Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 20 z 24 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21, 22, 23, 24  Next

Go down

Pisanie 13.03.16 16:35  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Spoiler:

Obserwowałem, jak wciągają szarpiący się obiekt. Chciało jej się buntować? Bawiło ją to? Czy naiwnie i żałośnie miała nadzieję, że jej w czymś to pomoże? No w każdym razie nie miałem niczego przeciwko jej zapieraniu się. Nie lubiłem tych wszystkich tępych strażników. Jak się trochę pomęczę to dobrze im to zrobi. Moja zawiść... może była trochę płytka i prymitywna, no ale co z tego?

Wstrzyknąłem jej mutagenne retrowirusy mówiąc, że to lekarstwo. Miała ona przynajmniej tyle inteligencji, że nie wierzyła, że mówię prawda. Jeśli oczywiście te jej kilka komórek nerwowych można było uznać za "inteligencję". Tylko wzruszyłem ramionami - nie zamierzałem jej przekonywać, że chcę jej pomóc. Bo tak nie było i chyba oboje to wiedzieliśmy.
- Nie chcesz odpowiadać na moje pytania... to nie. Twój wybór. - odpowiedziałem trochę zirytowany.
- Naprawdę prościej byłoby udawać, że chcę Ci pomóc. A Tobie prościej byłoby w to uwierzyć. Takie prymitywne i ograniczone organizmy jak Ty lubią fałszywą nadzieję. - powiedziałem łamanym angielskim. Nie widziałem sensu w dalszej rozmowie, skoro Obiekt nie zamierzał nic mi odpowiadać. Zrobiłem jej kilka podstawowych badań, oddałem jej krew do analizy po czym zwyczajnie wyszedłem z pomieszczenia. Czekało mnie wiele analiz, skomplikowanych komputerowych symulacji do zrobienia. Nie miałem czasu na nic nie wnoszącą dyskusję i próby dogadania się z Obiektem. A ją? Została zapewne ponownie zawleczona do Celi, gdzie zgodnie z moją sugestią włączone odpowiednie promieniowania zwiększające prawdopodobieństwo wystąpienia mutacji. Jeśli ta nie następowała, to w kolejnych dniach scenariusz zapewne się powtarzał: moi pomagierzy podawali jej kolejne dawki retrowirusów, była trzymana w celi poddawanej zwiększonym dawką promieniowania a także narażono ją na chemiczne czynniki mutagenne. Liczyłem, że to pozwoli osiągnąć niezłe wyniki - a jeśliby efekt nie był zadowalający, to w planie miałem dalsze eksperymenty z prądem, który jak się wcześniej przekonałem, miał bardzo interesujące działanie na Obiekt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.16 14:31  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Naprawdę prościej byłoby udawać, że chcę Ci pomóc. A Tobie prościej byłoby w to uwierzyć. Takie prymitywne i ograniczone organizmy jak Ty lubią fałszywą nadzieję.
Prymitywne? Że co proszę?
Leżąc na stole odwrócona w drugą stronę zaszczuta zerwała się nagle z zębami w stronę „lekarza”, lecz w połowie drogi znieruchomiała. Stwierdziła, że i tak facet się odsunie, a ją już w tym momencie zaczęły krępować pasy i dalej go już nie dosięgnie. Zatem wróciła do swojego ułożenia sprzed chwili, ponownie odwracając głowę w drugą stronę.

Następnego dnia nie ujawniły się żadne znaczące efekty poza mrowieniem i swędzeniem. Drugiego także. I trzeciego.
Dopiero tydzień później, rankiem przy podawaniu posiłku przez ten śmieszny otwór w drzwiach coś zaczęło się dziać. Ruff próbując wstać i zabrać „śniadanie” – kolejnej dawki papki – kasz, ryżów i kleików ryżowych – nie mogła podciągnąć się i stanąć na dwie nogi.
Powodem było działanie mutagennych wirusów z genomami końskimi. Zamiast smukłych kobiecych wdzięków pojawiła się dupa jak szafa z dwoma zakończonymi kopytami girami. Ciężkie to jak u krowy, nieporęczne jak fortepian do przesunięcia. I jeszcze te dwie nogi, które jakby same siebie chciały kopać. Jedno kopyto ocierało się o drugą nogę, pozbywając ją w tym miejscu sierści. Odwróciła się, by zobaczyć, co jej tak ciąży.
– O kurwa… – Rzekła sama do siebie, widząc strzępki materiałów po ciuchach leżących dookoła i swój nowy zad, zza którego majtał dobrze znany z wcześniej ogon porośnięty piórami. Bardzo chętnie chwyciłaby się za głowę, ale nie miała jak podtrzymać reszty ciała rękami. Zgrzała się momentalnie. Miała ochotę panikować w pierwszej chwili i kiedy już miała się wydrzeć zdała sobie sprawę, że to nic nie zmieni. Niepotrzebnie narobi hałasu, a wtedy zbiegnie się gromada naukowców, a wśród nich ten jełop i będzie mogła pożegnać się ze swoją samotnią w celi. Nabrała kilka razy głęboko powietrze w płuca i próbowała się odpowiednio przesunąć do drzwi i sięgnąć z nich żarcie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.16 19:25  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Tylko złośliwie się uśmiechnąłem, widząc reakcję Obiektu. Ta, tak samo jak i sama „pacjentka”, była prymitywna i przewidywalna. A ja spodziewając się jej dużo wcześniej, zdecydowałem o przykuciu „podopiecznej” do fotela. Chwilę po podaniu opuściłem laboratorium aby udać się do gabinetu i spokojnie porobić parę symulacji i badań. Za to praca nad Obiektem dalej trwała – ten zgodnie z przygotowanym wcześniej planem dostawał dawki odpowiednich retrowirusów i promieniowania.

Kilka dni później, dostałem telefon z laboratorium, że Obiekt zgodnie z planem uległ mutacji. Ogromnie tym zaintrygowany, skierowałem swoje kroki w stronę miejsca, gdzie ta przebywała. Zjechałem na odpowiednie piętro, podchodząc do pomieszczenia znajdującego się obok jej celi, aby widzieć ją przez szybę i kraty. Wpatrzyłem się w Obiekt szeroko otwartymi że zdziwienia oczami. No, musiałem przyznać, że zmiany robiły wrażenie. Szybko się opanowałem i przybrałem maskę profesjonalnej obojętności. No bo przecież wszystko szło tak, jak zostało zaplanowane. Nie mogłem sprawiać wrażenia zaskoczonego. Mimo, że tak częściowo było – w końcu nigdy nie wiadomo, jak się powiedzie każdy pojedynczy eksperyment. No w każdym razie wyglądało na to, że idzie wszystko w dobrą stronę.
- Witaj Obiekcie. – przywitałem się po angielsku, chociaż mimo tego nie byłem pewien, czy mnie ona rozumie. W końcu zmiany postępowały coraz mocniej, mogąc powodować albo kompletne zdziczenie, zezwierzęcenie albo niesamowitą poprawę inteligencji – oba te przypadki się w przyszłości zdarzały i każdy z nich miał swoje wady i zalety. Jak było teraz? Musiałem się starać to oszacować.
- Rozumiesz, co do Ciebie mówię? Słyszysz? Porusz ręką. – rozkazałem, robiąc w międzyczasie zapiski w elektronicznym notatniku. Widziałem, że zad i tylne nogi mocno nabrały masy, w dużym stopniu zmieniając również autonomię, układ kostny i zapewne również sposób poruszania się. Z przednimi dopiero zaczynało się podobnie dziać. No, było to niesamowicie intrygujące i byłem niezmiernie ciekawy, co będzie się dziać dalej. Póki co wysłałem dwóch pomagierów, którzy rzucili się na Obiekt, która wciąż miała kajdany na przednich rękach, które (chyba?) jeszcze nie uległy zniszczeniu z powodu zwiększania masy Obiektu, po czym starali się ją jakoś przytrzymać na tyle, by pobrać jej krew. Czy im się to udało? Mnie to nie obchodziło – najwyżej ją czymś uśpią czy sparaliżują – mają próbkę zdobyć. Ja wróciłem do siebie rozkazując kontynuowanie tego, co obecnie było wykonywane. Oprócz mutagenów zaleciłem również dodawanie hormonu wzrostu i sterydów na przyrost masy. O ile mój szczur laboratoryjny był chudy, jako dziewczyna, to zaczynał mocno przybierać na wadzę, więc musiałem mu podawać odpowiednie środki, by zapewnić zrównoważony, równy rozwój masy mięśniowej. Oczywiście znacznie zwiększyłem dawki pokarmu zmieniając i formę jego podawania tak, aby był odpowiedni dla wszystkich organizmów wschodzących w skład jej genomu. Po chwili wyszedłem, wracając do swojego gabinetu. Za kolejne kilka dni miałem wrócić mając nadzieję, że do tego czasu budowa a także charakter Obiektu się wystarczająco dobrze ustabilizują.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.16 23:31  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Witaj obiekcie?!
Ruffian zastrzygła uszami. Dokładnie słyszała te dziwaczne słowa powitania. Ale w jakim celu były wypowiedziane w tak oficjalny sposób? To nie był szpital, aby witać się w taki sposób. Naukowiec mógłby sobie oszczędzić już tego czczego gadania. Gdyby ona była w podobnej sytuacji, nie witałaby się ze swoimi szczurami. Albo nie robiłaby tego w taki stosunkowo uprzejmy sposób.
(…) Porusz ręką.
Poruszyła lewym uchem.
Po chwili do celi wlazło dwóch specowych idiotów w celu pobrania próbek do badań. Wymordowana, zajmując jedną trzecią celi, próbowała się jakoś okręcić w przeciwną stronę, ale ślizgające się kopyta nie ułatwiały tego zadania. Poza tym, nieproporcjonalna sylwetka także nie służyła przy dźwignięciu się i zmiany położenia. No ale zawsze można bronić się inaczej, tak więc rzuciła się z zębami na tyle, ile była w stanie. Starała się kopać tylnymi girami. Niewielki przyniosło to skutek, ponieważ dość szybko została obezwładniona i czy tego chciała czy nie, próbkę i tak od niej pobrano.
W ciągu kolejnych kilku dni zmiany postępowały. Podczas ostatniej nocy wymordowana znowu przeżywała atak, podczas którego towarzyszyły wyładowania elektryczne. Lampy były ich głównym źródłem. Żarówki pękały, mieniły się iskry. Z celi wymordowanej wydobywały się znowu dźwięki jak przy egzorcyzmach, czy obdzieraniu koguta z piór na żywca.
Wewnątrz celi odbywała się istna szarpanina z.. samą sobą. Powstała kreatura, przypominająca w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach konia, iskrzyła się niczym żarzący pręt. Jej radioaktywny mięsień sercowy rozprowadzał po ciele jaśniejącą w żyłach krew, przez co wymordowana znów świeciła się niczym lampa światłowodowa. Trzepała i szarpała wyrośniętymi skrzydłami. Biła nimi o ściany. Tłukła kopytami o posadzkę, biła tylnymi kończynami w kraty. Strzelała na prawo i lewo ogonem. Rzucała łbem jak wściekła. Cała pokryta była w ogromnej ilości śluzu podobnego swoją formułą do płynów fizjologicznych.
Atak ustał dwie godziny później, gdy całe oświetlenie w kondygnacji wysiadło. Sparaliżowane ciało pogrążone w konwulsjach opadło na podłogę. Wyrośnięte skrzydła zaczęły powoli znikać trawione powolnie niczym kartka papieru zżerana w różne wzory. Ranem został po nich tylko popiół i pióra osadzone na smoliście czarnym kłębie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.16 19:02  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Interwencja Losu.

To był moment, kiedy Ruffian poczuła nieopisany przypływ złości, wściekłości, wręcz szału. Wszelkie zewnętrzne bodźce przestały na nią działać, wszystko dookoła stało się głuche, oddzielone grubą, niewidzialną ścianą. Liczyło się tyko jedno: Niszczyć i zabijać.

Szał wywołany Poziomem E. Czas trwania 6 postów. Bądź do spacyfikowania.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.04.16 1:28  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Rano Ruff zaserwowała powtórkę ubiegłej nocy. Tym razem ataki wścieklizny nie były spowodowane licznymi przemianami zachodzącymi w organizmie, lecz  istną dziczą zakorzenionego wirusa. Koński mutant ledwo zanim jeszcze zdołał otworzyć oczy już miał podwyższone tętno. Po otworzeniu ślepiów niegramotny , ważący przeszło pół tony czworonóg dźwignął się ociężale  i stanął finalnie na czterech nogach. Otępiała głusza rozchodząca się w mózgu, szum w uszach i dziwne, nieopanowane skurcze mięśni w girach wpływały na jeszcze większe rozdrażnienie wymordowanej. Do tego ta ciasnota. Ruffian jako kobyła była w stanie jedynie obracać się za swoim ogonem jak pies. A robiła to wyjątkowo niespokojnie. Wręcz dreptała. Widać było, że coś jest nie tak. Widać było, jak kumuluje się w niej jakaś energia. W tym wypadku najwyraźniej ewidentny brak cierpliwości, bądź szał spowodowany warunkami, w jakich się znajduje.
W końcu, w pewnym momencie stanęła w miejscu. Nadsłuchiwała. Ciszy. Tudzież szumu dudniącego jej w uszach, po czym ponownie zaczęła dreptać z zamiarem wyrządzenia komuś krzywdy. Kiedy jednak nikt nie zjawiał się, by obadać sytuację, wymordowana zaczęła wyżywać się ponownie na ścianach, kratach i szkle. Znowu zaczęło się nerwowe bicie nogami o drzwi i kraty, które powoli zaczynały się odkształcać i ulegać sile kreaturze z piórami na kłębie.
Z celi wydobywały się dziwne dźwięki zarzynanego ptactwa - rozszarpywanego drobiu przez lisa. Później dochodziły odgłosy ewidentnie wyważanych drzwi. Czyżby wymordowana będąca w takiej furii rzeczywiście była zdolna do racjonalnego myślenia i próbowała wydostać się drzwiami?

Szał wywołany stopniem zaawansowania wirusa 1/6
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.16 23:45  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Przez kolejne dni nie pojawiałem się w części laboratorium, gdzie mój Obiekt był przetrzymywany. Moi ludzie doglądali go, przesyłali mi raporty, przekazywali próbki do analizy… więc po co i ja miałbym się tam niepotrzebnie pojawiać? Wolałem ten czas zdecydowanie lepiej zagospodarować, zajmując się pewnymi symulacjami w naszych centrach obliczeniowych, zapoznając się z literaturą dotyczącą zmian w genach a także konsultując się z innymi specjalistami. W końcu jakieś 11 wieków temu skończył się czas, gdy pojedynczy naukowiec był w stanie coś działać. Od czasu komputerów i wzrostu złożoności problemów, odkrycia były przeważnie wynikiem grupowej pracy całych zespołów złożonych z licznych naukowców.

W nocy smacznie sobie spałem, śniąc o łańcuchach DNA, który akurat ulegały replikacji. Obserwowałem, jak helisa się rozdzielała, nici się prostowały i dołączały się do nich poszczególne cząsteczki. A tu nagle gdzieniegdzie pojawiały się jakieś przekłamania w całym procesie, mutacje. Naprawdę był to interesujący sen… gdy nagle wybił mnie z niego jakiś przerywały, głośny dźwięk. Potrzebowałem dosłownie kilku sekund, by zrozumieć co to znaczy. Natychmiast zerwałem się z łóżka, odbierając telefon. Tak, dzwonili z laboratorium. Czym prędzej narzuciłem na siebie biały kitel laboratoryjny, wybiegłem ze służbowego mieszkania na terenie kompleksu i pognałem do miejsca, gdzie mój Obiekt był przetrzymywany… co było o tyle ciężkie, że już po kilkuset metrach dostałem zadyszki. Tak, stanowczo miałem za mało ruchu.

Po dobiegnięciu na miejsce, okazało się, że Obiekt przeżyła atak. Przeglądnąłem na szybko raport, jaki otrzymałem do ręki od asystenta – później planowałem obejrzeć jeszcze nagrania z kamer, które przetrwały atak, umieszczonych poza klatką Faradaya, którą było otoczone miejsce przetrzymywania Obiektu. Podszedłem do pomieszczenia monitoringu, zerkając na powstały obiekt przez ekrany i ocalałe kamerki. Koń. Bardzo interesujące. Świecący. Ciekawe, co było tego powodem? Radioaktywność? Pewnie w dużym stopniu tak. Licznik Geigera wskazywał podwyższone promieniowanie. Widząc zachowanie obiektu póki co wstrzymywałem się z wejściem do środka. Zamiast tego przyglądałem się z pomocnikami zmianą, jakie zaszły w obiekcie, a które to zmiany były bardzo… intrygujące. Zamieniła się prawie że w prawdziwego konia… no nie licząc skrzydeł, świecenia i paru innych zmian fizjologicznych. Zanotowałem w notatniku elektronicznym informację o skrzydłach, zmianach mięśniowych, zastanawiając się ustawicznie nad tym, czy byłaby ona w stanie unieść jeźdźca. No i kolejne pytanie, to czy umie ona latać? A jeśli tak, to z jakim obciążeniem? Jednostki lotnych łuczników konnych rażących cele z powietrza? Nie wyposażeni w nowoczesną broń, elektronikę ani większe ilości metali byłyby niewykrywalne dla większości detektorów, łatwe do pomylenia z łańcuchem ptaków. Tworzyło to naprawdę wiele możliwości. Niestety, gdy atak się skończył, to i skrzydła znikły. Bardzo, bardzo źle. Byłem ciekawy, czy dałoby się wymusić, aby zostały one na stałe? Jakaś farmakologia, dalsze zmiany, może dodanie trochę ptasiego DNA? Byłem pewien, że warto byłoby trochę poeksperymentować. Na razie opuściłem kompleks, planując tutaj wrócić kolejnego wieczoru, aby obserwować ponowny przebieg jej ataku.

Kolejnej nocy, odpowiednio wcześniej, usiadłem z notatnikiem elektronicznym, uważnie obserwując Obiekt z pomieszczenia monitoringu. Jak przewidziałem, ponownie pojawiła się ta sama nerwowość, wściekłość jak poprzedniej nocy. Podniosła się z ziemi… po czym zaczęła kopać drzwi. Tym razem jeszcze silniej. Z jakichś powodów była wściekła i zdecydowana się uwolnić. Czy możliwe, że logicznie myślała? Czy to przypadek, że skupiła się na drzwiach a nie ścianie? Nie byłem pewien. Problem był znacznie inny, większy – wytrzymałość drzwi była wyliczona, aby powstrzymać wściekły i naprawdę silny obiekt ważący w skrajnych przypadkach koło 100 kilogramów. Klacz… ważyła znacznie więcej. Byłem prawie pewien, że przekraczała pół tony. Czyżby drzwi zaczynały powoli puszczać? Momentalnie oblał mnie zimny pot. Ogromna bestia biegająca po moim laboratorium? To nie mogło skończyć się dobrze! Trzeba było ją koniecznie powstrzymać! A następnie znaleźć jej odpowiednią, znacznie większą i mocniejszą celę. Ale na razie… na razie trzeba było ją spacyfikować. Nacisnąłem guzik alarmowy, aby wezwać posiłki. Oprócz moich dwóch pomagierów wkrótce pojawiła się czwórka żołnierzy. Szybko opisałem im sytuację oraz to, że trzeba ją jakoś powstrzymać. Ale bez ran i najlepiej bez użycia środków usypiających, otępiających i paraliżujących. W końcu w trakcie trwającej mutacji środki farmakologiczne mogłyby zadziałać nie całkiem zgodnie z przeznaczenie, doprowadzając Obiekt do zapaści, zawału a nawet śmierci. A tego nie chciałem! Nie w momencie, gdy eksperyment zaczynał przynosić ciekawe wyniki. Należało sobie poradzić przy użyciu naturalnych, tradycyjnych, starodawnych by nie powiedzieć starożytnych metod… czyli lassa. Czy takie rzeczy wchodziły w szkolenie jednostek żołnierzy? Zwykłych oczywiście nie. Na szczęście oddziały skierowane do ochrony laboratorium miały dodatkowe wyszkolenie. A czwórka żołnierzy? Chyba powinna bez problemów poradzić sobie z delikatnie wkurzonym kucykiem. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Ustawili się więc przy wyjściu, chwytając lassa, po czym zwolniłem przycisk otwierania drzwi. Niestety, już znacznie zniszczone nie otwarły się same, ale zwolnienie blokady spowodowało, że przy kolejnym uderzeniu rumaka, te otwarły się na oścież, pozwalając Obiektowy wypaść do przestronnego holu, wprost na czekających żołnierzy. Dwójka z nich starała się zarzucić lassa na szyję mutanta, podczas gdy pozostali skupili się na nogach, celując w przednie i tylne. Komu się udało, ten gwałtownie ściągnął sznur, próbując doprowadzić do wywalenia się Obiektu… ale ile lass udało się uniknąć Wymordowanemu? Wystarczająco wielu, aby był w stanie ustać? Jeśli tak, to naprężono lassa, próbując go poddusić i utrzymać w miejscu. Udało się go powalić? To próbowano przygnieść go do posadzki, skupiając się na głowie, by bestia nie mogła gryźć, jednocześnie starając się związać parami osobno przednie i osobno zadnie nogi. Pytanie tylko, na ile żołnierze poprawnie oszacowali siłę Obiektu, a na ile jej nie docenili.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.16 4:52  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Owszem, była zdolna do racjonalnego myślenia. W końcu jaki głupi nie wiedziałby, że wchodzi się drzwiami? Którędy przychodzi pan, by nakarmić pupila? Którędy wychodzi się na spacer, jak nie drzwiami? No bo chyba nie oknem, co nie?
Potężne metalowe drzwi do celi po zwolnieniu stalowych bolców wciśniętych w drugą ścianę zwolniły, przez co czarna kreatura z początku zachwiała się na nogach, niemal nie siadając i nie wylewając się zadem z celi. Zaraz potem dźwignęła się, wykręciła i stanęła na dolnej części powyginanych drzwi.
Na zewnątrz czekała już na nią orkiestra powitalna, dzierżąca zamiast wdzięcznych smyczków karabiny, a zamiast fletów – lassa. Dziki rumak jednak nie spoglądał na wyposażenie dżentelmenów, lecz na to jakiej są postury i gdzie są rozmieszczeni. Byleby jakoś dorwać się do ich skóry. Jednakże aby to uczynić potrzebna była jakaś siła i prędkość. Tak więc rozwścieczona wymordowana w brykającym galopie ruszyła naprzeciw, powodując małe zamieszanie, w którym to wykonując niezgrabne i dzikie piruety, próbowała to szarpnąć, to kopnąć, to ugryźć któregokolwiek z żołnierzy. Widząc lassa wiedziała, że łeb musi chować, tak więc unikając lin spuściła głowę i trzymała pomiędzy przednimi nogami. Ten manewr nie przeszkodził w dalszym wykonywaniu piruetów, w którym to jednak udało jej się dorwać jednego żołnierza. Podczas szamotaniny i ciągłego strzelania w powietrzu sznurami, jeden mężczyzna nie zauważył zmienionej pozycji wymordowanej, przez co odbił się od jej uda i trafił na ścianę. Kątem wnikliwego i rozwścieczonego oka wymordowana zarejestrowała to, co dzieję się koło jej zadu. Drugiej takiej sytuacji nie będzie i dlatego nie mogła jej przepuścić. Cofnęła się zadem bliżej opartego o ścianę, aczkolwiek siedzącego na podłodze nieszczęśnika, którego z impetem nadepnęła obiema tylnymi kończynami, wynikiem czego słychać był donośny trzask. Zaraz po tym wykręciła się muskając żołnierza pierzastym ogonem i tak jak do tej pory – przeciwnie do ruchu wskazówek zegara – powtarzając piruet odwróciła się do niego przodem, łapiąc zębami za ramię i szarpiąc jak hiena dopiero co wywalczoną padlinę. Ranny mężczyzna opadły na skutek szoku i bólu z sił, nie mógł zbyt wiele zrobić, jak poddać się szarpaniu stojącej nad nim i pastwiącej się kreatury. Owszem, chwycił się za grzywę na spuszczonej szyi i próbował ciągnąć. Może chciał się podciągnąć? Tak czy siak nic mu to nie dało. Wręcz przeciwnie, gdyby Ruff tylko cokolwiek czuła, mogłoby to jeszcze bardziej ją rozwścieczyć, lecz jej skóra będąca niewrażliwa na dotyk – nic nie odebrała jako bodziec.
Po krótkim czasie takiego intensywnego szarpania rozległ się kolejny trzask, a zaraz po nim Ruff czuła, jak w zębach dzierży bezwładną kończynę, trzymającą się jeszcze człowieka dzięki mundurowi. Wtedy też jeden z żołnierzy będących z tyłu pociągnął za sznur. Ruff obaliła się jedną przednią nogą i niemalże runęła na rannego. Tak, podczas skierowania się do przygniecionego pod ścianę mężczyzny, jednemu z żołnierzy udało się zapętlić lasso na prawej przedniej kończynie. Podczas gdy wymordowana zajęta była szarpaniem przygniecionego do ściany nieszczęśnika, ten z tyłu próbował ciągnąć, jedynie przesuwając jej nogę, którą co jakiś czas dostawiała. Jednak trzask kości na chwilę rozkojarzył konia, co było idealną okazją do ściągnięcia sznura. Teraz Wymordowana dźwignęła się ponownie, z obolałym nadgarstkiem. I rozjuszona glebą miała już iść niczym taran w agresywnym kłusie na prowodyra tego upadku, gdy nierozważnie podniosła łeb i las lass oplątał szyję, ciągnąć na wszystkie strony. Zaczęła szarpać głową i wierzgać, próbując znów się obracać. Teraz można było się jej przypatrzeć bardziej wnikliwie, gdyż pod światłem sierść wymordowanej przypominała bardziej ciemnoszary kolor, aniżeli smoliście czarny.

Szał wywołany stopniem zaawansowania wirusa 2/6
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.05.16 20:11  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Obserwowałem, jak bestia rozwaliła drzwi z celi… no i nie wyglądała na zbyt zadowoloną. Albo takie przynajmniej miałem wrażenie. Żołnierzy mocniej zacisnęli ręce na lassach, przygotowując się do próby spętania Obiektu. Ten zgodnie z oczekiwaniami wypadł po chwili w drzwiach galopując wprost na moje „mięso armatnie”, jeślibym chciał przyjąć terminologię tej grupy zawodowej, za która zdecydowanie nie przepadałem. Lassa poleciały w stronę brykającej bestii… ale ta nie była tak głupia, jak się spodziewałem. A może była głupia, tylko działała z intuicją zaszytą w końskich genach, jakiej jej przekazano? Mogło być i tak. W każdym razie mało optymistycznym faktem było to, że udało jej się uniknąć sznurów, chowając łeb niemalże pomiędzy przednimi nogami, w trakcie swojej szaleńczej galopady. Po chwili jeden z żołnierzy oberwał. Odbił się od Wymordowanej, przewracając się na ziemię. Jego koledzy próbowali mu pomóc – wiadomo, braterstwo broni i takie tam głupoty, o których słyszałem, a które dało się wykorzystać do zmuszania w większym stopniu żołnierzy do poświęceń. Niestety teraz i to nie wystarczyło, bo po chwili żołnierz został podeptany a następnie pokiereszowany zębami, zmieniając się niemalże w krwistą papkę. Śmierć na miejscu. Obserwowałem to z przerażeniem? Raczej z obojętnością, zimną fascynacją, notując wszystko w pamięci. Dla mnie w końcu żołnierz był tylko komórką w Excelu na zakładce ze stratami sprzętu. Ważniejsze było zapoznanie się z możliwościami Obiektu, a walka z żołnierzami była znakomitą okazją aby się przekonać o możliwości Bestii. Oczywiście, przerażała mnie możliwość uwolnienia się Obiektu, jego śmierci czy niebezpieczeństwo tego, że i ja zginę. By tego uniknąć nieznacznie przesunąłem się bliżej wyjścia by w razie czego być w stanie wybiec, wcześniej naciskając guzik awaryjny i spuszczając metalowe kurtyny aby odciąć tę część laboratorium od reszty. Chociaż wciąż miałem nadzieję, że taka konieczność nie wystąpi. Nadzieję na to dawało to, że jeden z żołnierzy w końcu zarzucił lasso na prawą przednią nogę obiektu, ściągając sznur i doprowadzając do upadku. Gdy ta wstała i chciała się na niego rzucić, to kolejne lasso nadleciało, opadając na szyję. A później kolejne. Mieli ją!

Co prawda jeden z żołnierzy został wyeliminowany, ale pozostała trójka trzymała obiekt dwoma lassami za szyję i trzecim za przednią prawą nogę. Po chwili skoczyli im pomóc również moi dwaj pomagierzy. Lassa oplatające szyję zostały gwałtownie ściągnięte, podduszając Obiekt i na pewno odbierając mu w ten sposób część sił, zmniejszając wolę walki, jak przewidywałem. Po przeciwnej stronie od wierzgającego konia, żołnierz z pomagierem szarpnęli również za lasso zaciśnięte na nodze. Liczyli, że w ten sposób Obiekt powinien się w końcu wywalić. Dwaj pomagierzy przejęli dwa lassa od dwóch żołnierzy, z których jeden rzucił się na Obiekt, przyciskając mu szyję całym swoim ciężarem do ziemi, w razie sukcesu drugi pobiegł, aby mu pomóc. Koń z przygniataną szyją nie jest w stanie powstać ani gryźć a zasięg nóg uniemożliwia trafienie osoby znajdującej się na szyi. Trzeci z żołnierzy wziął jakiś spory worek, próbując go nałożyć na łeb Obiektu, aby następnie obwiązać go linami, uniemożliwiając gryzienie, wąchanie, czy patrzenie. Z kolejnych sznurów zrobił pętle, w którą starał się złapać przednie nogi bestii, aby następnie ściągnąć linę i ciasno związać przednie nogi ze sobą. Następnie starał się to samo zrobić z dużo silniejszymi zadnimi nogami, również próbując złapać je w pętle, te gwałtownie ściągnąć by ciasno obwiązać tylne nogi ze sobą. Jeśli mu się udało, to Obiekt był niemalże unieruchomiony. Chociaż pewnie dalej próbował się rzucać, wierzgać, kopać związanymi nogami. Wszyscy odeszli od niego na bezpieczną odległość, z obawą obserwując Obiekt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.16 11:19  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
To już drugi raz, gdy rozjuszone i rozgorączkowane z wściekłości cielsko wylądowało na posadzce, lecz tym razem było łatwiejsze do opanowania, gdyż nikomu nie wadziły żadne skrzydła, jak miało to miejsce przy wcześniejszych atakach.
Wymordowana, przygnieciona do podłogi wielkim dupskiem żołdaka, niestety nie mogła wykonywać niemal żadnych ruchów szyją, ale za to nie głową, którą intensywnie niwelowała każdorazową próbę zapanowania nad swoim łbem. Cieknąca piana z pyska o zapachu topionego metalu i stale trzaskające o siebie zęby stanowiły skuteczną obronę przed wszędobylskim łapskiem któregoś z tych idiotów. Nikt nie byłby tak głupi, by wsadzać rękę w obręb zasięgu tego wściekłego pyska.
Także spętanie nóg nie było proste. Klacz wierzgała żywiołowo, uniemożliwiając nawet podejście do kończyn. Nie wdziała, gdzie celuje, ale to nie było istotne. Ważne, że wierzgające na oślep giry uniemożliwiały ich spętanie. W pewnym momencie odbiła je od podłogi z jednej strony i przerzuciła się na drugą, obracając się na drugi bok. Odzyskawszy nieco siły spróbowała się dźwignąć po raz kolejny, gdyż przez wykonanie poprzedniego manewru przerzucenia nóg żołnierz siedzący na szyi stracił pewność siebie powstając na kolanach i tym samym tracąc swoją przewagę. W tym czasie, uzyskując większy zasięg zęby Ruffian wycelowały w udo żołdaka, lecz czy zdołały przebić się przez jego umundurowanie? Klacz oparła ciężar na lewym łokciu i gwałtownie próbowała ponownie podnieść głowę, teraz celując nie tyle w udo, co w bok lub w rękę swojego niedoszłego jeźdźca.

Szał wywołany stopniem zaawansowania wirusa 3/6
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.06.16 13:41  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 20 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Spoiler:

Na szczęście Obiekt wylądował na posadzce, to niejako było pewnym sukcesem. Kolejni żołnierze sprawnie przygnietli bestie do ziemi… i na tym w zasadzie skończyły się ich sukcesy. Chapanie zębów na wszystkie strony skutecznie uniemożliwiało zarzucenie worka na łeb, a żywiołowe machanie kończynami nie pozwoliło na ich spętanie. Na domiar złego żołnierze skupieni na kolejnych nieudanych próbach zbyt późno zorientowali się, co Obiekt próbuje zrobić, i nim zdążyli zareagować, klacz przerzuciła nogi, przewracając się na drugi bok. Żołnierz, obciążający jej szyję, zleciał w tym momencie – po chwili dosięgły go zęby klaczy, która z całej siły zacisnęła je na jego udzie. Jeśli miała uzębienie jak normalny koń, to nie miała ona kłów a zęby były raczej przystosowane do rozdrabniania i miażdżenia pokarmu, a nie rwania mięsa na kawałki. W takiej sytuacji mocne wojskowe spodnie nie zostały przerwane ale sama siła ugryzienia wystarczyła, do sprawiania ogromnego bólu, powstania sporego krwiaka. Gdyby gryzła w łydkę, mogłaby uszkodzić kość czy naderwać ścięgno, ale umięśnione udo było za grube, by koński pysk o małej rozwartości był w stanie go mocno pokiereszować, a z powodu spodni siła ugryzienia rozeszła się po większej powierzchni - nie było to punktowe ugryzienie. Żołnierz odskoczył, unikając kolejnego ugryzienia a w tym momencie pozostali, którzy wciąż mieli lassa, które były zaciśnięte na szyi i przedniej nodze klaczy, gwałtownie je ściągnęli, reagując odruchowo, trochę panicznie, ale przynajmniej nie pozwalając jej wstać. Jeden z pomocników naukowca nawet spróbował zarzucić pętlę na zadnie nogi w momencie przewracania się klaczy na drugi bok, ale czy trafił chociaż na jedną nogę? Żołnierze i pomagierzy gwałtownie odskoczyli do tyłu, wszyscy ściągając liny, naprężając je, by ponownie poddusić obiekt, pociąć mu nogę na której od początku było przywiązane lasso. I co teraz?
- Płachta. Dawać jakąś płachtę. By bestia nie gryzła! – krzyknął ten, który poczuł siłę jej zębów. Zwijał się z bólu kawałek dalej, nie będąc w stanie ustać na uszkodzonej nodze. Drugi żołnierz przekazał lasso pomagierowi i chwycił koc gaśnicy, który oczywiście był na wyposażeniu laboratorium. Zarzucił go na klacz, starając się jej przykryć szyję. Ponownie się na nią rzucili, starając się kolejny raz obciążyć jej szyję, owinąć cały koc dookoła jej łba i szyi, wszystko mocując grubą taśmą typu „duck tape” i sznurami. To było skuteczniejsze niż worek? Koc dało się zarzucić z większej odległości mimo prób gryzienia. A jeśli im się udało, to ponowili próbę spętania nóg, zarzucając pętle na przednie, ściągając ją i ciasno wiązać… a następnie starali się to samo zrobić z mocniejszymi zadnimi nogami. Wcześniej nie docenili kobyły – ale teraz mieli zamiar nie popełnić drugi raz tego samego błędu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 20 z 24 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21, 22, 23, 24  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach