Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Wcale mały sklepik z równie niewielkim szyldem nad drzwiami "Zajączek". Nie wyróżnia się niczym wśród innych budynków, nie licząc drobnego podjazdu, na którym parkują dostawcy lub hodowcy, którzy przywożą nieduże zwierzęta hodowlane.
W środku znajdują się dokładnie cztery pomieszczenia. Pierwsze - główne - jest sterylnie białe. Podłogi, ściany i nawet meble rażą śnieżnobiałą bielą. Wyraźniejszym akcentem jest czerwone mięso równo poukładane za szklaną lodówko-ladą. Oraz, rzecz jasna, niemal dwumetrowy sprzedawca i jedyny pracownik. W głównym pomieszczeniu nie znajduje się już nic więcej. Jedynie waga oraz plastikowe i sylikonowe woreczki ukryte na jednej z dolnych półek lady.
Drugim pomieszczeniem jest chłodnia - oddzielona od całej reszty grubymi, szczelnymi drzwiami, które znajdują się bezpośrednio za blatem z kasą. Trzecie pomieszczenie służy do przygotowania mięsa do sprzedaży. Tam można znaleźć różne przyrządy pomagające w wypatroszeniu lub obdarciu ze skóry zwierzęcia. Również i tam wszystko jest niemożliwie wręcz białe. Przy ścianie stoi długi, metalowy stół, a na nim drewniane deski, na których zwykle porcjuje się mięso. Prócz tego śmietniki na skórę, wnętrzności i inne niepotrzebne już rzeczy.
Ostatnie pomieszczenie to składzik na różnego rodzaju przedmioty codziennego użytku. Miotły, mopy, olej... I inne takie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeff, pijanym krokiem zbliżał się ku sklepowi ,,Zajączek". A na co on tam idzie? I tak nie ma kasy, niby taki sobie chłopak z nieczystą bluzą. Usiadł przed wejściem do mięsnego, rzeźnika czy kto tam woli nazywać sklepy mięsne. Westchnął cicho, z kieszeni bluzy wyciągnął nóż, jedyny przyjaciel Jeffrey'a. Spojrzał na niego jak na jakąś ładną dziewczynę, po chwili wbij wzrok w niebo - Co tu tak gorąco? Nie masz gdzie świecić zółta kulko? - mruknął do słońca, machnął na nie ręką. Każdy ma swoje upodobania, nieprawdaż? Niektórzy leją się o jakiś tam znaczek, inni nałogowo chleją herbatę, jeszcze inni wypychają zwierzęta watą a Jeff, gada ze słońcem! Czyżby spadł już na samo dno tego psychicznego, doskonałego świata? Niektórzy by powiedzieli że tak, że on jest już niczym, tylko małym białym białasem bez krzty intelektu - ha, zonk! Jeff, wie coś tam, na przykład potrafi dodawać i odejmować, zna się na grzybkach różniastych potrafi nawet czytać! Ponownie westchnął, ten świat, to jebane słońce które świeci mu w oczy i grzeje mu włosy niemiłosiernie. Schował głowę w kolana by nie oślepnąć przez tego żółtego cośka na niebie. Boże, literówka, ty, daj m u chmurkę! Nie bądź żyd, chmurki mu pożałujesz? Nie no, westchnął ponownie - Ja pieprzę, jak gorąco! - warknął, proszę, proszę, Jeff, mówi sam do siebie, pogratulować temu panu, on jednak stoczył się na dno.


Ostatnio zmieniony przez Jeffrey dnia 27.10.13 15:00, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

System uruchomił się dokładnie o tej samej porze, co każdego innego dnia. Punkt godzina szósta – wszystkie wewnętrzne ustrojstwa leniwie zaczęły działać, o mało co nie spalając płyty głównej (jak zawsze zresztą). A13LOL był starym androidem. Naprawdę starym, który miał w sobie tyle błędów i niedociągnięć, że teoretycznie nikt o zdrowych zmysłach nie wypuściłby takiego do ludzi. Zresztą, nawet wglądał z deka przerażająco – pierwszy konstruktor bardzo się postarał, jeżeli chodzi o przerażający wygląd. Wielki, prawie dwumetrowy android o bardzo ponurym spojrzeniu i oczach wiecznie podkrążonych, jakby był przynajmniej naćpany. Pozory lubią mylić. Loliel – gdyż właśnie to imię miał zaprogramowane jako jego własne – był chyba najmniej agresywnym robotem, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Przez pewne błędy w swoim oprogramowaniu potrafił brzydzić się (o ile można w ten sposób to określić) niekiedy nawet swoją pracą.
Ale mniejsza z tym.
Android wytoczył się ciężko z magazynu i bacznie rozejrzał, rejestrując absolutnie wszystko – takie to uroki posiadania procesora zamiast normalnego mózgu – a jego lewa ręka momentalne się rozłożyła z cichym zgrzytem, a jej miejsce zajął nóż. Tak po prostu. Zwykły, najzwyklejszy nóż, taki do krojenia chleba nawet. Ciężkimi krokami przeszedł do chłodni – tak jak zawsze o tej porze – i zabrał skrzynię z surowym mięsem. Lekko i z łatwością, jakby podnosił właściwie poduszkę…
Przetransportował ładunek na zaplecze. Porcjował, pakował, porcjował… nieprzerwanie, bez słowa i w całkowitym skupieniu. Zaprogramowany do pracy. Wiecznej pracy, dopóki płyta główna nie ulegnie rozwaleniu. No, albo jeżeli ktoś do przeprogramuje. Albo się zbuntuje, co było naprawdę mało prawdopodobne, bo ciężko było o istotę bardziej praworządną. Ale to również można pominąć.
Wylazł z zaplecza, pochylając się w drzwiach, by nie uderzyć o futrynę i jego sztuczne oczy od razu wychwyciły ruch tuż przy progu. Nie zmienił wyrazu twarzy, tylko odstawił skrzynię z porcjowanym mięsem na podłogę i skierował się w kierunku drzwi. Zatrzymał się tuż przed drzwiami, ale zaraz nacisnął klamkę i pociągnął.
- Witam – oznajmił niskim, zrobotyzowanym głosem, patrząc idealnie w dół. – Czy mogę pomóc w czymś, przepraszam? – zapytał powoli, nie spuszczając wielce naćpanego i nieogarnialnego spojrzenia z twarzy tego człowieczka, który czatował na progu sklepu. Blokował wejście. A skoro tak siedział, to zapewne potrzebował pomocy. Miał w ręku ostre narzędzie, więc zapewne się bronił. Albo planował złamać prawo, atakując kogoś.
Loliel zmarszczył z lekka brwi, kiedy procesor nie wiedział, która opcja jest tą prawidłową i do której sytuacji powinien się dopasować. No cóż. Wyjdzie w praniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeff spojrzał na maszynę, łażące gówna. Westchnął cicho chowając nóż - Nie, możesz iść robić co tam se robiłeś - powiedział, warknął, splunął. Spojrzał z obrzydzeniem na maszynę. Noga go tak korciła, by zasadzić mu kopa, aż go swędziała! Podrapał się po prawej nodze. Wstał - Ej, a ty co tutaj robisz maszynko? Przyszedłeś do sklepu po mleko? Jak nie umiesz czytać to twój problem, wiesz? - bąknął, znów zaswędziała go noga. Spojrzał na nią, noga jak noga - ludzka. Ponownie się po niej podrapał. Noga wiedziała co chce zrobić Jeff, jednak chłopak wiedział że ta maszyna Szatana to przewidzi - A wiesz co, możesz coś dla mnie zrobić? - mruknął, zwykle nigdy o nic nie prosił prócz pieniędzy, jednak on ich teraz nie potrzebuje, on by tylko chciał szklaneczkę wody czy jakiegoś innego płyny które by mu nie zaszkodziło, byle się napić. Podrapał się po głowie. Słoneczko denerwowało oczy Jeff'a gdyż było pod idealnym kątem by świecić mu w oczy. Ciekaw, jak te maszyny Szatana widzą, jak mocną mają kartę graficzną? Westchnął cicho, prawa biała dłoń spoczywała na gorącej czuprynie Jeff'a, zaś lewa trzymała drewnianą rączkę noża, trochę lepką od krwi, ale cóż, trzyma rękę a ręka trzyma nóż, prawda? Głośno przełkną ślinę, podrapał się po głowie, tyle interakcji na raz! Niczym postać w grze MMO. Zaburczało mu w brzuchu, kiedy on ostatnio coś jadł? Noga która korciła właściciela przestała go namawiać na zasadzenie kopniaka w androida. Zresztą, co może taka maszynka? Mięsko pokroić? Na idealnie równe plastry, pysznie doprawić i zrobić kotleciki, pyszne kotleciki, kiedy Jeff ostatnio jadł takie kotleciki? Ślina napłynęła mu do ust, jak pomyślał o tych mięsnych specjałach. Jak by teraz takiego zjadł, kotlecika, nawet najmniejszego z jednym ugotowanym ziemniaczkiem, nawet nie posolonym byle ugotowanym. Gotowana pyrka z malutkim kotlecikiem, dla innych była by to darowizna, jakiś ochłap a dla Jeff'a? Uczta, taka uczta że by nią się przez tydzień żywił! Westchnął, ale mu się wzięło na wyzdychanie, gdyby była praca że za każde westchnienie był by dolar, Jeff w jeden dzień stał by się milionerem!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszyscy wiedzą, że ludzie muszą jeść, a tak się składa, że Minerwa jest człowiekiem. Przypadek? Nie sądzę. Tak czy inaczej - kiedyś nastaje ten okrutny moment, gdy trzeba się wybrać do sklepu, aby uzupełnić lodówkę i mieć czym ponownie zapchać swój żołądek. Panna Schivell akurat jest wyjątkowo kapryśna co do swoich posiłków, a już na pewno mięsa. W jej głowie zostało zakodowane, że mięso prosto z rzeźni jest o wiele lepsze niż to, które jest dostarczane do zwykłych sklepów i oto dlaczego tutaj się znajduje. Pocieszna nazwa "Zajączek" zawsze w jakiś dziwny sposób poprawiała jej humor i poszerzała i tak już szeroki uśmiech. Pogoda była wyborna - słoneczko świeci, wiatr tylko od czasu do czasu wieje w oczy. Mimo to postanowiła, że lepiej będzie odziać się w kurtkę przeciwdeszczową, tak na wszelki wypadek, bo w jesieni nigdy nic nie wiadomo z tą pogodą. Zanim jednak wkroczyła dziarsko do sklepu, ba, jeszcze zanim znalazła się obok niego, to poczuła głód. Zupełnie inny niż ten zwykły, który zaspokaja się jedzeniem. Dokładnie, nikotynowy głód. Nie wypada palić w masarni, ponieważ najprawdopodobniej większość ludzi nie chce czuć lekkiego posmaku dymu papierosowego w swoim smakowitym mięsku. Nawet w laboratorium wrzeszczą na nią, gdy zauważą, że gdzieś po kryjomu zapaliła sobie papieroska. Wyciągnęła jednego szluga, czując łagodne podniecenie, które towarzyszy jej przy każdym zapaleniu, lecz to cudowne uczucie od razu zabił strach. Stała na środku chodnika i niczym ostatnia sierota macała się po wszystkich kieszeniach. Przód spodni - brak! Tył spodni? Też brak! Jedna kieszeń kurtki? Nie ma! A w drugiej? Też nie! Masakra, ból, cierpienie, zdrada i nóż w plecy. Zapomniała zapalniczki. Kiedy już doczłapała się pod sklep, nie za bardzo obchodziło ją co to za ludzie, chciała tylko znać odpowiedź na proste pytanie.
- Przepraszam, macie ogień? - Jej głos był nieco słabszy niż zazwyczaj, zupełnie tak, jakby brak zapalonego papierosa w ustach wysysał z niej wszystkie soki życiowe. Wtedy jednak  zauważyła coś bardzo niepokojącego. Nóż! Zakrwawiony nóż! W rękach najpewniej niepełnoletniego delikwenta! Przez chwilę wpatrywała się namiętnie w ów przedmiot z miną, która wyrażała kompletne zagubienie i niezrozumienie sytuacji. Jeżeli delikwent pracował w rzeźni, to będzie to zrozumiałe, lecz w innym przypadku? Czemu androidy bądź straże się nim jeszcze nie zajęły? Nie musiała się jeszcze stawić w pracy, aczkolwiek to nie oznacza, że nie będzie się mieszać w takie rzeczy. Fakty się łączą - jego biedny wygląd, krwistoczerwone oczy i niebezpieczne zachowanie. Poczeka jeszcze z wyrokiem, możliwe, że to właśnie on poratuje ją zapalniczką. Później? Zobaczy się, przyszła tu po mięso, zupełnie jak każdy cywil. Nie będzie też robić scen w samym środku miasta, najwyżej zrobi to w środku sklepu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeff spojrzał na nowo przybyłą? Tak, na dziewczynę która właśnie postanowiła odebrać mu jedynego Androida z którym teraz rozmawia by mu zawracać głowę, czy co to on ma by kupić sobie kaszankę! Westchnął cicho, z kieszeni spodni wyciągnął pudełeczko zapałek -Zapałki mogą być? - powiedział zmieszany odwracając wzrok na dziewczynę. Ściągnął rękę z głowy, ciekawe kto pomyśli o człowieku który cały dzień chodzi z ręką na głowie? Wyciągnął rękę z kieszeni bluzy, dłoń była cała brudna od czerwonej posoki. Mruknął coś pod nosem. Spojrzał wyraźnie na dziewczynę, brązowe włosy, jednak Jeff dał by jej rude - oryginalniej. Dlaczego ona do cholery jest taka wielka? Jeff ma niecałe 170 cm, a ona? Ponownie mruknął coś pod nosem. Twarz Jeffrey'a wykrzywiła się w grymasie - Co? Czemu się tak na mnie gapisz? - warknął. Czyżby nowo przybyła nigdy nie widziała chłopaka? Kilka włosów spadło na czerwone oczy Jeff'a. Westchnął, nie, on załatwia sobie samozatrudnienie i zakłada firmę gdzie będą mu płacić za wzdychanie. Spojrzał na Androida, gapił się na niego, dlaczego wszyscy się na niego gapią! On jest normalny, no dobrze... Schował twarz w dłoniach - Eh... - krzyknął. Jak on nie cierpi być w centrum uwagi. Łowca który jest rozchwytywany przez Androida i dziewczynę, błagam was...


Ostatnio zmieniony przez Jeffrey dnia 07.11.13 14:36, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Android najwyraźniej nie reagował na jej przybycie, zaś Minerwa wytłumaczyła to sobie, że to zapewne jakiś starszy model - wyjątkowo starszy - i potrzebuje trochę czasu na odpowiedź na to, co się dzieje wokół niego. Na szczęście nieznajomy o wyglądzie osoby, której udało jej się szczęśliwie uciec z domu dla obłąkańców, potrafił pokazać jej swoją dobrą wolę i zaproponował zapałki. Przez chwilę się zawahała, nim wyciągnęła po pudełeczko. Dosyć staromodnie, jak na te czasy, które aktualnie panują. Choć ona też nie wykazywała się nowoczesnością, bo przecież teraz wszędzie są te e-papierosy, podobno lepsze dla zdrowia, ładniej pachną i tak dalej. Jednak dla niej liczyła się ta magiczna chwila zapalenia i choć przechodziła przez to już tysiące razy w swoim życiu, to nadal czuje ten dreszczyk. Palenie naprawdę było dla niej czymś specjalnym i mogła się samą tą czynnością narkotyzować, jakby dziwnie to nie zabrzmiało.
- Yeah, dzięki - odrzekła krótko na jego pytanie i w końcu odebrała od niego zapałki i wykonała tę uroczystą czynność zapalenia szluga. Jednak dopiero za drugim razem udało jej się wzniecić ogień, ponieważ - prawdę mówiąc - dawno nie używała zapałek, za to miała stosy zapalniczek i akurat dzisiaj musiała zapomnieć każdej z nich. Po prostu była pewna, że miała choć jedną przy sobie, więc nie brała kolejnej. Zaciągnęła się porządnie i jej wzrok szybko odsunął się z twarzy chłopaka na jego zakrwawioną rękę. O-ho. Trzeba kogoś o tym zawiadomić, w tym mieście to już na pewno nie jest normalne. Jakiś psychopata bezkarnie łazi po ulicach Miasta-3, a jeżeli prawdziwy cywil ujrzy taki widok, to na pewno nie będzie cicho. Mruczał coś pod nosem - obłąkaniec, na pewno. I to nie stąd, a spoza miastowych murów. Cholera, to nie czas i miejsce na rozchwytywanie tych ścierw, ale tak bardzo swędziały ją paluszki, by zacisnąć się na jego szyi. Ale nie mogła, gdyż był uzbrojony, a nie chciała siebie narażać. Android sobie spokojnie poradzi, natomiast ona już nie. Oddała mu po cichu zapałki, wciąż mierząc go wzrokiem.
- A zabronisz mi się na ciebie patrzeć? - prychnęła w jego stronę niskim, groźnym tonem. Nie czekała na jego odpowiedź. Jakby czarnowłosy naprawdę nie chciał być w centrum uwagi, to by nie machał przed nosem ostrymi i zakrwawionymi narzędziami. Poza tym jego ubranie też nie było najczystsze i cały wyglądał jak siedem nieszczęść, zupełnie odznaczając się od utopijnego i wyidealizowanego wizerunku tego miasta. Widziała i czuła wiele przelanej krwi w swoim życiu, lecz zrobiło jej się nieco niedobrze. Gdy nie była w szaleńczym amoku podczas badań, to zachowywała się jak człowiek, jeszcze potrafiła. Przeszła jej ochota na soczyste mięsko i dzisiaj postawi na wegetariański posiłek albo chociaż zamówi z jakiejś knajpki, kiedy będzie już wystarczająco zdesperowana. Teraz pytaniem było: wycofać się czy przejść niby obojętnie obok tego świra. Hm, w sumie, to nieco ironiczne, że ktoś taki jak ona uważała drugą istotę za dziwaka. Zdecydowała, że odważy się poruszyć w przód i iść dalej własną drogą. Pragnęła tylko odejść od tego miejsca i nie mieć nic wspólnego z czarnowłosym. Nie wiedziała ile jeszcze zdoła się powstrzymać przed rządzą mordu. Ktokolwiek, kto nie jest człowiekiem - nie ma prawa żyć. A przynajmniej według niej. Ewentualnie anioły zostawi w spokoju, jeśli tylko one nie będą jej wchodzić w drogę. Tak czy inaczej - ruszyła się i nie zamierzała nawet się odwracać za androidem i wariatem. Nie wiedziała do końca gdzie zmierza, ale gdzieś na pewno.

[z/t]

// Ok, dobra. Przepraszam, ale ja jestem cierpliwa. Rozumiem, że teraz święto i tak dalej, że komuś mogli internety odciąć albo kot/pies/papużka/wąż coś zepsuł, lecz ile można czekać. Kulturalna jestem, kolejki się trzymam i ładnie czekam. Aczkolwiek koniec tego dobrego, też chciałabym pójść sobie gdzieś indziej, popisać z kimś, kto odpisuje szybciej. Drogi Lolielu - ostrzegałeś mnie, że masz mało czasu, ale też obiecałeś, że masz czas wieczorami. Przez te kilka dni myślę, że byśmy sobie spokojnie we trójkę zrobili tę małą sesję, a tu takie coś. Smuteg, halucynacje z niedożywienia i nóż w plecy. Nie miejcie mi za złe, ale trzeba też szanować czyjś czas. A miało być tak przyjemnie.
Btw Jeff - ile twoja postać ma rąk? XD Bo jedną miał na głowie, drugą wyciągnął zapałki a trzecia była w posoce?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

/Czynności ruchowe, Szakalku, jedna rączka musiała przerwać miłe zajęcie i wyciągnąć tzw. "zapsy"... Eh.. Lolielu niestety ale zgadzam się z Minerwą... mam parę rąk... co? Nie to, długo trzeba czekać...

Jeff już chciał zacząć machać jak jakiś psychol nożem przy twarzy i krzyczeć różne dziwne i nietypowe rzeczy przy okazji. Ale chwilka, tu jest ta zabawka żeźnikus-robotus, było by dość śmiesznie gdyby zadzwonił po tych wojskowych czy z czego tam, na następny raz ie bierze noża, ehe, chciało by się - nie ma go gdzie zostawić... Zgrabnie ominął androida, a może jednak posłuży się prawą kończyną? Spojrzał na tył androida. Splunął na blachę robota. Zaśmiał się, Boże, jak można być tak płytkim? Tylko na tyle go stać? Poprawił włosy niczym prawdziwa primadonna. Spojrzał za siebie, tak jakby wiedział że jakaś osoba która ma nad nim władzę stoi za nim, tylko czeka by chwycić go za ramiona swoimi mackami w wyssać mu oczy...! Wstrząsnął się na myśl o strasznym potworze-szefie. Oczy zostały zaatakowane przez pana słonko, ah! Pan słonko siebie nie oszczędza! Mruknął coś pod nosem, chyba coś o tym że mu zimno, tak, krążenie Jeff, krążenie krwi! A co będzie jak już spadnie śnieg? Będzie siedział w śmietniku pod stertami worków na śmieci? Chyba nie, toć jest Łowcą! Może znajdzie sobie w bazie jakieś łóżeczko? Westchnął, charakterystycznym ruchem rąk potarł swoje ręce i pobiegł z tond.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Najwyższy czas wziąć coś na ząb. Czy jakoś tak.
Mimo, że ból po uderzeniu dwoma rozpędzonymi bryłami lodu coraz bardziej ustępował, gdyż jej procesy regeneracyjne były co najmniej dwa razy szybsze, aniżeli takiego śmiertelnego człowieczka, to nic chyba lepiej nie regeneruje ciała, aniżeli coś do żarcia. Cay już zdążyła zgłodnieć, uciekając przed tymi "bombkami", a wiadomo - głodny stwór to zły stwór.
Tak też, kiedy uznała, że ból jej już tak nie przeszkadza, opuściła dotychczasowe miejsce schronienia pomiędzy drzewami. Pusta i zwabiona zapachem mięsa, zaciągnęła się w zupełnie inny zakamarek miasta. No nie ma chyba lepszego szwedzkiego stołu, aniżeli rzeźnia i sklep ze świeżym towarem?
Dany odcinek drogi pokonała lekko i swobodnie wznosząc się nad ziemią. Wylądowała pukając lekko pazurami o betonowe płyty chodnikowe. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując swoje dziwaczne ostre, przypominające pale ząbki. Przymknęła powieki, wciągając zapach krwi i świeżego mięsa. Najśmieszniejsze było zapewne, jak przykleiła się do szyby sklepu, liżąc jej gładką i zimną powierzchnię. Oczywiście, zamiast śliny pozostawiała po sobie ślady lepkiej, wiśniowoczerwonej, słodkiej i pachnącej akacją krwi.
Otworzyła oczy i rzuciła się na drzwi. O dziwo wiedziała, jak się je jeszcze otwiera. Pociągnęła za klamkę i wparowała do środka, rozkładając szeroko skrzydła tak, że obydwoma końcami dotykały przeciwległych ścian pomieszczenia. Wystawiła swój długi, wijący się język na zewnątrz. Otworzyła szerzej oczy i rzuciła się na ekspedienta szarpiąc nim i przewracając na ziemię. Dość dotkliwie go poharatała. Siedząc na nim jak na ofierze rozcięła mu policzek, potem skórę na umięśnionej ręce. A potem wyżyła się na klatce piersiowej rozszarpując ubranie i tnąc szponami skórę, na dodatek zaczęła się wgryzać w ciało nieszczęśnika. Dźwięk wydawanego przez ofiarę wrzasku sycił ją niemalże tak, jak mięso znajdujące się w lodówkach. Jak on śmie zabijać jej pobratymców?!
Wyrwała ugryziony kawałek skóry i wypluła na ścianę, po czym został czerwony ślad.
Kiedy nieszczęśnik co najmniej stracił przytomność, Cayenne odwróciła się i oparła się o kant lodówki, oglądając wabiące zapachem i wyglądem mięso. Porwała trzy największe sztuki karkówki w zęby i w ręce, nadto zawijając je sobie długim, prawie półtorametrowym sznurem kiełbasy, jak koralami.
Przecież i tak mnie nie złapią. Są tak beznadziejni i nieporadni...
Jak te króliki i kaczki tu wypatroszone.
Skoczyła na szybę lodówki ledwo utrzymując równowagę (przez co szponami porysowała szkło), po czym złożyła skrzydła, żeby wyślizgnąć się drzwiami i wylecieć stąd. Na zakończenie pomazała okna i szyld sklepu lepkimi od krwi ludzkiej dłońmi. A przy jej dłoniach naturalne było jeszcze porysowanie szkła.

No, ktoś będzie musiał tu posprzątać. Służby porządkowe! Gdzie wy jesteście?!
<--[z/t] -->
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach