Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Pisanie 23.09.17 23:18  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Byłem w pełni skupiony na pracy, tak jak zresztą prawie zawsze. Która była godzina? W zasadzie nie miałem pojęcia. Mogło być wcześnie lub późno. Gdy długo pracowałem, to czasami dni mi się po prostu zacierały. Potrafiłem kilka dni nie wychodzić z laboratorium zasypiając za biurkiem tylko po to, by po kilku godzinach się obudzić, kontynuując pracę, tracąc powoli poczucie która jest godzina, jaka jest pora dnia, a nawet który jest w zasadzie dzień. Kiedyś opowiadano historie o naukowcach, którzy w ten sposób umierali z głodu – mi to na szczęście nie groziło, bo nawet jeśli nie było czasu aby iść coś zjeść, albo by zjeść to co zostało dostarczone do labu, to zawsze można było sobie po prostu wkuć wenflon z jakąś glukozą i nie przerywając pracy pochłonąć kaloryczny ekwiwalent porządnego obiadu. A do tego wziąć jakieś środki poprawiające koncentrację. Kofeina? Takimi rzeczami to ludzie się raczyli tysiąc lat temu. W dzisiejszych czasach mieliśmy znacznie lepsze środki. Chociaż niestety wciąż nie potrafiły one w pełni zastąpić snu, który wcześniej czy później trzeba było nadrobić. I właśnie dlatego osunąłem się w objęcia Morfeusza, gdy mnie obudził jakiś napastliwy dźwięk. Otworzyłem nieprzytomne oczy, rozglądając się po pomieszczeniu, zastanawiając się gdzie jestem i co się dzieje. A tak, laboratorium, znowu przysnąłem. Która była godzina? Zegarek stojący nieopodal pokazywał, że środek nocy. Co mnie obudziło? Po chwili zrozumiałem, że był to telefon… a to spowodowało, że moje serce zabiło szybciej. W końcu nie miałem żadnych znajomych i jeśli już ktoś do mnie dzwonił, to zazwyczaj były to usługi finansowe, ubezpieczenia czy sprzedaż garnków prowadzona przez znanego aktora. Ale… ale tego typu ludzie nie dzwoniliby w środku nocy. Jedyną możliwością było… że dzwonił pewien wynajęty przeze mnie człowiek.
- Zrozumiałem – odpowiedziałem krótko, w końcu laboratorium było monitorowane i nie chciałem by coś podejrzanego pojawiło się na nagraniach. Zaczekałem, aż rozmówca się rozłączy, po czym dodałem na potrzeby zapisów – Poważne zalanie? Już jadę. Dawało mi to pretekst, by w szybkim tempie pojechać do domu… gdzie pewna przesyłka miała być lada moment dostarczona.

Szybko dotarłem do swojego mieszkania, będąc chwilę przez wynajętym przeze mnie człowiekiem. Pewnie musiał złapać ją w jakiejś odległej części miasta, albo po prostu z powodu jakichś patroli czy wyrywkowych kontroli musiał jechać naokoło, by ktoś go przypadkiem nie zatrzymał. W końcu nie działał do końca legalnie… a był ostrożny. W końcu sporo zapłaciłem za jego usługi pieniędzmi, których i tak w zasadzie nie potrzebowałem. Bo na co mogły mi się one przydać? I tak prawie nie wychodziłem z laboratorium.
- Proszę „przesyłkę” wnieść do środka – oznajmiłem mu, otwierając drzwi do mieszkania. To od poprzedniego spotkania z moją kocicą zostało odpowiednio przygotowane. Głęboko wierzyłem, że się zobaczymy ponownie – w końcu nie żałowałem pieniędzy na wynajęcie kilku osób, które miały ją wyśledzić. Dlatego odpowiednio wygłuszyłem pomieszczenie, zaopatrując je w jakieś liny, łańcuchy i kajdany. Oraz oczywiście sporo narzędzi laboratoryjnych, chociaż nawet przed sobą już nie ukrywałem, że cały eksperyment ma cele niekoniecznie naukowe. Marcelina została przywiązana pasami do łóżka a ja zapłaciłem „dostarczycielowi” sporą, ustaloną wcześniej sumę. I co teraz? Zostało mi czekanie, aż moja zdobycz się przebudzi. W międzyczasie założyłem rękawiczki chirurgiczne, maseczkę i zacząłem się przypatrywać jej ciału, zwracając szczególną uwagę na jej udo, zastanawiając się, co to może być. Oczywiście miałem wykształcenie medyczne… ale raczej zajmowałem się bioinżynierią, genetyką a nie zwykłymi chorobami. Na szczęście w dzisiejszych czasach nie było to problemem. Dzięki wykształceniu i pełnemu dostępowi do wiedzy dobrze wiedziałem, gdzie szukać. I nie minęło wiele czasu, aż znalazłem rozwiązanie zagadki. Kamienne brodawki. Próbki wirusa były oczywiście w laboratorium, tak samo jak odpowiednie lekarstwa na nie. Problem był tylko niestety taki, że był środek nocy. Nie mogłem tak po prostu wpaść o 4 w nocy, wziąć co potrzebuję i wyjść. Musiałem z tym zaczekać do jutra, by nie budzić podejrzeń. Póki co podałem jej medykamenty, które powinny spowolnić postępowanie choroby, a samemu zadbałem o odpowiednie maseczki, higienę i dezynfekcję, by samemu uniknąć zarażenia. No i czekałem, aż moja kocica zacznie się budzić. Powinno to nastąpić lada moment. Byłem ciekawy, czy ona też za mną tak mocno tęskniła, jak ja za nią. Coś mi podpowiadało, że niekoniecznie tak musiało być. Ale cóż… miałem się przekonać o tym, jak tylko Marcelina się obudzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.17 20:58  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Nienawidzę Cię.
Deszcz szeptał coś, osuwając się niespiesznym tempem po śliskich szybach smukłego wieżowca, w którym siedzibę obrała sobie jedna z królujących na rynku firm informatycznych. Marcelina nigdy nie mogła zapamiętać, przyswoić jej nazwy, zresztą - nigdy nie była ona istotna. Wieżowiec był po prostu bezwartościowym wieżowcem. Jeden z tych budynków nie kryjących w swoim wnętrzu czegokolwiek nadającego się do sprzedaży przemytnikom czy do rozdzielenia między członkami szakalowej sfory.
Proszę, wysłuchaj mnie.
Spojrzenia spotkały się, słowa pełne goryczy padały bez otwierania ust. Na słowa wesołe i jasne nie było już czasu. Ani chęci. Cień dziewczyny poruszył się, choć ona sama nawet nie drgnęła. Było zimno. Deszcz bił mocniej. Teraz krzyczał, nie szeptał.
Jej organizm przez te kilka godzin sztucznie wywołanej śpiączki ciężko walczył o kolejny oddech. W trakcie snu wymordowana zaczęła gorączkować, temperatura sięgała już 41 stopni, całe jej ciało utonęło w dreszczach, czoło zalało się lepkim potem. Wirus kamiennej brodawki właśnie szykował się do ostatecznego ataku. Z początku dyszała ciężko, szybko i łapczywie oddychając, potem proces ten zwolnił i klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej i ciężej. Następnie dziewczyna wydawała z siebie dźwięk zbliżony do charczenia czy warczenia, niczym człowiek próbujący wypluć flegmę. Majaczyła przez sen. W końcu uspokoiła się i leżała już spokojnie, nadal jednak oddychając dziwnie szybko i niepokojąco niesystematycznie. W końcu Marcelina podjęła próbę otwarcia zmęczonych oczy. Powieki ciężko uniosły się i w połowie zatrzymały - światło okazało się dla nich za ostre, a przynajmniej w pierwszych kilkunastu sekundach. Jej oddech uspokoił się, gorączka spadła. Nadal jednak trzęsła się i przygryzała wargę w dziwnym, niekontrolowanym odruchu. Gdzie ja jestem? - pomyślała, nadal nie widząc totalnie nic. Ciągle słyszała w głowie ten głos... jego głos.
Dziewczyna próbowała usilnie się podnieść. Nie była w stanie, była zbyt słaba. Miała też wrażenie, że coś krępuje ją mocno za nadgarstki. Syknęła krótko i zamknęła oczy. Miała ogromną nadzieję, że leży gdzieś w przyjaznym dla niej, bezpiecznym otoczeniu, a nie w norze jakiegoś psychola, typu...
Ten zapach.
Mengele.
Zacisnęła pięści. Otworzyła powieki. Zacisnęła zęby.
Noc. Pub. Nienaturalnie kolorowe światła. Dym. Zapach alkoholu, spoconych ciał, papierosów. Zgniłozielona koszulka... ukłucie. Ciemność.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.17 12:27  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Przyjrzałem się kocicy, zwracając szczególną uwagę na jej udo i w końcu znalazłem informację na temat przypadłości, na którą Obiekt cierpiała. Kamienna brodawka. Podałem jej medykamenty, mogące częściowo pomóc, opóźniając, zatrzymując a być może nawet cofając rozwój choroby. Niestety po skuteczne lekarstwo musiałem iść następnego dnia do laboratorium. Póki co zostało mi monitorowanie stanu kocicy, który nie był najlepszy. Gorączkowała, a ja nie do końca byłem w staniej jej pomóc. Fizjologia zarażonych była trochę inna. Badano, jak reaguję na różne środki chemiczne, promieniowanie i inne czynniki, ale nikt raczej nie zajmował się medycznym podejściem do ich leczenia – a nawet jeśli, to na pewno nie było to elementem edukacji medycznej, której poddawano lekarzy. Więc tym bardziej ja, studiujący biologię, genetykę i tego typu dziedziny, nie miałem z tym żadnego do czynienia. Musiałem działać w dużym stopniu po omacku, kierując się intuicją. Widząc, że gorączka rośnie, próbowałem schładzać jej ciało jakimiś mokrymi szmatami. Chyba częściowo pomogło. A może podane wcześniej leki zaczęły działać? Widziałem, że Obiekt dyszała ciężko. Nie chciałem by umarła… bo po pierwsze straciłbym swojego szczura laboratoryjnego, za którego zdobycie sporo zapłaciłem, a po drugie… cóż, kocica podobała mi się. Zdecydowanie chciałem się z nią jeszcze trochę pobawić – niezależnie, co ona sama na ten temat sądziła. Na szczęście wyglądało na to, że jej stan się powoli polepsza aż w końcu otworzyła oczy. Nie na długo, bo szybko je ponownie zamknęła. Taka osłabiona była? Jednak podjęła kolejną próbę, jakby gwałtowniejszą. Widziałem, jak się spięła. Dostrzegłem, jak zaciska pięści. Niemalże słyszałem, jak zgrzyta zębami. Wniosek był oczywisty.
- Czyżbyś… czyżbyś sobie mnie przypomniała, kocico? – spytałem, sięgając dłonią do jej głowy, próbując ją po niej pogłaskać. Oczywiście najlepiej po uszach, jeśli nie protestowała, uważając jednak na jej zęby. Nie chciałem zostać ugryzionym. Miałem ogromną ochotę przywitać się z nią trochę… bardziej, ale niestety z powodu jej choroby, rękawiczki i maseczka były raczej koniecznie. W końcu nie chciałem się od niej czegoś nabawić.
- Co się stało? Jak mogłaś doprowadzić się do takiego stanu? Widzisz? Trzeba było zostać u mnie a nie uciekać. Mam nadzieję, że więcej razy nie spróbujesz nawiać, prawda? – upewniłem się. Bo chyba łatwo było się domyśleć, że tym razem nie pozwolę jej uciec. Nie po tym, jak tyle pieniędzy wydałem, by ją ponownie dostać.
- Ranem skoczę do laboratorium po lekarstwo. Jest to uleczalne. Ile to potrwa to nieistotne – i tak więcej nie opuścisz tego miejsca. Jesteś teraz moja. Zapłaciłem za Ciebie. – wyjaśniłem jej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.17 19:35  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Czyli to jednak nie sen, nie spowity nerwowymi drgawkami i okraszony gęsią skórką koszmar. To... jawa. - Mengele. - powiedziała spokojnie, nie dając mu jednak tej satysfakcji i powstrzymując się od westchnięcia. Zapomnieć?
Ona nigdy nie zapomina.
Jej odpowiedź mogła zaskoczyć mężczyznę. Ich poprzednie spotkanie - ah, kiedy to było? Pół roku temu? Rok? Półtora? - rozwijało się niezwykle burzliwie. Marcelina krzyczała, bluzgała, drapała, pomstowała. Teraz jednak chłód bijący od dziewczyny mógł zbić z tropu naukowca. Od tamtego spotkania wiele się jednak zmieniło. Teraz Marcelina emanowała mroczną, chłodną aurą. Jej reakcje były z oczywistego powodu trochę opóźnione, lecz to nie był powód jej zmiany nastawienia i budzącego zastanowienie spokoju i opanowania. One były spowodowane zmęczeniem pochłoniętego walką organizmu, zapewne z podanych jej wcześniej leków, długim snem, ogólnym przemęczeniem i dość świeżymi bliznami w jej psychice. Spokój i opanowanie zaś wymordowana nabyła po długich godzinach medytacji i sztuki panowania nad własnymi emocjami, by siły drzemiące w jej kruchym ciele pewnego razu nie rozerwały jej na strzępy... Dlatego Marcelina nie zareagowała na jego drażniący dotyk opuszkami palców gdzieś w okolicach jej uszu. Z gardzieli dziewczyny było jednak słychać groźny, ostrzegawczy pomruk przypominający warkot bardzo niezadowolonego kota, któremu dotykano bezpardonowo ogon. Poczuła na plecach jeżącą się sierść, jeszcze chwile, a jej wargi uniosłyby się, ukazując zaostrzone kły. Jej wciąż chłodne oczy nawet teraz, mimo zmęczenia, błysnęły tajemniczo. Niebezpieczne, jastrzębie spojrzenie skierowało się na postać mężczyzny. Ich wyraz był nieodgadniony. Nigdy nie będę Twoja, pomyślała, powstrzymując się od plucia w jego stronę. - Chciałbyś. - parsknęła, w odpowiedniej porze przygryzając język, dając jednak swobodę własnym myślom. Nie jestem na sprzedaż, dupku. W jej głowie właśnie zrodził się plan, który miał pomóc jej odnaleźć poszukiwaną przez siebie od dawna osobę.
Nastąpiła chwilowa cisza. Marcelina spojrzała na swoje udo. Zamyśliła się na krótką chwilę, nie odrywając od rany pary jasnych, dwukolorowych, złoto-błękitnych oczu. - Wyjdę z tego? - spytała spokojnie, nadal nie uraczając Mengele choćby ukradkowym spojrzeniem. Potem przesunęła wzrok wyżej, na brzuch, pazury, które z chęcią zatopilłaby w twarzy oprawcy i na zgięcie w łokciu. Chciała patrzeć wszędzie, tylko nie na niego.
Skupiła się bardziej, mocniej. Czekała na moment, gdy z cieni pomieszczenia wyścibi pysk choćby jedna z mar. Gdy w mroku zaświeci się chociaż jedna para jarzących się wściekle ślepi. Gdy cała sala wypełni się ich chichotem. W pewnym momencie jednak jej skupienie rozproszyły dziwne zawroty głowy i mroczki przed oczami, skutecznie tłumiące starania wymordowanej. Jej tętno znowu przyspieszyło, fala gorąco oblała najpierw jej twarz, potem schodziła stopniowo w dół. Serce załomotało. Umieram? Gdy wszystko się uspokoiło, zamknęła oczy i próbowała rozpłynąć się, zdematerializować. Potem, nie widząc efektów a czując dziwną, twardą niczym mur blokadę skupiła myśli na swoim ciele; starała się przeistoczyć w swoją drugą, znacznie groźniejszą dla chuderlawego mężczyzny stojącego przed nią powłokę. Niestety, jej starania nie przyniosły żadnych efektów. Wszystko to działo się w trakcie kilku sekund, na jej twarzy nie zagościł nawet cień emocji zdradzających burzy, która rozpętała się wtedy w jej umyśle.
Zrozumiała, że nie jest teraz w stanie używać swoich mocy. Poczuła dreszcz, tym razem przerażenia. Musiała czekać na poprawienie się jej stanu, obawiała się jednak nieobliczalnego mężczyzny, który - jak już zdążyła zauważyć - pałał do nim dziwnym, a przede wszystkim nieodwzajemnionym uczuciem. Gdy poukładała szybko rozbiegane myśli zrozumiała, że musi wykorzystać  tę sytuację na swoją korzyść. Postanowiła działać i wykorzystać to, co w tamtym momencie miała do dyspozycji. I miała to podane na talerzu.
Poukłada rozrzucone klocki w głowie i orzeźwiająco nabrała powietrza. - Pić mi się chce. - powiedziała, przełykając ślinę i patrząc oczekująco na Mengele.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.17 12:26  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Słysząc jej słowa uśmiechnąłem się mimowolnie. Czyli nawet pamiętała moje imię? Jak miło. Ja… ja jej również zapamiętałem. Co w sumie nie było o tyle trudne, że ze zbyt wieloma osobami, którzy nie byli naukowcami, nie miałem do czynienia. A ona… ona była wśród tych osób kimś szczególnym. Obiektem, który zdobyłem na własną rękę, pracując już w laboratorium. I kolejnym Obiektem, przy którym posunąłem się stanowczo zbyt daleko, jeśli chodziło o kierowanie się emocjami. Czego nawet nie tyle, że nie żałowałem, co miałem ochotę pójść dalej. Co było być może podświadomym powodem, dla którego właśnie do zdobycia jej, wynająłem odpowiednich ludzi.
- Czyli pamiętasz mnie, Kocico? – spytałem retorycznie, bo to raczej logiczne, że musiała mnie zapamiętać, skoro była w stanie przywołać sobie moje imię. A na ile ciepło mnie zapamiętała? O to chyba lepiej było nie pytać. Jej spokój mnie mocno zaskoczył. Nie przypominała tej, z którą się kiedyś zabawiałem. Wtedy rzucała się, szarpała i musiałem się solidnie namęczyć, by ją unieruchomić, a teraz była nad wyraz spokojna. Efekt tych środków uspokajających? A może choroby? Byłem skłonny się założyć, że gdy wyzdrowieje a efekty leków miną, to wróci do poprzedniego zachowania. A póki co to, że była spokojna, niewątpliwie było dla mnie wygodne. Spokojnie mogłem ją zbadać, nie musząc się obawiać, że zostanę kopnięty, pogryziony czy zadrapany. Jedyne, na co się, póki co zdobyła, to było ostrzegawcze mruczenie, którym jakoś bardzo się nie przejmowałem. Bardziej byłem zajęty myśleniem o tym, jak ją wyleczyć.
- Oj, już tak nie szczerz ząbków bo znowu będziemy musieli pomyśleć o jakimś knebelku – zagroziłem jej rozbawionym głosem. Nie sądziłem, by osłabiona Marcelina była naprawdę groźna. Owszem, wściekłym spojrzeniem może i mogła zabić… ale o wiele więcej możliwości to nie miała.
- Chciałbym? Może i owszem, ale jak będziesz dobrze unieruchomiona, to możesz próbować zwiać, ile chcesz. Tylko sama sobie utrudniasz życie, zmuszając mnie, bym Cię trzymał w mało wygodnej i komfortowej pozycji – odpowiedziałem jej. I zaśmiałem się, słysząc jej pytanie. Czyli była świadoma tego, że jest chora? Może nawet wiedziała, jakie to jest groźne? Dziwne, myślałem, że większość ignorantów, których edukacja się skończyła na umiejętności włączenia telewizora, ma tendencję do bagatelizowania wszelkich możliwych chorób i zagrożeń.
- Wyjdziesz? No nie wiem, nie wiem – odpowiedziałem jej, starając się brzmieć złowieszczo. Chciałem, by się trochę obawiała… bo może to ją popchnie wprost w moje ramiona. Aczkolwiek spojrzenie, którego akurat nie widziała i ton głosu, na który zapewne była wyczulona, zdradzały moje rozbawienie. Cóż, byłem naukowcem a nie jakimś aktorem. Ciężko było mi kogoś skutecznie okłamać. Byłem przekonany, że wyleczenie jej nie będzie trudne i ciężko było mi to ukryć przed nią.
- Pić? – zdziwiłem się, gdy po chwili usłyszałem jej prośbę – Koty piją mleko, prawda? – spytałem, wychodząc z pomieszczenia. Owszem, dobrze wiedziałem, że podawanie kotom mleka było bardziej historią z europejskich bajek… ale byłem ciekawy jej reakcji. Byliśmy w Azji – tutaj generalne spożycie mleka było minimalne z powodu nietolerancji laktozy. Po chwili wróciłem ze szklanką wody, którą zbliżyłem jej do pyska, dając się jej napić.
- Jakby coś się działo to wołaj… rano skoczę do laboratorium po lekarstwa – zapowiedziałem jej, odchodząc, pamiętając o dokładnej dezynfekcji całego ciała. Uniknięcie zarażenia było kluczowe.

Odszedłem od Marceliny, zasypiając w swoim pokoju krótkim nerwowym snem. Rano rzeczywiście wybrałem się do laboratorium, gdzie z wykorzystaniem kilku znajomości udało mi się zdobyć potrzebne leki. Musiałem to uzasadnić wykonywaniem badań, do których ta sama substancja aktywna była niezbędnie konieczna, ale przynajmniej nie musiałem wspominać nic o samym wirusie. Nie byłem pewien, czy ktoś w tym momencie prowadził jakieś badania z nim związane, ale wolałem zbytnio nie wnikać. To, co wyszukujemy i sprawdzamy, było skrzętnie zapisywane. Jakby pojawiły się nowe ogniska epidemii i odkryto by, że próbowałem szukać informacji na temat tej choroby i pobierałem leki na nią, mógłbym być dokładnie sprawdzany i podejrzewany o jakąś dywersję. A skoro Kocica była chora… to niemalże pewne było, że jakaś epidemia może nadejść. Przecież z powietrza się tym nie zaraziła.

- Mam coś dla Ciebie moja ty Kocico – oznajmiłem jej, wracając po kilku godzinach z laboratorium. Udało mi się zyskać dzień wolny, uzasadniając to… może nie urlopem. Wszyscy wiedzieli, że nigdy urlopu nie biorę i mam kupę zaległego do odebrania, co od kilku lat HRy próbowały na mnie wymusić. Tłumaczyłem się chorobą i naprawdę miałem gorączkę – sam ją wcześniej wywołałem odpowiednimi substancjami zwiększającymi temperaturę ciała, dzięki czemu bez zbudzania podejrzeń udało mi się wyrwać wcześniej z pracy.
- Lekarstwo dla Ciebie. Nie ruszaj się – poleciłem jej, zaczynając wcierać maść w jej udo. Owszem, trochę bardziej zażarcie wodziłem po jej ciele niż tego nakładanie maści wymagało, ale chyba nie powinna mi mieć tego za złe. W końcu ratowałem jej życie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.17 9:35  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Bezgłośnie westchnęła, pozwalając na wszystko, co jej w tamtym momencie czynił. Wiedziała, że to było niezbędne, jeśli chciała przeżyć... A chciała. Musiała żyć! Pragnęła zemsty, czuła, że jest jej to przeznaczone, a stróżem całej tej misji jest sam Hadrian. Skoro trafiła na stół Mengele w przedostatnim stadium choroby musiało to oznaczać, że upadły czuwa nad nią z innego świata.
Droga przez całkowite opanowanie emocji była trudna i żmudna, ale opłacało się. Spokój i chłodna kalkulacja mają bowiem wiele zalet i często są głównym asem w konfliktach. Pozwalają one beznamiętnie analizować sytuacje i wyciągać z nich wnioski, które w przypadku osób nerwowych i roztrzepanych, podatnych na szarpaninę emocji po prostu umykają niezauważone w szaleństwie chwili. Marcelina obserwowała, uważnie słuchała i zwracała uwagę na ton, ruchy, mimikę twarzy. Ten mężczyzna był dość prosty, dlatego wymordowana szybko zorientowała się, że wróg stojący przed nią jest najprawdopodobniej szaleńcem, a przynajmniej człowiekiem o interesujących skłonnościach. Szybko zrozumiała też, że nie może u niego zagościć dłużej, niż to konieczne...
- Wirus kamiennej brodawki zabija w przeciągu nawet i dziesięciu dni. - powiedziała, wodząc wypranym z uczuć wzrokiem za jego rękami. - W przypadku wymordowanych kalkulacja jest zbliżona. - dodała, zastanawiając się, jak bardzo zdziwiła Mengele swoją wiedzą. Sama posiadała medyczne zdolności, niestety, na desperacji nie brakuje uzdolnionych znachorów - brakuje leków. Zioła, choć niezwykle pomocne nie są w stanie wyleczyć wielu chorób, w których królują te najgroźniejsze.
Puściła mimo uszu pytanie o mleku. Wierzyła, że mężczyzna - jako naukowiec jednostki s.spec - wiedział, że mlekiem nie można ugasić pragnienia. Zmrużyła oczy i wypiła duszkiem wodę, którą przyniósł jej w małej szklance. Poczuła ulgę. Mrugnęła jedynie na znak, że rozumie. Przyjęła dezynfekcję z kamiennym wyrazem twarzy, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Dokładnie analizowała każdą ścianę, półkę, lekarstwo. Musiała poznać arenę, na której najprawdopodobniej dojdzie do walki. W końcu, zmęczona, zamknęła oczy, szybko odlatując w objęcia Morfeusza.

Obudziły ją powitalne słowa mężczyzny. Z dziwnym wyrazem twarzy próbowała przypomnieć sobie sen, niestety, jej umysł był pusty. Miała nadzieję, że to chwilowe zapomnienie. Sny były dla niej piękną alternatywą, lepszym światem. Szybko jednak otrzeźwiała, czując, jak drętwieje jej szczęka. Nie jestem Twoja, do jasnej cholery... - warknęła w duchu, strosząc niepostrzeżenie ogon. Zdmuchnęła grzywkę z twarzy, odsłaniając na chwilę podłużną bliznę ciągnącą się nad linią prawej brwi - ...jestem niczyja. I zawsze już będę! Zmrużyła oczy i zacisnęła wargi, by nie wydać niepotrzebnego warkotu. Po chwili poczuła chłodne, przebiegające po jej całym ciele dreszcze. - Zimna ta maść - jęknęła cicho, bardziej do siebie, przygryzając wargę. ...Raz byłam kogoś. I ten ktoś był mój. Ale teraz... teraz to już nieważne. To już nie wróci.
Chłodna, wzbudzająca niepokój aura Marceliny mogła zdezorientować Mengele, zaś jej pachnąca wilczą jagodą skóra podrażniła nozdrza mężczyzny.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.10.17 9:03  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Zdziwiło mnie westchnięcie I obojętność Marceliny. Taka zrezygnowana? Tego po niej się nie spodziewałem. Z poprzedniego spotkania dała się zapamiętać jako dość… bezkompromisowa i nigdy nie poddająca się. Coś zdarzyło się, od naszego poprzedniego spotkania, co ją tak złamało, tak stłamsiło jej psychikę i osobowość? To całe zarażenie? Raczej by tego chyba nie spowodowało. A przynajmniej nie spodziewałbym się tego po kimś takim jak ona. Chociaż nie znałem się za bardzo na psychice i psychologii… zdecydowanie wolałem zaglądać innym do genomu niż do wnętrza głowy, czego to nie uznawałem w pełni za naukę. No bo jak to możliwe, że różne osoby reagują w tak różny sposób? Mieszając kwas z białkiem można było mieć pewność co się stanie. Dodając genom jednego organizmu do genomu drugiego, mniej więcej można było się spodziewać, jaki będzie efekt. A z psychiką innym… tego nigdy nie można było być pewnym. Więc jaka z psychologii jest nauka? Raczej kiepska.

Słysząc słowa mojej pacjentki… niemalże podskoczyłem. Potrząsnąłem głową, jakby chcąc się upewnić, czy nie zasnąłem i wpatrzyłem się w nią, otwierając szeroko oczy. Byłem zaskoczony? To chyba za słabe słowo. Byłem zszokowany!
- Powtórz! – poleciłem jej zaskakująco twardym tonem – Wirus kamiennej brodawki? – sam to powtórzyłem, nie czekając na jej odpowiedź. Ewidentnie byłem zszokowany. Bo jak to możliwie, że zorientowanie się, co jej dolega? Mi to zajęło trochę czasu… a ona to tak po prostu wie? Przecież była… no trochę przerośniętym kotem! A nie wykwalifikowanym naukowcem, czy chociażby pielęgniarką. Jej wiedza medyczna zapewne kończyła się na braniu tabletek na kaszel i łykaniu paracetamolu czy innego ibuprofenu przy „czuciu się źle”.
- Skąd wiesz? Skąd wiesz, jak to się nazywa? – dopytywałem się, nie mając pojęcia, kto jej o tym powiedział. A może została specjalnie przez kogoś zarażona, kto daj jej znać? Bo mało prawdopodobne, że niechcący się sama zaraziła… a później by natrafiła na jakiegoś epidemiologa, który przy wspólnej kawie dojrzał jej udo i tak od niechcenia wyznał czym to jest i czym się kończy, a później dziwnym trafem zapomniał powiadomić o tym odpowiednich służb.

Po powrocie z laboratorium i przywitaniu się, zdziwiła mnie reakcja Kocicy. Gównie dlatego że była jakaś taka… wewnętrznie sprzeczna. Najpierw Marcelina sprawiała wrażenie z jakichś powodów wściekłej i zirytowanej… a później jakby się uspokoiła? W dalszym ciągu była jakaś taka… chłodna? Trochę mnie niepokoiła. Ale co ją mogło tak irytować? Bycie przywiązaną?
- Kotku, nie denerwuj się tak. Nie podobają Ci się te pasy? Wiesz, że są konieczne. Potrafisz być trochę… nieuprzejma – przypomniałem jej – Ale nie martw się… zajmę się Twoją tresurą. Jeszcze zrobię z Ciebie wychowaną Kocicę – obiecałem jej, smarując maścią jej udo, nie przejmując się narzekaniem na temperaturę medykamentu.
- Może chcesz coś zjeść? Głodna jesteś? Mogę Cię nakarmić – zaproponowałem jej. Oczywiście nie miałem zamiaru odpinać jej rąk czy tam przednich łap. Nie chciałem, by wróciła do agresywnych zachowań. Musiałem jakoś z nimi walczyć. Umyłem, odkaziłem ręce po maści a później pogłaskałem Marcelinę po łbie, wodząc palcami po jej kocich uszach.
- Pięknie pachniesz Kochanie. Jak tylko wyzdrowiejesz to się pobawimy. Póki co… nie chciałbym się zarazić – poinformowałem ją, zbliżając swoją twarz do jej ciała, zaciągając się pięknym zapachem. Chciałem… już chciałem ją mieć. I mnie irytowało, że z powodu stanu jej zdrowia, musiałem zaczekać kilka dni. No ale co się uciecze… byłem pewien, że już wkrótce się zabawimy. Naprawdę ostro. Miałem na nią ogromną ochotę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.17 14:02  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Zmrużyła swoje jasne, głębokie niczym najspokojniejsze wody oceanu oczy spod firany ciemnych rzęs. Nie odpowiedziała. Zresztą - mężczyzna sam powtórzył nazwę dolegliwości, na którą cierpiała. Z satysfakcją obserwowała jego rosnące zdziwienie, szeroko otwarte oczy i niemalże dygotanie na całym ciele z podniecenia. - Przecież widzę. - odpowiedziała beznamiętnie, przez krótki moment obdarzając Mengele pogardliwym spojrzeniem. - "Na skórze tworzą się ciemne punkty przypominające wągry, z czasem (około dwóch dni od zarażenia) czarne punkty lekko puchną i twardnieją, w dotyku przypominają ziarnka piasku. Skóra wokół czarnych punktów zaczyna puchnąć tworząc obręcz wokół stwardniałego zaskórniaka. W końcowym stadium zaskórniaki mają rozmiar paznokcia i wyglądem przypominają gładkie kamienie, po ich wyrwaniu w miejscu pozostają głębokie dziury. Od zarażenia do końcowego stadium mija od siedmiu do dziesięciu dni. Dodatkowo kamienie rosnąc niszczą naczynia w skórze, które organizm bezskutecznie stara się naprawić co powoduje wzrost zużycia energii." - wyrecytowała bezbłędnie, wzruszając ramionami. - Jest to dość popularna choroba na desperacji. Brakuje na niej składników na przyrządzenie maści, niewiele uzdrowicieli jest w stanie je zdobyć i na czas przyrządzić maść. - ona osobiście spotkała się z dwoma, może trzema imionami znachorów potrafiących uleczyć tę groźną dolegliwość. Niestety, ona sama tego nie potrafiła, dlatego potrzebowała pomocy z zewnątrz. Ukryła fakt, że był to niemały cios dla jej ambicji - cóż z niej za medyk, skoro sama nie potrafiła sobie pomóc?
Na samą myśl o jedzeniu poczuła znajome, puste ukłucie w brzuchu. Na samą myśl o kawałku pizzy, steku czy soczystym hamburgerze całą jamę ustną wypełniła ślina. Ile by teraz dała za talerz świeżego spaghetti z kawałkami bazylii, albo za...
Marcelina westchnęła cicho i pokiwała głową. - Tak, trochę jestem. - strzepnęła swoje gęste, teraz lekko pofalowane, krótkie kłaki i spojrzała na mężczyznę wyczekująco. Nie wiedziała, czy spodziewać się oferty szpitalnego jedzenia, w skład którego wchodzi kromka chleba i kawałek sera, czy jednak mogła liczyć na hojniejszy gest - masło, plasterek szynki i szklanka soku pomarańczowego.
Na jego ostatnie słowa nie zareagowała. Wewnętrznie czuła ogrom obrzydzenia i ukłucie przerażenia - jasne, mogła się domyślić, dlaczego wysłał za nią hordę ludzi do wynajęcia, pamięta jego wyraz twarzy przy poprzednim spotkaniu, doskonale znała też ten błysk, który od dłuższej chwili nie znikał z oczu Mengele. Zewnętrznie nie zdradziła w żaden sposób, że jego słowa w jakiś sposób na nią wpłynęły. Owszem, gdzieś tam, głęboko w środku swojej kobiecej próżności poczuła delikatną pieszczotę - wszak która przedstawicielka płci pięknej nie chciałaby czegoś takiego usłyszeć?
Ale czy któraś chciałaby słuchać tego w momencie, gdy siedzi związana na fotelu, dostarczona przez zbirów od czarnej roboty wynajętych przez mężczyznę stojącego przed nią i którego widzi drugi raz w życiu?
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.17 10:26  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Marcelina mrużyła tylko oczy, jakby nie była do końca świadoma, co mówię? Nic nie odpowiadała. Czyżby wykończenie chorobą? Zresztą nie musiała nic mówić – sam powtórzyłem nazwę dolegliwości, dziwiąc się coraz bardziej, skąd ona może ją znać. Moje pytanie o to, nie spotkało się niestety z wyjaśnieniem, a jedynie z suchą, beznamiętnie recytowaną definicją, którą już znałem, bo zdążyłem ją chwile wcześniej przeczytać. Zdziwiła mnie mówiąc, że choroba jest dość popularna – w Mieście nie była uznawana za taką, co tłumaczyło, czemu sam nie miałem o niej tak szerokiej wiedzy co Marcelina. Zresztą czemu miałbym mieć? Byłem naukowcem, bioinżynierem, genetykiem a nie… jakiś lekarzem od chorób zakaźnych czy innym epidemiologiem. Przytaknąłem jej, gdy potwierdziła, że jest głodna. Po czym uśmiechnąłem się. Oczywiście, że byłem gotów ją nakarmić. Ale nie omieszkałem jedzenia wykorzystać jako kolejny punkt nacisku na nią, z którego mogłem wyciągnąć jakieś wymierne korzyści.
- A co byś zjadła? – spytałem – Wiesz, jedzenie nie jest darmowe. Słyszałem, ze tam u Was na Desperacji to jego zdobycie nie jest tanie. Ludzie o nie walczą… oddają się za nie. Tego typu plotki słyszałem – stwierdziłem, uśmiechając się do niej. Nie byłem pewien, czy to prawda… takie legendy miejskie chodziły. Że za kromkę chleba niektóre „stworzenia” na desperacji są w stanie dużo zrobić. Czy ja jej coś sugerowałem? Owszem, chociaż nie powiedziałem tego wprost. Raczej mało subtelnie zasugerowałem. Czy oczekiwanie jakichś „usług” za jedzenie jest chamskie? Oczywiście, że tak. Ale przecież nie żądałem ich… tak tylko mimochodem o tym napomknąłem.

Na pochwałę jej czy zasugerowanie chęci zabawy ta nie zareagowała w najmniejszym stopniu. Ale… ale jednocześnie nie zaprzeczyła ani nie odmówiła. A skoro nie protestowała… to chyba oczywistym było, że wyraża zgodę. Przynajmniej ja to tak odebrałem. Więc czemu nie potwierdziła?
- No, nie bądź taka wstydliwa. Nie ma nic złego w tym, że przyznasz, że też masz na to ochotę. Wiem, że tak samo mocno za mną tęskniłaś co ja za Tobą. – stwierdziłem, zbliżając się do niej i głaszcząc ją po łbie. Chociaż z powodu rękawiczek, które wciąż na sobie miałem, bo higiena przede wszystkim, nie mogłem się z nią zbytnio pozabawiać. Ale to było tylko tymczasowe… kilka dni, aby odzyskała zdrowie… i już nasze małe tete-a-tete będzie wyglądało całkiem inaczej. Nie mogłem się doczekać, kiedy zacznę ją pieścić, kiedy się w nią zagłębie. Tak długo czekałem… ale skoro tak długo czekałem, to spokojnie mogłem zaczekać jeszcze kilka dni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.17 15:53  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Czas ciągnął jej się niemiłosiernie. Pomijając fakt, iż czuła się tutaj bardzo niekomfortowo, nieprzyjemne uczucie złośliwego  odosobnienia nie opuszczało ją ani przez chwilę. Niestety, mężczyzna nie należał do osób zbyt delikatnych w słowach czy tworzonych co chwilę aluzjach - nie ukrywał, na co ma ochotę i dlaczego Marcelina tak bardzo intrygowała tego człowieka. Skrzywiła się brzydko w duchu, z coraz większym obrzydzeniem patrząc w stronę chuderlawego naukowca. - I co jeszcze usłyszałeś? - zapytała, wbijając w niego zimne, złe spojrzenie. - Twoja wiedza na temat desperackiego życia jest bardzo ograniczona, na co wskazuje przede wszystkim zdziwienie, gdy recytowałam Ci formułkę wirusa, który mnie zaatakował. - obserwowała jego twarz cały czas, bez przerwy, bez chociażby jednego mrugnięcia. Chciała zobaczyć jego reakcje. Dawało jej to niesamowitą, wręcz chorą satysfakcję. - Mi żyje się świetnie - pod dostatkiem. Nigdy wcześniej nie musiałam oddawać się za talerz zupy czy kromkę chleba. A żyję trochę dłużej od Ciebie. - uśmiechnęła się nieznacznie, fałszywie, w mieszkaniu rozległ się zaś irytujący dźwięk latającej, tłustej muchy, niebezpiecznie zbliżającej się do dwójki. - Jestem tak głodna, że zjem nawet tego latającego robala, oczywiście wcześniej przysmażonego i podanego z chrupiącymi krążkami cebulki. - Marcelina oparła się wygodniej na fotelu. Mengele nie znał jej życia, jej historii, nie wiedział, gdzie mieszka, że jest właścicielką słynnego, desperackiego kasyna, a w mieście-3 okrada w zorganizowanej grupie ludzi takich jak on. Nie wiedział, że jej dusza należy już do istoty, o której istnieniu on nie miał pojęcia. Że właśnie obcuje ze stworzeniem, które naznaczone jest potęgą zapomnianego Boga, obecnie egzystującego jako głodny demon. I że to stworzenie, teraz biedne i przywiązane do fotela w każdej chwili mogło odzyskać swoją jeszcze nie do końca poznaną i ujarzmioną potęgę; nie wiedział też jednak, że był częścią poważnego planu.
I że właśnie rozpoczęła się gra. - Czytasz mi w myślach? - zapytała zawadiacko, klnąc w duchu, że nigdy nie była zainteresowana lekcjami uwodzenia i wykorzystywania kobiecych atutów. Musiała zdać się na instynkt. Choć zapewne z perspektywy osoby trzeciej będzie to parodia flirtu, musiała spróbować.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.10.17 19:38  •  Mieszkanie Mengeli - Page 4 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Nigdy nie uważałem bycia delikatnym w słowach za coś ważnego. Po prostu mówiłem, co myślę, nie przejmują się tym, co ktoś może sobie pomyśleć. Byłem w końcu naukowcem a nie lekarzem, który powtarza pacjentowi, że będzie dobrze. Niby mieliśmy zalecenie, by swoimi słowami zbytnio nie denerwować różnorakich Obiektów… no ale kto by się takimi zaleceniami przejmował? Ja tam wolałem powiedzieć wprost, jakie są szanse na przeżycie. Zwłaszcza, że prawie zawsze oscylowały w okolicy zera procent a przerażenie Obiektów często sprawiało mi niejaką satysfakcję. No i uważałem, że jeśli jakiś Obiekt się pogodzi ze swoim losem to jego „obsługa” będzie łatwiejsza. I może po to były wszystkie aluzje, które robiłem Marcelinie? Pewnie domyślała się, że „subtelne zaproszenie” zrealizowane w formie porywacza nie było na „czekoladowe ciasteczka” tylko miałem… odrobinę ciekawsze plany względem niej.
- Ale po co te nerwy? – zdziwił mnie jej nagły wybuch. Ja byłem w miarę opanowany… chociaż w spodniach czułem, że nie do końca. A ona nagle… zaczyna na mnie patrzeć się… jakoś tak niechętnie, pytając do tego tonem, który raczej nie należał do zbyt uprzejmych.
- Takie uwagi nie są mile widziane! Jakiś kot bez szkoły nie będzie mnie pouczał! – upomniałem ją z wyższością. Owszem, uważałem się za lepszego od niej… i od prawie wszystkich innych. Nie znosiłem dobrze krytyki, a już zwłaszcza, że strony niewykształconych idiotów i ignorantów, którzy by nie odróżnili mitochondrium od wakuoli!
- Licz się ze słowami! Trochę szacunku i wdzięczności! Gdyby nie ja, to byś nie pożyła dłużej niż muszka owocówka! – krzyknąłem na nią, podnosząc głos. Nie chciałem się denerwować czy wydzierać… ale po prostu już nie mogłem się powstrzymać. Jej bezczelność była przerażająca! I nawet nie raczyła odpowiedzieć na pytanie, co by zjadła! Zresztą… i tak dużego wyboru nie miałaby. Byłem kawalerem, spędzałem prawie całe życie w laboratorium… łącznie z tym, że tam często sypiałem. Jedyną możliwą opcją… cóż, było zamówienie pizzy. Chwyciłem czytnik elektroniczny w dłoń, połączyłem się z internetem, kilka razy kliknąłem i pizza została zamówiona.

Uśmiechnąłem się, słysząc jej odpowiedź. Czyli miałem rację. Była jedyną kobietą… czy raczej „prawie kobietą”, którą znałem, ale jak widać byłem w stanie z niej czytać jak z otwartej książki.
- Tak, od razu widać, że masz na mnie ochotę – przytaknąłem – Zabawimy się… jak już wyzdrowiejesz – obiecałem jej, uśmiechając się do niej i po chwili wychodząc z pomieszczenia.

Wróciłem po jakiejś godzinie z dwoma rzeczami.
- Mam coś dla Ciebie – oznajmiłem jej, podchodząc z gorącą pizzą i… obrożą elektryczną. Zapiąłem jej na szyi… oczywiście obrożę, nie pizzę, uśmiechając się do niej złośliwie. Sięgnąłem do kieszeni pokazując mały pilot i naciskając jeden z guzików, w odpowiedzi na co Marcelina poczuła irytujący impuls.
- Mały prąd jest słabo wyczuwalny, ale wkurzający. Maksymalna moc jest w stanie porazić sporego mężczyznę. Zasięg spory. Wyposażona w GPS. Zapinana na kluczyk… który zaraz zniszczę. To tak na wypadek, gdybyś myślała o ucieczce – dodałem, otwierając pudełko z pizzą. Byłem mściwy – wybrałem hawajską będąc przekonanym, że na pewno nie lubi ananasa. Nie chciała odpowiedzieć, co by zjadła? To niech je taką. Ja normalną pizze zostawiłem w innym pokoju – w końcu musiałem dbać o higienę, nie mogłem niczego jeść w jej towarzystwie i pamiętałem o dokładnej dezynfekcji rąk i całego ciała, by się od niej niczym nie zarazić.
- Pozwól, że skoro nie możesz sama jeść… to Cię pokarmię – oznajmiłem jej, bo rękami nie mogła jeść, skoro była pasami przykuta do łóżka – Proszę – stwierdziłem, dając jej prawą ręką jeść kolejne fragmenty pizzy, uważając by mnie nie ugryzła. Lewą ręką z kolei gładziłem ją po głowie… no chyba, że nie chciała, to przerwałem też jej karmienie. Jak była spragniona, to podawałem jej również wodę.
- Jeszcze jakieś prośby, życzenia? – spytałem, gdy skończyłem i zbierałem się do wyjścia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach