Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Go down

Chrzęst żwiru pod stopami. Ciche tąpnięcia obdartych butów wzniecają w powietrze chmury pyłu, niesione podmuchami niezmordowanego wichru. Obluzowane dachówki klekoczą od czasu do czasu, mamrocząc ciche groźby pod adresem głów potencjalnych ofiar; nawet lite ściany wydają się kruszyć pod naporem, posyłając za horyzont drobne płatki tynku. Nie żeby wiele z niego zostało.
Adriel naciąga chustę na nos, mrużąc oczy w nadziei, że rzęsy choć trochę uchronią mu oczy przed piaszczystym rozstrzelaniem. O kapturze nie ma nawet co marzyć, gdyż w tym momencie spełnia raczej rolę spadochronu niżeli nakrycia głowy. W końcu może wziąć porządniejszy wdech bez obawy, że w trzy sekundy wypełni płuca piaskownicą.
Oczy instynktownie błądzą mu po pustych ulicach i zabitych dechami ramach okiennych. Cicho. Zawsze albo za cicho, albo nie sposób odpędzić się od hałasu. Wiecznie na krawędzi jednego albo drugiego.
Nie może się powstrzymać od dotknięcia jednego z wyszczerbionych murów, upstrzonych mozaiką dziur po pociskach. Śledzi palcami chropowatą powierzchnię, odruchowo zerkając w dół w poszukiwaniu odkształconych kawałków metalu.
...Tak jakby w Desperacji można było balansować gdziekolwiek pomiędzy skrajnościami.
W końcu wypatruje jedną nieregularną kulkę wśród piachu. Podnosi ją, omiatając niezbyt zainteresowanym spojrzeniem. Ciekaw jest jak dużą przestrzeń mógłby zająć, gdyby zgromadził całą wystrzeloną tutaj amunicję. Może nie byłoby jej tak wiele? Bądź co bądź to najbardziej humanitarna broń w ich dyspozycji. Przeważająca reszta to kły, pazury, tępe zardzewiałe narzędzia...
Powoli podnosi się z kucków i rusza niespiesznie przed siebie, a mrowienie na czole powraca wraz z dziesiątkami ziarenek piasku. Co jakiś czas obrzuca spojrzeniem kolejne "przecznice", próbując wypatrzeć taką osłoniętą od wiatru. W końcu jego uwagę przyciąga większa plama cienia, który rzuca jedna z wyższych kondygnacji, jakie ostały się w okolicy, jednocześnie blokując wiatr. Udaje się więc w tamtym kierunku, nieznacznie poprawiając na sobie paski plecaka. Stara się łowić uszami każdy dźwięk, który wybija się z szumu rozpędzonego powietrza. Kiedy wkracza pomiędzy kaskady cegieł, dźwięk wygłusza się natychmiast, tak jakby włożył na siebie grube słuchawki. Inne dźwięki jednak nabierają intensywności, znów może słyszeć swoje kroki, więc instynktownie zaczyna stawiać je ostrożniej, lżej, tak aby robić jak najmniej hałasu. Penetruje spojrzeniem każdą wyrwę w murze, każdą najwęższą szparę w deskach, najmniejszy skrawek tafli szkła, która jeszcze zdołała uchronić się przed śniedzią, czuły na najdrobniejsze poruszenie. Skoro ulice są puste, wszyscy maruderzy o przynajmniej jednej z pięciu klepek pochowali się po budynkach. Ciche dni wydawały się zawsze najbardziej niebezpieczne, bo miało się wrażenie, że cała uwaga skupiona jest na tobie. Że śledzą cię dziesiątki niewidzialnych oczu. Że zdradza cię nie tylko byle poruszenie czy hałas, ale że nawet twój zapach roznosi się na kilometry, wabiąc wyczulone nozdrza straszliwych bestii Desperacji. On sam jednak przyjmował te chwile spokoju z wdzięcznością. Innych nie dostanie.
                                         
Adriel
Anioł Stróż
Adriel
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Adriel Banita


Powrót do góry Go down

Ciężki oddech wyrywał się z jego rozchylonych warg. Białe kły, które wychylały się spomiędzy nich, wydawały się znacznie bielsze w zestawieniu z intensywną czerwienią świeżej krwi na jego twarzy. Krwi jego własnej i powykręcanych na ziemi trupów – nie dane im było odejść z godnością. Teraz stały się jedynie częścią równie martwego otoczenia; szwedzkim stołem dla padlinożerców, którzy wkrótce mieli wywęszyć nową okazję. Nie zamierzał przyłączać się do ich wielkiej uczty – przynajmniej nie w roli posiłku.
    Srebrzyste tęczówki z dziką zaciętością przemknęły spojrzeniem dookoła, błądząc pomiędzy wyszczerbionymi, betonowymi filarami i ścianami, które były ostatnią pamiątką po stojącym tutaj budynku. Choć umysł wciąż się nie poddawał, stan fizyczny prezentował się znacznie gorzej – choć stał na nogach, te z coraz większym trudem znosiły ciężar ciała. To tylko silny zastrzyk adrenaliny sprawiał, że wciąż był zdolny dokończyć to, co zaczął. I świadomość, że jeśli skończy to szybko, wreszcie będzie mógł odpocząć, a wtedy na pewno z tego wyjdzie. Pozbiera się tak, jak za każdym razem przez ostatnie lata. Odkąd tylko tu trafił, coś zdawało się zawzięcie trzymać go przy życiu, nawet jeśli przebywanie w tym gównianym miejscu nie było tego warte.
    Zza ściany rozległ się przeciągły warkot, któremu wtórowało głośne i energiczne szuranie pazurami. Jeden z nich wdrapywał się wyżej.
    Rozlegający się w pobliżu dźwięk pozwolił mu na zlokalizowanie, skąd nadejdzie atak. Wierzchem lewej ręki otarł kącik ust, prawa zwisała bezwiednie wzdłuż przygarbionego, gotowego do ataku ciała. Obecnie nie poczułby bólu, gdyby ktoś lub coś zdecydowało się szarpnąć za sparaliżowaną kończynę. Może to i lepiej. Gorzej, że zdawał sobie sprawę, że przez kilka następnych godzin – ha, jeśli tylko przeżyjesz – nie będzie w stanie nią poruszyć. Od momentu, w którym zobaczył łysy łeb, na którym sterczała para wydłużonych uszu, do momentu, w którym właściciel tego łba postanowił przejść do bezpośredniego starcia, wystarczyła dosłownie sekunda. Zdziczały był już zniecierpliwiony wyczekiwaniem odpowiedniego momentu, a instynkt podpowiadał mu, że to był właśnie ten moment. Kulawy instynkt.
    Jay zamachnął się gwałtownie, choć to nie jego pięść trzasnęła w szczękę drugiego wymordowanego – ciemnowłosy może i nie był zwolennikiem tego sposobu radzenia sobie z problemami, zwłaszcza że ów sam w sobie był już wystarczająco problematyczny, jednak tym razem rząd zaostrzonych, wydłużonych kości, które pokryły jego sprawne przedramię, stanowił całkiem przydatną tarczę i broń. Choć zdziczały cofnął się zaskoczony, z jego paszczy już po chwili wyrwał się dużo bardziej agresywny warkot. Tym razem nie było już mowy o odwrocie, choć o ile łatwiej byłoby, gdyby po prostu stąd spierdolił. O ile łatwiej byłoby, gdyby Grimshaw mógł wpakować kulkę pomiędzy jego tępe ślepia – oczywiście nie byłoby zabawy, gdyby wcześniej nie wystrzelał marnego arsenału naboi w resztę tej całej zgrai. Teraz został mu już tylko tępy nóż, po który zdecydował się sięgnąć z myślą, że odpowiednio mocny cios rozwiąże sprawę. Poczekał na kolejny skok – nie musiał czekać długo – przekręcił broń w palcach, by wycelować w bladą, pokrytą żyłami szyję wymordowanego.
    Przez chwilę zapomniał, że nie byli tu sami.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Głuchy dźwięk. Jakby wpół mokry, akompaniujący cichemu plaśnięciu. Ohydny odgłos uderzenia czegoś twardego o mięso. Znajoma melodia drażni uszy Adriela, którego postura ulega zmianie jak za naciśnięciem guzika. Kroki wydłużają się, stając się zupełnie bezszelestne, plecy przyklejają się do oberwanej ściany jak przyciągane magnesem. Starannym ruchem poprawia kaptur na ramionach, odsłaniając uszy. Ostrożnie przesuwa się do przodu, wplatając paski w szlufki plecaka w taki sposób, aby trudniej było za nie złapać. Po krótkiej chwili, za zakrętem, podeszwa jego buta napotyka stanowczy opór, klinując się między podłożem a otwartymi w agonalnym grymasie wargami wymordowanego. Adriel przykuca nad nim, obracając odrobinę gębę na obie strony, kątem oka zerkając na resztę jego cielska. Kilka brutalnych uderzeń, dziwne rany kłute i szarpane, choć ostatecznie zabiły go dwie kulki w tors. Kiedy podrywa głowę, dostrzega jeszcze kilka ciał w podobnej kondycji, których sylwetki jak odciski krwawych stempli zdobiły nierówną strukturę najbliższych murów. Po krótkich oględzinach ostrożnie prostuje się na nogach, starając się w miarę możliwości omijać porozrzucane po uliczce kończyny.
Tak jak podejrzewał, cisza w mieście musiała oznaczać, że chaos gdzieś się skondensował. Przez warstwy cegieł zaczynają się przedzierać nowe, subtelniejsze dźwięki. Przyspieszone oddechy. Warkot. Głuche uderzenia, szczęki, szelest uciekającego z uścisku materiału. Nie słychać jednak żadnych strzałów. Adriel podliczył pobieżnie dziury po pociskach, więc już w samych trupach siedziało dobre pół magazynka. A to tylko z tego co widział, nie przesuwając niczego.
Milimetr po milimetrze, jego łopatki szurają po rozwarstwionym tynku, umożliwiając mu coraz szersze pole widzenia na kolejnej krzyżówce ulic. Powoli wsuwa rękę do jednej z kieszeni, wyciągając z niej obtłuczony kawałek lusterka. Bez wyściubiania żadnego skrawka kończyny za róg budynku, starannie sytuuje lusterko w taki sposób, aby dało mu pogląd na źródło zamieszania. Dostrzega szamoczący się strzęp ciemnej czupryny, połyskującą łysinę drugiego czerepu,  nienaturalnie rozciągnięte uszy, widzi plątaninę kończyn, które drapią, szarpią, kłują i miażdżą. Na peryferiach spojrzenia błyska mu ostrze noża, niemal jednocześnie ze spojrzeniem dzikich, pochłoniętych furią stalowych oczu. Daleko im jednak do bezmyślności zdziczałych, przeciwnie, wydają się siłą wprawiać w ruch wszystkie trybiki w głowie wymordowanego, próbującego sklecić z wybrakowanych części jakkolwiek konstruktywny plan działania.
Adriel mruży oczy w skupieniu, kalkulując. Bestia nacierająca na mężczyznę wygląda na daleką od śmierci, a jemu samemu musiała skończyć się amunicja, skoro ma schowaną broń.
Powoli wypuszcza z siebie powietrze. Niech będzie.
Z powrotem skupia spojrzenie na lusterku, które stopniowo staje się mniej transparentne, kiedy fioletowa łuna aureoli kładzie się na nim oślepiającym refleksem. Pazury szarżującego zdziczałego zatrzymują się gwałtownie z głośnym piskiem w połowie zamachu, kiedy na wpół materialna bariera opierzonych skrzydeł zamyka się na postaci walczącego z nim mężczyzny, chroniąc go przed uderzeniami. W środku świat zaczyna wyglądać jakby oglądany przez filtr kolorowych okularów, w dalszym ciągu jednak wyrazisty, pełen kontrastów.
Adriel w końcu opuszcza swoją kryjówkę, zdecydowanym krokiem skracając dystans między sobą a wymordowanymi. Niepozorne sto-siedemdziesiąt centymetrów wychudzonego chuchra, którego prezencja jednak natychmiastowo rodzi konflikt, wybrakowana w poczucie strachu czy jakąkolwiek wątpliwość.
- Odejdź - mówi stanowczo do zdziczałego, unosząc przed siebie dłoń, w której błyska iskra, a rozczapierzone w drapieżnym geście palce zajmują się płomieniami.


|Sanktuarium - użycia 1/3|
                                         
Adriel
Anioł Stróż
Adriel
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Adriel Banita


Powrót do góry Go down

Był gotów na starcie z drugim wymordowanym, nawet jeśli miało go ono kosztować wylądowaniem na plecach pod wpływem ciężaru jego ciała. Ostrze, na którego rękojeści kurczowo zaciskały się palce ciemnowłosego, spoczywało na pewnie wymierzonej wysokości – musiało rozedrzeć najbardziej czułe struktury już przy pierwszym uderzeniu. W głowie starał się przewidzieć przebieg całej sceny, mimo że od ostatecznego ataku dzieliły o milisekundy. Mięśnie ciała napięły się, ramię podążyło za niewidzialną linią, nadgarstek ustawił się pod wygodnym kątem, zanim
    (mięso nie zgrzyta)
    napotkał na nieznany opór. Czubek noża prześlizgnął się po barierze, która ni z tego, ni z owego otoczyła go, jakby w tym całym przedstawieniu to jemu przypadła rola dzikiego zwierzęcia, które należało zamknąć w potrzasku. W pierwszym odruchu zmrużył oczy, choć fioletowa łuna nie była oślepiająca; nie była też elementem jego planu.
    Nie podobało mu się to.
   Oddzielony od przeciwnika transparentną ścianą, teraz już dobrowolnie przesunął nożem po wewnętrznej stronie bariery, jakby próbował odnaleźć jakiś słaby punkt, by wydostać się na zewnątrz. Gdy coś było dla niego obce, zwyczajnie temu nie ufał. Ale z zasady nie ufał nawet temu, co było mu dobrze znane. Jak mawiają – nigdy nie wiesz. Dopiero po chwili w akompaniamencie przeciągłego warkotu, usłyszał kroki. W tym jednym momencie on i jego zdziczały mieli coś wspólnego – zwrócili wzrok w tym samym kierunku. Ślepia wyłysiałej bestii były jednak pełne głodu i furii, zaś oczy Grimshawa – zupełnie beznamiętne.
Teraz już troje.
    W milczeniu obserwował rozgrywającą się scenę. Można powiedzieć, że został zmuszony, by biernie w niej uczestniczyć, choć nie wyglądało na to, by prędko zamierzał zrezygnować z gotowości do ataku. Nieznajomy wciąż był tylko nieznajomym – nie wyglądał też szczególnie reprezentatywnie, jak na bohatera, którym starał się być. Nic nie wskazywało też na to, że prawa Desperacji były mu znane, bo właśnie na jego oczach próbował przepędzić bezrozumnego, który już wkrótce miał dobrać się do kogoś innego.
    Na razie jednak wydawał się być zainteresowany nowym przybyszem.
    Ogień być może był skutecznym odstraszaczem zwierzyny, jednak zamiast puścić się do biegu, wymordowany zaszurał pazurami o beton, rozwierając paszczę i eksponując pożółkłe, ale bez wątpienia ostre zębiska. Nie próbował zbliżyć się do wątłego mężczyzny – zapewne była to już połowa sukcesu, jednak głód robił swoje, a ci tutaj rzadko odpuszczali okazję. Nauczyli się też współpracować.
    Być może sprawa byłaby prostsza, gdyby Ryan na wstępie uprzedził obcego, że powinien uważać na plecy, ale szło mu tak dobrze, że na pewno był w stanie poradzić sobie z dwoma osobnikami. Spontaniczność w działaniach była ważnym elementem życia na tym zadupiu, choć nieświadomy nauki nieznajomy raczej nie będzie mógł mu za to nigdy podziękować.
    Kiedy szczuty płomieniami wymordowany zaczął wciskać się w popękaną ścianę i kłapać zębami, oślizgły ogon uderzył o ziemię, wydając nieprzyjemny, mokry dźwięk, który dobiegł zza pleców wybawcy. Chwilę później zdziczały skoczył w jego kierunku. Jeszcze nie zauważył rozżarzonej dłoni.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czarne igiełki ślepiów drgają konwulsyjnie, przyklejone do twarzy Adriela. Wściekłe. Głodne. Dzikie. Skrystalizowana, pierwotna intencja, rozchodząca się po wszystkich kończynach mutanta.
POŻREĆ. POŻREĆ. POŻREĆ.
Niemal słyszy to słowo w głowie, rozbijające się echem o wszystkie ściany wokół, choć przecież wie, że to tylko jednostajny szelest burzy. Szelest..? Nie. Coś więcej. Nie wie co było pierwsze, czy błyskawiczny przeskok białek wymordowanego czy może lepkie plaśnięcie czegoś ciężkiego za jego plecami. Czy ostrzegawczy warkot spomiędzy pożółkłych zębów, czy może plama czerni na peryferiach spojrzenia, ślizgająca się po jednej ze ścian. Zaledwie mignięcie, bo ta zaraz przesuwa się, połykając jego własny, rozciągnięty po ziemi cień. Włosy na jego karku stają dęba, kiedy czuje na sobie oddech śmierci, śmierdzący zgnilizną i rozkładającą się krwią. I tą odrobiną czegoś dziwnego, jakby wnętrze gęby zaniedbanego kota. Jego ciało porusza się samo, okręcając biodra o sto osiemdziesiąt stopni jak zwolniona z blokady sprężyna. Idące za ciosem ramię wykorzystuje tę trajektorię, wystrzeliwując przed otwierającą się paszczę wymordowanego. Płomień bucha spomiędzy palców, jarząc się niemal białym blaskiem. Sekundy wcześniej Adriel zaciska powieki, szczędząc sobie oślepiającego powidoku, natomiast przeczulony zmysł mutanta nie ma tyle szczęścia, dostając po oczach bolesną dawką światła, która rozchodzi się po nerwach aż do mózgu.
W tej samej chwili bariera otaczająca ciemnowłosego migocze delikatnie, a fioletowy filtr nałożony na rzeczywistość blednie odrobinę. Wkrótce chroniony odkryje, że odzyskał swobodę ruchów i może wchodzić w interakcję z elementami otoczenia, choć jednocześnie każdy atak ze strony zdziczałego w dalszym ciągu ześlizguje się po transparentnych skrzydłach jak po chropowatej szklanej bańce.
Świst powietrza. Oślepiony wymordowany atakuje po omacku, rzucając się z pyskiem w przód w miejsce, gdzie ostatni raz widział głowę anioła. Adriel, wykorzystując rozpęd masywnego cielska, odsuwa się tylko odrobinę, parując policzek bestii wierzchem dłoni, wykorzystując moment odsłonięcia, aby uderzyć nasadą nadgarstka drugiej w jedno z wydłużonych uszu. W tym samym momencie ręce zajmują się ogniem, parząc niemiłosiernie tkankę przy każdym zetknięciu. W powietrze wznosi się z początku delikatny swąd palonego ciała, bo też refleksy bestii nie pozwalają jej na trwanie długo w miejscu, wystawiona na działanie płomieni. Jest silniejsza. Szybsza. Na szczęście bezmyślna. Zmuszona do walki na wpół oślep, bo kiedy tylko rzuca się w kierunku anioła, ten raz po raz błyska jej w twarz rozżarzonym płomieniem, parząc wszystko, co zbliży się za bardzo. Najbardziej zdradliwy, na który musiał nieustannie uważać, był ogon wymordowanego, wijący się przy skrętach ciała niczym żywy warkocz bicza, raz po raz to przecinając powietrze, to wzniecając w nie chmurę pyłu, kiedy orze najbliższy kawał ziemi. Adriel niemal nie opuszcza swojego ciężaru na pięty, zmuszony do nieustannego tańca pomiędzy rozszalałymi kończynami, zważając szczególnie na te zakończone ostrymi krawędziami. W końcu jednak nadchodzi moment, kiedy jego łopatki obijają się boleśnie o najbliższą ścianę muru, a wymordowany znowu nurkuje za nim, kłapiąc zębami. Kolejny rozbłysk światła, który pozwala mu na szybki unik, a zaraz obok rozlega się głuchy odgłos przy akompaniamencie kilku nieprzyjemnych chrupnięć. Morda mutanta ryje prosto w cegłę, krusząc przy okazji kilka zębów. Korzystając z okazji, Adriel odskakuje w tył i posyła w niego strumień ognia, tym razem z zamiarem spalenia wymordowanego na wiór.


|Sanktuarium - użycia 2/3|
|Żywioł ognia - użycia 1/3|
                                         
Adriel
Anioł Stróż
Adriel
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Adriel Banita


Powrót do góry Go down

Ciemnowłosemu nie umknął fakt, że otaczająca go bariera straciła na swojej intensywności. Dla niego był to oczywisty znak, że jej właściwości zaczynały słabnąć. Nie był tym zaskoczony – niespecjalnie też przejmował się wizją tego, że bestia, która wciąż znajdowała się względnie blisko, mogła zaatakować ponownie, dostrzegając swoją szansę. Był na to przygotowany, jednak wszystko wskazywało na to, że w momencie wkroczenia nieznajomego, stał się jedynie mało ważnym elementem otoczenia. Nie miał z tym większego problemu, biorąc pod uwagę, że swój debiut miał kilka minut temu, a koniec końców każdemu wypadało w końcu zejść ze sceny, choćby po to, by złapać oddech. Potrzebował tego.
   Gdy czarnowłosy zmagał się z ogoniastym zdziczałym, ten drugi niecierpliwie obniżył swoje ciało na przednich łapach, jakby szykował się do skoku. Co jakiś czas szurał pazurami po ziemi, a gdy te zamierały w bezruchu, wydawało się, że za chwilę przyłączy się do ich tańca. Zaraz jednak rezygnował. W przeciwieństwie do swojego kolegi z oślizgłym ogonem prawdopodobnie gdzieś z tyły głowy pamiętał, że nie należało igrać z ogniem – być może nie zdawał sobie z tego sprawy, jednak jego ciało odruchowo stawiało opór, wbrew instynktom chcąc uchronić się przed bolesnymi poparzeniami. I wreszcie, gdy pomieszczenie wypełnił przeraźliwy jazgot konającego zwierzęcia – kurewsko głośny jazgot – zdziczały poderwał się na równe łapy, kładąc uszy po sobie. Ciało drżało, jakby już paliło się do ucieczki, jednak jeszcze przez moment sprawiał wrażenie kogoś, kto niefortunnie wdepnął w rozlany na ziemi klej, a teraz nie potrafił ruszyć się z miejsca. Paraliż zmusił go do przyglądania się, jak płomienie brutalnie pożerają wymordowanego, który w akcie desperacji zaczął rzucać się po ziemi i uderzać cielskiem o ściany.
   Żałosny widok.
   Kiedy niewiele brakowało, by płonące stworzenie w bezmyślnych konwulsjach wpadło na osłupiałego wymordowanego, ten wycofał się, wydając z siebie ledwo słyszalny skowyt – być może w ramach przeprosin – i kiedy niewidzialne spoiwo puściło, już nic nie powstrzymało go przed zerwaniem się do ucieczki. Prosto w objęcia szalejącego na zewnątrz wiatru, który obecnie nie wydawał się być żadnym zagrożeniem.
   Dla niektórych spalenie żywcem wydaje się jednym z najgorszych scenariuszy śmierci. Ciemnowłosy odnosi wrażenie, że ta była wyjątkowo szybka, bo już wkrótce przeraźliwe wołanie o pomoc cichnie, a jedyną oznaką tego, że mieli do czynienia z żywą istotą jest unoszący się w powietrzu swąd spalonego mięsa i sierści (lub włosów – to też było kiedyś człowiekiem). Bariera nie jest dostatecznie szczelna, by uchronić go przed nieprzyjemnym zapachem, który uderza jego nozdrza z potrojoną siłą, zmuszając go do przysłonięcia nosa wierzchem ręki. Jej palce w dalszym ciągu obejmują rękojeść wyszczerbionego noża, choć zdaje się, że kryzys został zażegnany.
   Czy na pewno?
   Jay mimowolnie przeniósł wzrok ze zwęglonej sylwetki – teraz już przypominającej suchą, powykręcaną gałąź – na nieznajomego. Mimo wcześniejszego widoku, bez najmniejszego wahania podchwycił jego spojrzenie. Nie sposób było stwierdzić, czy w ten sposób rzucał mu wyzwanie, czy po prostu czekał na kolejny ruch. A może zwyczajnie chciał przedwcześnie wybić mu z głowy opcje, które ewentualnie rozważał – w końcu równie dobrze mogli rozejść się już teraz. Mógłby powiedzieć, że obyłoby się bez ofiar, jednak biorąc pod uwagę ich obecne położenie, na takie stwierdzenia było już za późno.
   Nie powiedział nic.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poczucie winy pełznie po kanale nosowym dobrze znajomym swędem, niemal wyciskającym wilgoć z oczu. Zapach, choć okropny, oswoił się już ze zmysłami Adriela, atakując bardziej umysł, niż ciało. Nie znosił go. Nie istnieje żaden inny, którego by bardziej nienawidził, choćby wylądował twarzą w przód w zbiorniku szamba. Płomienie tlą się jeszcze niemrawo na opuszkach palców jak na żywym żyrandolu, dopóki prawa fizyki nie zaczynają je na powrót obowiązywać i rozpływają się pod tchnieniem większego podmuchu wiatru. Dłonie anioła rozluźniają się i niemrawo zagrzebują w kieszenie spodni, a on sam spluwa na żwir kropelkami krwi, które rozlały się pomiędzy dziąsłami z płytkiego rozcięcia na wardze. Metaliczny posmak dobrze komponuje się z ocierającym się o krawędź umysłu uczuciem goryczy. Za mało na smutek, zbytnio oswoił się już z widokiem wynaturzonych ludzkich wraków, aby czuć do nich coś więcej, jak tylko ukłucie żalu, podobnego do reakcji na widok martwego bezpańskiego kota. Zerka kątem oka na spopielone szczątki, przypominające wykonaną z węgla karykaturę mumii, powykręcane pod niemożliwymi kątami. Przekrzywia głowę i trąca jedną z kończyn czubkiem buta, a ta rozsypuje się na wietrze, dołączając do milionów wędrujących ziarenek piasku, wyjąc pośród wąskich alejek ostatnim łkaniem zagubionej duszy. Przerażające, jak ludzkie wydają się być czasem dźwięki wiatru. Zaułek wypełnia cisza, a raczej szum statyczny tak jednolity, że umykający zmysłom. Gdzieniegdzie daje się tylko słyszeć skrzypnięcie obluzowanej okiennicy albo głuchy odgłos upadającej w oddali cegły. No i ten arytmiczny kłus czterech kończyn, wrzynających się pazurami w każdą możliwą powierzchnię płaską. Cichnący tak gwałtownie, że wydaje się być tylko psikusem przemęczonego umysłu. Jak cała walka sprzed chwili, która gdyby nie zwęglone ciało, wydawać by się mogła jedną wielką fatamorganą znużenia. Zwęglone ciało oraz przesłonięta transparentnym skrzydłem sylwetka wymordowanego młodzieńca. Adriel unosi nań spojrzenie ciemnych oczu, a magiczna tarcza rozchyla się, rozpływając w powietrzu. Do świata wokół powracają zwyczajne kolory, zabrudzone wszelkimi odcieniami szarości. Jedynym akcentem fioletu na horyzoncie pozostaje przymocowany do plecaka anioła stelaż tradycyjnego japońskiego parasola.
Adriel podchodzi do niego niespiesznie, na odległość jednak nie mniejszą, niż kilka kroków. Wpatrzony w stalowe spojrzenie własnym, którego barwę nie sposób ustalić. Wygląda nie tyle jak kolor, ale jak jego zaprzeczenie, jakby w kierunku wymordowanego ziały dwie studnie bez dna. Nie jest to jednak spojrzenie wrogie. Emanuje z niego niebywały spokój, niemal łagodność, choć dotknięta klątwą zmęczenia. Rysy Adriela meandrują pomiędzy surowością a chłopięcym owalem, sprawiając słuszne wrażenie wiekowej duszy uwięzionej w młodym ciele. Oprócz tej jednej osobliwości, nic w aparycji anioła nie krzyczy o uwagę, a jeśli już - o litość. Pod warstwą rozciągniętej bluzy nic nie ma prawa wydać atletycznej budowy czy też nierównej topografii mięśni, nadając mu wygląd cherlawego wyrostka. Z tym swoim spracowanym plecakiem i worami pod oczami przypomina ćpuna, który zgubił drogę.
Usta Adriela nie poruszają się, jedynie miarowo opadające ramiona zdradzają powoli uspokajający się oddech.
Również nic nie powiedział.
                                         
Adriel
Anioł Stróż
Adriel
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Adriel Banita


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach