Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 22 z 24 Previous  1 ... 12 ... 21, 22, 23, 24  Next

Go down

Pisanie 14.11.16 21:10  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Udało się. Naukowiec będzie teraz chodził przez kilka dni z obrzękiem po ugryzieniu na ręku. Niech ma pamiątkę po swoim naukowym „dziecku”. Niektórym naukowcom zdarzało się przywiązywać do obiektów swoich badań i nazywać je pieszczotliwie dziećmi.
Po kilku chwilach ku zdziwieniu wymordowanej, zamiast się rozejść po przejawie agresji z jej strony, wszyscy zbili wokół się niej. Z tłumu wyłonił się jakiś zaklinacz koni, próbując założyć jej ogłowie. Wymordowana przeświadczona o swojej wyższości nad tą całą hałastrą dała się głupio podejść. Z początku miała mocno zatrzaśnięte zęby, ale później chłop wsadził palce w kącik wargi, podrapał ją po języku i drażniące uczucie kazało paszczę rozewrzeć, co nasz „zaklinacz” natychmiastowo wykorzystał.
Co? No ale jak?!
Podjęła próbę wyplucia wędzidła, jednakże „zaklinacz” mocniej przytrzymał za metalowe kółka w przeciwną stronę, ciągnąc do konia, więc ten plan nie wyszedł. Wymordowana pociągnęła głową do przodu z zamiarem gwałtownego cofnięcia łba i w ten sposób pozbycia się metalowego ustrojstwa z paszczy, jednak wraz z szarpnięciem głową, ochotnik trzymając ogłowie pociągnął je w drugą stronę i w ten sposób łatwo je naciągnął, zahaczając z tyłu o uszy. Gdy wymordowana właśnie przechodziła atak szoku, zaklinacz dokończył dzieła i dopiął wszystkie paski i klamry jak najciaśniej.
Co?
Stała jak wryta z wędziłem w pysku. Zakłopotana i bezradna przejechała raz językiem po metalowej powierzchni łamanego wędzidła od spodu. Zastrzygła uszami, zatrzasnęła zęby i wydęła nozdrza. Stała w bezruchu czekając nawet nie wiadomo na co, gdy za wodze krótko chwycił ją naukowiec. Zadzierała łeb, ciągnąc wodzami parę razy. Może wyrwie laborantowi tą delikatną rękę.
Pod siodłem? Jak on sobie to wyobraża?
Koń zombie zerknął na zadowolonego z siebie bruneta, po czym odwrócił się w przeciwną stronę i zaczął z nudów mielić językiem łamany metal.

Użycie mocy: teleportacja. Przerwa pomiędzy następnym użyciem 4/7
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.11.16 18:01  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Cóż, zawsze nam powtarzano, że nauka wymaga poświęceń. To, że zostałem przez swój Obiekt ugryziony tak naprawdę nie należało do zbytnio uciążliwych obrażeń, a przynajmniej przypominało mi o koniecznej ostrożności. A także o tych, którzy poświęcali się w imię nauki, płacąc za to często zdrowiem, bo pewne testy wykonywali na sobie – chociażby Marie Skłodowską i Pierre Curie, którzy ponad tysiąc lat temu eksperymenty z radioaktywnością przypłacili życiem. Na szczęście w dzisiejszych czasach technika a przede wszystkim procedury poszły do przodu i jeśli trzeba było poświęcić czyjeś życie, korzystano zwykle z mniej przydatnych osób niż naukowcy. Na przykład z takich żołnierzy, których dało się łatwo i tanio zastąpić. I z „zaklinaczy koni”, którzy byli może drożsi i trudniejsi do zastąpienia od żołnierzy, ale i tak tańsi niż naukowcy, którzyśmy byli elitą narodu i którzyśmy musieli kształcić się przez wiele lat. I właśnie tego zaklinacza koni obserwowałem przy pracy ciesząc się, że sam się nie musze tym zajmować. W każdym razie ugryzienie, mimo że bolesne, nie było niebezpieczne… a ja z tym większą radością mogłem obserwować, jak wynajęty „zaklinacz” radzi sobie z tą złośliwą i wredną klaczą. Ciasno zapięte paski od nachrapnika uniemożliwiały jej otwarcie pyska, a ja śmiało mogłem do niej podejść, chwytając ją krótko za wodze, nie musząc się obawiać kolejnego ugryzienia. Klacz szarpała głową – rzuciło mną mocno, ale ona również musiała to odczuć– w końcu wędzidło nieprzyjemnie wbijało jej się w kąciki pyska.
- Oj, nie denerwuj się tak kucyk, nic Ci to nie da. – odpowiedziałem jej po angielsku, gładząc ją po głowie. Odsunąłem się od niej, a moi ludzie ponownie się nią zajęli.

Obiekt miała nogi przykute do posadzki, by nie sprawiała problemów, więc zaklinacz razem ze swoim asystentem, bez problemu założyli jej na przednie i zadnie nogi tak zwane „pęta”, czyli kolokwialnie mówiąc kajdany. Dzięki temu nie mogła praktycznie kopać, galopować ani zbyt szybko chodzić – w końcu łańcuszek łączący obie przednie nogi i kolejny łączący obie zadnie, dość mocno jej to utrudniały. Wtedy też dopiero zdjęto okowy mocujące jej nogi do posadzki – więc chodzić mogła – o ile oczywiście nie stawiała zbyt szeroko nóg. Próba dajmy na to stanięcia dęba szybko skończyłaby się utratą równowag i upadkiem. Zaklinacz zaczął ją prowadzić do sąsiedniej hali, która została wysypana miękkim piaskiem, aby służyć za ujeżdżalnie. Jeśli klacz protestowała, to jego asystent wyjął starodawny bacik jeździecki i walnął ją nim w zad, by zmusić Obiekt do ruchu do przodu. Ja ruszyłem w bezpiecznej odległości za nimi, eskortowany przez dwójkę laborantów i czterech żołnierzy, którzy nie za bardzo wiedziałem, po co by mi byli potrzebni. Stanąłem za jakimś ogrodzeniem i obserwowałem, jak zaklinacz trzyma klacz za wodzę podczas gdy asystent zarzuca na nią siodło, ciasno zapinając paski od popręgu. Jeśli Obiekt protestował, to zaczekali chwilkę, aż się uspokoi. Jeśli czas nie był wystarczający, aby ją przekonać do spokoju, to oberwała kilka razy batem po zadzie, grzbiecie, szyi i głowie. Miała się słuchać! W przypadku normalnych koni stosowano raczej łagodne środki, szukano zgody, bo nierozumne zwierzęta i tak nie pojmowały, gdy za coś dostawały. Z Obiektem było inaczej – wciąż w jakimś stopniu była rozumna, więc mogła szybko się przekonać, że sprzeciw wiąże się z bólem. A dzięki jej zdolnościom regeneracyjnym, dwójka wynajętych ludzi mogła ją mocno lać – ewentualne rany szybko się zagoją. Jeśli klacz w końcu się uspokoiła, to zajeżdżasz spróbował usiąść w siodle, mocno się go trzymając, jednocześnie ściągając wodze. Był ostrożny, chociaż nie przewidywał problemów. Klacz miała pęta na nogach więc nawet jakby chciała, to nie mogła bryknięciami w najmniejszym stopniu mu zagrozić – nie w momencie, gdy miała tak ograniczone ruchy nogami. A jeśli zachowała spokój, to jeździec ścisnął ją lekko łydkami, próbując ją skłonić do ruchu naprzód. Jeśli nie pomogło, do dźgnął ją ostrogami, które miał na kowbojkach, w razie problemu powtarzając czynność coraz mocniej i mocniej. W razie sukcesu próbował na niej jeździć dookoła, dużo skręcając i czasami się zatrzymując pociągnięciem za wodzę, by po chwili ruszyć dalej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.11.16 21:39  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Szarpnięcie głową, odmach, znów szarpnięcie i rżenie. I nic. Próbowała jak mogła zaprotestować i okazać swoją wielką niechęć do stawianych przed nią zadań. Niestety bezskutecznie. Skapitulowała gdy zwrócił się do niej naukowiec po angielsku. Nie było sensu się już męczyć z nimi na tym etapie. Postanowiła dać za wygraną i poczekać, aż faktycznie ktoś na nią wsiądzie. Może będzie weselej.
Asystenci zadbali, by podczas próby jej okiełznania rozstaw nóg nie był zbyt szeroki, tak więc kulawo stawiała kroki, niejednokrotnie potykając się o naprężony łańcuch w drodze na halę. Możliwe, że po drodze nadepnęła kogoś parę razy, jeśli szedł zbyt blisko.
Przespacerowała się kawałek, jednakże spacer ten był podobny jak do chodzenia na dwunastocentymetrowych szpilkach. Dawno nie chodziła na szpilkach.
Po chwili otworzyły się wrota czegoś na wzór krytej ujeżdżalni, chociaż na pierwszy rzut oka przypominał jakiś magazyn.. albo halę treningową. Przez pierwsze kilka sekund kobyła ożywiła się, widząc ile przestrzeni wyjątkowo dla niej zagospodarowano.
Piach! Piach! Wreszcie nie beton!
W przypływie typowo końskiej radości zarżała, nie kontrolując siebie. Chwilowy optymizm jednak zgasł, gdy przyszło zakładać jej siodło na grzbiet. Żywa padlina trzymana przez jednego asystenta za wodze wykonywała wokół niego piruety, próbując odbiec od drugiego mężczyzny dzierżącego w rękach siodło. I drepcząc tak wokoło i potykając się znów miała zabawę. Podniosła opierzoną kitę do góry, tak samo zadarła łeb i znów zaczęła rżeć, jednak gość robiący za jej słup do okrążania użył bata od drugiej strony, a ten z siodłem wykorzystał moment nieuwagi wymordowanej i wrzucił je niechlujnie na jej grzbiet, byleby tylko się tam utrzymało. W tym momencie Ruff stwierdziła, że skoro już udało im się wsadzić na nią to „krzesło”, to niech je zapną. Najwyżej dalsza zabawa zacznie się potem. Stanęła nadzwyczaj grzecznie jak na nią i dała się podpiąć. Dobrze, że nie przyszło im do głowy czyszczenie jej. Miała łaskotki.
Mężczyźni poprawili czaprak, podsunęli siodło bliżej szyi. Przy zapinaniu pasków od popręgu klacz podnosiła wysoko łeb, czując dziwny ucisk. Po chwili jeden z nich dostosował sobie strzemiona i wsiadł. Dziwnie się czuła z człowiekiem na plecach. Coś jak pies w plecaku. Zaklinacz chwycił krótko za wodze i pchnął łydkami do przodu. Zadarła tylko głowę do góry i nic poza tym. Jak dostała z ostrogi ruszyła żwawiej, chcąc przy tym wydłużyć krok, pociągnąć przednią nogą efektownie. I zrobiła głębszy, cięższy krok naprzód, ale zaraz łańcuch przypięty do nogi stojącej i utrzymującej ciężar napiął się i koń momentalnie pociągnął szyją w dół próbując złapać równowagę przy potknięciu. Wyszło mało efektownie.
Pozbierała się i ruszyła, drepcząc małymi kroczkami, bo inaczej nie dało się chodzić. Czuła była na wodze, bowiem nie chciała niszczyć sobie warg. Jak będzie wyglądać, gdy odmieni się znowu w człekopodobne ścierwo? Jak Lana Del Rey po nieudanej operacji ust.

Użycie mocy: teleportacja. Przerwa pomiędzy następnym użyciem 5/7


Ostatnio zmieniony przez Ruffian dnia 10.12.16 1:49, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.12.16 22:32  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Obiekt protestował… ale nie na wiele się to klaczy zdało. Owszem, mogła rzucać głową, ale jak była trzymana krótko za wodzę, tuż przy pysku, to niewiele mogła zrobić. Za to wynajęci do tej roboty ludzie byli stanowczo zbyt sprytni i zbyt doświadczeni, by dać się ich „pacjentce” podeptać – zwłaszcza, że ta mając pęta na nogach, nie była w stanie zaatakować ich wystarczająco skutecznie. Następnie zaczął się powolny proces siodłania jej. Utrudniała, biegała dookoła. Dla mnie z boku wyglądało to, jakby bawiła się z nimi w berka – starożytną grę, w którą prymitywne dzieci bawiły się, zanim nie wymyślono telefonów i tabletów. Aż się dziwiłem, że ta dwójka nie pomoże sobie jakimiś bardziej współczesnymi metodami typu paralizator czy środki uspokajające. Ale widocznie mieli powód – może porażona takimi środkami nie mogłaby chodzić pod siodłem? W sumie nie byłem pewien – nie znałem się nad tym. I dlatego zostali wynajęci eksperci od koni, którzy pewnie nawet nie wiedzieli co to jest rybonukleinoza… ale w stosunku do mnie wiedzieli, gdzie koń ma przód. W każdym razie uznałem, że muszą być dobrzy, skoro w końcu założyli jej siodło na grzbiet i zapięli popręg. Duży sukces.

Następnym etapem pracy z Obiektem był wsiadanie na nią. Zaklinacz ostrożnie usiadł w siodło… a klacz okazała się być dziwnie spokojna. Spodziewałem się ekscesów, wierzgania, rżenia, dębowania, kopania… a ta okazała się grzeczna i posłuszna. Aż podejrzane. Co prawda, jak mogło dojrzeć czujne oko, musiał ją kilka razy ukłuć ostrogą, ale mimo tego szło mu nadspodziewanie dobrze. Wyjąłem elektroniczny notatnik coś w nim zapisując. To można było uznać za spory sukces… więc po chwili ujeżdżacze poszli dalej. Siedzący w siodle ściągnął wodzę, zmuszając Obiekt do zatrzymania się. Drugi podszedł wolno, ostrożnie, od boku, unikając wykonywania nagłych ruchów. Sięgnął najpierw do zadnich nóg klaczy, zdejmując z nich pęta, czyli kajdany dla koni. A jeśli ta zachowywała spokój, to tak samo pozbawiono jej tych ograniczeń z przednich kończyn. Zastanawiałem się, na ile to jest bezpieczne. Ja co prawda byłem odgrodzony od ujeżdżalni taflą pancernego plastiku. A oni… oni podobno się znali na tym, co robili i byli…  cóż, łatwo i tanio zastępowalni. W każdym razie ten stojący na ziemi cofnął się parę kroków, a ten siedzący w siodle ponownie spiął ją ostrogami. Zachowywał ostrożność wiedząc, że Obiekt ma znacznie większe możliwości ruchu – chociaż wciąż ograniczone przez to, że nie zdążyła się przyzwyczaić do swojego nowego ciała. Statystyka była po jego stronie: w końcu ona była koniem od kilku godzin czy tam z przerwami od kilku tygodni. A on z kolei był jeźdźcem większość życia. Jeśli więc wszystko przebiegło sprawnie, to przyłożył łydki, zmuszając ją do kłusu a później jeszcze raz, by zagalopowała. Jeśli nie chciała… to wiadomo, ostrogi. Gdyby wierzgała, stawała dęba – ponowne ukłucie ostrogami – ewentualnie uderzenie pięścią w łeb. Miała się słuchać! Jeździec próbował na niej skręcać, robić koła, co chwilę zatrzymywał się i ponownie ruszał. W razie sukcesu próbował nawet skoczyć jakąś niewielką przeszkodę – sprawdzając jej posłuszeństwo i chęć współpracy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.12.16 1:45  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Powolnym stępem rozluźniała ciało i nabywała wprawy w udawaniu konia. Spuściła sobie nieco głowę i wykonała w tej pozycji pięć powolnych okrążeń wokół hali.
Nadeszła chwila zdjęcia lin z nóg. Początkowo wymordowana miała problem z utrzymaniem równowagi, gdy asystent próbował ściągnąć pęta podnosząc jej nogę i przełożyć linę przez kopyto. Momentalnie stawała, podpierając się tylną podnoszoną przez asystenta nogą, co wyglądało jak nieposłuszeństwo. W końcu mężczyzna słusznie stwierdził, że bezpieczniej będzie je rozwiązać bez konieczności podnoszenia tylnych kończyn.
Do momentu wyswobodzenia nóg z lin stała bezruchu, po czym nastąpiło spięcie wodzy i dodanie łydek, by wymordowana przeszła do kłusu. W porządku. Ruff posłusznie zakłusowała, popisując się wręcz zbyt wysoko podnoszonymi nogami i podniesioną kitą. Kłus roboczy to to nie był, bowiem parła szybko do przodu, aż słyszała świst powietrza między włosami swojej grzywy. W następnej kolejności zawodnik na górze zażyczył sobie galopu. W porządku, wraz z dociśnięciem łydki zagalopowała w miarę powolnym galopem… Przez pierwsze trzy foule, po czym gdy wyjechała na prostą zachciało jej się zwiększyć tempa i przeszła do pełnego szybkiego galopu. Nie, żeby zrzucić tego łepka na górze, ale żeby się zabawić i wypróbować swoje możliwości. W przeciwnym razie zaczęłaby brykać i wyskakiwać w powietrze, ciągnąć jednocześnie głową do dołu. Z boku wyglądało to jakby koń poniósł delikwenta.
Dźwięk solidnie stawianych nóg w biegu obijał się o ściany uszykowanej hali. Po chwili tętentu para przeszła z powrotem do normalnego, spokojnego galopu, po czym nakierowała się na przeszkodę pokonaną z puknięciem. Czynność ta była powtarzana kilkakrotnie, aż do momentu zaprzestania pukania. Wymordowana o dziwo czuła w tym więcej zabawy i rozrywki, aniżeli przymuszenia do pracy. Słuchała się w miarę bacznie, reagowała na bodźce w miarę poprawnie. Nabywając trochę końskiej psychiki chwila rozrywki podziałała na nią pozytywnie. Wreszcie mogła sensownie „rozprostować kości”.
Czasami podczas próby zdarzało się nieporozumienie w postaci zbyt dalekiego odskoku do przeszkody albo niekontrolowane zagalopowanie, bowiem klacz wolałaby sobie jeszcze więcej pobiegać, gdy wymagano od niej większego skupienia i koordynacji.
Na koniec jeździec zaczął powoli wyciszać konia, kłusując jeszcze po woltach, łukach i ósemkach, po czym przeszedł do stępa.
Ruff spełniona w swojej końskiej naturze posłusznie wykonywała polecenia na koniec, czując trochę zmęczenie wysiłkiem fizycznym w nowej nietestowanej jeszcze powłoce. Zlana była potem, w miejscach od popręgu czy czapraku pojawiła się piana z solą. Nawet wnętrze jej klatki piersiowej zaczęło mienić się na zielono pod skórą, rozgrzane wysiłkiem fizycznym.

Użycie mocy: teleportacja. Przerwa pomiędzy następnym użyciem 6/7
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.17 0:00  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Jak się okazało, po rozwiązaniu Obiektowi nóg, ta nawet bez lin sprawiała wrażenie grzecznej i posłusznej. Stępowanie, kłusowanie – wszystko było bez zarzutu. Oglądając to przez szybę spodziewałem się problemów z galopowaniem, ale jak się szybko okazało, niesłusznie. Wyglądało to co prawda, jakby jeździec był ponoszony, ale jako że nie miałem zbytniej wiedzy na temat tej starożytnej umiejętności, to ciężko było mi być tego pewnym. Myślałem, że więcej będę mógł się domyślić z mimiki wynajętego zaklinacza, ale ten był nadzwyczaj spokojny – i co by klacz pod nim nie robiła, to jego twarz… pokazywała dosłownie nic. W każdym razie po paru skokach i kolejnych ćwiczeniach w końcu skończyli. Zerkałem, jak z Obiektu zdejmowane jest siodło, oraz robiłem kolejne zapiski w elektronicznym notatniku. Wyglądało to na ogromny sukces – udało się stworzyć konia z Obiektu, czyli pora było przejść do kolejnego planu. Wcześniej Obiekt miał skrzydła – w trakcie tych przemian te zniknęły. Pora była je przywrócić. Proste to nie było, ale mniej więcej wiadomo było, co należało robić. Trzeba było dołożyć pakiet genów ptasich – wybierając głównie te, które odpowiadają za skrzydła, kościec, pewne partii mięśni. Odpowiedni zestaw miałem je dobrany, więc od razu mogłem się wziąć do pracy.

Wróciłem do laboratorium, gdzie Obiekt został zamknięty w niewielkiej klatce, czy może bardziej „zagródce” – takiej, jakie w dawnych czasach były używane do transportu koni. Mogło to być dla Obiektu stresujące – ale parta środków uspokajających powinna ją na tyle otępić, by nie reagowała panicznie tylko powoli się do tego przyzwyczajała. Kraty sięgały do wysokości kłębu, uniemożliwiając wyskoczenie czy kopania. Na wszelki wypadek nogi przykuto jej do posadzki i wciśnięto jej na łeb kantar zamiast ogłowia, uwiąż ciasno przywiązując z przodu do metalu, by nie mogła machać głową. Dzięki temu wszystkiemu asystenci bez większych problemów mogli podchodzić do niej i wstrzykiwać jej kolejne partie mutagenów, retrowirusów – mających za zadanie dodawać całe sekwencje odpowiednich genów. Liczyłem, że spowoduje to dodanie jej skrzydeł – aczkolwiek musiałem się liczyć z tym, że stracę stabilną formę, nad którą tyle pracowałem. Mógł też nastąpić regres do jej poprzedniego wyglądu. Niestety w momencie manipulowania genami niczego nie można było być pewnym – często obiekty zdychały, zanim do czegoś udawało się dojść. W kolejnych dniach Obiekt był poddawany naświetlaniu promieniami przyspieszającymi mutację, wstrzykiwano kolejne środki mutagenne oraz kopano prądem – w końcu było wiadomo, że ten świetnie działał na ten konkretny Obiekt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.17 2:21  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Pęta, liny i ciasny uwiąz.. To bolało. Sądziła, że skoro tak grzecznie zachowywała się przy próbie zajeżdżenia, pracownicy nabiorą do niej trochę więcej zaufania i nieco odpuszczą. Zamiast tego znów skończyła w ciasnocie, przywiązana krótko do pala przed swoją nową zagrodą i ze spętanymi znów nogami. Krótkie uwiązanie nakazywało jej trzymać nieustannie i nienaturalnie głowę wyciągniętą w przód, co przy dłuższym bezczynnym staniu w takiej pozycji prowadziło do bólu. Mięśnie szyi cierpły, a na poprawę nie było co liczyć. Zdarzało się, że z bólu roniła kilka łez z dużych ciemnych oczu. Starała się osuwać na ziemię, próbując w tym starannie przygotowanym kojcu położyć się chociaż na chwilę, ale wyciągnięta w przód głowa była ogromną przeszkodą w tym działaniu. Krępowaniu ulegał każdy ruch. W końcu się wściekła i zaczęła kopać w ściany dostosowanej do niej zagrody, przy czym pokopała przy okazji samą siebie, raniąc się do krwi.
Wprowadzane mutageny przyniosły skutek dwa tygodnie później. Przy którejś próbie przyspieszenia mutacji i rażeniu prądem. Przepływ prądu dla Ruff stał się masażem relaksującym mięśnie, bowiem wymordowana nauczyła się kontrolować jego ruch i pewne właściwości. Był niczym zastrzyk energii, jak orzeźwiająca kąpiel najpierw odleżana w ciepłej wodzie, a potem spłukana zimną.
Nastąpił atak wścieklizny. Zwierzę kopało i rżało wściekle, szarpiąc się z linami na nogach, uwiązem i kantarem. Furia jaka opanowała wymordowaną pozwoliła jej zerwać śmiertelny kantar, dzięki czemu miała pełną władzę nad głową i szyją. Dyszała intensywnie nadymając nozdrza i okazując w ten sposób stan swojego wzburzenia i wściekłości. Uszy skuliła w tył, dając tym znaki swojej agresji. W pewnym momencie zaczęła się rzucać w klatce z bólu, jaki powodowały generujące się struktury niedaleko łopatek.
Urządzenia laboratoryjne nie wytrzymywały narastającego od obiektu pola i poddawały się, okazując swoją upadłość wydobywaniem iskier. Światło w lampach migotało, dając oznaki ubywającej i pulsującej energii w przewodach. Ta natomiast jak magnes płynęła ku wymordowanej poddawanej eksperymentowi. Jednakże zamiast przesyłana w kontrolowany sposób do ciała klaczy, była niemal wsysana i pochłaniana przed obiekt.
Wnętrze klatki piersiowej konia mieniło się jaskrawym żółtym światłem jakby wydostającym się przez pory. Naświetlony został również mięsień sercowy i połączone z nim naczynia krwionośne, począwszy od głównych żył i tętnic po te nieco mniejsze, prowadzące krew do kończyn. Bez żadnych aparatur można było zobaczyć układ krwionośny wymordowanej, przypominający system światłowodów. Ponadto obiekt charakteryzował się podwyższoną temperaturą ciała, przez co było widać, jak skóra zwierzęcia intensywnie parowała. Trudno się dziwić, cała zlana była potem.
Rosnące obok kłębu zawiązki skrzydeł szybko przybierały na masie i objętości. Po kilku minutach wrzasku wymordowanej niczym zarzynanej świni, pojawił się pełen pokryty skórą szkielet skrzydeł. Ich kościec również emitował żółtawą barwę. Widać było ukształtowane na końcu zrośniętych ze sobą palców od ptasiej dłoni. Później zaczęła się formować tkanka mięśniowa, którą w niedługim czasie obrosły sporych rozmiarów pióra.
Klacz próbowała dzięki nowym dodatkom rozszczelnić zbudowany dla niej kojec, jednakże pokaźnych rozmiarów skrzydła bardziej utrudniały zadanie, zamiast je usprawnić. Tym bardziej, jeśli używało się ich w ciasnym pomieszczeniu.
Można było dostrzec, jak z pyska wymordowanej wycieka piana. Ale nie tylko, bo ta pojawiła się również we wrażliwych na otarcia miejscach, na przykład w okolicy łokci czy pod ogonem.
Klacz zaczęła się szybko męczyć i dyszeć, po czym po chwili osunęła się w kojcu z nóg do wewnątrz klatki. Ciało zaczęło intensywnie parować i kurczyć się. Na skórze pojawiła się spora ilość śluzu, który mechanizmem wypływania z tkanek powodował kurczenie się wymordowanej i jej przeobrażenie do postaci bardziej ludzkiej. Niestety, człowiekiem to ona już w pełni nie zostanie. Leżąca wewnątrz kojca i wycieńczona atakiem wymordowana nadal miała szponiaste pazury na dłoniach, końskie uczy na głowie i cholernie nieporęczny ogon.
Wraz z coraz większym zatapianiem się wymordowanej w klatce w powstały śluz, maź zaczęła wypływać między kratami. Wymordowana straciła przytomność, co umożliwiało sprawne przeniesienie jej w inne miejsce, czy zrobienie dodatkowych badań albo nakłuć. Dopiero po otworzeniu kojca okazało się, że skrzydła zachowały się także w formie ludzkiej i obiekt właśnie te złożone struktury przygniata.

Użycie mocy: teleportacja. Przerwa pomiędzy następnym użyciem 7/7
Atak wścieklizny 1/1
Słabe posługiwanie się energią elektryczną
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.17 21:51  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Obiekt został ciasno przywiązany. Pewnie nie było to dla niego najwygodniejsze… ale w końcu „Szczurami Laboratoryjnymi” nikt się nie przejmował. Jakiś obiekt ginął… cóż, zdarza się, napisze się raport, wyciągnie wniosku i weźmie się za kolejny. A najważniejsze, by nie doszło do strat w ludziach. Bo o ile strażników łatwo i tanio było zastąpić, z technikami laboratoryjnymi był już większy problem to naukowcy tacy jak ja… byli elitą narodu, która miała moralny obowiązek robić z Obiektami, co chciała. Bo skoro myśmy poświęcali dla Dobra Nauki całe swoje życie… to mogliśmy wymagać od innych, w tym różnorakich obiektów, by Ci również składali swoje istnienie na Ołtarzu Nauki i Rozwoju Ludzkości. A gdy już Obiekt został przywiązany, zaczęły się dalsze eksperymenty na nim. Mutageny zaczęły działać a znowu najistotniejsze okazało się rażeniem prądem. Co prawda klacz się w trakcie prób poraniła… ale to nie było problemem. Nawet było lepiej, bo upływ krwi, rana, stan zapalny – to wszystko bywało nawet korzystne. Organizm broniąc się, uaktywniał mechanizmy immunologiczne, które mogły przyspieszać różnorakie procesy.

Spałem w pokoju socjalnym zbyt zajęty badaniami, by wrócić do domu, gdy obudził mnie dźwięk komunikatora. Poderwałem się na równe nogi, gdy tylko zrozumiałem, że to sygnał alarmowy. Rzut oka na komunikator potwierdził najwyższy stopień uprzywilejowania. Coś się działo. Ruszyłem biegiem do laboratorium, do którego miałem kilkadziesiąt metrów. Asystenci złożyli mi krótkie podsumowanie. Atak wściekłości, zerwanie części lin oraz potężny impuls energii, który przeładował kondensatory, spalił zabezpieczenia i uszkodził bezpieczniki. I jak rozumiałem, Obiekt zaczął czerpać całe ampery energii z naszej sieci, która z jakichś powodów nie została odcięta przez automatyczne zabezpieczenia – które również z pewnością uległy spaleniu. Technicy zostali wysłani by fizycznie rozłączyć kable a ja… a ja obserwowałem zmiany w Obiekcie przez szybę – kamery zostały zniszczone. Skrzydła. To wyrastało. Tego oczekiwałem… chociaż prędkość przemian mnie przerażała. To wszystko działo się zbyt szybko. Takie coś mogło spowodować zapaść Obiektu, a na pewno nie zapewniało trwałości zmian. I jak się okazało, moje podejrzenia były słuszne. Gdy Obiekt w końcu straciła przytomność, okazało się że forma końska, uzyskana z taką trudnością, uległa częściowej recesji… ale doszły skrzydła. Niby sukces… ale niepełny.

Gdy Obiekt był nieprzytomny, możliwe stało się przeniesienie jej do bardziej odpowiedniego pomieszczenia – w tym wypadku mojego laboratorium. A dokładnie do niewielkiej celi, przylegającej do niego, przygotowanej do przetrzymywania obiektów w trakcie badań. Jej ręce zostały skute – bo nawet, jeśli jej forma wróciła do ludzkiej, istniała spora szansa, że siłę ona ma iście końską – często tak bywało w przypadku takich przemian. Próbki pazurów zostały pobrane z jej rąk i wysłane do analizy – aby się upewnić, że nie zawierają trucizny. Zresztą podobna sytuacja była z zębami, te również zostały sprawdzone. Cała jej głowa, jak i cała budowa, przypominała coś pomiędzy ludzką, końską a ptasią. Zostały zrobione liczne prześwietlenia, ultrasonografie, rezonanse. Na końcu skrzydła zostały obwiązane jakimiś pasami, zabezpieczonymi zamkami, aby nie można było ich rozłożyć. W końcu istniało zbyt duże niebezpieczeństwo, że Obiekt nieprzyzwyczajony do czegoś takiego, sama je sobie połamie. Zamknięto ją w celi… a ja cierpliwie czekałem na przebudzenie. Gdy monitoring fal mózgowych zaczął wskazywać, że się ona powoli budzi, przeszedłem się do jej celi, siadając na krześle w pewnej odległości od Obiektu, która leżała przypięta do łóżka – tak na wszelki wypadek.
- Słyszysz mnie? – spytałem po angielsku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.17 21:04  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Po ataku agresji i utracie przytomności wymordowana zapadła w swego rodzaju stan uśpienia, który utrzymywał się przez kilka dni, aż do wyciszenia się organizmu. Skondensowana energia musiała się „rozejść po kościach”, a ciało musiało wystygnąć.
Wymordowana obudziła się w przyciemnionej celi. Dobrze przemyślane rozwiązanie, aby nie narażać oczu obiektu na nagły stres świetlny, zwłaszcza po jej wrażeniach z energią elektryczną i towarzyszącym jej rażącym jaskrawym światłem. Czarne zaropiałe ślepia otworzyły się leniwie, spoglądając naprzeciw na ciemnoszarą ścianę. Przyzwyczajała powoli oczy do ciemności i do samego procesu widzenia po kilkudniowej przerwie w użyciu tego zmysłu. Próbowała się przeciągnąć na łóżku, ale jej ruchy szybko skrępowały poprzypinane do ciała liny, pasy i okowy. Westchnęła ciężko i wściekle. Znów znalazła się w punkcie wyjścia – zneutralizowana poprzypinanymi wszędzie pasami bezpieczeństwa. Coraz bardziej traciła wiarę w odzyskanie wolności. Coraz częściej czuła przygnębienie i totalny brak chęci do życia. Najlepiej byłoby już się nie obudzić, skoro tak ma wyglądać dalszy los.
W celi panowała niemal absolutna cisza. Ta cisza aż kuła w uszy, bowiem była tak wyraźna, że w powietrzu rozbrzmiewał cichy oddech obiektu, gdy ta go nabierała, albo szelest piór, gdy próbowała poprawić się na łóżku.
Zamyślona i wpatrzona w ścianę przed sobą nawet nie spostrzegła, kiedy do celi wszedł i usiadł nadzorujący ją naukowiec. Jego przybycie zarejestrowała dopiero, gdy się odezwał.
Słyszysz mnie? – Rzekł w jej ojczystym języku.
Westchnęła ponownie. Przełknęła niezadowolona ślinę po czym z chrypą w głosie i suchością w gardle, półszeptem odparła:
– Tak.
Jeszcze kilka razy wciągała agresywnie powietrze zanim obróciła głowę w stronę siedzącego na krześle mężczyzny.
– Po co mnie tu trzymacie? Co zamierzasz osiągnąć? – Obserwowała naukowca badawczo, nie spodziewając się nie wiadomo jak rozległej czy satysfakcjonującej ją odpowiedzi na zadanie pytanie.
Resztę swojej historii sama mogła sobie dopisać w myślach – zdechnie prędzej czy później tak, jak zdechła w poprzednim życiu. Zamiast maltretującej ją bandy krwiożerczych, gnijących zombie zabiją ją typowi ludzie, których tortury niewiele różnią się od tych doświadczanych w elektrowni.
– Pić mi się chce. – Powiedziała spokojnie z nadzieją otrzymania wody, nawet dostarczanej  z węża.
– I głodna jestem. – Dodała znowu, zgłaszając swoje podstawowe potrzeby biologiczne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.01.17 23:14  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Kilka dni upłynęło, zanim Obiekt się obudziła. Oczywiście tego czasu nie marnowałem: w końcu zrobiłem porządek w papierach… w sensie oczywiście przenośnym, jako że całą dokumentację od kilkuset lat trzymało się w wersji wyłącznie elektronicznej. Oprócz tego skonsultowałem się z innymi naukowcami, aby pokazać swoje wyniki, przedstawić założenia. Generalnie upewniłem się co do swoich planów, a przy okazji spełniłem wymogi formalne więc miałem „dupochron” jakby coś poszło nie tak. Było więc to niejako dzielnie się odpowiedzialnością a częściowo i sukcesami z innymi. W końcu nie żyliśmy w czasach, gdy pojedynczy człowiek mógł coś odkryć, ale wszystko było efektem pracy setek specjalistów często rozrzuconych po wielu laboratoriach.

Czym prędzej skierowałem się do celi. Zawahałem się przed wejściem, ale zgodnie z założeniami Obiekt była przykuta do łóżka. Pomieszczenie miało izolację galwaniczną, aby uniknąć kolejnych większych wyładowań, a cała instalacja w celi byłą przerobiona na 12 woltów, aby uniknąć tego typu incydentów z prądem. Oczywiście kamery, systemu filtracyjne i monitorujące były odpowiednio zabezpieczone, więc w końcu wszedłem do środka mając świadomość, że teoretycznie nie mam czego się bać. Chociaż często teoria miała przykry zwyczaj niepokrywania się z praktyką. Zerknąłem na leżącą wymordowaną po czym usiadłem na krześle, w pewnej odległości od niej, uważnie jej się przyglądając. Zadałem pytanie i nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Wyjąłem z kieszeni notatnik elektroniczny i zacząłem sporządzanie zapisków. Była agresywna? Odrobine zezłoszczona? Ale przynajmniej rozumiała słowa… i chyba mówiła. Przynajmniej w jakimś stopniu. Ciekawe, ile z tego wszystkiego pamiętała? Wiele Obiektów traciło samoświadomość, osobowość, pamięć a nawet zdolność logicznego myślenia. U niej to wszystko dalej funkcjonowało, jak mi się wydawało.
- Czyli jednak dalej mówisz, słuchasz, rozumiesz. Myślisz logicznie i wyciągasz jakieś wnioski. Przejawiasz zainteresowanie i samoświadomość – oznajmiłem jej po angielsku, ignorując na razie jej pytanie, zapisując wszystko w notatniku.
- Planujemy Ci pomóc i dlatego robimy Ci parę badań – jak mantrę powtórzyłem chyba najczęściej rozpowszechniane kłamstwo w tym budynku. Ciekawe, czy ktokolwiek w nie wierzył?
- Nie chce Ci się pić – to najwyżej zaschnięte usta. Tak samo jak nie jesteś głodna – to tylko „ssanie” w żołądku spowodowane tym, że jest on pozbawiony treści pokarmowych. Przez cały czas byłaś karmiona i nawadniana kroplówką – więc Twoje odczucia są tylko mylnym wrażeniem – odpowiedziałem jej.
- Oczywiście dostaniesz jedzenie i picie… ale później. Najpierw musisz mi odpowiedzieć na parę pytań – oznajmiłem jej, podchodząc do niej bliżej. Miała nogi za kostki, ręce za nadgarstki, pas i szyję przykutą do łóżka. Nie miała niczego na sobie,  wyjątkiem pasa który obejmował ją, uniemożliwiając rozłożenie skrzydłem.  Była tylko przykryta jakimś materiałem, który teraz z niej bezceremonialnie zdjąłem, przypatrując się jej zimnym, wnikliwym, analitycznym wzrokiem.
- Co pamiętasz z przemiany? Pamiętasz kim byłaś, jak wyglądałaś, jak się zachowywałaś? – dopytywałem się jej – A jeśli tak, to jak się wtedy czułaś? Mogłaś logicznie myśleć, tak jak teraz, czy Twój umysł był „zaćmiony”, nie mogłaś na niczym się skupić? – zadawałem kolejne pytania korzystając z tego, że jest przytomna. To mogło się w końcu zmienić. No i zawsze istniało niebezpieczeństwo, że Obiekt umrze. Dlatego lepiej było na bieżąco zdobywać tak wiele informacji, jak się tylko dało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.01.17 0:43  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 22 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Wyciągnięty elektroniczny notatnik emitował jaskrawe niebieskie światło, które odbijało się od ścian celi i raziło po oczach. Ruff zacisnęła powieki, chroniąc oczy przed negatywnym działaniem jasnego wyświetlacza i skierowała twarz w stronę sufitu, który najmniej był rozświetlony błękitnym światłem.
Na wieść o „planach pomocy”, aż musiała podnieść głowę i obejrzeć się na naukowca z gniewną miną.
– Skończ pierdolić. – Rzuciła ostentacyjnie i wyraźnie artykułując przekleństwo, po czym rzuciła głową o łóżko. – Badaniami nazywasz rażenie prądem i przetrzymywanie mnie tu jak więźnia? Lepiej powiedz od razu, że chcecie zrobić ze mnie jakąś broń czy zapasowy reaktor, jak wam się prąd skończy. - Wycedziła patrząc się w sufit.
Zaschnięte usta powiadasz? – Powtarzając w myślach rzekome wytłumaczenie oblizała sobie soczyście wargi.
Oczywiście dostaniesz jedzenie i picie… ale później. Najpierw musisz mi odpowiedzieć na parę pytań.
Na wieść o jedzeniu aż powiększyły jej się źrenice, a do ust napłynęło więcej śliny, ale wzmianka o przesłuchaniu jako warunku do spełnienia ponownie odebrała jej humor. Kolejny raz podniosła nieznacznie głowę i rąbnęła nią o łóżko. I miała odpowiadać znudzona na rzekome pytanie, do czasu, gdy naukowiec nie ściągnął z niej jakiejś ochronnej szmaty. Zazwyczaj paradowała w laboratorium w szpitalnej tunice w czarne groszki dla pacjenta z wcięciem z tyłu. Tym razem chyba nikomu już nie chciało się jej nieprzytomnej ubierać, więc narzucili na nią coś na szybko. Franny przeleciał dreszcz. Podniosła głowę i spojrzała po sobie. Obejrzała swoją szarą skórę, opierzone skrzydła i czarny ogon. Wzrok utkwił jej na szramie na napiętym brzuchu.
Zwróciła wzrok na postać stojącą obok.
– Wyglądałam nie inaczej niż teraz. Tych dodatków jedynie nie miałam. – Odparła naburmuszonym, aczkolwiek spokojnym głosem i pogładziła się po piórach od skrzydeł ręką i znów uderzyła głową o łózko. – Mogłam się skupić, i to jeszcze jak! – Zaśmiała się wrednie. – Nic nie było w stanie odwrócić mojej uwagi! – Zarechotała gardłowo ponownie.
W końcu próbowała się uspokoić i powstrzymywać śmiech. Przemyślała sobie jak najtrafniejsze opisanie tego niesamowitego uczucia, jakie towarzyszy gdy traci się zmysły.
– Czułam ogień. Napędzał mnie, niczym żądza. Żądza zemsty, niszczenia i wyrządzania krzywdy… Gniew. Napływ siły, energii, werwy. Coś jak natchnienie napędzane siłą ulotnej chwili. Nieokiełznane szaleństwo, a działa jak przyjaciel. Wspiera, jak narkotyk czy alkohol. Wtedy nic nie jest w stanie stanąć ci na drodze i przeszkodzić, bo działa w tobie tylko jeden motor – zabić, skrzywdzić, zemścić się, okaleczyć. Nic nie boli, nic nie szczypie. Odczuwa się tylko jedno pragnienie. – Przypominała sobie wrażenia towarzyszące przemianom. Furia, jaka ogarnia organizm i psychikę aż grzeje od środka. Mięsień sercowy zaczyna szybciej pracować, zwiększa się ciśnienie tętnicze, pole widzenia się zawęża a wszystkie mięśnie napinają, będąc w każdej sekundzie zdatne do gwałtownego ataku. Ruff aż sama się zgrzała.
– Cudowne uczucie. – Oznajmiła na koniec spuszczając z płuc powietrze z zalotnym wyszczerzeniem zębów, przeciągając się zarazem na łóżku i machając dwukrotnie ogonem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 22 z 24 Previous  1 ... 12 ... 21, 22, 23, 24  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach