Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 14.10.15 23:51  •  Welcome to Shitland. [Ryan x Nathair] Empty Welcome to Shitland. [Ryan x Nathair]
Welcome to Shitland. [Ryan x Nathair] YledugY

Miejsce: Jakieś współczesne miasto. Głównie slumsy.
Czas: Era Szatana. A tak na poważnie współczesność.
Postacie: Albercik + w pizdu NPC.


[tu jest miejsce na opis Nathaira. On się pojawi]






[a tu jest miejsce na opis Ryana. Też się pojawi]

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

To było nie do zniesienia.
Mieszkali tutaj ponad miesiąc a wciąż nie był w stanie przywyknąć do aktualnego stanu rzeczy. Z bogatej i szanowanej rodziny gwałtownie stali się biedakami, żywiącym się jakimś gównem z tanich sklepów i mieszającymi w obskurnych, obszczanych slumsach. W przeciwieństwie do swojego starszego brata, nie potrafił w żadnym wypadku znaleźć choćby jednego pozytywu całej tej sytuacji. Ojciec mówił, że to tymczasowe, że jak tylko jego firma znowu stanie na nogi to wrócą do luksusów, do których byli przyzwyczajeni i w których chłopak żył praktycznie od dziecka. Ale jego teraz nie było. Prawie w ogóle nie bywał w domu, ciągle wyjeżdżając w jakiś cholernych delegacjach. A matka? A matka na początku popadła w depresję, całymi dniami leżąc na kanapie i wpatrywała się w śnieżący telewizor, jakby to tam mogła odnaleźć ukojenie. Potem ona również zaczęła znikać na całe dnie, a nawet noce, nic nikomu nie mówiąc, pozostawiając swoje dzieci same sobie. Dorosłość przyszła niespodziewanie, wywalając drzwi brutalnym kopnięciem.
- Zamknij ryj, Albert. – warknął wychylając nos znad grubej książki, nad którą siedział już z dobrą godzinę, próbując przyswoić jej treść, jednakże zawodzenie jego brata do szczotki, udając, że jest to mikrofon skutecznie uniemożliwiało to.
- No to idź do drugiego pokoju. Nie widzisz, że ćwiczę?~– mruknął przeciągle jasnowłosy chłopak przyglądając się swemu odbiciu w pękniętym lustrze. Nathair wywrócił oczami widząc umizgi swojego brata, walcząc przed przesunięciem ręką po twarzy wyrażając tym swoją rezygnację co do niego.
- Czasami zastanawiam się, czy w ogóle jesteś moim bratem. – mruknął zatrzaskując książkę i odłożył ją na bok, podnosząc się ze skrzypiącej kanapy.
- Gdzie idziesz?
- Z Tiną. Ktoś musi z nią wyjść, skoro mam brata debila. – sarknął cicho wychodząc z pokoju i wołając psa. Suczka momentalnie podbiegła do niego stepując w miejscu z radości, kiedy chłopak zakładał jej szelki. Wszystko było lepsze od gnicia w tym cholernym, śmierdzącym grzybem mieszkaniu.

***

-  Ola, seniorita! – Iglasias, młody Latynos machnął ręką, w której trzymał papierosa na powitanie chłopaka. Nathair warknął coś w jego stronę, ale skinął głową na przywitanie. Mieszkając tutaj zdążył już poznać wszystkie specyficzne indywidua, zwłaszcza te, które należały do grupy tamtego dupka. Nie trawił ich. Byli wszystkim tym, co najgorsze. Pili, palili, ćpali i byli wulgarni. Na domiar złego znajdowali swego rodzaju rozrywkę w biciu innych. To te typy, od których lepiej trzymać się z daleka. Ale Nathair musiał ich tolerować, żeby nie podpaść. Wtedy nie miałby życia w tej przeklętej dzielnicy.
- Co tam kurwiszonku? Wyprowadzasz szczurka? Na kurewkę, tego nawet szczurkiem nie można nazwać. – ryknął chłopak spoglądając na trzęsącą się Tinę. – Umie jakieś sztuczki?
- Za każdym razem kiedy ją widzisz to pytasz o to, a ja za każdym razem odpowiadam ci, że nie. – cierpliwość nie była jego mocną stroną, ale w tym wypadku musiał przełknąć gorzkie słowa, które cisnęły się  na jego usta.
- Swoją drogą kurwiszonku, skoro już tutaj jesteś, to nam pomożesz. Michael zaraz przyjedzie z towarem i druga para rąk przyda nam się do pomocy.
- Towaru? – jasne brwi uniosły się w geście zapytania znikając pod gęstą grzywką.
- Nie interesuj się sprawami dla dorosłych.
- I tak nie mogę. Mam Tinę przy sobie.
- To ją kurwa zaprowadź kurwiszonku. – ponownie splunął na chodnik i wytarł wierzchem dłoni brodę w akompaniamencie westchnięcia Nathaira, który ruszył w stronę drzwi prowadzących do budynku, pozbawione farby oraz ze stłuczoną szybą, a na których widniał napis „Jebał was pies, huje”. Mogli chociaż zainwestować w słownik.Przemknęło przez głowę jasnowłosego.

***

- Ola, Ryan. – rzucił Iglasias i uśmiechnął się szeroko, kiedy wkroczył do salonu niosąc karton wypełniony częściami do samochodów. – Gdzie?
- Postaw pod ścianą. – rzucił Nathan. Jasnowłosy ziewnął szeroko i otworzył kolejną puszkę piwa wydając tym samym charakterystyczny dźwięk, by po chwili wziąć spory łyk i przetrze rękawem resztki piany, jaka ostała się na jego wargach.
- Kurwa, nie za wcześnie zaczynasz, kurwa? – mlasnął pod nosem Michael, wchodząc za Iglasiasem z kolejnym kartonem. Nathan uśmiechnął się szeroko a jego usta uformowały się w krótkim „pierdol się”. Tuż za nimi do pomieszczenia wszedł Nathair niosąc ostatni karton, który w jego wątłych dłoniach zdawał się ważyć tonę. Na jego ustach pojawiła się rysa skrzywienia, kiedy poczuł smród nikotyny, która unosiła się w powietrzu. Był tutaj może z… dwa albo trzy razy, i za każdym razem uciekał najszybciej jak tylko mógł. Rzucił krótkie spojrzenie w stronę ciemnowłosego wyrażając tym samym całą niechęć, ale nie odważył się pisnąć nawet słówka. Nie chciał ryzykować. I tak miał z nim już na pieńku, jak parę nocy temu wparował do niego rozkazując, by ściszył głośną muzykę, bo nie mógł spać. Cóż, to, że skończył bardzo szybko za drzwiami wywleczony za fraki to już inna kwestia. Ale chcąc czy nie, pewnie mu podpadł. A wyglądał jak pieprzony psychopata morderca, który spija posokę swoich ofiar i od takich lepiej trzymać się z daleka. Odłożył karton i ruszył w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej się ewakuować. I tak nikt nie zwracał już na niego uwagi. Był niczym cholerny cień.

***

Huk a potem ostry, drapiący zarówno w oczy jak i gardło dym buchnął w jego twarz. Z ledwością i to po omacku udało mu się wraz z Albertem oraz Tiną uciec na korytarz, kaszląc i plując dookoła, nie mogąc pozbawić ust posmaku dymu i ognia. To wszystko stało się nagle. Albert chciał jeść a Nathair jako dobry brat chciał mu odgrzać jakieś mrożonki. Ale coś poszło nie tak. Teraz pozostawało pytanie… co takiego. Osunął się po ścianie, z której odpadała farba, przecierając załzawione oczy.
- Co to kurwa jest? – przytłumiony ryk z korytarza dopadł jego uszu jak huk z armaty. Przekręcił głowę w tamtą stronę, kaszląc w rękaw. Michael wybiegł jako pierwszy na korytarz i widząc gęsty dym wylatujący przez drzwi mieszkania Nathaira, zaklął siarczyście pod nosem wpadając do domu Ryana.
- Ten kurwa idiota kurwa chce spalić budynek, kurwa! Dawaj no kurwa gaśnicę! – wydarł się na tyle głośno, że chyba cały korytarz go słyszał. I najwidoczniej tak było, bo po chwili wybiegł jeden z sąsiadów obok trzymając gaśnicę. Być może jedyną na cały budynek…. Cóż.  Gorzej już chyba być nie mogło, prawda?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Czasami czuł się jakby mieszkał w tramwaju – każdy przychodził tu i czuł się jak u siebie. Mógł zająć każde miejsce, z tą różnicą, że nie musiał przejmować się koniecznością ustępowania miejsca starszym. Nie, żeby którykolwiek slums dbał o kulturalną prezencję i jak najlepsze wychowanie. Byli tylko bandą typowych facetów – takich, którzy za dwadzieścia lat najpewniej mieli leżeć rozwaleni z piwem przed telewizorem i drapać się po jajach w oczekiwaniu na obiad, do którego robienia – jak przystało najprawdziwszemu szowiniście – zagoniliby swoją żonę. Ciemnowłosy, mimo że nieustannie spędzał czas w ich towarzystwie, a nawet miał tę wątpliwą przyjemność, by mieć ich na swoich rozkazach, wydawał się być najbardziej odciętą jednostką z tej całej bandy. Kiedy Nathan opróżniał kolejną puszkę piwa, słuchając najmłodszego z ich bandy Ethana, który właśnie chwalił się swoim największym udanym skokiem, Grimshaw przewracał kolejne strony jakiejś książki, popalając smakowego papierosa, który sprawiał, że lekka woń czekolady na stałe zagościła w jego mieszkaniu.
Nathan co jakiś czas zerkał z ukosa na przywódcę gangu, licząc na to, że prośba o wspólne wypicie piwa nie została puszczona w niepamięć. Kiedyś drwił z tego, że jeden z gorszych typów w tej dzielnicy wolny czas tracił na czytanie (jeśli akurat kogoś nie posuwał). Odchylił głowę do tyłu i zmierzwił włosy, tłumiąc jakikolwiek komentarz na ten temat. Tamten pierwszy raz, kiedy to zrobił w zupełności wystarczył, by Ryan zamknął mu usta na dobre.
Ej, Ryan ― zagadnął Ethan, z którego ust triumfalny uśmiech za cholerę nie chciał zniknąć. Młodzieniec przekręcił głowę w stronę szatyna, a odgarnięta wcześniej grzywka niesfornie opadła na jego oczy. Wyglądał przez to jak zmoczony terrier. ― Słyszałeś, że Winstlerowie sprawili sobie nowy samochód? Podobno ich gówniarz--
Nathan nie mógł powstrzymać się od sugestywnego kaszlnięcia.
Słyszałem, że jest rok starszy od ciebie ― rzucił kąśliwie, prowokując młodego do obrzucenia go rozeźlonym spojrzeniem.
Nieważne ― prychnął i machnął na to ręką. ― W każdym razie dzieciak wozi się nim do szkoły w każdą środę. Myślisz, że moglibyśmy...?
Głupota. Ledwo co zacząłeś, a chcesz porywać się na skok w biały dzień? ― zaśmiał się pod nosem i dopił resztę piwa. ― Na Winstlerów potrzeba planu. Jeżeli chcesz zajebać im samochód, najlepiej zrobić to, gdy będzie stał w garażu. ― Miażdżona puszka wydała z siebie nieprzyjemny trzask. Jasnowłosy odrzucił ją za siebie. ― Ale nawet wtedy musisz mieć plan, jak przedrzeć się przez tonę alarmów i jak pozbyć się ich psów. Nie wiem jak tam twoja lista rzeczy do zrobienia, ale na mojej nie widnieje „Marzę o gardle rozszarpanym przez owczarki kaukaskie”. ― Wzruszył barkami.
Ma rację. Nie wychylaj się, młody ― ciemnowłosy odezwał się wreszcie, przerzucając kolejną kartkę. Chociaż wszystko wskazywało na to, że niekoniecznie musiał ich słuchać, wiedzieli, że zawsze jakimś dziwnym trafem znał wszystkie tematy rozmów, które poruszano, gdy akurat robił coś innego.
„Ola, Ryan.”
Już wcześniej słyszał otwierające się drzwi, jakby w tym domu nie było już wystarczająco dużo osób. Niemniej jednak obecność Michaela skutecznie zamknęła usta Ethanowi, który mimo wszystko wciąż wyglądał na nieco obrażonego. Nic dziwnego, że widok wchodzącego do środka Nathaira tylko spotęgował jego rozdrażnienie, ale nie odezwał się, choć od początku nie akceptował wdrażania w ich świat tego upadłego paniczyka. Dla reszty faktycznie był jak cień – nikt nawet nie zauważył jego drobnej przysługi, jak i tego, że szybko ulotnił się z mieszkania.
Od kiedy trzyma się z nami? ― bąknął pod nosem dopiero po jakimś czasie.
Że niby kto?
I wszystko było jasne.
To co, Ryan? Kiedy się z nami napijesz?
Właśnie, kurwa. Jak tak kurwa można na trzeźwo? ― Michael obrzucił obdartą książkę sceptycznym spojrzeniem. Był doskonałym przykładem tego, że ludzie prymitywni nie do końca wyginęli.
Kiedy wreszcie dostosujecie się do zasady ciszy, jeżeli dalej macie zamiar pchać tu swoje dupska.

✗✗✗

O ile doczekał się względnej ciszy ze strony swoich towarzyszy, tak huk, który nastąpił jakiś czas później, rozdarł ją bardziej niż głosy jego znajomych. Chociaż w tej dzielnicy jako takie strzały były na porządku dziennym, tak o wiele rzadziej słyszał je na terenie swojej kamienicy i najwidoczniej świadomość tego była jedyną rzeczą, która zdołała oderwać go od przebiegania wzrokiem po tekście. Wysunął rękę spod głowy i podniósł się wyżej na łokciu, odrzucając książkę gdzieś na zawalony pustymi puszkami stół. Zarejestrował tylko, jak Michael wybiega na korytarz w towarzystwie Ethana, który o wiele bardziej czuł się zdezorientowany krzykami starszego kumpla.
Ale co? Jak to spalić budynek? Pojebało cię, karle? ― warknął na Nathaira, z trudem rejestrując jego sylwetkę przez dym, którego część powoli zaczynała wdzierać się do sąsiednich mieszkań. W tym tego należącego do Ryana.
Ja pierdolę ― wymruczał pod nosem, podnosząc się z kanapy. Mięśnie jego twarzy momentalnie stężały na myśl o tym, że lada moment będzie im grozić zaczadzenie. ― Nathan, weź wodę ― rozkazał, przysłaniając przedwcześnie usta i nos przedramieniem. Zaraz ruszył na korytarz, odpychając Michaela barkiem, by pozbyć się go ze swojej drogi.
I widzisz kurwa, jak się kończy kurwa zapraszanie tutaj tych jebanych kurwa księżniczek! ― Michael darł się wniebogłosy, jakby starał się przekrzyczeć alarm przeciwpożarowy, którego... zwyczajnie nie było.
Nie drzyj mordy ― warknął, momentalnie uciszając osiłka. ― Pomóż Nathanowi z wodą. Ethan, ty też. Ruszać dupy, bo zaraz osobiście zaknebluję was w budynku ― rzucił sucho. Nawet nie musiał dawać im do zrozumienia, że byłby do tego zdolny. Wiedzieli, że był, więc od razu skierowali się wgłąb mieszkania.
Sąsiad z gaśnicą zatrzymał się niepewnie przed drzwiami, licząc na to, że źródło tego zamieszania znajduje się już w salonie, mimo że płomienie jeszcze nie zdążyły go dosięgnąć. Jay widział roztrzęsioną sylwetkę, dla której ten widok nie należał do typowych. Prawdopodobnie też starszy mężczyzna po raz pierwszy trzymał w ręku ten jakże przydatny przedmiot.
Szarooki zaklął pod nosem i ruszył przed siebie, nie przejmując się tym, że po drodze pchnął bokiem nieszczęsnego Heathera, który znalazł się bliżej swojego starszego brata niż było to wskazane.
Daj mi to ― wyszarpnął gaśnicę z rąk mężczyzny i odbezpieczył ją, bez zawahania kierując się w stronę źródła tego pobojowiska. Starał się oddychać płytko, ale dym i tak drażnił jego gardło i sprawiał, że jego płuca stawały się coraz cięższe; gryzł w oczy doprowadzając do tego, że zaszkliły się nienaturalnie. Gdyby nie beznamiętny wyraz twarzy, można byłoby przysiąc, że z tego wszystkiego zrobiło mu się przykro.
Ale był po prostu wkurwiony.
I zrezygnowany.
Jak można tak zjebać obiad?
Zatrzymawszy się naprzeciwko kuchni, wstrząsnął gaśnicą i podjął próbę ugaszenia ognia, który w dość dużym tempie chciał pochłonąć resztę pomieszczenia.
Szybciej z tą wodą!
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak na całą zaistniałą sytuację, ogień stosunkowo szybko pozwolił się ujarzmić, pozostawiając po sobie jedynie smród spalenizny oraz oddech drapiącego dymu.
Jasnowłosy chłopak przez całą akcję gaszenia, siedział praktycznie skulony pod ścianą, próbując złapać spokojniejsze oddechy w miarę świeżego powietrza. W kącikach oczu zdążyły już nagromadzić się drapiące od dymu łzy, które raz po raz przecierał wierzchem dłoni. Zdawał sobie sprawę, że powinien się ruszyć i im pomóc. Ale jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Jakby w jednej chwili stało się pustą skorupą, przestało należeć do niego. Gdzieś ponad ramieniem słyszał jak zza grubą, szklaną ścianą krzyki swojego brata. Jednakże w tym momencie był głuchy na nie. Jasne oczy śledziły ruch Grimshawa, który z zadziwiającym spokojem poruszał się w zadymionym mieszkaniu. Jakby natura niebezpieczeństwa była jego żywiołem i języki płomieni oraz trujący dym były dziecinną rozgrywką.
W końcu świadomość boleśnie wdarła się do niego, przynosząc ze sobą obrzydliwy ból głowy. Huczenie powodowało mdłości, z którymi uparcie walczył jego własny żołądek. Już po wszystkim?
- No kurwa nie wytrzymie. – wycedził przez zęby Michael, na którego umorusanej dymem twarzy wdarł się rumieniec istnej wściekłości. Zatrzymał się przed Nathairem i wbił w niego rozżarzone spojrzenie, którym najchętniej wytarłby gębę o podłogę.
- To my tutaj próbowaliśmy ugasić kurwa ten kurwa ogień, a ten kurwa chuj siedzi na piździe jak damulka przed pierwszym rżnięciem! – krzyknął tak głośno, że Nathair odchylił głowę lekko w bok, czując miażdżenie jego bębenków.
- J… jest w szoku. – odezwał się nieśmiało Albert, najwyraźniej odnajdując w sobie rolę starszego brata.
- Zamknij kurwa ryj, pizdusiu!
Plujesz. – zacharczał nienaturalnie jasnowłosy, unosząc czerwone spojrzenie na stojącego mężczyznę. Michael zabełkotał coś niewyraźnie pod nosem i w jednej sekundzie zgiął się w pół, by pochwycić za ubranie ciało niższego chłopaka. Szarpnął nim siłą zmuszając do wstania na nogi i huknął o ścianę, przysuwając się na niebezpieczną odległość paru centymetrów.
- Posłuchaj mnie kurwa ty krzywy Piz— – słowa utonęły w kolejny bełkotliwym warknięciu, kiedy drobna dłoń chłopaka zacisnęła się na jego szczęce a kolano wystrzeliło w delikatne podbrzusze Michaela, jednocześnie odsuwając go od siebie na złudną bezpieczeństwem odległość.
Zabieraj te łapy ode mnie! – wycedził Nathair odzyskując pewny głos.
Zero wdzięczności, co nie?
Nieważne.
Michael w napadzie wściekłości, machinalnie sięgnął za siebie, za pasek, gdzie trzymał swoją broń, być może z zamiarem użycia jej, ale Nathan był o wiele szybszy, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Spokój. – powiedział zaskakująco spokojnym głosem, ale nieznoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu. – To nie jest żadnej jebany cyrk na wasze gówniarskie przepychanki. – dodał. Michael nie chciał odpuścić, ale żelazne palce przyjaciela skutecznie usadziły go w miejscu. Wymówił coś pod nosem w swoim ojczystym języku, zapewne wygrażając się Nathairowi, po czym strzepnąwszy ze swojego ciała rękę mężczyzny, wycofał się na bezpieczną odległość.
- A wy sprzątnijcie ten syf. – dodał, obrzucając krótkim spojrzeniem braci.
- O… oczywiście! Przepraszamy za całe zamieszanie. O, panie Ryan! Chodźże.. – Albert złapał swojego brata za nadgarstek i pociągnął bliżej ciemnowłosego, a następnie… pochylił się w pół przed nim. – Bardzo przepraszamy za ten wybryk! Po prostu z racji tego, że o tej porze sklepy są zamknięte, postanowiliśmy coś ugotować. Niestety, nie zostaliśmy obdar—No pochyl się!
Co, nie zamierzam chyl—no zostaw! – Nathair, który podczas przemowy swojego brata przypatrywał się z wielkim zainteresowaniem swoim paznokciom, jakby to one w tym momencie były czymś najciekawszym na całym świecie, nie zdążył powiedzieć nic więcej, kiedy poczuł na karku mocny nacisk ze strony swojego brata, który wymusił na nim pochylenie się.
- Tak jak mówiłem, jesteśmy twoimi dłużnikami. I zamierzamy spłacić swój dług. Pytaj nas o co tylko zechcesz. Niemniej… – w tym momencie Nathair wywrócił oczami nie mogąc zdzierżyć upokarzającego pieprzenia swojego brata.  Jednakże w chwili, kiedy pozwolił sobie na uniesienie wzroku, natrafił spojrzeniem na twarz ciemnowłosego, z pewną kroplą zaciekawienia przyglądając się mu.
- … wiemy, że nie mamy w zaistniałej sytuacji jakiegokolwiek prawa cię prosić o to, ale… możemy zostać u ciebie dzisiejszej nocy? W naszym mieszkaniu jest za dużo dymu, a nie mamy gdzie się podziać. Oczywiście możemy zapłacić.
Nie zgodzi się. Naiwny jesteś, Al. przemknęło przez umysł chłopaka, a kąciku ust wykrzywiły się w lekkim, ledwo zauważalnym grymasie. Raptownie wyprostował się, zrzucając rękę brata, która opadła swobodnie wzdłuż jego ciała.
- Ale dzisiaj mamy pić u Ryana. Impreza, panienki… – mruknął marudnie Ethan, zakładając obie ręce na swoim karku, z lekkim rozbawieniem przyglądając się zaistniałej sytuacji.
Albert, przestań płaszczy—
BRRRRUUUUR.
Ze wszystkim chwil I momentów, akurat teraz jego pusty żołądek musiał dać o sobie znać. Nathair momentalnie spuścił spojrzenie i spojrzał na swojego cielesnego zdrajcę z kryjącym się niedowierzeniem w swoim spojrzeniu, zaciskając palce na materiale bluzy, czując, jak krew zażenowania i wstydu uderza w jego twarz.
-Haaaa? Czyżby burza nadchodziłaaaaa? – zapytał Ethan, po czym parsknął głośnym śmiechem,  na co Nathair poczuł się jeszcze gorzej.
Z… zamknij się!
Ale Ethan nie zamierzał.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Swąd dymu był nieznośny. Ciemnowłosy szybko odczuł skutki jego wdychania, czując nieprzyjemne drapanie w gardle. Z obiema zajętymi rękami nie był w stanie przysłonić ust i nosa. Wiedział, że przez resztę dnia silny ból głowy nie da mu spokoju. Był też pewien, że w tej dzielnicy nie mieli szans, by liczyć na szybką interwencję straży. Potrafił wyobrazić sobie, jak ci wychwalani przez wszystkich odważni bohaterowie grali właśnie w karty, ustalając między sobą, która grupa odwiedzi ulubieńców całego miasta. Domy tu i tak ledwo przypominały domy, a większość mieszkańców koniec końców lądowała na ulicy. Liczyli się tyle, ile zwierzęta w schronisku, jednak tym drugim od czasu do czasu ktoś współczuł.
Jebane szczurki kurwa. Pewnie jebańce zrobiły to specjalnie. Ledwo się wprowadzili i już robią kurwa syf ― Michael mruczał pod nosem swoją mantrę już od momentu, w którym wypruł żwawym krokiem z mieszkania Ryana, niosąc ze sobą wiadro z wodą. ― Pewnie są tymi tam... kurwa, podwójnymi agentami! ― wykrzyknął, jakby było to odkrycie dnia, zatrzymując się obok Grimshawa. Energicznie chlusnął wodą prosto w płomienie, gasząc część z nich. ― Te chujki ich przysłały. Powiedziały: Udawajcie, że robicie sobie kurwa obiad, a potem spalcie im chatę. Mówię wam.
Nie pierdol, tylko uważaj na kontakty, bo wypierdoli prąd w całej kamienicy ― mruknął sceptycznie Nathan, wchodząc do pomieszczenia zaraz za nim i też ugasił część płomieni. Woda rozlała się po podłodze i od razu zaczęła wsiąkać w materiał skarpetek.
Pojeb. Nie mogłeś powiedzieć wcześniej, pierdoleńcu? ― warknął i wybiegł z pomieszczenia, najpewniej zamierzając samemu odciąć zasilanie w budynku,
Co za kretyn. ― Pokręcił głową, przepuszczając Ethana, który jako ostatni wparował do kuchni z wiadrem pełnym wody i dorzucił swoje trzy grosze.
Jay spojrzał z ukosa na Nathana, który natychmiast poczuł na sobie jego wzrok. Mimowolnie wzruszył barkami, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie. Nathan był tą osobą, do której nie musiał nic mówić, a on i tak wiedział, co w danej chwili miał mu do przekazania.
Ktoś musiał to zrobić. Więcej wiary, Grimshaw.

✗✗✗

Gaśnica z głośnym hukiem upadła na podłogę, rozchlapując rozlaną wodę. Był to najdosadniejszy sygnał skończonej pracy. Ciemnowłosy podszedł do okna, kiedy żaden płomień nie groził już temu mieszkaniu i uchylił je, wpuszczając do środka świeże powietrze. Sam też zaczerpnął większego haustu powietrza, chcąc pozbyć się drażniącego uczucia w gardle. Splunął przez okno i oparł się rękami o ramę, najwyraźniej zamierzając chwilę tu zostać.
Wszystko w porządku? ― zagadnął Nathan. Już zamierzał podejść bliżej, ale zatrzymał się w półkroku, kiedy Ryan obejrzał się na niego przez ramię, uświadamiając mu, że nie potrzebuje jego interwencji. Jak zawsze. Blondyn skinął krótko głową i wycofał się na korytarz, gdzie stał się świadkiem nowego zamieszania. Mimowolnie wywrócił oczami. Michael załaził za skórę nie tylko dwójce braci.

✗✗✗

„O, panie Ryan!”
Mężczyzna zatrzymał się w drzwiach, odsuwając rękę od wcześniej przecieranych oczu. Widoczne zaczerwienienia kompletnie nie pasowały do chłodnego spojrzenia, którym obrzucił dwójkę stojących przed nim chłopaków. Trójka pozostałych członków grupy przyglądała się im z zaciekawieniem, jednak widać było, że Michael i Ethan na sam widok mieli ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem. Kto w tych czasach odwalał takie sceny?
Mhm ― rzucił pod nosem, co mocno kontrastowało się z potokiem słów Alberta, który zamiast gadać, już powinien zasuwać i sprzątać bałagan, który zrobili. Z drugiej strony dym powoli znikał z budynku, a reszta bałaganu nie była już jego sprawą.
To, gdzie zamierzali się teraz podziać też nie, ale najwidoczniej mieli na ten temat inne zdanie.
Michael natychmiast zawtórował Ethanowi i zarechotał pod nosem, zaraz zginając się i łapiąc za brzuch, jakby prośba starszego Heathera była tak irracjonalna, że nie potrafił wziąć jej na poważnie. Łzy rozbawienia natychmiast pojawiły się w kącikach oczu mężczyzny, a kiedy ten wreszcie odzyskał rezon, otarł jedną z nich palcem.
O kurwa, szefie. Ten mały pizduś naprawdę sądzi, że bawisz się w przytułek dla bezdomnych. I niby co mielibyście tam robić? Bawić się w nasze kurwa kelnereczki? ― parsknął. Ale zaraz zamilkł i chwilę spoglądał na nich w sposób, jakby nagle go olśniło, choć z tak tępą gębą i tak ciężko było posądzić go o przebłyski bystrości. ― Ej, ej, ej, to nie takie głupie!
Po prostu nie chcesz znowu skończyć jako sprzątaczka po imprezie, Mike ― wtrącił Nathan i oparł się bokiem o ścianę. ― Ale z drugiej strony mogą się do czegoś przydać, chociaż nie widzę, by młody się do czegokolwiek palił. ― Kiwnął podbródkiem w stronę Nathaira.
Może nie jest aż tak głodny ― wtrącił Ethan. Rozbawienia mu nie ubywało.
Chcę czy kurwa nie chcę, to bez różnicy. Lepiej, żeby pizdusie zajmowały się babską robotą. Chociaż samo sprzątanie to kurewsko marna zapłata, a jeszcze pewnie nażrą się za darmo. ― Stuknął wiaderko czubkiem buta i uniósł wzrok ku górze, licząc, że to tam znajdzie rozwiązanie.
Nie ma takiej opcji. Chyba ze bardzo chcecie ich niańczyć. Dopóki nie nauczą się czegoś pożytecznego, nie mam powodu, by wpuszczać ich do swojego domu. Stracę na tym więcej niż skorzystam ― rzucił, nieświadomie potwierdzając myśli Heather'a, który całkiem łatwo przeczuł, że byli skazani na porażkę. ― Słyszeliście. Trafili tu, bo są bankrutami. Zakładam, że to, co wychodziło im najlepiej to proszenie o wszystko służby. Przynieś, podaj, pozamiataj, daj jeść, zepsułem – napraw ― wyrzucał z siebie słowa, bez zawahania patrząc prosto na nich, jakby właśnie usiłował przebić ich spojrzeniem na wylot, tylko po to, by potwierdzić, że nie był daleki od prawdy. Gdyby chciał zajmować się dziećmi, zrobiłby sobie własne. ― Są bezużyteczni. W dodatku wątpię, by chcieli to zmieniać.
W tym przypadku nie mieliby wyboru ― zaznaczył blondyn i skierował swój wzrok na profil przywódcy. ― Wciąż są dłużnikami. Powinni zapracować na to, by móc się później wykazać.
No kurwa, dobrze mówi.
Poza tym ― nawet nie wiadomo, w którym momencie Ethan podszedł do braci, by stanąć pomiędzy nimi i przewiesić ramiona przez ich barki, by zaraz poddusić oboje w silnym, jak na takiego chuderlaka, uścisku ― może być całkiem zabawne obserwować, jak uczą się nowych rzeczy. ― Wykrzywił usta w szerokim uśmiechu, najwyraźniej będąc pewnym, że nieraz podwinie im się noga, a on będzie mógł sięgnąć po popcorn i świetnie się bawić. ― Pomyśl tylko, Ryan. Nathan pomógłby im z gotowaniem--
Chyba żartujesz. Wcześniej nie podchodziłeś zbyt optymistycznie do ich obecności.
Spojrzałem na to z innej perspektywy. ― Zabrał ręce i klepnął ich po głowach, nie przejmując się tym, że był od nich niewiele wyższy. ― Teraz to oni byliby na posyłki, a gdyby coś spieprzyli, moglibyśmy udać, że nie mamy z nimi nic wspólnego.
To wcale nie tak, że nadal tu byli.
Dla mnie to strata czasu ― wymruczał pod nosem, wymijając całą trójkę, by niespiesznie skierować się do swojego pokoju.
Ale kurwa, chyba każdy umie wywijać kurwa szmatą ― wtrącił Michael, próbując przystopować Grimshawa i otworzyć mu oczy na te możliwości. ― Potraficie coś, księżniczki? ― zagadnął, jakby liczył na to, że sami przekonają ciemnowłosego, że jednak ich rola w tym świecie nie jest tak niewielka, jaką widział ją szarooki.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:



To było… po prostu żenujące.
Cała ta sytuacja nadawała się do jakiegoś cholernego reality show, gdzie główną rolę odgrywała ukryta kamera a publiczność czekała a absurdalne sytuacje, takie jak te. Chłopak przez moment miał wrażenie, że znalazł się w istnym domu wariatów. Nie uśmiechało mu się płaszczyć przed kimkolwiek. A już na pewno nie przed jakimiś oszczanymi otrzepieńcami ze slumsów. Nie rozumiał dlaczego jego brat tak bardzo się poniżał. Spojrzał kątem oka na jego profil i skrzywił się kwaśno, przełykając nieprzyjemne słowa, które cisnęły się na jego usta. A najgorsze w tym wszystkim było to, że tamta gromada cudownych dziwaków dyskutowała na ich temat tak, jakby ich tutaj nie było. Miał ochotę unieść rękę i pomachać, mówiąc wesoło „hej, jesteśmy tutaj!”. Zamiast tego wydał z siebie burkliwe warknięcie, które zniechęciłoby najbardziej przyjaźnie nastawioną osobę, nim wsunął obie ręce do kieszeni bluzy, naciągając ją do granic możliwości.
- Ależ oczywiście, że potrafimy się do czegoś przydać. – wtrącił niespodziewanie Albert wchodząc im w słowo, co spotkało się z karcącym spojrzeniem pełnym zniecierpliwienia Ethana. Chłopak podparł się obiema rękoma o biodra i lekko stukając stopą o popękaną i starą posadzkę wskazał brodą na jasnowłosego.
- Mów. – Albert skinął w jego stronę i uśmiechnął się szeroko, drapiąc palcem wskazującym po szyi, wyraźnie zdradzając swoje zdenerwowanie.
- Może tego po mnie nie widać, ale w poprzedniej szkole byłem kapitanem szkolnej drużyny judo.
- Ahahahaha, co ty pierdolisz kondomiarzu! – parsknął głośnym śmiechem Michael, przez sekundy wyglądając jak ktoś, kto lada chwila zejdzie z tego świata zabity śmiechem. - TY?!
Policzki Alberta oblał szkarłatny rumieniec a mężczyzna zaczął nieco speszony drażnić jedną z wystających nitek jego bluzy.
- No… nawet zajęliśmy z drużyną pierwsze miejsce w krajowych zawodach…
- Niesamowite. – Ethan cmoknął cicho, wciąż wyrażając, wręcz emanując niecierpliwością. – Coś jeszcze?
- Umiem jeszcze zawiązać językiem patyczek wiśni!
- Coś konkretnego, cymbale. Coś, co może się jakoś NAM przydać.
- Aaa… .tak, tak. Potrafię zabawiać gości! – Ethan przesunął spojrzeniem po Albercie od głowy do stóp, po czym uniósł jedną z brwi. – W to nie wątpię. A ten tutaj? – tym razem bezpośrednio zwrócił się w stronę Nathaira. Ten skrzyżował jedynie ręce na klatce piersiowej i spojrzał w stronę ściany, która nosiła znamiona brudu, wandalizmu oraz starości.
Nie będę się płamwhmmmmwh[- – cokolwiek Nathair chciałby powiedzieć – nie zdążył. Nie z dłonią Alberta przyciśniętą do jego ust, kiedy starszy brat uciszył go raptownie i stanąwszy za nim, objął lekko.
- Panowie wybaczą…. Rodzinna narada! – uśmiechnął się promiennie, po czym pociągnął mamroczącego Nathaira do mieszkania.
- No mówię kurwa. Problemy z nimi kurwa tylko będą.
- Co racja to racja, Mic. Rzadko kiedy przyznaję ci rację, ale tym razem jestem zmuszony to uczynić. – rzucił krótko Ethan zakładając obie dłonie za głowę wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze parę chwil temu stali bracia.

[ * * * ]

Zwariowałeś? – syknął Nathair uderzając swoją dłonią w rękę Alberta, która jeszcze parę chwil temu zatykała jego usta. – Chcesz żebrać ich o żarcie czy jak? Gdzie twoja duma?
- Nie rozumiesz… – Albert zniżył swój głos do szeptu, upewniając się, że tylko jego brat może go usłyszeć.
- To nie żebranie, a układ. Coś za coś. Zrozum. To tylko tymczasowe. Ojca prawie nie ma, a mama… cóż, mama sobie gdzieś jeździ. Zostaliśmy sami, Nath. I jeśli nie chcesz trafić do bidula, albo rodziny zastępczej, to lepiej przez pewien czas przemęcz się, jasne? – Nathair wywrócił oczami, ale koniec końców musiał przyznać mu rację w tej kwestii. Sami raczej zbytnio sobie nie poradzą, nie w momencie, kiedy praktycznie nie wiedzieli nic o życiu. Ostatecznie, po czasie paru uderzeń serca, wzruszył lekko ramionami.
- Wiedziałem, że to zrozumiesz. W końcu jesteś moim młodszym bratem. Muszę cię bronić, wiesz? Nie pozwolę nikomu cię zabrać.

[ * * * ]

W pomieszczeniu zabrzmiał głośny śmiech Michaela, który plując dookoła zaczął uderzać się otwartą dłonią o udo w rytm swojego niekontrolowanego śmiechu.
- Nie mogę, o kurwaaaa, nie mogę! – ryknął głośno upijając spory łyk swojego piwa z butelki. Od jakiejś godziny Albert próbował wszystkich zabawiać. A to opowiadał niestworzone historie w tak komiczny sposób, że nie jeden komik mógłby lizać mu buty, a to odgrywał jakieś zabawne scenki. Ewentualnie po prostu nic nie robił, ale zjarana część gości miała już taką fazę, że ich rozśmieszał nawet zwykły, zwisający kwiatek. Nie było ich aż tak wielu, ale też nie było aż tak mało. Oprócz Ethana, Nathana i Michaela, w pomieszczeniu znajdował się również Matthew. Liczący może z szesnaście, góra siedemnaście lat chłopak był raczej typem osoby wycofanej, nie lubiącej rzucać się w oczy. Działał raczej jak cień. Była też Layla, Cathrine, Elaine i Mayhem. Oraz ona. Reira. Drobna szatynka o niebieskich oczach. Rozgadana i wesoła. I z pewnością zarywająca do Ryana, próbując przyciągać na każdym kroku jego uwagę na siebie, traktując wszystkie kobiety blisko nieco jak potencjalne rywalki.
- Opowiedz jeszcze raz tą historię o Marsie! – huknął Darume, sporych rozmiarów chłopak, który w gangu pełnił rolę raczej czołgu i mięsa armatniego niż kogoś z mózgiem.
- Noo.. to kiedyś grupa studentów tak się zjarała, że dwója z nich wsiadła do kartonu, napisała na nim „Misja na Marsa” i wyskoczyli z dziesiątego piętra. A kiedy policja wkroczyła do pokoju, to inna dwójka studentów również siedziała w kartonie na parapecie, ale oni mieli napisane „Misja ratunkowa”. – Darume ryknął tak głośno, że miało się wrażenie, iż wiekowe ściany dookoła zadrżały niebezpiecznie. Mężczyzna szturchnął siedzącego obok Michaela i obaj zaczęli chichrać się niekontrolowanie, od czasu do czasu zaciągając się skrętem.
- Wooooo, ale towar, stary, kurwa. – wymruczał Michael czując przyjemne uczucie, które powoli go obezwładniało. – Czekaj, czekaj, czekaj! Mam pomysł! Ty kurwa kutasiku! Chodź no tutaj kurwa! – rzucił w stronę Nathaira, który trzymając się do tej pory na uboczu i kończąc swoją epicką kanapkę, którą sobie przygotował (epicka, bo wyglądała jak dwa, krzywe kawałki chleba przykrywające  napaćkany ketchup, musztardę, wędlinę i cały ogórek), podszedł do nich niechętnie, przełykając resztkę jedzenia i przesuwając językiem po zębach.
Co?

[ * * * ]

Nathair zakrztusił się i zaczął głośno kaszleć, kiedy któryś raz z kolei zaciągnął się skrętem Michaela.
- Dobrze, dobrze! Trzymaj to przez chwilę w płucach i… dobrze, wypuść! – rzucił rozbawiony widząc, jak chłopak reaguje na pierwszą w życiu dawkę narkotyków.
- Ty, Mic, a po co właściwie-
- Poczekaj jeszcze chwilę Darume. Zobaczysz coś wyjątkowo zabawnego. – mruknął chłopak a w jego jasnych tęczówkach błysnęło coś niebezpiecznego. Darume jedynie wzruszył ramionami i sięgnął po kolejny kawałek pizzy, którą zamówili parę chwil wcześnie.
- Swoją drogą, Ryan. Słyszałem, że Czerwone Psy mają  nowego członka. Ponoć gościu siedział przez parę lat za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Mając go teraz zaczęli panoszyć się po wschodniej dzielnicy wypychając Meksykańców. Co o tym sądzisz? – zapytał rubasznie spoglądając na swojego szefa uważnie.
Czerwone Psy? Pfffft, ale debilna nazwa. Brzmią jak chińska nazwa jakiegoś żarcia – parsknął Nathair wtrącając się w rozmowę na bezczelnego, czując, jak jego ciało ogarnia przyjemna błogość, a on sam zaczyna czuć się niezwykle lekko, niemal lewitująco.
- Ty, kurwiszonku, nie wtrącaj się jak dorośli rozmawiają. – Michael objął drobnego chłopaka i przyciągnął go bliżej siebie. – Dla ciebie za to mam misję specjalną. Posłuchaj…

[ * * * ]

Reira właśnie proponowała papierosa Ryanowi, kiedy przed nimi stanął pewny siebie Nathair. Wbił swoje spojrzenie w mężczyznę i już otwierał swoje usta, kiedy uwagę przykuła szatynka. Chłopak spojrzał na nią i przechylił lekko głowę w bok, po czym wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem.
- Mów wyraźnie. – żachnęła się dziewczyna, przysuwając nieznacznie bliżej swojego ukochanego. Nathair podrapał się pod nosem i zmarszczył lekko brwi, wyglądając niczym mędrzec z Zachodu.
Tak patrzę I patrzę na ciebie I muszę stwierdzić, że jesteś okrutnie brzydka, wiesz? – wypalił nagle, zupełnie nie znając dobrego smaku zachowania i kultury, co wywołało jedynie stłamszone śmiechy siedzącej nieopodal na kanapie dwójki.
- Ty mały szczylu… – Nathair wyciągnął obie ręce przed siebie w geście uspokojenia.
Ale spokojnie. Pokażę wam prawdziwą piękność… weź się posuń z dupskiem. – mruknął na bezczelnego wciskając się pomiędzy Ryana a Reirę, poruszając dupką na obie strony, aż w końcu znalazł się pomiędzy nimi. Wsunął dłoń do kieszeni spodni, nieco prostując swoje ciało i wbijając łokieć gdzieś w żebra albo klatkę piersiową szatyna, aż w końcu wyciągnął swój telefon komórkowy. Z lekkimi wypiekami na policzkach zaczął coś szukać, poruszając szybko kciukiem po ekraniki.
o. To Nina. – zaprezentował zdjęcie z blondynką o dużych, zielonych oczach, szeroko uśmiechającą się. Najpierw podsunął telefon pod nos Ryana, a potem pod Reiry. – To czysta piękność, a nie wyma- – jego słowa zostały przerwane przez głośne, wymuszone kaszlnięcie siedzącego niedaleko Michaela. Wzrok Nathaira na moment spoczął na jego twarzy, aż wreszcie wydał z siebie głośne „A!”
No! Prawie zapomniałem! – ponownie pokręcił się na kanapie, nieświadomie swoim ciałem odpychając dziewczynę jeszcze dalej, żeby siedzieć bardziej przodem do Ryana.
Ryan. – zaczął wyjątkowo poważnym tonem. – Posłuchaj mnie. Muszę Ci coś powiedzieć. – wzrok na chwilę przemknął na sufit, kiedy próbował przypomnieć sobie to, co miał wymówić. – Michael mówił, że mam ci powiedzieć, że on mówi, że pragnie twojego boskiego ciała Adonisa, że pożąda cię jak kuna leśna befsztyka, i że bardzo ale to bardzo chce Ci obciągnąć i będzie czekał na ciebie w sypialni w pozycji „narysuj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziwek”. Tak. To wszystko. Odbiór. – skończył przemowę lekkim skinięciem głowy spoglądając ponownie na ciemnowłosego.
- AAAAA zajebię cię! – Michael dopadł do Nathaira w ekspresowym tempie i złapał go za materiał bluzy przy samej szyi, po czym szarpnął nim podnosząc go do pionu.
- Mówiłem Ci, że to kwestia miała być wypowiedziana przez ciebie tępa pało! – warknął, po czym dodał pospiesznie spoglądając na Ryana.
- To on tak mówił! Nie ja! Nie pomyśl sobie źle… Gnoju jeden! – warknął znowu skupiając się na jasnowłosym. Nathair jedynie rozłożył obie ręce na boki i powiedział cicho.
No I co zrobisz? Nic nie zrobisz. – uśmiechając się na koniec, co dodatkowo wyprowadziło z równowagi Michaela.
- Dobra, zostaw go. – Nathan, jak zawsze niezawodny, pojawił się niczym cień za chłopakiem i położył swoją dłoń na jego ramieniu.
- Zostaw. Ma już dość.
- Oj będzie zaraz miał dosć…
- Już późno. Pora kończyć to przedstawienie.
- Ale Ryaaaan! – tym razem spojrzał na szatyna szukając w nim pomocy.
Halo, panie. Policja. Proszę puścić. – Michael prychnął I wypuścił chłopaka, łapiąc za butelkę piwa, po czym ponownie siadł na kanapie, łypiąc złowrogo na Nathaira, który… cóż, szkoda, że nie zdawał sobie sprawy, że właśnie zrobił sobie wroga. Chłopak odzyskawszy wolność wrócił na swoje miejsce pomiędzy Ryanem i Reirą.
On zawsze taki nerwowy? – mruknął ziewając szeroko, po czym jak gdyby nigdy nic oparł się wygodnie o ramię szatyna, zamykając oczy i momentalnie odpływając. Nathan parsknął cicho pod nosem i spojrzał pytająco na Ryana.
– Patrz, dorobiłeś się szczeniaczka.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

A tak swoją drogą, myślicie, że się zgodzą? ― zagadną Ethan, spoglądając jak dwójka braci odchodzi na ubocze. Zaczepił palcami o kark, zerkając to na Nathana to na Michaela, z czego ten pierwszy nie wyglądał na szczególnie przejętego całym tym zdarzeniem.
Te kurwiszonki chcą żreć, a my mamy tonę żarcia. Ale to nie pierdolone koryto, do którego mogą wepchać ryje i potem się, kurwa, wysrać i iść spać ― rzucił i odchrząknął donośne. Wyglądało na to, że Michael specjalnie podniósł głos o kilka decybeli, żeby rodzeństwo z sąsiedztwa dokładnie go usłyszało. Mimo wcześniejszego zadeklarowania problemów, które mieli sprawiać, widocznie o wiele bardziej chciał się wymigać od porządków po planowanej imprezie. Mając pod sobą dwa pieski na usługach, przynajmniej jeden problem miałby z głowy.
Nathan? ― nastolatek zerknął na blondyna, który właśnie odbił się od ściany, by ruszyć w stronę mieszkania Ryana.
Słyszeliście. Są przyparci do muru, a slumsy prędzej czy później i tak przemielą ich zębami i wyrzygają. Albo skończą żebrząc o suchy chleb. Piec już rozpieprzyli i nie sądzę, by na obecną chwilę byłoby ich stać na nowy. Instynkt samozachowawczy robi swoje. Odpowiedź jest oczywista. ― Jasnowłosy machnął niedbale ręką i zniknął za drzwiami kawalerki.
Szybciej tam, pizdeczki! ― ryknął Michael i huknął z otwartej dłoni w ścianę. Nie mieli całego dnia.

-------------------------

Nathan miał rację – odpowiedź była oczywista. Gdy nadszedł wieczór, a w kawalerce zebrali się wszyscy goście, pośród nich można było spotkać dwie nowe twarze. Grimshaw wciąż sceptycznie przyjmował obecność chłopaków z sąsiedztwa. Mimo że takie spotkania nigdy nie były blisko powiązane z ciszą i spokojem, miał wrażenie, że teraz było tu jeszcze głośniej. Szare oczy uważnie przyglądały się rozhulanym kompanom, którzy zamierzali odpowiednio wykorzystać towarzystwo dwójki nowicjuszy, co sprawiało, że zalecająca się do niego Reira kompletnie traciła wymaganą od niego uwagę. Nie odważyła się jednak ułożyć ręki na jego twarzy, by zwrócić ją w swoją stronę.
Ciemnowłosy przesunął kciukiem po dolnej wardze, zaraz zaciągając się trzymanym w palcach papierosem. Wypuścił z ust kłąb jasnoszarego dymu, którego zapachem przesiąkało całe mieszkanie, mieszając się z ostrą wonią alkoholu i zielska, które paliła cała reszta.
Nie mam pojęcia, po co ich tu zapraszaliście, skoro najwidoczniej ci to nie odpowiada ― westchnęła wreszcie Reira, niby to przypadkiem układając rękę na udzie ciemnowłosego. Mimowolnie namierzyła wzrokiem dwójkę chłopaków i przez chwilę przyglądała im się w ciszy, zupełnie jak Ryan, który zdawał się w ogóle nie reagować na obecność niebieskookiej w pobliżu. Dopiero gdy jej wargi przylgnęły do jego ucha, owiewając je ciepłym oddechem, a zadbane paznokcie wbiły się lekko w wewnętrzną stronę jego uda, zerknął z ukosa na dziewczynę.
Była młoda, a w głowie nadal huczało jej od nastoletnich szaleństw. Za swój największy wyczyn uważała możliwość zrobienia dobrze przywódcy paczki, jemu we własnej osobie. Zdarzały się momenty, gdy korzystał z okazji, że zawsze miała ochotę rozłożyć przed nim nogi albo uklęknąć i zrobić inny pożytek ze swoich ust niż tylko gadanie. Odmawianiem całej reszcie chroniła się przed opinią dziwki, ale nie zawsze miał ochotę dawać jej to, czego chciała. Była jedynie chwilową odskocznią, która czekała na swoją kolej. Jej wytrwałość w tym oczekiwaniu bywała męcząca.
Wiesz ― podjęła, przesuwając ręką wzdłuż wewnętrznej strony uda mężczyzny ― jeśli męczy cię to towarzystwo, możemy stąd iść. Może wasze nowe przydupasy mają jakieś miejsce u siebie, a skoro są tutaj-
Nie teraz ― mruknął sucho, strzepując popiół na podłogę. Skoro ich nowi znajomi mieli się do czegoś przydać, nie musiał przejmować się utrzymaniem porządku w swoim domu.
Ciemnowłosa nie była szczególnie zadowolona z takiego obrotu spraw, tym bardziej, że już po chwili ktoś znów odwrócił uwagę Jay'a.
Litości, Mic ― parsknęła krótko dziewczyna i wywróciła oczami. ― Nie widzisz, że jest zajęty? Mógłbyś odłożyć tę rozmowę na później, a zachciewa ci się bawić w służbistę przejętego sprawami gangu, gdy możesz popsuć zabawę innym.
Zajęty? ― zarechotał pod nosem, choć dało się zauważyć, że nie był zadowolony z tonu, którym uraczyła go młoda. ― Paniusiu ― dziewczyna już wtedy zmarszczyła brwi, dając znać, że nie podobało jej się to określenie ― gdyby był zajęty, już teraz jęczałabyś kurwa tak głośno, jak opłacona dziwka, a nawet nie musiałby ci płacić. Może gdyby to zrobił, nie zrzędziłabyś, jak niedoru-
„Czerwone Psy? Pfffft, ale debilna nazwa.”
Trzeba przyznać, że Nathair wybrał doskonały moment na zakończenie tej bezsensownej wymiany zdań, nawet jeśli zrobił to kompletnie nieświadomie. Szarooki z kolei nie wyglądał na przejętego kłótnią wewnątrz gangu. Takie konflikty były tu na porządku dziennym i zwykle znajdował się ktoś, kto postanawiał je zakończyć, oszczędzając przy tym nerwów przywódcy, który bynajmniej nie pełnił tu roli przedszkolanki.
To tylko jeden dodatkowy członek z jednym śmiertelnym pobiciem na koncie. W dodatku dał się złapać. Dobicie się do wschodniej dzielnicy może być tylko efektem dobrej plotki. Już sam fakt, że zaczęli od zabierania się za najsłabszą masę może być wyłącznie chęcią podbudowania sobie morale i zdobycia dodatkowej ekipy. Na razie nie są jeszcze na tyle pewni siebie, by porywać się z motyką na słońce. Na dniach można wysłać paru naszych do tamtej dzielnicy, by zorientowali się, jak wszystko wygląda od środka. Dzięki temu może uda nam się zdusić ich pewność siebie, jeszcze zanim ich ego przestanie mieścić się we wszystkich dzielnicach ― wymruczał, raz jeszcze zaciągając się dymem. Chyba ciężko było wpłynąć na jego pewność siebie, skoro nawet świadomość rozrastania się wrogiej grupy nie zrobiła na nim wrażenia.

-------------------------

Sięgnął po papierosa, którym częstowała go Reira. Nikotyna była dla niego jedyną używką, z która obcował w czasie imprez. Jedyną, która nie nie zakłócała trzeźwości jego umysłu. Nie rozumiał potrzeb tych, których alkohol już zdążył namącić w głowach, ale dopóki takie schadzki sprawiały, że miał ich w garści, nie miał nic przeciwko niemu, dopóki sam nie stawał się obiektem jęków „No ze mną się nie napijesz?”.
Wsunął filtr między wargi i pochylił się nieznacznie, by odpalić papieros od zapalonego już papierosa dziewczyny. Dla niej ta czynność była niewielkim sukcesem, Ryan z kolei nie wyglądał na kogoś, dla kogo ta nieznaczna bliskość miała jakieś znaczenie. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch w pobliżu, a kiedy na nowo się wyprostował, uniósł wzrok na niemrawą twarz Heathera, który odważył się podejść bliżej. Kącik ust mężczyzny drgnął w zniesmaczonym wyrazie, gdy ciemnowłosa przysunęła się bliżej, jakby liczyła na to, że tym sposobem zdoła ochronić się przed docinkami naćpanego chłopaka.
Ryan ― rzuciła pod nosem, ale dokładnie w tym momencie Colin na bezczelnego wcisnął się pomiędzy nich. ― Zaczynasz przeginać, młody ― warknęła, napierając swoją nogą na jego, jakby to miało zniechęcić szatyna do dalszego działania i zmusić go do podniesienia się z łóżka. ― Słyszałam, że robisz tu za psa, a pies nie powinien gryźć rąk swoich właścicieli. Więc dostosuj się i zlizuj resztki z podłogi ― syknęła, kompletnie niezainteresowana dziewczyną na wyświetlaczu telefonu. Miała wysokie mniemanie o sobie i nie sądziła, by ten cholerny prawiczek w ogóle znał się na kobietach. Rozeźlone spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na Jay'u, który wyglądał na niezainteresowanego Niną w równym stopniu, co ona. Bardziej jednak drażniło ją to, że zamiast zrobić porządek z tym szczeniakiem, odsunął się kawałek dalej, jakby chciał zrobić mu więcej miejsca.
W rzeczywistości brzydził się tą nieporadnością. Chłodnym spojrzeniem obserwował profil młodzieńca i odruchowo złapał go za ramię, odsuwając jego łokieć od swoich żeber, nawet jeśli przypadkowo wymierzony tam cios w ogóle go nie zabolał. Przez moment wyglądał, jakby na coś czekał, chociaż nie robił sobie nadziei na to, że jego nowy sąsiad podłapie milczącą aluzję i domyśli się, że znalazł się w niewłaściwym miejscu.
„Ryan. Posłuchaj mnie. Muszę Ci coś powiedzieć.”
Nie musisz.
Szkoda tylko, że zasada zamknięcia się w odpowiednim momencie nie obowiązywała zjaranych.
„Michael mówił, że mam ci powiedzieć, że on mówi, że...”
Reszta go nie interesowała. W momencie przeniósł spojrzenie na Latynosa, dostrzegając jak jego twarz stopniowo zaczęła nabierać purpurowej barwy ze wściekłości. Albo na ten czas mężczyzna po prostu zapomniał, jak się oddycha. Już wtedy było wiadomo, że będzie źle i bynajmniej nie chodziło tu o nagły wybuch Mic'a, a o nieruchomy wzrok, który zawiesił na nim przywódca gangu, z całą pewnością niezadowolony z faktu tego bezsensownego zawracania mu dupy. I tak zadziwiające, że potrafił usiedzieć w jednym miejscu, gdy dookoła panował istny chaos. Nie powstrzymał członka gangu przed dopadnięciem Nathaira, który przekręcił jego wersję wydarzeń. Może dobrze się stało? I tak niezależnie od tego, do kogo miały należeć te słowa, ich debilizm przyprawiał go o niesmak w ustach. Nie byli dziećmi, a jednak wciąż zachowywali się jak uciekinierzy z podstawówki, którzy chichotali na dźwięk słowa „penis”, a ich podstawowym sposobem dokuczania sobie było wsadzanie w ucho kolegi obślinionego palca.
Wypuścił powietrze ustami, przyciskając palce do skroni i rozmasował obolałą skroń.
Jesteś obrzydliwy, Mic. Nie sądziłam, że lubisz w dupę ― prychnęła pogardliwie Rei, najwidoczniej wzburzona tym, że to z jego winy spokój jej i Grimshawa został zakłócony.
Kurwa, nie jestem pedałkiem, jak ten tu ― warknął Michael i wskazał podbródkiem na trzymanego za ubranie chłopaka. Szarpnął nim jeszcze raz i w jednej chwili miał ochotę cisnąć nim o dziewczynę, ale uczucie dłoni na ramieniu skutecznie odwiodło go od tego pomysłu, choć nie był zadowolony z obecności Nathana.
„Ale Ryaaaan!”
Przyprowadziliście ich tu do pomocy, a nie po to, by razem z wami świetnie się bawili. Jeżeli nadal masz zamiar szastać towarem, rób to we własnym domu i każ swoim naćpanym pacynkom zawracać dupę komuś innemu ― wymruczał bez wyrazu, odbierając Michaelowi wszelkie nadzieje na to, że uświadczy pomocy z jego strony. Niezależnie od tego, jak odrażający wydawał mu się młody Heather w stanie narkotycznej euforii, większość winy i tak spoczywała na barkach mężczyzny, który poddał otępionego chłopaka sile sugestii. ― Rzygać mi się chce od twojego szczeniackiego zachowania. Może wolisz imprezy w piaskownicy? Jeśli tak, to wypierdalaj do dzieciaków ze slumsów.
Wiedziałem, że te dwa małe zjebki to same kłopoty ― wymamrotał pod nosem.
Coś jeszcze? ― Rzucił niedopałek na podłogę i zdusił go podeszwą buta w tak ostentacyjnym geście, jakby chciał przekazać Michaelowi, że może zrobić to samo z jego czaszką, jeżeli ten zaraz nie zniknie mu z oczu.
Sądząc po jego minie, zrozumiał aluzję.
Nic. Przepraszam, Szefie ― charknął, walcząc z samym sobą, ale ostatecznie postanowił się poddać. Znał Ryana na tyle dobrze, że dopóki trzymał swoje emocje w ryzach, lepiej było się nie stawiać. Nie bez powodu jakiś czas temu postanowił przyłączyć się do jego grupy.
Szatyn odprowadził mężczyznę czujnym wzrokiem, jakby do ostatniego momentu postanowił przypilnować, że ten posłusznie usiądzie na kanapie, przełykając gorycz porażki.
„On zawsze jest taki nerwowy?”
Tak. I jeśli będziesz plątał się pod nogami, następnym razem nikt nie uratuje twoich zębów ― rzucił zadziwiająco spokojnie, jak na wypowiadane słowa, choć minęła sekunda, a nieznaczny ciężar opadł na jego ramię. Usta ciemnowłosego na ułamek sekundy ściągnęły się w wąską linię, a chwilę później odruchowo odsunął od siebie Heathera, którego ciało zaczęło przechylać się w stronę Reiri.
O nie. Dlaczego po prostu nie zrzucisz go z łóżka? ― prychnęła, momentalnie podnosząc się na równe nogi, przez co Nathair stracił szansę zyskania sobie nowego oparcia. Ale dziewczyna nie uzyskała już odpowiedzi, gdy do ich towarzystwa dołączył Nathan.
Ryan przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Nikt do końca nie rozumiał, na czym polegała telepatia tej dwójki, ale zazwyczaj wyglądali, jakby byli w stanie zrozumieć się bez poruszania ustami. Potem to wrażenie znikało bezpowrotnie, kiedy któreś z nich wreszcie otwierało usta.
Wolałbym, żeby szczeniak zniknął z mojego łóżka. Psów nie przyzwyczaja się do wygody ― wymruczał, podnosząc się z materaca. ― Zajmij się tym. Mówiliście, że będzie z nich jakiś pożytek.
Rano odwalą całą brudną robotę ― zagwarantował, odprowadzając ciemnowłosego wzrokiem w stronę balkonu. Blondyn był jedną z niewielu osób, któremu można było powierzyć wszelkie obowiązki, a także jedną z niewielu osób, które dotrzymywały słowa. Bez zająknięcia pochylił się nad śpiącym Nathairem i podniósł go z materaca z niezbyt wielkim wysiłkiem. Rozejrzał się po pokoju i mimo że na twarzy Mic'a wciąż malował się gniew, postanowił przetransportować młodzieńca na kanapę, na której siedział mężczyzna. ― Przesuń się. I trzymaj łapy przy sobie.

-------------------------

Po kilku godzinach w mieszkaniu wreszcie zapanowała błoga cisza. Po imprezowy bałagan ukrył się w mroku nocy, oświetlany jedynie bladym blaskiem księżyca, który wdzierał się do mieszkania przez otwarte drzwi balkonowe. Z łazienki dobiegał stłumiony szum wody. Grimshaw nigdy nie przejmował się niedobitkami na tyle, by skrupulatnie czekać aż każde z nich opuści jego mieszkanie. Wiedział, że prędzej czy później zaczną się rozchodzić, a on nie będzie tęsknił za gwarem ich rozmów.
Szum ucichł.
Jakieś pięć minut później szatyn wyszedł z łazienki, trącając bosą stopą pustą butelkę. Ręcznikiem wciąż dosuszał mokre włosy, przesuwając zmęczonym spojrzeniem po opustoszałym pokoju. Przynajmniej takie odniósł wrażenie, kiedy jedynym dźwiękiem, jaki usłyszał było toczenie się szklanej butelki po podłodze, które ucichło, gdy ta zatrzymała się na jakimś innym przedmiocie. Wystarczyło jednak, że przeszedł jeszcze kilka kroków, a nowa perspektywa pozwoliła mu na dostrzeżenie jakiegoś większego kształtu na kanapie. Takiego, który nie pasował do codziennego wystroju jego mieszkania. Poruszał się ledwo widocznie wraz z każdym oddechem, zabierał tlen, zajmował miejsce, był wszystkim tym, czego nie chciało się widzieć w swoim domu po męczącym dniu. Nieproszonym gościem. Pasożytem, który zamiast dostosować się do narzuconej mu roli, biernie nażarł się i zajął wygodne miejsce do spania. Całe szczęście, że nie nasrał pod siebie.
Rano stąd pójdzie, Ryan.
Pójdzie stąd teraz.
Nie istniał żaden powód, dla którego miałby zignorować obecność drugiego szatyna i ułożyć się do snu. Nie było co się oszukiwać – nawet jeśli wciąż nie doszedł do siebie, do swojego mieszkania miał zaledwie kilka kroków. Mógł nawet paść na korytarzu i obudzić się z paskudnym bólem całego ciała. To nie była jego sprawa. Nie zawahał się podejść bliżej, choć z jakiegoś powodu zrobił to na tyle bezgłośnie, jakby nie chciał obudzić chłopaka jeszcze przed dotarciem do kanapy. Pochylił się nad nim, przez chwilę przypatrując się sennemu wyrazowi jego twarzy. W przypadku niektórych podobny widok zniechęcał do dalszych działań, Jay za to nawet przez moment nie poczuł, że postępuje źle.
Zbieraj się, szczeniaku ― poklepał go po policzku, zaraz przesuwając po nim opuszkami palców, które najpierw zsunęły się w stronę żuchwy, a potem naznaczyły chłodem linię jego gardła. Jakaś dziwna ciekawość już wkrótce nakłoniła go do ujęcia palcami szyi Heathera. Nie zacisnął ich mocno, ale uścisk był na tyle wyczuwalny, by impuls ewentualnego zagrożenia mógł przywrócić mu świadomość.
Wystraszysz go.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby miał wybierać spanie w kartonie pod mostem, a w mieszkaniu tego przestępcy Grimshawa, to bez mrugnięcia okiem wybrałby pierwszą opcję. Już sam fakt zamieszkiwania mieszkanie obok tego osobnika napawało chłopaka nie tyle co strachem i trwogą, ale również zniesmaczeniem. A pomyśleć, że jeszcze niecałe sześć miesięcy wstecz żył w bezpiecznej i spokojnej dzielnicy bogaczy miasta. I nigdy nie przyszłoby mu do głowy obcowanie z takimi degeneratami. A na domiar złego czuł się porzucony przez jego własnych rodzicieli. Ojciec wyjeżdżał w daleki delegacje. A matka? Znikała na całe dnie. ”Ma kogoś”, powtarzał Albert, ale młody Colin nawet przez moment nie zastanawiał się nad tym. A co jeśli ma? Co, jeśli i ona odejdzie na stałe? Nathair nie chciał tutaj zostawać. Nie widział jakichkolwiek perspektyw, niczego.
Nie spał już, kiedy zostali sam na sam z Ryanem. Co prawda impreza wreszcie ucichła, napawają jego obolałe uszy upragnioną ciszą, ale nie przypuszczał, że wszyscy goście, z jego bratem włącznie, wyjdą, pozostawiając go samego. Nie podnosił się, chcąc dać sobie jeszcze trochę czasu i pożałował tego w chwili, kiedy lodowate opuszki musnęły jego skórę, ostatecznie sukcesywnie, milimetr po milimetrze zaciskając się na jego gardle.
Dobrze się bawisz gnoju?
No dalej. – jego cichy szept prześlizgnął się przez panującą, o dziwo, ciszę dookoła. Powieki lekko drgnęły, kiedy przekręcił lekko głowę na bok i spojrzał wprost w szare tęczówki swego niedoszłego oprawcy. Umysł chłopaka na te drobne sekundy totalnie się wyłączył, by zresetować, a potem zacząć działać na przyspieszonych obrotach. Nim jego serce ponownie uderzyło, drobne palce jasnowłosego szatyna zacisnęły się na nadgarstku mężczyzny i szarpnęły nim gwałtownie, chcąc oderwać jego rękę od swojego gardła, w tym jednym momencie nie zwracając najmniejszej uwagi czy paznokcie ciemnowłosego pozostawiają na jego gardle czerwone pręgi czy też nie. W normalnych warunkach zapewne przekalkulowałby na spokojnie sytuację, w jakiej się znalazł, głupio nie rzucając się samemu pod ostrze. Ale nie myślał. Nie logicznie i nie w chwili, kiedy podniósł się do siadu i zamachnął, uderzając zaciśniętą pięścią prosto w twarz Ryana. Szybko zerwał się na nogi i odskoczył w bok, ukradkiem zerkając na porozrzucane butelki, by ewentualnie chwycić za jedną w samoobronie. Dopiero teraz doszło do niego, co zrobił i jakie mogą być konsekwencje. Ale nie zamierzał niczego pokazać po sobie. Nie przed tym osobnikiem.
Powaliło cię? Jakim prawem mnie dotykasz? Nie zbliżaj się do mnie na odległość przynajmniej jednego metra. Nie pozwalaj sobie. – warknął, a przez jego twarz przebiegł impuls zniesmaczenia. Uniósł dłoń i musnął opuszkami swoją szyję, gdzie wciąż czuł nieprzyjemne mrowienie.
Co próbowałeś osiągnąć? Wystarczyło obudzić. Normalnie. – prychnął cicho i pokręcił lekko głową, rozglądając się dookoła. Syf. I tylko to. Nic więcej, żadnej innej żywej osoby. I ta jedna sekunda wystarczyła, żeby uderzyła w chłopaka świadomość, że są tutaj sami. A jego krzyku w tej dzielnicy nikt nie usłyszy. Poczuł mrowienie wzdłuż kręgosłupa, a serce szybciej zaczęło mu bić. Z łatwością mógł poderżnąć mu gardło, a potem zakopać w ogródku sąsiada. Ewentualnie odciąć głowę, poćwiartować i schować do lodówki, którą potem wywiózłby gdzieś do lasu. W sumie… ciekawe czy kiedyś kogoś zabił? Zresztą, Heather nie chciał nawet o tym wiedział. Musiał jak najszybciej uciec z tego domu. I potem własnoręcznie udusić brata za to, że go zostawił. Instynktownie zaczął powoli wycofywać się, uderzając stopami w puszki czy też butelki, które mąciły idealną ciszę.
Rano wpadniemy wywiązać się z naszej części umowy. – parsknął na słowo „umowa”. Cóż za piękny eufemizm. – Wątpię, że chciałbyś teraz rumor. Coś jeszcze? Nie? To na razie. – odwrócił się jak opętany i rzucił w stronę wyjścia, gdzie zaczął walczyć z zamkiem drzwi. Ale palce tak mu drżały, że napotkał już problem z łańcuchem.
Cholera.
Szczęk metalu obwieszczający uporanie się z łańcuchem był dla niego dźwiękiem zbawienia. Zasuwka. Przekręcenie kluczyka w zamku i droga do wolności stała otworem. Z lekkim uśmiechem i satysfakcją na twarzy chwycił za klamkę i uchylił drzwi, by czmychnąć jak najszybciej z tego piekielnego miejsca.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Na twoim miejscu uważałbym, o co proszę, dzieciaku.
Nie czuł potrzeby wypowiadania tych słów na głos, gdy szept rozdarł na moment idealną ciszę w jego mieszkaniu, którą do tej pory zakłócało wyłącznie ciche buczenie lodówki. W odpowiedzi jego palce zaciskające się na szyi Nathaira lekko drgnęły, uświadamiając mu, że ta odległość nie sprzyjała takim prośbom. Kto by pomyślał, że szczeniak był taki mocny w gębie.
Szkoda, że tylko do czasu.
Trzask.
Szarooki wyprostował się, mimo że odczuł tylko tępy cios na swoim policzku. Receptory jednak nie poinformowały go o jako takim bólu. Czuł pulsowanie, wiedział, że ręka chłopaka wymierzyła tam, gdzie nie powinna, ale nawet nie jęknął i nie złapał się za uderzone miejsce, przyglądając się, jak młodzieniec wyrywa się i odskakuje niczym spłoszone zwierzę. Wiedział, że kiedy tylko paniczyk znajdzie się w bezpieczniejszym położeniu, zacznie szczekać. Mężczyzna z kolei nie był szczekaczem, który zamierzał jakkolwiek odpowiadać na jego docinki. Wystarczyło, że młodzieniec był w jego domu, a to już zmuszało go do podporządkowania się panującym w nim prawom.
„Rano wpadniemy wywiązać się z naszej części umowy.”
Nie odpowiedział. Cała ich umowa od początku do końca go nie obchodziła. Była wyłącznie efektem nieprzemyślanych decyzji jego towarzyszy. Fakt faktem, że dług długiem pozostawał, ale mogli spłacać go w inny sposób, z dala od jego mieszkania.
„Wątpię, że chciałbyś teraz rumor. Coś jeszcze?”
Uniósł brew, przyglądając się młodszemu szatynowi, który niesłusznie porwał się z motyką na słońce. Mimo tego Grimshaw z początku nie ruszył się z miejsca, z narastającą rezygnacją, przyglądając się, jak odważny dotąd chłopak nie radzi sobie z najprostszym zamkiem. Miał mnóstwo czasu, by podejść bliżej i oddać cios lub – zgodnie z wszystkimi przypuszczeniami Heather'a – poderżnąć mu gardło, jakimkolwiek ostrym przedmiotem w tym pomieszczeniu. A było ich całkiem sporo. Nie było jednak nic gorszego od lodowatego spojrzenia na plecach, które biło namacalną wyższością. Mógł uciekać, szukać drogi wyjścia z klatki, w której został uwięziony z drapieżnikiem, ale ten już zdołał poznać jego zapach, a to, że nie spuszczał go z oczu działało tylko na korzyść polującego.
Musiał dać mu się nacieszyć tym przedsmakiem wolności, by jego słodycz zaczęła wżerać się boleśnie w jego język. Nie wiadomo, kiedy znalazł się na tyle blisko Nathaira, by mieć go na wyciągnięcie ręki. Bose stopy bezgłośnie stąpały po podłodze. Collin poczuł mocne szarpnięcie do tyłu, po tym jak palce mężczyzny kurczowo zakleszczyły się na materiale jego ubrania, tuż przy samym karku, na którym od razu odczuł chłód jego dłoni. Pociągnięcie go do tyłu, widocznie nie sprawiało mu większych problemów. Nie, kiedy już wielokrotnie miał do czynienia ze znacznie masywniejszymi typami. Wstydem byłoby nie poradzić sobie z paniczykowatym chłystkiem, który prawdopodobnie tylko raz w życiu dał komuś w mordę. Dziś był to o jeden raz za dużo.
Skrzyp.
Drzwi na balkon otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka powiew nieco chłodnego, nocnego powietrza, choć tym razem ta świeżość nie zwiastowała niczego dobrego. Kolejnym niedelikatnym ruchem, obrócił szatyna przodem do siebie, niemalże od razu chwytając oburącz za kołnierz jego koszulki, by uniemożliwić mu ucieczkę. W mniemaniu Jay'a musiał ważyć tyle co nic, skoro zdołał podciągnąć go do góry, skutecznie pozbawiając go gruntu pod nogami, a zabrakło go już tym bardziej, gdy Nathair znalazł się poza barierką, która zabezpieczała go przed upadkiem z piętra. Teraz był zdany tylko na siłę ramion ciemnowłosego, których mięśnie uwydatniły się pod skórą, łącznie z siecią żył. Nie mógł przewidzieć, jak długo szarooki był w stanie wytrzymać w tej pozycji, ani czy w ogóle zamierzał to wytrzymywać. Na razie po prostu mu się przyglądał, wzrokiem kompletnie pozbawionym wszelkich emocji. Nie wiadomo, czy na coś czekał, czy zamierzał po prostu obserwować jego zachowanie tuż przed nieszczęśliwym wypadkiem, który zaraz mógł – albo nawet niezaprzeczalnie miał – nastąpić.
Myślisz, że na kogo podnosisz rękę? ― Nie wyglądał na urażonego, mimo że to kłóciło się z całą tą sytuacją, w której postawił młodzieńca. Spokojny ton głosu tylko bardziej uświadamiał w fakcie, jak bardzo Heather miał przejebane.
Miał nadzieję, że potrafił myśleć równie szybko, co spierdalać.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powiew wolności musnął jego skórę w sekundzie, kiedy poczuł gwałtowne szarpnięcie do tyłu. W pierwszej chwili wyciągnął jedną rękę przed siebie, by zahaczyć palcami o drewnianą framugę, która uniemożliwiłaby Ryanowi dalsze traktowanie jego ciała jakby był szmacianą lalką. Jednakże zdążył jedynie przesunąć, wręcz musnąć opuszkami drewno, a potem w jego dłoni pozostała pustka. Szarpnął się. Oczywiście, że się szarpał, próbując wyswobodzić z żelaznego uścisku, który zaciskał się na jego ubraniu jak imadło. Nie zamierzał tanio sprzedać skóry. Był gotowy na próbę obrony i kontratakowania ataku. Mógł kopać, obrzucać małymi piąstkami napastnika, gryźć i drapać. Byleby tylko oddalić się od agresora.
Problem był jednak taki, że zakładany z góry cios koniec końców nie padł. Poczuwszy chłodne, nocne powietrze, otworzył od razu oczy chcąc ocenić sytuację i w czasie jednego uderzenia serca rozważając możliwość zostania zamkniętym na balkonie, niczym niesforny szczeniak, który pogryzł ulubione kapcie właściciela.
Ale nawet zamknięcie nie wchodziło w grę.
Zost— – słowo utonęło w gardłowym warknięciu, jakim Nathair obdarzył Grimshawa, by parę chwilę później zawisnąć. W pierwszych sekundach nie docierało jeszcze do niego, że jego zdrowie, a nawet życie jest w pełni uzależnione od mężczyzny. Ale gdy stopy desperacko machały w poszukiwaniu jakiegokolwiek twardego podłoża, świadomość niebezpieczeństwa uderzyła w niego ze zdwojoną siłą. Dłonie rozpaczliwie łapały nadgarstków, drapiąc i pozostawiając po sobie piekące, czerwone ślady, właściwie sam nie wiedząc co przez to próbuje osiągnąć.
Jesteś nienormalny! – krzyknął wystraszony, czując krople zimnego potu spływające wzdłuż jego kręgosłupa. – Powinni cię zamknąć z dala od ludzi! Powinni cię leczyć – warknął, mając wrażenie, że serce podeszło do samego gardła, niemal go dławiąc, pozostawiając w jego klatce piersiowej rozszalałego ptaka, który trzepaniem swoich skrzydeł usilnie próbował wydostać się na wolność z cielesnej klatki.
Wzrok chłopaka powędrował najpierw na prawo, potem na lewo, szukając pomocy z… właściwie każdej strony. Ale był w cholerny slumsach. Pierdolonych slumsach, w których krzyki mordowanych i gwałconych kobiet był miejską muzyką. Był sam. Zupełnie. Zdany na tego parszywego mutanta.
Jesteś jakimś pierdolonym robocopem czy jak? – wycedził mrużąc oczy, próbując zahaczyć stopą o balustradę, ale niestety stopa ześlizgnęła się natychmiastową. Jasne. Ryan z pewnością mógł pochwalić się przed wszystkimi okazałą siłą fizyczną i mięśniami, ale Nathair nie ważył dwudziestu kilogramów. Znał swoją wagę. Zawsze oscylowała w okolicach sześćdziesięciu kilogramów. Ostatnio nieco spadł z wagi z powodu  przeprowadzki, ale wciąż ważył pięćdziesiąt parę. A on, jakby nic nie czuł, podniósł go i trzyma jakby gdyby nigdy nic. Cholerny kulturysta. Bestia.
Weź idź bawić się w terminatora gdzieś indziej, co? – dodał wbijając w niego rozwścieczone spojrzenie.
A może byś go tak przestał prowokować, co?
Śmiechy. Gdzieś, tutaj, blisko. Nathair ich nie widział, ale słyszał nadchodzących ludzi. Nadzieja na powrót w nim wykiełkowała. Może jakoś zareagują. Coś powiedzą, wezwą policję, chociaż w tym miejscu gzie psy dupami szczekają Colin niekoniecznie mógł liczyć na ich pomoc. Ale jakakolwiek reakcja, która mogłaby mu pom-
- Yo, Ryan! – czterech ciemnoskórych mężczyzn uniosło dłonie w geście powitania szatyna, po czym powrócili do swoich rozmów, kierując się dalej wzdłuż ulicy.
Nie, nie, nie. No kurwa nie.
To się nie mogło dziać naprawdę. Nathair poczuł się ta, jakby cały świat w tej jednej chwili stanął przeciwko niemu. Ta cała, gówniana dzielnica jest po j e g o stronie.
”Yo Ryan” a chuj w dupę i trzy w gębę, zaklął w myślach zagryzając dolną wargę, gorączkowo myśląc co zrobić. Nie miał innego wyboru, chyba, że chciał skończyć zrzucony z czwartego piętra i nabity na którąś z gałęzi. A czuł, że Grimshaw byłby do tego w pełni zdolny.
Dobra! Dobra, przepraszam, okej? Już nigdy tego nie zrobię, tylko puść mnie! – krzyknął zniecierpliwiony, momentalnie reflektując się i pospiesznie dodał.
Znaczy nie, nie puszczaj, po prostu mnie wciągnij. Rany! Czego chcesz jako rekompensaty, co? – dodał o wiele bardziej wkurzonym tonem, niż chciał. Ale ciężko było poradzić na to, kiedy wisiało się na poziomie czwartego piętra. Wystarczyło, żeby tylko znalazł się na balkonie…
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Był pewien, że ten warkliwy szczeniak nie podda się bez walki, ale jego upór w oczach Grimshawa był jedynie niedorobionym uporem dzieciaka, który nijak mógł się równać z zaciętością wyrobioną przez wiele lat bójek i walki o pozycję w tej zapuszczonej dzielnicy. Heather dopiero poznawał ten obrzydliwy smak okolicznego brudu, wcześniej nie musząc martwić się o ubóstwo, kiedy żył na garnuszku swoich rodziców. Mógł się szarpać, gryźć, drapać, ale to tylko prowokowało ciemnowłosego do silniejszego zaciskania palców. Istniały gorsze rzeczy od paznokci i zębów małolata, którego wcale nie tak trudno było uciszyć.
„Jesteś nienormalny!”
A może jednak trudno?
Wyraz twarzy Jay'a nawet na sekundę nie uległ zmianie, niezależnie od tego, do jakich obelg uciekał się młodszy szatyn. Wszystko spływało po nim, jak po kaczce, nie doprowadzając nawet do krótkiej refleksji, że być może robił coś nie tak, że to było niewłaściwe. Zagubione dawno sumienie – o ile jakieś kiedykolwiek posiadał – nie postanowiło nagle wrócić, by przemówić do niego pouczającym tonem. Nie wspominając już o mieszkańcach okolicy, których nie interesował los jakiegoś nowego chłopaczka w okolicy. Wiedzieli, do kogo należało to mieszkanie i wiedzieli, że jeśli panoszyłeś się po niewłaściwym terenie, chętnie pokazywano ci, że karma to nie los, a ludzie nim sterujący. To wszystko składało się na to, że Colin był po prostu w dupie, a Ryan wpatrywał się w niego tak nieruchomo, że zdawało się, że równie dobrze mógłby odpłynąć gdzieś myślami i przypadkiem wypuścić chłopaka z nawet tak stabilnego uścisku rąk, które teraz podrażniły lekkie zadrapania, z których szarooki – na szczęście młodzieńca – nic sobie nie robił.
Jego milczenie było wprost proporcjonalne do ilości wypluwanych przez Nath'a słów. Ciągnęło się równie długo, co bezsensowne wypowiedzi i uwagi na temat jego stanu psychicznego. Nie próbował im zaprzeczać, co mogło być równoznaczne z tym, że zdawał sobie sprawę ze swojego niezrównoważenia. Wyobcowany, małomówny, na każdy rzut oka nieczuły i brutalny – chodząca kwintesencja niebezpieczeństwa i zagrożenia dla otoczenia, wpakowana w ciało, które pozwalało jej na poczucie wyższości nad innymi.
„Yo, Ryan!”
I jak tu nie czuć się dobrze w tak tolerancyjnej dzielnicy? Szarooki poruszył nieznacznie głową, odpowiadając na powitanie, ale nie pokusił się nawet o pojedyncze zerknięcie w stronę znajomych mieszkańców slumsów, którzy potraktowali jego wybryk jak codzienność, nie próbując powstrzymać go przed popełnieniem tego poważnego przestępstwa.
„Dobra! Dobra, przepraszam, okej?”
Przechylił nieznacznie głowę na bok.
„Już nigdy tego nie zrobię, tylko puść mnie!”
Reakcja Grimshawa była natychmiastowa. Podrzucił młodszego szatyna lekko do góry, jakby był szmacianą lalką. Naraził go niemalże na pewne niebezpieczeństwo, bo kwestią milionowych ułamków sekundy było to, czy ponownie uda mu się go złapać, zanim runie w dół kilku pięter i rozbije się o ziemię. Był ciekaw reakcji szatyna, dlatego przez cały czas uważnie mu się przyglądał, w porę chwytając go za ubranie, które szarpnęło się z taką siłą, że dało się słyszeć nieprzyjemny dźwięk puszczających szwów bluzy. Możliwe, że w którymś jej miejscu już pojawiła się dziura.
To się okaże ― wymruczał pod nosem, wciągając go z powrotem. Nie odstawił go jednak od razu, wchodząc z nim do pokoju. Bez cienia delikatności rzucił go na podłogę, nie przejmując się, że jakaś walająca się tam butelka czy puszka po piwie, wbije mu się w dupę. Momentalnie przykucnął na przeciwko niego i złapał go za twarz, wbijając kciuk w jeden policzek, a czterema pozostałymi palcami napastując drugi bok jego twarzy. ― Oczywiście, że już tego nie zrobisz ― wyartykułował spokojnym, pozbawionym jakiejkolwiek intonacji tonem. ― Może kiedyś podziękujesz mi za tę lekcję, chyba że nadal masz odwagę być jebanym szczekaczem bez perspektyw i dasz się pożreć stadu wilków. Myślisz, że ktokolwiek w tej dzielnicy będzie się z tobą pierdolił, jeśli wyjdziesz przed szereg? Nie masz poparcia, znajomości, jesteś cholernym dzieciakiem bankrutów, który już na wstępie prawie stracił jedyne mieszkanie, na jakie było was stać, a twoja matka zapewne już daje dupy na jednej z zaszczanych ulic. Najpierw zdobądź swoje własne plecy, bo szczerze wątpię, że ty i twój spedalony brat poradzicie sobie we dwójkę.
Zamilkł, wypuszczając jego twarz z żelaznego uścisku, który pozostawił po sobie nieprzyjemne uczucie. W zamian za to klepnął go w policzek, a potem podniósł się na równe nogi, uprzednio podparłszy się rękami o uda.  
Rano tu posprzątasz.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach