Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pokój 599 (mieszkanie Zero) – niedostępny dla gości. - Page 5 Rhywyglad_wwepwar

"Yo, Godzilla! Niedługo wpadam z przesyłką, więc lepiej żebym zastała cię w twojej willi. Tym razem mam coś ekstra, więc lepiej już myśl jak mi się odwdzięczysz."

Wysłała wiadomość poprzedniego wieczora, była więc pewna że dojdzie na czas. Choć w jej przypadku, określenie 'na czas' miałoby swoje potwierdzenie w rzeczywistości, nawet jeśli wysłałaby ją pięć minut przed otworzeniem drzwi.
Tym razem nie dostała nawet odpowiedzi, ale jakoś niespecjalnie się tym przejęła. Jeśli go nie zastanie to posiedzi sobie w środku i rozgości się, czekając na jego powrót. Jak na standardy Desperacji, hotel oferował bowiem całkiem niezłe warunki. Ciekawa była jak Zero udało się w ogóle wyhaczyć podobne miejsce. Niejeden dałby się pewnie za nie pokroić.
Dni robiły się coraz cieplejsze, niemniej dziewczyna i tak wolała zachować w okolicy przynajmniej pozorną anonimowość. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach w barze. W końcu nie chciała, by wielki człowiek-żółw (czy czym on tam był) postanowił szukać swojego oprawcy, by się na nim zemścić.
...
Zaraz. Nie chciała?
Marzyła o tym!
Och, gdyby tak mogła znowu bez większych konsekwencji zdemolować jakieś miejsce i bić się z innymi jak równy z równym. Jej usta drgnęły nieznacznie, nie wykrzywiły się jednak w uśmiechu, powstrzymane w ostatniej chwili czystą siłą woli.
Skup się Rhy. Przesyłka.
Właśnie. Przesyłka.
Parę mijających ją osób, zerkało na nią chwilowo z niejakim zamyśleniem, przypominając przy tym wygłodniałe psy. Nie było się co dziwić, sporej wielkości plecak, jaki i torba przewieszona przez ramię  - obie rzeczy były wypchane po brzegi. Czym? Mogli nie widzieć zawartości, niemniej cokolwiek by to nie było, napewno sprzedałoby się w Desperacji.
Zaraz jednak przyglądali się uważniej i cofali w tył, odpuszczając. Naciągnięte na oczy gogle, pół twarzy zasłonięte czarną maską, drugie pół - obszernym kapturem. Jeśli to nie było wystarczająco podejrzane i odstraszające, dochodziła do tego przewieszona przez drugie ramię snajperka i odsłonięta do połowy mechaniczna ręka. Nawet nie próbowała jej ukryć. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie odstrasza potencjalnych, słabszych agresorów, jak świadomość walki z biomechem.
Ci natomiast, którzy rzeczywiście mogliby jej zagrażać - w większości ją kojarzyli i zostawiali w spokoju, nie chcąc szkodzić interesom.

[...]

W końcu stanęła przed odpowiednim budynkiem i nie czekając ani chwili, weszła do środka, starając się nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Znała trasę doskonale, poruszała się więc pewnie, nawet nie rozglądając na boki. Dopiero przed samymi drzwiami zrzuciła w końcu kaptur, odsunęła gogle na ogniście czerwone włosy i zsunęła maskę z twarzy. Uniosła nieznacznie kącik ust w cwanym uśmiechu, patrząc na drzwi.
Przysunęła się do nich i przytknęła ucho do drewna nasłuchując. Nie słyszała żadnych głośniejszych dźwięków, wątpiła zresztą by Zero już wstał. Celowo wybrała wczesną porę, by zagwarantować sobie swoją ukochaną grę.
Wejść z buta?
Z hukiem?
Wrzasnąć coś na całe gardło, tak jak zawsze?
Uniosła już nogę, by podjąć próbę wyważenia ich, gdy nagle zamarła w bezruchu. Wyglądało to dość komicznie, bowiem dopiero po paru sekundach opuściła z powrotem nogę na ziemię i położyła dłoń na klamce.
Nie, dzisiaj zrobi to inaczej.
Ściągnęła buty jeszcze na korytarzu.
Jak na szpiega, mistrza cichych akcji przystało, otworzyła drzwi tak, by specjalnie nimi nie zaskrzypieć i weszła do środka, zamykając je za sobą ostrożnie. Rozejrzała się dookoła po pustym, czystym pokoju i zostawiła zarówno plecak, buty, jak i torbę przy szafie po swojej lewej. Podeszła do stolika i odłożyła na niego zarówno maskę, gogle, jak i snajperkę. Zerknęła na bluzę z zastanowieniem, zastanawiając się czy jej też powinna się pozbyć.
Może później.
Podeszła po cichu do materaca, powstrzymując się od szerszego uśmiechu. Niech ją aniołowie mają w opiece. Wyciągnęła po cichu telefon z kieszeni, upewniając się jeszcze parę razy, że wszystkie dźwięki są wyciszone i... zrobiła mu zdjęcie.
Chyba właśnie odkryła w sobie duszę fotografa.
Przyglądała się przez chwilę swojemu dziełu, gdy wydawało jej się, że usłyszała pomruk.
Zamarła w miejscu, wstrzymując oddech, Zero trwał jednak nadal w tej samej pozycji. Musiała się przesłyszeć. Zablokowała z powrotem telefon i odłożyła go na szafkę, zwracając się w jego stronę.
Zginiesz.
Nachyliła się nad nim powoli, ostrożnie opierając dłonie na materacu, nieustannie sprawdzając czy się nie budzi. Póki co zdawał się spać jak zabity. Szczerze mówiąc, pierwszy raz widziała go w podobnym stanie, zwykle jej pobudki były głośne i niezwykle efektowne.
Ta przejdzie do historii.
Położyła się na materacu, przysuwając do niego całym ciałem. Wzięła pod uwagę różnicę wzrostu, by ich głowy były na tym samym poziomie. Nie właziła rzecz jasna pod kołdrę. Po pierwsze podobny ruch wywołałby jeszcze więcej zamieszania, a po drugie - ciężej byłoby jej potem uciec.
Przejechała zimną dłonią po jego boku i klatce piersiowej, przysuwając twarz do jego włosów.
- Zero... hej, Zero, obudź się. - szepnęła cicho i przesunęła ustami po jego uchu, próbując nie zwracać uwagi na łaskoczące ją kosmyki. Dopiero teraz powoli przedarł się do niej lekki zapach miodu. Miodu? Woń była delikatna, ale bez wątpienia przyjemna. Będzie musiała mu chyba zakosić szampon.
Najbardziej zadziwiająca była jednak jej powaga.
Nawet raz się nie zaśmiała, zamiast tego w pełni używając wszystkich technik uwodzicielskiego głosu, których nauczyła się w przeszłości.
Wątpiła szczerze mówiąc, by miało to na niego jakoś poważnie zadziałać, niewątpliwie dodawało jednak całej sytuacji jakiegoś zabawnego akcentu.
- Zero, no wstawaj. Przesyłka do ciebie. Mam cię ładniej poprosić? - tym razem szept zmienił się w cichy pomruk, a swoje doskonałe przedstawienie, zwieńczyła jakże subtelnym ugryzieniem go w ucho.
Cokolwiek by się nie działo, było warto.
Zdecydowanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pieprz się, Ourell ― wymamrotał pod nosem w ramach nowego sposobu życzenia komuś dobrej nocy („Uduś się kocem, gnido”), gdy jego ciało ułożone zostało na materacu, a policzek zetknął się z miękką poduszką. Aktualnie było to jedno z najprzyjemniejszych doznań w jego życiu, mimo że nie zarejestrował, w którym momencie wyszedł z wanny, ubrał się, a potem dotarł do punktu docelowego. Zachariel za to miał na co narzekać – prowadzenie prawie dwumetrowego chłopaka, który słaniał się na nogach, nawet na tym niewielkim odcinku drogi wymagało nie lada wysiłku. Aczkolwiek po tym, jak Zero prawie wpadł na szafkę, nadepnął na nogę drugiemu aniołowi i niemalże sprowadził go na ziemię swoim ciężarem, odstawienie go na łóżko musiało spotkać się z niemałą ulgą.
Powieki od razu opadły na zmęczone życiem oczy skrzydlatego, uszy stały się głuche na dźwięki. Blondyn nie miał siły na protest, gdy Morfeusz wyciągnął po niego swoje ręce. Nie zamierzał tak łatwo go wypuszczać.

[...]

Spał jak zabity. Gdyby w nocy niespodziewanie wybuchł pożar w całym hotelu, równie dobrze mógłby zostać wyniesiony razem z materacem, na którym do tej pory spał tak, jak go ułożono. Niejeden mógłby pomyśleć, że blondyn zapił się na śmierć, gdyby nie to, że z jego lekko rozchylonych ust wyrywały się kolejno płytkie oddechy. Wyczerpany nakrapianym wieczorem umysł nie silił się już na kreowanie marzeń sennych, przez co Leslie miał wrażenie, że wrzucono go do kompletnie zaciemnionego pokoju. Nie obawiał się tej otaczającej go zewsząd pustki, a ta senna izolacja była doskonałym lekiem na zszargane ostatnimi wydarzeniami nerwy. W tych kompletnych ciemnościach i ciszy nie było nikogo, kto mógłby go dosięgnąć lub podburzyć swoimi słowami. Nie było paskudnych tłuściochów przy barowej ladzie, na których widok robiło się niedobrze, nie było Ourella, który pchał się tam, gdzie go nie chciano, a przede wszystkim nie było Growlithe'a, który stał się głównym powodem całego zamieszania w jego życiu. Pośród niczego było mu całkiem wygodnie. Gdyby tylko mógł być świadom tego świętego spokoju po przebudzeniu, robiłby wszystko, żeby w każdej chwili miał okazję tu trafić, odciąć się i po prostu nie myśleć. Co z tego, że nie było to zbyt bezpieczne?
Nie miał pojęcia, że niedługo miał przekonać się, jak bardzo.
Nie usłyszał zbliżającego się zagrożenia. Nie poczuł też lekkiego dotyku na swoim boku, chociaż już wtedy w jego głowie powinna zaświecić się czerwona lampka, która przypomniałaby mu o szarej rzeczywistości i złośliwości losu.
„Zero...”
Brwi jasnowłosego drgnęły, gdy pierwszy ciepły oddech połaskotał jego ucho. Zamiast otworzyć oczy, tylko mocniej zacisnął powieki w niemym proteście. Powolny proces powrotu do świadomości skutkował tym, że zaczynało do niego docierać, jak bardzo bolała go głowa. Tępy ból zdawał się rozchodzić po całej powierzchni pod czaszką. Czuł też nieprzyjemne pulsowanie w skroniach.
„Zero, obudź się.”
Suchość w gardle i w ustach dała mu się we znaki, kiedy marudny pomruk wyrwał się spomiędzy jego warg. Przysunął rękę do twarzy, jakby to właśnie tym sposobem chciał schować się przed wzywającym go światem. Nie obchodziło go, do kogo należał głos brzęczący mu nad uchem, choć gdyby miał strzelać, paradoksalnie postawiłby na własnego kota, nie zdając sobie sprawy, że to nie ten znany mu rudzielec właśnie go zaczepiał. Ale nieważne, z kim miał do czynienia – całym sobą dawał do zrozumienia, że nie ma najmniejszego zamiaru wstać, a już tym bardziej wysłuchać kogoś, kto zakłócał jego spokój.
„Zero, no wstawaj.”
Kolejny mamrot. W języku brutalnie budzonych jego znaczenie równie dobrze mogło być zbliżone do „Jeszcze pięć minut” albo „Weź spierdalaj”. W przypadku Lesliego druga wersja była o wiele bardziej prawdopodobna. Już teraz zaczynał odczuwać kłującą w środku irytację, która ze zdwojoną siłą uderzała właśnie o poranku. Wydawało mu się, że już bardziej dobitnie nie da się uświadomić, żeby dano sobie spokój z wyciąganiem go z łóżka.
Ugryzienie.
No bez jaj, warknął w myślach, odsuwając gwałtownie rękę od twarzy. Ciężkie powieki jeszcze przez chwilę odmawiały mu posłuszeństwa, buntując się przeciwko odsłonięciu dwukolorowych tęczówek.
Kurwa, Shay. Nie dam ci żreć przez następny ty-- ― Do końca przekonany, że to kocur do niego przemówił, zamilkł momentalnie, gdy wreszcie odwrócił głowę i dostrzegł znajomą twarz. Obecność Rhyleih wyraźnie wcale nie poprawiła mu humoru. Młodzieniec jak na zawołanie zacisnął zęby i syknął, choć równie dobrze tę reakcję można było zrzucić na wzmagający się z każdym ruchem ból głowy. Nie dało się ukryć, że już w pierwszej chwili wyglądał paskudnie. Wyraźne cienie pod oczami, z czego na jednym wciąż dostrzegalna była gojąca się opuchlizna, dawały złudzenie tego, że anioł nie spał już co najmniej przez tydzień. Ale nie tylko to sprawiało, że o wiele lepiej było trzymać się od niego z daleka. Aura w pokoju zrobiła się wyczuwalnie cięższa, gdy w oczach skrzydlatego pojawił się ostrzegawczy błysk. Pamiętał jednak, że na ostrzeżenia było już za późno. To nie pierwszy raz, kiedy to właśnie ona wpadała mu do mieszkania bez zapowiedzi. Już dawno zaczął żałować, że pozwolił jej dostarczać przesyłki prosto do siebie. Zawsze mógł wybrać miejsce, które nawet nie wskazywałoby na to, że Czarna Melancholia jest jego domem. Oczywiście wtedy nie miał pojęcia, że to się tak skończy. Mógł dokładniej to przemyśleć, by teraz nie musieć słuchać tego nachalnego głosu rozsądku.
Masz za swoje, Leslie.
Jakby tego nie wiedział.
Nie było to jedyne zmartwienie. Był pewien, że wyjaśnił jej już na wszystkie sposoby, że nie powinna tego robić. Może to rzucone kiedyś krzesło nie było wystarczającym argumentem. Teraz nie miał już ochoty zdzierać sobie gardła.
Nie rusz.
Sama tego chciała.
Kiedy słowa i agresywne czyny przestawały działać, należało znaleźć bardziej dosadny plan awaryjny. Ponieważ wciąż był zamroczony niewyspaniem, potrafił chwycić się nawet najgorszej myśli, która pojawiła się w jego umyśle w pierwszej kolejności. Wszystko się zgadzało. Skoro tak ochoczo pakowała się do jego łóżka, dlaczego miałby tego nie wykorzystać?
No kto by pomyślał ― wyrzęził ochryple, przez co jego głos bardziej przypominał ledwo zrozumiałe mruczenie. Odchrząknął w nadziei na rozprawienie się z drapaniem w skatowanym alkoholem gardle, ale to wcale nie zamierzało dać za wygraną.
Reszta była już tylko kwestią chwili.
Jak na zwłoki ruszał się całkiem nieźle. Wystarczyło, że gwałtownie pchnął dziewczynę na materac, zmuszając ją do ułożenia się na plecach. Zszyte rany na łopatkach zaprotestowały rwącym spazmem, ale zignorował go, gdy podniósł się i bez jakiegokolwiek zawahania wsunął kolano między jej nogi. Jedna z rąk z głuchym hukiem wylądowała tuż obok twarzy czerwonowłosej. Mogła poczuć powiew powierza na swoim policzku i tylko wyobrazić sobie, co byłoby, gdyby nie ten znaczący centymetr odległości od jej głowy.
Zaczęłaś zajmować się roznoszeniem żywego towaru czy hobbystycznie pakujesz się nieznajomym do łóżka? ― Wolna ręka zakleszczyła jej nadgarstek w silnym uścisku i przycisnęła do poduszki nad jej głową.
Przecież ciebie zna.
Nie za dobrze.
Fakt. Na co dzień starał się utrzymywać wręcz przesadnie przyzwoity dystans lub nadmiernie dbał o swoją przestrzeń osobistą. Dziwnie było zobaczyć go w tym całkowicie odmiennym wydaniu, gdy nie odtrącał cudzych rąk zanim jeszcze zdążyły go dosięgnąć, a sam prowokował do zajścia, które nawet nie powinno mieć miejsca. Wyraz jego twarzy bynajmniej nie zwiastował niczego dobrego dla jego dostawczyni. Mimo że w duchu rzeczywiście nie miał najmniejszej ochoty przekraczać pewnej granicy, w tym momencie odsunął na bok tę niechęć, wmawiając sobie, że Rhyleih sama zdecyduje się sprowadzić go z powrotem na ziemię, a później wreszcie oduczy się swoich nieczystych zagrywek.
Wystarczyło, by był przekonujący.
Musnął lekko kciukiem jej skórę na policzku. Nawet nie krył się z tym, że jego spojrzenie ulokowało się na wysokości jej warg, wszem i wobec oznajmiając, do czego właśnie zmierzał. Kącik jego ust drgnął, ale Vessare'mu udało się powstrzymać dobijający się do nich grymas niesmaku. Nachylił się niżej, do tego stopnia, że ciepły oddech już zdołał dosięgnąć jej twarzy...
Jedno podbite oko to za mało, co?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rudy kot, rudy dostawca.
Jak łatwo pomylić jedno z drugim.
Rany, obudzenie go jak zawsze nie należało do najłatwiejszych zadań. Nie żeby nie miała o tym żadnego pojęcia, w końcu niejednokrotnie wpadała mu do pokoju bez zapowiedzi i zrywała z łóżka, prowokując na tyle by sięgnął po pierwszą lepszą rzecz pod ręką i cisnął w jej stronę.
Powinna się zacząć o niego martwić, ludzie mogliby do niego przyjść, okraść go z dobytku, albo napastować seksualnie tak jak ona teraz, a on nadal spokojnie by spał jakby nigdy nic. Z drugiej strony ktoś miły mógłby uderzać dłonią w jego drzwi, by poinformować, że wygrał w ostatnim konkursie M-3 dożywotnie zapasy żywieniowe i najnowszą Hondę, a on albo zignorowałby podobną istotę dalej śpiąc, albo stanął w drzwiach ze swoją morderczą miną, skutecznie go odstraszając i zaprzepaszczając swoje szanse na odebranie nagrody.
Niestety podobne szlachetne myśli nigdy nie dotarły do jej umysłu z bardzo prostego powodu. Gdyby choć po części się z nimi zgadzała, musiałaby zaprzestać swoich obecnych akcji, a zdecydowanie zbyt dobrze się bawiła, by podjąć podobną decyzję. Kto inny dostarczałby jej rozrywki? Niewielu miało tak twardy sen, a już na pewno nie była z nimi w relacjach, które umożliwiałyby podobne zachowanie.
Choć możliwe, że tym razem przesadziła. Chyba jeszcze nie do końca to do niej dotarło.
W końcu stopniowo zaczął reagować, wyraźnie się przebudzając. Przyglądała się jak zaciska mocniej powieki, a z jego gardła wydziera się niski, marudny pomruk. Wyraźnie walczył z wizją obudzenia się, ale dziewczyna nigdy się łatwo nie poddawała. Nadal musiała się jednak pilnować, by nie zaśmiać się cicho.
W końcu się odezwał. Dziewczyna od razu zwróciła uwagę na jego zachrypnięty głos. No ładnie. To ona ciężko haruje, chodzi dookoła zbierając dla niego wszystkie potrzebne rzeczy, a on urządza sobie popijawę? I nawet jej nie zaprasza. W tym momencie miała ochotę złapać ten plecak pełen alkoholu, który przyniosła z własnej, nieprzymuszonej woli i dobroci serca, by urządzić sobie prywatną imprezę. Na którą też by go oczywiście nie zaprosiła. Niemniej musiała trzymać się choć ostatkami sił swojego postanowienia o nie piciu. Całe szczęście, że jeszcze do niej nie dotarło, że to co piła w barze razem z Nathairem też było alkoholem. Niepotrzebne jej były dodatkowe sztuczne wyrzuty sumienia, że rozpija swojego anielskiego kamrata. Czy coś tam.
- Nie wiedziałam, że twój kot jest taki namiętny. - rzuciła z wyraźnym rozbawieniem, przyglądając się uważnie jego twarzy. Zdecydowanie nie był w szczytowej formie. Nie wspominając już o bandażach, którymi był owinięty - chyba ktoś sprzedał mu niezłą kosę w żebra.
Swoją drogą, jak ktoś, kto potrafił tak długo spać, mógł dorobić się podobnych cieni pod oczami?
W dodatku jedno z nich było wyraźnie podbite. Najwidoczniej Zero nie próżnował i zdążył podczas tego czasu kiedy się nie widzieli, zajść komuś za skórę. Choć była chyba nieco zazdrosna, że to nie ona doprowadziła go do pewnego stanu. W końcu był jedną z niewielu osób, które zgadzały się na parringi z własnej nieprzymuszonej woli, tymczasem ktoś inny śmiał podnieść na niego rękę i ją wyręczyć. Gdyby dowiedziała się, co za śmieć odważył się na coś podobnego, zaraz wyruszyłaby na drobne polowanie, by odpłacić się pięknym za nadobne.
Z zamyślenia wywołała ją nagła zmiana w jego zachowaniu. Ten charakterystyczny ostrzegawczy błysk i ciężka atmosfera dawały jej się we znaki na tyle, by niemalże namacalnie odczuła przytłaczający ciężar na klatce piersiowej.
"No kto by pomyślał"
Chyba się zdenerwował.
To był ten moment, w którym zrywasz się z łóżka i spieprzasz na drugi koniec pokoju unikając lecącej szafki, Rhy.
Tym razem nie była jednak w stanie posłuchać głosu rozsądku. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowane zwierzątko, gdy z łatwością popchnął ją na materac, skutecznie do niego przygniatając. Jakby się nad tym dosadniej zastanowić, chyba nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji. Dociśnięta do materaca, niezdolna do ruchu, a nawet do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Zdradzona przez własne ciało, ha!
Nie, zdecydowanie nie przypominała sobie, kiedy ostatnio ktoś z taką łatwością w ciągu jednej chwili zamienił ją z atakującego w ofiarę.
Nie przypominasz sobie?
Jej ciało pamiętało, aż za dobrze. Moment, kiedy uderzyło o ziemię jak szmaciana lalka. Rozrywanie go na kawałki, uwięziony w gardle wrzask.
Drgnęła nieznacznie, nie pozwalając jednak by zawładnął nią instynkt.
Zero nie był bestią. A to nie był środek lasu, do cholery.
Dopiero gdy jego ręka dotknęła jej nadgarstek w uścisku i przycisnęła nad głową, odzyskała zdolność myślenia, jak i mowy, analizując powoli jego słowa.
Chwilowy szok, jaki zafundował jej jeszcze chwilę wcześniej, właśnie został rozerwany na strzępy przez przeciskającą się do niej na wszystkie sposoby zadziorność, z którą się urodziła.
Właśnie tak, Rhy. Ogarnij się do cholery, nie jesteś laleczką bez charakteru.
Upomniała ostro samą siebie, czując że znowu odzyskuje władzę nad własnym ciałem.
- Żywy towar? Ranisz moje uczucia. - rzuciła pokpiewającym tonem, unosząc kącik ust w bezczelnym uśmiechu. Zaraz zniknął on jednak, a na jej twarzy odbiło się zarówno całkowite opanowanie, jak i bezgraniczny spokój. Analizowała całą sytuację.
Pierwszy raz widziała go w podobnym stanie. Był to widok na tyle nowy, że jej umysł jeszcze przez chwilę błąkał się nieco zagubiony, nie mogąc stwierdzić co powinna zrobić w podobnej sytuacji. Zadziwiające. Powinna jednak dziękować matce za przekazanie jej w genach tego chłodnego opanowania. Pewnie gdyby nie ono, właśnie robiłaby z siebie idiotkę krzycząc jak wystraszona dziewczynka poddając wcześniejszym odruchom, bądź zamachnęłaby się na niego, zaprzepaszczając tym samym szanse na dalsze utrzymywanie z nim interesów. I kontaktów.
W końcu wbrew pozorom, nie przyłaziła do niego tylko po to by dostarczyć towar. Mimo tego, że stosunkowo często był burkotliwym dupkiem, który pewnie więcej razy myślał o tym w jaki sposób ją wykończyć, niż połowa osób, które znała... to jednak go polubiła.
Naprawdę dziwnie dobierasz sobie znajomych.
Rozbawiona myśl pojawiła się znikąd, zanim zdążyła jednak poddać ją głębszej analizie, poczuła jak przejeżdża kciukiem po jej policzku. Ten prosty ruch pozostawił po sobie dziwne mrowienie, które niczym fala przeszło dalej. Dziwny dreszcz objął jej kark i ruszył wzdłuż kręgosłupa, nie poddała się jednak odruchowi, nakazującemu jej drgnięcie. Pozostawała nieruchoma, dalej się na niego patrząc.
Im niżej się nachylał, tym bardziej wyraźna stawała się ta sama delikatna miodowa woń, którą wyczuła wcześniej. Nie zamierzała jednak dać się jej omotać.
Zero swoimi akcjami, wkroczył jednocześnie na ten teren jej świadomości, który włączał w niej cholernie upierdliwą cechę. Waleczność.
Groził jej? Czego właściwie się spodziewał? Że odwróci głowę w bok, odepchnie go od siebie, wystraszy się, zamknie oczy i będzie czekać na rozwój sytuacji?
Miała ochotę parsknąć śmiechem.
Jej skrzywiona psychika odbierała to jako wyjątkowo powalony pojedynek.
Którego zdecydowanie nie zamierzała przegrać. Ona nigdy nie przegrywała.
Wychyliła się do góry i wyprzedziła jego powolne - w jej mniemaniu - akcje. Sama go pocałowała, nawet przez chwilę się nie wahając. Nie zamknęła oczu, przymknęła je jedynie, cały czas wpatrując się w niego wyzywająco. Jednocześnie w jej umyśle pojawiło się wyjątkowo zabawne spostrzeżenie. Myślała, że skoro już pachnie miodem to jego wargi też będą tak smakować. Trochę szkoda, co?
Zaraz cofnęła się, opierając z powrotem na materacu, przejechała językiem po swoich ustach, oblizując je i uniosła nogę, opierając kolano na jego biodrze w dość skutecznej blokadzie.
- Nie rzucaj wyzwań, których nie jesteś w stanie podjąć, Zero. - rzuciła bezczelnie, nie odrywając od niego wzroku. W sumie nie było aż tak źle, kto by pomyślał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widzisz zagrożenia tylko dla innych, co?
Wyszedł czym prędzej z mieszkania, możliwie jak najdelikatniej zamykając za sobą drzwi. Nie chciał przecież budzić ze snu swojego przybranego „syna”, którego ulokowanie w takiej, a nie innej pozycji zajęło naprawdę sporo czasu. Priorytetową przyczyną, dla której przykładał tak wielką wagę dla zapewnienia Lesliemu świętego spokoju, była oczywiście troska o jego dobro. Zaraz później wkraczała niechęć do prowadzenia kolejnych bezsensownych kłótni, żal za zmarnowanie całej pracy nad uśpieniem go oraz zwykłe przeczucie, że najprawdopodobniej zarobiłby w twarz. Mimo wszystko i tak przemówiło przez niego uczucie, które z biegiem lat równo stawało się coraz silniejsze, jak i coraz bardziej niepożądane. Dla obu stron. Zero upierał się, że w życiu potrafił poradzić sobie sam, a niewierzący w jego słowa Ourell, karcił się za każdą myśl, kiedy stawiał jego niewdzięczną, zapijaczoną mordę ponad wyuczone przyzwyczajenia. Zasada pierwsza; nie możesz być jak ludzie. Jesteś aniołem, więc zachowuj się tak, jakby twoją jedyną myślą dnia było niesienie pomocy. Zasada druga; podopieczni ponad życie własne i innych. Ojciec nie robił niczego z przypadku. Bóg dał mu określone zadanie, a naginanie zasad jego wypełniania nie leżało mu zbytnio na sercu. Mimo wszystko… i tak troska o tego imbecyla przeważyła; tak oto Ourell zaiwaniał po wodę, bojąc się, że ten niewdzięczny alkoholik mógłby zrobić sobie krzywdę, schodząc po schodach.
Obraz zawirował mu przed oczami, spychając blondyna na ścianę, tuż przy najbliższym stopniu. Gdyby nie określony cel, który sobie postawił, najprawdopodobniej już dawno wycieńczony poleciałby po tych schodach jak długi. Nie potrafił sobie przypomnieć kiedy ostatnio się wyspał, jednak najwyraźniej było to dosyć dawno. Trzymając się pewnie poręczy, zszedł na dół z możliwie jak najnaturalniej uniesiona głową. Znieczulica na niedogodności przychodziła mu stosunkowo gładko. Prowadził taki styl życia od kilkuset lat, więc jego ciało najwyraźniej zdążyło się przyzwyczaić, że właściciel coś kulawo potrafił o nie zadbać.
Uporawszy się z ostatnim schodkiem, przetarł lewe oko, łudząc się, że to rozjaśni mu nieco widoczność i bardziej ożywi do działania.
- O! – usłyszał przed sobą zaskoczony głos. – Myślałam, że już poszedłeś. Co z Zero? – Kat stała, jak zwykle, za ladą najwyraźniej dopiero co kończąc pracę. Ostatnie przetarcia blatu i fajrant. Zresztą… widać, że trzymała najżywszą wartę nad barem do samego końca. O ile poprzedniego dnia pełno było ludzi, wraz z nadejściem poranka ich liczba gwałtownie zmalała, a szmery niosące się po kątach zdecydowanie mniej zajadle zwracały na siebie uwagę. Chwała panu… łeb pękał mu już bez nich.
- Wszystko w porządku. – brzmiał, jakby ten „porządek” kosztował go co najmniej dwa litry własnej krwi. – Śpi. Tak, miałem wyjść już dawno, ale… - nie dokończył. Bo co mogłoby być po ale? „Zszedłem do parteru i uciąłem sobie niezaplanowaną drzemkę”? Ubrał swoje słowa w subtelny, przyjazny uśmiech, przez co Kat zaniechała swoich chęci na zbędne dopytywania. Najpewniej dalej nie do końca rozumiała jakie relacje panowały pomiędzy tą dwójką, ale nawet ślepiec zauważyłby, że była ona – przynajmniej? – jednostronnie pozytywna. Niektórzy ludzie lubili czuwać przy konkretnych osobach. – Chciałem zanieść mu jeszcze trochę wody. Domyślam się, że będzie jej bardzo potrzebować, gdy w końcu się przebudzi. – wymowny ton jasno wskazywał na dezaprobatę takiego stanu rzeczy, choć sam Ourell zachowywał pewną dozę opanowania. Jego postawa była poważna.
Dziewczyna parsknęła krótko pod nosem. Zdawała się mieć podobny stosunek do sprawy, co oszpecony mężczyzna. Pokiwała kilka razy głową, rozczarowana zachowaniem jej nieobecnego kolegi.
- Kretyn. Mógłby przestać wlewać w siebie tyle tego świństwa. Niedługo wypłucze sobie cały mózg. – prychnęła, kończąc wycieranie lepkiego blatu. Choć warunki nie pozwalały na wypucowanie go w luksusowym standardzie, jego stan był całkiem akceptowalny. Zaraz jednak bez zbędnych pogaduszek machnęła w stronę anioła ręką, na znak, aby chwilę poczekał. Nie minęło dużo czasu, a Kat ponownie pojawiła się z kolejnymi butelkami wody. Wyblakłe etykiety i wygniecione nakrętki nie świadczyły o nowości samych opakowań, ale ich zawartość uchodziła w tym towarzystwie za niezwykle cenną.  – Proszę. Póki co tyle mogę dla was wykraść. – powiedziała bez przesadnego żalu, wręczając upolowaną zdobycz w ręce Ourell’a. Anioł uprzejmie jej podziękował i już poczynił dwa kroki w stronę pokoi hotelowych, gdy…
… jeść też musi.

Chyba faktycznie bywał za dobry.
Był pełen podziwu, że dziewczyna potrafiła skombinować dla niego jakieś resztki konserwowego żarcia i kilka kromek lekko czerstwego chleba. Nie czuł się zbyt dobrze ogołacając barowy asortyment, jednak przyświecające mu dobro młodszego anioła żarzyło się w jego głowie zdecydowanie jaśniejszym blaskiem.
Ostrożnie i zaskakująco powoli pokonał ostatnie stopnie, poprawiając sobie wypchaną żywnością torbę na ramieniu. Rozpierała go duma, że była aż tak pojemna, choć jego twarz dalej prezentowała się beznadziejnie beznamiętnie. Podkrążone oczy, potargane włosy i wszechobecne zmęczenie.. z takim obliczem na twarzy pchnął drzwi wejściowe pokoju numer 599.

To tak, jakby kupiony telewizor zaczął robić grzanki; zastał coś, czego się nie spodziewał.
Bojąc się, że obudzi wylegującego się na materacu Lesliego, otworzył drzwi z niebywałą dbałością, byleby nie wydały z siebie żadnego niepotrzebnego dźwięku. Stąd też bardzo prawdopodobne, że pozostali początkowo nie zauważyliby jego obecności.  
Zbaraniał.
Wgapiał się wybitnie zbity z tropu w dwie sylwetki na materacu, które zdecydowanie znajdowały się w sytuacji bardziej intymnej, niż nadającej się do wglądu opinii publicznej. Zamrugał kilkukrotnie na wstępie zapominając, że chyba powinien poczuć się zażenowany. Czy od tego braku snu doczekał się swoich pierwszych przywidzeń?
„Nie rzucaj wyzwań, których nie jesteś w stanie podjąć, Zero.”
Uszy też zawodzą, że to słyszy?
Zacisnął usta w wąską linię.
Nie było mnie raptem 20 minut, do diabła…
- Szybki jesteś. – skomentował mało uprzejmie, choć musiał sam przed sobą przyznać, że było mu już wszystko jedno. Starał się ignorować przytłaczającą go senność, ale Zero zawsze potrafił go jeszcze bardziej osłabić. Poza tym obecność tej wściekle rudej dziewczyny nie do końca mu pasowała. Wolałby, żeby Leslie mógł w spokoju dojść do siebie… nawet jeśli to on dociskał ją do materaca…? Boże mój, daj mi sił... Jeżeli w innych kwestiach masz takie samo tempo, to proszę; prezent ślubny od Kat. – odparł wymownie, stawiając na stole dwie dodatkowe butelki wody i otrzymane jedzenie.
No, teraz to zdecydowanie chciał czym prędzej się stąd wynosić-...

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zadziwiające jak szybko zwykły poranek przerodził się w chory żart. Gdyby nie te kiepskie okoliczności, może ich spotkanie przebiegłoby w milszej atmosferze. Na spokojnie usiedliby przy stole, podyskutowali na tematy zawodowe, a potem rozstaliby się we wzajemnej neutralności. Bzdura, zaprotestował przeciwko swoim myślom. Rudowłosa nie nadawała się do poważnych pogawędek przy kawie, a on nie miał na tyle cierpliwości, by ugryźć się w język i nie zareagować bez złośliwych docinek. Teraz też niczego mu nie ułatwiała, reagując rozbawieniem i kpiną, gdy z jego poczucia humoru nie zachowały się nawet resztki. Zostały zmiażdżone ciężkim buciorem kaca i ledwo zdołały wydać z siebie trzask łamanej gałązki, zanim zostały przemielone na pył. Każdemu gestowi blondyna towarzyszyły ostrzegawcze tony, które przypominały o ostrożności, ale nie zdołały przemówić do Rhyleih. To wyjaśniało, dlaczego wciąż pchała łapska do klatki z już i tak rozjuszonym tygrysem. Idiotyzm.
„Żywy towar? Ranisz moje uczucia.”
Szkoda, że tylko uczucia. Ale już i tak niewiele brakowało, by zrobił też krzywdę i jej samej. Mimo braku jakiejkolwiek reakcji z jej strony, sam też nie zamierzał się odsuwać. Był pewien, że należała do tych osób, które dbały o swoją przestrzeń, a jeśli nie o to – przynajmniej obchodziło ją jej własne zdrowie. Nie mogła mieć pewności, czym był, bo nigdy jej nie powiedział. W Desperacji równie dobrze każdy mógł być nosicielem jakiegoś paskudnego choróbska, przed którym nie ocaliłyby jej żadne medyczne specyfiki.
Nie bądź głu--
Myśl urwała się w chwili, gdy ich oddechy wplotły się ze sobą, a na swoich ustach najpierw poczuł tylko niewinne muśnięcie. Z jego gardła wyrwał się cichy pomruk, który bynajmniej nie świadczył o zadowoleniu. To nie był dobry pocałunek. Nie dlatego, że odmawiał jej umiejętności, ale dlatego, że od początku go nie chciał. Rhy doskonale mogła wyczuć jego brak zaangażowania, bo po sekundzie osłupienia, jedynym ruchem jego ust okazało się zaciśnięcie ich w wąską linię.
Idiotka ― syknął, gwałtownie prostując rękę w łokciu, by zapobiec podobnej sytuacji. Wierzchem drugiej dłoni otarł usta, chcąc pozbyć się mrowiącej pamiątki po niekontrolowanym geście.
Sam się o to prosiłeś, Zero.
Widzę, że masz cholernie duże zaufanie do mieszkańców Desperacji. Jeżeli tak, powinnaś zastanowić się, czy to na pewno dobre miejsce dla cie--
„Szybki jesteś.”
Zamarł, na chwilę otwierając szerzej oczy. Przypominał kogoś, kto niespodziewanie zarobił potężnego kopa w brzuch. Do pełni szczęścia brakowało już tylko tego, by zgiął się w pół. Znajomy głos huczał w jego obolałej czaszce i do ostatniego momentu był dla niego jedynie wytworem wyobraźni, która chyba jeszcze nie przedarła się do rzeczywistości i postanowiła przemieszać ją z sennymi koszmarami. Może nadal spał? Ściągnął brwi, krzywiąc usta w niezadowolonym grymasie. Z ociąganiem przekręcił głowę na bok i równie powolnie zaczął przesuwać spojrzenie ku kącikom oczu, jakby niekoniecznie chciał, by prędko dotarło do niego, że wcale się nie przesłyszał.
Liczę do trzech. Lepiej, żebyś spierdalał.
Trzy.

A gdzie jeden i dwa?
Nie było na nie czasu, bo zanim zdążył odliczyć, jego spojrzenie już wwiercało się w oszpeconą blizną twarz Zachariela. Nie odezwał się, usiłując przeanalizować, jakim cudem drugi blondyn w ogóle się tu znalazł. Próbował wrócić pamięcią do poprzedniego wieczoru, ale nie pamiętał nic poza wychylaniem kolejnych szklanek z alkoholem. Próba przypomnienia sobie czegokolwiek innego poza gwarem w barze i krzywymi spojrzeniami Kat zakończyła się wzmożonym pulsowaniem w skroni. Chciał przebić się przez grubą ścianę swojego umysłu, ale był to daremny trud, którego efektem okazało się jedynie głośne łupanie, przez które na chwilę zapomniał, w jak niekorzystnej pozycji właśnie się znajdował. Naprawdę musiał mieć zwidy, bo nie potrafił uwierzyć w tak niefortunny zbieg okoliczności. Problem w tym, że niezależnie, ile razy przetarłby oczy, Bernardyn nadal był w jego pokoju.
W dodatku kłapał gębą. Niewybaczalne.
No chyba was pojebało ― tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić, zanim przewalił się na bok i runął na plecy obok czerwonowłosej. Wyglądał, jakby faktycznie ubolewał nad tym, że został przyłapany na gorącym uczynku i niczym nastolatek mógł spodziewać się już tylko wykładu na temat antykoncepcji. Na szczęście oczami wyobraźni nie ujrzał Ourella wręczającego mu paczkę prezerwatyw albo stwierdzającego, że ma nadzieję na gromadkę wnuków – jeszcze tego by mu, kurwa, brakowało – a zbolały cień, który mignął na jego obliczu na dosłownie sekundę, wiązał się z rwącym bólem, który szarpnął nie tylko za jego łopatki, ale tym razem przemknął przez całe jego plecy.
Zacisnął powieki, a jego ręka odruchowo chwyciła za poduszkę i wyszarpnęła ją spod głowy znajomej. W czystym przejawie malkontenctwa zakrył sobie nią twarz, tłumiąc częściowo marudne stęknięcie. Mimo sporej liczby lat na karku wciąż potrafił zachowywać się, jak wyganiany do szkoły dzieciak. Wciąż też powtarzał sobie, że za chwilę się obudzi. Tylko we śnie mógł trafić na dwójkę tych upierdliwców. Skoro już teraz było źle, kac, ból głowy i pleców też nie musiały być prawdziwe.
Chciałbyś, żeby tak było.
Oczywiście. Żaden dzień nie jest dobry, gdy budzą mnie ich mordy.
Zacisnął palce na wypłowiałym materiale pościeli i odrzucił poduszkę na bok, czystym zbiegiem okoliczności trafiając nią prosto w twarz swojej dostawczyni, za co niekoniecznie zamierzał ją przeprosić. Dostała tylko poduszką, kiedy on czuł się, jakby przywaliła mu w twarz metalowym wiadrem. I kto powiedział, że pobudki wcale nie są takie okropne?
Odetchnął głębiej, przyciskając dłoń do czoła. Już w tym momencie powinien otrzymać medal za to, że przynajmniej próbował się uspokoić. A że nie wyszło, to już nie jego wina. Jasnowłosy potarł ręką policzek i ociężale podniósł się, uginając nogi do siadu skrzyżnego. Pochylił się, opierając łokieć o swoje kolano, garbiąc się przy tym tak, jakby właśnie zrzucono mu na barki niewyobrażalny ciężar. Tak też się czuł. Zniechęconym wzrokiem przemknął po nogach Rhyleih, która już dawno temu powinna odczepić się od jego łóżka. Dopiero po tym na nowo skupił całą swoją uwagę na drugim skrzydlatym. Rozchylił usta, a potem zamknął je tak gwałtownie, że dało się słyszeć ciche stuknięcie zderzających się ze sobą zębów, przez które przedarło się poirytowane syknięcie. Skarcił się w myślach za to, że w ogóle przyszło mu do głowy, by tłumaczyć się jasnowłosego ze sceny, którą musiał przed chwilą obserwować. Jakby w ogóle obchodziło go, co błękitnooki o tym myślał.
No, no. Nie sądziłem, że ktokolwiek na tym świecie ma aż tak staroświeckie podejście. Czas na wykład o tym, że powinienem zabawiać się dopiero po ślubie? ― wymruczał, a kącik jego ust drgnął, jednak nie zdołał pociągnąć za sobą złośliwego uśmiechu. Kiepski nastrój nie pozwalał nawet na tyle. Poza tym zaprzątał sobie głowę wyłącznie wymyślaniem pomysłów na wykończenie Archangela, który miał trzymać swoje dupsko z dala od hotelu, a przynajmniej tego piętra. Zmarszczył nos mimowolnie zsuwając spojrzenie nieco niżej. W pierwszej kolejności to żółta chusta przyciągnęła jego uwagę. Była prawdopodobnie jedyną rzeczą, która chroniła jego przybranego ojca przed rychłą śmiercią. Cholerne Kundle Syona. Szybko jednak stracił zainteresowanie jaskrawym skrawkiem materiał, mimo że jego spojrzenie nie wymknęło się poza obręb szyi mężczyzny. Leslie przez krótki moment w milczeniu przypatrywał się jednemu punkcikowi, zanim uniósł wolną rękę i postukał się palcem wskazującym w odpowiednie miejsce na własnym ciele, zapominając, że podobny ślad – choć już mniej intensywny – zdobił też jego skórę. ― To ja jestem szybki? Rozumiem, że to poczęstunek z waszego wesela. Nie wiedziałem, że ty i Kat tak długo się znacie. ― Parsknął sucho, ponownie wbijając spojrzenie w oczy skrzydlatego. Gdyby tylko cokolwiek pamiętał... ― Nie zjem tego. Byłbym wdzięczny, gdybyście oboje stąd wypierdolili.
Po co tyle agresji?


Ostatnio zmieniony przez Zero dnia 07.06.15 16:06, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Właściwie to nawet dla dziewczyny sytuacja była co najmniej dziwna.
Fakt faktem, że sama umyśliła sobie podobny żart, ale w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie straciła kontrolę nad jego przebiegiem. Niespecjalnie lubiła to uczucie, gdy jej plany ostatecznie były dominowane przez drugą osobę, zmuszając ją do wycofania się w tył i poddania jego woli.
Bo niewątpliwie tak właśnie czuła się, uwięziona przez Zero przy materacu. Mogła próbować się szarpać, krzyknąć, a nawet podjąć próbę znokautowania go. Biorąc pod uwagę jego stan może nawet odniosłaby sukces. Tylko jaki miałoby to sens, skoro sama sprowokowała go do podjęcia podobnych działań. Obserwując w milczeniu jego reakcję, westchnęła odwracając wzrok w bok.
Naprawdę nie miała w tym momencie ochoty na niego patrzeć. Irytowali ją niezdecydowani ludzie, którzy rzekomo podejmowali jakąś decyzję tylko po to by potem się wycofać, bądź od początku nawet nie planowali jej dokończenia. Wcześniejszy żart, który wydawał jej się zabawny, obecnie stracił na swoim uroku, a dziewczyna zdecydowanie nie zamierzała go powtarzać w najbliższej przyszłości. Już wolała jak rzucał w nią szafkami, przynajmniej była przy tym jakaś rozrywka.
No, ale co zdobyła to zdobyła. Przewróciła oczami, gdy wyczuła początek monologu. Nim zdążył go pociągnąć dalej, drzwi się otworzyły, a jej uszu dobiegły ciche kroki. Obróciła powoli głowę w tamtym kierunku wbijając niezbyt przyjazny wzrok w stojącą sylwetkę.
"Szybki jesteś."
Ha. Ha. Cóż za poczucie humoru.
Chwilowo postanowiła go zignorować, zamiast tego poruszyła się z wyraźnym niezadowoleniem, chcąc już podnieść się ze swojego miejsca. Chyba nie zamierzał jej tak trzymać cały czas?
"No chyba was pojebało."
Widząc jak pada na materac obok niej, zabrała ręce, rozmasowując prawy nadgarstek. Momentalnie poczuła rozchodzące się po jej ciele mrówki. Nie przepadała za tym uczuciem. Poruszyła parę razy palcami i odłożyła dłoń na udo, jednocześnie zmieniając pozycję na siedzącą.
- Pozwolisz, że podobne rozmyślania będę prowadzić sama, bez innych wpieprzających się w moje podejście do życia, hm? Bo chyba nie wmówisz mi, że przejąłbyś się moją śmiercią. - rzuciła sarkastycznie, nawiązując do jego poprzedniej wypowiedzi. Nagle, niewiadomo czy celowo, czy też zupełnie przypadkowo - oberwała poduszką.
No co za suczy syn.
Zacisnęła palce na poduszce i przymknęła oczy skupiając się na swoim oddechu. Ktoś jej kiedyś próbował wmówić, że odpowiednia technika mogła błyskawicznie uspokoić zszargane nerwy. Bądź jak kwiatek na tafli jeziora.
Spokojny kwiatek na spokojnej tafli spokojnego jeziora.
Jebane kwiatki na jeziorach. I niby skąd miałby się tam wziąć? Kwiatki są w doniczkach, a nie na środku jeziora, do diaska.
Chęć uduszenia go poduszką jak widać wcale nie zmalała. Wręcz przeciwnie, im dłużej tak siedziała, wyczuwając opuszkami palców jej materiał, tym bardziej realny stawał się obraz w jej głowie.
Łup.
Uderzyła nią z rozmachem o materac. Niestety jej opanowanie zadziałało i tym razem, Zero nie ucierpiał więc w żaden sposób. Poduszka leżała posłusznie parę centymetrów od niego, a dziewczyna wstała, z rozmachem zgarniając swój telefon z szafki. Odrzuciła włosy na lewe ramię i przemaszerowała spokojnie przez pokój, nadal kompletnie ignorując drugiego, znajdującego się w pokoju osobnika. Podeszła do rzuconych wcześniej obok szafy rzeczy i założyła z powrotem trampki, uderzając parę razy podeszwą o podłogę, by sprawdzić czy dobrze leżą i obejrzała je parę razy ze wszystkich stron, strzepując jakiś niewidoczny pyłek. Ich potencjalna nadzieja, że zirytowana takim, a nie innym obrotem wydarzeń zamierzała opuścić lokal, szybko została jednak rozwiana. Zaraz znalazła się przy stoliku i z braku konieczności martwienia się o przedwczesne obudzenie Zero, zdjęła bluzę przez głowę, zostając w samym swetrze. Podwinęła rękawy ponad łokcie, eksponując tym samym bez najmniejszego zawstydzenia swoją metalową rękę i opadła niedbale na jedno z krzeseł, opierając nogi na drugim.
- Kat? - zwróciła się w stronę Zero, unosząc brew w wyraźnym zdumieniu.
- Zdradzasz mnie z innym dostawcą? Może powinnam się z nią zapoznać? - zapytała poklepując czule leżącą na stole snajperkę w iście wymownym geście. Nikt nie lubił konkurencji, a zwłaszcza w podobnym zawodzie, ot co. Dlatego też, wpatrywała się teraz z wyraźnym niezadowoleniem w stojące na stoliku butelki z wodą. Butelki, które nie były od niej. Jeden mały symbol, a tak wiele potrafił zmienić w odbiorze.
Następną rzeczą, na którą zwróciła uwagę była żółta chusta. Nie udało jej się w porę powstrzymać skrzywienia, które przyozdobiło przez ułamek sekundy jej usta, zanim odwróciła wzrok.
Kundel.
W sumie nie powinna się dziwić. W Desperacji kręciła się ich dość spora ilość, nieraz trafiała więc na bojowników w żółtych chustach. Niemniej  z jakiegoś powodu, nie spodziewała się ujrzeć jednego z nich akurat tutaj. W tym momencie.
Czuła jak ogarnia ją ciekawość, przygryzła jednak język, by skutecznie ją opanować nim zdąży wydostać się na zewnątrz prawdopodobnie powodując kolejne spięcia. Tak jakby i w tym momencie było ich za mało.
"Byłbym wdzięczny, gdybyście oboje stąd wypierdolili."
Świetny pomysł. Powinna z niego skorzystać. Po co siedzieć w miejscu, gdzie każda sekunda pogłębia twoje przekonanie o tym, że nie jesteś tu mile widzianą jednostką?
...
Pewnie właśnie po to, że tą jednostką była Rhyleih, po której wszystkie kąśliwe słowa spływały jak woda po kaczce. Ziewnęła jedynie w odpowiedzi i przeciągnęła się na krześle, drapiąc po karku.
- Dobra, Godzilla. Rozumiem, że Tokyo już zrujnowane i nie masz czego zmiażdżyć i ostrzelać laserem z oczu w swoim amoku wściekłości, ale jeśli możesz to po prostu jebnij kogoś w twarz i zacznij się zachowywać jak facet, a nie rozpita szesnastka. Wiesz co jest najlepsze na depresję poporodową? Alkohol. I to własnie mam dla ciebie dzisiaj w gratisie. Dużym gratisie. - wyrzuciła ręce do góry w jakiejś parodii radości, mimo że jej głos przywodził na myśl raczej kogoś znużonego wielogodzinną podróżą. Bo poniekąd tak właśnie było. W końcu nigdzie się po drodze nie zatrzymywała, chcąc zdążyć na czas. Nie żeby w danym momencie miała jakieś szczególne plany, ale życie jest proste. Albo zarywasz noc, żeby móc wybudzić potwora ze snu, bawiąc w grę pod tytułem "Zabij mnie, jeśli potrafisz", albo przychodzić później i narażać się na nudną szansę nie zastania go na miejscu. A naprawdę siedzenie godzinami pod drzwiami nie należało do jej ulubionych zajęć.
Ignorowała drugą osobę w pokoju na tyle długo, że już dawno powinna dostać jakiś wywód na temat szacunku wobec innych. Dlatego też pochyliła się do przodu, opierając rekę na stole. Podparła policzek dłonią, kierując nieco znudzony wzrok na nieznajomego. Poddała go nieco bardziej szczegółowej obserwacji, swoje rozmyślania kończąc krótkim 'hm'.
- Fajna blizna. Rozciąga się na rękę? - zapytała z niejakim zaciekawieniem wędrując po nim wzrokiem, zupełnie jakby chciała prześwietlić jego ubrania. Zatrzymała się raz jeszcze, tym razem na jego srebrnym krzyżyku. No patrzcie, wierzący. Kto by pomyślał. Ostatnimi czasy, dość głośno mówiło się o Kościele Nowej Wiary i Ao, który miał być zbawicielem świata, czy coś takiego. Czerwonowłosa niespecjalnie się interesowała religiami, nie zagłębiała się więc w podobne tematy, niemniej niezbyt często widywała w obecnych czasach jakiekolwiek akcesoria świadczące o przywiązaniu do Boga.
- Rhyleih, w skrócie Rhy. Będziesz tak stał jak kołek i wgapiał się w przestrzeń czy jednak usiądziesz? - zapytała wskazując wolną dłonią krzesło naprzeciwko, zdejmując z niego nogi.
No i nie ma podparcia.
Lepiej żeby skorzystał z jej propozycji, bo jeśli ruszyła się po nic to może się zrobić nieprzyjemnie. W końcu nikt nie lubił, gdy ktoś odrzucał jego uprzejmość i wzgardzał poświęceniem. Bo przecież musiała teraz zmienić pozycję. To była poważna sprawa.
Odchyliła się do tyłu dotykając plecami oparcia i wbiła wzrok w materac.
- Więc? Co to za okazja, że doprowadziłeś się do tak okropnego stanu? Powinnam się martwić i szykować mundur? Wiesz, dla towarzyszy broni wszystko. Nawet tych bezczelnych i chamskich, którzy na to nie zasłużyli. - przyganiał kocioł, garnkowi. Nie mogła się jednak powstrzymać, zaraz więc wraz ze złośliwym komentarzem na jej ustach ponownie zatańczył cwany uśmieszek, a w oczach oku na nowo pojawił się zadziorny błysk.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„No chyba was pojebało.”
Przedstawmy sobie pewne fakty.
Historia Ourella zaczynała się od momentu, w którym umówił się z jedną z pracownic desperackiego szpitala, aby uzupełnić asortyment medyczny Psów. Wybrał porę i miejsce, powiedzmy, że szczęśliwym trafem natrafiając na siedzącego przy ladzie Zero. Mężczyzna zapijał się trunkami, co zbyt wielką nowością nie było. Jak się później okazało nosił na sobie pewne rany, które poza poniekąd standardowo obitą mordą prezentowały się dosyć poważnie. Rozszarpanych pleców na co dzień się nie widuje. Oczywiście, wedle swojej natury, postanowił natychmiast zaprowadzić blondyna na górę i czym prędzej pomóc mu się opatrzyć, wymyć i położyć spać. Mimo licznych utrudnień w postaci krzyków, uraz, spychania ze schodów, chlapania wodą i robienia malinek… Zachariel wyszukał w sobie na tyle wiele cierpliwości, aby dotrwać z niesfornym dzieciakiem do końca, jak i nawet poza programowo zapewnić mu nie tyle co wodę do picia, ale też trochę jedzenia na zregenerowanie sił.
Popatrzmy na tę samą historię, skupiając się na Zero.
Upił się, narobił szumu, wytrzeźwiał… i jak dotąd nie zdążył przypomnieć sobie wszystkich istotnych smaczków z ich wczorajszego spotkania. Zachariel doskonale zdawał sobie sprawę z niechęci, o jakiej Leslie troskliwie mu przypominał za każdym razem, gdy tylko się sobie nawinęli. Mimo wszystko trudno było mu akceptować nie tyle co sam fakt bycia nielubianym przez tak ważną osobę, a to, że popadła ona w nałóg, który wyostrzał wszelkie niewygodności. Chybotliwy chód i bełkotliwa mowa. Dziwne przekonania i upokarzające wywody. Źle podejmowane decyzje i jeszcze gorsze podejmowane decyzje. Zachariel nawet nie był w stanie zliczyć jak wiele razy Leslie otarł się o zrobienie sobie poważnej krzywdy, gdy ten próbował mu najzwyczajniej w świecie pomóc.
W oczach anioła, to nie on był tym, którego „pojebało”, choć w swoich przekonaniach z pewnością użyłby nieco łagodniejszego wyrażenia.
Zmarszczył brwi.
Zachowanie Zero nie podobało mu się nie dlatego, że mężczyzna sam w sobie był dla niego po prostu okropny. Ourell wyjątkowo cierpiał przede wszystkim na tym, że w tym momencie Leslie zachowywał się, jak typowy gówniarz. Był rosły, inteligentny, przystojny… w mniemaniu Zachariela, który w tym momencie prezentował się, jako osoba zrezygnowana i wyprana z wszelkich pozytywnych aspektów życia, Vessare powinien wykazać się nieco większą… dojrzałością? Nie miał szesnastu lat, żeby zapijać się do nieprzytomności, by następnego dnia marudzić na konsekwencje.
- Lepiej w ogóle się w nic nie baw. – odparł ponuro, przebiegając po jego sylwetce analizującym spojrzeniem. – Oszczędzaj się, bo szwy pękną, a rana znowu się otworzy. – odparł ku przestrodze, jak to zwykle miał w zwyczaju. Potrafił godzinami powtarzać jedną i tą samą rzecz, a mimo to zdarzały się przypadki, gdzie niesforny pacjent i tak stawiał na swoim. Ourell absolutnie by się nie zdziwił, gdyby jeszcze dzisiaj zobaczył kolejne otwarcie na jego plecach.
Rozchylił nieznacznie usta, by zaraz przybrać na twarzy wyjątkowo gorzki grymas. Niemal natychmiast poprawił chustę, chcąc zasłonić skalaną część ciała.
- Zdziwiłbyś się, gdybyś dowiedział się, kto mi to zrobił. – odparł przerażająco poważnie, dobitnie wpatrując się wprost w stronę drugiego anioła. Nie oczekiwał, że Zero w magiczny sposób przypomni sobie rewelacje minionego wieczoru, ale sam też niekoniecznie się palił, aby wszystko mu krok po kroku wyjaśniać. Mimo goryczy, że podobna sytuacja miała w ogóle miejsce, Ourell wolałby, aby puścić to wszystko w niepamięć i zachować młodszego blondyna w stanie błogiej nieświadomości. Jeszcze by sobie sparzył usta wrzątkiem…
Obecność dziewczyny była dla niego wyjątkowo niewygodna. Nie podobało mu się, że zakłócała spokój odsypiającego procenty Leslie’ego. Był niemal stuprocentowo pewny, że to z jej powodu zamiast zastać wylegującego się na materacu syna, spostrzegł scenę z jakiegoś marnego filmu romantycznego (przy której i tak powinien poczuć się zażenowany). Vessare raczej nie sprowadził sobie w ciągu tych dwudziestu minut nowego towarzystwa, a Zachariela bolało tym bardziej, że przegapił sam moment, kiedy Rhyleih wchodziła do jego mieszkania. Gdyby tylko był obecny z pewnością w niesamowicie miły i kulturalny sposób nakazałby jej przyjść za kilka godzin.
„Alkohol.”
Niemal natychmiast przybrał minę pełną zaskoczenia, by zaraz z pełną zawziętością machnąć rękoma na znak dobitnego „nie, to zły plan!”.
- Żadnego alkoholu. – fuknął niemal natychmiast. - Zarzyga nie tylko wannę, a wszystko dookoła siebie. Przecież czujesz, czym pachnie. Więcej mu nie trzeba. – odparł, wbijając w dziewczynę wyjątkowo stanowcze spojrzenie. Nie chciał wypaść na oziębłego, choć powoli zaczął dostrzegać, że w chwili obecnej nie był w stanie reprezentować sobą innego stanowiska. W jego mniemaniu propozycja Rhy była tak koszmarnie zła i niekorzystna, że zdanie o jej osobie diametralnie leciało coraz bardziej w dół, mimo grobowej miny starszego z aniołów.
„Fajna blizna. Rozciąga się na rękę?”
Uniósł nieznacznie brew, wypakowawszy całe jedzenie z woreczka. Nie mógł powiedzieć, że jeszcze nigdy nie spotkał się z zainteresowaniem od strony gapiów ze względu na swoją rozległą bliznę, jednak mógłby przysiąc, że pierwszy raz przychodzi mi słyszeć podobne pytanie. Uznał je za retoryczne.
- Ourell. - przedstawił się pokrótce. – Miło mi Cię poznać, Rhyleih. – gdyby tylko nie uznawałby tego za suchą formułkę z pewnością wytrzepałby sobie na języku dwie kostki mydła za kłamanie. Mimo wszystko silił się na pewną dozę uprzejmości, mimo że na uśmiech było jeszcze zdecydowanie zbyt wcześniej. – Z chęcią bym został, jednak wydaje mi się, że nie jestem tu mile widziany. Myślę, że powinien już stąd pójść.
Powinien, powinien....
… ale ten cichy głosić mu podpowiadał, że nie do końca tego chciał…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Bo chyba nie wmówisz mi, że przejąłbyś się moją śmiercią.”
Chwilami o wiele lepiej było nie poruszać pewnych kwestii, choć Rhyleih miała tę przewagę, że już z góry założyła, jaką odpowiedzią może oberwać w twarz. Irytacja i tak skutecznie rozwiązywała język jasnowłosemu, przez co równie dobrze mógł poczuć się wręcz zobowiązany do utwierdzenia jej w tym przekonaniu.
Racja. Nie przejąłbym się ― odparł sucho i bez namysłu. Nie było to coś, nad czym musiał się zastanawiać. Szczególnie w chwili, gdy nie chciało mu się myśleć. Łączyły ich stosunki czysto zawodowe, więc jej śmierć byłaby niekorzystna wyłącznie, gdy rozważył taką możliwość na linii tego, co robiła dla niego dotychczas. Jeden dostawca mniej równał się większej ilości pracy przy zaopatrzeniu. Była dobra, ale nie niezastąpiona, mimo że w Desperacji się nie przelewało. Miała po prostu lepszy dostęp do źródła pożywienia, napojów, sprzętu, choć w porównaniu z tym, ile przeżył tu niejeden Desperat, działała naprawdę krótko. Zbyt krótko, by uznać, że korzystający z jej usług mieszkańcy tej dziury są od niej zależni. ― Po prostu mnie w to nie mieszaj. I tak masz pieprzone szczęście ― mruknął i potarł policzek ręką, ale nie zdołał zetrzeć zmęczenia ze swojej twarzy. Aż dziwne, że nie pomyliła go z trupem.
Pamiętaj, że ty to zacząłeś.
W mojej głowie dostawałem za to w pysk.
No coś ty. Przecież nikt ci się nie oprze!
...
Za wyjątkiem jego.
Odruchowo skrzywił się jeszcze bardziej, przyciskając mocniej palce do pulsującej skroni. Nie dość, że ból głowy był już wystarczająco drażniący, własna świadomość zaczynała przypominać mu o tym, dlaczego skończył tak marnie. Obecność Ourella i Rhyleih była jedynie zarobaczoną wisienką na tym zepsutym torcie. Mimo że na chwilę zacisnął zęby, ziewnięcie zrobiło swoje i rozdziawiło je tak szeroko, że zachował się niekulturalnie, nie kwapiąc się, by przysłonić twarz ręką. Z drobnym zalążkiem nadziei kątem oka przyglądał się czerwonowłosej, która – no nareszcie – zeszła z jego łóżka. Chociaż była ostatnią dziewczyną na świecie, którą posądziłby o kobiece zachowanie, chciał łudzić się, że teraz dzielił ją już tylko krok od opuszczenia jego mieszkania, w którym oprócz nich zagościła też nieprzyjemna aura. Nie próbowałby jej zatrzymywać. Chciał tylko w spokoju wrócić do spania, choćby miał stracić przez to cały dzień życia. Zostały mu dwa dni na doprowadzenie się do stanu używalności i odzyskania wewnętrznego spokoju, na co nie mógł sobie pozwolić, mając w pobliżu pełną energii nastolatkę...
Lepiej pohamuj swoją zazdrość, diablico ― wychrypiał, krzywiąc przy tym usta w skwaszonym grymasie. Tylko ukradkiem zerknął na przyniesioną broń. ― Pozdychalibyśmy, gdybyśmy zdali się tylko na ciebie.
Zachariel ze swoimi cudownymi ojcowskimi radami wcale nie poprawiał mu humoru. Leslie potrafił siedzieć cicho, kiedy musiał. Uchodzić za bezkonfliktowego, kiedy chciał. Potrafił być inteligentny, rozważny i cierpliwy. To błękitnooki wyciągał z niego wszystkie najgorsze cechy, dla których sam stawał się celem. Gdyby tylko chociaż raz przestał traktować go, jakby miał pięć lat, a nie osiemset, może udałoby im się żyć we względnej harmonii.
Cholera. ― W dwubarwnych, zmarnowanych tęczówkach zalśniły iskry buntu, gdy anioł przenosił spojrzenie z powrotem na drugiego stróża. Od niechcenia przesunął palcami po stabilnym opatrunku na klatce piersiowej, co wywołało u niego jeszcze większe skrzywienie. ― Znowu to zrobiłeś. I to ja mam się przestać bawić? ― Zaśmiał się pod nosem, ale w tym śmiechu nie było nawet drobnej nuty rozbawienia. Od razu spoważniał. ― Przestań bawić się w zbawcę całego świata. Przetrwałem wieki bez ciebie i przetrwam kolejne. Nie stawiaj swoich brudnych buciorów na mojej dumie, bo następnym razem ujebie ci nogę, 'Rell. Dobrze wiesz, że gryzie. ― Widział to jak nikt inny i wystarczyło wymowne spojrzenie, by przypomnieć mu o każdej pięści wymierzonej w cudzą twarz. Chyba tylko ze względu na obecność rudej w pokoju, Vessare nie wdawał się w szczegóły. Tłumaczył mu wszystko powoli i dokładnie, jakby role nagle się odwróciły i teraz to on musiał obchodzić się z Archangelem, jak z dzieckiem. Już nawet szykował się do wyrzucenia z siebie kolejnych słów, ale...
„Zdziwiłbyś się, gdybyś dowiedział się, kto mi to zrobił.”
To, że Cillianowi ciężko było w to uwierzyć, dało się zauważyć już na pierwszy rzut oka. Uniósł brwi, pozwalając, by zmęczenie ustąpiło miejsca niedowierzaniu. Poza tym zaczynał odczuwać niesmak w ustach, który miał raczej niewiele wspólnego z wczorajszą popijawą.
Powinieneś popracować nad swoim poczuciem humoru. ― Chciał wierzyć, że Bernardyn po prostu sobie żartuje, jednocześnie zdając sobie sprawę z jego mocno ograniczonej wyobraźni. Pewnie dlatego, pomimo kpiarskiego i wyjątkowo brzydkiego uśmiechu na ustach, żołądek właśnie wykręcił mu się na drugą stronę i próbował podejść do gardła.
Nie ma, kurwa szans.
„Dobra, Godzilla.”
Zamierzała już się zebrać?
Nie bądź głupi. To w końcu twój szczęśliwy dzień.
To szczęście wychodziło mu już bokiem. Gdyby bliżej mu się przyjrzeć, z niemym wyrzutem spojrzał na rudowłosą, jakby z miejsca próbował przesłać jej przekaz: „Daruj sobie, kobieto”. Od jazgotu bolała go nie tylko głowa, ale i sam mózg, który próbował przetwarzać wszystkie docierające do niego informacje, choć w gruncie rzeczy nie było czego przetwarzać. Używała prostych słów, składała całkiem proste propozycje, ale zapominała, że i on znał swój umiar.
Posłuchaj... ― zaczął ostro, ale Los zdecydował się postawić na jego drodze kolejną przeszkodę.
„Żadnego alkoholu.”
Śmieszne. Nagle zachciało mu się pić.
Mam nadzieję, że tym razem załatwiłaś coś lepszego niż poprzednio. Polej. ― Zerknął z ukosa na Ourella, tym samym komunikując mu, że znowu niepotrzebnie się wtrącał, a Zero – czy drugi blondyn tego chciał czy nie – musiał zrobić mu na przekór, jakby od tego zależało zachowanie harmonii na świecie. Minęła sekunda, a spojrzenie jasnowłosego samo z siebie osunęło się niżej i zatrzymało na osłoniętej chustą szyi mężczyzny. Usta młodzieńca mimowolnie zwęziły się do wąskiej linii, choć niemalże natychmiast powrócił do w miarę neutralnego wyrazu. W miarę, bo niezadowolenie z towarzystwa ciężko było mu zatuszować.
Nie zrobiłem tego. Nie ma opcji.
Przełknął ślinę, dusząc w sobie sfrustrowany warkot, kiedy kolejna próba przypomnienia zakończyła się zderzeniem z ochronnym murem podświadomości. Aż zadzwoniło mu w uszach. Wszechogarniająca go niewiara w ten scenariusz nie zdołała powstrzymać go przed podniesieniem się z materaca, chociaż zrobił to z wyraźnym trudem i równie dobrze od razu mógł paść z powrotem na swoje łóżko. Na szczęście pierwszy krok przed siebie okazał się przełomem, nawet jeśli musiał wyciągnąć rękę i podeprzeć się o ścianę. Dopiero tak zdał sobie sprawę z własnej ociężałości i z tego jak bardzo bolało go... wszystko. Ale bywało gorzej? Może dlatego nawet nie stęknął.
I tak miałem umyć zęby.
„Co to za okazja, że doprowadziłeś się do tak okropnego stanu?”
Co to za okazja, że jesteś aż tak zainteresowana? ― Wróć. To pożeracz informacji. Zawsze była zainteresowana. ― Nieważne. Zachowaj swoją broń i mundur dla kogoś, kto na to zasługuje. Jestem pewien, że będzie miał z ciebie więcej pożytku, chyba że zamierzacie się pobić o posadę mojej niańki ― sarknął, wymijając Zachariela w drodze do łazienki. Dało się zauważyć, że starał się zachować przy tym jak największy dystans. Chwilę po tym, gdy zniknął im z oczu, zza lekko uchylonych drzwi dobiegł szum odkręconej wody.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Racja. Nie przejąłbym się."
Dziewczyna wyrzuciła ręce do góry z miną wskazującą na olśnienie najwyższego stopnia.
- Alleluja! Niech będzie błogosławiony Bóg w niebiosach i jego aniołowie. Nie domyśliłabym się. - rzuciła z przekąsem, przewracając oczami i zabujała się na krześle, niespecjalnie martwiąc o skrzypiące dźwięki, jakie wydawało z siebie siedzenie. Jakoś nie wpadło jej do głowy, że blisko stukilogramowy biomech może nie być najlepszym przyjacielem drewnianej kłody. Całe szczęście nim zdołała się o tym przekonać, lądując na ziemi pośród połamanych desek, zarzuciła swoją zabawę, z powrotem opierając się o stół.
- Tak, tak. Sorry, tym razem przegięłam z żartem, mój błąd. No hard feelings, ya? W końcu nie darzę cię żadnym płomiennym uczuciem, żeby pakować ci się do łóżka przy każdej dostawie. - parsknęła śmiechem, widocznie rozbawiona samym prawdopodobieństwem. Gdyby każdego swojego dostawcę miała darzyć podobną miłością, nie starczyłoby jej serca na pomieszczenie ich wszystkich.
No dobra, nie przesadzaj. Pokazujesz się tylko trójce.
Cicho mózgu. Nie wtrącaj się, gdy próbuję ratować sytuację.
Przepraszam.
No.
Zaraz, chyba nie zaczęła gadać sama ze sobą? To napewno to powietrze w Desperacji. Zdecydowanie jej szkodziło.
Powinna tu zamieszkać.
"Lepiej pohamuj swoją zazdrość, diablico."
Co.
Diablico?
...
Tak ją nazwał. Słyszała.
Poruszyła parę razy ustami, niezdolna do wypowiedzenia ani słowa po tym nowym, absurdalnym przydomku, w końcu wciągając powietrze z cichym świstem. Tym razem się jednak nie odezwała. Chyba nadal przetwarzała tą dziwną informację nie wiedząc czy zareagować śmiechem czy płaczem.
Zamiast tego obserwowała wymianę zdań między mężczyznami z nikłym zainteresowaniem. Pozornie. W rzeczywistości chłonęła każdą informację niczym gąbka, nawet jeśli obecnie nie potrafiła jej dopasować. Kto wie, może w przyszłości powiedzą coś innego, co będzie niczym brakujący element układanki?
"Zdziwiłbyś się, gdybyś dowiedział się, kto mi to zrobił."
Powędrowała parę razy wzrokiem od jednego do drugiego. Chciała wiedzieć? Nie, tą informację zdecydowanie mogła sobie odpuścić. Nie było jej to do szczęścia potrzebne. Potrząsnęła głową chcąc wyrzucić to z pamięci i zaraz wstała idąc w stronę plecaków.
Swoją drogą Ourell mógł obecnie żałować tego, że nie spotkał jej w wejściu. Gdyby jednak stanął w podobnej sytuacji kilkanaście minut wcześniej, prawdopodobnie modliłby się w tym momencie o to, czy jednak przeszła bokiem.
Rhyleih nie była typem, który na miłą prośbę odpowiedziałaby uroczym głosikiem 'och tak oczywiście, rozumiem i przyjdę później'. Ha, właściwie mógłby jej przywalić w twarz, a i tak nie ruszyłaby się z miejsca.
Jej plany były ustalone raz. I zawsze miały znaleźć odwzorowanie w rzeczywistości, by nie naruszać reszty harmonogramu, chyba że zażyczy sobie inaczej. Życzenia innych natomiast, w większości miała w dupie. Zwłaszcza, gdy sterowali życiem innych zamiast zająć się własnym. A to właśnie widziała w każdym jego słowie, jak i ruchu.
Zmrużyła nieznacznie powieki, przyglądając mu się z niechęcią odpowiadającej tej, którą on darzył jej osobę. Zamierzał tak siedzieć i matkować? Kim on był, jego prywatką? Zaginionym ojcem? Nie widziała zbytniego podobieństwa między mężczyznami, chociaż cholera wie jak to jest z tymi Wymordowanymi. Mogła przebywać w ich otoczeniu, ale jednak nie była jedną z nich.
"Miło mi cię poznać, Rhyleih."
- Pierdolenie. - złapała jeden z plecaków i zaniosła go do stołu, stawiając na nim z cichym brzdękiem.
- Powiedzmy sobie wprost. Gardzę kłamcami, próbującymi zgrywać świętoszków tylko po to by zadowolić własne ego. I nadopiekuńczymi niańkami nie dającymi innym żyć, zresztą też. Więc jak się domyślasz... nie, nie lubię cię. I ty nie lubisz mnie to raczej oczywiste. - wyciągnęła z plecaka cały asortyment. Whisky, wódka, tequilla, trzy butelki piwa. Nawet zadbała o sok pomarańczowy, kto by pomyślał! Wszystko prosto z baru, w którym pracowała.
- Dlatego też daruj sobie te pseudo-uprzejmości, bo jak tak dalej pójdzie to rzucimy się sobie do gardeł i serio nas wykopie. Och, chociaż jak będziesz zbytnio chamski to też ci przyłożę. Wiesz, my kobiety jesteśmy problematyczne, tak źle i tak niedobrze. - uśmiechnęła się złośliwie w jego stronę, ustawiając wszystko na stole, dając im wolną rękę w kwestii wyboru.
"Mam nadzieję, że tym razem załatwiłaś coś lepszego niż poprzednio."
Zaśmiała się krótko bez cienia skruchy.
- Tak, tak, przepraszam. Wtedy byłam jeszcze na mojej cudownej abstynencji, więc sama do końca nie wiedziałam co ci wciskam. Tym razem piję razem z tobą. - co nie zmieniało faktu, że nie miała okazji spróbować żadnego z podanych przez siebie trunków, ale kto by się tym przejmował?
Pewnie ci, którzy skończą z głową nad sedesem, nie?
Co cię nie zabije to cię wzmocni!
A z pewnością nic tak nie wzmacniało jak wódka przed południem. Tak przynajmniej słyszała.
Tym razem być może i z grzeczności nie wpatrywała się w niego, gdy torował sobie drogę do łazienki. Wyglądał na tyle mizernie, by wpatrywanie się w niego nie było ani rzeczą konieczną, ani przyjemną. Przynajmniej tak podejrzewała. Będąc na jego miejscu też raczej nie chciałaby, by inni obrali ją sobie za punkt obserwacji jak jakąś latarnię morską.
"Co to za okazja, że jesteś aż tak zainteresowana?"
Złamała swoje postanowienie, by podnieść na niego wzrok pełen politowania. Serio?
Gdy już przekazała mu wizualnie odpowiednią informację, sięgnęła jakby nigdy nic po piwo, by bez problemu otworzyć je o lewy bark.
Panowie i panie, na rynku pojawił się nowy produkt. Biomech, przenośny otwieracz do piwa! Brawa, brawa.
Zamknij się już mózgu. Po prostu zamilcz.
Upiła parę łyków, zaraz wydając z siebie krótkie ziewnięcie.
- Podziękuję. Nie mam ochoty nikogo niańczyć, każdy powinien dbać o własną dupę. Nieustannie osłaniani nigdy się niczego nie nauczą. Co nie zmienia faktu, że ostatnio trochę mi się nudzi, więc jakbyś jednak zmienił zdanie i chciał komuś spuścić łomot to wiesz gdzie mnie znaleźć. - gdzieś w tonie jej głosu dało się wyczuć nikłą nutkę nadziei. Naprawdę tęskniło jej się do jakiejś porządnej bójki, jak równy z równym. Podparła twarz pięścią, krzywiąc nieznacznie usta, co nadało jej nieco obrażonego wyglądu.
Z jednej strony chcesz się ukrywać i pozostać nierozpoznaną, a z drugiej na każdym kroku szukasz kogoś, kto chętnie zamachnąłby się na ciebie nożem. To chyba trochę sprzeczność w sama w sobie?
No co ty nie powiesz.
Ściągnęła swoją broń ze stołu, podnosząc wzrok na opiekunkę Zero.
- Więc, Ourell. Napijesz się, czy będziesz smutno sączył wodę? Możemy nie pałać do siebie miłością, ale ponoć nic tak nie łączy jak alkohol. - nawet jeśli czasem łączenie polega na przyłożeniu drugiemu z pięści w nos, wywołując zalewający twarz krwotok.
Oj tam, oj tam.
Pierwszy raz dzisiaj się z tobą zgodzę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bawić?!
Po raz kolejny zmarszczył gniewnie nos, sprawiając, że oszpecona blizną twarz stała się jeszcze mniej atrakcyjna w odbiorze. Reakcja blondyna była typowa, to fakt. Jak tylko potrafił sięgnąć pamięcią, Zero nie wykazywał jakiejkolwiek wdzięczności jeżeli chodzi o bezinteresowną pomoc kierowaną w jego stronę. Nawet od jego najwcześniejszych lat, Ourell nigdy nie zaobserwował u młodego żadnej radości związanej z ingerencjami. Nie mówił, że tego oczekiwał. W zasadzie dla medyka liczyło się wyłącznie tyle, że Leslie był bezpieczny… mimo to krew go zalewała, gdy tylko słyszał kolejny wywód na temat jego działań.
Zdecydowanie bardzo zła interpretacja.
- Jasne. Bo opatrywanie ran jest czystym wyrazem krzywdy. – odparł nieco obruszony. – Patrząc na ciebie ubiegłej nocy, śmiem twierdzić, że jej nie depczę, a podtrzymuję. – dorzucił na temat dumy, zaplatając ręce na piersi.
Odważne słowa, jak na ciebie, Ou.
I najpewniej szybko obrócą się przeciwko tobie…
Miał duże pokłady cierpliwości. Potrafił bez najmniejszego drgnięcia przetrzymać najgorsze obelgi czy wybitnie niezachęcające towarzystwo, jednak obecność blondyna zawsze wywoływała u niego poczucie bezsilności i rezygnacji. Bolało go, że był uważany za wroga, aczkolwiek tak samo, jak tego nie chciał, tak też podburzał to wszystko własną irytacją, sam przed sobą przyznając, że najzwyczajniej w świecie wkurzało go przeinaczanie jego własnych czynów.
- Zabrać swoją „nogę”, żebyś dumnie klęczał nad sedesem, taplając ręce we własnych wymiocinach? Wkurzają mnie twoje oskarżenia. Doskonale wiesz, że żadnej krzywdy ci nie robię, wiec przestań zachowywać się, jak szczuty kundel. – warknął, śledząc ruchy przybranego syna spod gniewnie przymrużonych oczu. Obserwując jego walkę z własnym ciałem, tylko utwierdzał się w fakcie, co do słuszności wypowiedzianych słów. Nie widywali się tak często, żeby od razu wysuwać wobec siebie oskarżenia zahaczające o prześladowanie. Zachariel miał na głowie nie tylko rozkapryszonego byczka spod numeru pięćset dziewięćdziesiąt dziewięć, a całą chmarę rozbieganych Kundli, nad którymi opieka nie była podyktowana zwykłą chęcią, jak w przypadku Lesliego, a poczuciem obowiązku, jak nakazał mu sam Kreator. To, że dzisiaj się spotkali było wyłącznie przypadkiem, a udzielona pomoc – chyba oczywistością.
„Powinieneś popracować nad swoim poczuciem humoru.”
- A ty nad umiarem. – dodał śmiertelnie poważnie, tym razem ściągając z niego rozgniewane spojrzenie, kończąc plucie jadem. Przynajmniej jak na te najbliższe dwie, trzy minuty, zakładając, że Zero nie pozwoli mu zwolnić tempa.
Tak, nagadał się…
… i nagle poczuł się zaskakująco idiotycznie.
Obecność Rhyleih była mu wybitnie nie na rękę. Kolejna osoba, która musiała wsłuchiwać się w to, co oboje mieli sobie do powiedzenia. Nie wyglądała na szczególnie zainteresowaną ich kłótnią, aczkolwiek sam fakt, że była jej świadkiem, nie wprawiał Ourell’a w szampański nastrój.
„Pierdolenie.”
Skrzywił się. Tak, jak przy blondynie nie szczędził sobie kłapania językiem, tak przy czerwonowłosej najwyraźniej obierał inną taktykę. Grzecznie wysłuchiwał tego, co miała mu do powiedzenia, uznając, że spieranie się z kimś jej pokroju nie miało na dłuższą metę żadnego sensu. Szczególnie, że najwyraźniej wyrobiła sobie już o nim równie nieprzychylne zdanie, co on o niej.
- Przynajmniej jesteś szczera.
„Polej.”
W tył zwrot.
Pozycja… wal!
Wystrzelił w jego kierunku minę, która w niemal stu procentach odwzorowywała zdanie no chyba sobie żartujesz?! Wiedział, że Zero zaczynał szkodzić sobie wyłącznie, aby zrobić mu na złość, co doprowadzało go do jeszcze większej frustracji, niż w jej standardowym wydaniu. Co za piekielny dzieciak…
Ale dobrze. Skoro on chce się upić, to Ourell z miłą chęcią zostanie i sobie popatrzy.
Zdążył zauważyć, że dostawczyni i jego przybrany syn znają się nie od wczoraj, aczkolwiek ciężko byłoby mu uwierzyć, że ktoś jej pokroju pomógłby Zero doprowadzić się do godnego stanu, a przecież samego go zostawić nie chciał.
Usiadł naprzeciwko rudowłosej, jasno rezygnując z przedwczesnego wyjścia.
„Napijesz się (…)?”
I zachciało mu się wyjść. Błąd, że ma złe przeczucia?
- Jestem abstynentem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„W końcu nie darzę cię żadnym płomiennym uczuciem...”
Całe szczęście.
Nic dobrego by z tego nie wyszło. Już podświadomie wolał odsuwać od siebie wszystkie bardziej zażyłe relacje. Nic dziwnego, skoro na samo wspomnienie traktowany był znajomym, ostrzegawczym ukłuciem w czaszce. Kiwnął powoli głową w milczeniu, definitywnie kończąc ten temat, jakby wiedział, że o wiele bezpieczniej było ominąć go szerokim łukiem. Bardzo szerokim.
Wystarczył mu jeden drażliwy temat kontynuowany przez jeszcze bardziej drażniący go głos drugiego anioła. Już dawno powinien stulić pysk, żeby przypadkiem nie zmusić skrzydlatego do użycia siły. Zawsze tyle gadał, gdy ktoś dobitnie dawał mu do zrozumienia, że nie chce tego słuchać?
Podtrzymujesz? ― powtórzył ostrzejszym tonem, tłumiąc nieprzyjemny śmiech. Zamiast tego mięśnie na jego twarzy uformowały na niej wyraz oziębłej powagi. Mimo pozabijanych dechami okien i wcześniejszego braku przeciągu, jeszcze niegroźny podmuch wiatru znikąd przeczesał włosy i poruszył ubraniami nie tylko Ourella, ale i Rhyleih. Zacisnął palce w pięść, chcąc zmiażdżyć w nich swoje zniecierpliwienie. Zachariel stąpał po cienkim lodzie, choć jedynie połyskujące, dwukolorowe tęczówki dawały mu o tym znać. Niewiele brakowało, by zaczął tłuc jego głową o ścianę. Spomiędzy zaciśniętych palców wychynęły niewielkie języki ognia o nietypowym zabarwieniu, chociaż zgasły równie szybko co się pojawiły, gdy głębszy oddech wypełnił jego płuca. Nie warto.
Bo będzie wściekły?
Co za różnica.
Nie proszę cię o to. Oboje wiemy, że w twojej pomocy nie ma nic wyjątkowego. To bez różnicy, czy wyżyjesz się na mnie czy na kimś innym. ― Zadarł głowę wyżej, tylko podkreślając, że jest o tym święcie przekonany. Wydarzyło się, co się wydarzyło. Nie puścił tego w niepamięć. ― Robisz ze mnie dzieciaka przy kimś znacznie młodszym, chcesz ustalać zasady w moim własnym domu. Myślisz, że pokornie przytaknę i przyznam ci rację, żeby przypadkiem nie dostać szlabanu? Tsa. ― Pokręcił głową, zaprzeczając takiej możliwości. Na jego język cisnęło się znacznie więcej słów, ale nie miał ochoty tłumaczyć mu, dlaczego to zrobił. Nawet przyznanie, że po prostu tego potrzebował i nie był to szczeniacki kaprys wydawało mu się zbyt cenną informacją, by dzielić się nią akurat z nim.
„(...) przestań zachowywać się, jak szczuty kundel.”
Więc przestań wchodzić mi w drogę ― sarknął, definitywnie kończąc tę uciążliwą wymianę zdań. Co on tu jeszcze robił? Nie. Co oni obydwoje tu robili? Czerwonowłosa też dobitnie dawała mu znać o swojej obecności, ale przed zniknięciem w łazience zaledwie obrzucił ją nieprzyjemnym spojrzeniem, wyginając usta w krzywym grymasie.
Kolejna.
Ukradziona niegdyś  z miasta pasta do zębów pozwoliła mu na pozbycie się obrzydliwego posmaku wczorajszej nocy z ust. Szorował zęby ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, popękanym tu i ówdzie. Mimo że dopiero teraz mógł bliżej przyjrzeć się temu, jak paskudnie wyglądał, to nie własne odbicie w tym momencie go gorszyło. Przestał wsłuchiwać się w głosy dobiegające z drugiego pokoju, starając się pozbierać do kupy wszystkie myśli i uparcie powtarzając sobie, że jego usta w życiu nie tknęły tego starego sztywniaka. Podświadomie jednak przyciskał szczoteczkę mocniej do zębów, a kiedy wypluł nagromadzoną w ustach pianę, ta miejscami zabarwiła się czerwienią. Gwałtownie odstawił szczoteczkę na swoje miejsce, prawie wywracając plastikowy kubek. Na szczęście w porę udało mu się go złapać. Wypłukawszy usta i obmywszy twarz, wsparł się rękami o umywalkę i pochylił głowę, przymykając wciąż zmęczone oczy. Niewiele brakowało, a zasnąłby na stojąco, choć poirytowanie skutecznie trzymało go na jawie i za nic nie chciało wypuścić.
Sukinsyn ― wymruczał pod nosem na tyle cicho, by jego głos nie wybił się poza obręb łazienki. Zrezygnował ze swojej podpory i ruszył w stronę drzwi, ścierając przedramieniem nadmiar wody z twarzy. ― Powiedz, że cię nie przeleciałem ― rzucił, na powrót wchodząc do pokoju. Na moment zawiesił wzrok na plecach Bernardyna, ale zaraz skupił się na wyłożonym na stół piwie. Przechodząc obok stołu, zgarnął puszkę, by zaraz ulokować się na sporej skrzyni kilka kroków dalej. Oparł się o ścianę i ledwo wyciągnął rękę w stronę leżącego obok kocura, a zwierzak już syknął ostrzegawczo i machnął łapą, starając się wybić ten pomysł z głowy znienawidzonego właściciela. ― Pieprzony niewdzięcznik.
No to macie coś wspólnego. Jaki pan, taki kram, co?
Pociągnął za zawleczkę. Charakterystyczne syknięcie poinformowało, że piwo zostało otwarte. Upił łyk, przemykając zmęczonym spojrzeniem od Ourella do Rhyleih i z powrotem. Nie ma to jak doborowe towarzystwo. W chuj doborowe.
Lepiej się streszczajcie. Wolałbym odespać te kilka nocy przed... ― urwał, w zastanowieniu spuszczając wzrok na podłogę. No właśnie – przed czym? Zaraz jednak zbył to krótkim kręceniem głową i uniósł wzrok na dziewczynę. ― Nieważne. Co jeszcze przyniosłaś i co za to chcesz?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach