędko.
- Musi iść do lekarza.
- No jak nie, jak tak! I to natychmiast! Grow, idziemy!
Parsknął kpiąco.
Nawet go nie bolało.
- Bo cię tam zaniosę – zagroziła Rainbow, biorąc się pod boki.
Brew podskoczyła mu jeszcze wyżej.
- No to Hana cię zaniesie!
- ...
- Ano... chyba i tak nie ma co się spieszyć.
- Dlaczego?
- Dopiero co do Ourell'a wchodził pokiereszowany rudowłosy... Hm... jak on się nazywał..? Li... Lo..? Lily?
- To ktoś ważny?
- Noo... mm... nie do końca. Ale był zakrwawiony!
- Trudno! To poważna sprawa, nie, Grow? Grow..?
- Przed chwilą tu stał...
Dziewczyny wymieniły podejrzliwe spojrzenia.

Nie do końca potrafił to opisać. Początkowo zakładał, że jeśli odpocznie, rana zrośnie się sama. Nie  było to przecież niczym, co zagrażałoby jego życiu czy ogólnemu zdrowiu, a ignorowanie zadraśnięcia wychodziło mu nader sprawnie. Więc dlaczego? Dlaczego, do jasnej, rogatej cholery, teraz byłby w stanie roznieść całą Kryjówkę, byle dostać się do pokoju? Idąc ciemnymi korytarzami, wypełnionymi ciężką wonią mokrej ziemi i duchoty, zaczął się zastanawiać, dlaczego nie zjawił się u niego natychmiast.
„Rudowłosy...”
Usta wymordowanego uformowały się w krzywą kreskę, gdy przemykał dłonią po zdrętwiałym karku.
„Jak on się nazywał..?”
Mimowolnie przyspieszył, zaciskając zranioną dłoń w pięść.
„Li..?”
Tch.
„Lo..?”
Cholera. Pieprzony dryblas.
„Lily?”
Blisko.
Lilouch.
- Schlebiasz mi...
Dwa słowa, w których Growlithe usłyszał uśmiech. Cmoknął pod nosem rozeźlony. Wybije mu go razem z zębami.
Ledwie kawałek szmaty dotknął zranionego miejsca na  twarzy Kundla, drzwi do pokoju uchyliły się i z cichym skrzypnięciem wpuściły do środka nową osobę. Bez dwóch zdań powinni dać mu order za rozwagę. Nie wierzył, że byłby zdolny zachować taki spokój, gdy w środku gotował się żywcem. Czuł niemalże jak wszystkie wnętrzności palone są przez nienaturalny objaw złości, ale w rzeczywistości twarz pozostała bez wyrazu. Nie słychać było nawet cięższego oddechu, jakby wcale się nie spieszył, tylko przyszedł lekkim, spacerowym krokiem. Podniósł harde spojrzenie prosto na Ourell'a, absolutnie ignorując Lilouch'a.
- Nie spieszcie cię – mruknął zachrypniętym głosem, opadając na rozłożone łóżko polowe, ustawione dziś tuż obok drzwi. Zachowywał się, jakby był u siebie i - poniekąd - takie też miał wrażenie. Był cały sztywny od zbyt długiego leżenia, trochę zmęczony i rozleniwiony, ale poza tym czuł się jak w domu. Szczególnie teraz, gdy niespiesznie zaczęło docierać do niego, że zdążył. Przechylił głowę na bok, wspierając się z tyłu rękoma. Jego wzrok nareszcie prześlizgnął się na zakrwawioną twarz Kundla. Nie. Tego nawet nie można było nazwać „wzrokiem”. To był ostry jak brzytwa sztylet. - Poczekam.
Mimo neutralnego tonu, miał ochotę chwycić Ourell'a za nadgarstek i odciągnąć go od Lilouch'a na taką odległość, by ten nie był w stanie go choćby musnąć ręką. Gdybyś tylko wiedział, jak brudne myśli ma na twój temat, warknął, stukając bezgłośnie palcem o brzeg łóżka.

x aktualny ubiór
x obrażenia: przebita na wylot prawa dłoń
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mokry kawałek materiału musnął poplamiony krwią policzek rudzielca, lecz nim ten zdążył choćby poczuć chłód, który rozszedł się po tym miejscu, Ourell powolnie, acz pewnie odkleił od niego szmatę, która mimo tak krótkiego kontaktu z ciałem, zdążyła nieco zabarwić się na czerwony kolor. Błękitne ślepia odnalazły postać Wilczura w zastraszającym tempie omiatając całą jego sylwetkę, w poszukiwaniu jakiegokolwiek powodu, dla którego miałby się tu znaleźć. Nie zadawał żadnych pytań. Nie mógł powiedzieć, że znał Growlithe’a na wylot, jednakże miał z nim styczność tak wiele razy, że zdążył się zniechęcić do opisywanych przez niego historii. Chłopak bił rekordy w wymigiwaniu się od szczegółowych odpowiedzi, co nie raz sprawiało, że Ourell gotował się od środka. Wolał sam zobaczyć co było grane, by choć trochę ukrócić sobie cierpień. Sprawne oko występowało tylko sztuk raz, jednak nie potrzeba być wyjątkowo wyczulonym, by zauważyć przebitą na wylot rękę.
Momentalnie… sflaczał. Ramiona opadły mu nieco w dół, a twarzy nabrała zrezygnowanego wyrazu. Znowu, Grow? Znowu? Wydawał się być nie tyle co niezadowolony z kolejnego obrażenia, którego nabawił się jego przywódca, a rozczarowany faktem, że dalej o siebie nie dbał – bo przecież jak inaczej miałby to zinterpretować medyk, który na rany tego pana był wyjątkowo wyczulony? Nie tylko białowłosy wyglądał, jakby codziennie bawił się nożami, wszak wszyscy żyli w Desperacji, jednak z jakiegoś powodu anioł ubzdurał sobie, że Growlithe wydawał się bardziej zniszczony, niż reszta Psów. Może słusznie? Zresztą.. Wilczur nigdy nie wyglądał na szczególnie przejętego swoimi obrażeniami. Choćby oderwano mu rękę, dalej dzielnie brnąłby do przodu tak, jakby nic się nie stało. Ktoś ten ból musiał przejmować, a Ourell wydawał się jedynym zdolnym do tego człowiekiem w pobliżu.
Medyk szybko wrócił do opatrywanego rudzielca, acz tym razem postanowił się pospieszyć… w końcu nagle zrobiła się do niego kolejka. Ciężkie westchnięcie, które wyrwało się z jego ust, zwróciło na sobie uwagę Lilouch’a. Mężczyzna momentalnie spochmurniał, spoglądając kątem oka na przybyłego Growlithe’a.
- Nie poczekasz. – rzucił nagle Ourell, kończąc wymywać wyłącznie miejsca najbliższe ranie, przy której pierwszy pacjent dzielnie przytrzymywał szmatę, chcąc zatamować krwotok. Zachariel machinalnie podłożył mu pod palce kolejną warstwę materiału, widząc, jak zaczyna przebijać czerwony kolor. – Trzymaj mocniej. – rzucił do Lilouch’a, odrywając się od niego z brudnymi od krwi szmatkami, którymi niespełna kilka sekund temu przemywał pokrwawione ciało. Rzucił je do jednej z misek wystających spod stołu, samemu niemalże biegnąc ku bali z wodą, aby z lekkim posiłkowaniem się własną mocą, jak najszybciej umyć ręce. Następnie chwycił po kolejny materiał i podbiegł do Wilczura, zerkając kątem oka na rudzielca, który wpatrywał się w nich beznamiętnym spojrzeniem. Niezbyt miła odmiana po tym, gdy niespełna kilka chwil temu ładnie się do niego uśmiechał, jednak Ourell wydawał się nie zwracać na to szczególnej uwagi. Wyjaśniał sobie, że to normalne... każdy byłby niezadowolony, gdyby jego leczenie zostało przedłużone przez wparowanie kolejnego pacjenta, prawda?
- Co się stało? Gdzie się tak załatwiłeś? – zapytał spokojnie bez krzty rozczarowania czy niezadowolenia, którym odznaczał się przy ujrzeniu Wilczura. Zupełnie tak, jakby jego nastawienie zmieniło się wraz z podejściem do poszkodowanego. Nie miał czasu na narzekanie. Nie miał też czasu, by ucinać sobie dłuższe pogawędki, więc mimo dania białowłosemu wrażenia, że mógłby porwać się na długą historię, przeplataną zabawnymi dygresjami na temat obrażenia, którego się nabawił, a Ou i tak by go z zaciekawieniem słuchał, sam zapierdzielał ze wszystkim jak motorek, próbując ogarnąć dwóch poszkodowanych jednocześnie. Ukucnął tuż przed Wilczurem i z wyjątkową delikatnością ujął w dłonie zranioną rękę i zawinął ją w materiał, póki co po prostu ją zabezpieczając. Niech chociaż zatamują krwotok. – Przytrzymuj, ale ostrożnie. Masz w niej czucie? – jak na zawołanie musnął kciukiem odsłonięty opuszek palca Wilczura. – Jeśli nie, to mamy kłopot. – no co ty nie powiesz, Ou. Chłopak zmarszczył nieco brwi, jak zwykle, kiedy zaczynał zastanawiać się nad tym, co powinien zrobić. - Za chwi-..
- Ourell, przebija. – suchy głos przebiegł przez pomieszczenie, automatycznie zmuszając anioła do odwrócenia głowy w stronę pierwszego pacjenta, który najwyraźniej nie mógł znieść tego półminutowego braku zainteresowania. Archangel oczywiście ekspresowo przemył ręce i wrócił do Lilouch’a, przyglądając się przytrzymywanym przy ranie szmatom. Nie zauważył żadnego przebicia. Mimo to, nie uznał tego przywołania, jako czegoś złego.
- Myślę, że chyba będziemy mogli to w końcu zszyć. – pokiwał głową w zamyśleniu, pozornie kompletnie zapominając o siedzącym przy drzwiach Growlithe’cie. - Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz mi utrudniał…
Chłopak z rozciętą brwią natychmiast parsknął krótkim, cichym śmiechem, najwyraźniej przypominając sobie jedną z zaistniałych między nimi sytuacji.
- Już Cię za to przepraszałem!  
- Uraz pozostał. - dobiegł do półki, z której sięgnął niewielkie pudełko. Zaczął je przegrzebywać, w pewnym momencie wyraźnie podnosząc z nad niego łeb i zerkając na ułamek sekundy w stronę Wilczura. O nim też pamiętał.
Jedno spojrzenie, a tak wiele do przekazania.
Żyjesz?
Boli?
Co się stało?
Mów.
Trzymaj to porządniej, do diabła.
Przepraszam, że musisz czekać.
Odnalazłszy igłę i nić, powrócił raz jeszcze do Lilouch’a.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach