Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 16 z 25 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 20 ... 25  Next

Go down

Pisanie 16.03.17 22:07  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
- Trochę narzekania jeszcze nikogo nie zabiło. W końcu trzeba widzieć i dobrą, i złą stronę - skorygowała. - Zresztą, pewnie jeszcze zanim ci stuknie pierwszy tysiąc, sam zaczniesz mówić takie moralizujące kazania. To przychodzi samo.
Nie poczuwała się do jakichś szczególnych uprawnień w tym względzie. Żyła długo, więc wiedziała sporo, nie mając na to nawet zbyt wielkiego wpływu. Pewnie każdy na jej miejscu miałby równie wiele do powiedzenia na ważne życiowe tematy.
— Nigdy o nim nie wspominałaś.
Nie bez powodu, przemknęło jej przez myśl. Znów zadumała się na moment, błądząc myślami po wspomnieniach dawniejszych niż jakiekolwiek inne. Jej pierwsze dni życia były nad wyraz burzliwe: nie zdążyła jeszcze zorientować się w niebiańskim żywocie anioła, gdy nastąpiła apokalipsa i nieświadoma samej siebie młoda dziewczyna została rzucona w wir ratowania świata przed zniszczeniem. Pierwsze próby używania mocy nieomal skończyłyby się jej śmiercią, gdyby nie pomoc ze strony bardziej doświadczonych krewniaków. Musiała przebyć przyspieszony kurs bycia aniołem, by nie paść ofiarą własnych zdolności. Gdy zaś wszystko się uspokoiło i aniołowie zaczęli osiedlać się na ziemi w cielesnej postaci, była równie zagubiona co wcześniej. Przez jakiś czas błąkała się to tu, to tam, nie mając stałego miejsca i nigdzie nie zostając na dłużej. Dopiero on przygarnął ją do siebie, pomógł stworzyć prawdziwy dom i zaakceptował bez żadnych zastrzeżeń. To on zainspirował Lotte do zostania lekarzem. To jego przykład nauczył ją doceniać to, co ma.
- Był mi najbliższy - zaczęła, nieobecnym wzrokiem błądząc po dnie jaskini. - Jak brat. Gdyby nie on... na pewno byłabym inna.
A potem zniknął. Minęło wiele lat wspólnego, szczęśliwego życia, po czym jedyny towarzysz życia blondynki jakby rozpłynął się w powietrzu. Przez wiele dni i nocy szukała go w najróżniejszych miejscach świata, pytała każdą napotkaną osobę, czy ktoś go przypadkiem nie widział. Na próżno - najwyraźniej aniołowie nie przywiązywali aż tak wielkiej wagi do jednego mało znaczącego sługi. Choć serce Lise rozdarło się na dwoje, musiała zebrać się w sobie i żyć dalej. Choć minęło już mnóstwo czasu od tamtych wydarzeń, nadal wierzyła, że któregoś dnia jej brat pojawi się na progu ich wspólnego domku i jak gdyby nigdy nic odłoży kapelusz na głowę młodszej, rozłoży się na kanapie i opowie swoje niezliczone przygody.
- Zaginął wiele lat temu i od tej pory nie mam o nim nawet najmniejszych wieści. Została mi tylko nadzieja, że kiedyś wróci.
Zamilkła znów, wypuszczając powietrze z cichym westchnieniem. Rozdrapywanie starych ran nigdy nie było przyjemne, lecz z drugiej strony mówienie o problemie na głos pozwalało się z nim oswoić. Po tylu latach bolesna rozłąka nie budziła już tak wielu emocji, jak dawniej.
Podniosła głowę i uważnie zlustrowała Tyrella wzrokiem, jak na lekarza przystało. Była sceptyczna co do pomysłu powierzania mu warty - nie dlatego, że by sobie nie poradził, ale dlatego, że wcale nie był jeszcze w dobrym stanie. Choć opatrzenie ran bardzo pomogło, nie wyobrażała sobie zostawić anioła samego z dodatkowym obowiązkiem. Z drugiej zaś strony czuła, że sama długo nie wytrzyma bez choćby chwili snu. W tym miał rację, jeżeli chciała cokolwiek pomóc, musiała zregenerować siły. Mimo woli złapała dolną wargę między zęby, bijąc się z myślami.
- Jesteś pewien, że sobie poradzisz? Jak się czujesz?
Nie ma co ukrywac, była poważnie zmartwiona. Jeszcze kilkanaście minut temu jej towarzysz znajdował się na skraju śmierci, a teraz chciał wziąć odpowiedzialność za ich oboje. To się wydawało zbyt ryzykowne, ale najwyraźniej nie będzie miała innego wyjścia. Pulsowanie w głowie powoli się nasilało, a i stłumione ziewnięcie wyrwało się dziewczynie gdzieś pomiędzy zdaniami. Potrzebowała snu jak nigdy dotąd.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 20:45  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Mówi się, że oczy są oknem duszy, a ból po stracie ich wrotami. Kiedy patrzał w ich zamknięta furtkę, tkwił w zawieszeniu. Jednak gdy blade powieki Lilo odsłoniły niebieskie, błyszczące tęczówki, odczuł jakby sam stawiał czoła jej cierpieniu. Dziewczyna na co dzień wydawała się ukrywać zmartwienia za delikatnym uśmiechem i pomocna ręką, którą wyciągała w stronę każdego, kto jej potrzebował. Ukrywała się. Tak jak Tyrell. Anielica żyjąca już tyle lat nie zniosłaby, gdyby ktokolwiek dowiedział się o jej cierpieniu. To jej dramat. Zaś jego, że stracił jedyną osobę, przed którą nie musiał się ukrywać i tylko on będę ją opłakiwać.
  Śnieżyca zaczęła słabnąć. Biała kotara sypiącego śniegu odsłoniła bezwzględną czeluść nocy. Problemy zaczynały karmić demony w jego głowie. Bardzo powoli wypuścił powietrze.
  — Lilo — zaczął chrapliwym głosem i urwał. Powinien teraz powiedzieć coś w stylu: ' przykro mi', 'nie przejmuj się, kiedyś się odnajdzie', jednak sam doskonale wiedział, że człowiek, który zaginął kilkadziesiąt lat temu już nie wróci. Słowa pocieszenia, które próbujące zagrażać miejsce w wydrążonej pustce w sercu. Nie był ich zwolennikiem — Czasem zastanawiam się czy Bóg zna odpowiedzi na nasze pytania. Czy dalej istnieje? Gdzie jest? Czy gdyby tu teraz był odważyłby się na nie odpowiedzieć...?
  Bóg. To słowo zabrzmiało w jego ustach tak obco. Sam poczuł dziwny pusty niepokój. Znów zaciągnął się wilgotnym powietrzem. Nie oczekiwał od niej odpowiedzi. Jego słowa kierowały się ku pustce i ostry odłamkom jaskini.
  To gnębiło go już od bardzo dawna. Sposób życia aniołów. Nikt im nie płacił. Nikt ich nie chwalił. Ich ojciec odszedł kilkadziesiąt lat temu. Ale i tak ryzykowały swoje życie i kontynuowały swoją podróż. Widząc to, zaczynał myśleć o swoim życiu. Ile jest warte? Już dawno zapomniał myśleć o swojej prawdziwej naturze. W miejscu takie jak to, nawet najjaskrawsza gwiazda wydawała się być częścią czarnego sklepienia nieba. Kiedy ostatnio pomyślał o Bogu. Kiedy prosił go o siłę? Nigdy go nie poznał, jednak teraz stojąc na granicy moralnego urwiska odważył się spojrzeć w głąb rozciągającej czeluści.
  Westchnął widząc jak Lilo na niego patrzy, oczekując dokończenia zdania.
  — Czuje się na tyle dobrze, aby ze świadomością przyjąć to zadanie.
  Spojrzał na chwile w stronę ogniska. Zaczęło powoli słabnąć. Po chwili dodał stanowczo, aby nie uległo to żadnym wątpliwościom:
  — Nie przespałbym tej nocy.
  Poruszył barkiem, w ostatniej chwili przypominając sobie o śpiącym Rakshy, ale ten tylko machnął zaspany skrzydłami, nawet nie uchylając oka.
  — Połóż się. Zajmie się resztą.
  Jego turkusowy wzrok szybko wyłapał jej spojrzenie. Skrzyżowały się. Tyrell delikatnie uchylił usta. Oczy wciąż mal podkrążone.
  Złapał w dłoń kosmyk jej włosa i okręcił sobie wokół palca. Ledwie zahaczył kciukiem o jej policzek. A potem puścił. Położył dłoń na swoim udzie. Ognisko wypluło kolejny rozżarzony kamień. Płomień ogniska oświetlał jego spalony policzek.
  Wciąż czuł wobec niej dług. Ale nie był to dług jaki miewał wobec innych. Takich starał się mieć najmniej. Czuł, że nie powinien jej zostawiać. Nigdy. Wewnętrzna odpowiedzialność, jaka nieraz odczuwa się w stosunku do najcenniejszych rzeczy.
  Drewno zaskwierczało. Przesunął torba po ziemi, nie odrywając pleców od ściany. Odpiął kamy od zaczepów i położył broń przy swoim boku. W razie potrzeby.
  — Jeśli chcesz możesz się położyć na nim. Jest dość miękki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 22:56  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Ukrywanie swoich problemów weszło jej w krew i przesiąknęło cały charakter. Kiedyś nie była taka; bardziej nieodpowiedzialna, zagubiona, zdecydowanie infantylna. Dawniej żyła całkiem beztrosko na tyle, na ile było to możliwe tuż po szalonej apokalipsie. Dopiero kilka poważnych strat dało jej do myślenia i ruszyło proces pracy nad sobą, przez co świat miał szansę zapoznać się z zupełnie inną osobą w ciele dawnej Liselotte. Pewne fundamenty rzecz jasna zostały takie same, ale podejście do wielu spraw zmieniło się diametralnie. Nie ulegało wątpliwości, że był to proces nieodwracalny.
- Istnieje - wtrąciła cicho, prawie szeptem, ale z niezłamaną pewnością. - Jest ponad czasem i miejscem, ponad całym naszym światem. Nie jest gdzieś czy kiedyś... po prostu jest.
Właściwie to rzadko opowiadała o Bogu tak otwarcie. Większość znanych jej osób już dawno o Nim zapomniała, nie licząc może aniołów. Ale nawet oni rzadko wdawali się w temu podobne dyskusje - najwyraźniej nie widzieli potrzeby. Pozostali zaś nie mieli ochoty słuchać o kimś tak dla nich abstrakcyjnym. Liselotte właściwie to nie przeszkadzało; żyła po swojemu i pozwalała na to innym, bez względu na to, jak dziwaczne mieli nieraz poglądy.
Na zewnątrz pociemniało. W tym momencie była niesamowicie wdzięczna za nieco przygasłe, ale wciąż jaśniejące płomieniem ognisko. Ciemność przerażała ją bardziej niż cokolwiek, o tyle paradoksalnie, że sama władała mocą ognia. Gdy jednak zdarzało się, że gdzieś w podziemiach nastąpiła awaria prądu, Lise w całkowitej ciemności stawała się do bólu bezbronna - panika ogarniała ją tak mocno, że nie była w stanie przywołać choćby najmniejszej iskierki. Obecność drugiego anioła była pod tym względem ogromnym plusem, szczególnie że dziewczynie już porządnie dokuczała zwykła senność.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Ale gdyby coś się działo, obudź mnie natychmiast - zastrzegła, próbując przybrać najbardziej stanowczy wyraz twarzy, na jaki było ją tylko stać. Już miała ogromne wyrzuty sumienia na samą myśl o tym, żeby zostawić towarzysza w takiej odpowiedzialności, szczególnie że był ranny. Wprawdzie gorączka już mu wyraźnie przeszła, ale nadal nosił na sobie liczne ślady przyjętych obrażeń. Na samo ich wspomnienie w Lotte łamało się serce, więc jak mogłaby tak po prostu zasnąć? Niestety, organizm bardzo dobitnie domagał się należnej mu porcji odpoczynku, a anielica nie miała w zwyczaju ignorować takich żądań. Jako lekarz doskonale znała możliwe skutki lekkomyślnego obchodzenia się z samym sobą, a przecież nie mogła doprowadzić się do stanu, w którym stałaby się bezużyteczna dla swoich bliskich.
Musiała pójść na jakiś kompromis.
Westchnęła w zbolałym tonie, układając lekko dłonią podsunięty jej plecak. Był lepszym kandydatem na poduszkę niż jej własny, wypakowany mnóstwem twardych i niewygodnych przedmiotów. Przysunęła go jednak obok, by dodał choć nieco osłony od chłodnej ściany jaskini. W końcu zrezygnowana osunęła się na zaimprowizowane posłanie, podciągając kolana blisko klatki piersiowej. Zwinięta w embrion, miała całkiem niezłe szanse na zaśnięcie w przeciągu najbliższych kilku, może kilkunastu minut. Wpatrzyła się w podskakujące wesoło ogniki, ale po chwili zamknęła oczy. Była niesamowicie zmęczona: pracą, podróżą, stresem. Zazwyczaj w nowym miejscu mijało wiele czasu, nim udało jej się rzeczywiście odpłynąć; obecność Tyrella w tajemniczy sposób niwelowała ten efekt. Może była to kwestia poczucia bezpieczeństwa, może wystarczył znajomy, przyjazny akcent w otoczeniu - nie wiadomo. Fakty pozostawały takie, że mimo otoczenia chłodnymi kamiennymi ścianami, czuła się bardziej "w domu" niż w swoim własnym pokoiku w siedzibie Łowców.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.17 23:55  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
— Istnieje. Jest ponad czasem i miejscem, ponad całym naszym światem. Nie jest gdzieś czy kiedyś... po prostu jest.
  Bardzo długo siedział oparty o ścianę wpatrując się w powoli wygasający płomień. Myślał nad jej słowami. Gdyby chciał z pewnością podtrzymałby żarzące się ognisko do rana, ale opadająca kotara nawałnicy łatwo odkrywała ich kryjówkę w narastającej ciemności nocy. Po godzinie ani jeden płatek srebrzystego śniegu nie ulatywał już z nieba, a palenisko zdążyło zgasnąć całkowicie.
  Rozprostował obolałą nogę. Spróbował zmienić pozycję, bo kończyny zaczynały mu drętwieć, ale ból barku uniemożliwiał mu choć najmniejsza próbę wstania. Policzek, choć nasączony maścią nadal piekł go lekko, jednak chłód otoczenia dodawał jego skórze kojącego opatrunku. Obrócił głowę w stronę Lilo. Ta zwinięta w kłębek leżała spokojnie na zimnym gruncie. Patrząc tak na nią zdołał zauważyć lekkie dreszcze przechodzące przez jej ramiona. Zapatrzył się w nią zastanawiając się; włosy Tyrella tworzyły swoisty pejzaż na nierównym murze.
  Obrócił twarz ponownie w kierunku pozostałości po ognisku. Poruszył się ledwo i oderwał plecy od ściany. Zdusił w ustach krótki syk i złapał w palce jeden z długich patyków, którym wcześniej przesuwał kamienie w ognisku. Jego końcówka była osmolona przez ogień, ale nadal utrzymał swoją twardą, grubą strukturę. Zaczął wykopywać kamienne, czarne głazy ze stosu gruzu. Ich powierzchnia była już ciemna, choć w szarościach panujących w jaskini, te wydawały się wpadać jeszcze w delikatny odcień szkarłatu. Wykopał je wszystkie - te większe. Przesunął do siebie i na krótką chwilę westchnął i bezwiednie opuścił rękę. Musiał dać mięśnia odpocząć. Nadal nie był w pełni sił.
  Wiatr zawiał u wyjścia, niosąc ze sobą chłodny, mrożący zapach nocy. Pewnie gdyby był lepszym myśliwym  dałby radę wyczuć też nadchodzące potencjalne zagrożenie. Choć teraz kiedy światło ogniska znikło wiedział, że wytropienie ich pozycji w tych panujących ciemnościach pozostawało po prostu trudne. Jedynym nikłym blaskiem w grocie okazał się Raksha, którego pióra mieniły się w delikatny jaśniejący kolor, ale nie było to światło mocne. Słabe, które jedynie pozwalało Tyrellowi zobaczyć własne nogi.
  Przesunął cieple kamienie bliżej siebie i wziął w dłonie. Lekko piekły, ale nie było to uciążliwe. Zaczął układać je przy ciele dziewczyny, skupiając się na miejscu przy placach i ramionach, kiedy skoczył, ściągnął z siebie bluzę, którą do tego czasu się okrywał. Położył ciepły materiał na jej zwiniętym ciele, prostując się i spoglądając na nią spokojnie z góry. Tak mógł odwdzięczyć się jej za obecność. A to dalej za mało.

❋❋❋

  Bursztynowy okrąg wychylał się za pojedynczych sękatych gałęzi drzew, które można było zobaczyć przez otwarte wejście do jaskini. Włócznie pomarańczowych promieni wpadały do wnętrza szarej krypty, oświetlając szorstkie mury długimi cieniami wstającego dnia. Jedna z nich padała prosto na twarz Liselotte, zmuszając jej powieki do poruszenia się lekko.
  Kiedy uchyliła oczy mogła zobaczyć chłopaka u skraju pieczary w blasku padającego słońca. Siedział w ciszy na kamieniu, tyłem to niej i bandażował sobie łydkę; nogawkę prawej nogi podciągnięta miał do uda.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.04.17 2:19  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Senność ogarniała ją bardzo szybko, pomimo niekoniecznie komfortowych warunków. W porównaniu do miękkiego łóżka i ciepłej pościeli podłoga jaskini i plecak pozostawiały wiele do czynienia, ale i tak było to o niebo więcej niż goła ziemia. Zresztą, wygoda była o wiele mniej znaczącą kwestią w porównaniu do poczucia bezpieczeństwa, którego na szczęście nie zabrakło. Tylko dzięki temu Liselotte była w ogóle w stanie zamknąć oczy, pomimo otaczającej ją zewsząd i wdzierającej się coraz bliżej ciemności.
Powoli bodźce z zewnątrz zaczęły do niej docierać coraz słabiej. Na wpół świadomie zarejestrowała jakiś ruch koło swojej głowy, mimo woli zacisnęła palce na materiale położonej na niej bluzy. Skuliła się nieco bardziej, nim całkowicie odpłynęła do krainy snów.
Choć to może zbyt wiele powiedziane, skoro nie śniło jej się zupełnie nic. Cała noc minęła bez dodatkowych wrażeń, jak gdyby los postanowił oszczędzić ich i tak już styranej dziewczynie. Godziny od nocy do poranka wydawały się jak zaledwie jedna sekunda ciemności, nim pojedynczy promień słońca postanowił zakłócić odpoczynek anielicy. Najpierw zacisnęła powieki, próbując ostatnim rzutem ocalić jeszcze kilka cennych sekund snu. Szybko jednak wraz z powracającą świadomością uderzyła ją myśl, że nadszedł już poranek.
Przespała całą noc.
A jeśli jej towarzyszowi coś się przez ten czas stało?
Gwałtownie otworzyła oczy, po czym zmrużyła je z powrotem pod wpływem padającego na nie słońca. Podniosła się na łokciach, choć przyszło jej to z trudem - mięśnie wciąż miała nieco skostniałe od bezruchu i chłodu nocy. Dojrzała jednak Tyrella przy wejściu do jaskini, co nieco ją uspokoiło. Wciąż jednak pozostawała inna kwestia, czyli wyrzuty sumienia. Jak mogła zostawić go na tak długo? Jakim prawem spała aż do rana, mając po opieką pokiereszowanego przyjaciela?
Czuła się jak naprawdę okropny anioł.
Usiadła na skalnym podłoży i poprawiła zsuwającą się jej z ramion bluzę, po czym podniosła się na nogi i podeszła bliżej. Po drodze przetarła zwiniętą pięścią wciąż zaspane oczęta i ziewnęła przeciągle.
- Dzień dobry - zaczęła słabo. - Jak się czujesz?
Przynajmniej żył. Przynajmniej nie zasłabł w nocy ani nic go nie pożarło. Przez kilka strasznych sekund po obudzeniu Lotte obawiała się, że tuż nad jej głową mogły się rozegrać dantejskie sceny, a ona niczego by nie zauważyła. Widok anioła w stanie z grubsza nienaruszonym był wręcz kojący, choć oczywiście jego stan zdrowia wciąż odbiegał daleko od ideału. Były to jednak przynajmniej problemy już znane, z którymi zdążyli się wstępnie uporać.
Przysiadła po turecku przy jego boku.
- Nie musiałeś czuwać całą noc, mogłeś mnie obudzić. Też potrzebujesz czasem spać - powiedziała, mniej z wyrzutem, a bardziej z żalem. Nie powinna zrzucać na barki towarzysza tak wielkiej odpowiedzialności, nawet jeżeli sam się na to godził. To po prostu nie było w porządku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.17 22:59  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Czując obecność dziewczyny za swoimi plecami odsunął palce od strzępków bandażu i wyprostował się. Wciąż siedział na kamieniu. Obrócił lekko głowę, tak by moc spojrzeć na nią przez ramię. Twarz Tyrella nadal była blada, widać było na niej zmęczenie i wyraźne sine ślady pod oczami, którymi wydawał się w ogóle nie przejmować. Kącik jego warg drgnął lekko — gdyby tylko umiał, pewnie uśmiechnąłby się szczerze.
  — Wstałaś — rzucił w jej kierunku spokojnie. — Lepiej. Maści pomogły. — umilkł na chwilę. — Nie zadręczaj się tym. Potrzebowałem czasu by pomyśleć. — I nie ma co ukrywać, miał go dostatecznie dużo. — Wymordowali byli tu przed świtem, ale obeszli nas nieświadomi. Powinniśmy stad iść.
  Jego monotonny, suchy głos zawirował wśród nieruchomego powietrza. Na ziemi nadal leżał biały puch, teraz wystawiony na świecące promienie. Zapewne po paru godzinach zacznie topnieć i powstanie z niego tylko mokra breja.
  Ta warta była niczym w porównaniu z tym co dla niego robiła. Zawsze nad nim czuwała. Anioł Stróż. Parsknął w duchu. Powinien się od niej uczyć.
  — Łowcy nie będą cię szukać?
  Zapytał z chrypa w głosie i obrócił głowę w stronę chudych gęstwin. Obandażowana łydka spoczywała ostrożnie na odsłoniętej śniegiem ziemi. Stopy miał szare od kurzu. Objął w palce kosmyki swoich włosów i spiął je w krótką kitkę, bo pałętające się, czarne pasma drażniły jego poparzony policzek. Nadal poszczypywał go intensywnie. Wiedział, że zostanie mu szpetna blizna.
  Podniósł się, ostrożnie przenosząc ciężar ciała na zdrowa nogę. Skierował na nią turkusowy wzrok i zarzucił plecak z przepiętymi kamami na plecy.
  — Masz wszystko?
  Nigdzie nie było widać Raksy, najwidoczniej chłopak wysłał ptaka na zwiady. Nie zamierzał wpaść w żadna pułapkę. Nie z nią. Nawet teraz nikła, półprzeźroczysta myśl o ich rozstaniu powodowała, że ciało ogarniała wszechobecna pustka. Wiedział jednak, że każde z nich stało po innej stronie barykady i miało swoje zadania do wypełnienia. A na to nie miał wpływu...
  Zrobił krok poza jaskinie, lekko kuśtykając. Zimno śniegu przyjemnie paliło go w bose stopy. Potem jednak obrócił się w jej stronę i pochwycił za nadgarstek — twardo i sztywno, jakby z wyraźną wrodzona nieumiejętnością to takich typu spraw. Otworzył jej dłoń, szybko kładąc na jej wierzchu garść zebranych owoców. Kiedy spała musiał przeszukiwać pobliskie tereny. Nie zamierzał jej wspominać, że znalazł tylko je. Zima nigdy nie była obfita w pożywienie.
  — Na śniadanie. Marnie wyglądasz. — powiedział spokojnie wpatrując się w jej oczy. Stojąc tak na tle błyskającego, wstającego słońca rzucał na jej postać długi czarny cień.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.04.17 1:31  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
- W dzień też jest czas na myślenie. Gdyby coś złego się stało... wiem, pewnie byś sobie poradził, ale nie chcę tego ryzykować.
Wystarczyłoby, żeby jakiś wymordowany szukał schronienia w zajmowanej przez nich jaskini. Wystarczyłoby, żeby zainteresowała się nimi jakaś bestia. Wystarczyłoby, żeby jego stan zdrowia z jakiegoś powodu nagle się pogorszył. Liselotte nie chciała nawet wyobrażać sobie takiego scenariusza, wystarczyły przebłyski czarnych myśli tuż po przebudzeniu. I to nie tak, że nie wierzyła w możliwości Tyrella. wręcz przeciwnie; w końcu przemierzył kawał Desperacji i najwyraźniej radził sobie całkiem dobrze przez cały ten czas, w którym się nie widzieli. Ale nie mogła dopuścić do siebie myśli, że mogłoby jej zabraknąć w momencie, gdy byłaby potrzebna. Jej perfekcyjnym światem był taki, w którym byłaby w stanie być nieustannie czujna, co do sekundy.
- Nie, raczej nie. Nie pierwszy raz zostawiłam ich na dłużej. A zresztą, nawet gdyby chcieli mnie znaleźć, nie wiedzą gdzie szukać. - Pokręciła głową. Desperacja była ogromna, zbyt ogromna, by próbować na niej zlokalizować pojedynczą niewyróżniającą się niczym dziewczynę. Łowcy z pewnością radzili sobie bez niej, choć pozostali medycy musieli wysilić się nieco bardziej, by porządnie się zająć wszystkimi chorymi. Lise nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu tego, że ich zostawia. W podziemiach dusiła się jak ryba bez wody i choć przysięgła sobie wierną posługę własnie wśród rebeliantów, pomoc wszystkim potrzebującym nadal była jej nadrzędnym obowiązkiem. Dysponowała licznymi rzeczami: medykamentami, przedmiotami, umiejętnościami, którymi niepodzielenie się byłoby okropnym egoizmem. Poza murami było pełno istot potrzebujących ratunku pilniej niż ten czy inny łowca, który z głupoty złamał nogę czy nabawił się jakiegoś paskudztwa.
- Chyba tak. - Obróciła wzrok ku swojemu plecakowi, który niezmiennie leżał kilka metrów dalej. Skoro mieli się zbierać, raczej nie było powodów do zwlekania. Wstała i zgarnęła swój dobytek, sprawdzając, czy niczego na pewno nie wyciągała i czy wszystko jest dobrze zapięte. Zarzuciła szelki na ramiona i wróciła do wylotu jaskini, zerkając na topniejący powoli śnieg. Przedzieranie się przez zimowy krajobraz nie było perspektywą przyjemną, ale niestety - konieczną. W towarzystwie nawet ciężka podróż wydawała się łatwiejsza, jednak moment rozstania z pewnością bardziej się przybliżał niż oddalał.
- Och, um. - Nie za bardzo wiedziała, jak zareagować na właśnie wręczony "podarunek". - A ty coś jadłeś? - Wbiła w anioła nieustępliwe spojrzenie. Jak by nie było, miała prawo najpierw zatroszczyć się o niego, a dopiero potem zająć się sobą. Była pewna, że jakoś sobie poradzi. Nie mogła pozwolić, by z jej powodu cokolwiek złego stało się Tyrellowi, czy miałby to być głód, czy niewyspanie, czy cokolwiek innego.
Tak czy inaczej, dyskusję dało się prowadzić w drodze. Bezruch tylko wzmagał odczuwanie zimna, a od pozostawania w jednym miejscu i tak by nic nie osiągnęli. Jak zostało słusznie zauważone, powinni bez zwłoki udać się w dalszą drogę, nim zrobi się bardziej niebezpiecznie.
- Powinniśmy iść.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.17 21:15  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Przesuwał spokojnie spojrzeniem po jej sylwetce, która zaczęła z wolna wyłaniać się z groty. Lilo miała już zarzucony plecak, więc mieli wszystko. Wszystko, by w końcu ruszyć dalej.
  Stał kilkanaście metrów od wejścia (przez ten czas zdarzył się oddalić), rozglądając się jakby w poszukiwaniu śladów na roztapiającym się śniegu. Bezskutecznie. Biała masa stała się już bezkształtna i mokra, jeśli nawet ktoś przemierzał te tereny wcześniej, ich ślady zostały dawno zniszczone przez padające, pomarańczowe promienie. Nie był w stanie określić jaką drogą udali się ci, których widział  tuż przed świtem, aby uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji w następnych godzinach. Mogli więc liczyć tylko na marny łut szczęścia.
  Kopnął stopą w małą zaspę i spojrzał na dziewczynę; cień przelatującego Rakshy przeciął mu twarz, kiedy kierował oblicze w jej stronę. Byli gotowi. Ruszył bez słowa w stronę łysych, powykręcanych konarów. Pozostawił jej owoce w dłoni, a na wszelkie pytania zaczął odpowiadać dopiero kiedy zrównali się krokiem.
  — Jak zawsze zatroskana — powiedział tak nagle, że nawet szelest liści wydawał się być bardziej przewidywalny. — Mniszek lekarski. Miałem parę jego łodyg w plecaku. Jedz. Na Desperacji jednak warto mieć pełen brzuch.Choć wiem, że tę szczupłą przekąskę trudno nazwać daniem głównym.
  Gdyby tylko miał na tyle siły, może udałoby mu się zdobyć dla nich coś więcej. Nie można było ukryć, że czuł zawstydzenie swoim brakiem zorganizowania. Wciąż szedł ostrożnie. Bark rwał go momentami świeżą falą. Nowy bandaż na łydce pokrył się błotem, kiedy  musieli przedostać się przez dość głębokie bagno.
  — Nadal jesteś tak twarda jak kiedyś — wydawał się parsknąć, ale równie dobrze mógł to być dźwięk pękającej gałęzi pod ich stopami. On przecież rzadko kiedy się śmiał. — Dokąd się teraz kierujesz? Zostajesz na Desperacji? Potrzebujesz czegoś?
  Poruszał się nadal ostrożnie, jednak całkowicie sprawnie. Gorączka po ostatniej nocy zniknęła. Pozostały tylko rany na skórze, które potrzebowały jednak trochę więcej czasu na regenerację. Zatrzymał się momentalnie. Przez chwilę mogło się wydawać, że tylko po to by poprawić swój bandaż. Został nieco z tyłu kiedy dobiegł ją jego głos.
  — Liselotte.
  Dźwięk jego wolnych korków po skrzypiącym, mokrym śniegu zbliżył się znowu, tym razem tylko po to by zastąpić jej drogę i spojrzeć w jej jasne, błyszczące oczy. Mogło się wydawać, że czuje jej ciepły oddech na swoim policzku, kiedy tak trwali blisko siebie jak dwie bytujące planety.
  — Dziękuje, ja... — Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Wszystkie słowa w jego głowie wydawały się brzmieć banalnie. — Dziękuje za wczoraj. — Na tym poprzestał. — Chce abyś to wzięła.
  Wsadził w jej dłoń mały pojemnik. Podniósł na nią wzrok.
  — Mam nadzieję, że się przyda. — Maść przeciwzapalna. Przeciwgrzybicza. Można było zastosować ją do wielu skórnych uszkodzeń.
  Był dobrym obserwatorem. Czasem wydawało się, że znał odpowiedzi, zanim padły jakiekolwiek pytanie. Udało mu się ją zrobić przez całą noc warty. I choć było jej naprawdę niewiele, bo jego składniki były uszczuplone, miał nadzieję, że jej się przyda.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.04.17 1:37  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Podbiegła kawałek truchtem, o mało nie tonąc w przytopniałych zaspach. Miała krótsze nogi niż jej towarzysz, stąd stawiała mniejsze kroki, a w dodatku od samego startu była do tyłu. Dopiero co wstała po przespanej nocy, stąd mięśnie były jeszcze nieco rozleniwione, a organizm cicho protestował przeciwko zmuszaniu go do wysiłku o tak niegodziwej porze. Liselotte konsekwentnie te wołania ignorowała, trwając w przekonaniu, że ruch zdecydowanie dobrze jej zrobi. Nawet kilkumetrowy bieg mógł wiele zdziałać dla zastanego ciała, szczególnie wobec panującego wciąż dookoła zimna. Tak, wystarczyło trochę pożytecznej aktywności i od razu czuła się lepiej. Bezczynność potrafiła doprowadzić ją do szału.
- No nie byłabym sobą - potwierdziła, uśmiechając się skromnie. Ile razy już słyszała podobne słowa! Co rusz ktoś stwierdzał, że dziewczyna wciąż się wszystkim przejmuje; niektórzy wytykali jej to w charakterze wady, inni traktowali ową cechę jako zaletę. Za to z którejkolwiek strony by nie spojrzeć, owo stwierdzenie było niewątpliwie czystą prawdą.
Najchętniej tym niewielkim posiłkiem podzieliłaby się jak najszczodrzej, ale coś - może obserwacje, może zwykła intuicja - podpowiadało jej, że nie należy zbytnio szarżować. Bądź co bądź Tyrell nie był małym dzieckiem i nieuprzejmie by było w ten sposób go potraktować, narzucając mu swoją opiekę w każdym możliwym aspekcie. A jako że trzymanie owoców w dłoni powodowało jej nieprzyjemne marznięcie, wszystkie jeden po drugim zostały przez anielicę sprawnie i higienicznie spożyte. Puste już ręce schowała do kieszeni kurtki, by miały szansę na powrót się ogrzać.
- Twarda? - Powstrzymała prychnięcie śmiechu. Potrząsnęła tylko głową, chowając ją nieznacznie między podkurczone ramiona. - Ciepłe kluchy, a nie twarda. Na razie zostaję na Desperacji, pokręcę się tu i ówdzie. Może napatoczy mi się jeszcze jakaś potrzebująca duszyczka albo ktoś znajomy. A potem pewnie wypadałoby mi zajrzeć do Edenu, dawno nie odwiedzałam domu... - Jej maleńkie lokum, oryginalnie należące do zaginionego anioła, pewnie zdążyło się już pokryć grubą warstwą kurzu. Po wędrówce przez najbardziej nieprzystępną krainę, na pewno przyda jej się chwila wytchnienia w bardziej przyjaznym, znajomym środowisku. Trzeba będzie odwiedzić sąsiadów, zakręcić się przy wspólnych anielskich sprawach, które przecież siłą rzeczy wciąż były także jej sprawami.
- Hm? - Obróciła się, słysząc swoje imię. - Co się stało? - W pierwszej chwili założyła, że może trzeba poprawić zabrudzony bandaż, może po prostu poczekać na towarzysza podróży, który chwilowo został w tyle. Słowa podziękowania zaskoczyły ją; odruchowo zamknęła dłoń na małym pojemniczku i przycisnęła ją do siebie, jakby do serca. Drugą, wolną rękę podniosła po chwili wahania i ledwie wyczuwalnie pogłaskała anioła po policzku.
- To nic takiego. Każdy na moim miejscu powinien zrobić tak samo. - Uśmiechnęła się niepewnie i cofnęła dłoń, teraz skubiąc bez przekonania własny szalik. - Zresztą, też mam ci za co dziękować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.05.17 18:57  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Powinien zrobić cokolwiek. Cofnąć się, odwrócić i odejść z krótkim akcentem pożegnania jednak stał i patrzał na nią; obserwował z należyta starannością jak ta podnosi swoją dłoń i wierzchem gładzi go po policzku. Nie spodziewał się tego ruchu. Zaskoczenie jakie mogła zauważyć w jego jasnych tęczówkach, wylewało się na białą jak płótno twarz. Kącik warg zadrżał mu, jakby chciał wykrzywić go do uśmiechu. Mało efektowny gest, a jednak tak wiele o nim mówił.
  — Dziękuje — dodał znowu jakby dla podkreślania swojego ostatniego słowa. Jej ręka szybko odsunęła się od jego skóry, jakby podświadomie wiedziała, że na co dzień takie gesty parzą go ja ogień.  Nie uważał, aby sam przyczynił się do jakiejkolwiek pomocy wobec dziewczyny. Pełniona warta, była w pewnym sensie podziękowaniem za trud jaki musiała włożyć w opiekę nad nim.
  Spoglądał na jej drobne palce zajęte skubaniem szalika. Te puste gesty, a jednak wyrażały tak wiele. Ile by dał za powrót do dawnego życia, tylko dla samych chwil spędzonych z nią. Były beztroskie i łatwe. Oczy osłonięte wtedy złudna zasłoną dająca poczucie bezpieczeństwa w miejscu, które wcale nim nie było. M-3. Jak wiele musiało się w nim zmienić?
  Szli jakiś czas. Popołudniem śnieg zaczął topnieć jeszcze bardziej. Przystawali dość często, żeby odpocząć. Tyrell pomimo ogólnej poprawy jednak potrzebował więcej czasu na regenerację. Przy ostatnim przystanku chłopak spojrzał na swoje bose, mokre stopy i sprawdził opatrunek na łydce, po czym ruszyli dalej. Minęli jakiś mały spalony budynek, po którym zostało tylko parę cegieł. Wszystko ogołocone. Spędzili w drodze cały dzień, jeśli można było go nazwać dniem — szybko zaczęło zmierzchać. Tyrell zatrzymał się na pustym terenie, w oddali widział majaczący, nikły zarys szczytu Smoczej Góry. Spojrzał na dziewczynę.
  — Dasz sobie radę? — zapytał z poczucia obowiązku. Wiedział, że Liselotte nie była byle nowicjuszką, znała się na tym co robiła, ale musiał po prostu uzyskać tę informację z jej ust. Musiał to usłyszeć.
  Poprawił plecak na swoim ramieniu i spojrzał w niebo. Po jaśniejącym, błękitnym sklepieniu sunęły chmury; białe i kłębiaste jak zbitki grubych warstw waty. Nigdzie nie widział Rakshy. Ale podświadomość podpowiadała mu, ze znajduje się gdzieś niedaleko.
  — To następne nasze spotkanie w Edenie?
  Zaskoczył sam siebie. Eden. Brzmiał dla niego tak niedostępnie i odlegle. Jednak wiedział, że gdy tylko się tam zjawi, to stawi w końcu czoła cieniom z przeszłości.
  „Jeżeli potrzebujesz się rozliczyć z przeszłością, zrób to. Ale raz i na zawsze.”  
  Nie miał teraz innego celu, a wiedząc, ze ma jej wsparcie mógł tego dokonać.
  — Liczę na to, Liselotte. — Obdarzył ją szczerym spojrzeniem. W tym samym momencie nadleciał też Raksha. Zatrzymał się łapami na głowie dziewczyny i skubnął figlarnie jej pasmo blond włosów, zaraz potem poszybował w stronę Tyrella. Zatrzymał się na jego ramieniu, z szeroko rozstawionymi skrzydłami.
  Dzień umykał, a ołowiane chmury sunęły już po ciemniejącym niebie. Słońce ginęło za horyzontem, okrywając ich sylwetki bladym, pomarańczowym promieniem. Wiatr smagał ich po twarzy i właśnie w tym wirze utknęły wszystkie niewypowiedziane przedtem słowa, niosąc ze sobą nowe postanowienia.

— zt.
Wybacz za zwłokę. ._.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.17 8:40  •  (S) Zniszczony las - Page 16 Empty Re: (S) Zniszczony las
Kwiatki, bratki, stokrotki, tęcza, jednorożce, cukierki, ckliwe pożegnanie, żegnaj, zobaczymy się w Edenie, uważaj na siebie, będę tęsknić, wzruszenie, przykre rozstanie.
Jestem za leniwa, żeby pisać o tym posta

[zt]

(S) Zniszczony las - Page 16 L4q8brTp40bXYUtBS
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 16 z 25 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 20 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach