Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Czas: dni, tygodnie, jakoś niedługo po wyborze Laviaha na archanioła.
Miejsce: Desperacja, w granicach jej bardziej cywilizowanych terenów.

Próżny trud. Niepotrzebny, ale wynikły z nawyku.
- Niewiele wam przyjdzie z mojej modlitwy - machinalnie wypowiadanych słów, zamykanych oczu. Jeśli jeszcze było co zamykać, jak może w jednym lub dwóch przypadkach. Fiołek liczyła trupy. Dzień wcześniej zaniepokojenie pobrzmiewające w głosie lekarki zatrzymało ją w miejscu. Szczera, anielska troska.
Sakichi się nie pojawił.
Imię wyciągało ze wspomnień obraz zakazanej mordy postawnego desperata, w całość spajało szczegóły dotyczące jednego ze stałych, sprawdzonych dostawców. Szpital Ostatniej Nadziei był dziurą bez dna, potrzebne było wszystko. Zawsze i w każdych ilościach, natychmiast, na już, na wczoraj. Płacono w pomocy medycznej, wymianie usług bądź dóbr praktycznie niezdobywalnych na terenach Desperacji, a które można było pozyskać z Edenu. W sprzyjających okolicznościach.
Nienaturalna szarość otoczenia nieco ustępowała kolorom, brzydocie wystygłego pogorzeliska. Jeszcze niedawno - obszaru bytowania grupy ludzi, którzy próbowali wiązać koniec z końcem w niegościnnym świecie.
Mniej niż wioska, ale za duży kąsek dla jednego lub dwóch wymordowanych.
Uzbrojony i trwający, wczepiony w pustkowie jak uparty chwast.
Powodziło im się.
Robili interesy z aniołami. Najwyraźniej do czasu.
Wewnętrzny, zgorzkniały głosik - popiskujące niemrawo sumienie? - przypominał, że zupełnie nic dobrego nie przychodziło z marszowym pochodem ponurych myśli, ale nawet jemu zabrakło sił na grzmiące nawoływania o zachowanie nadziei.
Nie pierwszy, pewnie nie ostatni raz.
Przebywała tu zbyt długo, by nie mieć świadomości, że wystawia skromny zapas szczęścia na próbę. Za chwilę mogło przywlec się tu coś paskudnego, szukającego posiłku, łupów (czy aby na pewno rozszabrowano już wszystko? przecież zawsze istniało coś, co mogło się przydać), chwilowej rozrywki.
Nie kryła się ze swoją obecnością, a ciemne oczy już od dobrej chwili nie łzawiły. Możliwość przyjrzenia się wszystkiemu wyraźnie, z odpowiednią ostrością, bez rozmycia przy krawędziach nie była tu być może błogosławieństwem, ale powrót wzroku do normy po użyciu mocy anielica i tak witała z niecierpliwością.
Wiadomości, z którymi zamierzała wrócić, były dziś, jakie były. Okropne. W pełni zgodne z przewidywaniami, osądem budowanym na dwustu, dość krótkich jak na skrzydlatą, latach życia, nakazującym przyjąć, że jeśli ktoś nagle znika, to można wierzyć, że jego dusza trafiła już na sąd. Prorokowanie nieszczęść nie wymagało żadnego daru, było w tych warunkach pójściem po najmniejszej linii oporu.
Zgodnym, pokornym, usłużnym i chętnym.
To głupia, szczeniacka przekora nakazywała wygiąć kąciki ust w uśmiechu, wciąż jeszcze pozbawionym wesołości. Nie na miejscu, tak zupełnie nie na miejscu.
Na dźwięk, który zdawało jej się, że usłyszała, powinna się spiąć.
Czułością zmysłów nie mogła konkurować z wymordowanymi, na żadnym polu.
Zapewne dawała się podejść. Przesłyszała się?
Rozsądek, który już dawno winien był wyć na alarm, zrywając ciało do panicznej ucieczki, byle dalej od każdego podejrzanego dźwięku, byle dalej od problemów (tu wszystkie problemy mogły potencjalnie być śmiertelne) rozsiadł się i czekał na rozwój wydarzeń, zapominając, że Fio dla wspólnego dobra wypadałoby czasami zasznurować usta.
- Nie gryzę - wypowiedziane wyraźnie, głośno, w bliżej nieokreśloną przestrzeń - i nie szukam konfliktu. Nie mam złych zamiarów. Właściwie żadnych zamiarów.
Czyżby spodziewała się, że zostanie zrozumiana lub uzyska odpowiedź? Naturalną byłoby w tej sytuacji "a my tak" - padające ze strony rozbawionych napastników.
- Mam ze sobą mięso, które nie jest ludzkie - czyli tych kilka wysuszonych płatów, schowanych z resztą skromnego dobytku w przewieszonej przez ramię torbie - i wodę. Podzielę się, wiesz? Jak mi się teraz nie rzucisz do gardła. Nie ma takiego dnia, który nie mógłby być jeszcze gorszy, ale akurat do tego tutaj spróbuję się nie dokładać, moje słowo już masz. Jak tam z szansą na wzajemność, co?
Próba przekupstwa, oferta pokoju, kłapanie dziobem, żeby nim kłapać, plotąc przy tym co ślina na język przyniesie i zdradzając obecność. Słowotok oparty został na pobożnym życzeniu (czyżby za jednym zamachem poprawiło jej się nagle z wiarą i nadzieją? cud boski!), że o ile ktoś tu jest, to tylko jeden, a nie większa grupa. Na obecność ocalałych anielica nie liczyła. Czyż nie była tu wystarczająco długo, by ich znaleźć? Choć nie, sama też by nie opuściła kryjówki.
Wyglądało, jakby słysząc swój własny głos ta drobna, niska dziewczyna czuła się, na ile to możliwe, całkiem bezpiecznie. Rozglądała się. Spokojnie.
Brak strachu, względna pewność siebie, coś takiego mogło kupić sekundę lub dwie zastanowienia nad tym, czy przypuścić atak, czy może jest tu coś z pułapki.
Dopóki u sterów siedziało nieco więcej, niż instynkt pchający do żeru.
Myśl, że może dla nadania wiarygodności tym słowom mogłaby zmaterializować skrzydła, porzuciła w tej samej chwili, w której na nią wpadła. Beznadziejny czas na obnoszenie się ze śladowym choćby powinowactwem do Edenu, nawet jeśli już sama wypowiedź mogła wskazywać na ten trop.
A wygląd? Wygląd w znacznie mniejszym stopniu. Nie dość, że brudna, uwalana popiołem i pyłem, to jeszcze przesiąkła wszechobecnym smrodem spalenizny, tak silnym, że zanikał wyczuwalny zwykle zapach fiołków.
                                         
Fiołek
Anioł
Fiołek
Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Kamariel


Powrót do góry Go down

  Czuł całym ciałem, każdym zaostrzonym jak brzytwa zmysłem, wszystkim czym pobłogosławiła go pokręcona natura wirusa. Czuł, ale nie widział, bo wzroku, czego nigdy jeszcze nie żałował, pozbawił się sam.
  Mimo to doskonale zdawał sobie sprawę z pożogi przeobrażającej czyjeś sny i marzenia w gęsty, czarny dym. Ostra woń. Palone drewno i palone ciała zatruwały okolicę, gorzki popiół osiadał na skórze, na języku. Smakował dokładnie tak, jak śmierć w płomieniach - rozczarowaniem. Macki ognia wprawiały ściany chaty w ruch, powietrze w całej dolinie wibrowało w rytmie pożaru, ostrych, niespodziewanych trzasków i krzyku ofiar.
  Obserwował.
  Bezpiecznie, z oddali, przygarbiony na skale, na której przysiadły też inne spłoszone ptaki. W ich czarnych oczach odbijały się podkreślone zarysy płonącego obozowiska, rozświetlona od środka puste dziury po oknach. Ludzie-pochodnie miotali się w swoim ostatnim tańcu, na scenie przed którą zasiadała już wyłącznie śmierć.
  Co mógł zrobić jeden samotny człowiek?
  Szponiaste stopy zaciskały się na kamieniu, pazury rysowały jego powierzchnię z cichym szmerem, który jednak nie był w stanie przebić się przez symfonie buchających w niebo, czerwonych iskier. Towarzyszyły mu paniczne ptasie pohukiwania, gardłowe pomruki, które nie przybierały jednak swojej ostatecznej formy. Z nastroszonymi piórami obserwowały. Tak jak i on czekały, aż szkarłatna zorza zblednie, a zgliszcza zamienią się w kolejne żerowisko dla niewybrednych padlinożerców.

  Zanim na horyzoncie wychyliło się słońce, zanim blade złoto zalało pustkowie chłód poranka uspokoił ogień, gorejące ostatki stłamsiła wilgoć rosy. Czarne jak smoła opalone deski pokryły się śliską, wilgotną sadzą. Tylko powietrze w dalszym ciągu cuchnęło trupami.
  Budził się całym ciałem. W odróżnieniu od wzroku, pozostałych zmysłów nie dopadała bierność, senne odrętwienie. Chłód towarzyszył mu całą noc, przezierał przez znoszone warstwy ubrań, a o poranku powitał go go w swoich objęciach.
  Serin otworzył rozgwieżdżone oczy, bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Rozróżniał wyłącznie noc od dnia, nic więcej. Na wszystkie inne bodźce jego wzrok pozostawał obojętny, czuł jednak w zupełnie inny sposób, że sytuacja w dole się uspokoiła. Nocujące wraz z nim ptaki zamilkły, a teraz, gdy sam rozprostował skrzydła, zaczęły poruszać się nerwowo wypatrując nowego zagrożenia.
  — Wszystko dobrze, moje drogie — zagruchał do nich uspokajająco zsuwając z czoła materiałową opaskę.
  Wyprostował się i otrząsnął ramiona strosząc pióra przy karku. Zdrętwiałe z zastania mięśnie zaprotestowały przed ostrym lotem, ale Amarylis nie dał im szans na rozluźnienie. Przechylił się na skraju półki skalnej i zaczął spadać jak zestrzelony samolot do momentu, aż rozciągnięte na boki pióra uderzyły w ścianę powietrza. Wtedy szybując powoli w kierunku doliny odzyskiwał przytomność.
  Ktoś cię wyprzedził, podpowiedział cichy głosik w głowie, kiedy szpony ponownie zetknęły się z gruntem.
  Nie widział, ale czuł. Pośród swądu palonego mięsa, smrodu tlących się włosów i setki innych paskudnych woni prześlizgiwał się obcy, całkiem żywy zapach. Jak nadzieja w morzu posuchy, pęd kiełkujący na pogorzelisku, jak... jak... Kiedyś bez wątpienia rozpoznałby ten zapach. Bezimienny uwielbiał go uczyć, pokazać świat, nazywać wszystko po imieniu. Viola. Viola.
  Zgarbił się nad jednym z ciał. Kobieta w młodym wieku. Przesunął rękę wzdłuż jej rozsypującego się w palcach policzka. Nadal miała miękką szyję, korpus - uginał się skrywając stwardniałe, ścięte mięśnie. Opuszki podążały wzdłuż jej boku, aż nagle oderwały się od trupa z impetem.
  W zaawansowanej ciąży.
  — Nie wszystkie sępy zlatują się, żeby jeść. Niektóre po prostu żałują niespodziewanej śmierci — odpowiedział, unosząc się znad swojego znaleziska. Już wcześniej dotarł do niego jakiś głos - kobiety w młodym wieku. Skrzywił się. Tyle, że ten był całkiem żywy, wibrował w przesyconym smrodem powietrzu. Jego właścicielka najwyraźniej powoli zdawała sobie sprawę, z własnego położenia.
  Szpony zadźwięczały na twardym podłożu kiedy odwrócił się w stronę źródła dźwięku. Nadal słyszał wyraźnie odgłosy tlącego się głęboko pod gruzami żaru. Stąpał powoli badając nietrwałe podłoże, nie śpieszył się.
  Wraz z nim przyleciały ptaki. Zawsze czuły się swobodnie w jego towarzystwie, a on w ich. Widząc jak przewodnik opada bezpiecznie na ziemi, kołowały przez kilka chwil, a potem rzuciły się w dół obsiadając gromadnie każdy ocalały słup i fragment ściany. Kręciły głowami w ciszy, nie pojmowały tego co widzą. Ale Amarylis również nie.
  — Czym tak bardzo Ci podpadli? — zapytał szczerze, strząsając jeszcze raz ramionami. Tym razem pióra posypały się obficie na popiół, a skrzydła skurczyły tak mocno, że w końcu zniknęły. Najdłuższe lotki sięgały podłoża, a nie planował skończyć przypadkowo jako pieczony kurczak. Szczególnie, że z premedytacją lub bez uznał kobietę za sprawczynie całego zamieszania, pożaru. — Ah, to mnie powinien paraliżować strach. — Powiedział sam do siebie, garbiąc się znowu przy jakiejś przeszkodzie. Tupnął mocno i ptasie nogi zamieniły się w ludzkie. Bosymi stopami pokonał resztę odległości ignorując to, że kilka razy zaczepił nimi o zwęglone ciała. Śmierć jest częścią egzystencji, mówił bezimienny. — Jestem bezbronny, prawie jakbym nie żył na Desperacji. Matka natura poskąpiła mu tężyzny czy chociażby ostrego języka. A cóż moje słowo znaczy dla obcych? Ale jeżeli tak bardzo ci zależy - na Boga, zaklinam się że nie przybyłem tu z intencją czynienia krzywdy większej, niż została już wyrządzona.
  Rozłożył ręce na boki pojawiając się ostatecznie przed samą Fiołek. Nozdrza zadrgały gdy wciągał jej zapach, kąciki ust uniosły w odpowiedzi.
  Jakiego to diabła tym razem spotkał na swojej drodze?
  Targał nią strach? Zwątpienie? Może zastanawiała się co nadal tutaj robi, albo co w ogóle tutaj robi? Jakby do ostatniej chwili zastanawiała się, czy aby nie czmychnąć, zanim ich spojrzenia skrzyżują się na brudnym pobojowisku. I kiedy wreszcie nastąpił moment kulminacyjny, wszystko mówiło mu, że się nie obawia. Buntuje się, stawia własnej intuicji. Ma misje.
  Wargi odsłoniły biel zębów, uśmiech pogłębiał się, choć jego kształt był daleki od wesołej "podkowy". Ostrożności nigdy nie za wiele, więc nawet grymas ją zdradzał. Dla niektórych sama twarz, bez oczu, nie wyrażała nic i Fiołek została poddana właśnie tego rodzaju problemowi. Z odległości kilku metrów przyglądał jej się młody mężczyzna, za plecami którego nadal podsycane wysoką temperaturą podrygiwały cieniutkie, szare piórka. Jego zaintrygowanie było oczywiste, ale szczerość intencji ukryła się pod materiałową opaską z symbolem węża goniącego swój własny ogon.
                                         
Amarylis
Opętany
Amarylis
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Serin Kershaw, Helix Contabile, Wieszcz zagłady, wyznawca wirusa, fałszywy anioł, Amarylis


Powrót do góry Go down

Zwróciła spojrzenie w kierunku źródła dźwięku, niemal natychmiast ogniskując je na postaci wypowiadającej poetyckie słowa. Tak mógłby przemawiać anioł, taki wart tej nazwy, prawdziwy, nieprzesiąknięty przyziemnością i okropieństwami tego świata. A Fiołek? Jej bliżej było do założenia, że jedzenie może być istotne nawet w otoczeniu nadpalonych trupów. Hierarchia potrzeb zaczynała się wodą, później było jedzenie, może dach nad głową, w każdym razie zapewnienie sobie przeżycia następnego dnia. Rzeczy takie jak towarzystwo, rozmowa, może przynależność do grupy, zaczynały się liczyć dopiero, kiedy już istniały podstawy. Jak wielka była szansa, że trafi tu na rozumną istotę, a nie stworzenie, które spróbuje ją odpędzić od potencjalnego łupu? Albo zeżreć.
- W takim razie chwali Ci się to, nieznajomy. Martwi z pewnością docenią, że ktoś z żalem patrzy na ich przykry los.
Gorycz bezradności miała wstrętny smak, tak samo jak nieprzemyślane słowa, bez stosownego namysłu wypowiedziane na głos.
Zamiast sumienia, zdolnego w porę wymusić zachowawcze ugryzienie się w język, zapiekło ją wnętrze dłoni, zaczerwienione powierzchownym oparzeniem, którego nabawiła się, nierozważnie rozgrzebując popioły. Nerwy krzyczały na alarm. Ciągły sygnał o uszkodzeniu tak nieskończenie mniejszym, niż to, co spotkało tutejszych mieszkańców, że nie warto było poświęcać mu uwagi.
- Nie ożyją od tego, ale kto wie, może będzie im jakoś lżej.
Albo doskonale tak samo wszystko jedno.
Znała tych ludzi. Gościła w ich domach. A dziś trafiła w ruinach na kryjówkę, która być może nawet okazałaby się bezpieczna, gdyby to był zwykły napad, gdyby tak wszystkiego nie puszczono z dymem. Dwójka uduszonych dzieci, w których nawet ona była w stanie dostrzec podobieństwo do człowieka, którego tu szukała, uszła płomieniom, by równie pewnie i na amen zginąć z braku tlenu. Dopiero waląca się konstrukcja zmusiła anielicę do wyniesienia się na zewnątrz. Czym więc podpadły jej niewinne trupy?
- Milczeniem - wzruszyła ramionami w geście, którego wymordowany chyba i tak nie mógł dostrzec, choć podejrzenie takiego stanu rzeczy powzięła dopiero po chwili. Obserwowała, jak chowa skrzydła, jak pochyla się nad przeszkodą, w jaki sposób się przemieszcza. Powinna teraz żywo odżegnywać się od przypisanej jej zbrodni, zamiast tego przyglądała się tylko, nie przerywając, gdy mówił. Odwracał uwagę od myśli, za co, w pewnym sensie, była mu nawet wdzięczna.
Śmierć w płomieniach była straszna.
Trwożliwe prośby o zachowanie od ognia, wznoszone do nieba, nabierały większej wagi, kiedy pamięć uporczywie podsuwała kalejdoskop nakładających się na siebie obrazów. Gdyby nawet zastała tu żywych pogorzelców, niewiele zdołałaby zrobić dla rannych - wmówić hipnozą, aż jednej osobie na raz, że nie odczuwa bólu? - leczenie takich obrażeń wymagało warunków. Schłodzenia ran, żeby oparzenie nie postępowało, bo nawet, jeśli już było wystarczająco głębokie, żeby wypalić nerwy i przestawało wysyłać sygnały, że właśnie płoniesz żywcem, otoczone było jeszcze wściekle bolesnym poparzeniem niższego stopnia. A gdzie nie doprowadzenie przy tym do hipotermii? Zakładając, że w ogóle miało się wodę, zimną i w dużej ilości. A najlepiej dar uzdrawiania - jej mogli tu co najwyżej umrzeć na rękach, choćby nie wiem, ile razy powtórzyła sobie, że przecież jest, na Boga, medyczką.
Wytrwanie w ciszy nie było dla niej, choć kiedy podchodził nie poruszyła się ani o krok. Żadnego wrogiego gestu, żadnego ostrzeżenia, sugerującego, że nie życzy sobie skrócenia dystansu i lepiej, żeby został, tam gdzie jest.
Czujność, krążenie wokół siebie jak te dwa obwąchujące się psy, które jeszcze nie wiedzą, czy przypadkiem nie wystartować do siebie z zębami?
Właściwie naturalna kolej rzeczy.
Tyle, że Fiołek zdecydowała się to tak jakby z premedytacją pominąć.
- Serdecznie nie życzę Ci bezbronności i chyba mam nadzieję, że nie jest prawdą. Bo jeśli jest, to mogę tylko współczuć.
Tyle w kwestii wiary w zapewnienia o nieszkodliwości, nawet poparte przewrotnym powołaniem się na Boga - Nieobecnego? Ao? A może tak dowolne z pomniejszych, mocno sytuacyjnych bóstw Desperacji? Medycyna, lek, narzędzie, silniejszy, lepiej uzbrojony przeciwnik, stanowisko było - co z niej za anioł, by dopuszczać do głosu tak podłą, niegodną skrzydlatej myśl - dyskusyjne.
Ale uśmiechnęła się, widząc rozłożone ręce, przystanięcie w stosownej odległości, w żadnym wypadku nie sugerującej ataku, zachowawczy uśmiech.
Rzadko prawdziwie bała się o siebie, a skoro do tej pory jej nie zaatakował, to kto wie, może nie zrobi tego w najbliższej sekundzie. Więcej nie wymagała.
Przyjaznym, znanym jednostkom również zdarzało się nagle wpadać w morderczy szał. To samo tyczyło się pacjentów.
- Nie wiem, czy nie widzisz, czy po prostu jesteś nadwrażliwy na światło - utkwiła spojrzenie w opasce z symbolem węża pożerającego własny ogon - ale ja jestem sępem, który do tego konkretnego nieszczęścia zleciał się w poszukiwaniu wiedzy. Z marnym skutkiem, bo pytać mogę martwej ciszy, umarli mi nie odpowiedzą i nie wstaną z popiołów z relacją, ilu było napastników, kto i dlaczego wyprawił ich na tamten świat, ani nawet czy wiedzieli, za co giną.
Weszła mu w zasięg rąk. Słyszał, jak mówi, musiał więc mieć świadomość, że się przemieszcza, ale postępowała bez pośpiechu, dając przestrzeń, żeby się wycofać. Albo strząsnąć drobną dłoń o szorstkiej skórze, która wyciągnęła się w kierunku jednej z jego rąk i zamknęła na nadgarstku, by później bezczelnie przyciągnąć ją do piegowatej twarzy.
- Jestem Fiołek - przedstawiła się, najnormalniejsza rzecz na świecie, dla niej, jak wobec ślepego pacjenta, który wie już o jej obecności, więc jest szansa, że nie uzna tego za atak. Różnica była taka, że nie chroniły jej tu mury szpitala, znany, neutralny grunt, rządzący się swoimi zasadami, które odbiegały od powszechnych na pustkowiu. Z czego, choć mogło wyglądać inaczej, zdawała sobie sprawę.
- Mam gdybania i garść przypuszczeń. Ochłapów. To za mało, żeby po powrocie do Szpitala Ostatniej Nadziei powiedzieć coś więcej, niż wszędzie trupy, po dostawcy nawet śladu. Czyli właściwie tak, jakbym nadal nie miała nic.
No, może poza pozbawioną subtelności prowokacją.
Nie było tu symboli, które świadczyłyby o działalności Kościoła Nowej Wiary, i tak naprawdę anielica nie spodziewała się, żeby to ktoś od nich brał na cel dostawców szpitala, ataki pozostawały jednak faktem. O którym wiadomości należało zanieść tak do szpitala, jak do Edenu.
Sakichi nie znalazł się wśród trupów - zwłoki zbyt zwęglone, żeby je rozpoznać, nie odpowiadały mu sylwetką. Spalonych tak, by nie zostały nawet kości, nie było. Brak punktów zaczepienia drażnił jak drzazga wbita pod paznokieć, przygnębienie skutecznie spychając na dalszy plan. Anielską naturę nie do końca.
Może miała nadzieję, że Amarylis nie okaże się wrogiem.
Mówiła prawdę deklarując, że nie pragnie konfliktu.
                                         
Fiołek
Anioł
Fiołek
Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Kamariel


Powrót do góry Go down

  Ciepło przebijało się przez grubą warstwę popiołu. Stąpał po szczątkach domostw, a może po ludzkich pozostałościach. Bez różnicy. Brud czepiał się skóry dokładnie tak samo. Czuł pod sobą miękką, wilgotną powierzchnię osmolonego gruntu, nozdrza przesyciła dominująca woń dogasającego ognia - strawionego drewna, przepalonej trawy i osuszonego gruntu. Wszystko, czego nie dotknęły gorące języki, wdzierało się w powietrze nutą słodyczy.
  — To bez znaczenia. Kiedy niby same modły komukolwiek pomogły? — Zapytał z drwiną kołyszącą się na rozciągniętych w wąską linię ustach. Wszelkie prośby wznoszone w wierze do wyimaginowanych bogów były jedynie mantrą odprawianą dla spokoju duszy. Egoistyczne jest sądzić, że mamrocząc pod nosem da się pomóc tym, których nie chce nam się wesprzeć konkretami. Ale - dla pozorów - modliły się wszystkie anioły. Ich świętość była skażona od środka przez larwy much. — Biedacy trafią na sąd, a tam zgraja subiektywnych harpii powołując się na sprawiedliwość, powiem im, że całe ich życie toczone było w grzechu, bo za dziecka zdeptali mrówkę.
  Zaśmiał się półgębkiem. Odgłos przypominał trochę ptasie kłapanie dziobem, a przy tym zachowało swoją melodyjność. Padlinożerne wrony wtórowały mu skupione nad truchłami. Ich ostre dzioby szarpały zwęgloną tkankę w poszukiwaniu najsmakowitszych kąsków.
  Nie bez powodu Bezimienny upodobał sobie ptaki.
  — Tak jest, moje drogie. To dar od naszego pana. Tam, gdzie płomień strawił ułudę ma szansę wyżywić się nowe życie. To jak je wykorzystacie, zależy już tylko od was — mówił wyniosłym tonem rozkładając ramiona. Wrony podrywały się z ziemi podenerwowane taką bliskością człowieka, ale zdeterminowane napełnić żołądki wracały kłębiąc się wokół trupów. — Tak jest... tak jest. Możecie żyć w wierze, pamiętając, że żywienie się na ciele człowieka jest grzechem, albo zadbać o swój własny los. — Zgarbił się nad gromadą pierzastego kuzynostwa. — Wiesz? Zwierzęta nie różnią się za bardzo od teraźniejszych ludzi. Wszyscy pragną żyć z godnością, przetrwać. Czy według ciebie pragnienie przeżycia za wszelką cenę jest ciężkim grzechem?
  Przykucnął nad jednym z ciał. Nieufne z początku wrony siedziały teraz wraz z nim nad czarną figurą, z lubością odrywając miękkie mięso od kości. Swąd był potworny, zbierało mu się na wymioty, ale brzydota świata była jego nieodłączną częścią, musiał ją znosić.
  — Wybacz moją śmiałość. Nieczęsto spotkam rozumne istoty na żerowisku padlinożerców. A nawet jeśli, to w większości przypadków każą mi... "spadać" — Jego policzki zarumieniły się od nadmiaru szczęścia. Sięgnął do boku po sztylet i dźgnął nim idealnie w środek klatki piersiowej ofiary pożaru. Stal przebiła się gładko przez ścięte mięśnie i rozdarła w miękkie wnętrzności, od których buchnęła ciepła para. Ptaki nie czekając na to, aż mężczyzna odsunie rękę zaczęły przepychać się przy nowym korycie i walczyć zaciekle o najlepsze fragmenty. Chociaż jego oczy zakrywała opaska, z wyrazu jego twarzy emanowało zadowolenie. — Nie wyznaję kultu ciała. Ta kupa mięsa na pewno nie przyda się już temu, kto stracił tu życie, a one dzięki temu będę mogły przeżyć może jeden czy dwa dni więcej.
  Zwrócił się w kierunku czarnopiórych stworzeń nasłuchując wydawanych przez nie odgłosów. W zasadzie nie dbał wcale o zwierzęta tak, jak to właśnie pokazał. Los obcego istnienia nie miał dlań wielkiego znaczenia. Chciał jednak nadszarpnąć cierpliwości kobiety, sprawdzić, z jakiej stali ją wykuto.
  I oczywiście nie zamierzał się przedstawiać. Tłumaczyć jej, na jakiej zasadzie jest bezbronny ani w jaki sposób jego wzrok jest ułomny. Zignorował wszystkie te kwestie jedna za drugą zdeterminowany przekierować rozmowę na ciekawsze dla niego tematy. Czyli takie, które nie dotyczyły jego osoby.
  — Cóż, najwyraźniej dla twojego dostawcy nie ma już nadziei. A ty pracujesz dla ostatniej z nich? Niewdzięczny zawód. Średnia przeżywalności raczej marna, ale w końcu to Ostatnia Nadzieja, a nie "Postawimy cię na nogi". — Wytarł sztylet o skraj przybrudzonego już i tak płaszcza i wstał, by z odpowiednią dozą kultury kontynuować tę fascynującą wymianę zdań. Kroki kobiety zdziwiły go, ale nie zaskoczyły. Przede wszystkim dokładnie słyszał jk poruszała się między ruinami. — Fiołek? — Podłapał szybko podrzucone mu przez kobietę miano. Fiołek jak przyjemnie. Rozkwitła na środku pobojowiska niczym kwiat, od którego musiało wziąć się to określenie. — Nie potrzebuję dotyku, żeby poznać swojego rozmówcę. Widzę więcej, niż może Ci się wydawać, Fiołku.
  Mimo to nie odsunął ręki. Pozwolił by nieznajoma pokazała mu to, co chciała pokazać. Jeżeli tym czymś była jej twarz, niech tak będzie. Ale chociaż wielokrotnie kłamał, jeden raz wyznał coś ze szczerym sercem. Nie praktykował kultu ciała, to czy Fiołek była dostojną kobietą, czy wymordowaną ropuchą nie miało dla niego żadnego znaczenia.
                                         
Amarylis
Opętany
Amarylis
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Serin Kershaw, Helix Contabile, Wieszcz zagłady, wyznawca wirusa, fałszywy anioł, Amarylis


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach