Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

” Jestem pewien, że gdyby nie prośba nauczyciela, chętnie sam dołączyłbyś do loży szyderców”
Gówno wiesz, Vessare.
Ale nie odezwał się więcej. Niektóre jadowite słowa lepiej przełknąć, i pozwolić im na ulecenie z czasem, niż sączyć niepotrzebną żółć. I chociaż wszyscy bogowie świadkami byli, że Nathairowi cisnęły się na usta naprawdę mało przyjemne słowa, które z pewnością oczerniłyby publicznie jasnowłosego, wolał przemilczeć i nie rozpętywać niepotrzebnej burzy. Zresztą, trzeba przecież dbać o swój wizerunek i reputację. Wśród uczniów uchodził za dobrze wychowanego i spokojnego osobnika. Nie mógł pozwolić, by byle kto z łatwością to zniszczył. Dlatego też obrzucił krótkim spojrzeniem mężczyznę postanawiając się zająć tym, co zamierzał od samego początku.
Swoją drogą to bardzo ciekawe zjawisko, kiedy snobistyczna część człowieka przemienia się w aroganckie ścierwo, gdy wyczuje, że góruje nad czymś. Bez znaczenia czy to w kwestii wizualnej, materialnej czy fizycznej. Tak naprawdę to każdy, kto czuje się lepszy w jakiejś kategorii w stosunku do drugiej osoby, prędzej czy później zaczyna to pokazywać. Wielu potrafiło te chore emocje hamować i dusić w sobie, niestety, większość pozwoliła, by te brały gorę nad zdrowym rozsądkiem. Tak jak było to teraz.
Niczym dług trzymana w klatce dzicz, w końcu mogli poczuć się “lepszymi”. W końcu mogli udowodnić innym, że nie boją się niczego i nikogo, bo przecież są bezpieczni w większych grupach na terenach renomowanej szkoły. Nikt nie ośmieli się im przeciwstawić, nikt nie podniesie na nich ręki. Byli bezkarni. Bo mieli tę przewagę, że w wielu przypadkach wystarczył jeden telefon od ich rodziców. Wydalenie szkoły, wyrzucenie z pracy jednego z rodziców, gnębienie do końca roku… to tylko nieliczne z atrakcji, jakie mogły „załatwić” snobistyczne i rozpuszczone bachory z bogatych rodzin. Plus w końcu pojawienie się piątki degeneratów na terenie ICH szkoły to była jakaś nowa rozrywka, która przerywała ich nudne i monotoniczne życie.
A Nathair, choć nie przepadał za nowymi „znajomymi” z klasy, czując się za nich odpowiedzialnym musiał działać. Bo kto jak nie on stanie w uch obronie? Niestety, starcie z zastępcą przewodniczącego do najłatwiejszych nie należało. Nie tylko pod względem fizycznym, ale też i werbalnym. No cóż, nie ma co ukrywać, że Nathair nie odznaczał się jakoś wybitnie sarkazmem i ironią. Tego nie można było wyuczyć się tak po prostu z książek. Musiał jednak coś zrobić, ale przede wszystkim podnieść się z ziemi po niechybnym i nieco ośmieszającym upadku.
Uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny, której imienia nie pamiętał, ale przez wyuczoną grzeczność obdarzył ją swoją delikatnością, promiennością i szczerym podziękowaniem, kiedy ta pomagała podnieść jego cztery litery. Zapewnił ją również, że nic mu nie jest, chcąc znowu zainterweniować. Ale zdawało się, że było już za późno.
Starcie między chłopakiem a tym cholernym, jasnowłosym dupkiem miało wiadomy finisz. Kazuma zrobił dość nieprzychylną minę, ale koniec końców zrezygnował. Posłał jedynie pełne zniesmaczenia spojrzenie w stronę Vassare’a, a kolejną falą obrzydzenia obdarzył nowy nabytek w szkole. Prychnął cicho pod nosem dwa słowa, które uformowały się w „policzymy się”, następnie dając znak swoim przydupasom, wyminął jakiegoś uczniaka, któremu przywalił z barka jak na prawdziwego samca przystało, po czym udał się gdzieś przed siebie, po paru sekundach znikając z ich pola widzenia.
Kiedy przedstawienie dobiegło końca, kilkoro uczniaków rozchodząc się do swoich klas narzekało, że liczyli na krwawe przedstawienie. No cóż, może nie tym razem.
- Musisz być zawsze taki zaczepliwy, Vessare?! – powiedział głośniej chłopak za oddalającym się blondynem, jednocześnie odklejając od siebie dziewczę. - Tylko wróć na lekcję! Wiem, gdzie cię szukać! – dokrzyknął jeszcze, wiedząc doskonale, że chłopak go dosłyszał. Oni wszyscy zawsze słyszeli, ale często udawali, że mają nagły atak choroby i stają się na chwilę głuchoniemymi. Doprawdy, same utrapienie z nimi wszystkimi.
- Dobrze, skoro nasz miły… pieprzony, w dupę kopany książę - kolega postanowił nas zostawić, udamy się we trójkę. Chodźcie, przerwy coraz mniej a szkoła jest dosyć spora. – powiedział Nathair poprawiając swoje okulary i wreszcie odlepiając spojrzenie od rogu, zza którym zniknął jasnowłosy. Z lekkim ociąganiem omiótł wzrokiem dziewczynę i chłopaka, a następnie ruszył korytarzem. Na tę chwilę wyglądało, że nikt już raczej nie zamierzał im przeszkadzać. Póki co.
Zaczęli od lewego skrzydła szkoły, gdzie znajdowały się głównie klasy trzecioklasistów, parę sal muzycznych oraz wszelakich kółek przedmiotów ścisłych. Nathair starał się pokrótce opowiadać im o każdym z klubów, nie przyjmując nawet do wiadomości, że jego towarzyszy taki temat może kompletnie nie interesować. No cóż, musiał spełnić swoje zadanie. A kiedy Nathair brał się za coś – robił to do końca i porządnie. I tyle w temacie.
- Z basenu możecie korzystać trzy razy w tygodniu. Obowiązkowo jest dwa razy, to daje pięć dni ogółem w tygodniu. Z boiska szkolnego możecie korzystać jednie w piątek popołudniu. W ciągu tygodnia korzystają z niego członkowie klubów sportowych… – mruczał pod nosem przeszukując kartki, które zabrał ze sobą. - Po czwartej lekcji jest pół godzinna przerwa. Każdy uczeń szkoły ma darmowy obiad w stołówce, którą mijaliście, tam w centrum… – kolejne kartki. W końcu zatrzymał się i odwróciwszy do nich przodem wcisnął w ich dłonie po jednym formularzu.
- To formularz zgłoszenia do poszczególnego, wybranego przez was klubu. Jest to obowiązek w szkole. Każdy uczeń musi należeć do jednego. Macie tydzień na wypełnienie formularzu i oddanie go nauczycielowi, dyrektorowi albo mnie. Jeżeli tego nie zrobicie, zostaniecie automatycznie z góry do jakiegoś przydzieleni. To wszystko. Jakieś pytania? – spojrzał na nich zachęcająco, choć w duchy miał nadzieję, że nie będą go o nic pytać. Nie to, żeby Nathair nie znał odpowiedzi, bo pewnie znałby, ale jakoś nie uśmiechało mu się konwersowanie  z nimi na dłuższą metę. Byli…. Dziwni. Po prostu.
Wycieczka dobiegła końca. Oczywiście nie zdążyli wszystkiego zobaczyć, szkoła była zbyt wielka na tak krótką przerwę. Ale to, czego nie ujrzeli – to Nathair skrupulatnie im opowiedział. W drodze powrotnej do klasy jakaś dziewczyna spiesząc się na lekcję, wybiegła zza zakrętu wpadając praktycznie na Ryana. Jej ciemne włosy rozwiały się, przysłaniając brązowe oczy. Zadarła wyżej głowę i kiedy jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem szatyna, momentalnie oblała się szkarłatnym rumieńcem, odsunęła się i skinąwszy przeprosiła, pospiesznie odbiegając. Oczywiście nie mogła darować sobie ostatniego spojrzenia na Ryana, kiedy dobiegła do końca korytarza i zniknęła za ścianą.
- To Manami. Jest przewodniczącą klubu astronomicznego. – powiedział Nathair odprowadzając wzrokiem dziewczynę, uśmiechając się lekko. Widocznie nie wszyscy w szkole byli wrogo nastawieni do nowych osób.
- Chodźmy, bo spóźnimy się na lekcję. A tego przecież nie chcemy. – rzucił do swoich towarzyszy nieznacznie przyspieszając swojego kroku.

* * *

Cztery lekcje minęły stosunkowo szybciej. No, przynajmniej dla Nathaira. Nawet dwie historie pod rząd wydawały się naprawdę ciekawe i ekscytujące. Oczywiście obecności blondyna nie mogli uświadczyć. Tak jak wcześniej się zapowiadał, tak nie pojawił się na żadnej z kolejnych trzech lekcji. Cóż, jego problem. Nathair nie zamierzał go niańczyć, tak, jak robił to z ciemnowłosym z ławki. Kiedy dzwonek oznajmił długą przerwę, chłopak był jednym z pierwszych, którzy się podnieśli i wrzucił swoje książki do plecaka, spoglądając wyczekująca na Ryana.
- Teraz jest długa przerwa. Chodź, czas zjeść! – rzucił wesoło, próbując zachowywać się naprawdę przyjaźnie w stosunku do wyższego chłopaka. Domyślając się, że i dziewczyna będzie chciała udać się z nimi, w końcu jej „opiekun” miał na nią wywalone, co jest dość przykre. No ale cóż, nie sprawa Nathaira.
Jadalnia była sporym pomieszczeniem z mnóstwem stołów ułożonych w kilka rzędów. Jasna, oświetlana sporej wielkości oknami, które wpuszczały promienie słoneczne do środka, a w razie ciemnych i pochmurnych dni oświetlenie dawał bogato zdobiony, kryształowy żyrandol, którego mogli pozazdrościć bogacze z zamierzchłych czasów. Miękkie dywany na marmurowej podłodze skutecznie wyciszały odgłos butów przemieszczających się uczniów między ławami, nim Ci w końcu odnaleźli swoje miejsca. Już po przekroczeniu wejścia w nozdrza uderzył przyjemny zapach jedzenia. A to wszystko było okalane odgłosem rozmów, szurania krzeseł oraz odgłosów sztućców. Pomimo gwaru nie można było wyzbyć się wrażenia, że nawet ten gwar jest wyniosły i dobrze wychowany, tak bardzo różniący się od stołówek w normalnych szkołach.
Nathair podprowadził Ryana oraz Rhyleih do kolejki, samemu zgarniając tacę z talerzem.
- Bierzcie co chcecie. – zachęcił ich do skorzystania ze szkolnej stołówki, usilnie ignorując nieprzychylne, jak I ciekawskie spojrzenia ludzi dookoła.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Od rozpoczęcia roku szkolnego minęły trzy tygodnie. Atmosfera w szkole zdążyła nieco zelżeć, choć uczniowie wciąż zachowywali charakterystyczny dystans w stosunku do uczniów z gorszych sfer. Niezależnie od tego, co robili, byli dla nich utrapieniem, którego najpewniej i tak nie dało się zreformować. Mimo że ilość zaczepek drastycznie zmalała, gdy przestały one robić wrażenie na kimkolwiek, nie dało się uniknąć tych krzywych spojrzeń, wyczekujących kolejnego potknięcia. Przez dwa tygodnie uczniowie żyli jednak głównie informacją o wycieczce szkolnej, będącej coroczną formą integracji z uczniami z pierwszych klas. Była obowiązkowa, mimo że wielu kręciło nosami na wieść o tym, że tym razem nie mają co liczyć na luksy przez trzy dni. Spanie w namiotach nie od dziś kojarzyło im się z brudem, robactwem i brakiem dostępu do bieżącej wody. Ale mus to mus, co?
Dzień wycieczki wreszcie nadszedł.

[...]

Zero!
Leslie z automatu ściągnął brwi, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Jeszcze mocniej przyległ policzkiem do szyby autokaru. Za wszelką cenę chciał udać, że go tu nie ma, ale to, że on nie widział świata przez zamknięte oczy, nie oznaczało, że świat nie widział jego. Gdyby miał prosić o jakąś cudowną umiejętność, na pewno chciałby móc stać się niewidzialny podczas snu, by uniknąć...
Obudź się. Jesteśmy na miejscu. ― Nie skończyło się tylko na rozentuzjazmowanym tonie. Siedzący obok chłopak z młodszej klasy bez skrupułów zamachnął się łokciem, celując w żebra Vessarego. Prawdopodobnie blondyn nienawidził go za to najbardziej. Mimo że Shiroto już od jakiegoś czasu wybrał sobie go za wzór do naśladowania, czasem zapominał, że starszemu koledze należał się szacunek. I święty spokój od nadpobudliwych dzieciaków.
Zabiję go.
Była to jedyna myśl, która przyszła mu do głowy, gdy gwałtownie odkleił się od szyby, instynktownie zasłaniając bok przedramieniem przed ewentualną powtórką ciosu. Gniewne, ale wciąż lekko przyćmione zmęczeniem spojrzenie padło na siedzącego obok pierwszoklasistę, który właśnie przymierzał się do dźgnięcia go palcem w polik. Na szczęście reakcja jasnowłosego wyprzedziła jego myśli, a wolna dłoń zakleszczyła o wiele drobniejszy nadgarstek w silnym uścisku.
Zrób to jeszcze raz, a--
Złamiesz mi rękę ― jęknął, zanim Cillian dokończył swoją wypowiedź. Bynajmniej nie zrobił tego, bo wiedział, co starszak chce mu przekazać, a dlatego, że uścisk naprawdę miażdżył jego kończynę.
Przynajmniej szybko się uczysz ― mruknął i rozluźnił uścisk.
Młodzieniec prędko cofnął rękę i z niby to urażoną miną rozmasował swój nadgarstek, wydymając dolną wargę w szczeniackim wyrazie.
Wołałem cię z pięć razy. Nie moja wina, że śpisz jak zabity.
Czasami żałuję, że nie jestem ― sarknął marudnie, sunąc ręką po policzku. Spojrzenie dwukolorowych tęczówek padło na wyjście z autokaru, do którego zmierzały już ostatnie osoby. Kątem oka zerknął w stronę okna i niechętnie chwycił za ramiączko plecaka. Nie uśmiechała mu się integracja. Prawdę mówiąc, nawet nie miał ochoty tu przyjeżdżać i uczestniczyć w tej sztucznej szopce.
Zbieraj się, senpai~ ― rzucił zgryźliwie, podnosząc się z miejsca i zanim Leslie zdążył spojrzeń na niego krzywo, już mknął w stronę drzwi.
Na zewnątrz było okropnie. Zero przestał się dziwić, że tak niechętnie wywlókł się z przyciemnionego wnętrza pojazdu. Stanąwszy w drzwiach, od razu zasłonił oczy przedramieniem, chcąc ochronić je przed oślepiającym słońcem. Opcja wybrania się na Alaskę wydała się teraz dziwnie kusząca. Nie tylko ostre, południowe słońce było problemem, ale panujący dookoła gwar, który wgryzał się w jego uszy.
SPOKÓJ! ― głos nauczycielki usiłował przedrzeć się przez natłok rozmów uczniów. ― Za chwilę dopasujemy was w trzyosobowe grupy!
Chłopak ziewnął szeroko, opierając się plecami o autokar. Zupełnie nieprzypadkowo ulokował się w miejscu, w którym zaraz obok miał Ryana. Ciemnowłosy był aktualnie jedyną osobą, która nie strzępiła sobie gardła zupełnie bez sensu. Czasami dziwił mu się, że potrafił tak cierpliwie znosić obecność rozwrzeszczanych nastolatków, różniąc się od nich... właściwie w każdym aspekcie. Czy na pewno był człowiekiem?
Grimshaw rzeczywiście w ciszy przyglądał się powoli milknącym już tłumom, chłodnym spojrzeniem wiodąc od jednej twarzy do drugiej, aż wreszcie nie znalazł sobie godnego punktu obserwacji. Drzewo w oddali wydawało się znacznie ciekawsze od dzieciaków z pełnymi dupami, z których znaczna część ze skrzywieniem powitała łono natury.
Zaczynam czytać listę. Pan Murasaki będzie wręczał kolejno wypożyczone namioty jednej osobie z grupy. Kiedy otrzymacie swój namiot, od razu możecie wybrać miejsce, w którym go postawicie. Starajcie się nie oddalać za bardzo od całej reszty. Gdy skończycie rozkładać, wracacie tutaj. Jeżeli będziecie mieli problem z namiotami, możecie zgłosić się o pomoc do nas lub zdać się na koleżeńską pomoc. Grupy podzielone zostaną na męskie i żeńskie. Nie zamierzam się powtarzać, więc słuchajcie uważnie.
Zapanowała względna cisza, a kolejno wyczytywane nazwiska wyraźnie docierały do uszu wyczekujących na swoją kolej uczniów, choć od razu można było zauważyć, że nie wszystkim odpowiadały wytyczone grupy.
... Nakane, Omori i Mizuyama.
Nauczyciel wręczył namiot w ręce Hikari, która wydała mu się najodpowiedniejszą osobą do noszenia ciężaru. W tym czasie pozostałe dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo, mimowolnie krzywiąc się, chociaż posłusznie skierowały swoje kroki w stronę Rhyleih, mając nadzieję, że będzie liczyła się z ich zdaniem w kwestii doboru miejsca na namiot. Właściwie nie chciały dać jej wyboru. Musiała przerażać je wizja wybrania przez dziewczynę bardziej wyludnionego miejsca.
Kolejne nazwiska.
Jeszcze więcej nazwisk.
Grimshaw, Vessare i ― w tym momencie Zero zdążył pomyśleć, że nie było tak źle ― Heather.
Za jakie grzechy...
Nawet nie zdążył odszukać różowowłosego w tłumie, bo pan Murasaki niemalże wepchnął namiot w ręce wysokiego blondyna. Syknął przez zaciśnięte zęby, starając się za wszelką cenę nie obrzucić mężczyzny krzywym spojrzeniem. Dasz sobie radę. Będzie dobrze, Jesteś w sta-- No i nie udało się.
Chyba nie zamierzasz narzekać. Co, Vessare?
Skąd. Każdy dzień jest dobry, gdy niepostrzeżenie wciskają ci w ręce ciężary. ― Podrzucił lekko pakunek, by poprawić go w rękach, zanim zdążył mu się wyślizgnąć. Ostentacyjnie pokazał zęby w uśmiechu, który bił po oczach sztucznością i wcale nie emanował zadowoleniem. Zaraz spoważniał, odprowadzając czarnowłosego wzrokiem. ― To gdzie rozkładamy?
Byle jak najdalej. W cieniu ― skwitował, po czym kiwnął głową w stronę już wcześniej opatrzonego miejsca. Spore drzewo na terenie campingu wydawało się być doskonałym miejscem. Pochylił się łapiąc za torbę pod nogami i przewiesił ją przez ramię.
Cillian nie zamierzał oponować. Wystarczyło, że sam spojrzał w wyznaczonym kierunku, a już wiedział, że odpowiada mu taka kolej rzeczy.
W porządku ― rzucił i ruszył w wyznaczonym kierunku. Nie chciało mu się rozglądać za Nathairem, więc bez zawahania podniósł głos: ― Lepiej się sprężaj, Heather. Mam nadzieję, że się na tym znasz.
Łup.
Plecak runął na ziemię.
Łup.
Runęła i torba.
Wreszcie u Vessare uwalił się tyłkiem pod grubym pniem. Jasnowłosy chwycił za pasek spakowanego namiotu i stoczył z nim krótką walkę. W pierwszej kolejności wysunął na zewnątrz czarne kijki, które wymagały składania. Z metalicznym trzaskiem upadły przy siedzącym w pobliżu szatynem. Nie potrzebował słownego komunikatu, by złapać część z nich, a drugą część podrzucić Colinowi.
Składaj ― polecił krótko, samemu zabierając się za dopasowywanie do siebie odpowiednich końców.
Szelest papieru zawtórował Jay'owi.
Może potrzebujesz instrukcji?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

- HIKARI! - wrzask i walenie pięścią w drzwi stopniowo zaczęły przedzierać się do śpiącej dziewczyny. Jęknęła głucho i zwinęła się w kłębek, naciągając poduszkę na głowę, by uchronić się przed dźwiękami z zewnątrz. - Wstawaj do cholery!
Walenie nie ustawało. Czerwonowłosa uparcie jednak chowała się pod poduszką, nie otwierając oczu, mając nadzieję, że jej upierdliwy ojciec w końcu sobie pójdzie i da jej święty spokój.
- Daję ci pięć sekund na otworzenie drzwi. Pięć... cztery... trzy... - zaczął odliczać wyraźnie licząc na to, że dziewczyna podniesie się z łóżka. Nic z tego. Dalej leżała jak śpiąca królewna, dopóki nie rozległ się głośny trzask. Drzwi po raz drugi w przeciągu miesiąca wyleciały z zawiasów, padając z hukiem na ziemię. Dziewczyna poderwała się do góry jak oparzona rzucając poduszką w monitor komputera, który przechylił się niebezpiecznie i padł na bok, zrzucając z biurka szklankę. Istne domino. Szklane naczynie rozpadło się na kawałeczki, rozsypując w promieniu metra.
- Kurwa, ojciec! - wydarła się, w ostatniej chwili robiąc unik w bok, gdy rzucił w nią tą samą poduszką, która jeszcze chwilę temu zrobiła burdel na biurku.
- Wiesz która jest godzina? Masz 15 minut na zebranie swojego leniwego tyłka! Macie wycieczkę szkolną. - machał jej przed oczami jakąś kartką, którą wyrwała mu z rąk z niechęcią. Cholera. Miała nadzieję, że się wymiga, tymczasem sprytny wychowawca najwyraźniej wyczuwając jej zamiary, sam przysłał dokładną informację. Burknęła coś pod nosem i położyła się z powrotem na łóżko, naciągając na siebie kołdrę. Jej ojciec zareagował jednak błyskawicznie. Zerwał z niej nakrycie i odwrócił ją siłą w swoją stronę.
- Powtarzam jeszcze raz. Piętnaście minut i ani minuty dłużej, albo zasuwasz na piechotę. - podniósł z ziemi wyważone drzwi, opierając je o ścianę i wyszedł, pożegnany środkowym palcem czerwonowłosej, którego nie mógł zobaczyć.
- Cholerny staruch. - warknęła, zwlekając się z łóżka. Przeciągnęła się niedbale z dość głośnym ziewnięciem i zmierzwiła już i tak sterczące na wszystkie strony włosy, robiąc na głowie jeszcze większy burdel. Wylazła do łazienki ignorując rozbitą szklankę, faktycznie przyspieszając ruchy.
W ciągu piętnastu minut stała już na dole umyta i spakowana, choć jej włosy nadal były nieco wilgotne.
- Pakuj się do samochodu.
- Czekaj. Muszę się pożegnać z Suzuyą. - rzuciła do ojca i odwróciła się, idąc w stronę salonu. Mężczyzna odprowadził ją przygnębionym wzrokiem w milczeniu i podniósł jej torbę, wychodząc z domu.
Rhyleih stanęła przed ołtarzykiem, patrząc z wyraźnym spokojem na zdjęcie chłopaka o niemalże identycznej twarzy i kolorze włosów. Kucnęła, przejeżdżając palcem po ramce i uśmiechnęła się ciepło z tak bardzo nie pasującą do niej łagodnością, zupełnie nie przypominając siebie.
- Trzymaj się, nii-san. Nie tęsknij za bardzo.
- Hikari!
- Już idę, rany! Daj żyć! - odkrzyknęła, rzucając ostatnie spojrzenie na zdjęcie i wyszła z domu, idąc w stronę samochodu.

[. . .]

- Zadzwoń jak wrócisz. Odbiorę cię.
- Nie musisz. Wrócę sama. - mruknęła, idąc w stronę bagażnika. Wyciągnęła swoje rzeczy i przerzuciła sobie przez ramię, odwracając się w stronę, gdzie stał autokar.
- Zadzwoń. I nie rób kłopotów. Nie chcę słyszeć, że wywalili cię ze szkoły, jasne? - zbyła go machnięciem dłoni, idąc żwawo przed siebie. Jej wzrok raz po raz przesuwał się po tłumie, wyraźnie kogoś szukając.
W końcu zatrzymała go na niewysokim chłopcu o dziewczęcych rysach twarzy, który stał otoczony przez trzech innych pierwszoklasistów, rzucających mu pogardliwe uśmieszki. Ruszyła w tamtą stronę, dopiero po chwili słysząc urywki rozmowy.
- ... czekają nas trzy, wspaniałe dni, co Haru? Mam nadzieję, że odpowiednio nam je urozmaicisz.
- Z taką buźką, bez problemu możesz uchodzić za dziewczynę. - dwóch z nich zaśmiało się w sposób, który zdecydowanie działał jej na nerwy. Haru skulił się nieznacznie, pochylając głowę z wyraźnym przerażeniem i zażenowaniem, nie mając dokąd uciec.
Nauczyciele zawsze na posterunku.
Pomyślała sarkastycznie, widząc opiekunów, dyskutujących o czymś po drugiej stronie autokaru.
Podeszła do kółka wzajemnej adoracji i zacisnęła dłoń na ramieniu jednego z dręczących chłopaka pierwszoklasistów, odrzucając go na blachę autokaru.
- Haaaruuu, szukałam cię. - wyszczerzyła się w uśmiechu, podłażąc do dzieciaka, który podniósł na nią wyraźnie zaskoczony wzrok.
- Hej, ty! Myślisz, że co- - chłopak, który został odepchnięty na autokar, zawarczał niczym dziki zwierz, momentalnie milknąc, gdy dziewczyna odwróciła się powoli w jego stronę, patrząc na niego z wyraźną irytacją.
- Zjeżdżaj. - chłodny ton w połączeniu z wyjątkowo morderczym spojrzeniem, skutecznie odstraszył agresora, który zatoczył się w miejscu i zaraz umknął przed nią wraz z pozostałą dwójką, niczym kundel z podkulonym ogonem.
- D-dziękuję. - cichy głos wyrwał ją z wcześniejszego zamyślenia, skutecznie ścierając z jej twarzy pogardę. Obróciła się w stronę Haru i uniosła kącik ust w zaczepnym uśmiechu.
- Dziękuję, senpai. - poprawiła go, unosząc jedną brew do góry.
Polubiła tego dzieciaka, na swój specyficzny sposób. Był niższy niż większość dziewczyn, między nimi było praktycznie dwadzieścia centymetrów różnicy. Czarne, lekko podkręcone włosy otaczały jego twarz niczym aureola, a wielkie oczy w tym samym kolorze, właśnie wpatrywały się w nią z wyraźnym przerażeniem.
- Dziękuję, senpai! - poprawił się szybko, zaciskając palce na skórzanym pasku torby.
- No. Tak trzymać. - poklepała go po głowie i zostawiła go samego, idąc na drugą stronę, by zostawić swój bagaż. Gdzieś w oddali mignęły jej znajome blond włosy, dość mocno wyróżniające się ponad tłumem innych uczniów. Ruszyła w tamtym kierunku, widząc jak Vessare znika w środku autokaru. Podrapała się po ramieniu, nie bardzo wiedząc co teraz zrobić.
Weszła do środka rozglądając się dookoła i przeszła pomiędzy siedzeniami, zatrzymując wzrok na swoim rzekomym opiekunie. Siedział z jakimś pierwszakiem na tyłach, wpatrując się z wyraźnym znudzeniem w szybę.
- Przepraszam... chcielibyśmy przejść. - usłyszała uprzejmy dziewczęcy głos i odwróciła się w tamtą stronę, mierząc rozmówczynię wzrokiem.
- A tak, sorry. Przechodź. - przesunęła się, wtulając plecami w najbliższe siedzenie, by ją przepuścić, gdy nagle jej wzrok padł na towarzyszącego jej chłopca. Ten widząc jej spojrzenie przemknął czym prędzej do przodu, zacisnęła jednak dłoń na jego ramieniu i szarpnęła nim do tyłu, przytulając do boku z niebezpiecznym uśmieszkiem.
- S-senpai...
- O nie, Haru. Siedzisz ze mną. - poinformowała go uprzejmie, ignorując głośny dźwięk przełykanej przez niego śliny i przeciągnęła przez całą długość autokaru, zatrzymując się przy miejscach obok Vessare. Usiadła od strony okna i usadziła swojego pierwszorocznego pieska przyjaciela obok. Siedział sztywno wpatrując się w nią z wyraźnym przerażeniem. Na ten widok parsknęła śmiechem i poklepała go po głowie, zaraz układając się wygodniej, bokiem na siedzeniu.
Oparła nogi o kolana pierwszorocznego i wyciągnęła rękę w jego stronę z wyraźnym żądaniem.
- Picie? - Haru sięgnął w milczeniu do torby i podał jej kartonik soku. Skinęła mu głową w podziękowaniu, zerkając kątem oka na siedzącego po ich prawej stronie Zero.
- Senpai. Senpai. Senpai? - odwróciła się z wyraźną dezorientacją w stronę nawołującego ją Haru.
- Huh? - palnęła nieco bezmyślnie z zagubioną miną. Czarnowłosy spojrzał na nią z wyraźnym zaciekawieniem i także obrócił się w prawą stronę.
- Na co patrzysz?
- Nanicnieinteresujsię. - wypowiedziała z prędkością karabinu maszynowego, odwracając się w stronę swojego okna. Zasłoniła twarz włosami i wbiła słomkę w sok, popijając go powoli.
Zasalutowała na powitanie przechodzącemu Ryanowi, aż w końcu autokar zaryczał przy odpalaniu silnika i zaczął się trząść, by ruszyć do przodu. Ciekawe jak długa droga ich czekała.
Zamknęła oczy i oparła głowę o siedzenie, by się zdrzemnąć, złapała się jednak na tym, że co chwilę uchyla powieki, by spojrzeć na odbijającą się w oknie blondwłosą sylwetkę. Zgniotła pusty kartonik w dłoni i westchnęła ciężko.
Rzuciła opakowaniem do przodu. Odbiło się od kolan jakiegoś paniczyka, który krzyknął z wyraźnym oburzeniem, wycierając spodnie z resztek pomarańczowego soku. Rhyleih położyła łokieć na oparciu fotela i oparła twarz o dłoń z wyraźnie naburmuszoną miną.
Haru obserwował ją kątem oka, nie odzywając się ani słowem. Trzymał ręce w powietrzu, nie wiedząc co z nimi zrobić, aż w końcu bardzo powoli i niepewnie oparł je na jej kolanach. Zamknął oczy i sam zasnął bez większego problemu, pozostawiając czerwonowłosą samej sobie.

[. . .]

- Senpai, jesteśmy na miejscu. - Haru dotknął jej ramienia, a dziewczyna poderwała się wyraźnie wystraszona na równe nogi, uderzając głową w klimatyzację. Usłyszała cichy chichot, gdzieś z tyłu, ale całkowicie go zignorowała. Syknęła jedynie cicho, pocierając bolące miejsce i rozejrzała się dookoła, spoglądając przez okno.
Byli na miejscu. Spojrzała w bok na pierwszoklasistę, który właśnie próbował obudzić Zero i kopnęła stojącego Haru, by przesunąć go na korytarz.
- Idziemy, ruchy. - powiedziała czym prędzej, kładąc mu ręce na ramionach i dosłownie wypchnęła go z autokaru, przez co biedny pierwszoklasista prawie zarył twarzą w ziemię, nie spodziewając się zepchnięcia ze schodków.
Rhyleih wyskoczyła za nim i wyprostowała się, przeciągając z wyraźną ulgą.
"Zaczynam czytać listę (...)"
- Zobaczymy się potem, Haru. - machnęła mu ręką na pożegnanie i stanęła z boku, podnosząc głowę na niebo. Wpatrywała się w milczeniu w chmury, przypasowując im przeróżne kształty, gdy nagle nauczyciel wcisnał jej namiot w ręce. Spojrzała na niego zaskoczona i rozejrzała się na boki, widząc zmierzające w jej stronę dwie dziewczyny.
Cholera.
Mimo starań, na jej twarzy pojawiła się wyraźna niechęć. Nie czekając, obróciła się i ruszyła w stronę pola, szukając odpowiedniego miejsca.
- Omori i ja chciałybyśmy rozbić namiot gdzieś ta-
- O, tamto miejsce będzie świetne. - czerwonowłosa kompletnie zignorowała mówiącą Nakane, ruszając do przodu żwawym krokiem. Miejsce było w miarę oddzielone od innych, skryte w cieniu jednego z większych drzew.
Nakane otworzyła usta z wyraźnym niezadowoleniem, ale zaraz zamknęła je z powrotem, pod wpływem dotyku dłoni Omori na ramieniu. Pokręciły głowami ze zrezygnowaniem i powlokły się za nią.
- Robiłyście to kiedyś? - zapytała obracając się w ich stronę. Obie pokręciły głowami, zerkając niepewnie dookoła. Większość osób zajmowała miejsce na samym środku, dlatego miejsce które wybrała im czerwonowłosa niezbyt przypadało im do gustu. Ta wzruszyła jednak ramionami i rzuciła jednej z nich torbę z namiotem, patrząc jak prawie przewraca się pod ich ciężarem.
- Zajmę się tym, będziecie podawać mi rzeczy. - kiedyś regularnie w każdy letni weekend jeździli z bratem na podobne wypady. Z drobną pomocą z ich strony, rozstawiła namiot w ciągu kilku minut bez większego wysiłku. Rozejrzała się dookoła otrzepując ręce, wpatrując się w zmagających się z namiotami uczniów. Ledwo powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem.
- Powinnyśmy wrócić do autokaru. Nauczyciel tak mówił...
- Tak, tak, idźcie. Dogonię was. - machnęła na nie dłonią w odganiającym geście. Obie dziewczyny spojrzały po sobie, nie zaprotestowały jednak, umykając nawet z niejaką ulgą, zadowolone że nie muszą spędzać dłużej czasu w jej towarzystwie.
To będzie świetny wyjazd, nie ma co.
Pomyślała sarkastycznie, rozglądając się dookoła, aż w końcu namierzyła odpowiednie osoby w bardzo podobnym miejscu do jej, tyle że po drugiej stronie polany. Ruszyła w tamtą stronę energicznym krokiem.
Gdy znalazła się na tyle blisko, by bez problemu móc zaatakować swoją ofiarę, przewiesiła się całym ciężarem przez Nathaira, opierając ramię na jego głowie.
- Jak wam idzie? - zapytała zawieszając wzrok na Ryanie z wyraźnym zainteresowaniem. Nachyliła się nieco niżej, prawie dotykając policzkiem skroni różowowłosego, by bezczelnie wgapiać się w jego ręce.
- Pomóc wam postawić namiot? - zaoferowała się kierując wzrok na Zero, unosząc przy tym kącik ust w zadziornym uśmiechu. Wizja wracania przed autokar niespecjalnie ją w tym momencie kusiła. Dopiero po chwili ponownie przeanalizowała swoje słowa, a mina momentalnie jej zrzedła. Uciekła wzrokiem w bok.
- N...ieważne. - mruknęła pod nosem i podparła się nieco mocniej, dalej molestując Przewodniczącego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nathair nie był wyjątkiem, jeśli chodziło o wyczekiwanie wycieczki. Szczerze powiedziawszy, to nigdy przedtem nigdzie nie był. Sam. Owszem, wielokrotnie jeździł z rodzicami na wczasy poza granice kraju. To do Ameryki, to na narty do Francji albo na Wyspy Kanaryjskie. Ale co innego jechać z rodziną, a co innego z kolegami z klasy. Tylko wtedy można było poczuć tę namiastkę „wolności”. A dla chłopaka nawet ta odrobina była czymś wielkim. Heather w duchu zaczął przeżywać zbliżający się wyjazd już tydzień przed wyjazdem, dokładnie ustalając plan co zabierze, by o niczym nie zapomnieć.
Przez ostatnie trzy tygodnie cała sytuacja z nowymi uczniami nieco przycichła i się uspokoiła. Większość uczniów odpuściła i po prostu ignorowała Rhyleih oraz Ryana. Oczywiście, nie tolerowali ich i nie darzyli sympatią, o czym świadczyły wielokrotne, nieprzychylne spojrzenia, ale nie zaczepiali i nie naśmiewali się. I wydawać mogło się, że taki stan, w miarę spokojny, już pozostanie.
Zresztą, zapewne w głowach uczniów kłębiła się myśl o wycieczce, więc kto normalny zaprzątałby sobie głowy jakimiś wyrzutkami społeczeństwa.
A Nathair był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Bo i on sam nie miał już kłopotów. Mógł skupić się na nauce oraz przygotowaniach do wyjazdu. W zeszły roku taka impreza niestety ominęła go z racji zapalenia płuc jakiego się nabawił. Ale tym razem nie zamierzał opuścić takiej odskoczni od szarej rzeczywistości, w jakiej żył.

* * *

Trzasnął cicho opasły tom książki, którą zabrał ze sobą o dźwięcznym tytule “Jak rozpalić ognisko pod wodą na Antarktydzie podczas pustynnej burzy” i delikatnie przeciągnął się. Siedział z przodu z jedną z lepszych uczennic z klasy, która przez połowę drogi trajkotała mu nad uchem o rzeczach, jakie chłopaka interesowały tyle, co życie seksualne mrówek. Ale przez grzeczność musiał zacisnąć zęby, uśmiechnąć się delikatnie i kiwać na jej słowa w znak, że wszystko przyswaja. Dopiero w chwili, kiedy dziewczę zainteresowało się rozmową z koleżanką siedzącą za nimi, mógł skorzystać z chwili, by odciąć się zupełnie od świata, tłumiąc wewnętrznie narastające podniecenie i ekscytację wyjazdem.
Ale koniec końców dojechali.
Wsunął ciężką książkę do skórzanej torby zawieszonej przez ramię i zgarnął z górnej półki większą, z potrzebnymi rzeczami, które zabrał. Niestety, z racji, że nigdy nie uczestniczył w tego typu wyjazdach nie miał najmniejszego pojęcia co ze sobą zabrać. Ale od czego ma się Internet.
Oby tylko go nie zawiódł.
Już po wyjściu z autokaru było czuć różnicę w powietrzu. Czystsze i o wiele bardziej rześkie. Nie przejmował się docierającymi dookoła pomrukami pełnymi niezadowolenia… do pewnego momentu. Jasne, on sam spodziewał się czegoś zupełnie… odmiennego. Może nie luksusów, do których był przyzwyczajony, ale jakieś domki? Łazienka? WODA? Przycisnął mniejszą torbę do swojej klatki piersiowej, stając z boku, choć jego samotność nie potrwała zbyt długo.
- Heather! Wiedziałeś, że mamy  spać pod namiotami? – zapytała Nanasake, ciemnowłosa dziewczyna, z którą wcześniej rozmawiała towarzysza podróży Nathaira.
- Nie do końca. Ale z pewnością nie będzie tak źle! – jak zawsze uprzejmy optymizm bił po oczach.
- Ale co z robakami? – głośne jęknięcie, któremu zawtórowało kilka ponurych pomruków.
- Robakami…?
- I dzikimi zwierzętami! Pewnie sporo ich tutaj się kręci! – wtrąciła się mała blondynka, która to całkiem przypadkiem wystraszona objęła wątłe ramię Nathaira przyciskając swoje rozdygotane ciało do jego.
- Z pewnością nauczyciele o wszystk-
- A gdzie się umyjemy?! Przecież to jest karygodne! Od razu zadzwonię po papcia, żeby po mnie przyjechał! – powiedziała Nanasae, sięgając po telefon. – Nie ma zasięgu? Jesteśmy odcięci od świata! – kolejny głośny, niemal płaczliwy jęk.
Nathair pobladł, czując, że robi mu się niedobrze. W słowach dziewcząt było sporo racji… przecież jak oni sobie poradzą? Co będą jeść? Gdzie będą brać prysznic? Załatwiać swoje potrzeby? Przecież to było CHORE.
”SPOKÓJ”
Dziewczyny dookoła chłopaka momentalnie zamilkły, zwracając swoje twarze w stronę belfrów. Z mocno bijącym sercem chłopak wysłuchiwał ich słów, chociaż myślami tak naprawdę był gdzieś daleko, wciąż przeżywając to, co właśnie się działo. No i chuj bombki strzelił, roztrzaskując idealny obraz wycieczki na drobne kawałeczki.
-Heather.
- Tak? – wyrwany z letargu spojrzał na nauczyciela nieco nieprzytomnym wzrokiem.
- Idź ze swoja grupą.
- Grupą…? Ach, tak. – wymuszając lekki uśmiech, delikatnie wyswobodził się z uścisku dziewczyny i wziąwszy swoje bagaże wyszedł przed uczniaków, dopiero wtedy rozumiejąc z kim ma być w grupie.
No. Gorzej. Już. Być. Nie. Może.
O ile towarzystwo Grimshawa chłopak był w stanie zdzierżyć, bo przynajmniej milczał i zajmował się swoimi sprawami, tak tej blond włosej tyczki już nie. Nie potrafił powstrzymać nieprzychylnego spojrzenia, jakim obdarzył swego znienawidzonego „kolegi” klasowego, jednakże posłusznie ruszył za nimi, już teraz czując, jak bardzo żałuje, że i w tym roku nie dopadło go zapalenie płuc.
Namiot na uboczu. No zaiste genialny pomysł. Tylko czekać jak dziki niedźwiedź…
Ale w tych lasach nie ma niedźwiedzi…
… jakiś zwierz ich zaatakuje nocą. No pogratulować mądrości.
Chłopak odłożył na bok swoje torby i z niezadowoloną miną sięgnął po kijki, zaciskając na nich niepewnie swoje palce.
- Znam. – mruknął pod nosem na pytanie odnośnie instrukcji. Nie chciał się przyznać, ale znał ją na pamięć. Przez ostatni tydzień tyle razy czytał wszelakiej maści podręczniki wyjazdów do lasu, że zdążył ją zapamiętać.
Ale co innego praktyka, a co innego teoria.
Nieporadnie trzymając parę kijków, próbował naprowadzić jeden koniec na drugi, ale… reszta zaczęła mu wypadać, a Nathair próbując je złapać, wypuszczał te, które aktualnie trzymał. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem zapierając się w myślach, że sobie poradzi, jak zawsze, ale wtedy poczuł coś ciężko na sobie, co niemal wbijało go w ziemię. Mięśnie znieruchomiały, a twarz momentalnie pokryła się widocznym rumieńcem, kiedy dwie wyraźne okrągłości zaczęły wbijać się w jego kościste plecy.
- Mizuyama. – powiedział cicho, starając się wysilić na jak najbardziej spokojny ton. - Czy mogłabyś przestać uwieszać się na mnie? Bez urazy, ale do najlżejszych nie należysz i twój ciężar jest dość irytujący. Bardzo proszę. – nie czekał jednak na jej reakcje, a po prostu sam wyswobodził się spod jej ramion. Zerknął na nią ukradkiem, lecz momentalnie odwrócił wzrok bok, czując, że czerwienią się nawet jego uszy.
- Poradzę sobie sam. – dodał i odszedł jakiś kawałek, gdzie zaczął walkę z kijkami, by wreszcie wywiązać się z powierzonego mu zadania.
Ale coś mu nie wychodziło.
A raczej nie wchodziło.
A irytacja z każdą kolejną sekundą narastała, kumulując się w chłopaku, by wreszcie pozwolić mu na jej upust. Z cichym warknięciem, które zamarło na jego ustach, cisnął z całej siły kijkiem przed siebie.
W drzewo.
A kijek się odbił.
I trafił go prosto w twarz.
Chłopak momentalnie przykucnął chowając twarz w ramionach, czując piekący ból na prawym policzku. Trwał tak dosłownie parę sekund, by wreszcie zawstydzony i zażenowany spojrzeć nieco przez ramię, chcąc upewnić się, że nikt go nie widział. Co za wstyd. Całe szczęście, że większość była zajęta swoimi sprawami. W końcu wyprostował się podnosząc i ostatni raz przetarł ślad po uderzeniu, który najpewniej utrzyma się przez najbliższe pół godziny przypominając mu o jego hańbiącej porażce. Złapał za kijki i w milczeniu podjął kolejną próbę z rozprawieniem się z tym cholernym wrogiem…
– Uwaga, zbiórka! Już, już! – długo nie trzeba było czekać, kiedy to na środek wyszedł pan Kiyomina, jeden z wuefistów szkoły. Z szerokim uśmiechem, choć o surowych rysach twarzy, powiódł po twarzach uczniów wyrażających w tym momencie niezwykłą paletę wszelakich uczuć. Mężczyzna pokiwał głową, aż w końcu klasnął jeszcze raz w dłonie, chcąc się upewnić, że wszyscy go słuchają.
- Dobrze. Widzę, że praktycznie wszyscy macie już rozłożone namioty. To dobrze. Pamiętajcie w którym miejscu go postawiliście, żebyście potem go nie szukali. Teraz powiem wam kilka zasad, które tutaj panują i których macie bezwzględnie się trzymać, bo inaczej zostaną wyciągnięte konsekwencje po powrocie do szkoły. Zasada numer jeden… – mężczyzna wyciągnął zaciśniętą dłoń przed siebie i zaczął kolejno prostować palec w rytm wyliczania.
- Bezwzględny zakaz spożywania jakichkolwiek używek, alkoholu i palenia papierosów. Dwa, nie oddalamy się sami od naszego obozu. Trzy. Panie trzymają się swojej, wyznaczonej części, to samo tyczy się Panów. Cztery. Nie śmiecimy i nie podchodzimy do zwierząt! Oraz pięć, nie używamy ognia, chyba, że w pobliżu ogniska. Mam nadzieję, że zasady są proste. To tyle z nieprzyjemnych rzeczy, teraz przedstawię wam program… – sięgnął po swoją kartę i przerzucił ją, przebiegając po niej swoim spojrzeniem nieco świńskich oczek.
- Nieopodal znajduje się rzeczka, nie jest zbyt szeroka, ale to właśnie tam będziecie mogli się umyć jak I nabierać wody, którą potem można przegotować na ognisku. Tam czeka parę kajaków. Podzielicie się wedle własnego wyboru, kto co chce robić. Jedni udadzą się na spływ kajakowy, a drudzy…. A drudzy tutaj zostaną. A to dlatego, że lada moment przyjedzie do nas zaprzyjaźniony właściciel stadniny z paroma końmi. I ci, co zostaną i będą chcieli mogą udać się z nim na konną przejażdżkę po okolicy. Trzecia grupa może zostać tutaj i robić co chce ze swoim wolnym czasem. Wieczorem natomiast czeka nas duże ognisko, pieczenie kiełbasek, pianek oraz opowiadanie strasznych historii! – wśród uczniów rozległy się szepty, które z każdą kolejną chwilą narastały, aż wreszcie przemieniły się gwar. Jedne wciąż sceptycznie pochodziły do wycieczki i nocowania w namiotach, inne z kolei oczarowane możliwością spływu kajakowego bądź jazdy konnej już zaczęły między sobą dzielić się, kto co będzie robił.
- Chwila, nie skończyłem… CISZA! – mężczyzna westchnął ciężko, lecz uśmiech nawet na moment nie zszedł z jego twarzy.
- Z kolei jutro zabawimy się w podchody. Podzielimy się na mniejsze grupy i ruszymy w las. Dla tych, którzy wygrają czeka nagroda. Bardzo atrakcyjna nagroda. To w sumie wszystko z informacji. Ci, co chcą udać się ze mną na spływ niech za pięć minut zbiorą się pod autokarem i wyruszymy nad rzekę. Ci, co wybierają konną przejażdżkę, niech zbiorą się z lewej strony obozowiska. To tyle. W razie pytań jesteśmy do waszej dyspozycji. – mężczyzna skinął lekko głową, po czym oddalił się, pozostawiając podekscytowanych uczniów, którzy powoli zaczęli zbierać się już w grupy.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Znam.”
Zabawne, że dokładnie w tym samym momencie Ryan i Leslie orzekli jednogłośny werdykt. Chóralne „mhm” wypełniło uszy Nathaira, odbierając wszelkie nadzieje na to, że dwaj młodzieńcy posiadali choćby najmniejszą wiarę w jego możliwości. Nikt z nich nie zamierzał patrzeć mu na ręce. Grimshaw zaczął składać własną połowę kijków, co szło mu o wiele sprawniej niż mniejszemu szatynowi, który na wycieczkę zabrał ze sobą dwie lewe ręce. Vessare z kolei rzucił na ziemię metalowe śledzie, które zabrzęczały cicho, obijając się o siebie. Wreszcie wyciągnął i płachtę namiotu z poszewki i kilkoma zamaszystymi ruchami rozłożył ją i rozciągnął na ziemi, przygotowując do złożenia.
Gdy Rhyleih zaszczyciła ich swoim towarzystwem, część namiotu była już postawiona.
„Pomóc wam postawić namiot?”
Jak chcesz ― rzucił i trzasnął kamieniem o metalowego śledzia, wbijając go głębiej w ziemię. Nie zwrócił uwagi na zakłopotany ton Mizuyamy i być może to właśnie na widok jego niedopatrzenia niejeden złapałby się za głowę, próbując sprowadzić go na właściwy tor reakcji:
Dostajesz takie propozycje i tłuczesz śledzia kamieniem. Każdą romantyczną chwilę spierdolisz.
Siedzący w pobliżu ciemnowłosy mimowolnie uniósł brew, kierując spojrzenie na znajomą, która zachowywała się dziś wyjątkowo dziwnie. Raczej rzadko zdarzało się, by widział ją w skonsternowanym wydaniu. Wystarczyła chwila, a przesunął wzrok ku Lesliemu, który niestrudzenie mocował gotową już część namiotu do ziemi. Uznał, że o wiele lepiej będzie darować sobie komentarze na ten temat, więc szybko wrócił do swojej roli społecznego cienia i wsunął złożony już kijek w odpowiedni otwór w szeleszczącym materiale.
Kolejne stuknięcie, a metalowy pręt już całkiem zanurzył się w ziemi. Vessare nie mógł powstrzymać się od zerknięcia w stronę Heathera, który właśnie musiał zmagać się z naruszaniem własnej przestrzeni osobistej. Jakaś natrętna myśl wgryzła się w jego umysł, gdy dostrzegł rzucające się w oczy wypieki na chłopięcych policzkach. Na twarzy jasnowłosego pojawiło się zrezygnowanie. Nie przypuszczał, że wystarczyło mu tak niewiele, by stracić rezon. A Cillian, zamiast pomóc koledze w potrzebie, z góry zaplanował pogrążyć go jeszcze bardziej.
Wygląda na to, że jeden namiot już postawiłaś. ― Nie łudził się, że Colin jakkolwiek zrozumie znaczenie podtekstu, choć złośliwe kurwiki w dwubarwnych tęczówkach i prześmiewczy ton wcale nie wróżyły jego dobrych intencji, choć tymi nigdy nie pałał względem przewodniczącego. Szkoda, że słowny pocisk odbił się od głównego celu i rozpoczął swój lot ku Hikari, która w dość rażący sposób przekonała się, że „książę” wcale nie był na tyle ułożony, by brudne myśli omijały go szerokim łukiem. Zrozumiał, choć wolałby nie. ― Kończ szybciej albo ta zapadnięta część przypadnie tobie. ― Kiwnął podbródkiem w stronę oklapniętej połowy ich przyszłego apartamentu, która wciąż czekała na swój szkielet.
„Poradzę sobie sam.”
Oby.
Już nawet nie spojrzał za chłopakiem, gdy ten skierował się na ubocze, by w skupieniu trafić kijem w dziurę. Szkoda, że sprawiało mu to tyle problemu, że Cillian przestawał dziwić się, że nie ma dziewczyny. Przez cały czas kątem oka był w stanie rejestrować poczynania przewodniczącego, łącznie z momentem, w którym zdarzył się niefortunny wypadek. Jak na zawołanie przekręcił głowę w jego stronę, a szarooki, dostrzegając gwałtowność tego ruchu, nie mógł oprzeć się pokusie ocenienia sytuacji, ale o ile szatyn był w stanie obrzucić młodzieńca jedynie pełnym politowania spojrzeniem i w milczeniu pokręcić głową, tak blondyn...
Nie mogę! ― Krótkie parsknięcie pociągnęło za sobą śmiech, który rozdeptał nadzieje na to, że nieudolność Nathaira została niezauważona. Blondyn pochylił się do przodu, ostentacyjnie krzyżując ręce na brzuchu. Szybko jednak spoważniał, biorąc głęboki oddech i odruchowo przysuwając palec do oka, z którego otarł niewidzialną łzę rozbawienia. ― Naprawdę, Heather? Nie spodziewałem się rewelacji, ale czasami przechodzisz samego siebie. Może zamiast stale siedzieć z nosem w książkach, powinieneś rozważyć rozerwanie się od czasu do czasu. ― Wypuścił powietrze ustami i przełożył kolejnego śledzia przez pętelkę.
Stuk.
Rhyleih. ― Ryan zerknął porozumiewawczo na dziewczynę i znaczącym kiwnięciem głową oznajmił jej, żeby zabrała od niego te kije, zanim zrobi sobie krzywdę. Niemniej jednak nie trzeba było być geniuszem, by zorientować się, że wcale nie miał na uwadze dobra Colina. Nieporadność chłopaka w pewnym stopniu zaczynała go drażnić, a był pewien, że interwencja rudowłosej znacząco przyspieszy poskładanie ich przenośnej sypialni do kupy.
Na całe szczęście namiot był gotowy przed zbiórką.

[...]
Ryan i Nathair

Prawdę mówiąc, żadna z podanych na zbiórce opcji nie była zadowalająca, jednak mając do wyboru jazdę konną, z której nie miał styczności lub zostanie w obozie z – w większej mierze – bandą panienek, które bały się połamać paznokieć, wolał udać się na spływ kajakami. Spróbować zawsze było warto, a na miejscu i tak nie potrzebowano już więcej pomocy przy ognisku. Zebrana grupa w dużej mierze składała się z chłopaków, wśród których znalazły się zaledwie trzy dziewczyny, od których biła przytłaczająca aura ekscytacji. Był to dość nietypowy widok, jak na damulki z dobrych rodzin i o wiele łatwiej było uznać, że były tu tylko dla szansy wylądowania w jednym kajaku ze swoim obiektem westchnień.
Ciemnowłosy wsunął palce do kieszeni, przesuwając opuszkami po pojedynczych papierosach, które ukrył tam już wcześniej. Musiał stłumić w sobie nagłą chęć zapalenia, by uniknąć użerania się z markotnymi uwagami nauczyciela, który co chwilę natarczywie oglądał się za siebie, chcąc upewnić się, czy nikt nie odłączył się od grupy. Młodzieniec wypuścił powietrze ustami i ukradkiem rozejrzał się po okolicy. Od kilkunastu minut otaczały ich wyłącznie drzewa, choć teraz dla odmiany z oddali zaczął dobiegać charakterystyczny szum wody, świadczący o tym, że obiekt, do którego się zbliżali, był już niedaleko.
Zaraz będziemy na miejscu ― oznajmił nauczyciel, jakby dźwięk samej rzeki miał nie wystarczyć uczniom. ― Gdy już tam będziemy, ratownik wyjaśni wam wszystkie zasady, do których macie się zastosować. Przypominam, że jesteśmy nad rzeką, więc dobrze byłoby, gdyby nic głupiego nie przyszło wam do głowy. Wszelkie wyskoki zostaną ukarane punktami ujemnymi z zachowania, a dobrze wiecie, że od tego już tylko krok do zawieszenia w prawach ucznia lub całkowitego wydalenia ze szkoły. Wierzę, że będziecie się dobrze zachowywać. ― Oczywiście mężczyzna nie miał żadnych wątpliwości co do kultury podopiecznych z Shimane. Był pewien, że żadne z nich nie będzie sprawiało kłopotów. Nic dziwnego, że kiedy kończąc zdanie po raz kolejny obejrzał się za siebie, jego wzrok ukradkiem zahaczył o Grimshawa.
Jay był zbyt zajęty podziwianiem kory kolejnego drzewa, by skrzyżować swoje spojrzenie ze spojrzeniem belfra. Zdawał sobie sprawę, że był głównym adresatem tego przekazu. Właśnie dlatego nie miał zamiaru jakkolwiek się do niego odnosić – nawet samą swoją uwagą. Nie obchodził go ten wiecznie pretensjonalny ton, tym bardziej, że to nie on był powodem, dla którego cała szkoła musiała znosić jego obecność. To, że wszyscy dookoła uważali, że powinien gnić w poprawczaku wcale nie robiło na nim wrażenia. Sam uważał, że towarzystwo palących, pijących, ćpających, bluzgających co drugie słowo i piszących po ławkach nastolatków było dla niego odpowiedniejsze.
Rozumiemy się?
Chóralne „Taaak!” zagłuszyło pobliski szum. Jedynie Ryan zwilżył językiem dolną wargę, ścierając z niej czekoladowy posmak ostatnio wypalonego papierosa. To było rano. Miał wrażenie, że od tamtego czasu minęła co najmniej wieczność.
Będąc na miejscu, nakazano im ustawić się w szeregu. Wspomniany wcześniej ratownik już na nich czekał. Wyprostowany jak struna, z wyższością przyglądał się grupie, najwyraźniej zamierzając odpowiednio wykorzystać czas, podczas którego miał trochę władzy. Wyglądał na statystycznego cwaniaka, który tylko czekał, by otrzymać pytanie, na które mógłby odpowiedzieć mało wyszukaną ripostą, z której – tylko z grzeczności – reszta powinna się zaśmiać. Mówił z dobijającą wręcz pasją, jakby jego życie ograniczyło się wyłącznie do rzeki i przypominania o konieczności machania wiosłami. Serio – powtórzył to chyba z dwadzieścia razy, jeśli nie więcej. W którymś momencie nawet Ryanowi znudziło się liczenie. Jego wykład był o wiele nudniejszy od wcześniejszych uwag nauczyciela. Robił za dużo szumu wokół tego, co można było zawrzeć w kilku prostych zdaniach: Wsiądźcie do kajaku. Machajcie wiosłami. Płyńcie zgodnie z wyznaczoną trasą. Nie utopcie się. Cała filozofia.
Aż cud, że po monologu, którym za wszelką cenę chciał zrobić z nich bandę debili, zdecydował się na wręczenie im kapoków ratunkowych. Kiedy wciskał jaskrawopomarańczową kamizelkę do rąk ciemnowłosego, obrzucił go zniechęconym spojrzeniem, jakby spostrzegł się, że szatyn nie podchodził entuzjastycznie do jego wysiłków.
Popłyniecie we dwoje ― oznajmił, podając kolejną kamizelkę Nathairowi stojącemu obok. Jego obecność tutaj do tej pory stała pod znakiem zapytania, ale Grimshaw, jak to on, nie zamierzał pytać, czy niższy chłopak przemyślał swoją decyzję, mimo że po dzisiejszej akcji z rozkładaniem namiotu, nie miał o nim najlepszego zdania.
Obyś trzymał wiosło lepiej niż kij ― wymruczał pod nosem, na tyle cicho, by jego głos dotarł wyłącznie do uszu Heathera. Narzucił na ramiona kamizelkę, zapinając ją niedbale, jakby z góry uznał, że i tak nie była mu na tyle potrzebna. ― Robiłeś to już kiedyś?
Pewnie nie.
Chyba nie zamierzał czekać na odpowiedź, bo zaraz – zgodnie z zaleceniem – skierował się ku przygotowanemu dla nich kajakowi. Chwycił za postawione obok wiosło i od razu zajął tylne miejsce, mimo że nadal sceptycznie podchodził do oddawania w ręce młodzieńca jakichkolwiek sterów.

[...]
Rhyleih i Zero

Nie kręciło go machanie wiosłami, nie widział też siebie jeżdżącego na jakiejś szkapie. Dla niego wybór był oczywisty – jeżeli miał coś robić, wolał robić to na terenie obozu. Szczerze wątpił, by wymyślili tu dla nich jakieś ambitniejsze zajęcie, z którym by sobie nie poradził. Jedynym minusem było towarzystwo. Choć trzymał się na względnym uboczu, nawet z tej odległości dobiegały go głosy panienek, które za główny temat swoich żartów obrały swoją „przyjaciółkę”, które tego dnia postanowiła udać się na jazdę konną. Gdzieś obok zebrała się grupka nieporadnych kujonów i aż dziw, że wśród nich nie znalazł się Heather. Blondyn ze znużeniem przesuwał wzrokiem po obozowisku i pociągnął kolejny łyk wody z plastikowej butelki w oczekiwaniu na przydział jakiegokolwiek zadania, choć przez wysoką temperaturę powietrza najchętniej położyłby się w zacienionym namiocie i spał w najlepsze. Jego wzrok na dłużej zatrzymał się na Mizuyamie, która już od kilku minut rozmawiała ze szkolnym wuefistą, gdy zaś stracił zainteresowanie, zabrnął dalej w stronę siedzącej nieopodal czarnowłosej okularnicy, która w ciszy oddawała się swojej lekturze. Prawdę mówiąc, to książka ułożona na jej kolanach bardziej przyciągnęła jego uwagę, mimo że z tej odległości i tak niewiele był w stanie zobaczyć. Właściwie nic. Prócz tego, że była to książka. Gruba książka, która w pewien sposób idealnie pasowała do tej statystycznej, cichej kujonki.
W pierwszym odczuciu każdy miałby ją za oczytaną, uczynną, grzeczną, miłą...
Co znowu? ― burknęła, zadzierając głowę wyżej i poprawiając okulary na nosie, gdy tylko uczucie bycia obserwowaną stało się dla niej niewygodne.
Nic. ― Wzruszył mimowolnie barkami, a na jego twarzy pojawił się pierwszy przebłysk malkontenctwa, gdy przez moment poczuł się, jakby co najmniej zamordował jej matkę. Z jakiegoś powodu Uchida od zawsze miała o nim złe zdanie. Była jedną z tych osób, które kompletnie nie rozumiały, jak można w ogóle chcieć zadawać się z kimś tak niezorganizowanym i pozbawionym kręgosłupa moralnego. W jej oczach był leniwym dupkiem. Może to i lepiej.
Brunetka ściągnęła brwi. Wcale nie satysfakcjonowała jej ta odpowiedź.
Więc przestań się gapić. Rozumiem, że widok czynność czytania to dla ciebie przełom, ale daruj sobie. Zajmij się swoimi fankami. Zakres zainteresowania księciem Vessare ma swoje granice. ― Zatrzasnęła książkę tylko po to, by wstać i znaleźć sobie inne miejsce, gdzieś poza zasięgiem jego wzroku.
Cillian uniósł brew, odprowadzając ją z brakiem zrozumienia wymalowanym na twarzy. Co więcej – nawet nie próbował jej zrozumieć. Raz jeszcze przysunął gwint do warg, przechylił butelkę, już prawie przełknął kolejny łyk napoju...
No, no. Widzę, że znowu zaczepiasz biedne dziewczyny ― rozbawiony głos nauczyciela muzyki dobiegł zza jego pleców, które zostały potraktowane silnym klepnięciem. Leslie niemalże od razu rozkasłał się, przysłaniając usta wierzchem dłoni, gdy z winy pana Daishi zakrztusił się wodą. Młodzieniec niemalże od razu obejrzał się za siebie, kierując pełen wyrzutu wzrok na rozciągniętą w złośliwie rozbawionym uśmiechu twarz pedagoga.
„Zaczepianie” to za duże słowo. I przynajmniej nie próbuję nikogo zabić ― rzucił, a spokój na nowo zawitał na jego obliczu. Mężczyzna posiadał tę nietypową aurę człowieka, na którego zwyczajnie nie potrafiło się gniewać. Na przekór wszystkim innym nauczycielom wyglądał jak ktoś, kogo przyprowadzono do tej porządnej szkoły z ulicy i nie chodził, jakby ktoś włożył mu kij w dupę. Być może dlatego potrafił spojrzeć na jasnowłosego przychylnym okiem. Ba. Nawet go lubił i, o dziwo, z wzajemnością.
Zaraz zabić. Szkoda byłoby zmarnować taki talent. Może poczekam z tym do zakończenia ogniska.
Nie musiał walić prosto z mostu, by Vessare zrozumiał przekaz. Zaprzeczenie ruchem głowy przyszło szybciej niż same słowa.
Nie ma mowy.
Przemyśl to jeszcze. To ma być tylko zabawa.
Boli mnie gardło. ― Wiedział, że tylko w ten subtelny sposób mógł oznajmić, że gówno obchodzi go taka zabawa. Nawet Daishi był w stanie to zrozumieć, ale mimo tego jego twarz ściągnęła się w rozczarowaniu. ― Potrzebuję innego zestawu zadań.
Właśnie! Zadania. ― Ciemnowłosy uderzył się w czoło z otwartej ręki i bez słowa ominął Zero. Zanim cokolwiek powiedział, zaklaskał głośno, chcąc skupić na sobie uwagę wszystkich uczniów, którzy zostali w obozie. ― Słuchajcie! Mamy dwie godziny na przygotowanie ogniska. Zabierzcie się za zbieranie chrustu na opał. Tylko żeby nie przyszło wam do głowy, by zapuszczać się daleko w las. Wszystkie gałęzie składajcie na stertę w pobliżu paleniska. Będę potrzebował też kilku chętnych do rozładowania napojów i jedzenia z samochodu. Leslie ― zwrócił się w stronę chłopaka, wysuwając z kieszeni scyzoryk, który rzucił pod jego nogi ― naostrzysz gałęzie dla wszystkich. Możesz też wystrugać mi coś ładnego.
Akurat ― parsknął, chwytając za nożyk.
No nie bądź taki. Zawsze marzyłem o łabądku z drewna.
I pozostanie to w sferze marzeń.

(...)

Kiedy otrzymał zadanie, nie spodziewał się, że będzie musiał samodzielnie zapieprzać po odpowiednie gałęzie. Na szczęście wystarczyło dwadzieścia minut, by wreszcie mógł usiąść spokojnie na pniu, choć nawet ten dwudziestominutowy wysiłek sprawił, że miał wrażenie, że za moment się roztopi. Bez jakiegokolwiek skrępowania odrzucił ściągniętą koszulkę na bok i chwycił za pierwszą gałąź, do której przysunął ostrze. Już po pierwszym szarpnięciu skrzywił się, jakby zmuszono go do znoszenia nieprzyjemniej tortury. Scyzoryk nie grzeszył nienaganną ostrością, przez co młodzieniec miał nieodparte wrażenie, że belfer umyślnie zrobił mu na złość, zabierając ze sobą to w połowie tępe narzędzie.
Ale trzeba było zapierdalać.
Jedna gałązka.
Rzut na bok.
Druga gałązka.
Rzut na bok.
Po którymś razie to zaczynało być monotonne. Od czasu do czasu musiał poruszać obolałym nadgarstkiem, ale zaraz zabierał się za kolejny patyk.
Choć kątem oka dostrzegł zmierzającą w jego stronę sylwetkę, nie zwrócił na nią większej uwagi. Skubanie kory z patyków było na swój sposób wciągające i przynajmniej pozwalało na oderwanie się od otoczenia.
Powiedzmy.
Przepraszam ― zaczęło się całkiem miło, ale mimo dziewczęcej zaczepki, Zero nie uniósł wzroku znad prawie naostrzonego już patyka. ― Wiem, że jesteś zajęty
W takim razie nie zawracaj mi dupy.
Przerwał, zadzierając głowę wyżej. Praktycznie w ogóle jej nie kojarzył, co było równoznaczne z tym, że musiała być jedną z tegorocznych pierwszoklasistek.
ale czy mógłbyś mi pomó-- ― Zdanie urwało się w chwili, w której dziewczyna potknęła się – Udała, że się potknęła – i poleciała do przodu, będąc już wystarczająco blisko jasnowłosego. Był to naprawdę kiepski pokaz umiejętności aktorskich, przez co Leslie do ostatniej chwili zastanawiał się, czy specjalnie nie powinien osłonić się scyzorykiem. Wbiłby się o wiele lepiej w ciało niż patyk. Miała szczęście, że miał w sobie na tyle zahamowania, by odsunąć i nożyk, i naostrzony częściowo kij z toru lotu szatynki. Powinien czuć się jak jebany bohater, ale kurewsko tego żałował.
Jasna brew drgnęła w niemym akcie irytacji, kiedy ciemnooka wylądowała na jego kolanach. Problem w tym, że nawet by się nie przejął, gdyby chodziło wyłącznie o jego kolana. Niejeden napalony nastolatek już dawno wyzwałby go od kretynów i chciałby znaleźć się na jego miejscu. Bądź co bądź dziewczyna nie należała do najbrzydszych, ale i nie wygrałaby konkursu Miss Japonia 2015. Czy była hojnie obdarzona przez naturę? Pewnie.
Tylko. Dlaczego. Do kurwy nędzy. Musiał. Przekonać się. O tym. Na własnej. Twarzy?
Nie czuł się speszony. Aktualnie był zbyt zażenowany i wkurwiony tak nieczystymi zagrywkami. Za to dziewczyna bynajmniej nie przewidziała takiego przebiegu wydarzeń. Jej twarz pokryła się wyrazistym rumieńcem, a sama oparła się ręką o nagi tors blondyna, odsuwając się na niby to przyzwoitą odległość. Nie sądził, by zapomniała, że nadal na nim siedzi, ale zgrywanie słodkiej idiotki musiało wejść jej w nawyk. Nerwowy chichot przywołał na jego twarz skrzywienie, które zignorowała w swojej cichej euforii.
J-ja przepraszam! Ale jestem niezdarna...
No nie pierdol.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Reakcja przewodniczącego zdecydowanie jej nie zawiodła. Nawet jeśli poniekąd wyraźnie jej zarzucał, że daleko jej do tych chudziutkich dziewcząt paradujących po szkole. Nie było jednak opcji, by podobna obraza miała jakkolwiek wpłynąć na nią czy jej zachowanie. Dmuchnęła mu jedynie w ucho ciepłym powietrzem, reagując dopiero, gdy zaczął się wiercić w próbie wyswobodzenia z jej uścisku.
"Wygląda na to, że jeden namiot już postawiłaś"
...
Naprawdę przez chwilę miała nadzieję, że żaden z nich nie zrozumiał dwuznacznego tekstu, albo przynajmniej nie zwrócił uwagi na drugie dno. Jak mogło jej to w ogóle przyjść na myśl?
Jej ręce drgnęły nieznacznie na Nathairze, gdy w ostatniej chwili powstrzymała się od odruchu złapania za jeden z trzymanych przez niego kijków i ciśnięcia nim w Cilliana. Zasłużył sobie na to do cholery, nie powinna się wstrzymywać.
Niemniej, tym razem postanowiła odpuścić. Ojciec byłby dumny.
Bardzo powoli zdjęła z niego ramiona i stanęła, by się porządnie przeciąginąć. Zawsze po długich podróżach mijało nieco czasu, nim jej mięśnie dochodziły w pełni do siebie, nawet jeśli nie traciła zbytnio na sprawności fizycznej. W końcu rozstawiła swój namiot w ciągu paru minut, nie mając z tym większych problemów.
Przegięła się w bok, schylając do prawej nogi w swoistym geście rozciągnięcia, jednocześnie obserwując kątem oka wyraźnie nie radzącego sobie Przewodniczącego. Już sama obserwacja brązowowłosego, który nieudolnie siłował się z kijkami dostarczała jej nie lada rozrywki. Sam odmówił jednak przyjęcia pomocy, nie zamierzała więc w żaden sposób wyciągać do niego ręki, dopóki sam o to nie poprosi.
I wtedy cisnął przed siebie kijkiem.
Biorąc pod uwagę ich giętkość, nie było to zbyt mądre posunięcie, spodziewałaby się jednak, że przedmiot odbije gdzieś w bok.
Tymczasem niczym bumerang powrócił do Przewodniczącego, zaliczając bliskie spotkanie z jego twarzą. Stała zgięta w bezruchu, wpatrując się w niego w milczeniu z wyraźnym niedowierzaniem.
Z zamyślenia wyrwał ją napad śmiechu Zero. Wyprostowała się i spojrzała w jego stronę, widząc jak pochyla się do przodu trzymając się za brzuch. Uśmiechnęła się nieznacznie sama do siebie, zaraz wracając do rozciągania.
"Rhyleih."
Podniosła wzrok na Ryana i odpowiedziała mu skinięciem głowy. Miała nie pomagać Przewodniczącemu, dopóki sam o to nie poprosi, ale była pewna, że żadne z nich nie chciało tu siedzieć do zmierzchu. Ruszyła w jego stronę spokojnym krokiem, widząc że ponownie się do tego zabiera. Klepnęła go w ramię, by zwrócić na siebie jego uwagę i odebrała mu większość kijków, zostawiając jeden samotny.
- Źle się za to zabierasz. - rzuciła, odkładając je na ziemię i podniosła parę sztuk, pokazując mu w milczeniu jak je składać. Nie było w tym większej filozofii, ale jeśli chłopak nigdy wcześniej nie spał w namiocie, ciężko żeby zyskał podobną wiedzę. Dokończyła składać resztę, zanosząc je Jayowi.

[ . . . ]

"Uwaga, zbiórka! Już, już!"
Wszędzie poznałaby ten głos. Prawdopodobnie jeden z najdonośniejszych w całej szkole, jak na typowego wuefistę przystało. Otrzepała dłonie z pyłu i wyprostowała się, obracając w odpowiednią stronę. Zerknęła kątem oka na resztę, z niejakim ociąganiem kierując się w stronę wyznaczonego miejsca, by ostatecznie stanąć na uboczu. Nie miała zbytniej ochoty gnieść się pomiędzy podnieconymi uczniami, który wyraźnie czekali na jakieś atrakcje. Jedynym momentem, który zwrócił jej uwagę, był ten o trzymaniu się swojej wyznaczonej części. Parsknęła śmiechem, zaraz maskując go krótkim napadem kaszlu.
Akurat.
Że niby miała spędzić tych parę dni w otoczeniu damulek, które i tak na każdym kroku unikały jej jak się dało? Naprawdę, śmiechu warte. Momentalnie straciła zainteresowanie. Włożyła dłonie do tylnych kieszeni spodni i poderwała wzrok do góry skupiając go na sunących leniwie po niebie chmurach. Widok ten mimowolnie sprawił, że ziewnęła krótko, czując wszechogarniającą ją senność. Niech w końcu skończą ględzić i dadzą im jakieś zadanie.
Nagle wszyscy wyraźnie się ożywili. Gwar sprawił, że ściągnęła nieznacznie brwi w wyraźnym niezadowoleniu i rozejrzała się po tłumie, próbując zrozumieć co takiego przegapiła. Nieważne, zapyta Ryana.
"CISZA!"
Mimowolnie skupiła swoją uwagę na mężczyźnie, który cały czas szczerzył się jak głupi do sera. Rzuciła mu wyjątkowo ponure spojrzenie, słuchając o podchodach. Chwilę później uczniowie zaczęli się dzielić na grupy, odwróciła się więc na pięcie z zamiarem zniknięcia w lesie.
- Mizuyama! - cholera.
Zatrzymała się w miejscu zerkając przez ramię na wuefistę, który machnął na nią ręką, oddalając się od innych uczniów. Czego mógł od niej chcieć? Mogłaby co prawda go zignorować i po prostu iść dalej. Widziała jednak jak schyla się po jeden z patyków leżących na ziemi i nabiera powietrza, by krzyknąć po raz drugi.
Westchnęła i chcąc, nie chcąc powlokła się w jego stronę, pocierając kark dłonią.
- Czego chcesz, Kiyomina-jiji? - zapytała z wyraźnym znużeniem, patrząc na mężczyznę z góry. Na jego nieszczęście, dzieliło ich niemalże piętnaście centymetrów wzrostu, co dość mocno wpływało na to, jak odbierała jego osobę.
I tą właśnie bezczelność przypłaciła, obrywając patykiem po głowie. Syknęła krótko i potarła bolące miejsce, mierząc go pełnym wyrzutu spojrzeniem.
- Trochę szacunku, Mizuyama. Naprawdę dziewczyno, nie mam do ciebie siły. - powiedział surowym tonem, gdy jednak nijak nie odpowiedziała, westchnął bardzo, ale to bardzo głośno i wcisnął jej patyk w dłoń.
- Ech, to jakiś prezent? Podziękuję, nie lubię aportować. - podjęła próbę oddania kawałku drewna, ale nauczyciel przekręcił oczami, zakładając ramiona na klatce piersiowej.
- Bardzo zabawne, Mizuyama. Cieszę się, że dobry humor cię nie opuszcza. Tak czy inaczej chciałem z tobą porozmawiać o klubie sportowym.
Ach, więc o to chodziło.
- Nie. - jej stanowcza, natychmiastowa odpowiedź wybiła go nieco z rytmu. Stali przez dłuższą chwilę w milczeniu, mierząc się spojrzeniami.
- Powiedz mi, o co dokładnie chodzi? Przecież byłaś już na treningach nie raz. Twoje umiejętności byłyby dużym wsparciem dla szkolnej drużyny. - odwróciła wzrok, krzywiąc się nieznacznie. To nie tak, że nie chciała dołączyć do klubu. Chodziło o to, gdzie dokładnie ją przydzielą.
Tydzień po dołączeniu do szkoły przełamała się na tyle, by sprawdzić szkolną drużynę koszykarską.

"Siedziała na trybunach już prawie godzinę, obserwując dość luźny trening chłopaków. Z początku ogarniała ją senność na widok typowych ćwiczeń rozgrzewających, w końcu postanowili jednak przejść do meczu. Od początku nie nastawiała się na nic specjalnego. Co mogłyby sobą reprezentować byle paniczyki z dobrego domu?
Im dłużej ich jednak obserwowała tym większe błędy w swoim myśleniu dostrzegała. Grali na poziomie Hirano, sama nie zauważyła kiedy przesiadła się na niższy poziom, by mieć lepszy widok na boisko.
Widziała jak siedzący niedaleko kibicujący uczniowie - wśród których rzecz jasna przeważały dziewczyny - zerkają na nią z niechęcią, nikt jednak nie miał odwagi, by ją wyprosić.
Z urywek ich rozmów, oprócz obraz skierowanych w jej stronę i pojedynczych plotek, wychwyciła że jedna z drużyn składa się z pierwszo- i drugoklasistów. Drugą drużyną byli zatem trzecioklasiści.
Ze skupienia wyrwał ją gwizdek.
Podskoczyła nieznacznie na miejscu zaskoczona i powiodła wzrokiem po trybunach. Koniec?
Schyliła się do swojej torby szukając w niej telefonu, gdy niespodziewanie niedaleko jej twarzy pojawił się but. Wyprostowała się gwałtownie, zaalarmowana i wbiła wzrok w stojącego przed nią wysokiego chłopaka. Miał krótko przystrzyżone, postawione na żel brązowe włosy i duże, czarne oczy. Typowy sportowiec. Kompletnie nie w jej typie.
- Hej. Jak ci się podobał trening? - hah?
Patrzyła na niego z wyraźnym niezrozumieniem. Mówił do niej? Bez pogardy? Zerknęła za niego, widząc zdumiony wzrok jego kolegów z drużyny. Niektórzy wymieniali między sobą wyraźnie niezadowolone spojrzenia.
- Właściwie nie było źle... choć czwórka powinna popracować nad zwrotnością, a siódemka robi dość spore błędy, gdy spychają go do obrony. Ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się zobaczyć tu kogoś, kto zna się na tym co robi. Dobrze rzucasz. Choć ten dwutakt na koniec był tragiczny.
Chłopak zaśmiał się w odpowiedzi, sprawiając że poczuła się jeszcze dziwniej. Dlaczego był dla niej miły?
- Dzięki. Kirishima Suzaku. Ty jesteś...? - wyciągnął do niej dłoń. Spojrzała na nią z wyraźnym niezrozumieniem, ponownie zerkając za jego plecy.
- Innym raczej nie podoba się, że ze mna rozmawiasz. Wiesz, w końcu jestem 'tą z Hirano'. - odpowiedziała ignorując jego dobry gest w nadziei, że zwyczajnie cofnie dłoń. Ten złapał ją jednak na rękę i potrząsnął nią z tym samym głupawym uśmiechem co wcześniej.
- Pytałem o imię, a nie o szkołę. Teraz uczęszczasz tutaj, nie? - zaskoczył ją. Widać to było w jej oczach, mimo że zaraz odwróciła głowę w bok. Uścisnęła jednak jego dłoń przez zabraniem jej z powrotem.
- Mizuyama... Hikari. - Nie przepadała za swoim imieniem, ale nie zamierzała się spoufalać na tyle, by podawać swój pseudonim. Podniosła torbę z ziemi, przerzucając ją sobie przez ramię i wstała, zauważając przelotnie że chłopak jest od niej niewiele wyższy.
- Mizuyama. Wpadnij jutro o tej samej porze. - rzuciła mu ostatnie spojrzenie przed wyjściem, kompletnie ignorując wgapiające się w nią z nienawiścią dziewczyny. W jej głowie zaczęły się na nowo kłębić myśli, które tak zawzięcie od siebie odsuwała.
Może nie wszyscy byli tutaj tacy źli?
Tym czego nie rozumiała jeszcze bardziej był fakt, że zgodnie z jego słowami stawiła się następnego dnia w tym samym miejscu."


Odsunęła od siebie powracające wspomnienie, stopniowo wracając do rzeczywistości.
- Jest jeden problem. - poklepała się w klatkę piersiową, wyjątkowo wymownym gestem. - Nie jestem chłopakiem, a w towarzystwie koleżaneczek, nie wytrzymam dłużej niż pięciu minut.
- Ty czy one? - zapytał badawczo, na co dziewczyna po raz kolejny odpowiedziała skrzywieniem. - Tak myślałem. To dlatego, że jesteś na nie tak zamknięta. Gdybyś dała im szansę cię poznać, zaakceptowaliby się tak samo jak chłopcy.
- Dziękuję bardzo, odpowiedź nadal brzmi nie. - odwróciła się by odejść, uderzając patykiem o udo.
- Mizuyama. Umówmy się tak. Będziesz dalej przychodziła na treningi męskiej drużyny. Od kiedy z nimi grasz i udzielasz im wskazówek, dużo lepiej sobie radzą. Mogłabyś się starać o posadę menadżera...
- Zaraz, zaraz. Chyba się zagalopowałeś, sensei. Nie zamierzam się starać o żadną posadę. Z działu naszych super wybitnych uczniów mamy Przewodniczącego, nie przeszkadza mi jego przyćmiewanie mnie swoim blaskiem. - wskazała palcem gdzieś w tył, gdzie w jej mniemaniu mógł stać Nathair, udając tym samym że nie widzi, ściągających się w konsternacji brwi nauczyciela.
- Masz potencjał, Mizu-
- Wiem. Ale my, źle wychowani ludzie z niższych warstw społecznych, lubimy go marnować. Po co miałabym to robić? Żeby dostać stypendium sportowe? Iść na uniwersytet? - zaśmiała się krótko, choć w jej głosie, nie było nawet śladu rozbawienia. Pokręciła głową z wyraźnym zrezygnowaniem. - To co mam zrobić z tym patykiem?
- Mizuyama...
"Słuchajcie! Mamy dwie godziny na przygotowanie ogniska."
Głos nauczyciela muzyki przerwał ich konwersację, skutecznie ją kończąc. Dziewczyna obróciła głowę w stronę dźwięku, zatrzymując na chwilę wzrok na Cillianie.
- Przyjdę na ten trening. Ale niczego więcej ode mnie nie oczekuj, sensei. - po tych słowach, odwróciła się i ruszyła bez słowa w stronę lasu ze spuszczoną głową, pocierając ramię z wyraźnym niezadowoleniem. Nauczyciel odprowadził ją wzrokiem, wzdychając cicho pod nosem i wrócił do swoich zajęć, wiedząc że na ten moment i tak wynik nie był tak zły, jak można się było spodziewać.

[. . .]

Chrust, chrust, chrust.
Przedzierała się przez chaszcze, schylając co jakiś czas po suchą gałąź, która nadawałaby się na ognisko. Zatrzymała się w pewnym momencie, przyglądając wspinającej się po drzewie wiewiórce. Zwierzę, zupełnie jakby wyczuło skupioną na nim uwagę, obróciło łeb w jej kierunku, machając energicznie ogonem.
Nagle poderwało się spłoszone do góry, gdy za dziewczyną rozległ się dźwięk łamanej gałązki. Obróciła się w tamtą stronę błyskawicznie, zatrzymując wzrok na znajomej sylwetce.
- Kirishima?
- Przyłapany. - chłopak zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po obojczyku. - Widziałem cię z daleka i pomyślałem, że się przywitam.
Akurat.
- Nic ci nie powiem. - zbyła go krótko, wznawiając swoją wedrówkę w poszukiwaniu gałęzi.
- Hej, zaczekaj! - krzyknął za nią, zrównując się z nią krokiem. Przyłączył się do niej bez jej zgody, nie odzywając już jednak ani słowem. Dźwięk podnoszonych z ziemi gałęzi, świergot ptakow i ich ciche oddechy, całkowicie wypełniały otoczenie. W pewnym momencie brązowowłosy stanął w miejscu, patrząc na korony drzew.
- Może rozważ chociaż jego propozycję, co?
- Nie. Zaraz, zaraz, czekaj. Propozycję? To ty go na mnie nasłałeś? - zapytała z wyraźną irytacją, obracając się w jego stronę. Kirishima uniósł dłonie z patykami w obronnym geście.
- Hej, słuchaj. Naprawdę masz talent, szkoda by było go zmarnować. Wiem, że niektórzy z naszej szkoły są dość mocno przekonani o swojej wyższości...
- Niektórzy. - parsknęła z rozbawieniem, przerywając jego wywód. Odpowiedział jej krótkim skrzywieniem.
- Dobra. Większość z nas. Ale nie wszyscy tacy jesteśmy. Ja nie uważam cię za kogoś gorszego. - podniosła na niego wzrok z ziemi, unosząc brew do góry, gdy wyraźnie się speszył, uciekając spojrzeniem w bok. - Z-znaczy nie tylko ja. Cała drużyna cię polubiła. Nie gap się tak na mnie.
Zapadło krótkie milczenie. W końcu kącik ust dziewczyny drgnął nieznacznie, gdy pokręciła głową, zwracając się w kierunku obozu.
- Śmieszny z ciebie chłopak, Kirishima.
- Śmieszny? - powtórzył po niej bezwiednie, również ruszając w stronę obozu. Nie skomentowała tego już w żaden sposób, dopóki nie znaleźli się niemalże na obrzeżach. Dopiero wtedy postanowiła ponownie zabrać głos.
- Zostanie menadżerem nie leży w moim interesie. Żelusie.
- Żelusie? Kogo nazywasz Żelusem? - podniósł głos wyraźnie oburzony, zaśmiała się więc krótko w odpowiedzi biorąc od niego patyki. Oddał jej wszystkie bez zawahania, wyraźnie nie zastanawiając się nad tym co robi.
- Daishi-sensei, Kirishima nic nie robi i próbuje wyżebrać ode mnie patyki. - krzyknęła do nauczyciela, który zwrócił się w ich stronę, patrząc groźnie na stojącego obok niej chłopaka.
- Kirishima, do roboty! Nie mamy całego dnia. - chłopak otworzył usta z wyraźnym oburzeniem, zamknął je jednak widząc złośliwy uśmiech rudej. Mrugnęła do niego zadziornie, odwracając się w stronę ogniska.
- Słyszałeś co powiedział. Nie opieprzaj się. - chłopak chcąc nie chcąc, wrócił do lasu mamrocząc coś pod nosem, dziewczyna natomiast skierowała kroki w stronę ogniska.
Tylko po to, by malujący się na jej ustach nieznaczny uśmiech mógł przepaść bez śladu.
- Tsh. - skrzywiła się z wyraźną irytacją, wpatrując w zaczepiającą Zero dziewczynę. Nie podobała jej się od momentu, gdy ruszyła w jego stronę z tym swoim przeuroczym, wielce cnotliwym wyrazem twarzy. Dzieliło ją od nich zaledwie parę metrów, doskonale słyszała więc każde wypowiadane przez nią słowo.
Nie spodziewała się jednak, że posunie się do tak żałosnego numeru. "J-ja przepraszam! Ale jestem niezdarna..."
Ruda nawet nie zauważyła kiedy jej nogi same się poruszyły, pokonując dzielącą ich odległość.
BACH.
Patyki jeden po drugim spadły na głowę dziewczyny, zaraz rozsypując się chaotycznie na ziemi dookoła nich.
- Och, przepraszam. Ja najwyraźniej też. - warknęła, nawet nie próbując kryć swojego poirytowania.
Właściwie sama nie wiedziała co się z nią dzieje. Gorące fale wściekłości stopniowo rozlewały się po całym jej ciele z taką gwałtownością, że zaczęła odczuwać nieznaczny, narastający z każdą sekundą ból brzucha.
Złapała dziewczynę za kołnierz i dźwignęła z blondyna, stawiając dość brutalnie na trawniku, w odpowiedniej odległości od Cilliana. Choć z jakiegoś powodu, na ten moment wydawało jej się, że jedyną 'odpowiednią odległością' byłoby zakopanie jej pod ziemią. Z pięćdziesiąt metrów w dół. Najlepiej na środku pustyni w Egipcie.
- Mam nadzieję, że nic ci nie jest? - uśmiechnęła się do niej w sposób, który sugerował, że jej troska jest równie prawdziwa co wcześniejsze potknięcie się żałosnej aktorzyny. Nachyliła się nad nią nieznacznie, zatrzymując parę centymetrów od jej twarzy.
- ... bo jeśli nic ci nie jest to spierdalaj. - dokończyła wcześniejszą myśl krótkim, ostrzegawczym warknięciem, zaciskając bezwiednie prawą dłoń w pięść.
Masz 3 sekundy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Posłał krótkie, acz pełne zdegustowania spojrzenie w stronę jasnowłosego. Zapewne jemu nigdy nie przydarzyło się nic podobnego. Chodzący ideał. Ależ oczywiście. Nie skomentował jednak idiotycznego zachowania Vessare, chcąc zająć się swoim zadaniem, choć te niekoniecznie mu wychodziło. Dopiero w chwili, kiedy Mizuyama zaczęła mu pokazywać dokładnie co z czym, chłopak dość szybko załapał i zaczął skręcać pozostawioną mu część kijków. Skinął głową w geście podziękowania, kiedy było już po wszystkim i wyciągnął z tylnej kieszeni paczkę chusteczek, by wytrzeć ubrudzone dłonie. Jednakże brud tak łatwo nie chciał zejść, dlatego też przykucnął przy swojej torbie, skąd wyciągnął antybakteryjny żel i przemył nim swoje dłonie.
- Heather! – ciemnowłosa dziewczyna podbiegła do chłopaka, kiedy ten chował flakonik z żelem. Dziewczę od razu objęła jedno z ramion chłopaka i zaczęła ciągnąć ze sobą, sukcesywnie poruszając się kolejne metry dalej.
- Pójdziesz ze mną popłynąć kajakiem? – zaćwiergotała dziewczyna uśmiechając się szeroko.
- Nanase, posłuchaj….nie umiem pływać, więc zostanę w obozie.
Tylko, że nie potrafił odmówić, pozwalając dziewczynie na prowadzenie do reszty grupy. Kiedy w końcu zatrzymali się na końcu, z drugiej strony objęła go drobna blondynka, z którą siedział w autokarze.
- Heather-kun, będziesz ze mną płynął prawda? – zapytała wpatrując się natarczywie dużymi, niebieskimi oczami w profil szatyna, ignorując mordercze przesłanki od Nanase. Nathair westchnął ciężko, nie widząc najmniejszego sensu na polemizowanie, tylko pozwolił się prowadzić w stronę jeziora wraz z dość sporą grupką dzieciaków. Asertywność nigdy nie była jego mocną stroną.

***

Nauczyciel wyjątkowo długo przynudzał, że nawet Nathair w pewnym momencie zaczął odczuwać swego rodzaju znużenie. Parę razy złapał się na tym, że zaczynał szeroko ziewać, by w ostatniej chwili przysłonić usta ręką, jak kultura tego wymagała. Ponadto obecność obu dziewcząt z każdą kolejną minutą była coraz bardziej męcząca. Nathair starał się wyłączyć, odbiegając myślami gdzieś daleko, jednakże momentalnie się ocknął, kiedy ich rozmowa zeszła na temat nowego kolegi z jego klasy.
- No. Też nie rozumiem dlaczego wpuścili takiego pierwotnego barbarzyńcę do naszej szkoły! – szepnęła Nanase do jasnowłosej Aoi, na co ta gorączkowo pokiwała głową.
- W ogóle jak on wygląda! Jakby chciał zabić! Jestem pewna, że na swoim koncie ma niejedno przestępstwo. Zresztą, wystarczy spojrzeć na jego  wygląd. Włosy ma jakby nie wiedział co to znaczy fryzjer, brudne ubrania, pogięt-
- W sumie to ma je czyste… – wtrącił się Nathair mówiąc szeptem, by nikt innych go niedosłyszał oprócz jego nieszczęsnych towarzyszek.
- Ale są pogniecione! – upierała się Aoi. – Zresztą… słyszałam, ze ma dziecko.
- Też o tym słyszałam! Fukusawa z II-D widziała go ostatnio jak szedł z chłopczykiem, który zwracał się do niego „tato”! To patologia. Taki młody, a już ojciec. – Nanase pokiwała głową w niedowierzeniu. Nathair momentalnie skierował swój wzrok w stronę Grimshawa, który stał kawałek  od niego. Miał syna? Z jednej strony ciężko było w to uwierzyć, z drugiej zaś… Cóż, nie byłoby to jakimś wielkim zaskoczeniem. Chłopak nic o sobie nie mówił, odzywał się tylko kiedy go o coś pytano a to i tak było sporadyczne. W sumie całkiem możliwe, że był ojcem.
- Współczuję Co Heather, że musisz się nim opiekować. To musi być ciężkie, prawda? – mruknęła Aoi, wtulając się w jego ramię. Nathair wzruszył jedynie ramionami.
- Nie jest taki zły. – odparł pospiesznie. Aoi już otwierała usta, kiedy nauczyciel przerwał swój długi wywód, koniec końców rozdając kapoki I rozdzielając uczniów.
- Ja chcę popłynąć z Heatherem! Sama sobie nie poradzę z takimi ciężkimi wiosłami! – rzuciła Aoi, wyprzedzając Nanase.
- W takim razie popłyniesz ze mną.
- Co… – dziewczynie momentalnie mina zrzedła na słowa mężczyzny, a z boku dobiegło parsknięcie Nanase.
- A ty moja droga… – nauczyciel skierował swój wzrok na ciemnowłosą. – Popłyniesz z Kiyame. Heather z Grimshawem.

***

Po krótkiej walce z paskami kapoka, w końcu udało mu się z nimi uporać. Nie uśmiechało mu się płynięcie z ciemnowłosym w jednym kajaku, ale wolał już jego towarzystwo od dziewczyn. Ten przynajmniej wybierał ciszę niż gadanie o jakiś głupotach. Zignorował jego słowa, udając, że w ogóle ich nie dosłyszał, kiedy wsiadał do kajaka. Ten niebezpiecznie zakołysał się, posyłając Nathaira wprost na jego kościsty tyłek. Mimowolnie zacisnął mocniej palce na wiośle, mając dziwne przeczucia, że to nie jest najlepszy pomysł. Może powinien powiedzieć, że nigdy nie płynął kajakiem i że przede wszystkim… nie umie pływać. Ale z drugiej strony to byłby wstyd. On, syn sławnego doktora nigdy nie potrafił nauczyć się tak prostej czynności jak pływanie. Nie, nie było w ogóle takiej opcji. Zresztą, był w kajaku, a do tego nie było potrzeby nauki pływania.
Zostali wypchnięci bardziej na wodę, a serce chłopaka zabiło o wiele mocniej.
Nie wiedział tylko czy ze strachu, czy narastającej ekscytacji.
Wiosłowanie nie przychodziło mu łatwo, ale przynajmniej nie wypadało mu z rąk. Jednakże nie było co ukrywać, że po kilkunastu minuta drobne ramiona zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa, dlatego też jego wiosłowanie było dość ociężałe i rozleniwione. Nie, żeby robił to jakoś specjalnie.
- A ty? – w pewnym momencie odezwał się, odwracając przez ramię, by spojrzeć na siedzącego za nim mężczyznę. - Robiłeś to już kiedyś?
Cisza była cudowna, jednakże nawet i ona potrafiła na dłuższą metę ciążyć. No, przynajmniej tak było według Nathaira.
Ponownie odwrócił się tyłem do Ryana, chcąc też oglądać otoczenie. To był jego pierwszy raz w lesie. Oglądanie przyrody z takiego bliska było czymś niezwykłym i ekscytującym. Wszystko tutaj wydawało się takie czyste i świeże. Zero dymu, zero nieczystości i miejskiego zgiełku. Zero innych dzieciaków. Nathair rozejrzał się dookoła, nieco zaskoczony. Czy nie mieli płynąć wzdłuż rzeki gęsiego…?
- Zauważyłeś, że jesteśmy sami? – zapytał po raz pierwszy z nutą niepewności, która wkradła się do jego głosu. Odwrócił się gwałtownie do Ryana, za gwałtownie, aż kajak zakołysał ostrzegawczo.
- Zgubiliśmy ic-- …. Co ty robisz? – zbaraniał. Ryan w najlepsze właśnie się zaciągał papierosem. Co. Cococococo. No chyba kogoś tutaj bóg opuścił.
- Zwariowałeś? – syknął przez zęby przebijając chłopaka ostrym wzrokiem.
- Nie znasz regulaminu? NIE WOLNO palić. – prychnął jak niezadowolony kociak. - Za coś takiego możesz wylecieć. Chcesz tego? Oczywiście, że nie. Oddaj go. – gwałtownie wyprostował się i sięgnął po papierosa mężczyzny bezczelnie wyrywając go spomiędzy jego warg i wyrzucił do wody. Cichy syk oznajmił, że żar został brutalnie zgaszony. Tryumfalny wzrok powędrował w stronę szarookiego, ale uśmiech pełen satysfakcji bardzo szybko został zmazany przez bladość.
- Cholera. – mruknął przekręcając się w bok I przechylając przez krawędź kajaku, by złapać wyrzuconego papierosa. Przecież nie można ot tak zaśmiecać wód….
CHLUST.
Świat zawirował mu przed oczami, kiedy wyślizgnął się z kajaku wprost do chłodnej wody. W pierwszej chwili pojawiło się zaskoczenie, bo nie wiedział co się dzieje. Ale w chwili, kiedy pierwsze porcje płynu wkradały się do jego ust i nosa, pojawił się strach. Spanikowany zaczął rozpaczliwie machać rękoma i nogami na wszystkie strony, chcąc wypłynąć na powierzchnię. I choć miał kapok, zamiast mu pomóc, uniemożliwiał wynurzenia głowy, a gwałtownie ruchy chłopaka sprawiały, że jeszcze bardziej szedł pod wodę.


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 08.06.15 3:25, w całości zmieniany 4 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down


Rhyleih i Zero

N-naprawdę nie chciałam. ― jej przesadnie zakłopotany i uroczy głos równie dobrze mógł za moment rozsadzić jego bębenki w uszach. Pierwszoklasistka powinna darować sobie aktorstwa, skoro widocznie nie miała do tego drygu. Właśnie dlatego nie znosił tych wszystkich siks, które stosowały swoje nieczyste zagrania, licząc na to, że każdy nastolatek myśli tylko chujem. Powinna odpuścić sobie, widząc, że jej sztuczna troska nie przynosiła niczego dobrego, a jedynie pogarszała sprawę. Wyraz twarzy Lesliego jakby przybierał na poirytowaniu wraz z każdym słowem, które wypuszczały jej umazane błyszczykiem wargi. ― Mam nadzieję, że nic cię nie boli?
Tylko resztki jego dobrego mniemania o ludziach zostały brutalnie skopane. To im powinna zadać do pytanie. Za to jasnowłosemu należał się medal za cierpliwość i podziękowania za to, że jeszcze nie zamachnął się łokciem, by zepchnąć ją ze swoich kolan. Jasne, że go kusiło. W uszach już słyszał trzaski pękającego kręgosłupa moralnego. Niewiele potrzeba było, by zrezygnował z niego na dobre.
Wolałbym raczej ― złapał ją za rękę, którą nadal trzymała na jego torsie, licząc na to, że swoim zachowaniem przeciągnie możliwość tego niekomfortowego kontaktu ― żebyś ze mnie ze--
Prawie ugryzł się w język, gdy część upuszczanych gałęzi spadła na jego głowę, którą odruchowo pochylił. Uniósł wyżej ramiona, chcąc instynktownie osłonić się przed kolejnymi ciosami tej nagłej lawiny badyli. Wypuścił też rękę dziewczyny z uścisku, mając przy tym ochotę na wytarcie swojej o spodnie, jakby właśnie dotknął czegoś brudnego. Jednak chęć ocalenia swoich oczu przed przypadkowym spotkaniem z końcem któregoś z patyków była silniejsza, a Vessare przechylił się do tyłu i podparł obiema rękami, żeby nie zderzyć się plecami z ziemią.
„Och, przepraszam. Ja najwyraźniej też.”
Leslie syknął cicho pod nosem, niechętnie otwierając oczy, by unieść spojrzenie na Rhyleih, która już zdążyła odciążyć jego kolana ze zbędnego balastu. Może powinien się cieszyć, że ktoś wyręczył go, zanim sam uciekł się do drastycznych metod, ale bardziej zastanawiało go, co z nimi było, kurwa, nie tak. Może nadmiar świeżego powietrza zaczynał mieszać im w głowach albo wygrzewanie się na słońcu wreszcie przyniosło swoje negatywne efekty. Widząc jednak, że Mizuyama i jej nowa koleżanka oddaliły się o kawałek, darował sobie ingerowanie w dalszy przebieg zdarzenia, jakby od tego momentu to już go nie dotyczyło. Ten sposób myślenia był całkiem wygodny. Musiał tylko przysunąć przedramię do twarzy, wytrzeć ją o nie, by pozbyć się niewidzialnej pamiątki po tej gorszącej bliskości i wreszcie...
Niech to szlag.
Praktycznie cisnął tępym scyzorykiem o ziemię, w którą – o dziwo – wbił się z zadziwiającą już lekkością. Pewnie nikt nie zarejestrował momentu, w którym to wystrugane odpowiednio patyki wymieszały się z przytaszczonym na opał chrustem. Myśl, by kazać Hikari posprzątać po sobie, mignęła mu w głowie i zniknęła równie szybko, co się pojawiła. Jedna kiepska scena na dzień w zupełności mu wystarczyła i tylko upewniła go w fakcie, że najlepiej będzie, jeżeli poradzi sobie z tym sam. Bez zbędnego towarzystwa, bez jękliwych przeprosin, bez gderania nad uchem. Wielka szkoda, że przyszło mu słyszeć, jak bardzo zajęte były, ale znacznie bardziej wolał skupić się na posegregowaniu tego bałaganu, mimo że z natury nie był wielbicielem porządków.
Na twarzy ciemnookiej, która nagle została poderwana do góry, jeszcze przez moment malowało się zaskoczenie. Trudno nie być zaskoczonym, gdy po oberwaniu stosem kijów, nastąpił tak nieoczekiwany zwrot akcji. Odciągana siłą od Cilliana musiała szybko przebierać nogami, by teraz – już naprawdę – nie stracić równowagi. Jej usta ledwo poruszyły się w niemym zapytaniu, ale dokładnie w tym momencie ona i jej napastnik zatrzymali się. Z początku niczym przerażone szczenię, uniosła powoli wzrok na rozeźloną twarz czerwonowłosej. Dopiero fałszywie uprzejmy ton sprowadził ją na ziemię, jednak zamiast przyjąć ten nagły atak ze skruchą, zmarszczyła brwi i mimo dosadnej różnicy wzrostu, zaczęła przyglądać się jej z pogardą i wyższością.
Starała się o to, by zielonooka namacalnie odczuła, że jest od niej gorsza i powinna znać swoje miejsce.
Choć paskudny wyraz wykrzywiał jej oblicze, gdy mogła sobie na niego pozwolić, stojąc plecami do Zero, z jej ust wydarł się uprzejmy chichot. Przedstawienie musiało trwać.
Nie, nie. Nic się nie stało. ― Machnęła ostentacyjnie ręką, bagatelizując ten mały wypadek. ― To naprawdę miłe, że pytasz. Aizawa Saori. ― Obie dobrze wiedziały, że przedstawiła się tylko po to, by znajdujący się w pobliżu chłopak mógł to usłyszeć. Szatynka musiała posiadać duszę prawdziwej żmii, skoro jednym roziskrzonym spojrzeniem usiłowała przekazać rudej, że to właśnie to imię już wkrótce będzie pojawiało się na jego ustach. ― A teraz ― ściszyła głos, nie chcąc, by dalsza część wyszła poza obręb ich uszu ― byłoby świetnie, gdybyś przestała mieszać się w nieswoje sprawy. Chyba nie łudzisz się, że kiedykolwiek na ciebie spojrzy ― parsknęła krótko i zmierzyła ją wymownym wzrokiem od głowy do stóp i z powrotem. ― Choć muszę przyznać, że to godne podziwu, kiedy ktoś taki mierzy tak wysoko. Problem w tym, że takie jak ty zawsze potykają się o ten próg i wybijają sobie zęby. ― Cmoknęła pod nosem. ― Nawet mi się szkoda, dlatego tym razem ci daruję.
Tak. Mówiła poważnie.

[...]
Ryan i Nathair

W przeciwieństwie do Nathaira nie miał większych problemów z wiosłowaniem. Mistrzostwem w tej dziedzinie nie grzeszył, ale nie odczuwał skutków niemożliwego wysiłku. Właściwie to głównie mniejszy szatyn utrudniał całą sprawę. Gdyby spojrzeć na to z daleka, wyglądali jakby oboje robili sobie na przekór zamiast współpracować. Grimshaw jednak wcale nie zamierzał dawać przewodniczącemu wskazówek. Jeżeli się na tym nie znał, dlaczego w ogóle porywał się z motyką na słońce? Właściwie nie wyglądał na kogoś, kto zna się dobrze na czymkolwiek innym niż zawodowe siedzenie z nosem w książkach.
„A ty? Robiłeś to już kiedyś?”
Ryan wzruszył w odpowiedzi barkami i obrzucił go ukradkowym spojrzeniem, widząc jak obraca się w jego stronę. Mniej więcej w tym momencie przez głupie niedopatrzenie Heathera, udało im się zboczyć z trasy w wielkim stylu. Jay już wtedy powinien zwrócić mu uwagę, powiedzieć, że właśnie spartolił całą sprawę, ale z jakiego powodu wizja zgubienia się wcale go nie przerażała. Wcale nie miał tu na myśli przygody życia i zafundowania sobie nagłej konieczności przetrwania w lesie. Po prostu obecność klasy była dla niego męcząca, a im dalej płynęli, tym wrzaski i piski zachwytu stawały się coraz cichsze aż wreszcie jedynymi dźwiękami, które im towarzyszyły, były śpiew ptaków i szum wody. Wody, która w tym miejscu była znacznie spokojniejsza. W którymś momencie po prostu przestał machać wiosłem, przekładając je przez oba brzegi kajaku. Wsunął rękę do kieszeni, wydobywając z niej papierosa i zapalniczkę. Wsunął używkę między wargi i prędko odpalił ją, chcąc zaspokoić potrzebę, która chodziła za nim już od połowy godziny.
Mhm ― mruknął cicho. Jego podejście doskonale kontrastowało się z podejściem Colina. Młodzieniec powinien spojrzeć na to z lepszej strony – miał okazję przeżyć coś nowego. Co z tego, że właśnie zgubił się w lesie razem z kimś, kogo posądzano o barwne akta policyjne? Co z tego, że możliwe, że to on mógł obrać niewłaściwą trasę, by poderżnąć mu gardło w lesie i uciec jak najdalej? ― Trzeba było bardziej skupiać się na drodze ― wypomniał, zrzucając na niego ciężar winy. W końcu to wcale nie tak, że szarooki sam mógł tego przypilnować.
„Zgubiliśmy ic--”
Co ty powiesz.
Ledwie zdążył zaciągnąć się dymem, a ciemna brew uniosła się wyżej w pytającym wyrazie, jakby nie zrozumiał, co zmusiło ciemnookiego do nagłego urwania zdania. Wypuścił słodko pachnący dym z płuc i na nowo przysunął filtr do ust.
Regulaminu ― parsknął niewyraźnie bez rozbawienia, wciąż bezczelnie trzymając papieros w ustach. ― Przestań się rzucać, bo się wywrócimy. Zgubiliśmy się, a tu nie ma zasad. Uznaj to za waga--
Ściągnął brwi, gdy chłopak raptownie wyrwał mu papierosa z ust, mimo że spróbował odchylić się do tyłu, chcąc uniknąć chłopięcej ręki. Rysy ciemnowłosego jakby stężały, gdy z niezrozumiałą nachalnością wbił spojrzenie w twarz swojego towarzysza. Nie wyglądał na kogoś, kto z miejsca zaatakowałby gwałtownie jak rozwścieczona bestia. Nie. I być może właśnie ten fakt czynił go jeszcze gorszym, bo Nath nie mógł wiedzieć, czego się spodziewać. Potem już z narastającym zrezygnowaniem śledził poczynania Heathera. Mając wgląd na to, jak młodzieniec był coraz bliższy wylądowaniu w wodzie, mógł bez problemu wyciągnąć rękę i odciągnąć go do tyłu.
Nie zrobił tego.
Plusk.
Ignorując wcześniejsze przestrogi i chlapiącą we wszystkie strony wodę, sięgnął do kieszeni po kolejnego papierosa. Z twarzą w wodzie Nathair i tak mógł niewiele zobaczyć, a – jak wiadomo – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Nikotynowa trucizna znów wypełniła jego płuca, zaś sam srebrnooki odliczał w głowie kolejne sekundy do momentu aż chłopak zda sobie sprawę, że woda w tym miejscu nie była na tyle głęboka, by nie mógł poradzić sobie z ustawieniem nóg na kamienistym dnie. Żenujące, podsumował w myślach, krzywiąc kącik ust w pogardliwym wyrazie. Prędzej czy później musiał dojść do wniosku, że młodszy szatyn kompletnie nie radzi sobie z pływaniem. Nie wspominając już o zachowywaniu zimnej krwi w kryzysowych sytuacjach. Colin mógł zostać w domu, by przypadkiem nie zrobić sobie krzywdy.
Po nieprzemyślanym zniszczeniu jego mienia nie istniał żaden powód, dla którego Grimshaw miałby mu pomóc – z wyjątkiem tego, że to jego obwiniano by za tę najdurniejszą śmierć, a nie miał ochoty bawić się w zeznania. Wypuścił powietrze ustami razem z resztkami dymu i złapawszy filtr między zęby, wsunął pierwszą nogę do wody, od razu czując jak jego but i spodnie nasiąkają wodą. Wystarczyła chwila, a już stał w wodzie, która – co zabawne – sięgała mu do pasa. Z lekkim oporem podszedł do drugiego ciemnowłosego, który zdążył już oddalić się kawałek podczas swojego nachalnego wymachiwania rękami i nogami. Przechylając głowę na bok, by ochronić oczy przed wzbijającymi się wysoko kroplami, chwycił chłopaka za kapok tuż przy jego karku i szarpnął nim do góry, jakby rzeczywiście był tylko kociakiem, który wiedząc, że woda nie jest jego przyjaciółką, postanowił się z nią zaprzyjaźnić wbrew wszelkim prawom natury.
Spokój ― rzucił chłodno, czując, że chęć miotania się jeszcze mu nie minęła i klepnął go w policzek dla otrzeźwienia. Przynajmniej wydawało mu się, że było to klepnięcie. Różnica ich aparycji robiła swoje, a dla Heathera równie dobrze mógł być to pozbawiony wyczucia cios z otwartej ręki i przyciągnął go bliżej brzegu, puszczając go dopiero wtedy, gdy miał pewność, że jest w stanie ustać na własnych nogach. ― Co jeszcze? Wyjebiesz się na prostej drodze? ― wymamrotał, usiłując nie wypuścić papierosa z ust.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Patrzcie jaka teraz była zaskoczona. Może gdyby udało jej się przybrać podobny wyraz twarzy od samego początku, jej marne zagranie byłoby choć odrobinę przekonujące. Choć nadal nie potrafiła zrozumieć jak nisko trzeba było upaść, by posunąć się do podobnego podstępu.
Panienka z dobrej rodziny. Dobrze wychowana żmija, świecąca tą swoją piękną buźką, gdy chciała coś osiągnąć, a gdy rzekomy urok osobisty zawodził, pokazywała swoje prawdziwe oblicze.
"Nie wszyscy tacy jesteśmy. Ja nie uważam cię za kogoś gorszego."
Słowa Kirishimy odbiły jej się echem w głowie, gdy patrzyła jak dziewczyna praktycznie każdym swoim ruchem próbowała zmusić ją do uniżenia się. Zabawne. Ruda wstała niewzruszona przyglądając jej się z góry, z lekko uniesioną brwią, gdy ta kontynuowała swoje przedstawienie, mimo że przybrana przez nią nieudolna maska w każdej sekundzie mogła zniknąć z jej twarzy.
"Nie, nie. Nic się nie stało."
Co za szkoda.
Jej głos ją irytował. Jej głos, postawa, wzrok.
"To naprawdę miłe, że pytasz. Aiza-"
- A chuj mnie obchodzi jak się nazywasz. - przerwała jej głośnym, beznamiętnym tonem, zagłuszając jej imię. Nie chciała go znać. Była dla niej nikim i nikim miała pozostać. Nie tylko dla niej. Niby taka denna dziewczynka miałaby się kręcić wokół Zero?
Próbowała sobie wyobrazić choć sekundę, w której byliby zmuszeni do spędzenia czasu w jej towarzystwie i ledwo powstrzymała wzdrygnięcie. Nigdy nie lubiła innych dziewczyn. Większość z nich potrafiła rozmawiać tylko o jednym, nie przejawiała jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego i w byle sytuacji ratowały się pomocą innych - najlepiej chłopaków, robiąc przy tym z siebie ofiary losu. I tą własnie taktykę zastosowała stojąca przed nią czarnowłosa, zyskując tym samym miano najgorszej z najgorszych.
Trzy sekundy już dawno minęły.
Ta zaczęła jednak pleść trzy po trzy, widocznie odnajdując w słowach ujście dla swojego zawodu. W Rudej tymczasem narastała irytacja. Cały czas, cały czas, nieustannie. Jak długo potrafiła ją znieść?
Zamknęła powieki, oddychając miarowo, gdy tamta wypowiadała coraz to nowsze słowa, wyraźnie próbując ją upokorzyć. Nie robiło to na niej większego wrażenia. Do pewnego momentu.
"Chyba nie łudzisz się, że kiedykolwiek na ciebie spojrzy."
- Czekaj, co? - przerwała jej chamsko, zapominając przez chwilę o swojej wściekłości, która została przysłonięta zaskoczeniem.
"Choć muszę przyznać, że to godne podziwu, kiedy ktoś mierzy tak wysoko."
...
Parsknęła śmiechem nie mogąc się powstrzymać.
- Ty chyba nie sądzisz, że ja...? - i wtedy przerwała w pół zdania.
Nie.
Nie, nie, nie.
To niemożliwe.
Była ponad to. Przecież to niemożliwe, by teraz po tych wszystkich latach nagle miała zajść jakakolwiek zmiana. Nigdy się tym nie interesowała, nie potrafiła zrozumieć tych wszystkich zauroczonych dziewczyn biegających na prawo i lewo z podnieceniem, bo ktoś na nie spojrzał.
A przede wszystkim nie była jak ta stojąca przed nią żmija, nigdy nie będzie.
Nie pozwoli na to.
Uniosła dłoń do twarzy i opuściła ją przysłaniając włosami, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że jej policzki pokryły się rumieńcem. Ona się rumieniła? To chyba jakiś żart.
Cmoknięcie pod nosem wytrąciło ją z równowagi.
Gwałtowny nawał emocji i myśli, sprawił że dziewczyna kompletnie straciła nad sobą panowanie.
Nie będę taka jak wy.
"Problem w tym-"
Nie będę taka jak wy.
"-że takie jak ty zawsze potykają się o ten próg-"
Nie będę taka jak wy.
"- i wybijają sobie zęby."
Nie będę taka jak wy.
"Nawet mi cię szkoda..."
NIE BĘDĘ TAKA JAK WY.
"... dlatego tym razem ci daruję."
- ZAMKNIJ MORDĘ! - wydarła się kompletnie tracąc na sobą panowanie. Wściekłość przysłoniła jej umysł do tego stopnia, że miała wrażenie jakby cała jej wizja pokryła się czerwienią. Zamachnęła się z całej siły, a jej dłoń poleciała w błyskawicznym tempie w stronę jej twarzy.
Chciała ją wgnieść w ziemię. Zniszczyć. Pozbyć się i nigdy więcej na nią nie patrzeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

// Dobra. Jeśli coś dopisać to daj znać, jeśli nie masz do czego się odnieść albo za mało wprowadziłam npc.. Jest 05:34. Ja już nie myślę.

Kiedyś, jak był małym brzdącem wybrał się z bratem na basen.
Nie nauczył się pływać, ale za to wrócił z ogromnym uprzedzeniem do wody i pływania. Każdego kolejnego roku robił sobie postanowienie, że to jest ten czas. Czas, na nauczenie się pływać. W końcu musiał by najlepszy. Doskonały. Żaden błąd nie mógł mieć miejsca, nawet coś tak błahego, jak brak umiejętności pływania. Co prawda ojciec nigdy nie przywiązywał uwagi do sportów, uważając sportowców za tępe bezmózgi, ale nieumiejętność tego było rysą na dobrym imieniu ich rodziny. Jak wszystko, co nie było „najlepsze”.
Właściwie był pewien, że lada moment zostanie wciągnięty pod powierzchnię wody i nie będzie już dla niego ratunku. Nie potrafił się przekręcić na tyle, by zaczerpnąć powietrza. Nie potrafił się uspokoić. Przestał myśleć racjonalnie. A napad paniki dodatkowo pchał go pod wodę. Nawet w chwili, kiedy silna ręka jednym szarpnięciem uniosła jego głowę ponad wodę, to wciąż się rzucał, rozpaczliwie i desperacko próbując uciec z wodnej pułapki. Aż wreszcie do jego umysłu dobiegło jedno, stanowcze słowo.
”Spokój”
Otworzył szerzej oczy, łapczywie łapiąc hausty powietrza. Znieruchomiał, wpatrując się z przerażeniem na wodę pod nim, czując, jak robi mu się niedobrze i kręci w głowie. Kiedy tylko stopy poczuły pod sobą stały ląd, zadrżały zdradliwie, uginając się pod i tak drobnym ciężarem chłopaka, posyłając go na piasek. Z ledwością wyczołgał się na suchy ląd plując i kaszląc od nadmiaru wody, która wdarła się do jego ciała praktycznie każdą możliwą stroną.
Zignorował słowa szatyna. Nie interesowały go teraz jakiekolwiek nieprzyjemne komentarze. Nic go nie interesowało. Najważniejsze, że jest już na suchym lądzie, prawie z daleka od śmiertelnej wody. Nie przestając kaszleć i ciężko oddychać, przesunął okulary na ich prawowite miejsce, gdyż bezczelnie śmiały się przekręcić i w końcu powoli uspokajając się, wyprostował do siadu.
Nieco zamglonym i nieprzytomnym wzrokiem powiódł w stronę dryfującego kajaku. Wzdrygnął się na samo wspomnienie i gwałtownie powrócił wzrokiem gdzieś przed siebie, w o wiele bezpieczniejsze rejony. Już teraz Ryan mógł zorientować się, że Heather za cholerę nie wróci ponownie do wody. Nawet jeśli równowago się to z porzucaniem biednego i smutnego kajaku. Nie ruszał się z miejsca, czując, jak serce powoli zwalnia przestając pędzić jak oszalałe, a oddech wreszcie zaczyna się stabilizować. Wciąż drżącą dłonią przeczesał swoje mokre kosmyki włosów, które usilnie przyklejały się do jego czoła, skroni i szyi. Powinni ruszać. Nauczyciel pewnie już ich szuka. Zapewne nie doszłoby do tego, gdyby trzymali się trasy i płynęli za resztą. Ba! Do niczego złego pewnie też nie doszłoby, gdyby Ryanowi nie zachciało się łamać regulaminu szkoły oraz wycieczki, sięgając po używkę.
Tak, to była jego wina.
Niedoczekanie, że mu podziękuje. Gdyby nie on… gdyby nie on… Zacisnął mocniej rozdygotane, szczupłe palce i podniósł się z ziemi, niechętnie czekając aż i jego towarzysz niedoli będzie gotowy ruszyć.

***
Przy każdym kroku czuł, jak woda w jego trampkach się przelewa. Ale nawet się nie krzywił, chociaż z początku nie był w stanie powstrzymać się przed grymasami pełnymi niezadowolenia. Był zmęczony, było mu zimno a na dodatek był cały mokry. I ośmieszony. Jedyną rzeczą, której pragnął w tym momencie to znaleźć się jak najszybciej w swoim ciepłym łóżku, z daleka od tego cholernego miejsca pełnego surowych i wręcz spartańskich warunków. A miało być tak pięknie. Ekscytująco. A zamiast niezapomnianej wycieczki marzeń dostał niezapomnianą wycieczkę koszmarów.
Zacisnął mocniej palce na swoich przedramionach i delikatnie przyspieszył, kiedy z oddali ujrzał majaczące się sylwetki. To był znak, że w końcu zbliżają się do obozu. I całe szczęście. Za moment będzie mógł zrzucić z siebie te mokre ubrania i schować się w namiocie. Jednakże raptownie zatrzymał się i jeżeli Grimshaw nie zastosował odpowiedniej odległości, to z pewnością niema staranował mniejszego chłopaka. Nathair odwrócił się na pięcie i przycisnął swoją dłoń do klatki piersiowej mężczyzny.  
- Posłuchaj mnie Gri- -zamilkł spoglądając na swoją dłoń I szybką ją zabrał, chowając za siebie przypominając sobie niemalże wszystkie zasady savoir vivre odnośnie kontaktu fizycznego z rozmówcą.
- Przepraszam. – mruknął pod nosem. - Ale posłuchaj Grimshaw. Zachowaj dla siebie to, co się dzisiaj wydarzyło. A ja… a ja nikomu nie powiem, że paliłeś. Kogo oszukujesz. Takim typkom jak on coś takiego zwisa. Musisz być bardziej kreatywny.
- Albo Ci zapłacę. Powiedz co wolisz i cenę. Ale to musisz pozostać między nami, rozumiesz? – zapytał. Znowu otwierał usta, kiedy w oddali usłyszeli głośny krzyk.
- HEATHER! GRIMSHAW! CZY WAS BÓG OPUŚCIŁ? GDZIEŚCIE BYLI DO CHOLERY JASNEJ?  - nauczyciel pędził w ich stronę na łeb i na szyję, będąc cały purpurowy na twarzy.
- Zgubiliśmy sie.
- I dlatego jesteście cali mokrzy? Ja sobie z wami jeszcze porozmawiam. – rzucił mężczyzna odklejając wzrok od skruszonego Nathaira, dla którego jego przemoczone buty aktualnie wydawały się niezwykłą atrakcją.
- A teraz jazda mi się przebrać, bo jeszcze czegoś załapiecie. No jazda!

***

W końcu naciągnął na swój chudy tyłek ciepłe I przede wszystkim suche spodnie dresowe. A to był dość ciężki wyczyn, gdyż biorąc pod uwagę wstydliwość jasnowłosego, to musiał najpierw owinąć się w koc na naleśnika i dopiero potem zaczął kombinować z przebraniem się. Ale całe szczęście miał to już za sobą. Pozostało rozwieszenie ubrań. Zgarnął je ramieniem i wyczołgał się z namiotu, rozglądając się dookoła za jakąś dorodną gałęzią.
A ta była tuż obok nich. Jak to mówią – najciemniej pod latarnią. Nathair zamachnął się koszulką i podskoczył, niemalże od razu wrzucając na konar. Co prawda gorzej będzie ze ściąganiem, ale najwyżej poprosi jakiegoś wyższego kolegę. Albo o stołek. Rybacki.
Kichnął cicho pod nosem, kiedy wyszedł z lasu trzymając na rękach małą ilość chrustu. Ekipa z kajaków jeszcze nie wróciła, dlatego też nie chcąc siedzieć zbyt bezczynnie od razu zaoferował swoją pomoc. Może i nie był tak dobry i silny jak inni, ale… cóż jakoś sobie radził. I przynajmniej nie musiał użerać się ze swoimi miłymi koleżankami, ani też nie musiał gapić się na tę blond, zakazaną gębę. Swoją drogą ciekawe co ten leniwiec wybrał. Zapewne gdzieś gnije w cieniu i grzeje dupę. Nathair nie chciał być niemiły czy coś, ale… Naprawdę nie potrafił sobie wyobrazić go jako jednostkę pracującą. No po prostu nie.
TRZASK.
Wyrzucił chrust na wskazane miejsce i otrzepał swoje dłonie z pozostałości po nim. No i dobra, taka ogólna robota skończona. Co by tu ter--
Dojrzał ciemnowłosego i od razu, bez większego ociągania ruszył w jego stronę. Poprzednim razem nie skończyli rozmowy, ale w sumie to dobrze. Grimshaw przynajmniej miał chwilę na zastanowienie się i podjęcia decyzji.

– No więc? – zagadnął go stając na przeciwko niego, żeby przypadkiem im nie nawiał. Ile chcesz za milczenie? – spoglądał na niego intensywnie, próbując wyczytać cokolwiek z jego oczu. Jakąś zmianę mimiki albo ekspresji. Cokolwiek. Ale nie dostał nic, więc pozostawało wierzyć na słowo.
- Heather! Grimshaw! – piskliwy głosik praktycznie wybił go z rytmu. Z lekkim ociąganiem powiódł wzrokiem w stronę podchodzącej do nich dziewczyny z ich klasy, która trzymała w koszyku bochenek chleba. Kiramayo. Drobna, niska, o ciemnych lokach sięgających jej pasa i dużych, brązowych oczach. Piękna na swój sposób, niespotykana.
- Dobrze, że was widzę. Zamiast snuć się po obozie jak widmo, przydalibyście się na coś. Tam…. – dziewczyna wskazała brodą w stronę białego namiotu. – Idźcie nakroi kiełbasy. I generalnie im pomóc, bo brakuje rąk do pracy. – rzuciła krótkim spojrzeniem w stronę Ryana, by odwrócić się na pięcie i ruszyć w kierunku namiotu. Nathair prychnął cicho pod nosem i wsunąwszy ręce do kieszeni – ruszył w tamtą stronę.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down


Rhyleih i Zero

Pierwszoklasistka westchnęła, przypatrując się Rhyleih z zażenowaniem. Zrzuciła na nią kolejne wyimaginowane kilogramy wyższości. A to nie wszystko, bo na domiar złego czerwonowłosa dobitnie mogła odczuć, że młodsza dziewczyna przypatruje jej się w sposób, w jaki obserwuje się robiącą coś kompletnie niezrozumiałego małpę w zoo lub dziecko z poważnym upośledzeniem. Wydęła na moment muśnięte błyszczykiem wargi, nieco urażona tym, że zielonooka próbowała ją zagłuszyć. Zerknęła mimowolnie ku zbierającemu chrust Zero, z ulgą zauważając, że nie zwrócił uwagi na tę nieudaną scenę.
Zamierzasz pogrążać się jeszcze bardziej? ― wciąż nie podnosiła głosu, najwidoczniej będąc świadoma, że przy kimś z tak dobrej rodziny nie powinna wyjść na zołzę. Nie, dopóki jeszcze nie udało jej się zdobyć swojego celu. ― Pewnie uszy mu więdną od słuchania ciebie ― mruknęła, poprawiając bransoletkę na nadgarstku.
„Czekaj, co?”
Jak słyszałaś ― odparł, bacznie jej się przyglądając. Im dłużej to robiła, tym uśmiech na jej ustach stopniowo zaczynał się uwydatniać, formując się w paskudnie perfidny grymas. Skrzyżowała ręce na piersi, dusząc w sobie chęć przysunięcia się bliżej. Nie potrzebowała tego, by dostrzec, że kolor jej policzków nagle zaczął pasować do jej włosów. ― Tsssk. Nie sądzisz, że jesteś zbyt oczywista? Ale wiesz, zawsze to dobry materiał na jedną no--
Wcześniej nawet nie spojrzał w ich stronę, udając ślepego na cały ten bezsensowny konflikt. Nie obchodziło go, czemu za sobą nie przepadały, ale najwyraźniej to była ta mniej urokliwa strona każdej kobiety. Wolałby jednak, by swoje waśnie odłożyły na później albo przeniosły je gdzieś z dala od niego, najlepiej poza zasięg jego słuchu. Niezależnie od swojej woli wychwytywał urywki rozmowy, nie próbując nawet dociec sensu jej całości. Chcąc zagłuszyć ich głosy, umyślnie szeleścił chrustem, który gromadził się w objęciu jednego z jego ramion. Grunt to mieć wsparcie przy sprzątaniu bałaganu, do którego powstania w ogóle się nie przyczyniło. Wróć. Grunt to pracować w odpowiednich, bezstresowych i bezwkurwowych warunkach.Skończywszy segregację, podniósł się na równe nogi. Wolną ręką strzepnął niedbale trawę i ziemię ze spodni. Przynajmniej wreszcie mógł się uwolnić od jazgoczących panien i w gruncie rzeczy już przymierzał się do przejścia obok i wyminięcia ich, jednak krzyk Rhyleih skutecznie mu to uniemożliwił, przyciągając uwagę nie tylko jego, ale i znajdujących się niedaleko osób.
„ZAMKNIJ MORDĘ!”
Mina zrzedła mu bardziej niż dziewczynie, której Mizuyama właśnie zamierzała wymierzyć cios. Tamta mimowolnie cofnęła się o drobny krok, unosząc rękę w obronnym geście, co – jak szybko się okazało – było zupełnie niepotrzebne, choć cios był już tylko kwestią centymetrów. Ręka Hikari natrafiła na solidny opór, gdy jej nadgarstek znalazł się w silnym i pewnym uścisku. Dla kogoś o bardziej wątłej posturze mógłby okazać się nawet bolesny. Leslie w pierwszej chwili żałował, że właśnie tracił czas na powstrzymywanie dwóch walczących ze sobą kotek. Ciężko było tu o bardziej trafne porównanie. Zadziałał jednak szybciej niż pomyślał, dostrzegłszy nauczyciela, który poderwał się z miejsca, by ruszyć w ich stronę. Mężczyzna zatrzymał się jednak w połowie drogi, widząc, że ktoś powstrzymał to znacznie szybciej. Z tej odległości nie zdążyłby ochronić szatynki przed uderzeniem. Nie wiadomo, co było gorsze dla zielonookiej – interwencja blondyna czy możliwość starcia z nauczycielem. Wiadomym było jednak, że dwukolorowe tęczówki chłopaka przyglądały się jej z dobijającym sceptycyzmem.
Nagle chcesz pobyć tym dorosłym?
Nie chciał. Ale jednocześnie nie potrzebował też problemów związanych z byciem jej opiekunem. Nie uśmiechało mu się to od samego początku, ale mógł z tym żyć dopóki nie zamierzała wpakować go w bagno ciągłego przypominania, że miał mieć na nią oko, pokazać, jak powinna się zachowywać, stawiać do pionu jej kręgosłup moralny...
Ta, jasne.
Ja... dziękuję ― jęknęła, udając poszkodowaną i pochyliła pokornie głowę. Włosy przysłoniły jej twarz, ale ruda w ostatnim momencie miała okazję przyuważyć, że ciemnowłosa nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, jakby co najmniej stał się jej rycerzem na białym koniu, a skoro uratował jej twarz przed przemodelowaniem, na pewno jej metody musiały być skuteczne.
To oczywiste, że nawet na nią nie spojrzał.
Mhm. Słyszałem, że miałyście swoje zadania ― mruknął, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z twarzy dziewczyny, jakby tylko oczekiwał momentu nawiązania z nim kontaktu wzrokowego.
Nie zrobisz tego.
A jednak. Z jakiegoś powodu nachylił się, zmniejszając odległość między ich twarzami. Musiał mieć do powiedzenia coś bardzo ważnego, skoro przeczył wszystkim przyjętym przez siebie prawom. Może chciał zrobić jej na złość?
Poradziłbym sobie. ― Za kogo go miała? Za frajera, który połknąłby haczyk tak taniej sztuczki? Słowa niemalże wycedził przez zęby, ale tylko dlatego, by stojąca obok ciemnooka nie miała okazji ich usłyszeć.
Wszystko w porządku, Leslie? ― spytał nauczyciel, który podszedł bliżej w międzyczasie. Wiedział, że nie było w porządku. Mizuyama miała szczęście, że muzyk potrafił udać, że niczego nie widział.
Zero wyprostował się, wypuszczając rękę Rhyleih z uścisku i zerknął na Daishiego. Kiwnął głową prędzej niż udzielił mu słownej odpowiedzi.
Jasne. Mizuyama po prostu chciała wyrazić chęć pomocy noszenia ze mną tych badyli. ― Poruszył trzymanymi gałęziami, zwracając na nie uwagę belfra. ― Dawno nie widziałem aż tak wielkiego zapału do pracy. Prawda? ― Kącik jego ust uniósł się w nieco wymuszonym, ale wciąż złośliwym uśmiechu, gdy zerknął z ukosa na swoją – o ironio – podopieczną.

[...]
Ryan i Nathair

Tylko przez chwilę przyglądał się jeszcze mniejszemu szatynowi, który zachowywał się, jak wyciągnięty z wody kociak. Otarł mokrą rękę o koszulkę, odwracając się w stronę swobodnie dryfującego po rzece kajaku. Zaciągnąwszy się jeszcze raz papierosowym dymem, zaczął zbliżać się do ich wcześniejszego środka transportu, zgarniając po drodze wypuszczone przez Nathaira wiosło. Nawet nie łudził się, że może liczyć na jakąkolwiek pomoc z jego strony. Tym bardziej, że szok powypadkowy nie mijał na pstryknięcie palcami, a do Heathera jeszcze nie dotarło, że mógł bez trudu dotknąć dna stopami i być odległym od pełnego zanurzenia. Gdy był już wystarczająco blisko, chwycił palcami za brzeg kajaku i zaczął ciągnąć go w stronę brzegu, cały czas spoglądając w górę rzeki. Płynęli jako pierwsi, więc istniała duża szansa, że nie zostali zauważeni. To wyjaśniało, dlaczego nikt jeszcze nie nadpływał z pomocą. Chociaż jedna z opcji przewidywała, by poczekać na kogoś w tym miejscu i próbować jakkolwiek uspokoić poddenerwowanego – choć to mało powiedziane – chłopaka, szarooki zdecydowanie wolał od razu ruszyć wzdłuż brzegu, który siłą rzeczy i tak w końcu musiał zaprowadzić ich do punktu wyjścia. Jedynym minusem tego planu była konieczność targania ze sobą dodatkowego balastu. Wiosłowanie pod prąd, nawet jeśli niezbyt silny, było beznadziejnym pomysłem.
Wyrzucił wiosła na brzeg, na który wydostał się zaraz po tym. Wsunął jedną nogę do kajaka, chcąc w spokoju dopalić papieros i zerknął z ukosa na młodzieńca. Nie wyglądał jak ktoś, kto czeka na odpowiedni moment, by się odezwać. Wręcz przeciwnie – jego postawa wcale nie ułatwiała niczego zestresowanemu przewodniczącemu, a szare tęczówki niezmiennie usiłowały zrównać go z gruntem, przypominając o tym, jak idiotyczna była ta akcja. Strach pomyśleć, co stałoby się z nieszczęsnym zwierzęciem, gdyby Colin wybrał się na konie.
Poniesiesz je. ― Kiwnął podbródkiem ku wiosłom. Nath miałby o wiele więcej szczęścia, gdyby znalazł się tutaj z kimś innym. Kimś, kto już w tej chwili próbowałby uświadomić mu, że jest z nim całym sobą, że już w porządku, że powinien myśleć o czymś przyjemnym, jednak tego dnia los był dla niego mało łaskawy, co?
Po ostatnim zaciągnięciu się toksyczną używką, jakby z premedytacją wyrzucił kiepa do wody. Istniała marna szansa na to, by znajomy z klasy rzucił się na ratunek Matce Naturze, a już na pewno nie można było mieć na to żadnej nadziei po tym, co się stało. Pochylił się nad kajakiem i wyciągnął go na brzeg. Mimo dość postawnej aparycji dało się zauważyć, że to bydlę z pewnością będzie do spowalniać, ale nie mieli innego wyjścia. Ani całego dnia, co dobitnie uzmysłowił panu porządnickiemu, gdy bez słowa ruszył przed siebie, nie spoglądając wstecz, by upewnić się, że mniejszy szatyn nie zamierza zostać za bardzo w tyle.

(...)

Chlap. Szelest. Szur. Chlap. Szelest. Szur.
Monotonne odgłosy ich wędrówki były mu całkowicie na rękę. Zdążył już pozostawić za sobą sytuację sprzed kilkunastu minut, biorąc pod uwagę, że nieudolność Nathaira wcale go nie rozbawiła ani nawet nie zaskoczyła. Ryan nie miał też zamiaru wytykać mu jego błędów w sposobie bycia, bo te młodzieniec bez wątpienia u siebie zauważał. Jego problem polegał na tym, że nie do końca rozumiał, że potknięcia były całkiem naturalne.
Zatrzymał się gwałtownie, nie do końca rozumiejąc, dlaczego właśnie w tym momencie Heather zachodził mu drogę, odwlekając ich powrót, gdy wyraźnie byli już niedaleko. Nie tylko przewodniczący klasy borykał się z nieprzyjemnym uczuciem przemoczonych ubrań i wody wylewającej się z butów przy każdym kroku. Jakiś mięsień na twarzy Grimshawa drgnął w niemym niezadowoleniu, kiedy mimowolnie wznosił ku górze swoje spojrzenie z wyrazami rezygnacji. Nie sprawiał już wystarczająco dużo problemów?
Chłodny wzrok niechętnie zsunął się niżej, sprzedając mentalny policzek ciemnookiemu. Wolał na wstępie zniechęcić go do kolejnego wykładu na temat zasad dobrego wychowania. Był przekonany, że Colin zmierza właśnie do tego, ponieważ wreszcie dotarło do niego, że srebrnooki poważnie naruszył regulamin szkoły. Czując dotyk na torsie podjął próbę odtrącenia ręki Nath'a, który nie powinien pozwalać sobie na tę poufałość. Nienaturalnie zimne opuszki palców ledwo otarły się o wierzch ręki napastującego go Colina, który prędzej zorientował się, że to, co robi jest niewłaściwe.
Naprawdę był przekonany, że czeka go wykład.
„Zachowaj dla siebie to, co się dzisiaj wydarzyło.”
Że naprawdę będzie chciał wywrzeć na nim presję.
„A ja… a ja nikomu nie powiem, że paliłeś.”
Że przynajmniej spróbuje nie być śmieszny.
Srebrnooki uniósł brew, która zniknęła pod grzywką. Może nawet zaśmiałby się, gdyby potrafił, ale ten spokojny i lekko podszyty politowaniem wyraz na jego twarzy był o wiele gorszy niż niejeden kpiący śmiech, wgryzający się w uszy. Chciał go przekupić. Jego. Wróć. Chciał go przekupić przez coś tak idiotycznego.
„Albo Ci zapłacę.”
Właściwie mógłby na tym skorzystać, ale rzecz w tym, że nie chciał jego pieniędzy. Nie zależało mu też na niczym innym poza świętym spokojem, którego widocznie nie mógł się dorobić.
Mhm ― mruknął. Nie wiadomo czy zaraz po tym zamierzał udzielić mu jednoznacznej odpowiedzi. Można powiedzieć, że nauczyciel zjawił się w odpowiednim momencie, przerywając rozmowę, która mogła zakończyć się nieciekawie. W końcu Nath znajdował się w towarzystwie kogoś, kto „wygryzał ofiarom gardła”. Nie powinien trochę bardziej uważać na słowa.
„I dlatego jesteście cali mokrzy?”
Niestabilny kajak. ― Poruszył ręką, zwracając uwagę belfra na targaną ze sobą łódź. Jak na jego oko była to doskonała odpowiedź. Jeżeli Heather potrafił czytać między wierszami, na pewno mógł doszukać się w tym jasnego przekazu.
Nie oponował, gdy zostali odesłani do obozu. Wyminął ich obojgu, a po drodze zostawił kajak pod najbliższym drzewem.

(...)

„Ile chcesz za milczenie?”
A jednak nie zrozumiał.
Ciemnowłosy właśnie rzucał chrust na stos, mimo że w ostatniej chwili poważnie rozważał zmianę jego toru lotu. Skoro wymowne przekazy nie działały, być może należało uciec się do przemocy. Zerknął z ukosa na szatyna, nie zdradzając przy tym najmniejszego przejęcia jego ofertą niby to nie do odrzucenia.
Posłuchaj ― zaczął cierpliwie. Zbyt cierpliwie, by udać, że papugował jego wcześniejsze rozpoczęcie zdania. ― Jeżeli jesteś życiową łamagą, ludzie prędzej czy później po prostu to zauważą. Nie muszę wypisywać ci tego na czole, dlatego wolałbym, żebyś podtarł sobie dupę portfelem swojego ojca. Widocznie jest wart tyle co jego życiowe rady. Ewentualnie kup sobie coś ładnego i spierdalaj ― jego ton ani na chwilę nie przybrał ostrzejszego wydźwięku. Dosadne klepnięcie w policzek, z którym zmierzył się Nathair miało na celu poinformować go, że traci czas. Jay mógł powiedzieć to i jeszcze więcej, ale dziewczęcy głos sprawił, że momentalnie oderwał wzrok od drugiego szatyna.
„Idźcie nakroi kiełbasy. I generalnie im pomóc, bo brakuje rąk do pracy.”
Grimshaw! ― jasnowłosy wtrącił się, gdy usłyszał, że właśnie próbują zaciągnąć ciemnowłosego do kompletnie niepasującej do niego roboty. ― Wolę nie wiedzieć, co zrobiłbyś z naszym jedzeniem. Pomóż mi z tymi skrzynkami ― rzucił, będąc przekonanym, że Ryan nie miał predyspozycji do przebywania w kuchni. Na dobrą sprawę kompletnie do tego nie pasował.

[...]
Część wspólna

Nadszedł wieczór, a zmrok zaczynał powoli gościć się w okolicy. Obóz znów zaczął tętnić życiem, kiedy wszyscy uczniowie zdążyli już zakończyć swoje dzienne atrakcje. Przyszedł czas na wspólne ognisko, przy którym stopniowo gromadziły się tłumy. Odpowiednie przygotowania przez ostatnie kilka godzin sprawiły, że każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie. Większość dość chętnie zajmowała miejsca przy palenisku. Mimo wcześniejszych upałów, wieczór przyniósł ze sobą chłód, który możliwie zwiastował deszczową pogodę na jutro. Przez gwar przebił się odgłos głośnego klaskania, który miał na celu zwrócenie uwagi rozgadanej gromady podopiecznych.
Pozwolimy sobie na chwilę wam przerwać ― zaczął pan Murasaki ― ale chcieliśmy oficjalnie powitać wszystkich pierwszoklasistów. Mamy nadzieję, że ta wycieczka na długo utkwi w waszej pamięci i odnajdziecie wspólny język z rówieśnikami i starszymi kolegami.
W tym momencie niektóre pierwszoklasistki wymownie zerknęły na blondyna, siedzącego kawałek od reszty w towarzystwie Grimshawa i młodszego Shiroto, który wcześniej z dużym entuzjazmem opowiadał o tym jak bardzo podobała mu się jazda konna. Dało się wyczuć, że wzięły sobie do serca wzmiankę o odnajdywaniu wspólnego języka.
Nauczyciel muzyki musiał to wychwycić, skoro odchrząknął znacząco, tłumiąc śmiech. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, starając się nie dać po sobie poznać, że właśnie knuł w głowie niecny plan, ale marnie mu to wychodziło.
Postaramy się, by umilić wam te trzy dni. Pierwsze atrakcje macie już za sobą, a teraz czas napełnić brzuchy i odpocząć. Każdego roku przy ognisku uczniowie mają okazję poopowiadać sobie straszne historie. Tylko bez przekrzykiwania! Słyszałem też, że pan Daishi przygotował dla was coś na zabicie czasu. Kto chciałby zacząć?


Ostatnio zmieniony przez Zero dnia 01.07.15 23:41, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach