Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 15 z 25 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16 ... 20 ... 25  Next

Go down

Pisanie 09.02.17 20:03  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Wymusił na ustach krzywy uśmiech, tak nieporadny w swej prostocie, jakby właściciel zaczynał się go dopiero uczyć. Widok jej karmazynowych policzków widzianych spod ledwie przymkniętych powiek, uspokoił go. Bagaż noszonej egzystencji — zmarnowane okazje, niemożność ucieczki przed przeszłością, gdzieś pałętające się wyrzuty sumienia — opuścił go, wobec jasności i powagi aktualnego stanu. Na krótką chwile znów poczuł się niczym nieskrępowany. Jak kiedyś. Żyjąc w murach miasta. Nie mając problemów, tylko wielki cel. Przez ułamek sekundy znów wrócił do tych chwil, które uspokajająco zapieczętowały ciepłe usta anielicy na jego rozpalonym czole.
  Leki zadziałały na oparzenia zgodnie z oczekiwaniem. Biała, zainfekowana maź zapragnęła uwolnić się od purpurowej rany. Po upływie kilku minut zniknęła całkowicie, pozostawiając po sobie czysta, surową plamę. Tyrell oddychał ciężko, ale ból powoli mijał. Udało mu się nawet złapać na chwilę  oddech między kolejnym  naniesieniem maści.
  — Rozumiem — odparł w tej przerwie krzywiąc się i dotykając dłonią gardła, wciąż zawstydzony swym zachodzącym głosem. Przez gorączkę, jego słowa stały się słabsze i rzeżące.
  Syknął, zamknął oczy i wypuścił z trudem powietrze, czując jak dreszcze przebiegają mu przez kręgosłup. Stanowcza i brutalna terapia anielicy okazała się jednak skuteczna. Wprawdzie rany nadal go bolały, lecz przynajmniej miał je oczyszczone z paskudnej infekcji.
  Uchylił powieki — obraz ustabilizował się. Wpatrywał się słabym wzrokiem w blade światło wieczornego nieba. Zapełniło się one niskimi, puszystymi chmurami, wielkimi jak poduszki. A potem zmęczone turkusowe oczy skierował na Lilo, odwzajemniając spojrzenie. Szybko odzyskał jasność myśli.
  — Widziałem tu grupę wymordowanych. Nie wiem kim byli — musiał przerwać, aby złapać oddech. —  ale ich ślady ciągnęły się przez milę.
  Poruszył się. Noga nadal stawiała wyraźny opór, aczkolwiek Tyrell przypuszczał, że pomoc Lilo spowoduje, iż ta zdoła utrzymać ciężar jego ciała. Poczuł jak dziewczyna zmienia pozycję, a on nie miał na tyle sił, aby wyciągnąć się i sprawdzić co zamierza. Czuł jak ubranie zaczyna robić mu się mokre od śniegu. Kolejny gwałtowne drgawki poruszyły jego ciałem, aż zaszczękał zębami, znów zmęczony zamykając oczy.
  Ciśnienie panujące w jego głowie było tak potężne, że świadom był każdego szwu kostnego. Ból, skupiający się w okolicach ran, łączył się teraz z przeszywająca, ogarniająca całe ciało słabością. Wyobraził sobie swoje siły witalne w  postaci przesypującego się piasku w klepsydrze i szybko doszedł do ponurych konkluzji. Prawda była jedna. Był bezbronny. Gdyby tamci znaleźli go pierwsi, nie miałby szans się obronić. Nie mogli zostać w tym miejscu. Nie zamierzał ryzykować. Ślady wyraźnie sugerowały, że w każdej chwili mogą zapuścić się w te okolice. Przewaga liczebna. Jeśli miał się na coś teraz przydać, musiał spróbować wstać raz jeszcze, aby nie marnować ich cennych minut.
  Poczuł jak dziewczyna obejmuje go pod ręce i podciąga odrobinę, kucając tuż obok. Jego ciało wydawało się być teraz wiotkie jak nigdy. Nawet nie protestował, zbyt przejęty postawionym sobie celem. Próbował. Słaniał się, choć nie podnieśli się nawet do pionu. Złapał Lilo z tyłu za ubranie i wpatrywał się w nią uparcie. Oprócz białej jak całun skóry na jego twarzy odznaczyły się jeszcze niebieskie, zmętniałe oczy, obite siną podkówką.  
  — Daj mi moment.
  Biały dym jego oddechu musnął jej policzek. Próbował rozumieć co ma na myśli. Odpowiedź jednak nadeszła szybko. Już po paru sekundach poczuł wyraźne ciepło. Bijąca od gruntu para wodna otuliła ich mizerne sylwetki, oddzielając je od wszechobecnego wiejącego mrozu. Z zaskoczeniem przyglądał się jak padające płatki śniegu rozpadają się tuż nad ich głowami, jak wybuchające sztuczne ognie wpadając w wir lawirującego ciepła. Ubranie zaczynało schnąć na jego ciele, a on czując gwałtowny przypływ gorąca zaczął drżeć w sposób niekontrolowany, ze wszystkich sił starając się trzymać blisko dziewczyny. Ciało przesunęło się w jej stronę tuż nad prawy bark.
  — Wtedy. W M-3. Chyba szło nam znacznie lepiej — przerywał po zdaniu mówiąc z namacalną nutą rozbawienia; mamrotał do jej ucha. To było zabawne. Ich pierwsze spotkanie. Był wtedy sam. Sam w wielkim mieście. Stojąc zagubiony pośrodku metropolii, bez wspomnień i myśli. Zjawiła się. Poczuł irracjonalne uczucie déjà vu, przepełniające jego wymęczony umysł. Zawsze zjawiała się aby mu pomóc. Los lubił drwić z sytuacji. — Spróbujmy.
  Udało się. Wraz z jej pomocą stanął na nogi. Co prawda chwilę chwiał się, ale szybko odzyskał stabilizację, łapiąc jedną ręką dziewczynę wpół, choć szybko zsunęła się na jej biodro, zbyt osłabiona aby utrzymać poziom.
  I właśnie wtedy usłyszał skrzekliwy krzyk, który szybko rozjaśnił jego zakurzony umysł. Dochodził gdzieś w głębin martwych szarych konarów. Przedzierał się przez świstający przed ich twarzami wiatr. „Raksha”.
  — Chodźmy tędy — zaproponował z trudem.
  Wolną ręką zdołał poprawić chustę na swojej szyi, osłaniając materiałem kawałek swoich ust. Cienka warstwa śniegu nie dawała żadnego oparcia jego nogom. Natychmiast ustępowała. Zachwiał się już przy pierwszym kroku  mocniej zaciskając palce na spodniach dziewczyny, wbijając palce w materiał. Powoli zaczęli przebijać się przez zaspy, starając się zachować kierunek równoległy do zagajnika. Chmury zakryły księżyc, temperatura spadła. Nie mógł pozbyć się chłodu bijącego z jego organizmu, ale przynajmniej ruch sprawiał, że krew ciągle krążyła w żyłach. Suche ubrania dawały mu niesamowity komfort. Nieustannie potykał się na śliskim śniegu zalegających na cmentarzysku martwej ściółki. Nim doszli do wysokiego nawisu skalnego, stracił czucie w palcach.
  Feniks siedział na kamiennej półce, dziobiąc złote pióra. Kiedy zobaczył swojego właściciela w towarzystwie jasnowłosej dziewczyny, zaskrzeczał, strosząc pióropusz na okrągłej głowie. Dokładnie tak, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę. Tyrell uniósł lekko głowę i spojrzał na płytką jaskinię, owianą zewsząd  śnieżnobiałymi drobniakami śniegu. Znów się zatrząsł w jej objęciach. Poruszył palcami u rąk, ale one tylko zaszczypały.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.02.17 21:22  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Widziałem tu grupę wymordowanych.
Nazwij coś, a stanie się bardziej realne. Z chwilą, gdy padły odpowiednie słowa, zagrożenie zaczęło się wydawać jeszcze bliższe i groźniejsze, choć przecież w otoczeniu nic się nie zmieniło. Choć Liselotte zawsze była czujna, gdy przychodziło do wypraw na Desperację, to teraz tym bardziej śledziła okolicę kątem oka i nawet najmniejszy szelest wiatru natychmiast przyciągał jej uwagę. Gdyby zostali tutaj znalezieni przez wrogo nastawioną grupę, nie mieliby zbyt wielkich szans. Anielica może i byłaby w stanie obronić się i uciec, ale nie było na to szans, gdy miała pod opieką rannego. To uniemożliwiało najprostsze rozwiązanie, czyli oddalenie się w pośpiechu. Pozostawało ruszyć się i znaleźć jakieś mniej ryzykowne miejsce, w którym mogliby się schronić. A do tego należało wstać.
Na wzmiankę o Mieście tylko uśmiechnęła się zagadkowo, odkładając odpowiedź na nieco dogodniejszy moment. Najpierw chciała się skupić na tym, by sfatygowanego anioła bezpiecznie postawić na nogi. Nie było to łatwe zadanie, bowiem blondynka była sporo niższa od swojego towarzysza i każde jego zachwianie wywoływało drżenie serca w obawie, czy aby zaraz nie runie z powrotem na ziemię. Na chwilę stanęła w lekkim rozkroku i ostrożnie poprawiła chwyt ręki oplecionej za plecami Tyrella. Mocno niepokoiło ją, jak długo wytrzyma w pozycji pionowej, ale nie było czasu na podobne rozważania. Zgodnie z wskazówką ruszyła w podanym kierunku, znów zmuszona do zagłębiania stóp w śnieżnych zaspach.
- W M-3... stare dzieje - przywołała poprzednio zaczęty temat, myślami odbiegając w kierunku tamtego dnia. Nigdy nie zastanawiała się długo, gdy ktoś w pobliżu potrzebował pomocy. W tym przypadku rzucenie się na ratunek mogła uznać za bardzo dobrą życiową decyzję, bowiem zyskała przyjazną duszę. I choć później nie widzieli się przez długi czas, jak widać los postanowił być łaskawy i pozwolić na kolejne spotkanie. Zadziwiające, że Lotte znów odgrywała rolę bohaterki w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Zresztą, sama nie postrzegała swojego zachowania jako nadzwyczajnego - w końcu każdy w jej położeniu powinien zrobić dokładnie tak samo, czyż nie?
- W bezpiecznym zamknięciu wszystko wydaje się iść lepiej. Ale... byłeś wtedy szczęśliwszy?
O sobie samej nie mogła tego powiedzieć. Często wychodziła na powierzchnię, jednak patrząc na uśmiechnięte twarze ludzi zamieszkujących utopię, dostrzegała momentami straszliwą pustkę. Na co dzień nie mieli żadnych problemów, ale to i tak nie była prawda. Za ich plecami, w laboratoriach, "domach opieki" i poza murem codziennie rozgrywały się niezliczone tragedie, których świadomości nie mieli wcale. Jest trochę racji w stwierdzeniu, że wiedza rodzi nieszczęście.
Nim znaleźli się pod niby daszkiem z nagiej skały wydawać się mogło, jakby minęły wieki. Powolny chód krok za krokiem był bardzo męczący, gdy ktoś się ledwo trzymał na nogach, stąd też dotarcie do celu było nie lada większym sukcesem niż w innej sytuacji. Zaraz też spostrzegła osobliwego ptaka, który zajął miejsce na kamiennym występie, a którego widziała nie dalej jak kilkanaście minut wcześniej.
- To twój towarzysz? - spytała, wskazując na feniksa, choć była prawie pewna odpowiedzi. Rozmowa, choćby najprostsza, odrywała myśli od zimna znów przenikającego ciało na wskroś. Co prawda ze strony towarzysza biło ciepło, to jednak wciąż wiatr i mróz nie pozwalały odtajać skostniałym mięśniom. Wolną dłoń na chwilę schowała za kołnierz kurtki, opierając ją na karku i wywołując tym samym lekki dreszcz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.17 17:45  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Przesunął wzrokiem po jej różowych, przemarzniętych policzkach, zapamiętując w myślach, aby odpowiedzieć jej na wszystkie pytania kiedy w końcu znajdą schronienie.
  Ptak wzbił się w powietrze, a jego ogniste pióra rozjaśniły szarą powłokę nocy. Przeleciał nad ich głowami wręcz bezszelestnie, tak jakby przecinał miękkie powietrze niewidzialnym ruchem piór. Wleciał prosto ku wylotowi, na krótką chwilę gubiąc się w ciemnościach. Dopiero po chwili oboje mogli zauważyć błysk pomarańczowego płomienia lewitującego gdzieś pośrodku krypty. "Jaskinia jest głębsza?"
  Wciąż kuśtykając na prawa nogę ruszył wraz z Lilo ku otwartemu wejściu. Wiatr szczypał ich po odsłoniętym ciele sprawiając, że mięśnie zaczynały im drętwieć. Już przekraczając suchy grunt dało się słyszeć echo kroków. Poprawił dłoń na jej boku, starając się trzymać dziewczynę blisko. Teraz okazywała się jego jedyną podpora.
  — Powinniśmy tu zostać i przeczekać zamieć — odparł, wolna ręka próbując otrzeć nos. Spodziewał się, że i dziewczyna ma podobny plan, a Raksha nie bez powodu wskazałby im to miejsce jako punkt docelowy podróży. Jak się później okazało jaskinia była opuszczona. Kiedy zagłębiali się w jej kamiennych ścianach mogli czuć się jak we wnętrzu jakiegoś kwarcowego potwora. Ściany osłaniały ich przez wiatrem – było cieplej. Gdzieś w krzywych żłobieniach kapała woda.
  Feniks siedział na samotnym kamieniu dłubiąc dziobem w ścianie; kawałki sypkiej skały ulatywały na chłodną glebę. Tyrell zbliżył się powoli zauważając, że tu droga się kończy. Granitowy mamer nie miał więcej odnóg. Zmęczony puścił dziewczynę, przybliżając się bliżej ściany, aby zaraz potem zjechać po jej nierównej powierzchni plecami.
  — Jest ze mną. Raksha. — Niedbale przerzucił wzrok na bestię i odrobinę zmrużył oczy – jasność jego piór w tych ciemnościach oślepiała go. — I właściwie. Te obrażenia, to wynik podróży z Edenu.
  Fragmenty wspomnień tamtej drogi przypominały mu czytanie książki co kilka rozdziałów, ale coraz więcej elementów odnajdywało się i zaczynało się ze sobą łączyć.
  Zdrową nogę zginął w kolanie, a zesztywniała wyprostował na marmurowym gruncie. Jego bose stopy były przemrożone, ale teraz nie odczuwał już takiego bólu jak wcześniej. Spojrzał ponownie na blondynkę, przyglądając się jej drobnej sylwetce okalanej zewsząd ostrymi odnogami skały. Stała na tle ruin świata. Mała i delikatna. Nie pasowała do burego obrazu Desperacji.
  — Dużo się zmieniło odkąd ostatni raz się widzieliśmy.
  Oczy zaiskrzyły mu, a twarz zmiękła. Mówił słabo:
  — Są rzeczy, których mi brakuje, ale czuję, że nie potrafiłbym odnaleźć się w mieście. Za dużo się wydarzyło. Pewnie brzmi to dla ciebie irracjonalne. Feniks. I to jak wyglądam. Sadziłaś, że jeszcze mnie spotkasz? Przeszło ci kiedyś przez myśl, że mogłem tu umrzeć?
  Ściągnął z pleców torbę i szurając nią po ziemi przysunął do swoich nóg; każdy jego ruch był wykonywany powoli. Kamy zadźwięczały irytująco o skałę. Nie mając sił na kolejny ruch odchylił głowę, oparł ją o granitowy mur, westchnął z trudem i przekrzywił odrobinę w bok. Spod lekko przymkniętych sinych powiek spojrzał już bardziej przytomnym wzrokiem na Lilo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.17 21:49  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Kiwnęła głową w wyrazie aprobaty dla pomysłu. Przeczekanie kiepskiej pogody było w ich położeniu zdecydowanie najlepszym wyjściem; może gdyby jeszcze nie byli przemarznięci, a Tyrell nie prezentował swoim stanem obrazu nędzy i rozpaczy, to można by się pokusić o dalszą podróż, ale niestety - nic z tego. Zresztą, chyba żadnemu z nich nie spieszyło się aż tak bardzo, by ryzykować zdrowie i życie w śnieżnej zawiei. Skalna ściana już sama z siebie stanowiła jakże miłą osłonę przed wiatrem, zaś po wejściu nieco głębiej do jaskini dało się odczuć nawet lekko wyższą temperaturę powietrza. Choć może prawdziwiej byłoby powiedzieć nie tak przeraźliwie zimną, bo samo użycie słowa "ciepło" wydawać się mogło nie na miejscu.
Obdarzyła zajętego ścianą feniksa krótkim spojrzeniem i ostrożnie wypuściła z objęć swojego towarzysza, pozwalając mu przeinstalować się pod ścianę. Śledziła uważnie, czy na pewno bez przeszkód jakoś się ulokuje i dopiero kiedy bezpiecznie usiadł, pozwoliła sobie na rozluźnienie napiętych w gotowości do działania mięśni.
- Z Edenu? - wyłapała. - Szedłeś taki kawał drogi... sam? - Już nabierała oddechu, by kontynuować przemowę z gatunku "jak mogłeś wystawić się na takie niebezpieczeństwo", jednak napomniała w myśli samą siebie, że przecież Tyrell nie był małym dzieckiem. Co prawda mało kto przebijał Lise wiekiem, ale i tak nie powinna tylko z tego powodu traktować wszystkich dookoła jak przedszkolaki. Urwała więc wypowiedź i opuściła wzrok z zakłopotaniem; dłoń odruchowo przycisnęła wierzchem do ust, jak gdyby ten dodatkowy fizyczny gest miał powstrzymać zupełnie zbędne słowa. W końcu usiadła tam, gdzie stała, krzyżując nogi "po turecku" i układając na nich zdjęty w międzyczasie z grzbietu plecak. Dręczący ją ostatnimi czasy ból głowy znów się odezwał, powodując przytłumiony grymas na twarzy anielicy. Obraz nieznacznie zamigotał jej przed oczami, na co zamrugała gwałtownie i potrząsnęła głową w wyrazie irytacji. Że też musiały ją dopadać coraz to nowsze dolegliwości! W perspektywie miała jeszcze wyprawę do miejskiej apteki po maść przeciwgrzybiczą, które to przedsięwzięcie wiązało się ze sporym ryzykiem, nawet gdyby się wzięło pod uwagę wszystkie środki, jakimi dysponowała blondynka. Nienawidziła wystawiać się na niebezpieczeństwo tego rodzaju, gdzie od niej jednej mogło zależeć bezpieczeństwo naprawdę wielkiej tajemnicy. Wolała nie wyobrażać sobie co by się stało, gdyby została złapana przez wojsko i przesłuchana. Nigdy nie wiadomo, jakimi środkami dysponuje przeciwnik i czy nie udałoby mu się od niej wyciągnąć lokalizacji wejść do kryjówki. Aż dreszcz ją przeszedł na samą myśl.
Ale! Miała przyjemniejsze rzeczy do myślenia.
- Nie spodziewałam się - potwierdziła, kręcąc przy tym głową i rozsypując wokół twarzy złote pasma. - Ale miałam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Świat jednak jest mały. - Powieki jasnowłosej opadły na chwilę, a z noska wyrwało się ciche sapnięcie, będące zapewne zalążkiem śmiechu. Otworzyła oczy z powrotem, a te błysnęły błekitem w ciemności jaskini. - To... co się u ciebie działo?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.17 18:41  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Kiedy podniosła wzrok na Tyrella, mogła zaskoczyć się, że ten nadal się w nią wpatruje. Głowę miał przechyloną w bok, a twarz w trawiącym mroku wydawała się blada i bez emocji jak twarz manekina z wystawy. To co na niej pozostało przerażało swą bezsilnością i pustką.
  Serce jakby ścisnął mu szpon mrozu. Głos utknął gdzieś w gardle, a szalejąca na zewnątrz wichura rozwiewała jego myśli w głowie. Potrzebował chwili, aby przenieść wzrok na plecak i wyciągnąć z niego zapasowa bluzę. Położył ją obok. Wszędzie znajdował się chrust. Kamienna ziemie zaścielały gałązki i  zaschnięta ściółka. Teraz nie miał wątpliwości — ktoś zajmował to miejsce przed nimi. Może mieszkał tu jakiś wymordowany do czasu, gdy szalejąca zamieć  postanowiła odebrać mu życie? Kto wie?
  Szurając bosą stopą, ukopał stertę na rozpałkę. Nachylił się odrobinę z bólem cisnącym na twarz. Wyciągnął prawa dłoń, podpalił drewno i patrzył, jak płomień wspina się po szpetnych gałęziach i pożera ich wątła strukturę.
  — W towarzystwie... znajomego — odparł po chwili, ale szybko zmienił temat — Powinnaś się ogrzać. Wszystko w porządku? — buchnął białym oddechem w poświatę ogniska, zauważając grymas na jej twarzy. Palce zacisnął na materiale ubrania, które wyjął.
  Bardzo długo nie potrafił odpowiedzieć na jej pytanie. Czuł się jak w zamkniętym pomieszczeniu. Nie było w nim drzwi ani okien. Tylko on, cztery ściany, ból i rozczarowanie, przez moment poczuł nawet mdlące uczucie nakazujące mu ucieczkę. Lilo od pierwszych dni w mieście stała się jego ikoną moralności i prawdy. Wspólnie rozwikływali znaczenie tatuaży i znaków wyrytych na jego ciele. Był podniecony. Oczy błyszczały mu wtedy jak na wieść o urodzinach czy pierwszej gwiazdce. Wiedział, że za tym kryje się coś większego; że pod czarnym tuszem znajdowały się odpowiedzi, które w końcu odkryje.
  Zrobiło mu się niedobrze, krew w jego głowie znów zapulsowała niebezpiecznie. Wsunął szczupłe palce w czarna grzywkę i spojrzał na ogień spomiędzy palców. Zatrzasnął się, okrył bluza i zamknął oczy.
  Co właściwie powinien jej powiedzieć? Że nie jest tym za kogo go uważa? Że jest kimś innym niż sądzi? Miał nieodparte przeczucie, że kiedy powie jej prawdę, ta odwróci się od niego i zniknie na zawsze. A to przerażało go jak Pacyfik zabobonnych marynarzy.
  Leniwie przetarł dłonią twarz, a włoscy opadły na jego czoło jak mroczna kurtyna. Jak długo pragnął ukrywać się pod swoją maską? Całe życie sądził, że chroni go przed światem. Pozwala mu normalnie żyć. Jednak coraz więcej osób nieświadomie zaglądało pod jej rąbek.
  — Lilo — zaczął lakonicznie patrząc w tańczące płomienie. Zmęczenie wyraźnie odznaczało się na jego twarzy, wykwity spowodowane gorączką wyblakły odrobinę. — Czy kiedykolwiek kogoś skrzywdziłaś? — Podniósł zmęczony wzrok na dziewczynę. Cisza jaka mu odpowiedziała nie zniechęciła go do ponowienia próby. — Nie chodzi mi o kłótnie i niedotrzymane słowa. Pytam się czy naprawdę zrobiłaś komuś krzywdę. Czy zniszczyłaś komuś życie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.03.17 0:51  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, na co Liselotte aż coś ścisnęło w sercu. Patrzyła właśnie na twarz tak różną od tej, którą zapamiętała. W Mieście poznała chłopca pełnego zapału i zaangażowania, żywego tak samo, jak i ona we wcześniejszej młodości. Błysk w oku, który kiedyś wywoływał odruchowy uśmiech, teraz jakby gdzieś zniknął. Cokolwiek wydarzyło się od ich ostatniego spotkania, na pewno nie było sielanką. Z nagła blondynkę uderzyła myśl, że może nie powinna była tak szybko zostawiać Tyrella samego sobie. W końcu był wtedy ledwie dzieckiem. Co ona sobie u licha wyobrażała?
- Nie, nie. w porządku. To tylko trochę starych obrażeń - pospieszyła z wytłumaczeniem, pocierając nerwowo skroń. Od akcji, podczas której dość niefortunnie położył ją wstrząs mózgu, minęło już sporo. A jednak uszkodzony organizm nie chciał dać o sobie zapomnieć, jakby na złość wracając do zdrowia drogą krętą i okrężną.
Objęła rękami lekko uniesione kolana, jeszcze bardziej upodabniając się do zmarzniętego kłębka. Przyjemne ciepło niedużego ogniska powolutku docierało do kolejnych komórek, działając na wyziębione ciało jak balsam na ranę. Że też sama nie pomyślała o tym wcześniej... może rzeczywiście to już demencja starcza. Powinna dać sobie trochę czasu na dojście do ładu z myślami. Zresztą, właśnie zadała pytanie, więc przynajmniej przez chwilę nie musiała się martwić, że znów coś pomiesza. Spoglądała tylko wyczekująco na anioła, przysłuchując się pobrzmiewającym wśród ciszy odgłosom trzaskającego ognia, którego jasny płomień odbijał się w czarnych źrenicach. Cisza trwała może trochę zbyt długo jak na to, że pytanie było naprawdę proste. Nie spodziewała się przysporzyć nim jakichś problemów, a jednak z twarzy chłopaka wyczytywała swego rodzaju... zakłopotanie? Rezygnację? Nie była pewna, a póki nic nie odpowiadał, coraz bardziej miała ochotę wyskoczyć z kolejnym zachowaniem w iście matczynym stylu: przygarnąć, uspokoić, zapewnić, że przecież wszystko będzie dobrze.
Ale nie powinna tego robić.
Chociaż z pewnością byłoby łatwiej nie usłyszeć w odpowiedzi bardzo nieprzewidzianego pytania. Uniosła lekko brwi w wyrazie zaskoczenia, pozwalając słowom wybrzmieć i dwa razy przelecieć z echem przez jaskinię. Sama Lise tymczasem przegalopowała myślami przez pamięć, chcąc udzielić prawdziwej informacji. Nie było tak prosto przedrzeć się przez setki lat wspomnień i skonkretyzować, czy w jej życiu miała miejsce choć jedna taka sytuacja. Równolegle przez blond głowę biegł szereg kolejnych myśli: Po co to pytanie?
- N-nie wiem - skonstatowała wreszcie, zerkając przelotnie w ogień. - Nikt mi nigdy tego nie powiedział. Jeżeli tak było, nie mam o tym pojęcia. Albo już nie pamiętam - dodała, a w jej głosie wybrzmiała wyraźna nuta goryczy. Niepewność była stanem poniekąd tragicznie; mogła być winna czyjegoś nieszczęścia i tkwić w błogiej tego nieświadomości, a tym samym nie mając szansy na naprawienie błędu. Miała nadzieję, że to tylko bezpodstawne obawy, ale jaką u licha mogła mieć pewność? Żadną. Polegała tylko i wyłącznie na własnym osądzie, a przecież jej wiedza była tak mocno ograniczona.
Kichnęła.
- Przepraszam. I w sumie czemu... czemu pytasz? Coś się stało?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.03.17 22:35  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Siedząc w ciemnościach podłożył plecak pod zranioną nogę, żeby krew w kończynie sprawniej płynęła. Znów skrzywił się kiedy poczuł w niej skurcz, zesztywniałymi palcami pomasował łydkę.
  Światło ogniska zatańczyło na wilgotnej polewie naciekowej. W głębokich żłobinach kapała woda. Wybijała w ciszy minuty ziemskiego czasu, o których tutaj — na Desperacji — dawno zapomniano.
  Na dźwięk słów Lilo, uniósł niebieskie spojrzenie zatrzymując na jej delikatnej twarzy. Uchylił spierzchnięte usta. Głos wewnątrz jego głowy próbował przekonać go, że to nie najlepszy pomysł, ale on nie chciał go słuchać. Błyskawicznie go wyciszył. Czy to dlatego, że potrzebował tej rozmowy? Po tych długich tygodniach męki, ciszy i próbach samoakceptacji? Brzemię spoczywający na jego barkach z czasem zaczynał go przygniatać. Stawało się coraz cięższe, a on sam nie potrafił nieść go dalej. W końcu przywodzony do ziemi wił się pod balastem jak ranne zwierze. Chciał wyć. Czy powinien się poddać, tak jak chciał tego los? W końcu wszystkie rzeczy bliskie sercu, maja wspólne źródło w cierpieniu.
  — Jakiś czas temu... — urwał, a wzrok uciekł mu w bok. Znów skoncentrował się na pomarańczowych językach ognia. Rozbolałą go głowa. Dwoma palcami rozmasował lewą skroń. Chrząknął. — Spotkałem kogoś. Ta osoba mnie znała. Nie za życia w mieście. Nie. Nie był to mieszkaniec M-3. Nikt z placówki w której mieszkałem. To był ktoś inny. Znał moje imię. Dawne.
  Zapanowała cisza. Mówił do ciemności bez głębi i wymiaru. Niezbyt przejęty wypowiadanymi słowami; w ustach wciąż trwała subtelna gorycz pustki. Wydawało mu się, że zdążył już zobaczyć swój własny koniec. Zaczął kaszleć, choć brakło mu oddechu.  
  — Sora. Tak się kiedyś nazywałem. Dasz wiarę? — parsknął nieporadnie, a wzrok na nowo skupił się na dziewczynie, jakby szukał w niej wsparcia. Nie pokazał tego po sobie. Ale tak było. Ostatecznie uśmiechnął się lekko; upiornym kosym uśmiechem wykrzywiającym wargi. Poparzenie na policzku zniekształcało go. — Ta osoba, spowodowała, że moje wspomnienia wróciły. Nie nagle, a powoli. Kuły mnie ostrymi fragmentami po głowie. Niektóre znaki na moim ciele nad którymi głowiłem się latami, zaczęły nabierać znaczenia. Wszystko stawało się być klarowne, oprócz jednej rzeczy. Nienawidził mnie. — Bardzo powoli oparł głowę o nierówna ścianę. Wyglądał, jakby wyrzucał z siebie słowa, zmagając się z potężnym oporem wewnętrznym.
  Na bardzo długo zapadła cisza. A kiedy znowu się odezwał w jego głosie pobrzmiewała chrypa:
  — Kiedy wyruszyłem na Desperacje, nie brałem pod uwagę konsekwencji, jakie za sobą pociągnę. Czasem łapie się na tym, że myślę o życiu w mieście. Co byłoby ze mną, gdybym tam został? Nieświadomy przeszłości, pozostawionych po sobie śladów. Zmazałbym dawnego siebie. Może wstąpiłbym do łowców, bo nasze drogi wciąż by się krzyżowały?
  Podniósł lekko brew obserwując ją. Umiejętnie ukrywał swoje problemy pod słowami. Chciał powiedzieć więcej, ale głos utknął mu w gardle. Lekko uchylne usta nie wydały już z siebie dźwięku. Nawet najmniejszego. Łapał po prostu powietrze, szczelniej okrywając się bluzą. Wspomnienia bolą.
  — Powinnaś się okryć. Chodź.
Wciąż się o nią martwisz.
&smsp; Zmienił pozycję i odkrył kawałek materiału, jakby sugerując jej, że okrycia jest jeszcze sporo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.03.17 23:31  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Gdy tylko z ust anioła padł pierwszy dźwięk, zamarła w bezruchu. Oprócz rytmicznego oddechu i mrugnięć, nie wykazywała żadnej innej aktywności. Całym istnieniem zamieniła się w słuch, nie chcąc uronić ani głoski z opowiadania. W samej atmosferze dało się wyczuć, że temat nie był byle błahostką. Liselotte chłonęła uważnie każde słowo, chcąc nadążyć za wątkiem i złożyć wydarzenia w jedną całość. Im dłużej jednak zastanawiała się nad tym, co jej wykładano, tym więcej miała pytań.
- Dasz wiarę?
Mrugnęła, a twarz jej nadal nie wyrażała niczego. Myśli galopowały po znajomych strukturach świata, próbując podsunąć jakieś pomysły czy hipotezy. Niestety, jakkolwiek by się nie starała, tak naprawdę nie była w stanie zbyt wiele zrozumieć z całej tej historii. Racja, łapała główny wątek: spotkanie, stare imię, powracające wspomnienia. A jednak, koniec końców w kontekście rozmowy nic jej to nie mówiło. Wydawało się tak, jakby Tyrell krążył wokół jakiejś sprawy, omijając jednak uparcie samo sedno. A może to było tylko złudne wrażenie? Nigdy przecież nie pomyślałaby, że miałby celowo przemilczeć fakty. Raczej jak już, to blondynka nie była właściwym odbiorcą jego słów. Może przydałby się ktoś, kto lepiej zrozumiałby sprawę, ale niestety - w tej chwili w pobliżu znajdowała się tylko Łowczyni.
Zapadła cisza. Lotte zmrużyła lekko oczy, przypatrując się swojemu rozmówcy z uwagą. Wyglądało na to, że nie zamierzał już nic więcej dodawać, co tylko utwierdzało dziewczynę w przekonaniu, że nic z tego wszystkiego nie rozumie. Zresztą to uczucie towarzyszyło jej od pierwszego spotkania, kiedy to usilnie starała się jakoś pomóc uciekinierowi. Jak widać radziła sobie dość słabo, mimo najszczerszych chęci. Nawet teraz, bogatsza o kilka lat doświadczenia, nie wiedziała co odpowiedzieć.
Bezsilność ją przytłaczała. Bez słowa podniosła się odrobinę i przesunęła pod ścianę jaskini, zajmując miejsce tuż obok anioła. Westchnęła żałośnie i niewiele myśląc objęła swego towarzysza wokół pasa, ostrożnie, by nie dotknąć przypadkiem rozległego oparzenia, które przecież sama z taką starannością opatrywała chwilę temu.
- Co cię dręczy? - spytała w końcu po kolejnych kilku minutach ciszy. Jej słowa wybrzmiały tak delikatnie, że kilka metrów dalej nie dało się już ich usłyszeć. Co prawda nie lubiła być natrętna, ale podświadomie czuła, jak pod powierzchnią tamtych słów czai się kolejna, niewypowiedziana na głos warstwa. Zapewne dopóki nie sięgną głębiej, będzie w stanie tylko słuchać i kiwać głową, a przecież tak bardzo chciała pomóc! Nie wyobrażała sobie znów zostawić przyjaciela na pastwę losu ot, tak. Nie byłaby w stanie po tym, jak inną ważną dla siebie osobę już straciła wiele lat temu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.03.17 13:24  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Co cię dręczy?
  — To, że jesteśmy bezbronni w stosunku do przeszłości. Że nie jesteśmy w stanie cofnąć czasu, zatrzymać się na rozdrożu i wybrać inną drogę. Inne wyjście. Że wszystko zostało już zapieczętowane i zachowało swą niezmienna, bezkształtna formę. Nidy nie chciałaś cofnąć się w przeszłość? Dokonać innego wyboru i naprawić konsekwencje wynikające z twoich pierwotnych decyzji?
  Łapał jej obraz katem oka, a kiedy palce dziewczyny otuliły go w pasie, skamieniał pod jej dotykiem, ale nie odsunął się. Nie wiedząc czemu nie chciał tego robić. Sprzeciwiał się własnej fobii? Chyba tak.  Od zawsze odczuwał lęk przed dotykiem. Każde poklepywanie po ramieniu kończyło się fiaskiem, bo chłopak umiejętnie opuszczał brak.
  Podniósł rąbek dużej bluzy i okrył jej ramiona. Byli przy sobie blisko więc z łatwością zmieścili się pod ciepłą tkaniną. Czuł jej zapach. Zapach delikatności i miasta, którym przesiąkła na wskroś. Sentymenty wróciły. Stare lata spędzone z nią obudziły wspomnienia, które przez te miesiące życia na Desperacji zamknął pod wiekiem w swoim umyśle. Czy kiedykolwiek przypuszczał, że na siebie wpadną? Wątpił. Pamiętał pierwsze miesiące, kiedy starał się wypytywać o dziewczynę Abaddona, gdy ten pojawiał się na Despercaji, ucząc go podstaw farmaceutyki. Nigdy nie dostawał jednak jasnych odpowiedzi.
  Wspominając te momenty lustrował ją turkusowym wzorkiem. Jej błękitne tęczówki wydawały się być oceanem ukojenia.
  — Patrząc na ciebie przypominam sobie wszystko, czego nienawidzę w samym sobie —powiedział nagle, a głos w kamiennej grocie rozbrzmiał echem. Parsknął krótko i zażartował: — To boli, wiesz?
   Lilo od pierwszego dnia ich spotkania była dla niego kimś w rodzaju autorytetu. Była najczystszą postacią, jaką spotkał przez całe swoje życie. Aniołem nie tylko z rasy, ale takim który teraz na tle majaków czarnej Desperacji potrafił rozjaśnić ciemne chmury.
  Reakcja organizmu była słaba, niczym dalekie echo unoszące się nad wielka otchłanią. Położył dłoń na jej plecach. Mogła wyczuć, że ruch ten był sztywny i twardy, jak u człowieka, który używa go bardzo rzadko.
  — Wyglądasz na zmęczoną.
  Może powinien naprawić swoje stare błędy? Odważyć się i stawić czoło niezamkniętym wątkom przeszłości, które wciąż mają uchylone drzwi, a nie w kółko rozdrapywać stare rany? Tyrell bez końca rozważał tę kwestie w myślach, lecz daremnie; w tym momencie wszystko wydawało się składać wyłącznie z czarnych barw.
  Gdzieś na zewnątrz słuchać było szum wichury, która umiejętnie zagłuszała inne dźwięki. Śnieg sypał nieprzerwanie. Wylot z groty był biały od padających płatków śniegu niesionych przez wiatr.
  Tyrell czuł zbliżający się atak kaszlu, napiął mięśnie brzucha, by go zdławić. Lecz po tym wszystkim, co do tej pory przeszedł, twarz i ciało bolało go straszliwie. I mimo starań rozkaszlał się i skrzywił. Przez moment miał wrażenie, że ktoś wyciąga z niego głęboko osadzony haczyk na ryby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.03.17 0:33  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Zamyśliła się na dłuższą chwilę, sięgając wstecz pamięcią. Nie musiała cofać się bardzo daleko, by znaleźć pierwszy przykład, a później kolejny i kolejny. Na co dzień o tym nie pamiętała, ale wspomnienia pewnych wydarzeń wciąż bardzo silnie się na niej odbijały, a ona zwyczajnie spychała je na dalszy plan. Była zbyt zajęta codzienną rutyną i nieustanną pracą, by dać sobie chwilę na refleksje. Najwyraźniej właśnie teraz przyszedł czas, by wreszcie się nad tym wszystkim zastanowić.
- Oj, nie raz i nie dwa. Jest mnóstwo takich momentów, w których chciałabym się cofnąć i postąpić inaczej. Przynajmniej tak czuję - zaczęła wreszcie po namyśle. - Ale z drugiej strony wiem, że gdyby nie te wszystkie wydarzenia, mogłoby mnie tu teraz nie być. Mogłoby się zdarzyć mnóstwo innych rzeczy. I nie wiadomo, do czego one by doprowadziły. Często się zastanawiam... czy... - zawiesiła się na moment, wbijając niewidzący wzrok w podłoże jaskini. Na samo wspomnienie zaszkliły jej się oczy, choć przecież od tak dawna spychała smutek bardzo daleko. - Może wcale nie musiałam stracić kogoś bardzo ważnego. Może mogłam zadziałać i zmienić ten los. Ale skoro nie wiem, gdzie on jest teraz, to skąd mam wiedzieć, czy właśnie nie tak miałoby być? Może gdyby nasze drogi się nie rozeszły, byłby teraz nieszczęśliwy. Albo ja stałabym się inna.
Odetchnęła głęboko dla uspokojenia. Od stuleci w chwilach słabości wypominała sobie, że nazbyt wcześnie zaprzestała poszukiwań. Że nie pytała więcej. Że nie przeszukała całego świata, od krańca po kraniec, we wszystkich siedzibach istot żywych. Że go nie odnalazła i straciła brata, może na zawsze. Tak naprawdę nie wiedziała, czy przypadkiem nie była winna jego zniknięcia i ta myśl nie przestawała jej nurtować. Musiał być jakiś powód, dla którego pewnego dnia po prostu wyparował.
- Bo wiesz... - zaczęła znowu po kolejnym porządnym wdechu. - ostatecznie wszystko ma swój skutek, który nie jest nigdy całkiem dobry ani całkiem zły. A nikt z nas nie wie, jak na dłuższą metę potoczyłby się wymarzony scenariusz. Błędy zaś dają nam bardzo ważną rzecz: naukę. Na sukcesach o wiele trudniej się uczyć. Jeżeli więc czujesz, że coś zrobiłeś źle, nie pozwól temu uczuciu cię zdławić. Użyj go jako motywacji, żeby być lepszym. Tak, żebyś zawsze mógł samemu sobie powiedzieć, "przeżyłem życie najlepiej, jak potrafiłem". Wtedy wygrasz.
Podniosła wzrok, trafiając w turkusowe tęczówki po raz pierwszy od rozpoczęcia swojej przemowy. Lekko drżący głos wybrzmiał jeszcze cichym echem po ścianach groty, by wkrótce zostać zagłuszonym przez potrzaskiwanie płomieni. Uśmiechnęła się w końcu delikatnie, jak zwykle mimo woli promieniując optymistyczną aurą. Patrząc na jej twarz ciężko było nie uwierzyć, że ostatecznie przecież wszystko będzie dobrze.
- Daj spokój - parsknęła cicho, kręcąc głową z rozbawieniem. Palce przesunęły się kilkakrotnie po boku anioła w opiekuńczym geście, a z twarzy Liselotte na chwilę jakby zniknęło całe zmartwienie i zmęczenie. - Nie ma niczego, co musiałbyś w sobie nienawidzić - zapewniła, zresztą stuprocentowo przekonana o swojej racji. A w końcu podobno była jakimś tam autorytetem w tej dziedzinie. - Jeżeli potrzebujesz się rozliczyć z przeszłością, zrób to. Ale raz i na zawsze. Martwiąc się o wczoraj, zbyt łatwo zgubić dzisiaj. Zresztą, cokolwiek by się nie stało, zawsze możesz na mnie liczyć - dodała jeszcze, choć trochę nieswojo się czuła w roli moralizatorki. Miała jednak jakieś wewnętrzne przeświadczenie, że Tyrell nie jest z tych, co się obrażą za czyjeś wyrażenie własnej opinii. A w końcu jak by nie było, tylko to właśnie zrobiła.
- Bo jestem - skwitowała krótko. Ostrożnie przechyliła głowę i oparła ją o ramię kompana, przytulając policzek do miękkiego materiału. Zamknęła oczy, w zamyśle na chwilę, ale tak naprawdę miała ochotę najzwyczajniej w świecie zasnąć. Podróż przez Desperację, w dodatku do tej pory zupełnie samotnie, była bardzo wyczerpująca. Konieczność nieustannego zachowania czujności potęgowała zmęczenie spowodowane energicznym marszem, przedzieraniem się przez obumarłą roślinność i zaspy, a także ogrzewaniem wciąż wystawianego na chłód organizmu. Nie ulegało wątpliwości, że potrzebowała już nie drzemki, ale porządnej dawki snu. Na to jednak nie mogła sobie pozwolić; wciąż miała pod opieką rannego, zanoszącego się kaszlem przyjaciela, a w dodatku ich obecne schronienie nie należało do kategorii najbezpieczniejszych. Odpoczynek był na razie pojęciem abstrakcyjnym, majaczącym gdzieś w dalekiej przyszłości.

Ja nie wiem co to jest, ten post. Praszam. ._.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.03.17 20:49  •  (S) Zniszczony las - Page 15 Empty Re: (S) Zniszczony las
Tyrell wciąż opierał głowę o ścianę. W milczeniu śledził jej opuszczony wzrok i miękkie wargi wypowiadające słowo po słowie, w ciągu cierniowych zdań. Wiedział, że ma racje. Miała ją z każdym dźwiękiem odbijającym się od grafitowych ścian. To nie ulegało wątpliwości.
  Raksha patrząc na ich skulone sylwetki, przechylił łeb. Niespodziewanie przeleciał nad ich głowami, trzepocząc złotymi skrzydłami i usiadł na ramieniu Tyrella — tym drugim, na którym Lilo nie opierała głowy. Skubnął pasmo jej jasnych włosów, obserwując dziewczynę uważnym wzrokiem, co chwila przekręcając łebek.
  Musiał rozliczyć się z przeszłością. To wiedział. Tylko czy zdobędzie w sobie tyle siły, aby stawić czoła swojemu dawnemu sobie? Ciemnej marze bez kształtu i koloru? To okaże już czas.
  Podniósł wzrok ponad jej głowę i przymknął oczy. Zaciągnął się zimnym, wilgotnymi powietrzem.
  — Masz rację. Gdyby nie nasze błędy, to nie byłoby nas tu. Nie poznałabyś mnie i nie zarzucałabyś teraz trafnymi komentarzami. Nie powinienem tak narzekać.
  Uchylił jedno oko. Palce dłoni zacisnął na materiale ubrania anielicy. Jej ciepło biło spod delikatnej tkaniny. Przeszłość to zawsze do ziejąca otchłań, która ociera się pięty i ciągnie w swą głębie. Nie można zrobić nic, tylko obrócić się i stawić jej czoła. Ale to jak spoglądanie na grób ukochanej osoby albo składanie fragmentów pękniętego lustra. Każda części chwytana w palce rani skórę.
(...) Kogoś bardzo ważnego.
  — Nigdy o nim nie wspominałaś — powiedział w końcu. Jego słaby głos pogłębiony osłabieniem brzmiał jak chropowaty szept. Chwile wydawał się wahać. Poprawił wiszącą na nich bluzę, a potem przesunął patykiem rozżarzone kamienie w ognisku. — Jaki był?
  Domyślił się, że wkracza na niebezpieczny teren. Może nie powinien o niego pytać? Kim był? Czy Lilo chciała powracać do tych starych dni ukrytych pod zgubną kotara przeszłości? Ciekawość była jednak większa. Poczuł mrowienie w palcach i lekko rozprostował plecy. Piekielnej ciekawości od tylu lat się nie pozbył. To zabawne.
  — Jeśli nie chcesz nie musisz odpowiadać.
  Nie zachęcał jej. Wiedział doskonale, że gdy otworzy się jedne drzwi bardzo łatwo wyjść nimi ponownie. Niektóre sprawy przerastają samych właścicieli, wiec próbują ukrywać swój żal w kolejnych przemijalny dniach. Ciężar, zbyt ciężki do udźwignięcia.
  Spojrzał dyskretnie za siebie. Raksha siedział wciąż na jego ramieniu z szyja zatopiona w piórach. Jego paciorkowate, czarne ślepia były zamknięte.
  — Tak wiec ja wezmę pierwszą wartę. — Spoglądnął znów na nią. Zapadła cisza. — Powinnaś zregenerować siły, gdy chcesz mieć mnie nadal na oku — dokończył w końcu, mając nadzieje, że tym pretekstem udało mu się ją przekonać do odpoczynku.
  Palcami zaczepnie pacnął ją w czoło, a usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu; nie na tyle widocznym, ale wyraźnym w tle odbijanych płomieni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 15 z 25 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16 ... 20 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach